W pościgu za V-1 - Bohdan Arct - ebook + audiobook

W pościgu za V-1 ebook

Arct Bohdan

3,8
10,40 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W czasie ataków Niemcy użyli łącznie około 8000 latających bomb V-1. Z liczby tej około jedna czwarta bomb dotarła do Londynu i jego okolic, reszta została zniszczona przez obronę. W walce z nowym zagrożeniem wzięli udział także Polacy. Po zakończeniu wojny, w dniu 18 września 1946 roku, Air Marshal sir James M. Robb, dowódca całości Fighter Command, mówiąc o polskich myśliwcach, którzy służyli pod jego komendą w czasie nalotów V-1, stwierdził, że mieszkańcy Londynu i południowo-wschodniej Anglii mieli wszelkie powody ku temu, by błogosławić tych ludzi i że czynią to z całego serca.

Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 86

Oceny
3,8 (5 ocen)
2
2
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
manstein5914

Nie polecam

Plik uszkodzony, nie można pobrać audiobooka
00

Popularność




„Czarownice” startują

Z wolna zapa­dał zmrok. Ponad kolo­sem Lon­dynu roz­po­ście­rało się błę­kit­nawe niebo, tono­wane prze­strzenną mgłą i dym­nymi wyzie­wami wiel­kiego mia­sta. Słońce rzu­cało ostat­nie, czer­wo­nawe pro­mie­nie.

Od połu­dnio­wej strony, w kie­runku nie­wi­dzial­nych wybrzeży kanału La Man­che, nara­stał głu­chy pomruk, oznaj­mia­jący przy­bli­ża­nie się potęż­nych for­ma­cji bom­bo­wych. Pomruk prze­szedł stop­niowo w ogłu­sza­jący łoskot sil­ni­ków. Nad przed­mie­ściami sto­licy, poza obrę­bem zapory balo­no­wej, poja­wiły się wiel­kie, zwarte grupy czte­ro­sil­ni­ko­wych „Lata­ją­cych For­tec”. W oddali, nieco powy­żej, krę­ciły się roje myśliw­skich Spit­fire’ów i Mustan­gów osłony.

Koń­czył się jesz­cze jeden pra­co­wity dzień lot­nic­twa alianc­kiego. For­ma­cje samo­lo­towe powra­cały zza Kanału, znad poszar­pa­nych wybrzeży pół­wy­spu Coten­tin, gdzie od tygo­dnia woj­ska ame­ry­kań­skie, angiel­skie i kana­dyj­skie roz­sze­rzały świeżo zdo­byte przy­czółki i przy­go­to­wy­wały grunt pod przy­szłą wielką ofen­sywę w głąb Fran­cji. Fale bom­bow­ców po fali szła w dzień nad Fran­cję, zrzu­cała ogromny ładu­nek bomb na pozy­cje wroga i pil­nie strze­żona przez dywi­zjony myśliw­skie zawra­cała ku Anglii, by ustą­pić następ­nej powietrz­nej arma­dzie.

Z wolna zapa­dał zmrok. W poszcze­gól­nych domach, poza szczel­nie zacią­gnię­tymi ciem­nymi zasło­nami, zabły­sły świa­tła, roze­szły się do swych lot­nisk grupy bom­bow­ców, wylą­do­wały dywi­zjony myśliw­skie. Na pół­nocy kraju, w licz­nie roz­sia­nych bazach noc­nych Lan­ca­ste­rów, Hali­fa­xów i Stir­lin­gów pod­grze­wano sil­niki, prze­pro­wa­dzano odprawy załóg, szy­ko­wano się do startu. Powietrzne dzia­ła­nia nie ogra­ni­czały się oczy­wi­ście do nalo­tów dzien­nych. Od rana do nocy grzmiały motory ame­ry­kań­skich „For­tec”, od zmroku do świtu szły na wroga setki cięż­kich samo­lo­tów angiel­skich obła­do­wa­nych tonami śmier­cio­no­śnego ładunku.

Pło­nęły hitle­row­skie fabryki, dworce kole­jowe, skład­nice ben­zyny, wyla­ty­wały w powie­trze składy amu­ni­cyjne, zapa­dały się mosty na rze­kach, top­niały oddziały woj­skowe. Malał i roz­pra­szał się poten­cjał wojenny wroga, upa­dało jego morale, ginęła wiara w moż­li­wość zwy­cię­stwa.

Wiarę tę hitle­rowcy sta­rali się za wszelką cenę pod­trzy­mać. Ist­niała jesz­cze nadzieja. W labo­ra­to­riach nauko­wych, w ści­śle strze­żo­nych taj­nych sta­cjach doświad­czal­nych rodziły się plany tajem­ni­czych nowych broni, powsta­wały pro­jekty, które wpro­wa­dzone w życie miały odmie­nić prze­bieg wyda­rzeń. Nie­miecka nauka i nie­miecka tech­nika, nie­wąt­pli­wie posta­wione na wyso­kim pozio­mie, kon­cen­tro­wały się na roz­woju udo­sko­na­lo­nych środ­ków zagłady, na przy­go­to­wa­niu sprzętu wojen­nego, który mógłby wyrów­nać prze­wagę prze­ciw­ni­ków, powstrzy­mać i odwró­cić gro­żącą klę­skę.

W roku 1944 bar­dzo posu­nęły się naprzód w Niem­czech doświad­cza­nia z bro­nią jądrową, budo­wano pro­to­typy samo­lo­tów o napę­dzie odrzu­to­wym i rakie­to­wym (typy, które dopiero póź­niej zasto­so­wane zostały w Sta­nach Zjed­no­czo­nych i w Anglii); w roku 1944 poja­wia się nowy gatu­nek broni, seria „Ver­gel­tung­swaf­fen“1, a szcze­gól­nie jej pierw­sze odmiany: V-1 oraz V-2.

I oto wie­czo­rem, 13 czerwca, zapóź­nieni prze­chod­nie sto­licy Anglii stają się świad­kami nie­zwy­kłego zja­wi­ska…

Dawno już zapa­dła ciem­ność, dawno słońce zaszło za hory­zon­tem, dawno wylą­do­wały „Lata­jące For­tece” i wystar­to­wały Lan­ca­stery, Hali­faxy i Stir­lingi, dawno poszły nad Niemcy kąśliwe Mosqu­ito. Jest cicho i spo­koj­nie, o ile cisza i spo­kój moż­liwe są w dzie­się­cio­mi­lio­no­wym mie­ście. Nagle, nie­spo­dzie­wa­nie, powie­trze roz­dziera prze­raź­liwe wycie alar­mo­wych syren. Nalot!

– O tej porze? Teraz, przy końcu wojny?

– Chyba jakaś pomyłka!

Lon­dyń­czycy nie wie­rzą jesz­cze, nie poj­mują nie­bez­pie­czeń­stwa, nie orien­tują się w sytu­acji. Ale wyostrzony słuch chwyta następne dźwięki, odda­lone jesz­cze i trudne do odróż­nie­nia w roz­gwa­rze wiel­kiego mia­sta, nie­mniej nader cha­rak­te­ry­styczne. Dud­nie­nie prze­ciw­lot­ni­czej arty­le­rii i szum sil­nika… dziwny, nie­zwy­kły szum…

W ciem­no­ści mijają się i potrą­cają bie­gnący ludzie, nie­spo­koj­nie spo­gląda w górę kie­rowca pię­tro­wego auto­busu, klnie ze zło­ścią ofi­cer w nie­bie­ska­wym mun­du­rze RAF, poli­cjant prze­pro­wa­dza szybko przez ulicę parę zagu­bio­nych pła­czą­cych dzieci.

I wtedy tuż ponad dachami domów, ponad kona­rami drzew parku, ponad komi­nami fabrycz­nymi kładą się jaskrawe smugi reflek­to­rów, zbie­gają się, nakła­dają, krzy­żują na ciem­nym kształ­cie, szybko prze­su­wają się do przodu. Dokoła lecą­cego przed­miotu bły­skają nie­ustan­nie wybu­chy arty­le­ryj­skie, za nim wid­nieje długa, ogni­sta struga niczym ogon spa­da­ją­cej komety.

– Zestrze­lony samo­lot! – woła ktoś sto­jący przed zej­ściem do schronu.

Ofi­cer w mun­du­rze RAF zatrzy­muje się i nie zwa­ża­jąc na prze­pisy zapala papie­rosa. Pło­mień oświe­tla na moment jego sku­pioną, poważną twarz.

– Put that light out!2 – roz­lega się jakiś spóź­niony głos pro­te­stu.

– Go to hell!3 – odpo­wiada ofi­cer.

Powtór­nie wzmaga się arty­le­ryj­ska kano­nada, we wschod­nim kie­runku uka­zuje się następna smuga oto­czona ogni­kami i nit­kami reflek­to­rów. Smuga przy­bliża się i nagle gaśnie jak zdmuch­nięta świeczka. Moment ciszy i powie­trzem wstrząsa potężna eks­plo­zja, od któ­rej dygocą mury kamie­nic.

Na ciem­nym nie­bie prze­su­wają się teraz dwie smugi, dwie strugi, w pew­nej odle­gło­ści za nimi rysuje się trze­cia. Daleko, gdzieś w oko­li­cach West End4 poja­wia się łuna pożaru. Wście­kle dudni arty­le­ria, wtó­rują jej szyb­ko­strzelne działka śred­niego kali­bru. Nowy huk, nowa eks­plo­zja.

– Scho­dzimy na dół – mówi pół­gło­sem ofi­cer RAF.

Schron jest zapeł­niony, oświe­tlony mdła­wym nie­bie­ska­wym świa­tłem. Wokół ludz­kie twa­rze, kobiety, męż­czyźni, dzieci. Na twa­rzach zdu­mie­nie, nie­po­kój i strach, nie­pew­ność. Ludzie ci, któ­rzy prze­żyli nie­je­den nie­przy­ja­ciel­ski nalot, któ­rzy poznali lot­ni­cze bomby w cza­sie „Bitwy o Anglię”, w cza­sie póź­niej­szego noc­nego „blitzu” i w cza­sie zło­śli­wych i dokucz­li­wych nalo­tów ostat­niej zimy, nie mogą zro­zu­mieć nowej sytu­acji, nie poj­mują wymowy ogni­stych smug. Na widok lot­ni­czego mun­duru kilku męż­czyzn przy­suwa się bli­żej.

– Excuse me, Sir5 – zacze­pia jeden z mich. – Co się dzieje? Dla­czego ten nalot jest taki… taki dziwny?

Beto­nowe ściany schronu drżą od wybu­chu, do wnę­trza wdziera się przy­głu­szony odgłos.

Ofi­cer RAF zasta­na­wia się przez chwilę. Ludziom należy się wyja­śnie­nie, ale jest zwią­zany tajem­nicą, którą znał od kilku mie­sięcy, z którą nie podzie­lił się z nikim, poza kole­gami na lot­ni­sku.

– Nie ma powo­dów do spe­cjal­nych obaw – mówi gło­śno. – To jest rze­czy­wi­ście nalot, tylko nieco, hm, odmienny. Yes, gen­tle­men, musi­cie zro­zu­mieć, iż dzi­siej­szej nocy Hitler wypu­ścił wresz­cie swą nową, nie­znaną broń.

– Co takiego?

– Jak to?!

– Hitler’s secret weapon?6

– Mój Boże, co teraz będzie?!

– Czy to strasz­nie groźne?

– Mamu­siu, ja chcę do domu, do łóżka…

Ofi­cer RAF-u pod­szedł do dziew­czynki z czer­woną wstążką we wło­sach i pogła­dził ją po gło­wie.

– Nie­długo pój­dziesz spać – zapew­nił. – Cóż, pro­szę pań­stwa – zwró­cił się do reszty – nie wolno mi wiele mówić, nie­mniej jest rze­czą jasną, iż prze­ży­wamy pierw­szy nalot V-1. Są to poci­ski bez­pi­lo­towe, rodzaj lata­ją­cych bomb, wyrzu­ca­nych przez nie­przy­ja­ciela z wybrzeży fran­cu­skich i bel­gij­skich. My w lot­nic­twie nazy­wamy te poci­ski „cza­row­ni­cami”. Tyle ode mnie, resztę z pew­no­ścią prze­czy­ta­cie w poran­nych gaze­tach.

– O ile się ich docze­kamy – jęk­nął trzę­są­cym się gło­sem jakiś pesy­mi­sta.

Zapa­dła chwila ciszy, a potem do schronu wsu­nęła się nowa postać w pła­skim meta­lo­wym heł­mie.

– Koniec alarmu – padła wesoła nowina. – Koniec zmar­twie­nia.

Ludzie wysy­pali się na zewnątrz, męż­czyźni zapa­lali papie­rosy i fajki, kobiety tuliły roze­spane dzieci. Z dala docho­dził cią­gły głos syren oznaj­mia­jąc All clear7. Powoli, nie spie­sząc się, ofi­cer RAF-u poma­sze­ro­wał pustą ulicą, zanim jed­nak uszedł sto metrów, na gra­na­to­wym nie­bie uka­zała się, niczym ogni­sta prze­stroga, długa jaskrawa smuga. Przy­bli­żała się z zatrwa­ża­jącą szyb­ko­ścią. Biły do niej działa, chwy­tały ją reflek­tory, ale dopiero gdy zna­la­zła się tuż nad mia­stem, ode­zwały się alar­mowe syreny.

– Bała­gan – mruk­nął ofi­cer. Już teraz nie dają sobie rady. A co będzie póź­niej?

Smuga zga­sła, roz­le­gła się eks­plo­zja, a potem jedna za drugą poja­wiały się nad Lon­dy­nem lata­jące bomby, świe­ciły pie­kiel­nym ogniem, recho­tały sil­ni­kami, mil­kły na chwilę i roz­ry­wały się pomię­dzy uli­cami, w gęsto zabu­do­wa­nych dziel­ni­cach, rwały dachy domów, demo­lo­wały mury, zabi­jały ludzi…

Kosz­marna noc dłu­żyła się nie­po­mier­nie. Zale­d­wie koń­czył się jeden alarm, roz­po­czy­nał się drugi; cza­sem bomby poja­wiały się bez zapo­wie­dzi syren, cza­sem nie­spo­dzie­wa­nie uka­zy­wały się w górze jasne smugi, prze­cho­dziły z lewej lub z pra­wej strony, cza­sem wybu­chały w cen­trum mia­sta, cza­sem padały na przed­mie­ścia.

W nocy 13 czerwca 1944 roz­po­częły się naloty hitle­row­skiej V-1, lata­ją­cych bomb, zwa­nych w lot­ni­czym szy­fro­wym języku „Witch­craft”, czyli „cza­row­nica”. „Cza­row­nice” nio­sły w swych wrze­cio­no­wa­tych kadłu­bach zagładę i znisz­cze­nie.

„Londyn został ostatecznie zniszczony”

W dniu 19 czerwca 1944 roku dzien­niki nie­miec­kie donio­sły:

„Lon­dyn sta­nął w pło­mie­niach! Nasza naj­now­sza broń, wysy­łana masowo na nie­przy­ja­ciela, zamie­niła sto­licę Anglii w kupę gru­zów. Setki tysięcy bez­dom­nych ucie­ki­nie­rów tło­czą się na uli­cach wio­dą­cych ku przed­mie­ściom, miliony ludzi ucie­kło w popło­chu…”

W kilka dni póź­niej żoł­nierz nie­miecki wzięty do nie­woli zeznał, iż kom­pa­nię jego tak ofi­cjal­nie poin­for­mo­wano o wyni­kach dzia­łal­no­ści V-1 ponad Anglią:

„Cala połu­dniowa Anglia pali się. Do tej pory zgi­nęło nie mniej niż 12 000 000 ludzi. Nowa tajem­ni­cza broń Führera zdzia­łała cuda.”8

Cóż więc była to za broń, w jaki spo­sób dzia­łała, jakie były jej praw­dziwe skutki, jaka jej histo­ria? W jaki spo­sób ją zwal­czano, jakich środ­ków użyto, by ją zneu­tra­li­zo­wać?

Zacznijmy od opisu. V-1, czyli ina­czej lata­jąca bomba, była bez­pi­lo­to­wym samo­lo­tem, nała­do­wa­nym mate­ria­łami wybu­cho­wymi o wiel­kiej sile. Była mniej­sza od prze­cięt­nego samo­lotu myśliw­skiego, posia­dała roz­pię­tość 5,3 m, dłu­gość 7,9 m. W przo­dzie kadłuba mie­ściło się 850 kg mate­ria­łów wybu­cho­wych, w tyle znaj­do­wały się zbior­niki paliwa oraz cały sze­reg przy­rzą­dów utrzy­mu­ją­cych bombę w locie.

Sil­nik V-1, będący rodza­jem napędu odrzu­to­wego, nader pry­mi­tywny, zamon­to­wany był na ogo­nie. Lata­jąca bomba wypusz­czona była ze spe­cjal­nych wyrzutni w usta­lo­nym z góry kie­runku, któ­rego nie mogła zmie­nić. W locie dzia­łał sys­tem żyro­sko­pów, które utrzy­my­wały kie­ru­nek i wyso­kość. Odle­głość lotu regu­lo­wana była mecha­ni­zmem zega­ro­wym, który po okre­ślo­nym cza­sie odci­nał dopływ paliwa i w ten spo­sób zatrzy­my­wał pracę sil­nika. Następny przy­rząd, połą­czony z poprzed­nim, wychy­lał stery wyso­ko­ści i kie­ro­wał bombę ku ziemi. Zapal­niki były bar­dzo czułe i powo­do­wały wybuch z chwilą ude­rze­nia w jaki­kol­wiek obiekt.

Pręd­kość mak­sy­malna lata­ją­cej bomby wahała się w gra­ni­cach 600–650 kilo­me­trów na godzinę, zasięg jej docho­dził do 240 kilo­me­trów, pułap do 3000 metrów.

Pręd­kość była jed­nym z naj­po­waż­niej­szych atu­tów V-1, bowiem, jak się oka­zało, naj­sku­tecz­niej zwal­czały ją samo­loty myśliw­skie, a ich pręd­kość nie była w owych cza­sach o wiele wyż­sza. Rze­czą nader cha­rak­te­ry­styczną był moment ciszy, pozor­nego spo­koju pomię­dzy zamilk­nię­ciem sil­nika bomby a jej wybu­chem. Gdy sil­nik prze­sta­wał pra­co­wać, bomba sta­wała się nie­bez­pieczna, szła w dół. Gdy zaś prze­la­ty­wała, nawet nisko nad głową patrzą­cego, a sil­nik jej pra­co­wał, nie było powo­dów do obaw.

Bry­tyj­ski mar­sza­łek lot­nic­twa Sir Arthur Har­ris pisał w ten spo­sób o V-1:

„…Tym­cza­sem nie­przy­ja­ciel od lat przy­go­to­wy­wał się do zaata­ko­wa­nia Anglii za pomocą zupeł­nie nowej broni. Jesz­cze przed wojną otrzy­ma­li­śmy infor­ma­cje, że Niemcy prze­pro­wa­dzili doświad­cze­nia nad budową poci­sków dale­kiego zasięgu, na wzór rakiety; w lecie roku 1943 nie­bez­pie­czeń­stwo stało się poważne i zostało poważ­nie potrak­to­wane przez rząd bry­tyj­ski. Niemcy nie mieli bom­bow­ców, by ata­ko­wać nasze mia­sta, głów­nie dla­tego, iż nasze bom­bar­do­wa­nia zmu­siły całe nie­miec­kie Iot­nic­two do defen­sywy, wyglą­dało jed­nak, iż Niemcy zdo­łali roz­wi­nąć bar­dzo sku­teczną broń zastęp­czą: w grun­cie rze­czy ich wyna­lazki mogły w ogóle prze­mie­nić samo­loty bom­bowe w broń prze­sta­rzałą. Na przy­kład mie­li­śmy mel­dunki o poci­sku rakie­to­wym ważą­cym 80 ton i zawie­ra­ją­cym ładu­nek wybu­chowy 10 ton. W roku 1943, w okre­sie gdy okropne straty zada­wane były nie­miec­kim mia­stom, nie­przy­ja­ciel wystą­pił z serią pogró­żek o nowych tajem­ni­czych bro­niach, która miały być użyte prze­ciw Anglii. My jed­nak pole­ga­li­śmy na znacz­nie lep­szych infor­ma­cjach. Stało się wia­dome, że te tajem­ni­cze bro­nie były wypró­bo­wy­wane w pew­nym spe­cjal­nym miej­scu, w dużej sta­cji doświad­czal­nej i fabryce, umiesz­czo­nej na wybrze­żach Bał­tyku, w Peenemünde”.9

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Broni odwe­to­wych. [wróć]

2. Zgaś to świa­tło! [wróć]

3. Idź do dia­bła! [wróć]

4. Dziel­nica w cen­trum Lon­dynu. [wróć]

5. Prze­pra­szam pana. [wróć]

6. Tajem­ni­cza broń Hitlera? [wróć]

7. Koniec nalotu, koniec alarmu. [wróć]

8. Zaczerp­nięte ze źro­dła: „Second Bri­tish Army Intel­li­gence Sum­mary”, 11 lipca 1944 r. [wróć]

9. Według źró­dła A. Har­ris „Bom­ber Offen­sive”, str. 181–182. [wróć]