Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Siedemnastoletnia Majka nie ma w życiu łatwo. Cały dom jest na jej głowie. Dziewczyna musi prać, sprzątać, gotować i prasować. W dodatku bracia nieustannie jej dokuczają, a mama nie zwraca na nią uwagi i porównuje ze starszą (według niej idealną) siostrą. Na szczęście Maja zawsze może liczyć na swoje najlepsze przyjaciółki, Tosię i Lenkę.
Kiedy zostaje potrącona przez samochód, pomaga jej przystojny Caleb. Od tej pory chłopak wielokrotnie proponuje nastolatce randkę. Ona jednak konsekwentnie odmawia. Bo nie wierzy w miłość ani… w siebie.
Czy Calebowi uda się namówić Majkę na spotkanie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 247
DLA KAŻDEJ OSOBY, KTÓRA NIE CZUJE SIĘ DOBRZE W SWOIM CIELE.
NIE MUSISZ BYĆ IDEALNA, ALE DLA MNIE JESTEŚ CZYSTĄ PERFEKCJĄ.
I JESTEM Z CIEBIE DUMNA!
ROZDZIAŁ 1
PRZEGANIAJĄC DURNE SERDUSZKA
Dopadłam do panelu i jak oszalała zaczęłam walić w przycisk zamykający drzwi windy. Zapobiegawczo obejrzałam się za siebie. Przecież nie mogłam pozwolić, żeby mnie dogonił. Tyle z zadaniowego podejścia, bo w moim skołowanym mózgu obijała się myśl: Caleb i Wiktor Markos się znali? Mało powiedziane „znali”! Wyglądali na całkiem zżytych kumpli! Cholera, to jakiś mało śmieszny żart. Faceci to gorsze plotkary od dziewczyn, więc Caleb bankowo mu o mnie opowiedział. O pokrace, którą uratował i która była niewdzięczna do tego stopnia, że...
Pisnęłam cicho, gdy w szparze między zasuwającymi się drzwiami pojawiło się opalone, pokryte ciemnymi tatuażami przedramię.
– Chyba prosiłem, żebyś na mnie zaczekała, prawda? – Usłyszałam aksamitny, niski głos.
Drań nie miał nawet zadyszki, za to uśmiechał się promiennie i jak gdyby nigdy nic stanął tuż za mną. By dodać sobie otuchy, objęłam się ramionami, co stanowiło niemałe wyzwanie, kiedy się miało tylko jedną sprawną rękę.
Świetnie, a jednak mogło dojść do większej tragedii! Byłam uwięziona w metalowej puszce z kolesiem, którego nie chciałam widzieć na oczy.
– Niby po co? – rzuciłam burkliwie. – Wszystko sobie wyjaśniliśmy.
Caleb roześmiał się przekornie.
– Nie, nie wszystko i dobrze o tym wiesz.
Opuściłam głowę i głośno westchnęłam. Gdybym tylko miała charyzmę spontanicznej Lenki albo chociaż odrobinę wdzięku niewinnej Tosi... Jednak natura poskąpiła mi nie tylko urody, ale i przyjaznego charakteru, w wyniku czego byłam zołzą w czystej postaci. Nie powiem, czasami to miało swoje plusy. Bez najmniejszych wyrzutów sumienia potrafiłam spławić ludzi, z którymi nie chciałam mieć do czynienia. Problem w tym, że ten cały Caleb wydawał się odporny na mój kąśliwy sarkazm.
– To w złym guście wyjść bez słowa z czyjegoś przyjęcia – wytknęłam chłopakowi.
– Planowałem wpaść tylko na chwilę. Jutro muszę wcześnie wstać. Ale skoro się martwisz, to powiem ci, że gdy wybiegałem, natknąłem się na Wiktora, więc to nie tak, że urwałem się bez uprzedzenia. Angielskie wyjścia nie są w moim stylu.
– A kto powiedział, że się martwię? – fuknęłam, mimo że paliły mnie policzki.
– Mój szósty zmysł. Odwiozę cię. Co ty na to?
– Co ja na to? Oczywiście, że nie! Sama sobie poradzę.
– Uważam inaczej. Daj sobie pomóc, księżniczko.
Od ciągłego zaciskania szczęki z wściekłości aż rozbolały mnie zęby i chyba jedynie przez bezdenne poczucie frustracji zrobiłam najgłupszą rzecz na świecie – stanęłam twarzą w twarz z Calebem. Oczywiście w przenośni, bo między nami było jakieś pół metra przestrzeni. Co zupełnie nie przeszkodziło mi w sztyletowaniu go wzrokiem.
– Księżniczko? – syknęłam.
– A znasz lepsze określenie? W końcu cię uratowałem – wyjaśnił z zadziornym błyskiem w ciemnych oczach.
– Znalazł się rycerz w lśniącej zbroi – wymamrotałam pod nosem, a głośniej dodałam: – Wielkie dzięki, ale nie chcę robić problemu tam, gdzie go nie ma.
– Daj spokój, to żaden problem. No i trochę mi głupio, bo zdaje się, że to przeze mnie wyszłaś z przyjęcia Tosi.
– I tak miałam już wychodzić – skłamałam gładko.
Caleb splótł ręce na piersi i mrużąc oczy, pochylił się nisko. Nasze twarze znalazły się na tej samej wysokości, a moje serce... Do diabła, chyba planowało wyskoczyć mi z piersi.
– Dlaczego ci nie wierzę?
Przewróciłam oczami i odwróciłam się na pięcie, bo kompletnie nie miałam już siły do tego chłopaka. Skutecznie wytrącił mi z ręki dosłownie wszystkie argumenty, dlatego wymamrotałam pod nosem bezsilne:
– A myśl sobie, co chcesz!
Ignorując Caleba, lewą ręką wyciągnęłam z torebki telefon. Wysłałam Tosi i Lence wiadomość, że zwinęłam się na chatę i że napiszę, gdy dojadę do domu. Bądź co bądź było już po dwudziestej drugiej, a gorączka sobotniej wakacyjnej nocy potrafiła uderzyć ludziom do głowy.
Próbowałam nie zwracać uwagi na ciężki wzrok Caleba, który czułam na sobie i który wcale mi się nie podobał. Nie bawiły mnie też te drobne ukłucia w piersi ani to, że moje serce postanowiło uraczyć mnie cyrkowymi akrobacjami. Nie mówiąc już o przeklętych rumieńcach, które falami wpływały na moje policzki. A to były zdradliwe bestie i nawet Tosia zauważała tę anomalię. Pewnie dlatego uratowała mnie z opresji i zaprowadziła do biblioteki na piętrze. Dodatkowo wykorzystała okazję, by wypytać o Caleba.
Miała rację. We wszystkim. I tym, że się znaliśmy, i tym, że jeszcze nigdy żaden chłopak nie sprawił, bym jąkała się ze zdenerwowania. I rumieniłam się jak jakaś pensjonarka. Drażniło mnie to, bo kompletnie nie rozumiałam reakcji swojego ciała. A przecież nie mogłam się zakochać, a już na pewno nie w Calebie!
I okej, przedstawiłam swoje stanowisko Tosi, bo naprawdę nie miałam zamiaru kroczyć drogą serduszek, kwiatków i innych bzdetów, tylko co na to głupie serce? Skąd ta nerwowość?
W zamyśleniu przygryzłam wargi i usłyszałam, jak Caleb ze świstem wciągnął powietrze. Zerknęłam na jego odbicie w szklanej tafli lustra, bo przecież drugi raz nie popełnię tego samego błędu i nie okażę mu zainteresowania. Dziwny grymas pojawił się na jego opalonej twarzy. Chłopak przebiegł palcami po włosach, odgarniając przydługie kosmyki z wysokiego czoła.
– Wracając do naszej rozmowy... – zaczął znienacka i już nabierałam powietrza, by wcisnąć swoje trzy grosze, gdy stanowczy wzrok Caleba nakazał mi na tę jedną chwilę zasznurować usta. – To nie tak, że cię prześladuję czy stalkuję. Tam, na tarasie, byłem równie zaskoczony, jak ty. Ale mimo to udałem, że to nasze pierwsze spotkanie, bo chyba właśnie tego chciałaś, prawda?
– Oczywiście, że tak! – wypaliłam niespodziewanie. – Wyobrażasz sobie, co by się działo, gdyby dziewczyny się dowiedziały? Zaraz wyskoczyłyby z dzikimi teoriami, dlaczego słowem nie pisnęłam o tym, że poznałam... No. Ciebie.
– Z dzikimi teoriami? – powtórzył, uśmiechając się przebiegle kącikiem ust. – Chętnie o nich posłucham.
– Mowy nie ma. Tosia już mnie przemaglowała, więc wystarczy.
– Tosia? Jest bardzo spostrzegawcza.
Cholera, ja i mój długi język!
– Albo to raczej moje zdolności aktorskie są na marnym poziomie – burknęłam pod nosem, po czym dotarło do mnie, jak to zabrzmiało. Jakbym nie potrafiła ukryć, jak działa na mnie Caleb. – W każdym razie powiedziałam jej, że po wypadku to ty odwiozłeś mnie do szpitala, i ta wiedza powinna jej wystarczyć.
– Żeby stłumić w zalążku dzikie teorie?
– Dokładnie tak! – wykrzyknęłam zapalczywie, a Caleb z uśmiechem pokręcił głową. Czy on się ze mnie nabija?! – Coś jeszcze? – warknęłam niezbyt przyjaźnie.
Naprawdę chciałam już mieć tę rozmowę za sobą. W ogóle czy z tą windą było wszystko w porządku? Wlokła się jak żółw! Ledwie dwadzieścia kilka pięter, a w tym czasie chyba dojechalibyśmy do samego piekła.
– Tylko jedno. Chciałem wiedzieć, jak się czujesz, Majka. – Usłyszałam jego cichy, zabarwiony pokorą głos. – Naprawdę się martwiłem, księżniczko.
– A ja ci powiedziałam, że jest okej. Czuję się jak nowo narodzona! Jutro idę na ściankę wspinaczkową. Nie widać? – mruknęłam i mrużąc oczy, dodałam: – I nie mów do mnie „księżniczko”.
– Chyba odradzałem ci takie sporty ekstremalne, pamiętasz? – odparł, a jego broda zatrzęsła się minimalnie od wstrzymywanego śmiechu. Caleb oparł się barkiem o ścianę windy i nie spuszczając ze mnie wzroku, przekrzywił głowę. – A skoro „księżniczka” jest zakazana, to... złośnica może być? – zaproponował, prowokacyjnie unosząc brew.
– Złośnica? – powtórzyłam mimowolnie i nie wiadomo dlaczego krew zagotowała mi się w żyłach. – A co? Chcesz mnie poskromić?
– Zobaczymy.
– Nie masz żadnych szans.
– A jeśli lubię wyzwania?
Gapiliśmy się na siebie, jakby totalnie nas odmóżdżyło. Wąskie wargi chłopaka wygięły się w uśmiechu, a ja pospiesznie odwróciłam głowę. Stanowczo nie powinien tak patrzeć. Jakby chciał mnie przejrzeć na wylot.
Winda w końcu zjechała na parter, a ja pospiesznie wyminęłam Caleba, gdy szarmanckim gestem puścił mnie przodem. Notatka na później: dopisać kolejny plus na liście jego książęcych cech – jest dżentelmenem. W myślach przewracając oczami, wrzuciłam trzeci bieg i naprawdę robiłam, co mogłam, by zostawić go w tyle, ale on twardo szedł u mojego boku. Oficjalnie – przeklęłam jego nieziemską kondycję.
– Majka? Zaparkowałem z drugiej stro...
– Już mówiłam, że sobie poradzę. – Przerwałam mu brutalnie, ale tak samo jak nie potrafiłam go wyprzedzić, nie mogłam sprawić, by się odczepił.
– W to nawet nie wątpię – mruknął, bezpardonowo złapał mnie pod lewe ramię i ciągnął w kierunku zaparkowanego przed apartamentowcem czarnego pick-upa.
– Ej! Masz problem ze słuchem? Mówiłam...
– Jeszcze słowo i przerzucę cię przez ramię.
Nie wiem dlaczego, ale słysząc to groźne warknięcie, ugryzłam się w język.
Otworzył mi drzwi, bez ceregieli złapał mnie pod kolana i usadził na fotelu. Nawet nie miałam możliwości zaprotestować, bo przez kilka sekund mój mózg oblepiła dzika euforia, wynikająca z faktu, że właśnie pierwszy raz w życiu dotykałam tak obłędnego ciała. Klatka piersiowa z uwypuklonym każdym mięśniem była tak zbita, że przypominała zbroję, którą kiedyś nosili herosi. A ramiona... Bicepsy wyglądały na szersze niż moje uda, a przecież nie byłam kruszynką.
Gdy Caleb zatrzasnął drzwi, moje zmysły znowu zostały stłumione, a do nozdrzy dotarł ciężki, piżmowy zapach. Był taki męski i wyczyniał ze mną dziwne rzeczy.
Nerwowo potarłam uda. Miałam problem. Gigantyczny problem charakterystyczny dla napędzanej hormonami nastolatki. Traciłam kontakt z bazą. Musiałam jak najszybciej przywołać do porządku racjonalną stronę mojej osobowości i obudzić drzemiący w najlepsze sarkazm, ale zanim odbyłam ze sobą poważną rozmowę, Caleb wślizgnął się cicho na fotel kierowcy.
– To porwanie.
– Przecież nie zablokowałem drzwi – odparł, wzruszając ramionami.
– Zawsze jesteś taki... – Zacisnęłam usta, bo pierwszy raz od dawna po prostu zabrakło mi słów.
– Jaki?
– Arogancki! I pewny siebie!
– Nie powiedziałaś mi niczego nowego. – Jego wargi wygięły się w krzywym uśmiechu, gdy spojrzał na mnie kątem oka. – I dziękuję za komplement.
– To nie był komplement. – Zjeżyłam się, piorunując go wzrokiem mimo żaru buchającego z moich policzków. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że specjalnie mnie podjudza. Mogłam poznać to po tym, jak błyszczały jego oczy. Jak u jakiegoś diabła. Szarpnęłam za pas. – Poza tym... wkurzasz mnie!
– Wkurzanie ludzi to przednia zabawa! – Roześmiał się beztrosko, po czym mrugnął do mnie przekornie. – Powinnaś kiedyś spróbować.
– Uwierz mi, robię to od dobrych kilku minut, ale najwyraźniej to na ciebie nie działa.
– Jestem odporny na wiele rzeczy, Majka, ale nie na twój urok – wyznał i przechylając się, złapał za mój pas. – Może dlatego, że zalazłaś mi za skórę, złośnico?
Już miałam uszczypliwy komentarz na końcu języka, ale w wypowiedzeniu go na głos przeszkodziło mi jedno – Caleb był... blisko. Za blisko. I patrzył mi głęboko w oczy. Pierwszy raz z tak niewielkiej odległości dostrzegłam ich niezwykłą barwę. Były w odcieniu ciemnego bursztynu i kryło się w nich coś, jakaś emocja, której nie potrafiłam nazwać. Trwało to chwilę, zaledwie ułamek sekundy – kliknięcie sprzączki przywołało mnie do rzeczywistości.
Ukryłam piekące policzki za kurtyną rudych włosów. Zawstydziła mnie ta nagła bliskość. Bariera, którą wokół siebie stworzyłam, była nienaruszalna i stanowiła granicę, której nikomu nie pozwalałam przekroczyć. No, może poza wąskim gronem zaufanych osób. I z całą pewnością Caleb do nich nie należał.
Nie musiałam podawać mu adresu. Doskonale go pamiętał. Przez prawie całą trasę czułam, jak zerka na mnie ukradkiem, i to podsycało tlące się we mnie uczucie gniewu. Wziął mnie z zaskoczenia i tylko dlatego nie zdążyłam zareagować, ale... Czy na pewno? W tamtym momencie byłam całkowicie bezbronna (ograniczał mnie gips na prawej ręce) i przyparta do muru (czy też fotela).
– Jak w domu? Wszystko okej? – rzucił niby mimochodem chłopak.
Zacisnęłam palce na torebce.
– Po co pytasz?
– Bo chcę wiedzieć? Tak chyba robią ludzie, gdy martwią się o drugą osobę.
– Niepotrzebnie. Wszystko okej.
– A mama? Nadal przejmuje się tym głupim rowerem?
A więc i to pamiętał. Skuliłam ramiona, bo przypomniałam sobie, jak bardzo czułam się zażenowana przedstawieniem, jakie urządziła mama w szpitalu. I jak wtedy zareagował Caleb.
Pewnie zwyczajnie jest mu mnie żal. To, że tak się mną przejmował, jest przejawem litości.
Koniuszkiem języka zwilżyłam wargi. Musiałam nad sobą panować. Pilnować, by nie zjadły mnie nerwy i bym nieopatrznie nie palnęła jakiegoś głupstwa.
– Na razie jest w serwisie. Dzięki, że pytasz. Jestem przekonana, że rower będzie wzruszony twoją troską, przekażę mu pozdrowienia.
– Złośnica o niewyparzonej buzi.
– Jakbyś zapomniał, to mam imię.
– Tak, wiem, Majka, a na drugie masz sarkazm.
– Super! Zapamiętałeś! – prychnęłam, wymuszając uśmiech. – Księżniczka, złośnica, sarkazm... Uaktualnij moją listę przezwisk i daj znać, jak stworzysz mi herb.
Reakcja Caleba odrobinę zbiła mnie z tropu. Odrzucił głowę i wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Całe szczęście, że akurat staliśmy na światłach, bo oparł się przedramionami o kierownicę, śmiejąc się do łez.
– To chyba nazywają obłędem. – Pokręciłam głową i udałam, że odsuwam się od niego na bezpieczną odległość.
– Uwielbiam cię, poważnie – odparł, prostując się i wbijając we mnie te swoje cholerne, bursztynowe, piękne oczęta.
– Nie zapomnij powiedzieć tego terapeucie. Albo lepiej nie, nie wciągaj mnie w swoje dewiacje.
W odpowiedzi zacisnął usta, dusząc się rechotem, który wydobywał się z jego szerokiej piersi. I wyraźnie dosłyszałam, jak mruknął pod nosem: „Jesteś urocza, moja złośnico”.
Przewracając oczami, zsunęłam się na siedzeniu i... nagle zasłoniłam sobie usta. Czy ja właśnie... Czy ja zupełnie podświadomie, bezwiednie i całkowicie mimowolnie... uśmiechnęłam się? I nie do nikogo innego, tylko do Caleba?
– Jesteśmy.
Głośno przełykając ślinę, wyjrzałam przez szybę.
– Faktycznie! Sprawnie ci poszło. Ale lepiej zostań przy swoim zawodzie, bo w Uberze to ty kariery nie zrobisz – dodałam i z fałszywym entuzjazmem poklepałam chłopaka po ramieniu. – Może jeździsz nie najgorzej, ale porwanie z pewnością popsuje ci statystyki.
Ubiegłam Caleba, który chciał mi pomóc wypiąć się z pasów – raz, to było znacznie prostsze, a dwa... postanowiłam się pilnować i nieumyślnie nie doprowadzać do sytuacji, które on mógłby wykorzystać. Zarzuciłam na ramię torebkę i skręcając się, chciałam otworzyć drzwi, ale te nagle stanęły otworem. Pominę fakt, że nie widziałam ani nie słyszałam, kiedy Caleb wyszedł z samochodu, bo to nie było teraz istotne – właśnie znowu brał mnie na ręce.
– Zwariowałeś? Sama...
– Poradzisz sobie, wiem.
No, patrzcie, bystrzak! Dosłownie czytał mi w myślach! Szkoda, że i tak postawił na swoim. W dodatku wydawało mi się, że trzymał mnie w ramionach trochę dłużej, niż było to konieczne. I najchętniej bym mu za to przygadała, tyle że... sama nie byłam bez winy. Bo kiedy w końcu postawił mnie powoli na chodniku, zdałam sobie sprawę, że wczepiam palce w jego czarną koszulę.
Odsunęłam się na długość ramienia i drżącymi dłońmi starałam się odnaleźć w miniaturowej kopertówce, którą wcisnęła mi Lenka, klucze do mieszkania. Ach, i oczywiście z całych sił starałam się ignorować Caleba. W duchu modliłam się, by doznał oświecenia i zmył się stąd jak najszybciej.
– Myślałem, że zadzwonisz.
Wspinając się na wyżyny cierpliwości, zacisnęłam mocno powieki.
– Zgubiłam go. W sensie twój numer. Poza tym niedługo ściągną mi gips, ręka na pewno zrośnie się prawidłowo, no i dzięki twojemu nagraniu z kamerki samochodowej złapali kolesia, który mnie potrącił, więc nie mam powodu, żeby... – Zamilkłam, darując sobie ten żałosny bełkot. – Dzięki za podwiezienie i cześć.
Chciałam go wyminąć, ale złapał mnie za rękę. Powoli podniosłam głowę i aż sapnęłam, kompletnie odurzona jego ciemnym, niemal mrocznym spojrzeniem.
I dlaczego... Dlaczego odniosłam wrażenie, że w miejscu zetknięcia się naszych dłoni moja skóra płonie żywym ogniem?
– Maja. Mówiłem poważnie. Martwię się o ciebie – powtórzył, używając niskiego, aksamitnego tonu.
Musiałam poświęcić chwilę na zebranie się w sobie. Nie ufałam swojemu głosowi. Nie, gdy on patrzył na mnie, jakbym była... ważna.
– Wszystko gra – wymamrotałam ze ściśniętym gardłem i czym prędzej wyszarpnęłam rękę z uścisku. – To cześć.
Weszłam na klatkę schodową i dopiero wtedy pozwoliłam sobie głęboko odetchnąć. Na moment objęłam się ramionami, bo nagły dreszcz przeszył moje ciało. To ostatni raz, gdy widzę tego gościa. Nie ma tragedii, a już na pewno nie powinnam być smutna.
To moja decyzja. Rozum ponad sercem.
Gdy utwierdziłam się w przekonaniu, że dobrze zrobiłam, spławiając Caleba, wspięłam się po schodach i dotarłam do mieszkania. Już od progu poraziło mnie agresywne techno, od którego dzwoniły mi zęby. Rodzice wyjechali w delegację, a moi starsi bracia wykorzystali okazję do zorganizowania domówki. Świetnie, po prostu nic lepszego nie mogło mnie dziś spotkać. Miałam tylko nadzieję, że głośna muzyka skutecznie zagłuszy mój powrót i uda mi się niezauważenie przekraść do mojego pokoju...
– OMG, ty to jednak jesteś miękka buła – rzucił prześmiewczo Ludwik, opierając się ramieniem o futrynę. – Serio? Czy ty w ogóle wiesz, jak się bawią młodzi ludzie, emerytko?
– Daj spokój, przecież znasz Majkę. – Leon, który stanął tuż za nim i popijał jakąś zieloną breję z wysokiej szklanki, klepnął go w ramię.
Byli identyczni. Jak dwie krople wody. I tak samo wredni. Leon zmierzył mnie zdegustowanym spojrzeniem, a Ludwik zawtórował mu, szczerząc się wrednie.
– Mnie interesuje to, dlaczego ona szlaja się po imprezach, kiedy my musimy odgruzowywać za nią chatę. A ponoć taka niedołężna. Tak ją rączka boli...
– Nigdy nie powiedziałam, że boli mnie cokolwiek, więc nie wciskaj mi pierdół – warknęłam nieprzyjemnie. – Poza tym, o ile dobrze pamiętam, to ja klęczałam na podłodze w kuchni i sprzątałam ją po tym, jak nalaliście za dużo detergentu do zmywarki.
– I co? Mam ci dziękować? Skoro nie robisz z życiem nic ambitnego, to przydaj się na coś.
– Po co w ogóle strzępię język... – mruknęłam, czym prędzej zmykając do swojego pokoju.
Wiedziałam, że im dłużej zwlekam z zejściem chłopakom z oczu, tym bardziej kąśliwe będą ich komentarze. I nie myliłam się. Nim zdołałam chwycić za klamkę, dotarło do mnie warknięcie Leona:
– Tia, idź się nażreć batoników, grubasie!
Uciekłam. Zamknęłam się w swoich dziesięciu metrach kwadratowych i oparłam się plecami o drzwi. Nie chciałam słyszeć, jak bracia obgadują mnie przed swoimi znajomymi, mówią, że są już zmęczeni ogarnianiem domu, że to źle działa na ich samopoczucie, że ostatni casting zawalili, bo się nie wyspali...
Gdybym mogła zatkać uszy. Ale jak to zrobić, gdy ma się gips na prawej ręce?
Głośno westchnęłam, zaciskając powieki. Nie mogłam płakać. Nie przez coś takiego.
– Jest dobrze. Wszystko jest dobrze – pocieszyłam sama siebie. Bo kto inny mógł to zrobić?
Caleb... On był taki czuły. Opiekuńczy. Troskliwy... Tamtego popołudnia pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna poczułam, że jestem dla kogoś ważna. Że ktoś się mną przejął, mimo że w ogóle mnie nie znał... Ale to nie była prawda. Szybko go przejrzałam. Calebowi po prostu było mnie żal. Tak samo jak człowiekowi jest żal zbitego, przemoczonego, porzuconego psa – chce pomóc, ale nic więcej się za tym nie kryje. Właśnie takie wyobrażenie miał o mnie ten chłopak. Biedna, zepchnięta przez rodzinę na margines, przeciętna nastolatka z zaniżonym poczuciem własnej wartości. Po prostu żałosna.
Ale tak jakoś... Było mi ciepło na sercu, gdy myślałam o śniadym, przystojnym mężczyźnie. Kaskaderze. To jakiś chichot losu, że był przyjacielem Markosa. Albo głupi żart przeznaczenia.