Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
O miłości, która wszystko przetrzyma
Obrzydliwie bogaci rodzice, luksusowa rezydencja, służba i ochrona, ekskluzywna prywatna szkoła. Osiemnastoletnia Amelia Raczyńska może mieć wszystko, co da się kupić za pieniądze. Ceną za to jest bezwzględne podporządkowanie woli apodyktycznych rodziców, którzy zaplanowali jej drogę życiową i wybrali kandydata na męża. Ona tymczasem chciałaby żyć jak zwykła nastolatka, realizować własne marzenia, cieszyć się swobodą, popełniać własne błędy. A przede wszystkim doświadczyć miłości, której brak w jej pozornie wzorowej rodzinie. Próbując się wyrwać ze złotej klatki, mota się w kłamstwa, które niszczą rodzące się uczucie. Wydarzenia przybierają dramatyczny obrót.
– Nigdy otwarcie tego nie przyznałem, ale potrzebuję oddechu. Marzę o tym, by skończyć liceum, a na studia uciec do innego miasta albo nawet kraju. Na inną półkulę. Sfingować swoją śmierć i żyć normalnie pod innym nazwiskiem.
Wymówił to, o co ja od dawna się modliłam.
– Żartujesz, prawda? – spytałam niepewnie, poruszając się nerwowo.
– Ale kusi, nie?
– Nie odpowiem.
– Wiem, że ty też nie dajesz sobie rady. – Zmarszczyłam brwi, biorąc wdech, by zaoponować, ale Igor mnie ubiegł. – Zauważyłem. Normalnie rzucasz się jak tygrysica, ale teraz jesteś w zamkniętej klatce i straciłaś nadzieję.
,,Dziewczyna ze złotej klatki'' rozwala wszelkie schematy i pokazuje, że z pozornie prostej historii można stworzyć przejmujący portret bezgranicznej miłości i totalnego poświęcenia, na jakie zdobyć się może zakochana osoba. Jestem oczarowana i chcę więcej!
Krystyna Meszka/Cyrysia, http://cyrysia.blogspot.com/
Najbardziej elektryzująca powieść tej jesieni – musisz przeczytać!
Michalina Foremska, papierowybluszcz.blog.pl
Trzymająca w napięciu opowieść o niespełnionych marzeniach, błędnie pojmowanej lojalności i miłości bez granic zamknie Was w klatce na długie godziny. Pozwólcie na to, nie pożałujecie.
Angelika Zdunkiewicz, www.lustrorzeczywistosci.pl
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 395
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Na każdym szczycie jest tylko światło,chłód i samotność.
Jerzy Drobnik
– Licz się ze słowami, moja panno! Jak śmiesz się tak do mnie odzywać?! Jak wróci twój ojciec…
– Weź głęboki wdech, mamusiu, i policz do dziesięciu. Jeszcze ci żyłka chlaśnie.
– Nie tym tonem! Zobaczysz, jak tylko zadzwonię do ojca…
– Tak, tak – warknęłam przez zaciśnięte szczęki, trzaskając drzwiami pokoju. Matka jeszcze przez chwilę wrzeszczała z holu, grożąc, że wyśle mnie do szkoły z internatem w Szwajcarii, jeśli moje zachowanie się nie zmieni. Oparłam głowę o białe drewno, starając się opanować łzy napływające do oczu. Mocno zacisnęłam powieki, a palce wbiłam w sztywny materiał szkolnej torby. – Dzwoń. Proszę bardzo. I tak nie odbierze. Albo się nie przejmie… I tak nie przyjedzie.
Wzięłam głęboki, oczyszczający wdech przez nos i wypuściłam powietrze ustami, uspokajając się na tyle, by móc stanąć pewnie na nogach.
Przeszłam przez typowo dziewczęcy pokój skąpany w bieli, różu i fikuśnych koronkach. Białe łóżko z czterema kolumnami sięgającymi sufitu, o kotarach w barwie przydymionego różu. Biała toaletka stojąca pod oknem, w komplecie z białym krzesełkiem obleczonym różową poszewką. Szklane biurko pod ścianą, o ramach białych jak śnieg. Dwie białe komody z różowym wzorem winorośli na wyszlifowanych kawałach drewna.
Rzygać mi się chciało.
Nienawidziłam tego pokoju.
Nienawidziłam tego miejsca.
Nienawidziłam swojego życia, w którym było wszystko oprócz rodziny i miłości.
Ten pokój był dziełem projektantki wnętrz wynajętej przez moją matkę. Każdy cal domu składał się ze ścisłej aranżacji, dbałości o najmniejszy szczegół projektu, w którym tematem głównym było jedno słowo. Bogactwo. Nawet głupie worki na śmieci, jakie byłyby do znalezienia na sklepowej półce, musiały być najdroższe.
Rzuciłam torbę z podręcznikami przy biurku, ściągając jednocześnie marynarkę. Cisnęłam ją na łóżko, oczywiście pudłując. Normalna osoba pewnie by się przejęła i natychmiast podbiegła podnieść ciuch z podłogi, ale nie ja. Usiadłam w białym fotelu i otworzyłam macbooka air. Wszystko tu było najnowszej generacji, najdroższe i olśniewające. Jak każdy ściśle dopracowany szczegół mojego życia.
Sprawdziłam pocztę, zalogowałam się na Facebooka i ściągnęłam z iTunesa najnowszą płytę ulubionego zespołu. Dostałam kilka zaproszeń towarzyskich, w tym na prywatkę urodzinową na odkrytym basenie.
Skrzywiłam się. Miałam alergię na publiczne zbiegowiska dwulicowych piranii, które potocznie zwane są balami charytatywnymi.
Opadłam na oparcie, a skórzana materia przyjemnie zatrzeszczała.
Nie miałam nic więcej do roboty.
Zbliżała się szósta po południu, pora „rodzinnego obiadu”, podczas którego nikt nie miał prawa się odezwać. Jemy w tak przytłaczającej ciszy, że kichnięcie kucharki z kuchni może nas poderwać o metr nad ziemię.
A chciałabym zjeść rodzinny posiłek, jaki widziałam w filmach – z rodzicami, którzy nie czytają przy stole prasy ani nie sprawdzają najnowszych notowań giełdy, przy hałasie, bitwie o jedzenie, przekrzykiwaniu się i ogólnym rozgardiaszu.
Nie przy ogłuszającej ciszy.
Czasami, kiedy rodziców nie ma w domu, co jest raczej normą, jem w kuchni razem ze służbą. I chyba dzięki tym ludziom potrafię się szczerze uśmiechnąć, siedząc w murach tego więzienia.
Bo wszystko przez to, że jestem bogata. Obrzydliwie bogata.
Nawet nie zdziwiło mnie ciche kliknięcie za moimi plecami.
– Poszła? – Usłyszałam teatralny szept dochodzący zza drzwi prowadzących do garderoby. Gigantycznej garderoby połączonej z pokojem mojej starszej siostry.
Okręciwszy się na krześle, uniosłam wysoko brwi i patrzyłam na dorosłą, dwudziestoczteroletnią kobietę, która kucając przy drzwiach, udawała, że bada teren niczym wojskowy zwiadowca.
– Nawet tu nie weszła. – Przechyliłam głowę. – Wyjaśnij mi coś. Jeśli wierzyć dacie urodzenia na twoim dowodzie osobistym, to jesteś dorosłą kobietą. Więc czemu czaisz się w uchylonych drzwiach, trzymając ręce złożone w pistolet?
– Nie umiesz się bawić – fuknęła markotnie, prostując się. – Chciałam ci poprawić humor, ty zgorzkniały dzieciaku.
Podrapałam się po głowie, burząc ułożone włosy.
– Wszystko w porządku.
Natalia nawet nie musiała zaglądać mi w oczy, by się przekonać, że kłamię. Szybkim ruchem postawiła krzesło na wprost mojego fotela, siadając na nim okrakiem. Matka dostałaby zawału, widząc tak wulgarne zachowanie.
– Kochanie… Wiem, kiedy dzieje się coś złego. I słyszałam kłótnię – dodała, unosząc znacząco brwi. – Co się stało?
Westchnęłam, zrzucając buty na obcasie. Cholernie bolały mnie stopy.
– Miałam małe spięcie z córką jej biznesowej koleżanki. To chyba był wystarczający powód, by zrobić mi awanturę zakończoną groźbą o rocznym wygnaniu do Szwajcarii.
– No tak, profanacja nazwiska. – Moja siostra przewróciła oczami i przygryzając czerwone wargi, usilnie próbowała zachować powagę. – Wiesz, może ktoś powinien jej w końcu uświadomić, że istnieje rozdział interesów od rodziny.
Zmierzyłam Nat od stóp do głów.
– Powodzenia.
Poluzowałam krawat. W tym przeklętym mundurku czułam się jak w kaftanie bezpieczeństwa. Krawat, buty na obcasie, zapięta pod szyję bluzka i marynarka albo sweter. Wszystko starannie wyprane i wyprasowane, bez najmniejszej zmarszczki.
Prywatna Szkoła imienia Roberta Schumana w Gdańsku to historyczny przybytek dla zdolnych i ambitnych młodych ludzi, którzy cenią sobie wiedzę oraz rozwijanie wrodzonych talentów i zainteresowań. Tak przynajmniej donosi broszura drukowana na skandalicznie drogim papierze. Innymi słowy, to placówka dla rozkapryszonych dzieciaków polityków, aktorów, piosenkarzy i innych nowobogackich, których twarze szczerzą się w sztucznym uśmiechu z okładki każdego plotkarskiego magazynu. Wszystko jest tu nowoczesne, jednak mundurków nie zmienili od lat. Wciąż ta sama granatowa marynarka ze złotymi obszyciami i spódniczka pod kolor, czarne kolanówki, beżowy sweterek wciągany przez głowę, biała bluzka oraz czerwony krawat. I obowiązkowo – torba na ramię z twardej czarnej skóry z herbem szkoły.
Można mieć makijaż, pomalowane paznokcie, krzykliwe fryzury, telefon na lekcji, a jeśli uczniowi tak pasuje – może wyciągnąć laptop albo tablet, żeby robić notatki z zajęć, czy nawet czytać książkę. Większość uczniów i tak ma nowe iPady, specjalnie zakupione przez szkołę, aby „nauka szła ramię w ramię z postępem”. Ale prawda jest taka, że każdy z nas mógłby spokojnie wykupić cały magazyn tych cacuszek i rozdawać je na ulicy. Po co szkoła w ogóle zainwestowała w coś takiego? Nie mam pojęcia. Podejrzewam, że może już nie mają co robić z zawrotną ilością gotówki, która co miesiąc spływa kaskadą na ich konto.
Weszłam do łazienki, zrzuciłam mundurek, wciągnęłam parę przetartych jasnych dżinsów i koszulę w czerwoną kratę o męskim kroju. Długie włosy związałam w kitkę. Wyjęłam z uszu kolczyki, ściągnęłam łańcuszek z wykutą w srebrze różą.
Nat przesiadła się na fotel, na którym kręciła się w kółko.
Moja siostra była do bólu piękna, czyli dokładnie taka, jak powinna wyglądać modelka. Rodzice pozwolili jej na tę ekstrawagancję jedynie do czasu, kiedy Natalia skończy studia. Zaraz po obronie magisterki z marketingu i zarządzania będzie musiała pogodzić się z faktem, że przejmie którąś z firm rodziców. A jej kariera na wybiegu kwitła. Debiutowała u znanych projektantów i w wieku zaledwie dwudziestu jeden lat znalazła się w pierwszej dziesiątce najbardziej pożądanych modelek świata.
Wszystko dzięki jej wspaniałej kobiecej figurze, długim i zgrabnym nogom, blond włosom w odcieniu ciepłego miodu sięgającym pleców i ślicznej buźce z czerwonymi ustami, które przyciągały wzrok każdego mężczyzny. Jeśli ktokolwiek spojrzał na moją siostrę po raz pierwszy, został pochłonięty przez magnetyzm jej zielonych oczu.
Nie wiem, jak ta dziewczyna znajduje czas na naukę, pracę modelki i bycie dziewczyną Daniela Iwaszkiewicza. Ja z trudem ogarniam szkołę, zajęcia pozalekcyjne i te wszystkie imprezy, na których muszę się pojawiać. Gdybym miała chłopaka, który jest równie zajętą osobą… oszalałabym. Zerknęłam na Nat, która szeroko rozłożyła ręce i nadal okręcała się wokół własnej osi. Może właśnie dlatego Natalia ma regres…?
Ale wracając do Daniela: jego rodzina słynie w całej Europie z renomowanych galerii handlowych. Daniel studiuje na tym samym kierunku co Natalia, a parą są od przeszło pięciu lat, czyli od momentu, w którym poznali się na balu debiutantek, gdzie Daniel przyjechał towarzyszyć swojej młodszej siostrze. Od zmieszania do uśmiechu, od żartu do rozmów na serio. Od pocałunku do poważnego związku.
Możliwa jest miłość w świecie pieniędzy i intryg? Jak najbardziej.
Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że moi rodzice nigdy się nie kochali, a jedyne, co ich łączyło, to chęć życia w luksusie.
Wzięty biznesmen i niezastąpiony na scenie politycznej poseł Ryszard Raczyński. Wysoki mężczyzna wciąż pracujący nad tężyzną fizyczną, o ciemnych (farbowanych) włosach i wypucowanej twarzy. Widziany w domu raz na… miesiąc?
Była aktorka, zdobywczyni wielu prestiżowych nagród filmowych, przy czym nigdy nie zagrała w zagranicznej produkcji – Angelina Raczyńska. Po przejściu na wcześniejszą emeryturę rozwinęła sieć luksusowych hoteli i ośrodków odnowy biologicznej. Ma także własną linię kosmetyków. Uwielbiana za jej olśniewające piękno, które poraża i wbija w ziemię każdego posiadacza testosteronu, a wśród wielu kobiet budzi zazdrość graniczącą z chęcią krwawej zemsty za boską niesprawiedliwość. Prywatnie jest zimna, wyrachowana, groźna i despotyczna. Jako kobieta sukcesu pochodząca z zamożnej rodziny i mająca bogatego męża, udziela się na różnych imprezach charytatywnych, jednak nie robi tego z potrzeby serca czy powołania. Zajmuje się tym tylko po to, by umocnić swoją pozycję wśród jej podobnych hien.
Czy tylko mnie nie dziwi fakt, że opisuję swoją matkę w sposób podręcznikowy? Jeśli miałabym być jeszcze bardziej szczera, powiedziałabym, że nie łączą nas żadne głębsze uczucia.
Moja matka ma dwa oblicza; pierwsze jest czarujące i olśniewające, a drugie należy do typowej zimnej suki. To lepsze pokazuje na bankietach i balach, które nie mogą się odbyć bez Raczyńskich.
Nawet gdy zabierają nas na te ustawione przyjęcia, to tylko po to, by pozować do zdjęć dla prasy lub kiedy nadchodzi pora przechwalania się osiągnięciami córeczek. No wiecie, taka wazelina dla dobra wizerunku „kochającej się rodzinki”.
I pewnie was nie zdziwi, że małżeństwo moich rodziców było zaaranżowane? Dokładnie tak. Matka chodziła do liceum dla dziewcząt z dobrych rodzin, a ojciec w tym czasie kończył studia prawnicze. Dopiero wtedy dowiedzieli się, że ich rodzice już dawno postanowili, z kim będzie im dane spędzić resztę życia. Ale nie zaprotestowali. Byli wychowani w ten sposób – całkowicie podporządkowani woli rodziców. I tak samo my zostałyśmy wychowane.
Także Dawid.
Dawid to najstarsze dziecko małżeństwa Raczyńskich, i ktoś mógłby pomyśleć, że skoro jest starszy od Natalii, to jemu przypadnie w spadku rodzinny biznes. Cóż, tajemnice naszej słodkiej rodzinki to temat rzeka.
Obecnie Dawid ma dwadzieścia sześć lat i niedługo skończy studia adwokackie w Oksfordzie. Jest skłócony z rodzicami. Dlaczego? Bo zakochał się bez pamięci w koleżance z roku. O nie, tu nie chodzi o żadną niechęć rodziców do obcokrajowców. Gdyby dziewczyna wywodziła się ze znakomitej rodziny i miała przynajmniej sześć zer na koncie, moja matka osobiście zaprojektowałaby jej suknię ślubną.
Cały ten cyrk zaczął się dwa lata temu, kiedy Dawid wpadł na letnie wakacje. Wtedy wyłożył kawę na ławę.
Pamiętam, że matka zadała jedno jedyne, acz najważniejsze dla niej pytanie.
– Kim są jej rodzice? – To był najelegantszy sposób wtykania jej małego noska w nie swoje sprawy.
– Nauczycielami.
– W jakiej katedrze? Co wykładają?
– Nie są wykładowcami, mamo. Pracują w szkole średniej. Uczą angielskiego i fizyki.
I to właściwie był koniec jego wizyty. Zadzwonił jeszcze raz, by zaprosić nas na swój ślub z Ellen, ale żadne z rodziców nie chciało jechać. Dla tak zamożnych ludzi jak moi rodzice syn, który popełni mezalians, to skandal na kilka lat. W końcu ja i Nat spakowałyśmy się i korzystając z tego, że rodziców nie było w domu, kazałyśmy szoferowi zrobić szybki kurs na lotnisko.
Ellen okazała się uroczą dziewczyną z prowincji. Promieniowała szczęściem przy boku Dawida, jednak w ich oczach widać było smutek. Z miejsca pokochałam szwagierkę z całego serca. Pokochałam jej szczerość, te żywe iskierki w oczach, a szczególnie to, że na przekór innym pokazała Dawidowi, co to miłość i szczęście.
Miesiąc temu urodził im się synek, Anthony. Wspaniały dzieciak, zabójczo podobny do mojego brata.
Nie pojechali zobaczyć swojego pierwszego wnuka. Dawid został całkowicie skreślony, Nat ma swojego Daniela, którego rodzice zaakceptowali dzięki pokaźnej sumce na jego koncie w banku.
Zostałam tylko ja.
Ktoś delikatnie zapukał do pokoju. Na progu stanęła pokojówka z kilkoma kolorowymi torbami w rękach.
– Zostawiłaś je w salonie.
Pokręciłam energicznie głową, próbując się otrząsnąć z otępienia.
– Dzięki, jesteś aniołem. Zupełnie zapomniałam o nich po kłótni z mamą.
– Zauważyłam. Kolacja będzie za kwadrans.
Jeszcze raz podziękowałam, i Beata zamknęła za sobą drzwi.
– No, pokaż, co kupiłaś! – wykrzyknęła Nat, zrywając się z fotela. Czasami zachowuje się zupełnie niestosownie do swojego wieku… O zgrozo! Mówię jak moja matka!
Zataszczyłam torby na łóżko, a Nat rzuciła się na nie jak wygłodniały sęp na padlinę.
Przez następne kilka minut słyszałam tylko ochy i achy. Gwoli ścisłości: większość ciuchów kupiłam za namową mojej najlepszej przyjaciółki Darii Pique. Ja nie mam tak dobrego gustu. Daria jest córką francuskiego ambasadora. Jest pół-Francuzką i od ośmiu lat mieszka razem z rodzicami w Gdańsku. Mimo że ojciec Darii pracuje w ambasadzie w Warszawie, to wraca do domu na każdy weekend.
– Jestem ciekawa, co zrobisz z tymi ciuchami. – Zmarszczyła brwi, obracając w palcach bardzo ładną i bardzo drogą bluzkę od Chanel. – Wątpię, czy Daria zdoła cię wyciągnąć na jakąś imprezę. Po ostatniej dochodziłaś do siebie przez trzy dni.
– Śmiej się dalej – warknęłam, rzucając w siostrę zmiętym kawałkiem drogiego materiału, jednak na to wspomnienie nie mogłam się nie uśmiechnąć. Ze wspomnianej imprezy wróciłam mocno napita. Dobrze, że w domu nie było rodziców. A kiedy po raz setny witałam się z muszlą klozetową, przysięgłam sobie, że już nigdy nie będę mieszała alkoholu. Ba, zarzekałam się nawet, że już nigdy go nie tknę.
– Pewnie zrobię to, co zwykle. Grzecznie odwieszę w garderobie i poczekam, aż sama się na nią połasisz – stwierdziłam, wieszając bluzkę na jednym palcu.
– Dziwisz mi się? Jest naprawdę śliczna. Więc mogę?
– Bierz! – Wzruszyłam ramionami, nawet nie patrząc w jej stronę.
– Jak ty się wyrażasz? – powiedziała Nat, parodiując zachowanie naszej matki. No wiecie, wyprostowane plecy, wypięta do granic możliwości pierś i ta twarz wyrażająca zdegustowanie.
– Czy ty musiałaś zdać sesję wcześniej? Wkurzasz mnie już w pierwszym dniu.
– To chyba cię dobiję, bo zostaję w domu na całe trzy tygodnie. Trochę się ze mną pomęczysz – odparła, mrugając pojednawczo.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo – wysyczałam, pokazując język.
Oberwałam za to puchową poduszką.
Nawet się nie przejęłam, że była obszyta różową koronką.
Odrzuciłam poduszkę i wykorzystując nieuwagę Natalii, chwyciłam kolejną i rzuciłam się na nią. Chciała się podnieść, ale natychmiast pchnęłam ją na plecy i usiadłam okrakiem na jej brzuchu, gilgocząc ją w czułe miejsca pod żebrami.
Nat kwiczała i wierzgała nogami, burząc narzutę na łóżku.
– Co tu się dzieje?!
Natychmiast oderwałyśmy się od siebie przestraszone.
– Natalio Weroniko! Przestań się zachowywać jak niedorozwinięte dziecko! A ty, moja panno, usiądź porządnie, jak dorosła kobieta! Właśnie dzwoniła do mnie pani Staszewska i opowiedziała, co dzisiaj wyczyniałaś w stołówce. Jak śmiesz przynosić wstyd naszej rodzinie, nie mówiąc już o tym, jakim prawem masz czelność zachowywać się tak w stosunku do Igora?! I co masz na swoje usprawiedliwienie, Amelio?
Tak po prawdzie trochę mnie zdziwiło, że nie zwróciła się do mnie także drugim imieniem, tak jak to zrobiła w przypadku Nat. Zazwyczaj robiła tak, kiedy była wyjątkowo wkurzona.
Nie żebym miała coś przeciwko… Wręcz przeciwnie.
Moje drugie imię to Sybilla, po prababci, dystyngowanej Francuzce z arystokratycznej rodziny. Amelia Sybilla Raczyńska. Dobrze, że chodzę do szkoły, gdzie większość dzieciaków ma pokręcone imiona, takie jak Heron, Norma, Aurora, Eusebe czy Medard. Inaczej pewnie po dziś dzień byłabym wyrzutkiem społecznym…
Siedziałyśmy razem z Nat na skraju łóżka, potulnie wysłuchując kazania na temat zhańbienia nazwiska. Oczywiście w oczach mamy była to śmiertelnie poważna sprawa i nosiła rangę międzynarodowego konfliktu zbrojnego.
Mama była czerwona ze złości, a ja zaczęłam się zastanawiać, kiedy z jej twarzy spłyną te kilogramy kremów, które codziennie wciera w skórę. Gestykulowała przy tym, jakby odpędzała całą chmarę komarów, których zresztą nie cierpi.
– Natalia nigdy nie sprawiała nam takich kłopotów wychowawczych, jakimi ty nas obarczasz! Naprawdę, Amelio, twoje zachowanie przekracza wszelkie możliwe granice! Skończyli mi się już specjaliści dla ciebie!
Mówiąc prawdę, to ja ich wykończyłam. Jeszcze rok, dwa lata temu rodzice myśleli, że cierpię na nadpobudliwość emocjonalną, jednak niezliczona rzesza psychologów, psychoterapeutów, psychoanalityków i psychiatrów zdiagnozowała moją ułomność jako zwykłe dojrzewanie. Oczywiście rodzicom nie poprawiło to humoru. Lepiej, gdyby córka była świruską i można by ją umieścić w zakładzie zamkniętym lub w medyczny sposób wytłumaczyć jej poniżający stosunek do reszty społeczeństwa.
– Jak mogłaś zrobić równie ohydną i odrażającą rzecz biednemu Igorowi?
Oczywiście. Biedny, kochany, niewinny Igor Staszewski.
Gdyby nie to, że jego ojciec był producentem wielu zagranicznych produkcji kinowych, moja matka nigdy nie próbowałaby mnie z nim wyswatać.
Wspomniałam może, że małżeństwo moich rodziców było zaaranżowane? Tak samo jak moje, które ma zostać zawarte zaraz po tym, jak Igor zrobi magisterkę i zacznie pracować w firmie ojca. Czyli za jakieś pięć, sześć lat.
Kiedy nasi rodzice spotkali się po raz pierwszy, a było to, gdy ledwo nauczyłam się chodzić, bardzo przypadli sobie do gustu, więc zaczęto mówić o moim ślubie z Igorem.
– Mamo, dałabyś już spokój – przerwałam jej litanię o dobrym wychowaniu Darii, do której wiecznie mnie porównuje. – Dobrze wiesz, że nie trawię tego całego Igora.
– A cóż on takiego zrobił? – spytała, oburzona, że jej przerwałam. Założyła ręce na piersi, jak to miewała w zwyczaju, patrząc groźnie spod przymrużonych powiek.
Oj, mamo… Gdybyś wiedziała…
– Po prostu nie daje mi spokoju, jasne? Naprawdę trudno skupić się porządnie na nauce, kiedy ten koleś niemal na każdym kroku… próbuje mnie zaczepić! – Ostatkiem dobrej woli ugryzłam się w język.
Mama zniżyła głos o oktawę. Robiła tak, by przypomnieć, kto w tym domu rządzi.
– Gdyby to o mnie chodziło, cieszyłabym się, że zaszczycił mnie względami tak inteligentny mężczyzna, jakim jest Igor.
Fakt, że moja własna matka nazwała Igora mężczyzną, trochę mnie przerażał, nie mówiąc już o mdłościach, jakie wywołały te słowa. Może i fizycznie – mężczyzna. Metr dziewięćdziesiąt trzy wzrostu, niebieskie oczy, blond włosy, na które wylewa co godzinę tonę żelu. Jest napompowany jak dmuchane koło ratunkowe i ma ten ohydny, sztuczny uśmiech dupoliza.
– Fakty są takie, że pani Staszewska oczekuje przeprosin na jutrzejszej kolacji.
Wywaliłam oczy na matkę, nie mogąc uwierzyć w jej słowa.
– Że co?!
– To, co słyszałaś – odburknęła lodowatym głosem, po czym z gracją siedemnastowiecznej damy opuściła pokój. Wychodząc, odwróciła się i poinformowała: – Jutro o szóstej chcę cię widzieć w salonie w najładniejszym stroju, jaki masz w garderobie. Żadnych spodni i rozciągniętych koszul. Makijaż, fryzura, buty na obcasie, markowa sukienka. I tym razem masz się odpowiednio zachowywać. Nie chcę ponownie czuć się ośmieszona w gronie moich znajomych – zakończyła, mierząc mnie zdegustowanym wzrokiem. Zatrzasnęła drzwi, a po korytarzu rozniósł się odgłos drogich szpilek.
Odwróciłam się do Nat. Miała żałosny wyraz twarzy, więc wolałam nie myśleć, jak ja wyglądałam.
– Możesz mi powiedzieć, co ona właśnie zrobiła?
– Nie chcesz czasem uciec z domu?
– Czy aż tak trudno zrozumieć, że ten kretyn nie daje mi żyć, a moja rodzona matka jeszcze go zaprasza na kolację! – wyrzuciłam i z przeciągłym jękiem padłam na łóżko. – Zostaniesz ze mną? – dodałam łagodniej, świdrując siostrę błagalnym wzrokiem. – Proszę, ja tego nie przeżyję.
– Wiesz, planowałam spotkać się ze znajomymi z liceum… Nie widzieliśmy się od przerwy świątecznej. – Skrzywiła się przepraszająco.
– Ach, dobrze. W końcu masz wakacje i własne życie.
– Wiesz, że gdyby nie to, pomogłabym ci. A Daria?
– Może… Będę musiała błagać Darię na kolanach. – Zaśmiałam się, czując, jak twarda gula zaległa w moim gardle i nie chce puścić.
Myślami wróciłam do dzisiejszej akcji w stołówce i mimowolnie się wzdrygnęłam. Na plecach poczułam lodowaty dreszcz tak silny, że musiałam potrzeć zlodowaciałą skórę na ramionach.
– Dobra – westchnęłam i wstałam z łóżka, by rozpakować szkolną torbę. Skoro już jestem w domu, to z nudów nie zaszkodzi się odrobinę pouczyć. Jutro ma być test z historii sztuki. To mój ulubiony przedmiot i każdą lekcję miałam wyrytą w pamięci, ale chyba nie zaszkodzi, jak przeczytam notatki z początku semestru. – Za chwilę zadzwonię do Darii.
– Dzielna dziewczynka. – Nat mrugnęła, wstając, by mnie uściskać.
Rozległo się ciche pukanie. Beata zerknęła do nas przez uchylone drzwi.
– Przepraszam, że przeszkadzam. – Uśmiechnęła się lekko i zerknęła w stronę mojej siostry. – Telefon do panienki Natalii.
– Boże, ledwo przyjechałam do domu i już się dobijają… Przekaż temu idiocie, że może oddzwonię – warknęła Nat, ukrywając twarz w dłoniach. – Nawet nie zdążyłam się rozpakować.
– Czy to znaczy, że mam przekazać panu Danielowi, że panienka nie jest w nastroju na rozmowę z własnym narzeczonym?
Nat na chwilę zamurowało, zaraz jednak zapiszczała radośnie tuż nad moim uchem. Uściskała mnie mocno i rzuciła się w stronę swojej sypialni.
– Co ta miłość robi z człowiekiem… – Beata uśmiechnęła się lekko, kręcąc głową, i wyszła z pokoju.
Wysypałam zawartość torby na biurko i bezceremonialnie zrzuciłam ją pod nogi.
Usiadłam na obrotowym krześle. Zaczęłam kartkować zeszyt, ledwo zwracając uwagę na różne szkice, którymi urozmaicałam notatki. Ołówka, długopisu, ławki, kwiatka stojącego na parapecie… Kochałam rysować.
I pewnie nie uda mi się przekonać rodziców, bym mogła złożyć papiery na akademię sztuk pięknych, więc tylko na marzeniach się skończy.
Nazywam się Amelia Sybilla Raczyńska.
Mam osiemnaście lat i kończę drugą klasę o profilu humanistycznym w Prywatnej Szkole Roberta Schumana. Mam kochającą siostrę, wspaniałego starszego brata, oziębłych rodziców i szofera Józefa – fantastycznego staruszka uwielbiającego wyścigi konne.
W moim nastoletnim życiu nie mogę być normalną dziewczyną.
Nie mam ambicji ani marzeń.
Nie wiem, co to prawdziwa miłość.
I nie wiem, czy kiedykolwiek ją spotkam…
Przyjaźń należy do natury ducha, a nie posiadania.
Roman Mleczko
– Nie mam najmniejszego zamiaru przychodzić na tę stypę – wymamrotałam, zdołowana perspektywą kolacji w towarzystwie nudnych Staszewskich.
– Nie myśl sobie, że takie nastawienie załagodzi problem – powiedziała Dorota, wlewając wrzątek do wielkiego dzbanka z kawą. – Wybacz, że to powiem, złotko, ale twoja matka nie spocznie, póki nie staniesz z tym maminsynkiem na ślubnym kobiercu. Nie udało jej się z Dawidem ani z Natalią, więc ty za to odpokutujesz.
Dawno nie słyszałam, żeby ktokolwiek (poza mną, oczywiście) nazwał Igora maminsynkiem. Dorota używa jeszcze określeń dupoliz i wazeliniarz, ale zostawia to na lepsze okazje, kiedy Igor – nieświadomie dla niego – wyjątkowo załazi jej za skórę.
Ale Dorota jest inna. W jej słowniku nie istnieje słowo „cenzura”. W towarzystwie mamy i taty jakoś potrafi zacisnąć zęby, ale przy mnie dosadnie mówi, co naprawdę myśli. Obie z Nat traktujemy ją jak matkę. Pojawiła się w naszym domu jako niania, a teraz trzęsie całą kuchnią i odpowiada za personel. Dorota liczy sobie blisko sześćdziesiąt lat. Nikt normalny nie wytrzymałby w domu z taką harpią, jaką jest moja matka.
Ale to mój Anioł Stróż. I bardzo ją kocham.
– To średniowiecze – westchnęłam, marszcząc brwi, i niemrawo przemieszałam łyżką w resztkach rozmiękłych płatków czekoladowych pływających na powierzchni zimnego już mleka. – Aranżowane małżeństwa. Podporządkowanie się rozkazom rodziców. Prędzej wstąpię do zakonu, niż wyjdę za tego padalca – wymamrotałam przez zęby, podnosząc do ust szklankę z sokiem jabłkowym. Nienawidzę pomarańczy, za to kocham jabłka. Mogłabym jeść je tonami.
– Ty w zakonie? Siostra przełożona nie przepuściłaby cię przez bramę klasztoru.
– A może tam się po prostu ukryję? W siedemnastym wieku kościół ochraniał zdrajców politycznych szukających azylu na poświęconej ziemi. Wystarczyłoby, żeby tylko zobaczyli Igora, a od razu dostałabym rozgrzeszenie.
Teraz to Dorota płakała ze śmiechu, ale pewnie cebula, którą kroiła, też miała w tym swój czynny udział.
Usiadła na wysokim stołku i otarła łzy śnieżnobiałym fartuchem.
Rozejrzałam się po kuchni. Nie lubiłam siedzieć sama w jadalni, bo wtedy moim jedynym zajęciem było gapienie się w ściany i śledzenie krętych wzorów na tapetach. Wolałam miejsce pełne ludzi, do których mogę uchylić otwór gębowy.
Ojciec nie zaszczycił domu swoją obecnością od trzech tygodni, usprawiedliwiając się marnie nadmiarem pracy w sejmie. To żałosne, jak bardzo próbował się odciąć od rodziny. Matka już godzinę temu wybyła na swoje pierwsze zajęcia z prywatnym trenerem, którym jest dziesięć lat młodszy, zabójczo przystojny Latynos. Parę razy minęłam się z nim w drzwiach naszego domu. Był świeżo po prysznicu i nie zauważyłam, żeby miał w ręku torbę treningową.
Kiedy tak myślałam o specyfice związku moich rodziców, aż trudno było to nazwać małżeństwem. Są dla siebie zupełnie obcy. Nie chcę, żeby tak wyglądało moje życie – zdrada, kłamstwa, matactwa, intrygi.
Do kuchni wbiegła zasapana pokojówka, rzuciła dwa szybkie zdania do Doroty, a ta, nie odrywając się od pracy, pokiwała głową.
Służba była przyzwyczajona do mojego towarzystwa – w końcu jadam z nimi posiłki od czwartego roku życia, kiedy to sama przeniosłam do kuchni talerz z gorącą zupą. Wówczas Dorota uśmiechnęła się smutno i wyciągnęła do mnie ręce. Cały posiłek spędziłam u niej na kolanach, jedząc obrzydliwą, znienawidzoną zupę cebulową. Ale przełykałam grzecznie każdą łyżeczkę; jadłam bez grymaszenia, cichutko, byleby pozwolili mi zostać.
W pawilonie dla służby mieszkało pięć pokojówek (moja matka uważała słowo „gosposia” za nieodpowiednie dla pieszczonej przez nią pozycji społecznej) i dwóch szoferów. Każda z tych osób jest wykształcona w kierunku hotelarsko-gastronomicznym i ma zaświadczenie o niekaralności (ojciec nigdy nie zatrudniłby nikogo bez odpowiedniego świstka), ale ich pensja wynosiła zdecydowanie więcej niż wypłata kierownika w międzynarodowej korporacji. Jedyny plus ojca jest taki, że potrafi docenić pracę innych i odpowiednio ją wynagradzać.
– Kończ sok i pakuj tyłek do samochodu – rzucił bezceremonialnie mój szofer, wchodząc do kuchni z gazetą w ręku.
Był już w pełnym umundurowaniu, to jest czarnym garniturze i krawacie oraz w śnieżnobiałej koszuli, a biorąc poranną kawę od Doroty, ucałował ją w policzek.
Józek jest moim prywatnym szoferem niezmiennie od jakichś szesnastu lat, czyli mniej więcej od momentu, w którym zaczął mnie wozić do przedszkola. Uwielbiałam spędzać z nim czas. Był też pierwszym człowiekiem, który zaryzykował własne życie i nauczył mnie podstawowych zasad jazdy samochodem. Jesteśmy dopiero w części teoretycznej, ale i tak poci się za każdym razem, gdy pytam go, kiedy w końcu będę mogła wsiąść za kółko i pojechać gdzieś dalej niż podjazd przed domem. I choć kocham Józefa tak jak jego siostrę Dorotę, to wolałabym, by oboje przeszli na długo oczekiwaną emeryturę.
Teraz stał przy okapie, czytając pobieżnie gazetę i pijąc dużymi łykami gorącą kawę.
Zeskoczyłam z wysokiego stołka barowego i chwyciłam torbę leżącą przy wyjściu na taras. Sprawdziłam, czy mam wszystkie potrzebne książki i włożyłam płaszcz. Mimo że nastał kwiecień, wiosna tego roku wystawiała nas na ciężką próbę.
W tym czasie Józek dopił kawę i wyszedł odpalić samochód. Czasami zastanawiam się, jak wygląda jego przewód pokarmowy po wypiciu takiej ilości wrzątku.
W drzwiach dopadła mnie Dorota, grożąc obraną do połowy marchewką.
– Będziesz na kolacji?
– Jeśli Igor będzie w szkole, to postaram się delikatnie mu ten pomysł wyperswadować.
– Tylko nie przesadzaj z tą delikatnością.
Mrugnęła do mnie i ucałowała mnie w czoło. Tak zazwyczaj robią matki przed wyjściem dziecka do szkoły. Wyszłam na taras, a pod schody podjechał czarny hummer H3 z przydymionymi, kuloodpornymi szybami. Samochód, który dostałam na ostatnie urodziny. Dodam, że takie szpanerskie auto było mi całkowicie zbędne. Powiem szczerze, że gdybym miała wybierać samochód, to pewnie nabyłabym stary polski klasyk. Maluch 126p. Kolor jeloł bahama.
Nim zdążyłabym wyciągnąć rękę w stronę czarnego potwora, przede mną pojawił się mężczyzna ubrany w czarny garnitur i z białą słuchawką w uchu. Z nonszalancją otworzył drzwi, czekając aż wsiądę. Później zajął miejsce obok Józefa, a kiedy samochód wyjechał na ulicę, ochroniarz zaczął uważnie monitorować ulicę i pobocza.
– Jak było wczoraj na zakupach? – spytał Józef, gdy żelazna brama zatrzasnęła się cicho za naszymi plecami.
– Fatalnie – odparłam, tłumiąc ziewnięcie. – Daria cały dzień namawiała mnie na wycieczkę do jej babci, która mieszka we Francji. I prawie jej się udało.
Józef uśmiechnął się do mnie w lusterku.
– Wiesz, że lubię Darię najbardziej ze zgrai twoich hałaśliwych znajomych. I popieram ten szalony pomysł.
Zmrużyłam oczy. Wychyliłam się do przodu, opierając łokcie o fotel.
– Twierdzisz, że jestem zgorzkniała i tylko wyjazd może poprawić mi humor?
– Wiem, że jesteś cholernie zaczepna, a jeśli w tej chwili nie usiądziesz na miejscu, to znowu wlepią mi mandat. I tym razem ty za niego zapłacisz.
Potulnie usiadłam i poprawiłam szkolny mundurek.
Mieszkaliśmy na obrzeżach miasta, więc dojazd do centrum w godzinach szczytu zajął nam prawie godzinę. Kwadrans przed ósmą zatrzymaliśmy się przed okazałym budynkiem przypominającym pięciogwiazdkowy hotel rodem z lat czterdziestych ubiegłego wieku.
Samochód zajechał na parking, a Józek obrócił się w moją stronę. W tym czasie ochroniarz wysiadł i czekał na zewnątrz.
– Tak w ogóle, to mam się po ciebie fatygować?
Zrozumiałam aluzję. Gdybym nie wróciła do domu na tę przeklętą kolację, matka z miejsca zatelefonowałaby do szkoły w Szwajcarii z pytaniem, czy jeszcze tego wieczoru może przesłać faksem moje dokumenty, a naukę zaczęłabym już od przyszłego tygodnia.
Podzieliłam się tą nieprzyjemną wizją z Józkiem.
– Na twoim miejscu bym poszedł – poradził, wzruszając ramionami, na co ja wybałuszyłam oczy. – Z tym że cały czas siedziałbym cicho, a gdyby miano o to pretensję, powiedziałbym, że jest mi przykro z powodu incydentu, do jakiego doszło w szkole. Odczekałbym kwadrans, a podczas herbatki oświadczył, że nie czuję się najlepiej, i poszedłbym do swojego pokoju.
– Chylę głowę przed mistrzem kłamstwa i obłudy.
– Chyba prosty plan, co? A teraz zjeżdżaj do szkoły. Będę o trzeciej i nie waż się spóźnić.
Zasalutowałam i z uśmiechem wysiadłam z samochodu. Gdy wspinałam się po marmurowych schodach, uniosłam wysoko głowę.
Budynek, w którym mieściła się nasza szkoła, to zabytek, a wokół przyległego do niego terenu była rozstawiona całodobowa ochrona, która nie wpuszcza nikogo bez specjalnych uprawnień. I nie chodzi tylko o bezpieczeństwo budynku, ale także o uczniów.
Szkołę otaczał park, w którym mogliśmy spędzać wszystkie przerwy i wolne godziny. Był tu też niewielki stadion. No wiecie, bieżnia, boisko do piłki nożnej, siatkówki, kosza, kort tenisowy, basen oraz siłownia. W środku nowoczesne sale do nauki, biblioteka posiadająca w swoim zasobie więcej książek niż ta narodowa oraz stołówka, która nie przypomina żadnej znanej mi normalnej stołówki; to była restauracja ze stolikami i krzesłami z drogiego drewna i lożami obciągniętymi trzeszczącą skórą.
To bardziej przypominało kurort niż szkołę.
Sale wykładowe, takie jak na uniwersytecie, szafki nie na korytarzach, jak w większości ogólniaków, lecz w przeznaczonych do tego pomieszczeniach, oddzielnych dla każdego rocznika, aula większa od niejednego kościoła, sala teatralna, muzyczna, taneczna, gimnastyczna, sala reprezentacyjna…
Właśnie. Sala reprezentacyjna.
Nie wiadomo czemu, ale nasz dyrektor stwierdził, że trzeba odnowić salę, w której ma się odbyć coroczny bal absolwentów. Coś takiego jak studniówka, tyle że dla tych, którym udało się zdać maturę. A biorąc pod uwagę poziom naszego liceum, raczej mało prawdopodobne, żeby ktokolwiek oblał.
Na ten dzień przewiduję ciężką, przewlekłą chorobę…
Ale wracając do tematu, dyrektor miał w zanadrzu jeszcze jeden genialny plan. Zamiast marnować miesiąc nauki (tyle ma trwać remont), szkoła przenosi uczniów do innej placówki – Szkoły Publicznej imienia Karola Marcinkowskiego. Jest w pierwszej piątce najlepszych szkół ponadgimnazjalnych w mieście, a większość dzieciaków, które się tam uczą, to kandydaci do naszej szkoły, których rodziców nie było stać na płacenie, przyprawiającego o zawrót głowy, miesięcznego, czesnego. Sami uczniowie Marcinka nie należą do najbiedniejszych, ale jest kilka osób, które tylko przez ciemne układy nadal widnieją na liście uczniów. I ponoć niektóre mają na karku kuratora. Nie ma tam ochrony, patroli na korytarzach, bramek z wykrywaczem metalu…
Widzicie… zawsze byłam pilnowana. Jeśli nie przez służbę, to przez Józefa albo ochroniarza depczącego mi po piętach, nadajnik GPS zainstalowany w komórce, a nawet w zawieszce w kształcie róży, która niezmiennie od lat dyndała na mojej szyi. I po co to? Nie mam pojęcia. Życzenie ojca.
Dla mnie życie bez ciągłej kontroli to nieznany i całkowicie odległy świat. Wiecie, że nigdy nie byłam w supermarkecie? Nigdy nie robiłam zakupów spożywczych ani nigdy nie stałam w kolejce do lekarza? Samodzielnie nie mogłam podjąć żadnej decyzji. Właściwie, czemu się dziwić? W końcu mam już wybranego narzeczonego, studia, nawet bym się nie zdziwiła, gdyby była ustalona data cholernego ślubu. Mijałam na ulicy ludzi zajętych swoimi własnymi sprawami, a ja byłam oddzielona od tego świata kuloodporną szybą.
Nie chciałam takiego życia. Chciałam się wyrwać z tej złotej klatki. Chociaż na miesiąc.
Na dzisiaj każdy miał przynieść zgodę z podpisem rodzica zezwalającego na tymczasowe przeniesienie ucznia do szkoły publicznej. Ponoć większość ma załatwić miesięczne zwolnienie lekarskie, a uczniowie, którzy należą do szkolnych klubów sportowych, zorganizowali jakieś obozy treningowe.
Teraz chciałam wyjść z cienia i wdrapać się na mur, który odgradzał mnie od świata. Chciałam poznać coś, co mnie wyzwoli.
I żebym mogła poczuć, co to znaczy móc oddychać.
W tym momencie straciłam całe powietrze, jakie miałam w płucach, czując mocny uścisk wokół szyi.
Osoba, która chciała mnie udusić, była wysoką, szczupłą blondynką o lazurowych oczach. Przede mną stała jedyna spadkobierczyni MedTechnology, międzynarodowej korporacji dostarczającej do szpitali i klinik na całym świecie nowoczesny sprzęt medyczny.
Za nią przybiegła w podskokach dziewczyna o zielonych kocich oczach i prostych jak druty piaskowych włosach.
Moje dwie wspaniałe przyjaciółki: Anna Osmańska i Daria Pique.
– Witaj, najdroższa Amelio! – huknęła mi do ucha Daria, specjalnie mierzwiąc moje włosy. – Gotowa na test?
– Jak najbardziej – odpowiedziałam szczerze, całując ją w policzek. – Wizja kolacji w towarzystwie Igora całkowicie wyczyściła mój umysł.
Obie zarobiły nieciekawe miny, jakbym podstawiła im truchło pod nos.
– Sorki, Eli – pieszczotliwie zdrobniła moje imię Daria, robiąc przy tym przepraszającą minę. – Niepotrzebnie wyciągałam cię wczoraj na te zakupy. Na pewno to też wkurzyło twoją mamę.
Wzruszyłam ramionami, krzywiąc się nieco.
– Nie było tak źle. Jeszcze nie zostałam wysłana do Szwajcarii.
– A ile razy groziła ci wygnaniem? – parsknęła Ania, przewracając oczami.
– Co najmniej od momentu, w którym Eli nauczyła się chodzić – wcięła się Daria, chwytając mnie za dłoń i poklepując uspokajająco. – Dobra, chodźmy już na apel. Nie chcę znowu się spóźnić.
Ruszyłyśmy razem z tłumem, trzymając się pod ręce. Ania odrzuciła głowę w tył, wzburzając złote fale. Zabieg zamierzony, bo akurat przebiegała obok nas szkolna męska drużyna koszykówki, gdzie większość trenowała bez koszulek i pot perlił się na ich pełnych klatach i uwypuklonych kaloryferach.
– Anka! – syknęłyśmy obie z Darią, szturchając ją w bok.
– No co? Już nawet popatrzeć nie można…?
– Rozmawiałyśmy o Eli i jej wpadce z Igorem.
Miałam lekki odruch wymiotny, gdy usłyszałam słowo poprzedzające imię tego pozera. Daria syknęła przez zęby, uświadamiając sobie swoje faux pas.
– Jejku, nie o taką wpadkę mi chodziło!
– Dobra, okej. Już mi przeszło.
– Błagam, dziewczyny, pośpieszmy się! Siatkarze akurat skończą brać prysznic, więc jeśli niby przypadkiem przejdziemy obok szatni, to…
– Jesteś zboczona – podsumowałam Ankę, zamykając oczy.
Puściła moją uszczypliwą i stuprocentowo trafną uwagę mimo uszu.
– Okej, byłaś wkurzona na mamę i Igora. I co zrobiłaś?
– To co zawsze. Zagrałam w Counter-Strike.
– Ty i te twoje obrzydliwe gry – jęknęły zgodnie.
– Mogłabyś znaleźć inny rodzaj terapii? Wiesz, słyszałam, że pomaga rzucanie kamieniami. Albo boks. W każdym razie cała negatywna energia wycieknie z ciebie wraz z potem – dodała blondynka, odgarniając przydługą grzywkę na bok.
– Ale wczoraj pobiłam rekord. W sieci.
Ania i Daria wzdrygnęły się bez słowa.
– Nie martw się, jakoś przeżyjecie tę kolację. – Ania potarła moje ramię.
– To nie pójdziesz z nami? Grupa wsparcia w rozsypce? Zostawiasz swoją najlepszą przyjaciółkę na pastwę obrzydliwego dupoliza? – warknęła Daria, mrużąc wrogo oczy.
– Mam korki z historii. Moja wiedza na temat rozbiorów leży i kwiczy, wołając o pomstę do nieba – wyznała cicho, więc obie tylko przytaknęłyśmy. – A tatuś wynajął mi dobrego korepetytora. Młodego doktorka. Jezu, jakbyście mogły zobaczyć jego dłonie…
Z czego jak z czego, ale z dobrego gustu do facetów Ania słynęła. Nawet jeśli miała chłopaka i nie zamierzała zamienić go na inny model. Na swoje usprawiedliwienie mówiła tylko, że powinnyśmy docenić perfekcyjność ludzkiego ciała.
– Nie martw się, jakoś to przeżyję – westchnęłam, poprawiając wbijający się w ramię pasek od torby.
– Ja przyjdę – oświadczyła Daria z uśmiechem. – I z pomocą Nat zrobię cię na bóstwo! Igor spuści się w spodnie!
– Super. Teraz to już na pewno nie zjem lunchu.
***
– Jak dobrze! – sapnęła Ania, padając w cieniu parkowych drzew.
Dziewczyny rzuciły się na trawę, zakładając okulary przeciwsłoneczne, na wypadek gdyby promienie słońca przedarły się przez koronę drzewa. Usiadłam między korzeniami rosłego dębu, opierając się plecami o gruby konar.
Sekundę później poczułam ciężar na swoich zmęczonych kolanach. Tylko odrobinę skrzywiona, wyciągnęłam rękę i pogłaskałam czuprynę krótkich włosów.
– Kotku, rób mi tak częściej – zajęczał chłopak o ciemnych włosach, wyginając się pod wpływem mojego dotyku.
– Tobiasz, ty świnio! – warknęła Daria, kopiąc go w goleń.
– Po prostu jesteś zazdrosna, że to nie do ciebie się przytulił – rzucił wysoki i smukły brunet, kładąc na ziemi torbę.
– To nie jest twój interes, Darek, ale dla twojej informacji: tak, jestem zazdrosna. Szczególnie że ta szowinistyczna świnia tuli się do mojej najlepszej przyjaciółki!
Tobiasz przysunął się teraz do Darii i przycisnął do niej swoje muskularne ciało. Przewróciłam oczami, odwracając głowę.
– Znajdźcie sobie jakiś pokój – jęknęła zniesmaczona Ania.
Para odkleiła się do siebie tylko po to, by móc spojrzeć sobie głęboko w oczy.
– Mamy jeszcze pół godziny – zaczął teatralnym szeptem Tobiasz, a oczy zamigotały mu w jednej sekundzie.
– Zdążymy zrobić to dwa razy – odparła Daria, łapiąc w garść jego czuprynę.
Wydaliśmy masowy odgłos zbiorowego zdegustowania.
Tobiasz, dumny ze swojego małego spektaklu, odwrócił się twarzą do naszej grupki, kładąc sobie Darię na piersi.
– Jak wam poszedł test?
– Nawet może być – odparła szczerze Daria, a ja przytaknęłam.
– Pogrzało was? – oburzyła się Anka, ściągając idealnie wyrównane brwi. – To będzie cud, jeśli dostanę te minimalne trzydzieści procent.
– Trzeba było się uczyć, a nie imprezować – wytknęła jej Daria. Darek parsknął śmiechem, gdy pokazała mu środkowy palec.
– Jak zwykle dramatyzujesz – zaśmiałam się wraz z innymi. – Nie był wcale trudny dla osób, które choć raz otworzyły zeszyt i przejrzały notatki.
– Nie wymieniając z imienia i nazwiska… Och, Amelia Raczyńska!
Zmrużyłam wściekle oczy, udając irytację.
– A kto wam dał odpowiedzi na pytania od trzeciego do pięćdziesiątego piątego?
– Od trzeciego? – Tobiasz zmierzył swoją dziewczynę zszokowany, a jego szerokie brwi zniknęły pod ciemną czupryną przydługich włosów. – Zazwyczaj pierwsza dziesiątka jest na poziomie szkoły podstawowej.
– Milczeć, Hejdel – zawarczała Daria, widząc, jak Darek trzęsie się ze śmiechu i już szykuje się do rzucenia jakiegoś kąśliwego komentarza na temat przeciętnej inteligencji blondynek. Ostatnio miał fazę na ten temat.
– Dobra, zmiana tematu – zainicjował Tobiasz, prostując się nieco. – W przyszłym tygodniu organizuję wypad w góry do kurortu rodziców. Trzy apartamenty, całe górne piętro. Dwa tygodnie chlania i ekstra muzyki. Nagie laski i kelnerzy w przepaskach na biodrach. Będzie ze trzydzieści osób. Chyba mi nie odmówicie?
Rzuciłam mu przydługie spojrzenie. Daria po raz pierwszy przestała się uśmiechać. Podniosła się z chłopaka i usiadła prosto.
– Obiecałeś, że koniec z tym gównem.
Tobiasz zmarszczył boleśnie czoło i jestem pewna, że właśnie marzył, żeby odgryźć sobie język.
– Nie to miałem na myśli – zaczął przepraszająco. – Tak jakoś mi się wymsknęło.
Daria miała powody, żeby się niepokoić o swojego chłopaka. W zeszłym roku oboje przeżyli wielki kryzys. Znalazł sobie nowych kolegów od czerwonego dymka, którzy byli tylko na chwilę, kiedy miał towar i był przy kasie.
– Kochanie, naprawdę, uwierz mi. To nie to, co myślisz. – Klęknął przed Darią i ucałował jej ręce, a później czoło i usta. – Dla nas, pamiętasz?
– Dla siebie – poprawiła, zerkając mu w oczy.
– Dla siebie? Ja nie istnieję bez ciebie. Nie jestem ja, nie jesteś ty. Jesteśmy my.
Zniżył głowę, obracając ją lekko, i pocałował Darię, która sapnęła cicho i poddała się słodkim przeprosinom.
– Na pewno to będzie spokojna impreza? Bez tych ludzi co zwykle? – spytałam Darka, który przeglądał książkę do zaawansowanej biologii, udając, że daje parze odrobinę prywatności.
Podniósł głowę, uważnie mierząc wzrokiem przyjaciela.
– Osobiście stanę na bramce, jeśli to cię uspokoi.
– To jego pierwsza impreza po detoksie – westchnęła Ania, próbując nie zerkać na szepczącą do siebie czule parę. – Też się boję, ale nie wyobrażam sobie, co czuje Daria. Jest ostra i odważna, ale ta cała afera sprzed roku zupełnie ją zmieniła. Teraz wszystko, co wiąże się z dragami, bierze na serio.
– A dziwisz jej się? Przeżyła horror w czystej postaci. Wyobraź sobie, że wchodzisz do mieszkania swojego chłopaka, chcąc go jeszcze raz namówić na terapię, a zastajesz go leżącego we własnych wymiocinach i krwi.
– Dobra, nie przypominaj mi – sapnęłam, czując zimny pot na plecach. Pamiętałam doskonale tamtą noc, telefon zapłakanej Darii i późniejsze czuwanie przy łóżku nieprzytomnego przyjaciela.
Nagle Tobiasz przysunął się do nas, a Daria położyła mu dłoń na ramieniu.
– Sorki za tamten wyskok. Nie pomyślałem…
Zobaczyłam, jak moja przyjaciółka uśmiecha się smutno, patrząc na swojego chłopaka.
– Nie ma sprawy. To przeszłość, ale stary… pilnuj się.
– Jasne.
Chłopcy uścisnęli sobie ręce po męsku, a każda z nas westchnęła głośno.
– Hej, Fabiański! – Igor wydarł się na całe gardło, mimo że dzieliło nas zaledwie kilka metrów. Jak zwykle zjawił się ze swoją wierną świtą. – To u ciebie jest to grube party? Rozumiem, że ja i moi kumple mamy się czuć zaproszeni. Ale… wiesz, coś dziwnego. Nie zostaliśmy powiadomieni. – Spojrzał z góry na Tobiasza, który groźnie zacisnął szczękę.
– To pewnie znaczy, że nie-zostaniesz-zaproszony – wyśpiewała powoli Daria.
– Skarbie, jak mówisz do mnie, to wstań… Chyba że po prostu lubisz klęczeć przed facetem.
Jego kumple poklepali go z uznaniem po ramionach, ale ich miny zrzedły, kiedy Tobiasz wystrzelił w kierunku blondyna, biorąc groźnie wyglądający rozmach. Darek w samą porę poderwał się z ziemi i przytrzymał przyjaciela.
Ja również wstałam. Krew zagotowała się we mnie i zaraz miała wyciec uszami.
– Jak śmiesz tak mówić do dziewczyny? Do mojej najlepszej przyjaciółki?! – warknęłam przez zęby, a Igor wyglądał, jakby zobaczył ducha.
– Amelka? Cholera… nie wiedziałem, że tu jesteś. – Jego oczy biegały od mojej twarzy do reszty przyjaciół, jakby podejrzewał, że wyskoczyłam któremuś z kieszeni. – Gdzie byłaś?
– Teleportowałam się, Einsteinie! – burknęłam, popychając go z całej siły. Gdybym mogła, z całą pewnością przywaliłabym mu prosto w szczękę, ale niestety, metr sześćdziesiąt ma swoje defekty.
Chłopak się zatoczył i jestem pewna, że upadłby na ziemię, gdyby nie jego oddani kumple.
– Ty… Ty głupia, mała…
– Lepiej nie kończ. I co z tą wersją, że wczoraj w stołówce ponoć chciałeś się do mnie przysiąść, a ja, ta niedobra i wulgarna, wylałam na ciebie zupę? Chyba zapomniałeś powiedzieć swojej matce o ważnej rzeczy. Że mnie upokorzyłeś przed całą szkołą.
Właściwie to, że mnie upokorzył, to eufemizm. Przyblokował mnie przy stoliku i zaczął obmacywać przy setce osób na sali, a do ucha szeptał mi zboczone teksty. Wtedy jedynym ratunkiem było wylanie na niego zupy. I na siebie też, ale chyba ten szczegół zniknął gdzieś pomiędzy zmieniającymi się wersjami.
Jego twarz na chwilę skamieniała, po czym przysunął się tak blisko, że mogłam policzyć mu rzęsy. Poczułam gęsią skórkę.
– A co by to zmieniło? Nawet jeślibym powiedział, że…
– Że co? Że traktujesz mnie jak dziwkę albo chwalisz się na lewo i prawo, jaką masz chętną narzeczoną, a nigdy nie zostaliśmy sam na sam, bo zawsze była twoja albo moja matka?
– I co z tego? I tak będziesz moją prywatną dziwką. Twoi starzy za nic nie zerwą naszych zaręczyn, a bądź pewna, że ja też tego nie zrobię.
– No zabiję gnoja!
Daria wyrwała się do przodu, ale kumple Igora zagrodzili jej przejście.
– Jesteś świnią – warknęłam przez zęby.
– Ale tej świni będziesz dziś usługiwać. Na kolanach.
I kiedy już chciał odejść, kopnęłam go z całej siły w goleń.
Nawet się nie odwróciłam, kiedy żegnał mnie wyzwiskami, odciągany przez przerośniętych kumpli z drużyny.
Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jaka byłam spięta.
– Już dobrze.
– Nie, nie jest dobrze! – pisnęła Ania, marszcząc czoło. – Czemu nie powiesz matce, ojcu albo Natalii, jaki jest naprawdę ten Igor? Przecież to wrzód na dupie! Jestem pewna, że kiedy się dowiedzą, jak cię traktuje w szkole, i jak o tobie mówi…
– To co? To powiedzą: Kochanie, wybacz, myliliśmy się? Nie powinnaś się wiązać z takim człowiekiem? W życiu. Tu liczy się kasa i nazwisko, a nie to, jak będzie mnie traktował mój przyszły mąż. Jest tak, jak powiedział Igor. Moje narzekanie nic nie zmieni.
Chciało mi się płakać… Nie. Chciało mi się wyć.
Miałam naprawdę przesrane życie.
– Wiecie co? Ja pasuję w sprawie tego wyjazdu. Podpisałam już zgodę na przeniesienie do publicznej szkoły.
– Co?!
– Chyba żartujesz.
– Nie, Ania, nie żartuję! – wybuchłam z całą mocą, szarpiąc za torbę. – Będę chodziła do publicznej szkoły i wali mnie to, co ktoś sobie o mnie pomyśli. To moja decyzja i mam nadzieję, że dzięki niej zostanę wydziedziczona! – Pokręciłam głową, próbując zamaskować łzy kurtyną włosów. – Idę do kibla.
Wiedziałam, że nie dobiegnę do łazienki w głębi budynku, dlatego skorzystałam z mało używanej ubikacji na zewnątrz. Tam będę miała ciszę i spokój. Chociaż przez chwilę…
Kiedy tylko tam wpadłam, zatrzasnęłam drzwi.
Osunęłam się po nich na podłogę, wypuszczając torbę z rąk.
Małe pomieszczenie wyłożone zimnymi płytkami. W ścianie było jedno okienko wpuszczające smugę światła, padającą na porcelanowy rząd umywalek.
Załkałam głośno, a mój przerywany płacz odbił się echem od ścian pustego pomieszczenia. Rzadko płakałam. Płacz oznaczał słabość i bezradność, więc gdybym pozwoliła sobie na chwilę załamania, udowodniłabym, jaka naprawdę jestem żałosna.
Przetarłam spływający makijaż.
Nie chciałam takiego życia.
Byłam traktowana jak przedmiot. Od dziecka miałam wiedzieć, gdzie jest moje miejsce na półce z zabawkami moich rodziców.
Igor nigdy nie zachowywał się dobrze w stosunku do mnie i moich przyjaciółek. Zawsze robił głupie aluzje, obrażał nas i poniżał.
Moi rodzice nie rozmawiali ze sobą czule, nie wymienili ani jednego uścisku. Nigdy się nie pocałowali, nie tak, jak całują się zakochani.
Czy tak miało wyglądać moje życie? Miałam poświęcić siebie tylko po to, by ich zadowolić?
Ani Dawid, ani Natalia nie mieli takiego problemu – oni sami podjęli decyzję i dążyli do realizacji swoich marzeń. A ja? Kim ja właściwie byłam?
Marionetką rodziców, czekającą na znak do tańca?
Groteskową postacią w cyrkowej trupie teatralnej?
Nie miałam swojego miejsca, ale miałam dość poniżania, uważania mnie za robota, któremu można wydać polecenie, a on natychmiast je spełni. Miałam dość takiego życia.
Dźwignęłam się na ołowiane nogi. Podeszłam do białych umywalek. Dłońmi o długich, szczupłych palcach odkręciłam kurek z zimną wodą, pochyliłam się nisko i obmyłam twarz, spłukując strużki zniszczonych drogich kosmetyków.
Wyprostowałam się, otwierając oczy.
Z lustra patrzyła na mnie niska młoda kobieta. Miała długie, sięgające pleców, kasztanowe włosy, opadające spokojnymi falami, postrzępionymi na końcach. Delikatnie zbudowana, z kobiecymi kształtami, zaokrąglona w odpowiednich miejscach. Krucha twarzyczka o ostrym podbródku. Mały nosek, zaróżowione policzki. I oczy koloru mchu okolone długimi czarnymi rzęsami.
Właśnie te oczy zdradzały niepewność i strach.
Zamknęłam powieki, a kilka pojedynczych łez spłynęło po rozgrzanych policzkach, skapując do umywalki.
Daria i Ania przytuliły mnie.
– Cokolwiek zrobisz, będziemy z tobą – szepnęła czule Ania, a Daria pocałowała mnie w ucho.
Ta subtelna czułość sprawiła, że rozpłakałam się jeszcze bardziej.
Dziewczyna ze złotej klatki
Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8083-733-1
© Anna Szafrańska i Wydawnictwo Novae Res 2017
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczytjakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazuwymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Marzena Kwietniewska-Talarczyk
KOREKTA: Emilia Kapłan, Małgorzata Szymańska
OKŁADKA: Seweryn Swacha
KONWERSJA DO EPUB/MOBI:InkPad.pl
WYDAWNICTWO NOVAE RES
al. Zwycięstwa 96/98, 81-451 Gdynia
tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Wydawnictwo Novae Res jest partnerem
Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.