Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
750 osób interesuje się tą książką
Ten dzień miał być najlepszy w życiu Izabelli, a zmienił się w najgorszy. Gdy otrzymała wiadomość, że została przyjęta na staż do znanej rzymskiej cukierni i będzie się uczyć pod okiem prawdziwego mistrza w tym fachu, Luki Massiniego, sądziła że jej życiowa droga staje się prosta. Nie przypuszczała, że do Włoch poleci ze złamanym sercem, które naznaczy ją brakiem zaufania.
Na miejscu okazuje się, że jej szef to prawdziwy gbur i całkiem nieprzyjemny typ, a gdy ich ścieżki się przecinają, zawsze następuje jakaś katastrofa. Mimo to Izabella zauważa, że jej puls, wbrew niej samej i okolicznościom, przyspiesza, gdy mężczyzna jest w pobliżu.
Tymczasem Luca, od lat schowany w swojej skorupie, skupiony na pracy i skomplikowanych sprawach osobistych, ze zdumieniem odkrywa, że nowa stażystka z Polski wzbudza w nim całą paletę emocji – a tych nie doświadczył od tak dawna.
Czy dwoje poranionych ludzi, których zdawałoby się dzieli tak dużo, może dać sobie nawzajem szczęście? Czy fontanna di Trevi spełnia życzenia, a rzymskie zaułki i przepyszne łakocie sprzyjają narodzinom miłości? A może to tylko piękna sceneria, bo los ma wobec nich inne plany? O tym już wkrótce przekonają się Bella i Luca.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 240
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
BELLA
Pozostało tylko pięć minut do zamknięcia bramek. Tak to jest, jak kupuje się bilet na ostatnią chwilę! – pomyślałam wściekła i zaciskając zęby, mocniej szarpnęłam walizkę. Była ciężka, wypchana po brzegi byle jak wrzuconymi rzeczami, a i tak miałam pewność, że o czymś zapomniałam. Mówi się trudno. Nie zostanę w tym przeklętym miejscu ani chwili dużej!
Klnąc pod nosem, wyminęłam rozochoconych turystów, którzy fotografowali olbrzymią choinkę ustawioną na środku holu. W ogóle panowała radosna, świąteczna atmosfera, wszyscy uśmiechali się, byli życzliwi, tylko ja… Tylko ja pędziłam na samolot, jakby ścigało mnie stado diabłów. Chociaż poprawka – był tylko jeden diabeł, który szczerze mówiąc, pewnie miał mnie głęboko gdzieś, a ja głupia wmówiłam sobie, że to miłość!
– Miłość! Dobre sobie – prychnęłam, zgarniając z policzków znienawidzone łzy. – Faceci są do bani. Święta są do bani! W ogóle ta przeklęta choinka też jest do…
Gdyby nie koleś, na którego właśnie wpadłam, z pewnością zaliczyłabym widowiskowy piruet na środku lotniska. Nie załamuj się, Izabella. To tylko złamany obcas. Jak tylko dostaniesz się do samolotu, zmienisz buty i dalej będziesz mogła przeklinać na czym świat stoi…
– Może najłatwiej będzie przyjąć, że wszyscy są do bani? – spytał mężczyzna. Nadal trzymał mnie za ramię i najwidoczniej nie zamierzał puścić. Na dźwięk jego ochrypłego głosu moje złamane serce podskoczyło aż do gardła. Gwałtownie podniosłam głowę i natrafiłam na intensywnie wpatrujące się we mnie lazurowe oczy. Oczy, o których jeszcze kilka godzin wcześniej myślałam, że jestem w nich zakochana… – Dlaczego uciekasz, Izabello? Dlaczego chcesz uciec ode mnie?
IZABELLA
Nie wierzyłam we własne szczęście.
Ledwo tydzień temu udało mi się obronić dyplom (z wyróżnieniem!), a teraz dostałam pozytywną odpowiedź na moją aplikację na staż. I to gdzie! W jednej z najbardziej prestiżowych cukierni w Europie, gdzie będę się szkolić pod okiem samego Luki Massiniego! A to nie lada wyczyn, gdyż przyjmują zaledwie jednego kandydata rocznie. Natalia miała rację, dobre portfolio to połowa roboty, warto też było poświęcić trzy dni na pieczenie ciast, ciasteczek i tortów, byleby zrobić to jedno genialne zdjęcie. Chociaż musiałam przyznać, że Natka zna się na fotografii i zawsze potrafi uchwycić dobry kadr.
I znowu poczułam wbijającą się prosto w serce igłę zawodu. Gdyby Natalia zyskała możliwość realizowania marzeń… Niestety przez to, jakich miała rodziców, musiała trzymać swoje pasje w tajemnicy. I tak już kręcili nosem na naszą przyjaźń, a co dopiero gdyby ich córka wybrała wolny zawód artysty… Jednak Natka była tak podporządkowana ojcu i matce, że nawet nie myślała, by się im postawić.
Nie to, co ja… Moja familia to znana rodzina prawnicza (jak to mawiają „z dziada pradziada i z tradycjami!”), a ja – cukiernik. Trafiła im się czarna owca, nie ma co! Tata prawnik, mama prokurator. Wydawać by się mogło, że mój los jest z góry przesądzony i od dziecka będę pchana w stronę wokandy, tymczasem miałam naprawdę cudownych rodziców, którzy pozwolili mi przejść przez życie tak, jak chcę.
I w ten sposób tuż po technikum gastronomicznym zrobiłam szkołę podyplomową, do tego wiele kursów, a teraz… Teraz czekał mnie staż rodem z moich najskrytszych marzeń. Byłam tak szczęśliwa, że czułam ochotę, by wykrzyczeć to całemu światu. I właśnie w tym celu biegłam wieczorem, w deszczu, do mojego chłopaka, który pracował w kancelarii należącej do taty. Mogłam wiele powiedzieć o Patryku, a już na pewno to, że należał do pracoholików. Z tego względu często przekładał nasze randki, a o wspólnych wyjazdach nawet nie było mowy. Przyznaję, zdarzały się tygodnie, gdy widywaliśmy się tylko na szybkim lunchu czy późnej kolacji i w sumie tyle. I było mi z tego powodu ogromnie przykro. Co prawda nie pamiętałam, by ojciec tak harował, nawet gdy otwierał własną kancelarię, ale z drugiej strony wiedziałam, że Patryk jest bardzo ambitny i pewnie chce mu zaimponować. No i kochał mnie, a to przecież najważniejsze, prawda?
Otrzepując kurtkę z deszczu, wbiegłam na trzecie piętro odrestaurowanej stylowej kamienicy. Mogłam użyć windy, ale uwielbiałam te kręte drewniane schody przywodzące na myśl zabytkowe pałace. Podeszłam do drzwi kancelarii i wdusiłam dzwonek. Próbując unormować oddech, czekałam, ale nic się nie stało. Słyszałam dobiegającą z wnętrza muzykę house (ulubiony gatunek Patryka), więc chłopak na pewno był w środku.
Pewnie zakopał się w papierach – stwierdziłam i nacisnęłam klamkę. Z zaskoczeniem uniosłam brwi, bo drzwi ustąpiły bez problemu. Weszłam, rozpięłam kurtkę i wyciągnęłam z wewnętrznej kieszeni list potwierdzający przyjęcie na staż. Potem pokierowałam się w stronę gabinetu Patryka. Z każdym krokiem muzyka była coraz głośniejsza, więc spróbowałam ją przekrzyczeć:
– Kotku! Nie zgadniesz! Albo właściwie zgadniesz, bo nawijałam ci o tym od tygodni, więc…
Nagle słowa uwięzły mi w gardle. Zanim wróciła mi świadomość tego, co robię, gdzie jestem i na co w ogóle patrzę, Patryk zauważył mnie stojącą na progu i zrzucił ze swoich bioder jęczącą brunetkę. Wtedy też uzmysłowiłam sobie jedną rzecz – widok ten tak mną wstrząsnął, że nadal uśmiechałam się jak wariatka, a w wysoko uniesionej dłoni trzymałam cholerny list. Nie wiem, o czym myślałam, ale jedno jest pewne – w mojej skołowanej głowie niczym echo odbijało się jedno zdanie: „To się nie dzieje”.
To wszystko przez ten staż.
To przez ten list tu przyszłam i zobaczyłam… TO! Jezu…
– Izka! Co… Co ty tu…? – Patryk ruszył w moją stronę, więc cofnęłam się o krok. – Zaczekaj! Nie! Izuś, zaczekaj! To nie tak…!
– Nie tak?! – Przesunęłam po nim błędnym wzrokiem i żołądek podskoczył mi do gardła. – Jezu, zapnij rozporek, do cholery.
– Posłuchaj, Izka. Do niczego nie doszło. Naprawdę.
– Mnie to wyglądało inaczej.
– Ale to prawda! – wcięła się częściowo ubrana brunetka. Od jej głosu cierpła mi skóra. Był wysoki i piskliwy, czemu zresztą się nie dziwiłam, bo dziewczyna jeszcze chwilę temu próbowała przekrzyczeć dudniącą muzykę. – Pani Izabello, jestem nową asystentką i mam na imię Manuela Micha…
– I co? – przerwałam jej bezpardonowo i założyłam ręce na ramiona. – Mój narzeczony pokazywał ci, jak poprawnie segregować sprawy karne, i jakimś dziwnym trafem jego interes znalazł się między twoimi nogami?
– Cholera, Iza, nie bądź ordynarna!
– Ja ordynarna? Ja?! To wy jesteście obrzydliwi! Patryk, przyłapałam cię na zdradzie, a ty wmawiasz mi, że miałam chwilowe zaćmienie umysłu i wcale nie widziałam tego, co widziałam! Ile to trwa?
– Ale… Co?
– Manuela, nie odzywaj się! – rzucił.
– Wasz… romans – wyplułam z odrazą.
– To żaden romans! – krzyknął, a w tym samym czasie Manuela wybąkała:
– No… Będzie już ze dwa miesiące, bo wtedy zostałam przyjęta…
Gdyby spojrzenie Patryka mogło zabijać… No cóż, ale przynajmniej się dowiedziałam, że Manuela nie została przez niego zatrudniona ze względu na wybitne wyniki w nauce. A przynajmniej nie z dziedziny prawa.
Jeszcze przez moment próbował mnie udobruchać, ale ja odsunęłam się i z niedowierzaniem pokręciłam głową. I wówczas zupełnie stracił nad sobą panowanie.
– Kurwa, wyjdź! – wydarł się na dziewczynę. – Po co kłamiesz?! Po co pieprzysz takie rzeczy?!
– Nie kłamię! – pisnęła nadąsana. – Pierwszego dnia sam włożyłeś mi rękę pod spódniczkę! No a nasz wyjazd w zeszłym miesiącu do Karpacza?
– Jezu… Nie wierzę – sapnęłam i jednocześnie musiałam przytrzymać się framugi drzwi, bo nogi dosłownie zrobiły mi się miękkie jak z waty.
Mój chłopak, pierwszy mężczyzna, w którym się zakochałam, i pierwszy, z którym stworzyłam związek, mnie… zdradzał? I to ciągnęło się od tygodni? Kłamał, że pracuje do późna, że ma delegacje, a tak naprawdę… Przyciągnęłam pięść do ust. Było mi niedobrze. Na myśl o tym, że w tym samym czasie dotykał mnie, całował i… I mówił, że mnie kocha. Że jestem jedyna…
Ale nie byłam jedyna.
W końcu rozchyliłam powieki. Manuela ze smętnie zwieszoną głową siedziała na kanapie i długimi paznokciami próbowała zapiąć guziki bluzki. Patryk stał przy mnie z nagim torsem, na którym dostrzegłam czerwone zadrapania.
– Dobra, Iza, nie będę cię dłużej oszukiwał. Lubiłem cię, naprawdę, ale… to za mało. Nie ma w tobie ognia, nie jesteś ani trochę pociągająca, ani seksowna. Może gdybyś trochę się postarała… Zrozum, jestem facetem. A kobieta powinna umieć zainteresować sobą faceta, żeby nie rozglądał się za innymi.
To było, jakbym dostała w twarz.
Tak, dokładnie to takie uczucie. Zamrugałam niedowierzająco, jeszcze nie do końca przekonana, czy dobrze usłyszałam. I w tym momencie moja złość osiągnęła apogeum.
Próbował obarczyć winą mnie za swoją zdradę?
To przeze mnie był niewierny? Bo jestem za mało seksowna?
Mogłam się założyć, że to, co właśnie poczułam na koniuszkach palców, to wyładowania elektryczne. Zmrużyłam wściekle oczy i w tym momencie ta moja dobra, grzeczna strona osobowości czmychnęła, gdzie pieprz rośnie.
Dobra, Izabello. Wyłącz emocje, a włącz myślenie. I przypomnij temu złamasowi, z kim tańczy.
– Za to ja domyślam się, co jest dla ciebie pociągające. Oprócz sztucznych cycków Manueli – wysyczałam przez zaciśnięte zęby i hardo zadarłam brodę. – Masz chrapkę na ciepłą posadkę wspólnika w kancelarii mojego ojca, czy tak? W sumie teraz to nawet logiczne, dlaczego zakręciłeś się wokół mnie. Dlaczego od miesięcy się za mną uganiałeś i mimo że jesteśmy tak różni, i tak mnie czarowałeś. Jaka ja byłam naiwna.
– Właśnie – podłapał rozgorączkowany. – Nie wiń za to mnie, ale siebie! Ale, Iza, najważniejsze, żebyśmy się rozstali jak cywilizowani ludzie. I dlatego nie mów nic ojcu. To nasze prywatne sprawy, więc nie ma sensu wciągać w to postronnych ludzi.
Teraz już moje oczy skurczyły się do rozmiaru mikroskopijnych szparek. Czułam, że lada chwila zacznę kąsać.
– Nie mówić… ojcu? – powtórzyłam z wolna (i ostrzegawczo).
– Zdecydowanie! Prowadzi teraz bardzo skomplikowaną sprawę, więc nie zawracajmy mu głowy naszym rozstaniem.
– Nie zawracajmy? – wolałam się upewnić, a Patryk potaknął gorliwie, bo pewnie myślał, że mnie urobił. Westchnęłam ciężko i odwróciłam się na pięcie, ale zanim wyszłam, jeszcze zauważyłam coś kątem oka. Pojęcia nie miałam, co mną kierowało. To był impuls, bardzo głupi i szalenie nieodpowiedzialny, ale… jakże satysfakcjonujący. – Później przeproszę za to tatę.
Naciągnęłam na głowę kaptur, w locie chwyciłam statuetkę będącą nagrodą za jakieś bzdurne studenckie osiągnięcia Patryka, a potem stłukłam szybkę i nacisnęłam guzik. Sekundę później Manuela i sam Patryk krzyczeli jak opętani, próbując się osłonić przed strugami lodowatej wody.
– Co? Nie, Izka…! Kurwa mać! Wariatka!!!
– Tak, tak, jestem wariatką, której nie warto nadepnąć na odcisk – mruknęłam i na odchodne pokazałam mu środkowy palec.
To nie tak, że nagle zmieniłam się w zimnokrwistą bitch. Chociaż nie powiem, w tamtym momencie bardzo tego pragnęłam, zwłaszcza że gdy tylko wyszłam przed kamienicę, ugięły się pode mną nogi. Dosłownie trzęsłam się jak galareta.
Adrenalina zrobiła swoje, bo nie pamiętałam, jak dostałam się do mieszkania. Jakby wessała mnie czarna dziura. Nie wiedziałam, jakim sposobem znalazłam się na kanapie ani gdzie w tym czasie błądziły moje myśli. Za to kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi, podskoczyłam jak oparzona. I przy okazji zorientowałam się, że moje przemoczone ubrania całkowicie zrujnowały tapicerkę sofy oraz dywan, które kupiła mi mama, gdy się tu urządzałam.
Idąc do drzwi, ściągnęłam kurtkę, po czym rzuciłam ją na podłogę łazienki. Przysięgłam sobie, że później ogarnę ten bałagan, bo teraz nie miałam na to siły. Za kilka godzin, a może jutro… Tak, na pewno niebawem stanę na nogi.
Pukanie nasiliło się, więc spojrzałam lękliwie przez judasza. Nie powiem, przeszło mi przez myśl, że to Patryk, że może chce przeprosić i błagać o wybaczenie… Wiem, wiem, w ogóle nie powinnam tego rozważać. Przecież złamał mi serce, zdradził, zakpił z moich uczuć, ale mimo wszystko… Było mi teraz cholernie ciężko.
Jednak do mieszkania wcale nie dobijał się Patryk, tylko mój tata.
Świetnie.
– Właśnie miałam do ciebie dzwonić – skłamałam gładko i otworzyłam drzwi na oścież.
– To brzmiałoby wiarygodnie jakąś godzinę temu – powiedział, obrzucając mnie uważnym spojrzeniem, po czym wszedł do środka. – Całe szczęście nasz system przeciwpożarowy uruchamia się wyłącznie w pomieszczeniach, w których czujniki zarejestrują dym, więc nie doszło do zalania całego biura, a jedynie gabinetu Patryka.
– Byłeś… Byłeś tam? – spytałam, ruszając za nim posłusznie. Na widok mokrej plamy w salonie jedynie uniósł brwi i usiadł w fotelu.
– To raczej oczywiste, że właściciel biura został powiadomiony o uruchomieniu systemu przeciwpożarowego.
Potaknęłam niemo i spojrzałam na własne dłonie. Cholera. Nadal ściskałam w nich ten przeklęty list.
– Powiedział ci, dlaczego to zrobiłam?
Wyrzuty sumienia i wstyd uderzyły we mnie jak rozpędzony tramwaj. Nie dlatego, że teraz mój głos się załamał i czułam pod powiekami wzbierające łzy, ale na myśl o tym, że w biurze zareagowałam jak histeryczka.
– Nie. I dlatego przejrzałem monitoring. Ogromnie mi przykro, córeczko, że musiałaś oglądać coś takiego.
– Przepraszam za to, co zrobiłam. Zareagowałam emocjonalnie i…
– Nie, nie, nie! – zawołał tata i natychmiast zerwał się z fotela. Ujął moje trzęsące się dłonie i pocałował knykcie. Był taki łagodny, jakby się bał, że zaraz rozpadnę się na kawałki. – Nie masz za co przepraszać. Patryk to szuja, skrzywdził cię i zasłużył na o wiele gorsze potraktowanie. Szczerze mówiąc, obeszłaś się z nim zadziwiająco delikatnie.
– Ale biuro…
– To tylko meble i komputery. Kopie akt i tak trzymamy w chmurze. Nie zawracaj sobie tym teraz głowy, bo bardziej interesuje mnie, jak ty się trzymasz.
Czułam, że moja broda trzęsie się jak u jakiegoś przerażonego królika.
– Źle, tato. Źle, ale mimo wszystko ogarnęła mnie jakaś taka ulga. Dłużej już nie będzie wodził mnie za nos.
– Mnie również – przytaknął, ale zauważyłam, że w jego głosie wybrzmiała groźna nuta. – Podziękowałem mu za pracę w kancelarii i coś mi się wydaje, że u moich kolegów raczej nie zagrzeje miejsca – dodał, a ja mogłam się założyć, że przez ułamek sekundy widziałam, jak kąciki jego ust unoszą się w pełnym satysfakcji uśmiechu. – Co to?
Spojrzałam na swoje dłonie i pozwoliłam tacie zapoznać się z treścią pomiętej (i kompletnie przemoczonej) kartki.
– Właśnie dlatego przyszłam do kancelarii – przyznałam z kwaśną miną. – Dostałam odpowiedź w sprawie stażu. Przyjęli mnie.
– Córcia, to fantastyczna wiadomość! Wiedziałem, że ci się uda. Już dzwoniłaś do mamy?
– Nie. Jakoś… straciłam ochotę na świętowanie.
Tata, widząc moją „euforię”, pogroził mi palcem.
– Nawet tak nie mów. Przebierz się, proszę, albo raczej weź gorący prysznic. Pewnie przemarzłaś na kość – dodał, z zatroskaniem kręcąc głową, po czym wyciągnął telefon i zaczął coś pisać. – Jak tylko będziesz gotowa, wychodzimy.
Zamrugałam zdezorientowana.
– Jak to „wychodzimy”?
– Pojedziemy do twojej ulubionej włoskiej restauracji w centrum, a po drodze zgarniemy mamę.
– Ale pewnie jest zajęta…
– Pisze, że już się zbiera – przerwał mi, pokazując ekran.
Przewróciłam oczami.
– Nie wytrzymam z wami.
– Dla naszej córeczki wszystko! Pół Warszawy…
– …i lotnisko – dokończyłam smętnym głosem dobrze znane mi powiedzonko taty i… poczułam, że się uśmiecham. Zawsze mnie wspierali. Zawsze. Westchnęłam przeciągle, ale zanim powlokłam się do łazienki, coś jeszcze zauważyłam. – Tato?
– Tak, słońce?
– Dlaczego pan adwokat ma poobijane knykcie?
– Ach, to nic takiego! – zawołał, machając poranioną dłonią. – Po prostu zahaczyłem ręką o śmietnik.
LUCA
Przekląłem pod nosem. Nie lubiłem, jak mi coś nie wychodziło, a z kruchego ciasta właśnie wyciekło pistacjowe nadzienie. Spojrzałem na zegarek, dochodziła trzecia nad ranem. Zawsze pracowałem w nocy – wówczas byłem sam, puszczałem muzykę filmową i zamykałem się na wszystko inne, a jednocześnie skupiałem na pieczeniu.
Dni dzieliłem pomiędzy dom, prowadzenie najbardziej znanej cukierni w Rzymie i radzenie sobie w niełatwej roli, jaką przyniosło mi życie. W wolne poniedziałki, kiedy cukiernia otwierała się dopiero po południu, jeździłem na plażę w Ostii i patrzyłem na morze. Wspominałem wtedy czasy, kiedy wszystko było proste i niewinne.
Za kilka dni w cukierni miała zjawić się pomoc. Nicola uparł się, że powinniśmy przyjąć kogoś zdolnego i ambitnego na staż. On zajmował się kontrahentami, marketingiem i finansami, ja tworzyłem nowe smaki, przygotowywałem nasze specjały i dbałem o to, aby nikt nigdy nie wyszedł z naszego lokalu niezadowolony. W końcu Marconi umiejscowione tuż przy fontannie di Trevi zasługiwało wyłącznie na dobre opinie, choć o złe teraz jest tak łatwo na Google.
Kiedy skończyłem pracę, dochodziła szósta rano i do cukierni zawitali Sabrina i Santo, rodzeństwo, które pracowało u nas od trzech lat. Sabrina miała trzydzieści lat, czyli o cztery mniej niż ja, i parzyła przepyszną kawę, a jej o pięć lat młodszy brat czarował turystki i swoją fizjonomią bad boya z południa skutecznie przyciągał zwłaszcza damską klientelę. Santo to typowy włoski przystojniak, który chyba we krwi ma to, że należy się uśmiechać do każdej napotkanej kobiety, żeby przypadkiem nie pomyślała, że z Włochami jest coś nie tak. Stanowił całkowite przeciwieństwo mnie. To znaczy… nie żebym nie był przystojny czy coś. Po prostu z reguły chodziłem ponury i nachmurzony, a ludzie generalnie mnie irytowali. Dlatego pracowałem głównie w nocy. Poza tym w takim układzie w ciągu dnia mogłem zajmować się Marco, który miał pięć lat i czasami potrafił doprowadzić mnie do białej gorączki. Na szczęście była jeszcze Nana, bez której na pewno bym sobie nie poradził. Jednak miała już osiemdziesiąt dwa lata i chociaż wydawała się okazem zdrowia i żywotności, to i tak nieustannie się o nią bałem.
– Wszystko macie w piecu, na siódmą, na otwarcie, ciasteczka będą gotowe.
– Super, Luca. – Sabrina uśmiechnęła się, błyskając białymi zębami. Wyglądała jak gwiazda muzyki pop z lat osiemdziesiątych o tym samym imieniu. – Zaczniemy szykować kanapki.
– A ja nagram nowego tiktoka. – Santo już sięgał po iphone’a.
Przewróciłem oczami. Chociaż mój brat Nicola i Santo byli wielkimi pasjonatami social mediów, filmików, rolek i całego tego zamieszania, sam nie potrafiłem tego zrozumieć. Jednak wiedziałem, że coś w tym jest. Santo na swoim profilu na tym całym TikToku miał ponad milion obserwujących, a turyści z całego świata, a w szczególności turystki, zjeżdżali do Rzymu i odwiedzali cukiernię Marconi, aby nagrać z nim filmik, zjeść kanapkę wychodzącą spod jego ręki, napić się pysznej kawy od Sabriny i posmakować moje cannoli. To był fenomen, którego nie pojmowałem, ale działało – a to chyba najważniejsze.
Santo był specjalistą w kręceniu dwuznacznych filmików, przepełnionych zmysłowością i seksem. Nagrywał samego siebie podczas szykowania przysmaków, do tego wyglądał jak model z okładki, więc wszystko składało się w jedną pasującą do siebie całość… za którą szalały dziewczyny. Uznawałem to za trochę śmieszne, ale nie zamierzałem niczego zmieniać.
Nicola wydawał się tym zachwycony, ale mój młodszy brat zawsze miał nieco inne spojrzenie na świat. W odróżnieniu ode mnie był ekstrawertykiem. Ja lubiłem pracować w samotności, gdy towarzyszyła mi tylko muzyka Trevora Morrisa lub Hansa Zimmera. Zamykałem się w swoim świecie i robiłem to, na czym najlepiej się znałem i co sprawiało mi ogromną przyjemność.
To nie tak, że czułem awersję do ludzi, chociaż lista tych, za którymi nie przepadałem, mogłaby się okazać spora. Moje korzenie sięgały północy Europy, bo ukochana babcia Nana, czyli Aniela, była Polką, która w wieku osiemnastu lat wyjechała do Włoch, zakochała się w moim dziadku, Luigim Massinim, i tym sposobem niebawem na świecie pojawił się Leonardo – ojciec mój i Nicoli. Być może te północne korzenie sprawiły, że na równi z włoskim temperamentem posiadałem też nieco polskiej powściągliwości. Za to Nico odziedziczył wszystko po naszej matce Sycylijce – ostrej, bezkompromisowej, pyskatej i bardzo głośnej Vittorii Massini.
– Po południu przyjedzie dostawa owoców, to zajmijcie się tym, ja będę wieczorem.
– Luca, jutro są urodziny Santego, przyjedziesz na kolację? – Sabrina dotknęła lekko mojego ramienia.
Oczywiście, że o tym zapomniałem.
– Oczywiście, że pamiętam – odparłem gładko. Nie do końca mi chyba uwierzyła, ale uśmiechnęła się i pogładziła mnie po przyjacielsku.
Sabrina była nie tylko niezastąpionym pracownikiem, ale także jedną z najbardziej lojalnych osób w moim otoczeniu. A warto wiedzieć, że trzymałem ludzi na dystans i nie lubiłem spowiadać się z mojego prywatnego życia. Gdy pięć lat temu zostawiła mnie Aurora, oznajmiając, że macierzyństwo i małżeństwo nie są dla niej, znalazłem w Sabrinie zaskakująco dużo oparcia. Marco miał wówczas dwa miesiące i potrzebował matki, a ja otwierałem cukiernię i nie miałem pojęcia, jak się nim zająć. To właśnie Sabrina przejęła dowodzenie w Marconi, stając się kimś na kształt menadżera. Jednak od wypełniania papierków i organizacji pracy zespołu wolała stały kontakt z klientem, więc gdy tylko stanąłem na nogi, odciążyłem dziewczynę. Zatrudniłem Alessia, mojego zastępcę, oraz brata, który odpowiadał za obecny wygląd naszego prężnie rozwijającego się przedsiębiorstwa.
Przebrałem się i wyszedłem. Wokół fontanny di Trevi było pustawo, co stanowiło niezwykle rzadki obrazek w sumie o każdej porze roku. Zobaczyłem jednak jakąś drobną blondynkę stojącą obok wielkiej walizki. Rzucała prawą ręką przez lewę ramię pieniążek do lazurowej wody. To taka stara tradycja, którą od lat kontynuowali głównie turyści – że niby wrzucona w ten sposób moneta przyczyni się do powodzenia osobistego i zawodowego. Może trudno w to uwierzyć, ale rocznie Rzym wyciągał z tej fontanny około miliona euro. Zawsze chciało mi się śmiać z tych naiwniaków, ale z drugiej strony to całkiem niezły zastrzyk dla budżetu mojego rodzinnego miasta.
Jeszcze raz spojrzałem na blondynkę, a wtedy zrobiła zamach, siedząc na obrzeżu fontanny, i… zaprezentowała uroczego koziołka do tyłu, po czym wylądowała w wodzie. Niewątpliwie zimnej o tej porze dnia i roku, bo mieliśmy początek listopada.
– Jasna cholera! – krzyknęła głośno po polsku i zerwała się na równe nogi. Doskonale zrozumiałem, bo babcia Aniela zadbała o to, abyśmy znali nasze korzenie. Oczywiście ja i Nico mówiliśmy z silnym akcentem, ale mimo to porozumiewaliśmy się doskonale w tym języku.
Marco także mówił po polsku – zależało mi na tym, aby tradycja w naszej rodzinie była utrzymywana.
Nagle dotarł do mnie głośny męski krzyk:
– Essere! Non ti è permesso nuotare lì!1
Ujrzałem dwóch karabinierów zmierzających w stronę gramolącej się z fontanny dziewczyny. Wiedziałem, że zaraz dostanie mandat, albo jeszcze coś gorszego. Przeklinając w duchu własną empatię i to coś, co mnie w jakiś dziwny sposób przyciągnęło do tej dziewczyny – może było to współczucie, może… uroda – ruszyłem w jej stronę.
Pochyliłem się i powiedziałem po angielsku, zakładając, że zna ten język:
– Podaj mi rękę, szybko, bo dostaniesz mandat!
Nie chciałem ujawnić znajomości polskiego, bo skoro to turystka i zobaczyłaby, że mówię w jej, zapewne rodzimym, języku, wówczas może chciałaby ode mnie pomocy, przewodnictwa, czegokolwiek. A aż tak bardzo empatyczny nie byłem.
Dziewczyna zrozumiała i z chęcią przyjęła moją dłoń. Po chwili stała już obok w mokrych spodniach i butach i patrzyła na mnie z wdzięcznością, ale zaraz z obawą zerknęła w stronę policjantów.
– Zajmę się tym – mruknąłem, a gdy podeszli, w kilku słowach wyjaśniłem, że to zwykły wypadek. W odpowiedzi coś tam pogrozili, pomarudzili pod nosem, ale na szczęście zostawili nas w spokoju. Za to teraz dziewczyna patrzyła na mnie jak na pieprzonego superbohatera. Oj, nic bardziej mylnego, złotko. Nazwałem ją złotkiem, bo wschodzące słońce odbijało się w jej długich, jasnych jak len włosach.
Kiedy odeszli, uważnie spojrzałem na nieznajomą. Wyglądała jak chodzący dramat.
– Chcesz się u mnie przebrać? – zapytałem po angielsku.
Wzdrygnęła się i spojrzała na mnie tak, jakbym miał coś na twarzy.
– Jasne, panie zboku – wyszeptała po polsku i dodała po angielsku: – Dziękuję, mój apartament jest niedaleko. Tuż koło Schodów Hiszpańskich.
Zanotowałem w myślach, by spytać babci, co znaczy zbok. Ale chyba nic dobrego.
Wzruszyłem ramionami.
– To kawałek. Jest chłodno.
– Poradzę sobie – odparła i dodała w swoim języku: – Ładniutki jesteś, ale ja nie jestem głupia. Już jeden chuj mnie oszukał.
Akurat wiedziałem, czym jest chuj, więc domyśliłem się, że Złotko przeżyło jakieś rozczarowanie miłosne. W sumie dobrze, że była taka ostrożna, istniała więc szansa, że jakoś przeżyje w tym dziwnym mieście.
– To… powodzenia i trzymaj się z dala od fontanny – powiedziałem, a gdy uśmiechnęła się w odpowiedzi, pomyślałem, że cholernie ładna z niej dziewczyna.
– Postaram się. Dziękuję za… policję i w ogóle – mruknęła, po czym wzięła walizkę i podreptała przed siebie. Zostawały za nią mokre plamy.
– Proszę… Złotko – wyszeptałem i poszedłem w przeciwnym kierunku. Kiedy dotarłem do kamienicy, w której mieszkałem, przez chwilę żałowałem, że nie wziąłem od niej żadnego namiaru. Ale… jak mówiła Vittoria, czyli moja szalona mama, jeśli masz kogoś spotkać, to i tak go spotkasz, a jeśli masz się przewrócić, to i tak się przewrócisz. Z tą myślą położyłem się spać po wyczerpującej nocy w cukierni i nader ciekawym poranku koło fontanny di Trevi.
Wstałem koło południa i wypiłem espresso. Mieszkałem tuż przy Via Bocca di Leone, w sumie niedaleko Piazza di Spagna, gdzie miała przebywać Złotko. Złapałem się na tym, że nazywam ją w myślach w ten sposób i… co gorsza, w ogóle o niej myślę. Zupełnie niepotrzebnie, bo nigdy już jej nie spotkam.
Niedługo później pojechałem do domu rodziców pod Rzymem, niedaleko plaży w Ostii. Wybudował go dziadek Luigi i ten budynek był naszą ostoją, miejscem, w którym zarówno ja, jak i Nicola czuliśmy się tak, jakby czas się zatrzymał.
Marco chodził do pobliskiego przedszkola. Rodzice wraz z Naną, która też tam mieszkała, bardzo pomagali mi w opiece nad synem. Dzisiaj zabierałem go do siebie na weekend, zresztą przez to, że pracowałem głównie w nocy, spędzałem z nim dużo czasu, a moje rzymskie mieszkanie traktowałem raczej jako hotel, w którym mogłem się przespać kilka godzin.
Kiedy dotarłem na miejsce, ojciec właśnie przywiózł Marco z przedszkola.
– Tato! – Mały od razu znalazł się w moich ramionach. – Pójdziemy na plażę?
– Trochę zimno, synu. – Pokręciłem głową. Temu dzieciakowi nie przeszkadzało, że było jedynie piętnaście stopni, najchętniej cały czas siedziałby w morzu.
– To porzucamy kamieniami z pomostu!
– Jak zjesz zupę Nany.
Nasza babcia, jak na Polkę przystało, gotowała świetne zupy, z Nicolą wychowaliśmy się na rosole i pomidorówce. Marco też je uwielbiał i tym chyba różniliśmy się od innych rodaków, którzy obiady jedli na kolację, i to na pewno nie rosół.
– Zjem, bo to pomidorowa! Moja ulubiona!
Patrzyłem na synka, na jego ciemne włoski i niezwykłe niebieskie oczy, które odziedziczył po mnie, a ja po babci. Wcześniej jako jedyny takie miałem. Podobno gdy się urodziłem, moi rodzice musieli stawić czoła plotkom, że nie jestem synem taty. Babcia w krótkich słowach ucięła to szeptanie po kątach, stwierdzając, że jestem lustrzanym odbiciem jej ojca, który poległ podczas drugiej wojny światowej i też miał takie lazurowe oczy, zresztą jak i ona. Nico ich nie odziedziczył, za to miał jasne włosy jak babcia, co sprawiało, że dziewczyny za nim szalały.
Ja za to byłem postawnym brunetem o ciemnej karnacji. Kiedyś nawet jakaś agencja modelingu zaproponowała mi kontrakt, ale uciekłem, aż się za mną kurzyło. Oczywiście mój brat pukał się w czoło za każdym razem, kiedy to wspominał.
Zasiedliśmy do stołu i wszyscy oczywiście dużo mówili. W domu rodziny Massini było jak w typowym włoskim domu: głośno, gwarno, kolorowo. Lubiłem to zamieszanie, chociaż sam mało się udzielałem, robiłem chyba za największego milczka w towarzystwie – w przeciwieństwie do brata. Dziś przybył do domu rodziców swoją sportową alfą, którą nazywał „la freccia”, czyli strzała. Chętnie zapraszał wszystkie zainteresowane panie na krótkie, dynamiczne eskapady. Byłem ciekaw, jak będzie wyglądała kobieta, która kiedyś go ujarzmi. No chyba że zostanie wiecznym kawalerem, ale wówczas nasza matka go prześwięci.
– Zupa Nany! Zostawiliście mi coś? Wiedziałem, że chcecie zjeść beze mnie!
– Ale, synku, przecież wiesz, że Nana zawsze robi swoje pyszne zupy w weekendy.
– Dlatego tu jestem. – Nico pocałował mamę i babcię, z ojcem się uściskał, potem cmoknął Marco i podszedł do mnie. Objęliśmy się i poklepał mnie po plecach. – Jakoś inaczej wyglądasz, braciszku. – Spojrzał na mnie z zainteresowaniem.
– Tak samo jak zwykle. – Wzruszyłem ramionami.
– Jak zwykle, czyli jak morderca? – Wyszczerzył się w durnym uśmiechu i zasiadł do stołu.
– Wujek, pójdziemy nad morze?
– Idealnie, Marco! Będziemy się kapać!
– Ale super! – zawołał mały i zaczął podskakiwać, a wtedy spojrzałem na brata z uniesioną brwią.
– No co… – Nicola popatrzył na mnie z bezbronną miną. – A kto się w listopadzie kąpa…
– Może grzanki jeszcze zjemy? – zmieniłem temat, a wtedy mama podała mi chleb z bazylią i oliwą. – Dzięki, mamo.
– Faktycznie jakoś inaczej wyglądasz. Poznałeś kogoś? – rzuciła i dostrzegłem jej pełen nadziei wzrok.
Wetchnąłem i pokręciłem głową.
– Nie mam na to czasu.
– Tak, tak, Luca jest zakochany w swojej pracy. A skoro już przy tym jesteśmy. – Nicola w błyskawicznym tempie pochłonął zupę babci, a teraz pił wodę z cytryną i patrzył na mnie z uśmiechem. – Po weekendzie pojawi się nasza pani stażystka, która wygrała konkurs. Bądź tak miły i jej nie przestrasz.
Słysząc to, przewróciłem oczami.
– I tak jej nie spotkam, to twoja działka. Ja mam co robić, poza tym i tak pracuję w nocy, więc nie będzie problemu – stwierdziłem.
– Yhym, ty jesteś moim głównym marketingowym problemem. – Nico westchnął w odpowiedzi. – Kilka ważnych blogów lifestylowych chciało przeprowadzić z tobą wywiad i niestety musiałem wymyślać jakieś wymówki, żeby się nie obrazili, bo jaśnie pan introwertyk nie zamierzał rozmawiać.
– Nie znam tych ludzi, więc niczego nie żałuję.
– Nie znasz, bo jesteś ignorantem internetowym – stwierdził i wniósł wysoko ręce. Wyglądał przy tym jak mama, gdy na coś narzeka. – Czasy się zmieniły, nie żyjesz w latach osiemdziesiątych.
– Lata osiemdziesiąte… ech… – Mama uśmiechnęła się szeroko. – Italo disco. Sabrina Salerno, dyskoteki do rana, pamiętasz, Luigi? – Popatrzyła na ojca, a wtedy objął ją i pocałował. Fajnie było ich takich oglądać.
Kiedyś…
Kiedyś też myślałem, że będę miał obok siebie kogoś, na kogo będę mógł liczyć. I będziemy się właśnie tak przytulać.
Teraz… teraz miałem tyko cukiernię i syna.
I było mi z tym dobrze – nie zamierzałem niczego zmieniać.
1 Stać! Nie wolno tam się kąpać! (z wł.).
© Copyright by Agnieszka Lingas-Łoniewska, 2024
© Copyright by Anna Szafrańska, 2024
© Copyright by Wydawnictwo JakBook, 2024
Wydanie I
ISBN: 978-83-67685-78-8
Redakcja: Beata Kostrzewska
Korekta: Helena Kujawa
Skład: Monika Pirogowicz
Okładka: Maciej Sysio
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl
Fotografia na okładce:
Copyright © Adobe Firefly
Wydawnictwo JakBook
Ul. Lipowa 61, 55-020 Mnichowice
www.wydawnictwojakbook.pl