Patrz ze mną w gwiazdy - Anna Szafrańska - ebook
NOWOŚĆ

Patrz ze mną w gwiazdy ebook

Szafrańska Anna

4,2

35 osób interesuje się tą książką

Opis

Siedemnastoletnia Majka nie ma w życiu łatwo. Cały dom jest na jej głowie. Dziewczyna musi prać, sprzątać, gotować i prasować. W dodatku bracia nieustannie jej dokuczają, a mama nie zwraca na nią uwagi i porównuje ze starszą (według niej idealną) siostrą. Na szczęście Maja zawsze może liczyć na swoje najlepsze przyjaciółki, Tosię i Lenkę.

Kiedy zostaje potrącona przez samochód, pomaga jej przystojny Caleb. Od tej pory chłopak wielokrotnie proponuje nastolatce randkę. Ona jednak konsekwentnie odmawia. Bo nie wierzy w miłość ani… w siebie.

Czy Calebowi uda się namówić Majkę na spotkanie?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 247

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (23 oceny)
14
5
1
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Marchewka1980

Nie oderwiesz się od lektury

oj dawno byłam nastolatką, fajnie było powrócić 😉. Cudowna ciepła opowieść o pierwszych uderzeniach serca, pierwszy dotyk, pocałunek te ukrywane spojrzenia w oczy. Przyjemna młodzieżówka
10
alabomba

Nie oderwiesz się od lektury

Super rozkoszna
00
Doprawdywyborne

Nie oderwiesz się od lektury

[współpraca recenzencka] Patrz ze mną w gwiazdy Genialna młodzieżówka. Mimo, że nie jestem już młodzieżą, to sama dałam się porwać. Główna bohaterka- Majka- ma wiele kompleksów, których powodem jest... Jej matka, która wiecznie porównuje ją do starszej siostry. Powoduje to u Mai brak pewności siebie i problemy z kontaktami z innymi (szczególnie z płcią przeciwną). Jej relacja z matką jest tak niepoprawna, tak toksyczna, że momentami chciało mi się płakać ze złości. Caleb, który staje na drodze Majki ma wręcz nieziemskie pokłady cierpliwości i wiary w nią, mimo, że jej brak pewności siebie praktycznie wszystko niszczy. Wspierany przez przyjaciółki dziewczyny- Tośkę i Lenkę- stara się przebić przez mur, który Maja dookoła siebie postawiła. Zakończenie książki troszkę zbyt "słodkie" i w większości książek by mi to przeszkadzało, jednak tutaj kibicowałam Majce całym sercem i nawet mi się to podobało 😅
00
ksiazkowabajka

Dobrze spędzony czas

Współpraca reklamowa @yavi_books Życie Majki nie należy do idealnych. W domu ciągle jest niedoceniana i porównywana do swojej idealnej starszej siostry. Przez wzgląd na swoją wagę, wiele razy słyszała, że jest nic warta. Nie ma wsparcia w rodzicach ani w starszych braciach, którzy dokuczają jej przy każdej okazji. Jedynym ukojeniem w życiu stanowią jej przyjaciółki, Tosia i Lenka. Jednak nawet one nie są w stanie zastąpić miłość rodzicielskiej. Majka nie ma wiary w siebie, słowa rodziny zdecydowanie utkwiły jej w pamięci. Dlatego, gdy zaczyna coś czuć przy obecności przystojnego Caleba, robi wszystko żeby to zdusić w sobie. Nie może pozwolić aby w jej murze pojawiła się jakakolwiek szczelina. Co jeśli już się pojawiła? ,,Ba­riera, którą wo­kół sie­bie stwo­rzy­łam, była nie­na­ru­szal­na i sta­no­wiła gra­nicę, któ­rej ni­komu nie po­zwa­la­łam prze­kro­czyć.” Zacznę może od tego co mi się nie spodobało w książce, a bardziej rozczarowało. Po przeczytaniu opisu nastawiłam się, że ...
00
ewelajna111

Nie oderwiesz się od lektury

farba naprawdę świetna
00

Popularność




Spis tre­ści
Karta re­dak­cyjna
Motto
Roz­dział 1. Prze­ga­nia­jąc durne ser­duszka
Au­torka: Anna Sza­frań­ska
Re­dak­cja: Ma­riusz Ku­lan
Ko­rekta: Ka­ta­rzyna Zioła-Ze­mczak
Pro­jekt gra­ficzny okładki: Emi­lia Pryśko
Skład i pro­jekt gra­ficzny ma­kiety: Iza­bela Kruź­lak
Ele­menty gra­ficzne: Fre­epik.com
Re­dak­torka pro­wa­dząca: Ju­styna To­mas
Kie­row­nik re­dak­cji: Agnieszka Gó­recka
© Co­py­ri­ght by Anna Sza­frań­ska © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal
Ta książka jest fik­cją li­te­racką. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób, ży­wych lub zmar­łych, au­ten­tycz­nych miejsc, wy­da­rzeń lub zja­wisk jest czy­sto przy­pad­kowe. Bo­ha­te­ro­wie i wy­da­rze­nia opi­sane w tej książce są two­rem wy­obraźni au­torki bądź zo­stały zna­cząco prze­two­rzone pod ką­tem wy­ko­rzy­sta­nia w po­wie­ści.
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej książki nie może być po­wie­lana lub prze­ka­zy­wana w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy, z wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­menty tek­stu.
Biel­sko-Biała 2024
Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o. ul. Za­pora 25 43-382 Biel­sko-Biała tel. 338282828, fax 338282829pas­cal@pas­cal.plwww.pas­cal.pl
ISBN 978-83-8317-425-9
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

DLA KAŻ­DEJ OSOBY, KTÓRA NIE CZUJE SIĘ DO­BRZE W SWOIM CIELE.

NIE MU­SISZ BYĆ IDE­ALNA, ALE DLA MNIE JE­STEŚ CZY­STĄ PER­FEK­CJĄ.

I JE­STEM Z CIE­BIE DUMNA!

ROZ­DZIAŁ 1

PRZE­GA­NIA­JĄC DURNE SER­DUSZKA

Do­pa­dłam do pa­nelu i jak osza­lała za­czę­łam wa­lić w przy­cisk za­my­ka­jący drzwi windy. Za­po­bie­gaw­czo obej­rza­łam się za sie­bie. Prze­cież nie mo­głam po­zwo­lić, żeby mnie do­go­nił. Tyle z za­da­nio­wego po­dej­ścia, bo w moim sko­ło­wa­nym mó­zgu obi­jała się myśl: Ca­leb i Wik­tor Mar­kos się znali? Mało po­wie­dziane „znali”! Wy­glą­dali na cał­kiem zży­tych kum­pli! Cho­lera, to ja­kiś mało śmieszny żart. Fa­ceci to gor­sze plot­kary od dziew­czyn, więc Ca­leb ban­kowo mu o mnie opo­wie­dział. O po­krace, którą ura­to­wał i która była nie­wdzięczna do tego stop­nia, że...

Pi­snę­łam ci­cho, gdy w szpa­rze mię­dzy za­su­wa­ją­cymi się drzwiami po­ja­wiło się opa­lone, po­kryte ciem­nymi ta­tu­ażami przed­ra­mię.

– Chyba pro­si­łem, że­byś na mnie za­cze­kała, prawda? – Usły­sza­łam ak­sa­mitny, ni­ski głos.

Drań nie miał na­wet za­dyszki, za to uśmie­chał się pro­mien­nie i jak gdyby ni­gdy nic sta­nął tuż za mną. By do­dać so­bie otu­chy, ob­ję­łam się ra­mio­nami, co sta­no­wiło nie­małe wy­zwa­nie, kiedy się miało tylko jedną sprawną rękę.

Świet­nie, a jed­nak mo­gło dojść do więk­szej tra­ge­dii! By­łam uwię­ziona w me­ta­lo­wej puszce z ko­le­siem, któ­rego nie chcia­łam wi­dzieć na oczy.

– Niby po co? – rzu­ci­łam bur­kli­wie. – Wszystko so­bie wy­ja­śni­li­śmy.

Ca­leb ro­ze­śmiał się prze­kor­nie.

– Nie, nie wszystko i do­brze o tym wiesz.

Opu­ści­łam głowę i gło­śno wes­tchnę­łam. Gdy­bym tylko miała cha­ry­zmę spon­ta­nicz­nej Lenki albo cho­ciaż odro­binę wdzięku nie­win­nej Tosi... Jed­nak na­tura po­ską­piła mi nie tylko urody, ale i przy­ja­znego cha­rak­teru, w wy­niku czego by­łam zołzą w czy­stej po­staci. Nie po­wiem, cza­sami to miało swoje plusy. Bez naj­mniej­szych wy­rzu­tów su­mie­nia po­tra­fi­łam spła­wić lu­dzi, z któ­rymi nie chcia­łam mieć do czy­nie­nia. Pro­blem w tym, że ten cały Ca­leb wy­da­wał się od­porny na mój ką­śliwy sar­kazm.

– To w złym gu­ście wyjść bez słowa z czy­je­goś przy­ję­cia – wy­tknę­łam chło­pa­kowi.

– Pla­no­wa­łem wpaść tylko na chwilę. Ju­tro mu­szę wcze­śnie wstać. Ale skoro się mar­twisz, to po­wiem ci, że gdy wy­bie­ga­łem, na­tkną­łem się na Wik­tora, więc to nie tak, że urwa­łem się bez uprze­dze­nia. An­giel­skie wyj­ścia nie są w moim stylu.

– A kto po­wie­dział, że się mar­twię? – fuk­nę­łam, mimo że pa­liły mnie po­liczki.

– Mój szó­sty zmysł. Od­wiozę cię. Co ty na to?

– Co ja na to? Oczy­wi­ście, że nie! Sama so­bie po­ra­dzę.

– Uwa­żam ina­czej. Daj so­bie po­móc, księż­niczko.

Od cią­głego za­ci­ska­nia szczęki z wście­kło­ści aż roz­bo­lały mnie zęby i chyba je­dy­nie przez bez­denne po­czu­cie fru­stra­cji zro­bi­łam naj­głup­szą rzecz na świe­cie – sta­nę­łam twa­rzą w twarz z Ca­le­bem. Oczy­wi­ście w prze­no­śni, bo mię­dzy nami było ja­kieś pół me­tra prze­strzeni. Co zu­peł­nie nie prze­szko­dziło mi w szty­le­to­wa­niu go wzro­kiem.

– Księż­niczko? – syk­nę­łam.

– A znasz lep­sze okre­śle­nie? W końcu cię ura­to­wa­łem – wy­ja­śnił z za­dzior­nym bły­skiem w ciem­nych oczach.

– Zna­lazł się ry­cerz w lśnią­cej zbroi – wy­mam­ro­ta­łam pod no­sem, a gło­śniej do­da­łam: – Wiel­kie dzięki, ale nie chcę ro­bić pro­blemu tam, gdzie go nie ma.

– Daj spo­kój, to ża­den pro­blem. No i tro­chę mi głu­pio, bo zdaje się, że to przeze mnie wy­szłaś z przy­ję­cia Tosi.

– I tak mia­łam już wy­cho­dzić – skła­ma­łam gładko.

Ca­leb splótł ręce na piersi i mru­żąc oczy, po­chy­lił się ni­sko. Na­sze twa­rze zna­la­zły się na tej sa­mej wy­so­ko­ści, a moje serce... Do dia­bła, chyba pla­no­wało wy­sko­czyć mi z piersi.

– Dla­czego ci nie wie­rzę?

Prze­wró­ci­łam oczami i od­wró­ci­łam się na pię­cie, bo kom­plet­nie nie mia­łam już siły do tego chło­paka. Sku­tecz­nie wy­trą­cił mi z ręki do­słow­nie wszyst­kie ar­gu­menty, dla­tego wy­mam­ro­ta­łam pod no­sem bez­silne:

– A myśl so­bie, co chcesz!

Igno­ru­jąc Ca­leba, lewą ręką wy­cią­gnę­łam z to­rebki te­le­fon. Wy­sła­łam Tosi i Lence wia­do­mość, że zwi­nę­łam się na chatę i że na­pi­szę, gdy do­jadę do domu. Bądź co bądź było już po dwu­dzie­stej dru­giej, a go­rączka so­bot­niej wa­ka­cyj­nej nocy po­tra­fiła ude­rzyć lu­dziom do głowy.

Pró­bo­wa­łam nie zwra­cać uwagi na ciężki wzrok Ca­leba, który czu­łam na so­bie i który wcale mi się nie po­do­bał. Nie ba­wiły mnie też te drobne ukłu­cia w piersi ani to, że moje serce po­sta­no­wiło ura­czyć mnie cyr­ko­wymi akro­ba­cjami. Nie mó­wiąc już o prze­klę­tych ru­mień­cach, które fa­lami wpły­wały na moje po­liczki. A to były zdra­dliwe be­stie i na­wet To­sia za­uwa­żała tę ano­ma­lię. Pew­nie dla­tego ura­to­wała mnie z opre­sji i za­pro­wa­dziła do bi­blio­teki na pię­trze. Do­dat­kowo wy­ko­rzy­stała oka­zję, by wy­py­tać o Ca­leba.

Miała ra­cję. We wszyst­kim. I tym, że się zna­li­śmy, i tym, że jesz­cze ni­gdy ża­den chło­pak nie spra­wił, bym ją­kała się ze zde­ner­wo­wa­nia. I ru­mie­ni­łam się jak ja­kaś pen­sjo­narka. Draż­niło mnie to, bo kom­plet­nie nie ro­zu­mia­łam re­ak­cji swo­jego ciała. A prze­cież nie mo­głam się za­ko­chać, a już na pewno nie w Ca­le­bie!

I okej, przed­sta­wi­łam swoje sta­no­wi­sko Tosi, bo na­prawdę nie mia­łam za­miaru kro­czyć drogą ser­du­szek, kwiat­ków i in­nych bzde­tów, tylko co na to głu­pie serce? Skąd ta ner­wo­wość?

W za­my­śle­niu przy­gry­złam wargi i usły­sza­łam, jak Ca­leb ze świ­stem wcią­gnął po­wie­trze. Zer­k­nę­łam na jego od­bi­cie w szkla­nej ta­fli lu­stra, bo prze­cież drugi raz nie po­peł­nię tego sa­mego błędu i nie okażę mu za­in­te­re­so­wa­nia. Dziwny gry­mas po­ja­wił się na jego opa­lo­nej twa­rzy. Chło­pak prze­biegł pal­cami po wło­sach, od­gar­nia­jąc przy­dłu­gie ko­smyki z wy­so­kiego czoła.

– Wra­ca­jąc do na­szej roz­mowy... – za­czął znie­nacka i już na­bie­ra­łam po­wie­trza, by wci­snąć swoje trzy gro­sze, gdy sta­now­czy wzrok Ca­leba na­ka­zał mi na tę jedną chwilę za­sznu­ro­wać usta. – To nie tak, że cię prze­śla­duję czy stal­kuję. Tam, na ta­ra­sie, by­łem rów­nie za­sko­czony, jak ty. Ale mimo to uda­łem, że to na­sze pierw­sze spo­tka­nie, bo chyba wła­śnie tego chcia­łaś, prawda?

– Oczy­wi­ście, że tak! – wy­pa­li­łam nie­spo­dzie­wa­nie. – Wy­obra­żasz so­bie, co by się działo, gdyby dziew­czyny się do­wie­działy? Za­raz wy­sko­czy­łyby z dzi­kimi teo­riami, dla­czego sło­wem nie pi­snę­łam o tym, że po­zna­łam... No. Cie­bie.

– Z dzi­kimi teo­riami? – po­wtó­rzył, uśmie­cha­jąc się prze­bie­gle ką­ci­kiem ust. – Chęt­nie o nich po­słu­cham.

– Mowy nie ma. To­sia już mnie prze­ma­glo­wała, więc wy­star­czy.

– To­sia? Jest bar­dzo spo­strze­gaw­cza.

Cho­lera, ja i mój długi ję­zyk!

– Albo to ra­czej moje zdol­no­ści ak­tor­skie są na mar­nym po­zio­mie – burk­nę­łam pod no­sem, po czym do­tarło do mnie, jak to za­brzmiało. Jak­bym nie po­tra­fiła ukryć, jak działa na mnie Ca­leb. – W każ­dym ra­zie po­wie­dzia­łam jej, że po wy­padku to ty od­wio­złeś mnie do szpi­tala, i ta wie­dza po­winna jej wy­star­czyć.

– Żeby stłu­mić w za­lążku dzi­kie teo­rie?

– Do­kład­nie tak! – wy­krzyk­nę­łam za­pal­czy­wie, a Ca­leb z uśmie­chem po­krę­cił głową. Czy on się ze mnie na­bija?! – Coś jesz­cze? – wark­nę­łam nie­zbyt przy­jaź­nie.

Na­prawdę chcia­łam już mieć tę roz­mowę za sobą. W ogóle czy z tą windą było wszystko w po­rządku? Wlo­kła się jak żółw! Le­d­wie dwa­dzie­ścia kilka pię­ter, a w tym cza­sie chyba do­je­cha­li­by­śmy do sa­mego pie­kła.

– Tylko jedno. Chcia­łem wie­dzieć, jak się czu­jesz, Majka. – Usły­sza­łam jego ci­chy, za­bar­wiony po­korą głos. – Na­prawdę się mar­twi­łem, księż­niczko.

– A ja ci po­wie­dzia­łam, że jest okej. Czuję się jak nowo na­ro­dzona! Ju­tro idę na ściankę wspi­nacz­kową. Nie wi­dać? – mruk­nę­łam i mru­żąc oczy, do­da­łam: – I nie mów do mnie „księż­niczko”.

– Chyba od­ra­dza­łem ci ta­kie sporty eks­tre­malne, pa­mię­tasz? – od­parł, a jego broda za­trzę­sła się mi­ni­mal­nie od wstrzy­my­wa­nego śmie­chu. Ca­leb oparł się bar­kiem o ścianę windy i nie spusz­cza­jąc ze mnie wzroku, prze­krzy­wił głowę. – A skoro „księż­niczka” jest za­ka­zana, to... zło­śnica może być? – za­pro­po­no­wał, pro­wo­ka­cyj­nie uno­sząc brew.

– Zło­śnica? – po­wtó­rzy­łam mi­mo­wol­nie i nie wia­domo dla­czego krew za­go­to­wała mi się w ży­łach. – A co? Chcesz mnie po­skro­mić?

– Zo­ba­czymy.

– Nie masz żad­nych szans.

– A je­śli lu­bię wy­zwa­nia?

Ga­pi­li­śmy się na sie­bie, jakby to­tal­nie nas od­móż­dżyło. Wą­skie wargi chło­paka wy­gięły się w uśmie­chu, a ja po­spiesz­nie od­wró­ci­łam głowę. Sta­now­czo nie po­wi­nien tak pa­trzeć. Jakby chciał mnie przej­rzeć na wy­lot.

Winda w końcu zje­chała na par­ter, a ja po­spiesz­nie wy­mi­nę­łam Ca­leba, gdy szar­manc­kim ge­stem pu­ścił mnie przo­dem. No­tatka na póź­niej: do­pi­sać ko­lejny plus na li­ście jego ksią­żę­cych cech – jest dżen­tel­me­nem. W my­ślach prze­wra­ca­jąc oczami, wrzu­ci­łam trzeci bieg i na­prawdę ro­bi­łam, co mo­głam, by zo­sta­wić go w tyle, ale on twardo szedł u mo­jego boku. Ofi­cjal­nie – prze­klę­łam jego nie­ziem­ską kon­dy­cję.

– Majka? Za­par­ko­wa­łem z dru­giej stro...

– Już mó­wi­łam, że so­bie po­ra­dzę. – Prze­rwa­łam mu bru­tal­nie, ale tak samo jak nie po­tra­fi­łam go wy­prze­dzić, nie mo­głam spra­wić, by się od­cze­pił.

– W to na­wet nie wąt­pię – mruk­nął, bez­par­do­nowo zła­pał mnie pod lewe ra­mię i cią­gnął w kie­runku za­par­ko­wa­nego przed apar­ta­men­tow­cem czar­nego pick-upa.

– Ej! Masz pro­blem ze słu­chem? Mó­wi­łam...

– Jesz­cze słowo i prze­rzucę cię przez ra­mię.

Nie wiem dla­czego, ale sły­sząc to groźne wark­nię­cie, ugry­złam się w ję­zyk.

Otwo­rzył mi drzwi, bez ce­re­gieli zła­pał mnie pod ko­lana i usa­dził na fo­telu. Na­wet nie mia­łam moż­li­wo­ści za­pro­te­sto­wać, bo przez kilka se­kund mój mózg ob­le­piła dzika eu­fo­ria, wy­ni­ka­jąca z faktu, że wła­śnie pierw­szy raz w ży­ciu do­ty­ka­łam tak obłęd­nego ciała. Klatka pier­siowa z uwy­pu­klo­nym każ­dym mię­śniem była tak zbita, że przy­po­mi­nała zbroję, którą kie­dyś no­sili he­rosi. A ra­miona... Bi­cepsy wy­glą­dały na szer­sze niż moje uda, a prze­cież nie by­łam kru­szynką.

Gdy Ca­leb za­trza­snął drzwi, moje zmy­sły znowu zo­stały stłu­mione, a do noz­drzy do­tarł ciężki, piż­mowy za­pach. Był taki mę­ski i wy­czy­niał ze mną dziwne rze­czy.

Ner­wowo po­tar­łam uda. Mia­łam pro­blem. Gi­gan­tyczny pro­blem cha­rak­te­ry­styczny dla na­pę­dza­nej hor­mo­nami na­sto­latki. Tra­ci­łam kon­takt z bazą. Mu­sia­łam jak naj­szyb­ciej przy­wo­łać do po­rządku ra­cjo­nalną stronę mo­jej oso­bo­wo­ści i obu­dzić drze­miący w naj­lep­sze sar­kazm, ale za­nim od­by­łam ze sobą po­ważną roz­mowę, Ca­leb wśli­zgnął się ci­cho na fo­tel kie­rowcy.

– To po­rwa­nie.

– Prze­cież nie za­blo­ko­wa­łem drzwi – od­parł, wzru­sza­jąc ra­mio­nami.

– Za­wsze je­steś taki... – Za­ci­snę­łam usta, bo pierw­szy raz od dawna po pro­stu za­bra­kło mi słów.

– Jaki?

– Aro­gancki! I pewny sie­bie!

– Nie po­wie­dzia­łaś mi ni­czego no­wego. – Jego wargi wy­gięły się w krzy­wym uśmie­chu, gdy spoj­rzał na mnie ką­tem oka. – I dzię­kuję za kom­ple­ment.

– To nie był kom­ple­ment. – Zje­ży­łam się, pio­ru­nu­jąc go wzro­kiem mimo żaru bu­cha­ją­cego z mo­ich po­licz­ków. Do­piero po chwili do­tarło do mnie, że spe­cjal­nie mnie pod­ju­dza. Mo­głam po­znać to po tym, jak błysz­czały jego oczy. Jak u ja­kie­goś dia­bła. Szarp­nę­łam za pas. – Poza tym... wku­rzasz mnie!

– Wku­rza­nie lu­dzi to przed­nia za­bawa! – Ro­ze­śmiał się bez­tro­sko, po czym mru­gnął do mnie prze­kor­nie. – Po­win­naś kie­dyś spró­bo­wać.

– Uwierz mi, ro­bię to od do­brych kilku mi­nut, ale naj­wy­raź­niej to na cie­bie nie działa.

– Je­stem od­porny na wiele rze­czy, Majka, ale nie na twój urok – wy­znał i prze­chy­la­jąc się, zła­pał za mój pas. – Może dla­tego, że za­la­złaś mi za skórę, zło­śnico?

Już mia­łam uszczy­pliwy ko­men­tarz na końcu ję­zyka, ale w wy­po­wie­dze­niu go na głos prze­szko­dziło mi jedno – Ca­leb był... bli­sko. Za bli­sko. I pa­trzył mi głę­boko w oczy. Pierw­szy raz z tak nie­wiel­kiej od­le­gło­ści do­strze­głam ich nie­zwy­kłą barwę. Były w od­cie­niu ciem­nego bursz­tynu i kryło się w nich coś, ja­kaś emo­cja, któ­rej nie po­tra­fi­łam na­zwać. Trwało to chwilę, za­le­d­wie uła­mek se­kundy – klik­nię­cie sprzączki przy­wo­łało mnie do rze­czy­wi­sto­ści.

Ukry­łam pie­kące po­liczki za kur­tyną ru­dych wło­sów. Za­wsty­dziła mnie ta na­gła bli­skość. Ba­riera, którą wo­kół sie­bie stwo­rzy­łam, była nie­na­ru­szalna i sta­no­wiła gra­nicę, któ­rej ni­komu nie po­zwa­la­łam prze­kro­czyć. No, może poza wą­skim gro­nem za­ufa­nych osób. I z całą pew­no­ścią Ca­leb do nich nie na­le­żał.

Nie mu­sia­łam po­da­wać mu ad­resu. Do­sko­nale go pa­mię­tał. Przez pra­wie całą trasę czu­łam, jak zerka na mnie ukrad­kiem, i to pod­sy­cało tlące się we mnie uczu­cie gniewu. Wziął mnie z za­sko­cze­nia i tylko dla­tego nie zdą­ży­łam za­re­ago­wać, ale... Czy na pewno? W tam­tym mo­men­cie by­łam cał­ko­wi­cie bez­bronna (ogra­ni­czał mnie gips na pra­wej ręce) i przy­parta do muru (czy też fo­tela).

– Jak w domu? Wszystko okej? – rzu­cił niby mi­mo­cho­dem chło­pak.

Za­ci­snę­łam palce na to­rebce.

– Po co py­tasz?

– Bo chcę wie­dzieć? Tak chyba ro­bią lu­dzie, gdy mar­twią się o drugą osobę.

– Nie­po­trzeb­nie. Wszystko okej.

– A mama? Na­dal przej­muje się tym głu­pim ro­we­rem?

A więc i to pa­mię­tał. Sku­li­łam ra­miona, bo przy­po­mnia­łam so­bie, jak bar­dzo czu­łam się za­że­no­wana przed­sta­wie­niem, ja­kie urzą­dziła mama w szpi­talu. I jak wtedy za­re­ago­wał Ca­leb.

Pew­nie zwy­czaj­nie jest mu mnie żal. To, że tak się mną przej­mo­wał, jest prze­ja­wem li­to­ści.

Ko­niusz­kiem ję­zyka zwil­ży­łam wargi. Mu­sia­łam nad sobą pa­no­wać. Pil­no­wać, by nie zja­dły mnie nerwy i bym nie­opatrz­nie nie pal­nęła ja­kie­goś głup­stwa.

– Na ra­zie jest w ser­wi­sie. Dzięki, że py­tasz. Je­stem prze­ko­nana, że ro­wer bę­dzie wzru­szony twoją tro­ską, prze­każę mu po­zdro­wie­nia.

– Zło­śnica o nie­wy­pa­rzo­nej buzi.

– Jak­byś za­po­mniał, to mam imię.

– Tak, wiem, Majka, a na dru­gie masz sar­kazm.

– Su­per! Za­pa­mię­ta­łeś! – prych­nę­łam, wy­mu­sza­jąc uśmiech. – Księż­niczka, zło­śnica, sar­kazm... Uak­tu­al­nij moją li­stę prze­zwisk i daj znać, jak stwo­rzysz mi herb.

Re­ak­cja Ca­leba odro­binę zbiła mnie z tropu. Od­rzu­cił głowę i wy­buch­nął nie­po­ha­mo­wa­nym śmie­chem. Całe szczę­ście, że aku­rat sta­li­śmy na świa­tłach, bo oparł się przed­ra­mio­nami o kie­row­nicę, śmie­jąc się do łez.

– To chyba na­zy­wają obłę­dem. – Po­krę­ci­łam głową i uda­łam, że od­su­wam się od niego na bez­pieczną od­le­głość.

– Uwiel­biam cię, po­waż­nie – od­parł, pro­stu­jąc się i wbi­ja­jąc we mnie te swoje cho­lerne, bursz­ty­nowe, piękne oczęta.

– Nie za­po­mnij po­wie­dzieć tego te­ra­peu­cie. Albo le­piej nie, nie wcią­gaj mnie w swoje de­wia­cje.

W od­po­wie­dzi za­ci­snął usta, du­sząc się re­cho­tem, który wy­do­by­wał się z jego sze­ro­kiej piersi. I wy­raź­nie do­sły­sza­łam, jak mruk­nął pod no­sem: „Je­steś uro­cza, moja zło­śnico”.

Prze­wra­ca­jąc oczami, zsu­nę­łam się na sie­dze­niu i... na­gle za­sło­ni­łam so­bie usta. Czy ja wła­śnie... Czy ja zu­peł­nie pod­świa­do­mie, bez­wied­nie i cał­ko­wi­cie mi­mo­wol­nie... uśmiech­nę­łam się? I nie do ni­kogo in­nego, tylko do Ca­leba?

– Je­ste­śmy.

Gło­śno prze­ły­ka­jąc ślinę, wyj­rza­łam przez szybę.

– Fak­tycz­nie! Spraw­nie ci po­szło. Ale le­piej zo­stań przy swoim za­wo­dzie, bo w Ube­rze to ty ka­riery nie zro­bisz – do­da­łam i z fał­szy­wym en­tu­zja­zmem po­kle­pa­łam chło­paka po ra­mie­niu. – Może jeź­dzisz nie naj­go­rzej, ale po­rwa­nie z pew­no­ścią po­psuje ci sta­ty­styki.

Ubie­głam Ca­leba, który chciał mi po­móc wy­piąć się z pa­sów – raz, to było znacz­nie prost­sze, a dwa... po­sta­no­wi­łam się pil­no­wać i nie­umyśl­nie nie do­pro­wa­dzać do sy­tu­acji, które on mógłby wy­ko­rzy­stać. Za­rzu­ci­łam na ra­mię to­rebkę i skrę­ca­jąc się, chcia­łam otwo­rzyć drzwi, ale te na­gle sta­nęły otwo­rem. Po­minę fakt, że nie wi­dzia­łam ani nie sły­sza­łam, kiedy Ca­leb wy­szedł z sa­mo­chodu, bo to nie było te­raz istotne – wła­śnie znowu brał mnie na ręce.

– Zwa­rio­wa­łeś? Sama...

– Po­ra­dzisz so­bie, wiem.

No, pa­trz­cie, by­strzak! Do­słow­nie czy­tał mi w my­ślach! Szkoda, że i tak po­sta­wił na swoim. W do­datku wy­da­wało mi się, że trzy­mał mnie w ra­mio­nach tro­chę dłu­żej, niż było to ko­nieczne. I naj­chęt­niej bym mu za to przy­ga­dała, tyle że... sama nie by­łam bez winy. Bo kiedy w końcu po­sta­wił mnie po­woli na chod­niku, zda­łam so­bie sprawę, że wcze­piam palce w jego czarną ko­szulę.

Od­su­nę­łam się na dłu­gość ra­mie­nia i drżą­cymi dłońmi sta­ra­łam się od­na­leźć w mi­nia­tu­ro­wej ko­per­tówce, którą wci­snęła mi Lenka, klu­cze do miesz­ka­nia. Ach, i oczy­wi­ście z ca­łych sił sta­ra­łam się igno­ro­wać Ca­leba. W du­chu mo­dli­łam się, by do­znał oświe­ce­nia i zmył się stąd jak naj­szyb­ciej.

– My­śla­łem, że za­dzwo­nisz.

Wspi­na­jąc się na wy­żyny cier­pli­wo­ści, za­ci­snę­łam mocno po­wieki.

– Zgu­bi­łam go. W sen­sie twój nu­mer. Poza tym nie­długo ścią­gną mi gips, ręka na pewno zro­śnie się pra­wi­dłowo, no i dzięki two­jemu na­gra­niu z ka­merki sa­mo­cho­do­wej zła­pali ko­le­sia, który mnie po­trą­cił, więc nie mam po­wodu, żeby... – Za­mil­kłam, da­ru­jąc so­bie ten ża­ło­sny beł­kot. – Dzięki za pod­wie­zie­nie i cześć.

Chcia­łam go wy­mi­nąć, ale zła­pał mnie za rękę. Po­woli pod­nio­słam głowę i aż sap­nę­łam, kom­plet­nie odu­rzona jego ciem­nym, nie­mal mrocz­nym spoj­rze­niem.

I dla­czego... Dla­czego od­nio­słam wra­że­nie, że w miej­scu ze­tknię­cia się na­szych dłoni moja skóra pło­nie ży­wym ogniem?

– Maja. Mó­wi­łem po­waż­nie. Mar­twię się o cie­bie – po­wtó­rzył, uży­wa­jąc ni­skiego, ak­sa­mit­nego tonu.

Mu­sia­łam po­świę­cić chwilę na ze­bra­nie się w so­bie. Nie ufa­łam swo­jemu gło­sowi. Nie, gdy on pa­trzył na mnie, jak­bym była... ważna.

– Wszystko gra – wy­mam­ro­ta­łam ze ści­śnię­tym gar­dłem i czym prę­dzej wy­szarp­nę­łam rękę z uści­sku. – To cześć.

We­szłam na klatkę scho­dową i do­piero wtedy po­zwo­li­łam so­bie głę­boko ode­tchnąć. Na mo­ment ob­ję­łam się ra­mio­nami, bo na­gły dreszcz prze­szył moje ciało. To ostatni raz, gdy wi­dzę tego go­ścia. Nie ma tra­ge­dii, a już na pewno nie po­win­nam być smutna.

To moja de­cy­zja. Ro­zum po­nad ser­cem.

Gdy utwier­dzi­łam się w prze­ko­na­niu, że do­brze zro­bi­łam, spła­wia­jąc Ca­leba, wspię­łam się po scho­dach i do­tar­łam do miesz­ka­nia. Już od progu po­ra­ziło mnie agre­sywne techno, od któ­rego dzwo­niły mi zęby. Ro­dzice wy­je­chali w de­le­ga­cję, a moi starsi bra­cia wy­ko­rzy­stali oka­zję do zor­ga­ni­zo­wa­nia do­mówki. Świet­nie, po pro­stu nic lep­szego nie mo­gło mnie dziś spo­tkać. Mia­łam tylko na­dzieję, że gło­śna mu­zyka sku­tecz­nie za­głu­szy mój po­wrót i uda mi się nie­zau­wa­że­nie prze­kraść do mo­jego po­koju...

– OMG, ty to jed­nak je­steś miękka buła – rzu­cił prze­śmiew­czo Lu­dwik, opie­ra­jąc się ra­mie­niem o fu­trynę. – Se­rio? Czy ty w ogóle wiesz, jak się ba­wią mło­dzi lu­dzie, eme­rytko?

– Daj spo­kój, prze­cież znasz Majkę. – Leon, który sta­nął tuż za nim i po­pi­jał ja­kąś zie­loną breję z wy­so­kiej szklanki, klep­nął go w ra­mię.

Byli iden­tyczni. Jak dwie kro­ple wody. I tak samo wredni. Leon zmie­rzył mnie zde­gu­sto­wa­nym spoj­rze­niem, a Lu­dwik za­wtó­ro­wał mu, szcze­rząc się wred­nie.

– Mnie in­te­re­suje to, dla­czego ona szlaja się po im­pre­zach, kiedy my mu­simy od­gru­zo­wy­wać za nią chatę. A po­noć taka nie­do­łężna. Tak ją rączka boli...

– Ni­gdy nie po­wie­dzia­łam, że boli mnie co­kol­wiek, więc nie wci­skaj mi pier­dół – wark­nę­łam nie­przy­jem­nie. – Poza tym, o ile do­brze pa­mię­tam, to ja klę­cza­łam na pod­ło­dze w kuchni i sprzą­ta­łam ją po tym, jak na­la­li­ście za dużo de­ter­gentu do zmy­warki.

– I co? Mam ci dzię­ko­wać? Skoro nie ro­bisz z ży­ciem nic am­bit­nego, to przy­daj się na coś.

– Po co w ogóle strzę­pię ję­zyk... – mruk­nę­łam, czym prę­dzej zmy­ka­jąc do swo­jego po­koju.

Wie­dzia­łam, że im dłu­żej zwle­kam z zej­ściem chło­pa­kom z oczu, tym bar­dziej ką­śliwe będą ich ko­men­ta­rze. I nie my­li­łam się. Nim zdo­ła­łam chwy­cić za klamkę, do­tarło do mnie wark­nię­cie Le­ona:

– Tia, idź się na­żreć ba­to­ni­ków, gru­ba­sie!

Ucie­kłam. Za­mknę­łam się w swo­ich dzie­się­ciu me­trach kwa­dra­to­wych i opar­łam się ple­cami o drzwi. Nie chcia­łam sły­szeć, jak bra­cia ob­ga­dują mnie przed swo­imi zna­jo­mymi, mó­wią, że są już zmę­czeni ogar­nia­niem domu, że to źle działa na ich sa­mo­po­czu­cie, że ostatni ca­sting za­wa­lili, bo się nie wy­spali...

Gdy­bym mo­gła za­tkać uszy. Ale jak to zro­bić, gdy ma się gips na pra­wej ręce?

Gło­śno wes­tchnę­łam, za­ci­ska­jąc po­wieki. Nie mo­głam pła­kać. Nie przez coś ta­kiego.

– Jest do­brze. Wszystko jest do­brze – po­cie­szy­łam sama sie­bie. Bo kto inny mógł to zro­bić?

Ca­leb... On był taki czuły. Opie­kuń­czy. Tro­skliwy... Tam­tego po­po­łu­dnia pierw­szy raz od bar­dzo, bar­dzo dawna po­czu­łam, że je­stem dla ko­goś ważna. Że ktoś się mną prze­jął, mimo że w ogóle mnie nie znał... Ale to nie była prawda. Szybko go przej­rza­łam. Ca­le­bowi po pro­stu było mnie żal. Tak samo jak czło­wie­kowi jest żal zbi­tego, prze­mo­czo­nego, po­rzu­co­nego psa – chce po­móc, ale nic wię­cej się za tym nie kryje. Wła­śnie ta­kie wy­obra­że­nie miał o mnie ten chło­pak. Biedna, ze­pchnięta przez ro­dzinę na mar­gi­nes, prze­ciętna na­sto­latka z za­ni­żo­nym po­czu­ciem wła­snej war­to­ści. Po pro­stu ża­ło­sna.

Ale tak ja­koś... Było mi cie­pło na sercu, gdy my­śla­łam o śnia­dym, przy­stoj­nym męż­czyź­nie. Ka­ska­de­rze. To ja­kiś chi­chot losu, że był przy­ja­cie­lem Mar­kosa. Albo głupi żart prze­zna­cze­nia.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki