Hot fire. Tajfun - Agnieszka Lingas-Łoniewska - ebook + audiobook
BESTSELLER

Hot fire. Tajfun ebook i audiobook

Agnieszka Lingas-Łoniewska

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Tomek Pietras, ps. Tajfun, ściga się w nielegalkach, czyli nielegalnych wyścigach. W przeszłości doświadczył ogromnej straty, od tamtej pory uwielbia ryzyko – daje mu ono siłę do walki z bólem, który wciąż go nie opuszcza.

Pewnej nocy obok warsztatu, który prowadzi, spotyka dziewczynę z fioletowymi włosami. Początkowo sądzi, że to złodziejka. Jednakże Patrycja Kownacka po prostu ma kłopoty, a główny jest taki, że w danej chwili nie ma gdzie spać. Wraz z bratem Jackiem po trudnych przeżyciach przyjechała do Wrocławia, aby zacząć wszystko od nowa.

Nielegalne wyścigi, walka z bolesną przeszłością, układy z niebezpiecznymi ludźmi, wreszcie miłość budząca się wśród ryku silników. Tajfun to pierwszy tom trylogii Hot Fire, która zabiera nas do świata, w którym liczą się tylko spryt i szybkość. To także opowieść o wewnętrznym strachu przed życiem i o tym, jak okrutną i mylącą twarz może mieć depresja, dotykająca coraz więcej osób.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 233

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 47 min

Lektor: Agnieszka Lingas-Loniewska
Oceny
4,5 (664 oceny)
464
117
60
21
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
sylwus_333

Całkiem niezła

Każda kolejna książka autorki jest co raz słabsza. Tu mamy ważny temat ale tylko tak napisane po lekach by było. By odwalić na szybko.
Alealeksandra

Z braku laku…

Nie mam pojęcia skąd tutaj tyle pozytywnych opinii. Nie dałam rady doczytać nawet do połowy. Książka Nie wzbudza żadnych emocji i jest po prosto słaba, zwłaszcza dla kogoś kto czytał już dużo innych pozycji.
carri91

Z braku laku…

Krótka, infantylna, przewidywalna.
82
kingakamionek

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna fantastyczna książka Pani Agnieszki którą wchłonęłam ekstramalnie szybko. Autorka jak zawsze nigdy nie zawodzi ! P.s uwaga uzależnia od pierwszej strony 😁🙈
94
melchoria

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam. Autorka jak zwykle dotyka głębszych problemów w tle głównego wątku rodzącego się uczucia pomiędzy głównymi bohaterami.
50

Popularność




Re­dak­cja: BE­ATA KO­STRZEW­SKA
Ko­rekta: HE­LENA KU­JAWA
Skład: MO­NIKA PI­RO­GO­WICZ
Okładka: MA­CIEJ SY­SIO
Fo­to­gra­fie na okładce: Co­py­ri­ght © Shut­ter­stoc­k_4 PM pro­duc­tion Co­py­ri­ght © Unspla­sh_Do­rin Van­cea
© Co­py­ri­ght by Agnieszka Lin­gas-Ło­niew­ska, 2023 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Jak­Book, 2023
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-67685-06-1
Wy­daw­nic­two Jak­Book ul. Li­powa 61, 55-020 Mni­cho­wicewww.wy­daw­nic­two­jak­book.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Czło­wiek pła­cze i roz­pa­cza tylko wtedy, kiedy ma jesz­cze na­dzieję. Kiedy nie ma żad­nej na­dziei, roz­pacz przy­biera po­stać strasz­li­wego spo­koju.

Ma­ria Dą­brow­ska

S T A R T

Sza­lony ha­łas pul­suje pod skórą, a w gło­wie hu­czy ni­ski od­głos sil­ni­ków. Ad­re­na­lina pom­puje krew w ży­łach i wiem, że wzro­sło mi ci­śnie­nie. Je­stem sku­piony i zde­ter­mi­no­wany, pra­gnę wy­grać, jak za­wsze, ale te­raz mam po­dwójną mo­ty­wa­cję. Wi­dzę prze­ra­że­nie w jej oczach, mru­gam po­ro­zu­mie­waw­czo, chcąc do­dać jej otu­chy. Ale nie wiem, czy prze­żyję. Je­śli tak... to może wy­znam w końcu, co czuję. Je­śli nie, to i tak ją za­bez­pie­czy­łem.

A te­raz... mogę tylko wci­snąć gaz.

I le­cieć.

Na spo­tka­nie prze­zna­cze­nia!

Roz­dział 1

Sa­int Tro­pez, White 2115

Szy­ko­wa­łem auto na ko­lejny wy­ścig. W na­szej hali było kilka sta­no­wisk i każde z nich za­jęli tu­nin­gowcy, a także go­ście, któ­rzy przy­go­to­wy­wali się do na­stęp­nego Hot Fire. Od dwóch lat ści­ga­łem się na to­rze, co było oczy­wi­ście le­galne i sta­no­wiło ele­ment tre­ningu. Ale sam Hot Fire, nie do końca zgodny z pra­wem, roz­gry­wał się na przed­mie­ściach i dało się za­ro­bić na nim dużą kasę. Pro­wa­dzi­łem warsz­tat sa­mo­cho­dowy i zaj­mo­wa­łem się też tu­nin­giem aut na za­mó­wie­nie. Na tym także za­ra­bia­łem cał­kiem nie­zły hajs, bo dużo mło­dych chło­pa­ków chciało pod­ra­so­wać swoje le­ciwe fury, a ja po­tra­fi­łem ro­bić to na­prawdę do­brze.

Dzi­siaj pra­co­wa­łem nad for­dem RS z 2019 roku. Zmie­ni­łem mu atrapę i klo­sze lamp, wła­ści­ciel ku­pił także srebrne alu­felgi, które wy­glą­dały cał­kiem efek­tow­nie. Mia­łem za­ro­bić na tej prze­róbce sześć ka­fli – od razu wła­do­wał­bym je w moje pod­ra­so­wane sub­aru, któ­rym jeź­dzi­łem na co dzień, a także się ści­ga­łem. Dla­czego to ro­bi­łem? Dla kasy i ad­re­na­liny. A także, aby za­po­mnieć, jak wiel­kim roz­cza­ro­wa­niem je­stem. I jak wiele stra­ci­łem, jak bar­dzo nie po­tra­fi­łem w porę za­re­ago­wać... po­móc...

Na wy­ści­gach za­wsze byli ze mną moi dwaj przy­ja­ciele, z któ­rymi cho­dzi­łem do pod­sta­wówki: Pa­weł – wszy­scy mó­wili na niego Pio­run – i Bar­tek, czyli Błysk. Ja mia­łem na imię To­masz, ale w śro­do­wi­sku wszy­scy znali mnie jako Taj­funa. Sta­no­wi­li­śmy zgraną grupę, kum­plo­wa­li­śmy się i każdy z nas miał inne po­wody, aby się ści­gać.

– Bę­dziesz po­ju­trze na czar­nym?[1] – Pa­weł zwią­zał włosy w kitkę na czubku głowy, któ­rej boki miał wy­go­lone i wy­ta­tu­owane.

– Będę, spo­ty­kamy się o dwu­dzie­stej dru­giej na wschod­niej ob­wod­nicy – po­tak­ną­łem, wy­cie­ra­jąc ręce w szmatkę. – A ty, Błysk?

Bar­tek w ogóle nie wy­glą­dał na go­ścia ści­ga­ją­cego się nie­le­gal­nie wy­pa­sio­nymi fu­rami. Był w na­szym wieku, czyli miał dwa­dzie­ścia osiem lat, i pra­co­wał jako pro­gra­mi­sta w du­żej kor­po­ra­cji. I tak też się pre­zen­to­wał. Schlud­nie przy­cięte krót­kie włosy, oku­lary w dru­cia­nej oprawce, lniana ko­szula, dżinsy, nie­ska­zi­tel­nie białe nike. Za­ra­biał kro­cie, bo do­dat­kowo pi­sał pro­gramy do gier i na­gmin­nie wy­naj­dy­wał bugi, czyli błędy w Go­oglach i nie tylko, za co pła­cili mu świetne pie­nią­dze. Nie mu­siał się ści­gać, przy­naj­mniej nie dla forsy.

Ale... każdy z na­szej trójki miał swoje po­wody, dla któ­rych w tym sie­dział.

– Przy­jadę – od­parł krótko Bar­tek. Nie lu­bił strzę­pić ję­zyka na darmo.

Mało kto wie­dział, że Pa­weł to uta­len­to­wany pla­styk – ma­lo­wał pej­zaże i wy­sta­wiał je na au­kcjach pod pseu­do­ni­mem. Bar­tek na­to­miast ćwi­czył krav magę, miał wy­ta­tu­owane ja­kieś sześć­dzie­siąt pro­cent ciała i słu­chał na­mięt­nie Ram­m­ste­ina.

A ja... by­łem me­cha­ni­kiem. Matka mnie nie­na­wi­dziła, ja nie sza­no­wa­łem jej, ojca było mi żal. Do tego świet­nie pły­wa­łem, mia­łem tylko jedną dziarę na piersi i za­sta­na­wia­łem się, kiedy roz­biję się na naj­bliż­szym fi­la­rze au­to­strady.

– To do zo­ba­cze­nia. – Przy­bi­łem piątkę z kum­plami i za­czą­łem skła­dać sprzęt.

Kiedy skoń­czy­łem swoją ro­botę, wró­ci­łem do warsz­tatu, nad któ­rym mia­łem czte­ro­po­ko­jowe miesz­ka­nie z dwiema ła­zien­kami i wielką kuch­nią, stwo­rzone z otwar­tej prze­strzeni, którą za­ku­pi­łem ra­zem z biu­rem i halą warsz­ta­tową. Miesz­ka­łem w Świę­tej Ka­ta­rzy­nie, dom ro­dzinny był na Woj­szy­cach, ale na szczę­ście moi sta­rzy bar­dzo rzadko mnie od­wie­dzali, a tak na­prawdę zja­wili się tu­taj może dwa razy, na co oczy­wi­ście nie na­rze­ka­łem.

Me­cha­nicy skoń­czyli pracę około osiem­na­stej. Mie­li­śmy ma­rzec, więc zro­biło się już ciemno. Za­mkną­łem bramę wjaz­dową i zer­k­ną­łem na znaj­du­jącą się tuż obok hur­tow­nię opon na­le­żącą do An­drzeja Wisa, mo­jego zna­jo­mego. Czę­sto współ­pra­co­wa­li­śmy, ja pod­sy­ła­łem im klien­tów, a oni mnie. Po­sze­dłem jesz­cze do biura, żeby przy­go­to­wać fak­tury na ju­tro, i przed dwu­dzie­stą pierw­szą stwier­dzi­łem, że mu­szę się wy­ką­pać i coś prze­gryźć, bo za go­dzinę mu­sia­łem ru­szyć w stronę na­szego punktu ba­zo­wego. I wtedy zo­ba­czy­łem, że w drzwiach pro­wa­dzą­cych do hur­towni ktoś stoi. Wzią­łem pałkę te­le­sko­pową i ru­szy­łem w stronę in­truza.

– Ej, ko­leś, czego tam szu­kasz? – wark­ną­łem, wpa­tru­jąc się w ni­ską po­stać. Ja­kiś dzie­ciak?

– Spo­koj­nie, ja tu pra­cuję. – Roz­legł się żeń­ski głos.

– O tej po­rze? – Opu­ści­łem broń i pod­sze­dłem do ogro­dze­nia. Otwo­rzy­łem bramkę, którą za­mon­to­wa­li­śmy, aby uła­twić prze­pływ klien­tów.

Doj­rza­łem ni­ziutką, drobną dziew­czynę, z wło­sami w ko­lo­rze wście­kłego fio­letu się­ga­ją­cymi brody. Ko­ja­rzy­łem ją. To nowa pra­cow­nica, która zo­stała przy­jęta nie­cały ty­dzień temu. Roz­po­zna­łem ją wła­śnie przez te cha­rak­te­ry­styczne włosy. Ale co ro­biła tu­taj tak późno?

– Z tego, co wiem, hur­tow­nia po­winna być już za­mknięta. – Pod­sze­dłem bli­żej i spoj­rza­łem z góry na tego skrzata. Do­strze­głem strach w oczach nie­zna­jo­mej. Zło­dziejka? Chciała okraść swego szefa? Zi­ry­to­wa­łem się.

– Nie, ja... już za­my­kam.

– Co kom­bi­nu­jesz? – Po­chy­li­łem się na nią. Od­su­nęła się, ale za ple­cami miała ścianę. Te­raz już na pewno do­strze­głem prze­ra­że­nie. Wy­glą­dała jak zwie­rzątko, świa­dome tego, że jest bez szansy na ucieczkę.

– To nie tak...

– A jak? Mów na­tych­miast, bo jak nie, to w tej chwili dzwo­nię do Wisa. – Wy­ją­łem ko­mórkę z kie­szeni dżin­sów.

– Nie! – Dziew­czyna pra­wie krzyk­nęła i zło­żyła dło­nie w bła­gal­nym ge­ście. – Za­leży mi na tej pracy!

– To co kom­bi­nu­jesz? Słu­cham?

– Pro­szę... – Te­raz chyba się za­wsty­dziła.

– Słu­cham! – wark­ną­łem, tra­cąc cier­pli­wość. – Chcesz go okraść?

– Skąd! – W jej gło­sie wy­brzmiało obu­rze­nie. – Ja tu miesz­kam! – wrza­snęła.

Mia­łem wra­że­nie, że się prze­sły­sza­łem.

– Co? – Zmarsz­czy­łem brwi i od­su­ną­łem się nieco, da­jąc dziew­czy­nie wię­cej prze­strzeni.

– To, co po­wie­dzia­łam, pa­nie de­tek­ty­wie z ko­ziej dupy! – Ude­rzyła mnie pal­cem i lekko po­pchnęła. Te­raz za­dzie­rała głowę i wpa­try­wała się we mnie ze zło­ścią. Się­gała mi le­d­wie do ra­mie­nia, mógł­bym ją wziąć pod pa­chę i wy­nieść jak zro­lo­wany dy­wan. Za­miast tego pa­trzy­łem na nią zdu­miony, ale i za­cie­ka­wiony. – Miesz­kam na za­ple­czu, bo ja­kiś inny du­pek wy­ki­wał mnie z miesz­ka­niem! Ni­kogo nie okra­dam! W ży­ciu ni­kogo nie okra­dłam, co, jak wi­dać, jest błę­dem, bo za to mnie cią­gle ktoś robi w chuja!

*

Przy­je­cha­łam do tego cho­ler­nego Wro­cła­wia z Bo­le­sławca, bo do­sta­łam pracę w hur­towni z czę­ściami sa­mo­cho­do­wymi, a poza tym po śmierci mamy już nic mnie tam nie trzy­mało. Oj­ciec miał nową ro­dzinę, swoją firmę i dom w Je­le­niej Gó­rze. Zo­sta­wił nas, jak mia­łam lat pięć, a mój brat Ja­cek osiem. Od tam­tej pory tata wy­piął się na nas, pła­cił tylko ali­menty. Miesz­ka­li­śmy w wy­ku­pio­nym ma­łym lo­kum, które po­tem sprze­da­li­śmy za gro­sze i wy­je­cha­li­śmy do Wro­cła­wia. Tu­taj prze­wa­le­to­wa­łam ką­tem u ko­le­żanki z pod­sta­wówki, która za­raz po ma­tu­rze, czyli trzy lata temu, prze­pro­wa­dziła się do Wrocka i pra­co­wała w jed­nym z klu­bów jako bar­manka. Ale nie mo­głam sie­dzieć u niej w nie­skoń­czo­ność! Dla­tego gdy do­sta­łam pracę w hur­towni An­drzeja Wisa, z cał­kiem przy­zwo­itą pen­sją, po­szu­ka­łam so­bie cze­goś wła­snego. Oka­zało się jed­nak, że wła­ści­ciel nie dość, że był oszu­stem, to jesz­cze też zbo­kiem. Sku­si­łam się na tę miej­scówkę, bo była ta­nia, a miesz­ka­nia we Wro­cła­wiu osią­gały za­wrotne ceny. Wpraw­dzie po­sia­da­łam tro­chę oszczęd­no­ści, ale mu­sia­łam mieć za­ple­cze fi­nan­sowe, bo nową pracę do­piero za­czy­na­łam i też nie wie­dzia­łam, jak to wszystko się po­to­czy. Tym­cza­sem mi­nął ty­dzień, a ja zo­sta­łam bez da­chu nad głową. Jesz­cze raz prze­no­co­wa­łam u Marty, ale po­wie­działa:

– Patka, wpro­wa­dza się do mnie mój fa­cet, na stałe, sorry, mu­sisz coś ogar­nąć.

No to ogar­nę­łam, za­ple­cze w fir­mie. Pla­no­wa­łam spać tu­taj drugą noc i jed­no­cze­śnie szu­ka­łam cze­goś w miarę ta­niego. Nie w sa­mym Wrocku, ale w oko­li­cach. Lecz cho­lerny ry­nek wy­najmu nie­ru­cho­mo­ści był wy­cyc­kany z ofert, przede wszyst­kim ze względu na wojnę w Ukra­inie i na­pływ masy uchodź­ców. Mia­łam na­dzieję zna­leźć co­kol­wiek do końca ty­go­dnia i gdy już mi się udało, oka­zało się, że ten ko­leś to też ja­kiś psy­cho­pata. Nie dość, że w miesz­ka­niu nie było cie­płej wody (ogar­nie się, prze­pły­wowy ogrze­wacz wody padł), to w do­datku drzwi miały ze­psuty za­mek (ogar­nie się, miesz­kam obok, ni­gdy ni­komu nic nie zgi­nęło). Poza tym wciąż ga­pił się na moje cycki i gdy po­my­śla­łam, że mia­ła­bym zmru­żyć oko w są­siedz­twie tego typa, zro­biło mi się słabo.

Udało mi się spę­dzić jedną noc w fir­mie i dzi­siaj też by tak było, gdyby nie ten ko­leś, który te­raz wpa­try­wał się we mnie cho­ler­nie ja­sno­nie­bie­skimi oczami, pra­wie błę­kit­nymi. Co nie­zwy­kle sil­nie kon­tra­sto­wało z jego ciem­nymi, gę­stymi wło­sami i rów­nie ciem­nym, nie­malże gra­na­to­wym za­ro­stem. Co nie zmie­niało mo­jej sy­tu­acji i nie osła­biało zło­ści, która mnie ogar­nęło. Co jak co, ale by­łam do cna uczciwa i pew­nie dla­tego ży­cie cią­gle da­wało mi w kość!

Kiedy wy­krzy­cza­łam mu swoje ra­cje, pa­trzył na mnie dość długo, aż w końcu po­krę­cił głową i wes­tchnął.

– Do­bra, sorry. Ale nie mo­żesz spać w hur­towni opon.

– To tym­cza­sowe – mruk­nę­łam, uni­ka­jąc wzroku fa­ceta. Był nie­zwy­kle przy­stojny i tro­chę mnie onie­śmie­lał. Wy­soki, na pewno po­wy­żej me­tra osiem­dzie­siąt, nie­źle zbu­do­wany i... bar­dzo ob­ce­sowy. Ma­cho? Być może. Pew­nie dla­tego wzbu­dził we mnie nie­chęć, bo nie lu­bi­łam ta­kich pew­nych sie­bie fa­ce­tów. Zbyt mocno przy­po­mi­nał mo­jego brata cwa­niaka, który nie­je­den raz mnie zra­nił i w su­mie... ro­bił to nie­ustan­nie.

– Znam An­drzeja. Kiedy do­wie się, że nowa pra­cow­nica zro­biła so­bie z jego firmy ho­tel, nie­źle się wku­rzy.

– To mu nie mów. Jesz­cze tylko dzi­siaj, ju­tro coś znajdę – od­par­łam z re­zy­gna­cją. Wie­dzia­łam, że to ry­zy­kowne, za­le­żało mi na pracy, ale... no wła­śnie. Spać też gdzieś mu­sia­łam, a po­kój so­cjalny ide­al­nie się do tego nada­wał. Oszczę­dza­łam każdy grosz i dla­tego nie po­szłam do ja­kie­goś ho­stelu. Zresztą we Wro­cła­wiu wcale nie były one ta­kie ta­nie.

– Nie po­wiem – od­parł spo­koj­nie ja­sno­oki, mie­rząc mnie spoj­rze­niem. – Jak masz na imię?

Za­mru­ga­łam, nieco zbita z tropu.

– Pa­try­cja. Kow­nacka – do­da­łam, ła­piąc się na tym, że pal­nę­łam głu­potę. Po co po­da­wa­łam mu na­zwi­sko?

– To­mek Pie­tras. – Się­gnął śniadą dło­nią do tyl­nej kie­szeni wy­tar­tych dżin­sów i po­dał mi rów­nie wy­tarty kar­to­nik. – Mój nu­mer. Jak nie znaj­dziesz nic do ju­tra, ja­kiejś miej­scówki, za­dzwoń. Po­mogę.

Pa­trzy­łam spod zmarsz­czo­nych brwi na wi­zy­tówkę, a po­tem na wy­so­kiego przy­stoj­niaka.

– Ja...

– Nie mam złych za­mia­rów. Nie je­stem psy­cho­patą ani nie na­pa­stuję nie­zna­jo­mych ko­biet. Zresztą nie je­steś w moim ty­pie.

– A jak­bym była, to na­pa­sto­wał­byś? – Od razu za­re­ago­wa­łam.

A on par­sk­nął. Cho­lera. Uśmiech­nięty wy­glą­dał jesz­cze le­piej.

– Nie łap mnie za słówka. Po pro­stu daj znać, coś wy­kom­bi­nu­jemy. – Za­czął się wy­co­fy­wać w stronę swo­jej po­se­sji. – Do­brej nocy, Pa­try­cjo.

Kiedy już był obok warsz­tatu, krzyk­nę­łam, ści­ska­jąc wy­słu­żoną wi­zy­tówkę.

– Dzięki!

W od­po­wie­dzi mach­nął tylko ręką i znik­nął za szkla­nymi drzwiami.

Wcze­śniej...

By­łam taka wku­rzona na mo­jego brata. Znowu się z kimś po­bił. Po lek­cjach zro­bi­łam za­kupy i przy­go­to­wa­łam szybki obiad – ma­ka­ron z se­rem. Mama wzięła do­dat­kowe sprzą­ta­nie i miała wró­cić póź­nym wie­czo­rem. A ja wie­dzia­łam, że przyj­dzie zmę­czona i nie bę­dzie miała na­wet siły zro­bić so­bie cze­goś do je­dze­nia. Cze­ka­łam też na brata i wów­czas za­dzwo­nił dzwo­nek do drzwi. Po dru­giej stro­nie stała są­siadka, pani Ga­węcka.

– Pa­try­siu, dziecko, Jacka po­li­cja za­brała.

Mia­łam wra­że­nie, że wielki ka­mień osiadł mi w żo­łądku.

– Co znowu?

– Po­bił się z tym chło­pa­kiem od Su­skich. Zna­czy w su­mie to Ja­cek po­bił tego mło­dego. Ty chyba cho­dzisz z nim do szkoły?

No tak, Ga­briel Su­ski cho­dził ze mną do szkoły, pod­ko­chi­wa­łam się w nim. Ale nic z tego nie wy­szło. Oka­za­łam się zbyt biedna dla zło­tego chłopca. Prze­ży­łam, trudno. Ale Ja­cek... co on miał z nim wspól­nego? Był star­szy od nas o trzy lata, szkołę skoń­czył już dawno temu. Zresztą mój bra­ci­szek cha­dzał tylko swo­imi ścież­kami i nie były one zbyt przy­jemne.

Kiedy w końcu po­ja­wił się w domu, bo po­li­cja go wy­pu­ściła, mama sie­działa przy stole cała w ner­wach. Na ko­mi­sa­ria­cie nie chcieli nam nic po­wie­dzieć, do­piero mąż wła­ści­cielki oko­licz­nego sklepu, który był aspi­ran­tem, po­in­for­mo­wał nas, że Ja­cek wyj­dzie wie­czo­rem. I że czeka go sprawa o po­bi­cie, ale bę­dzie od­po­wia­dał z wol­nej stopy.

– Synu, coś ty znowu na­wy­wi­jał? – Mama za­ła­mała ręce.

– Nic ta­kiego, skoro oj­ciec nie na­uczył gów­nia­rza sza­no­wać ko­biet, to ja mu­sia­łem. – Brat zer­k­nął na mnie.

Nieco póź­niej po­szłam do jego po­koju.

– Co się stało? – spy­ta­łam ci­cho.

Ja­cek za­ci­snął usta w wą­ską li­nię.

– Mów. I tak się do­wiem – roz­ka­za­łam.

– Ob­ra­ził cię. Kupa gówna, po­wi­nie­nem roz­je­chać go sa­mo­cho­dem na mia­zgę – wark­nął.

– Nie zwra­caj na nich uwagi, ja już dawno na­uczy­łam się ich wszyst­kich ole­wać.

Spoj­rzał mi pro­sto w oczy.

– A ja nie. Ni­gdy nie po­go­dzę się z tym, że skoro je­ste­śmy biedni, to można nam na­srać na głowę. A my po­dzię­ku­jemy i po­wiemy, że pada deszcz.

A ja wie­dzia­łam, że to do­piero po­czą­tek na­szych kło­po­tów.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] As­falt, droga (slang). Okre­śle­nie sto­so­wane przez raj­dow­ców.