Bez przebaczenia - Agnieszka Lingas-Łoniewska - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Bez przebaczenia ebook i audiobook

Agnieszka Lingas-Łoniewska

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

32 osoby interesują się tą książką

Opis

Piotr Sadowski to przystojny, honorowy i bardzo utalentowany mężczyzna, który właśnie zaczyna swoją karierę w jednostce wojskowej. Pewnego dnia poznaje w bibliotece tajemniczą dziewczynę o artystycznej duszy, ale bardzo smutnych oczach. Choć wydaje się, że różnią się od siebie tak bardzo, że nic nie może ich połączyć, to oboje czują w swoim towarzystwie elektryzujące napięcie, które nieustanie ich do siebie przyciąga.

Sytuacja komplikuje się w momencie, kiedy okazuje się że poznana dziewczyna jest córką jego oschłego i bezlitosnego dowódcy. W dodatku córką, o której nikt do tej pory nie wiedział. Generał nie chce, aby Paulina spotykała się z jego ulubieńcem, gdyż uważa, że dziewczyna może zniszczyć jego karierę. 

Kiedy między Piotrem i Pauliną rodzi się uczucie, wychodzą na jaw sprawy z przeszłości, które potwierdzają, że nic w co do tej pory wierzyła Paula nie było prawdziwe.

 

Czy można zapomnieć o osobie, która zawładnęła umysłem ambitnego oficera? Czy przebaczenie ma swoją cenę? I jaką rolę w tym wszystkim odegrał zaginiony przed laty list? Na te pytania nie ma prostych odpowiedzi, ale jedno jest pewne. Czasem to przeznaczenie decyduje o tym, jak potoczy się nasza historia.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 484

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 56 min

Lektor: Dariusz Bilski
Oceny
4,6 (460 ocen)
333
85
26
13
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
koziolek88

Dobrze spędzony czas

Pewnie wsadzę kij w mrowisko, ale mówi się trudno. To jest dla mnie pozycja, którą mogę nazwać pełnowymiarową książką, może nie idealna, ale jest fabuła, jest rozwinięcie, jakieś emocje, a nie to co te 200 stronnicowe opowiadanka, które ostatnimi czasy autorka wydaje.
90
yvonn83

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka. Czekam na historie kolejnego wojaka😘polecam
40
Magga59

Nie oderwiesz się od lektury

Super jak zawsze. Przeczytałam drugi raz.
40
GapcioFr

Z braku laku…

Mocno infantylna. Raczej dla nastolatek.
30

Popularność




PROLOG

Całe życie starałam się postępować wedle biblijnych słów.

Bo każdy popełnia błędy.

Bo każdy zasługuje na drugą szansę. A czasem i na trzecią.

Bo nie jesteśmy nieomylni.

Bo jesteśmy tylko ludźmi.

I jeśli popełniamy błędy, jeśli krzywdzimy innych, powinniśmy się do tego umieć przyznać.

I jeśli zostaliśmy skrzywdzeni, powinniśmy umieć wybaczyć. Lecz nie zawsze potrafimy i nie zawsze chcemy.

Ja potrafiłam i chciałam.

I choć przeżyłam wiele, teraz jestem w stanie spojrzeć sobie w oczy.

I gdy spojrzę w jego oczy, wiem, że pomimo tego, co zrobiłam, on też postępuje i żyje wedle tych słów.

Jest moim przebaczeniem.

Jedynym, jakie miałam.

Rozdział 1

Metallica, Unforgiven

Paulina Litwiak siedziała w samochodzie ze swoim ojcem. Tak, ten przystojny mężczyzna po czterdziestce, z ustami zaciśniętymi w linijkę, był jej ojcem. Ten mężczyzna, który teraz trzymał sztywno kierownicę i wpatrywał się uważnie w drogę, był jej ojcem. Ten mężczyzna o zimnym spojrzeniu był jej ojcem. Ojcem, którego ostatnio widziała prawie czternaście lat temu, gdy miała cztery lata. Pamiętała go jak przez mgłę. W jej życiu nigdy go nie było. Zostawił je same, nawet wtedy pojawił się jedynie po to, by powiedzieć Karinie, że ma nową rodzinę, żonę i dziecko w drodze. Wtedy Paulina zrozumiała jedynie, że tata jej nie chce. Że nigdy nie będą rodziną, że nie jest wystarczająco dobra. Od tej pory w jej życiu była tylko jej szalona mama, która stała się jej najlepszą przyjaciółką. Jej powierniczką. Matka była od niej tylko dziewiętnaście lat starsza. Związek świeżo upieczonej maturzystki liceum humanistycznego i wielce obiecującego, dwudziestopięcioletniego absolwenta wyższej szkoły oficerskiej, przed którym kariera w armii stała otworem, nie przetrwał zbyt długo. I choć ojciec Pauliny nigdy nie związał się z jej matką i zobowiązał się jedynie do płacenia alimentów, to z tej powinności rzetelnie się wywiązywał. Ale nic poza tym.

A teraz Paulina jechała do Orzysza, gdzie niedaleko jednostki wojskowej znajdował się dom generała Latkowskiego.

Jej matka, ojczym i braciszek wyjechali na weekend i już nie wrócili. Z powodu szoku na wieść o ich śmierci Paulina trafiła do szpitala z objawami załamania nerwowego, nie uczestniczyła później w pogrzebie. Nie była w stanie patrzeć na trzy trumny, ułożone równo, w szeregu, uporządkowane od największej do całkiem malutkiej. Nie była w stanie znieść współczujących spojrzeń, kierowanych do niej słów żalu i smutku. Nie potrafiła sobie wybaczyć. Była zbyt wielkim tchórzem, by powiedzieć prawdę, prawdę, która być może ocaliłaby jej matkę i braciszka. A teraz jej najbliżsi leżeli na cmentarzu, a ona jechała do domu człowieka, który nigdy nie chciał być jej ojcem i nigdy nim nie był. Robił to tylko z poczucia obowiązku. Gdy Paulina wyszła ze szpitala dwa tygodnie po pogrzebie, przyjaciółka jej matki, Małgosia, zaopiekowała się nią i planowały, że tak będzie już na stałe. Ale ojciec Pauliny przyjechał niemal natychmiast i nie zgodził się na takie rozwiązanie. Małgosia dwa dni przekonywała Adama Latkowskiego, że zabieranie Pauliny z jej rodzinnego miasta, szczególnie teraz, nie jest dobrym rozwiązaniem. Po pierwsze, ze względu na stan psychiczny dziewczyny. Po drugie, Paulina była w trzeciej klasie liceum plastycznego, a zmiana szkoły w klasie maturalnej nie była dobrym posunięciem. Poza tym Małgosia wiedziała, jakim człowiekiem jest Adam, i zupełnie nie widziała wyzwolonej, szalonej Pauliny w domu kogoś tak oschłego i wymagającego. Karina Litwiak była wprawdzie dobrą matką, ale do zasad i reguł podchodziła raczej swobodnie. Uczyła w liceum społecznym języka polskiego, obracała się w towarzystwie artystycznej bohemy, spotykała się z malarzami, muzykami, początkującymi poetami. Z jednym z nich związała się na stałe i urodziła mu syna Maćka. Damian był gitarzystą lokalnego zespołu rockowego, który nie odniósł sukcesów większych niż występy w domach kultury czy podrzędnych klubach. Damian, młodszy o dziesięć lat od swojej partnerki, skupiony był na muzyce i przeżywał wiele frustracji, związanych z tym, że jego kariera nie rozwijała się w takim kierunku, jakiego by sobie życzył. Jak na mało znanego artystę przystało, pieniądze się go nie trzymały i obowiązek utrzymania rodziny spadł na Karinę. Sama Karina potrafiła ostatni grosz wydać na najnowszy album o malarstwie zamiast na chleb, mleko czy masło. Nie raz odłączano im prąd, ponieważ Karina zapominała zapłacić rachunki. Paulina wzięła więc na siebie obowiązek dokonywania odpowiednich opłat i przypominała matce o konieczności zrobienia zakupów.

Paulina była utalentowaną malarką. Jej obrazy wielokrotnie zdobywały nagrody w konkursach, organizowanych przez jej szkołę. Dziewczyna nie tylko malowała jak doświadczona artystka, lecz także wyglądała jak osoba, która odrzuciła zasady i standardy związane z modą i pospolicie rozumianą elegancją na rzecz własnego niepowtarzalnego stylu. Jej czarne, bardzo gęste i lśniące włosy sięgały aż do pasa. Miała śniadą cerę, upstrzoną licznymi piegami, brązowe oczy, które czasem, gdy dziewczyna wpadała w złość, wyglądały niemal jak lśniące czarne kamienie. Była niewysoka, szczupła, z nieustannie frustrującym ją sporym biustem, który starała się maskować kolorowymi chustami, ręcznie tkanymi szalami i luźnymi bluzami. Ubierała się głównie w ciemne kolory, szarości i czernie, mocno się malowała. Kolczyki w uszach, nosie i pępku. Srebrne pierścionki na palcach obu dłoni. Słuchała ostrego rocka i metalu, a z jej pokoju niemal co wieczór dochodziły ogłuszające dźwięki. Oczywiście, w jej rodzinnym domu nikomu to nie przeszkadzało, zresztą w jej domu nikomu nic nigdy nie przeszkadzało.

Paulina podciągnęła jedną nogę na siedzenie i patrzyła na mijany krajobraz. Włożyła słuchawki od iPoda i włączyła muzykę. Nagle poczuła, że jedna słuchawka została wyrwana z jej ucha. Spojrzała na ojca, a ten, patrząc wciąż na drogę, powiedział sucho:

– Nogi.

Paulina rzuciła mu wrogie spojrzenie, ale opuściła nogę, objęła się ramionami i patrzyła przez boczną szybę.

– Poza tym wyłącz to. Denerwuje mnie ten hałas – powiedział oschłym tonem.

– Przecież mam słuchawki. – Paulina wzruszyła ramionami.

– Ale i tak mnie denerwuje. W moim domu nie będziesz tego słuchać – odparł tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Paulina miała wrażenie, że się przesłyszała.

– Chyba kpisz! – sarknęła.

Ojciec spojrzał na nią wzrokiem tak zimnym, że poczuła gęsią skórkę na całym ciele.

– Jestem daleki od żartów. Widzę, że będę musiał nad tobą popracować, bo twoja matka nie nauczyła cię nawet namiastki dyscypliny. W moim domu panują zasady, które obowiązują wszystkich. Twoją macochę, twojego brata, nawet mnie…

– Łał! Ciebie też?! Myślałam, że dyktatorów zasady nie obowiązują! – Paulina wybuchnęła, przerywając ojcu. Nagle poczuła ostre szarpnięcie, całe szczęście, że miała zapięte pasy, bo uderzyłaby głową w deskę rozdzielczą. To ojciec gwałtownie zahamował i zjechał na pobocze.

– Posłuchaj mnie, moja panno! Żyłaś do tej pory w jakiejś bajce dla rozwydrzonych bachorów, ale ta bajka się już skończyła! – Ojciec odwrócił się do niej i złapał ją za brodę, zmuszając, żeby na niego spojrzała. – Ja nie jestem twoją matką bez żadnych zasad ani twoim pozbawionym charakteru ojczymem. I nie pozwolę ci na odzywanie się do mnie w ten sposób. W moim domu panuje porządek, którego wszyscy przestrzegamy. Dzięki temu żyjemy w zgodzie i nie mamy problemów z komunikacją. I chcesz czy nie chcesz, jesteś teraz pod moją opieką i będziesz musiała się do tego stosować. A teraz, jeśli chcesz, żebyśmy dojechali bez uszczerbku na zdrowiu, bądź łaskawa nie włączać tej dzikiej muzyki! – Dodał i, nie patrząc na nią, odpalił silnik, po czym wrócił na drogę.

Paulina wzięła głęboki wdech i policzyła do dziesięciu, żeby uspokoić emocje, które się w niej kłębiły. Objęła się ramionami, pochyliła w stronę bocznej szyby i ukradkiem wycierała mokre od łez policzki.

Przez resztę drogi nie odzywali się do siebie. Dobrze, że chociaż grało radio, bo dla Pauliny cisza była nie do zniesienia. W jej domu było zawsze gwarno, głośno, przewijało się mnóstwo ludzi. Cisza ją irytowała, działała na nią przygnębiająco. Późnym wieczorem dojechali do Orzysza. Przejechali przez centrum i wjechali na nieco ponure (przynajmniej w jej oczach) wojskowe osiedle, usiane niskimi, czteropiętrowymi domami. Minęli koszary i budynek wyższej szkoły oficerskiej i już byli na ulicy, przy której, w identycznych kwadratowych i kanciastych domkach jednorodzinnych, mieszkali wraz z rodzinami wyżsi rangą oficerowie. Podjechali pod jeden z takich domków, drzwi się otworzyły i na zewnątrz wyszedł wysoki chłopak. Paulina wysiadła z samochodu i sięgnęła po swój plecak, gdy chłopak podszedł do niej i podał jej rękę.

– Cześć, jestem Kuba. Twój brat, zdaje się. – Uśmiechnął się ciepło.

– Zdaje się, że tak. Paulina. – Też się uśmiechnęła i oddała uścisk.

Ojciec wyciągał z bagażnika walizki i pudła z książkami, które pozwolił jej zabrać. Z tym też miała problem, właściwie to on miał problem. Bo jeszcze w domu, gdy się pakowała, wszedł do jej pokoju i krytycznym wzrokiem ogarnął ilość pudeł, jaką przygotowała do zabrania.

– Dwa kartony – powiedział krótko.

– Co dwa kartony? – Nie rozumiała.

– Możesz zabrać dwa kartony. Wybierz które. – Brzmiała oschła odpowiedź.

– Ale to są moje rzeczy. Potrzebuję książek, albumów, które kupowała mi mama. – Na ostatnim słowie załamał się jej głos.

Ojciec zmarszczył brwi i spojrzał na nią ze złością.

– Dwa kartony. Pośpiesz się. Pozostałe rzeczy Małgośka może wysłać ci pocztą – rzucił i wyszedł.

I teraz miała te cholerne dwa kartony, w których musiała upchać całe swoje dotychczasowe życie. Ojciec zaprowadził ją do jej nowego pokoju. Pokoik znajdował się na piętrze, był niewielki i zupełnie bez wyrazu. Wiedziała, że będzie musiała ożywić te sterylne białe ściany, bo teraz czuła się jak w pieprzonym szpitalu. Ojciec postawił jej bagaż na podłodze i powiedział krótko:

– Chodź na dół, poznasz swoją macochę.

Boże, czy on musiał być takim sztywniakiem?! I to określenie. Macocha. Jeszcze powinien nazwać ją Kopciuszkiem. „Kopciuszku, zejdź na dół, poznasz swoją macochę”.

Zeszła po schodach i od razu napotkała lodowaty wzrok jasnoniebieskich oczu. Żona ojca była wysoką, chudą blondynką o surowej twarzy i wąskich ustach. O rany! Co ojciec widział w tej kościstej czarownicy?! Matka Pauliny była piękną kobietą, czarnowłosą, o bardzo kobiecych kształtach, które córka po niej odziedziczyła. Patrząc na stojącą przed nią blondynkę, doszła do wniosku, że jej brat był podobny do ojca.

– Witaj w naszym domu, Paulino. – Żona ojca przerwała te rozmyślania. – Grażyna Latkowska. – Podała jej kościstą dłoń, którą Paulina mocno uścisnęła.

– Paulina Litwiak, córka Kariny Litwiak i Adama Latkowskiego – powiedziała bez mrugnięcia okiem. Sucha Graża, jak już ją sobie nazwała w myślach, rzuciła jej ostre spojrzenie. Za to jej brat stał z tyłu, wyraźnie rozbawiony. O rany! Co za rodzina!

Grażyna oprowadziła ją po domu, który może z zewnątrz nie prezentował się zbyt ciekawie, ale w środku był nawet luksusowo urządzony. Choć bez jakiejkolwiek fantazji czy pomysłu. Wszystko takie… zachowawcze. Poprawne i ułożone w pedantycznym porządku. Potem Graża podała jej i ojcu późną kolację, którą zjedli, oczywiście, w milczeniu. Paulina miała wrażenie, że zaraz udławi się posiłkiem, bo przez ściśnięte gardło nic jej nie chciało przejść. Zdała sobie sprawę, że już nigdy nie zje kanapek szykowanych wspólnie z mamą, że naprawdę tamto życie się skończyło i czeka ją nowe. W nowym domu. Gdy skończyła, podziękowała za kolację i posprzątała po sobie. Tego akurat była nauczona, bo jej matka potrafiła zjeść na papierowym talerzyku i nie przeszkadzał jej panujący w kuchni bałagan. Paulina nauczyła się szybko, że gdyby nie sprzątała i zmywała, wkrótce zabrakłoby im czystych naczyń.

Gdy była już na schodach, ojciec wstał nagle i powiedział nieznoszącym sprzeciwu głosem:

– Jutro śniadanie o ósmej trzydzieści.

– Jutro jest niedziela – zaprotestowała słabo. W domu w niedzielę spało się do południa, a potem beztrosko jadło cokolwiek, najczęściej w łóżku, krusząc.

– W niedzielę nie jadasz śniadań? – Ojciec spojrzał na nią, ale niemal od razu odwrócił wzrok. Jakby nie mógł znieść jej widoku.

– Jadam, ale nie o takiej zabójczej godzinie. – Wzruszyła ramionami.

– U nas w niedzielę śniadanie je się o ósmej trzydzieści, obiad o czternastej, a kolację o osiemnastej. Przestrzegamy tych pór posiłków z szacunku dla Grażyny, która dla nas gotuje. Dlatego wszelkie spóźnienia są niedopuszczalne. – Ojciec patrzył gdzieś ponad jej głową, a jedyne, co Paulina widziała, to uśmiechnięta twarz matki, rączki braciszka umazane dżemem i okruchy chleba rozsypane na kołdrze.

– Czy to stołówka w domu starców? Przepraszam – dodała z udawanym zainteresowaniem – czy pory korzystania z toalety też są określone? – fuknęła i poczuła wbijające się w jej ramię palce.

– Jesteś tak samo głupia jak twoja matka! – Ojciec rzucił jej w twarz. – Myślisz, że życie bez zasad jest lepsze? Myślisz, że to głupie, gdy człowiek decyduje się żyć wedle ustalonych norm? Mam zamiar cię tego nauczyć. Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę i zacznij się stosować już teraz. – Odetchnął i dodał nieco spokojniej: – Idź i zmyj ten cholerny makijaż. A jutro widzę cię na śniadaniu niepomalowaną jak maszkara i bez tych kolczyków. I ubierz się jak na niedzielne śniadanie przystało. Dobrej nocy – dokończył, puścił jej ramię, na którym zdążyły odcisnąć się jego palce, i wyszedł z jadalni. Paulina wzięła głęboki wdech, wytarła oczy, które znowu wypełniły się łzami i, zła na siebie, poszła do swojego pokoju.

Tam rozpakowała kilka rzeczy, wyciągnęła koszulkę, w której zwykle spała, i poszła się umyć. Gdy wracała do siebie, spotkała Kubę.

– Pokazał ci już podział zadań? – Brat patrzył na nią z lekkim uśmiechem.

– Jaki podział?

– No, każdy ma swoje zadania do wykonania, w zależności od dnia. Wiesz, wynoszenie śmieci, sprzątanie łazienek, pokoi, kuchni, mycie okien, prace w ogródku, zamiatanie podwórka, takie tam… – Kuba machnął ręką.

Paulina patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

– Serio. Wszystko jest określone w strategicznym planie operacji „Ratujmy dom”. To taka… moja nazwa. – Kuba pozornie był śmiertelnie poważny, rozbawienie zdradzały tylko leciutko uniesione kąciki ust.

– Słuchaj, ile ty masz lat? – spytała, patrząc na niego zdumiona.

– W grudniu skończę piętnaście.

– Jak dajesz sobie radę z tym… wszystkim?

– A są jakieś inne opcje? To wojskowa dzielnica, inny świat. Zobaczysz, gdy pójdziesz do szkoły. Tutaj wszyscy tak żyją. – Wzruszył ramionami. – Dobra, spadam do siebie, bo zaraz będzie cisza nocna. – Parsknął śmiechem tym razem otwarcie i zniknął w swoim pokoju.

Paulina przez chwilę w niemym zdziwieniu patrzyła na drzwi, które zamknęły się za jej nowo poznanym bratem. A potem wzruszyła ramionami i wróciła do swojego sterylnego pokoiku.

Nazajutrz obudziło ją pukanie, a po chwili w uchylonych drzwiach ukazała się głowa jej brata. Miał niepewną minę.

– Paula, chyba zaspałaś, za dziesięć minut jest śniadanie, wolałem cię obudzić, żebyś nie miała kłopotów – powiedział cicho i zamknął drzwi.

Miała mieć kłopoty dlatego, że chciała dłużej pospać w niedzielny poranek? Jakby nie zasługiwała na chwilę wytchnienia. Dopiero tu przyjechała! To jest jakiś koszmar!!! Wstała jednak, poszła się umyć, włożyła czarne spodnie od dresu i czarną koszulkę z podobizną Jamesa Hetfielda, związała włosy byle jak i zeszła na dół, gdzie wszyscy już siedzieli przy stole.

– Dzień dobry – powiedziała niewyraźnie i usiadła na wolnym krześle koło brata.

– Spóźniłaś się dziesięć minut – oznajmił ojciec.

– To co, nie załapałam się na zupę mleczną? – spytała ze złością.

Ojciec spojrzał jej w oczy i przez jego twarz przebiegł cień.

– Wiem, że nie jesteś przyzwyczajona do porządku i zasad, dlatego tym razem puszczę tę uwagę mimo uszu. Tak samo jak twój okropny strój. Następnym razem, gdy się spóźnisz na posiłek, nie dostaniesz go w ogóle. A teraz smacznego – powiedział sucho i cała trójka zgodnie przystąpiła do jedzenia.

Paulina miała ochotę rzucić mu w twarz, że po co zawracał sobie nią głowę, czemu nagle sobie o niej przypomniał, dlaczego zabrał ją od Małgosi, przecież mógł zostawić ją te czterysta kilometrów stąd, mógł o niej wygodnie nie pamiętać, jak zawsze nie pamiętać, a nie przywozić do tego wojskowego więzienia, skoro i tak jej nienawidzi. Ale zamiast tego wzięła głęboki wdech i zaczęła jeść.

Po posiłku pomogła bratu posprzątać i gdy zmywali naczynia, zapytała:

– Kuba, gdzie tu jest jakaś biblioteka? Musiałam większość książek zostawić w domu …

– Tuż za koszarami, koło szkoły, możemy się tam przejść po południu, pokażę ci, gdzie to jest – odpowiedział brat, wycierając talerze.

– Dzięki. W tej szkole pracuje ojciec? – spytała ciszej, wskazując brodą w stronę salonu, w którym siedział ojciec z Grażą.

– Tak. Jest szefem wydziału strategii, jakoś tak.

– No to już wiem, skąd ten idealny porządek i podział zadań.

– Dokładnie tak.

Gdy kończyli sprzątanie, z salonu dobiegł głos ojca. Jego ton sprawił, że Paulina miała ochotę stanąć przed nim i zasalutować, ale była pewna, że wytrąciłoby to go z równowagi, a tego mimo wszystko nie chciała.

– Usiądź. Muszę z tobą porozmawiać. – Ojciec wskazał jej fotel po drugiej stronie dębowej ławy.

– O co chodzi? – spytała z westchnieniem.

– Po pierwsze, jutro pójdziesz do szkoły. Będziesz w klasie humanistycznej, to chyba najbliższe twojego dotychczasowego kierunku.

– No, powiedzmy…

– Nie ukrywam, że całe to twoje malowanie uważam za stratę czasu, ale na razie to zostawmy. Musisz coś zrobić ze swoim strojem. Nie sądzisz chyba, że pójdziesz do szkoły w tych czarnych szmatach i buciorach?

– Tak właśnie sądzę. Tak się ubierałam od zawsze i tak będę się ubierać nadal. – Paulina spojrzała na ojca wyzywająco.

– Posłuchaj. – Pokręcił głową i zacisnął zęby, jakby panował nad sobą ostatkiem sił. – To jest bardzo dobre liceum. Chodzą tam głównie dzieci oficerów i żołnierzy. W większości to moi podwładni. Nie chcę, żeby szeptali za moimi plecami, że moja córka wygląda jak dworcowa ćpunka.

– Po pierwsze, mam inne nazwisko, a po drugie… po drugie, nie jestem twoją córką! Jestem wypadkiem, który zdarzył ci się na drodze do kariery. Zapomniałeś o nas! Wyrzuciłeś jak niepotrzebną rzecz. Będę chodziła ubrana, tak jak będę uważała za stosowne. Pogódź się z tym albo odeślij mnie do Małgośki! – krzyknęła i w tym samym momencie poczuła uderzenie w twarz na tyle silne, że głowa odskoczyła jej do tyłu.

– Nie waż się podnosić na mnie głosu. Nie jestem ani twoim kolegą, ani twoim żałosnym ojczymem. – Ojciec górował nad nią, a jego brązowe oczy rzucały wściekłe błyski. – Nie masz pojęcia, o czym mówisz. Nigdy więcej nie poruszaj tego tematu. A teraz idź do siebie i przemyśl sobie pewne rzeczy. Będziesz stosować się do zasad panujących w tym domu, bo nie mam zamiaru nigdzie cię odsyłać. Zakładam, że masz jednak trochę rozumu i podejmiesz właściwą decyzję. A teraz zejdź mi z oczu. – Machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę, odwrócił się i utkwił wzrok w oknie.

Paulina pobiegła na górę, starając się nie wybuchnąć płaczem. Dopiero w pokoju, wciskając twarz w poduszkę, pozwoliła sobie na łzy.

Boże!

Jak miała tutaj żyć? Z tym człowiekiem, który wyraźnie jej nienawidził? Co ona mu zrobiła? Przecież to on ją zostawił, wyparł się jej, nigdy się nią nie interesował. A teraz musiała mieszkać w tym obcym domu, z tymi obcymi, dziwnymi ludźmi, którzy całe życie podporządkowali jakimś dziwacznym harmonogramom, ustalonym przez tego psychopatę.

Musiała jakoś przetrwać ten rok. Potem będzie zdawać na akademię sztuk pięknych i wyjedzie z tego obskurnego miasta i tego nawiedzonego domu i będzie żyć wedle swoich własnych zasad. Ale póki co musiała się jakoś dostosować, żeby przeżyć i nie oszaleć. Wystarczyły jej już własne demony, które nad ranem wyrywały ją ze snu i przez które trzęsła się jak w febrze, zagryzając pięści, by nie krzyczeć.

Gdy o wyznaczonej godzinie zeszła na obiad, ojciec rzucił szybkie spojrzenie na jej zaczerwienione od płaczu oczy i odwrócił wzrok. Przez cały posiłek rozmawiał z Grażyną, nie zwracając się do Pauliny ani słowem, ale to akurat było jej na rękę. Po skończonym obiedzie zajęła się sprzątaniem ze stołu, w czym pomagał jej Kuba, a potem brat powiedział ojcu, że idzie oprowadzić Paulinę po osiedlu, i wyszli na zewnątrz.

Dzielnica, w której przyszło jej mieszkać, była szara i ponura. Takie same domki, szare kwadraciaki, takie same szare czteropiętrowe bloki, szary sześcian szkoły, podstawówka, gimnazjum i liceum w jednym szarym budynku.

Kuba pokazał jej szkołę, potem minęli koszary i boisko, na którym widziała młodych żołnierzy, krótko ostrzyżonych, wszystkich z podobnym, zaciętym wyrazem twarzy, biegających po brudnobrązowym tartanie bieżni. Czuła się jak na końcu świata, w tajnej bazie wojskowej rodem z serialu, a napotykani ludzie, w maskach zamiast twarzy, jawili się jej jako substytuty swoich człowieczych pierwowzorów. Za koszarami zaczynał się trochę inny świat, kolorowe od graffiti budynki, oklejone plakatami ściany domu kultury i biblioteka z czerwonej cegły.

Dzięki ci, Boże, za kolor w tym szarym świecie!

Rozmawiając z Kubą o jego zainteresowaniach, głównie o szermierce, doszła do wniosku, że mimo wychowywania się w tym strupieszałym domu jej brat jest naprawdę fajnym chłopakiem, który w całym tym szaleństwie potrafił się jakoś odnaleźć, nie dał się stłamsić i zachował osobowość. Podziwiała go, bo ona czuła się zagubiona i kompletnie nie wiedziała, czy da radę tak żyć.

Wrócili do domu, Kuba poszedł do kolegi, a ona zamknęła się w swoim pokoju, położyła na łóżku ze słuchawkami w uszach i zamknęła oczy. Jutro szła do nowej szkoły. Niespecjalnie się tym stresowała. Wiedziała, że i tak wszyscy będą na nią patrzeć jak na jakieś dziwadło. Po pierwsze, była nowa, po drugie, była córką generała Latkowskiego i po trzecie, wyglądała inaczej niż inni. Ale nie poświęci swojego stylu dla czyjejś wygody, nie da sobie odebrać tej jedynej rzeczy, która jej została po poprzednim życiu, nie, po prostu nie, niech ojciec na to nie liczy!

Nagle poczuła, że ktoś dotyka jej ramienia. Otworzyła nieprzytomne oczy i zobaczyła ojca, który krytycznym wzrokiem ogarniał panujący w jej pokoju rozgardiasz.

– Posprzątaj tu – powiedział krótko i tonem nieznoszącym sprzeciwu dodał: – Tu masz plan lekcji na jutro. Kuba mi mówił, że pokazywał ci, gdzie jest biblioteka, możesz na razie wypożyczać książki na moją kartę, tutaj masz numer. – Położył kartki na łóżku i wyszedł, nie obdarzając jej ani jednym spojrzeniem.

Paulina zerknęła na kartki, potem na drzwi i nie wiedzieć czemu wybuchnęła rozdzierającym płaczem, szlochając rozpaczliwie w poduszkę i próbując zdusić szeptane nieustannie:

– Mamusiu, wybacz mi…

Rozdział 2

U2, Beautiful Day

Kolejne dni minęły Paulinie jak niewyraźny sen, który zapomina się zaraz po przebudzeniu. Szkoła okazała się być dokładnie tak beznadziejna, jak sobie od początku wyobrażała. Miała wrażenie, że otaczają ją same sztywniaki i kujony, dziewczyny trzymające się w klikach i patrzące na nią z pobłażliwością, krytyką, wrogością. Bo męska część populacji nie próbowała nawet ukrywać zainteresowania nową koleżanką, tak mocno różniącą się od znanych im już dziewczyn z klasy. I pomimo starań Pauliny, żeby ukryć swoją kobiecą figurę, w krótkim czasie praktycznie na każdej przerwie kręciło się koło niej kilkunastu chłopaków z klasy. Dziewczynę uderzyło najbardziej to, że wszyscy byli tak bardzo do siebie podobni. Każdy z jej kolegów miał włosy ostrzyżone niemal przy samej skórze i surowe, jakby taksujące spojrzenie. Co, mówiąc szczerze, trochę ją niepokoiło. Ona, ze swoimi długimi, rozpuszczonymi włosami, wyglądała wśród tej umundurowanej młodzieży, jakby sfrunęła z innej planety i zagubiła się w nieznanym sobie świecie. Jej szalone fantazyjne chusty, ulubiony szal w czerwone maki, długa spódnica z czarną koronką, to wszystko nie pasowało do tego poukładanego, ale i trochę nudnego świata. Oczywiście, zaraz pierwszego dnia, po powrocie ze szkoły, miała kolejne spięcie z ojcem, któremu już Graża zdążyła donieść, w jakim stroju Paulina poszła do szkoły. Skończyło się to tym, że dziewczyna rzuciła mu w twarz, że nie włoży pieprzonego mundurka, a ojciec podszedł do niej ze ściągniętą gniewem twarzą i wepchnął ją na schody, mówiąc, że ma natychmiast iść do swojego pokoju, zanim to on straci resztkę opanowania. I tak było niemal codziennie, ale Paulina się nie poddawała. Wprawdzie wyciągnęła kolczyk z nosa, ale zostawiła te w uszach, nie pozbyła się też pierścionków, no a kolczyk w pępku wciąż pozostawał tajemnicą.

Codziennie po szkole chodziła do zaskakująco dobrze zaopatrzonej biblioteki. Było tam kilka ciekawych albumów, których wcześniej nie widziała, i sporo innych pozycji o malarstwie i historii sztuki. Paulina przesiadywała w bibliotece możliwie jak najdłużej, nie chciała wracać do domu, zwłaszcza że jej brat po lekcjach miał treningi szermiercze i wracał później, ojciec był w koszarach i jedyne, co na nią czekało, to Grażyna, która patrzyła na pasierbicę, jakby ta była niepotrzebnym meblem.

Wieczorami uczyła się, czytała, słuchając muzyki przez słuchawki, bo ojciec dostawał szału, gdy włączała swoje płyty na odtwarzaczu CD, choć kupił go chyba specjalnie dla niej. Zupełnie nie mogła rozgryźć tego człowieka. Przygarnął ją, zaopiekował się nią, dał jej wszystko, co było niezbędne, ale ewidentnie nie mógł znieść jej obecności. Rzadko kiedy patrzył jej w oczy, a gdy to robił, zaraz odwracał wzrok. O co mu chodziło? Wydawał rozkazy i zbywał ją, żądając, by zeszła mu z oczu. Jego żona w ogóle z nią nie rozmawiała i traktowała ją, jakby była niewidzialna. Jedyną osobą, z którą mogła pogadać, był Kuba, ale on miał swoje sprawy, a poza tym, nie o wszystkim mogła porozmawiać z piętnastolatkiem. Prawie codziennie dzwoniła do niej Małgośka, ale przed nią Paulina starała się trzymać fason i udawała, że wszystko jest w porządku i jakoś się układa. Wiedziała, że zniesie wiele, tylko nie współczucie i litość.

Pewnej nocy, kiedy jak zawsze śniła się jej matka, wysiadająca z rozbitego samochodu, trzymająca na rękach zakrwawione zwłoki synka, szepcząca z wyrzutem: „Dlaczego mi nie powiedziałaś?”, Paulinę obudził jej własny krzyk. Za późno się ocknęła i nie zdążyła zdusić okrzyku zaciśniętą pięścią, jak zwykle to robiła. Gdy siedziała na łóżku, obejmując poduszkę i cicho w nią łkając, otworzyły się drzwi i stanął w nich ojciec, patrząc na nią wzrokiem, z którego nic nie mogła wyczytać.

– Krzyczałaś? – spytał na pozór obojętnie.

– Tak… miałam zły sen, przepraszam – odparła cicho, odwracając od niego twarz i wycierając mokre policzki.

– Co ci się śniło?

– N-nic… nie wiem, jakieś głupoty. – Zbyła jego pytanie.

– Za późno chodzisz spać, słuchasz tej ogłupiającej muzyki, to potem śnią ci się jakieś bzdury. Kładź się i spróbuj zasnąć, za dwie godziny wstajesz do szkoły – powiedział cicho i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Boże!

Nie potrafiła otworzyć się i porozmawiać o tych snach, tych koszmarach, które nawiedzały ją co noc. Skuliła się, objęła mocniej poduszkę i poczuła, że jest sama, naprawdę sama, w tym ponurym domu, w tej ponurej dzielnicy, w tym ponurym mieście, zagubiona w wielkim, obcym świecie. I uświadomiła sobie, że tak już zostanie, bo nie potrafi i pewnie nigdy nie będzie potrafiła się otworzyć, wyrzucić z siebie tego wszystkiego, co w niej siedzi.

Tego dnia, kiedy zdarzyło się coś, co odmieniło jej całe życie, wstała rano, jak zawsze niewyspana, z podkrążonymi oczami i spuchniętymi od płaczu powiekami. Włożyła obcisły top, czarne wąskie dżinsy, zarzuciła luźną, koronkową tunikę z szerokimi rękawami. Do tego wysokie buty. Włosy zostawiła rozpuszczone, choć upięła je lekko pojedynczą spinką, odsłaniając ozdobione kolczykami ucho, przewiesiła torbę przez ramię i zeszła na dół. Ojca już nie było, ale przed wyjściem zatrzymała ją Grażyna, patrząca na nią krytycznym wzrokiem.

– Poczekaj. Ojciec powiedział ci chyba coś na temat noszenia tej okropnej biżuterii. Nikt nie ma zamiaru chodzić nieustannie do szkoły i się za ciebie tłumaczyć. Zrób coś z tym – powiedziała sucho.

– Aha, pewnie, że coś z tym zrobię. Może kolejny kolczyk? Tym razem… w brwi? Albo obu? Albo nie! W języku! O tak, to świetny pomysł! – stwierdziła z uśmiechem Paulina i wyszła, zamykając za sobą drzwi tak, że w oknach zadrżały lekko szyby.

„Durna Sucha Graża! Niech lepiej coś zrobi z tą swoją anorektyczną gębą, bo wygląda jak matka ojca, a nie jego żona”. Serio, jej ojciec miał chyba coś ze wzrokiem. Sam był bardzo przystojnym facetem, wysokim, dobrze zbudowanym, o gęstych brązowych włosach i piwnych oczach. Cerę miał śniadą i Paulina odziedziczyła po nim ten ciepły kolor skóry, który sprawiał, że praktycznie nie musiała się opalać. Nie rozumiała, jak mógł nie chcieć jej matki. Choć mama niewiele opowiadała o czasach sprzed jej narodzin. Kiedyś tylko wspomniała, że bardzo kochała Adama, ale kariera w armii była dla niego ważniejsza. Ważniejsza niż ona, ważniejsza niż Paulina. A Karina była zbyt dumna, żeby z tym konkurować. I Paulina już o nic więcej nie pytała, zapamiętując jedynie, że była córką mężczyzny, który jej nigdy nie chciał. A teraz utwierdzała się w przekonaniu, że tak właśnie jest. I było. I będzie.

Po lekcjach Paulina wyszła ze szkoły i poszła w stronę biblioteki, trochę z przyzwyczajenia, a trochę z powodu referatu, jaki historyczka zadała im do napisania na następne zajęcia. Generalnie przedmioty humanistyczne nie sprawiały jej problemu, natomiast takie wynalazki, jak chemia, fizyka i znienawidzona matematyka, stanowiły dla niej nierozwiązywalną zagadkę. Na tych zajęciach siedziała jak na tureckim kazaniu i zupełnie nie mogła się dopatrzyć sensu w uczeniu się tych przedmiotów. Dlatego zdążyła już złapać po jedynce z każdego z nich i zastanawiała się, jak ma powiedzieć o tym ojcu, bo z jednej strony nie chciała się przyznać, że ma problem, ale z drugiej nie miała zamiaru na półrocze wylądować z zagrożeniem z czegokolwiek.

W drodze do biblioteki przechodziła koło koszar i zerknęła na żołnierzy, stojących jak zawsze w równym szeregu, ubranych w identyczne spodnie moro i zielone koszulki. Boże! Chyba znienawidzi mundury i zielony kolor do końca życia. Nie rozumiała, jak matka mogła zakochać się w wojskowym, dla którego życie to tylko rozkazy, regulaminy i zasady. Kręcąc głową, weszła do biblioteki, zadowolona, że chociaż tutaj nie spotka żadnych żołnierzy, bo pewnie mieli swoją bibliotekę w koszarach. Zresztą nie sądziła, żeby z niej jakoś namiętnie korzystali, chyba nikt nie napisał podręcznika o tym, jak umiejętnie strzelać do ludzi.

Podeszła do bibliotekarki, o której myślała „sroga babuszka”, ponieważ ta zawsze obdarzała ją, a głównie jej strój, niezbyt przyjaznym spojrzeniem. Ale z drugiej strony znała już ją, bo Paulina była stałą bywalczynią biblioteki, i chyba zaczynały się do siebie przyzwyczajać. Dziewczyna podała kartę i weszła pomiędzy półki, szukając potrzebnych jej książek. W bibliotece nie było prawie nikogo, tylko trzy starsze panie, jakiś uczeń gimnazjum i dwie kobiety po czterdziestce. Paulina utknęła przy regale z książkami historycznymi, usiadła na ziemi, skrzyżowała nogi i zaczęła przeglądać stos książek. W pewnym momencie odniosła wrażenie, że ktoś się jej przygląda, ale gdy podniosła głowę, w alejce była całkiem sama. Wróciła do przeglądania książek. Wybrała jakieś siedem pozycji, bez których nie byłaby w stanie napisać referatu na co najmniej piątkę. Bo taki miała plan. Żeby zrównoważyć braki matematyczne. I braki pokrewne matematycznym. Wzięła swój dosyć pokaźny stos i podeszła do stolika bibliotekarki. Położyła książki z sapnięciem na stole i odgarnęła włosy z twarzy. Starsza kobieta spojrzała na nią krytycznie, jak zawsze zresztą, i spytała z westchnieniem.

– Po co ci tyle książek, dziecko?

– Do czytania. – Paulina wzruszyła ramionami.

– Aż tyle? I wszystkie z historii.

– Piszę referat – oznajmiła krótko, chociaż miała ochotę powiedzieć, że nie ma czym w piecu palić.

– Nie trzymaj ich długo – powiedziała obrażona bez powodu kobieta, oddając jej kartę.

Paulina pokręciła głową, zarzuciła plecak na ramię, wzięła swój stos książek i odwróciła się gwałtownie, chcąc odejść z godnością, pokazując bibliotekarce, jak szalenie się jej opinią przejmuje, lecz nie było jej to dane. Wprawdzie udało się jej odwrócić i malowniczo zarzucić włosami, ale pół kroku później zderzyła się z betonową ścianą, straciła równowagę i książki rozsypały się po podłodze. Bibliotekarka zaczęła zrzędzić, marudzić coś o niszczeniu książek i o karze, ale Paulina nie słyszała, że w ogóle coś do niej mówi. Zamiast tego wpatrywała się w klatkę piersiową. Całkiem sporą klatkę piersiową. Sądząc po kształcie, klatkę piersiową należącą do mężczyzny. Że też zawsze musiało się jej przydarzyć coś takiego. I gdy walczyła z rumieńcem, zobaczyła, że stojąca przed nią postać zaczyna się lekko trząść. Śmiał się… Z niej? O, niedoczekanie! Odważnie podniosła wzrok i ostre słowa zamarły jej na ustach. Chłopak wyraźnie nad nią górował. Nie było to trudne przy jej hobbicich rozmiarach, ale fakt, że nosem uderzyła w mostek, wiele mówił o jego wzroście. Śniada cera i ciemna oprawa niezwykle zielonych oczu przykuły jej wzrok. Gdzieś w pamięci przemknęło jej, że zielone oczy spotyka się najrzadziej. Szeroki uśmiech, którym ją obdarzył, oderwał jej myśli od tych dziwnych oczu. Cholera! Nie powinien się uśmiechać, mogłaby wtedy jakoś oddychać, a tak zaczynała mieć z tym poważny problem. Przy tym uśmiechu oczy mu się lekko zwęziły, zamieniając się w nieco skośne szparki, a w policzkach pojawiły się dwa dołeczki! Rozkoszny demon! Cholera po raz drugi. Że też człowiekowi przychodzą na myśl takie idiotyczne rzeczy. Paulina poczuła, że palą ją policzki, opuściła wzrok na książki i gwałtownie kucnęła, zamierzając je pozbierać. On chciał zrobić to samo i pochylając się, potrącił ją barkiem. Zderzenie posłało ją na podłogę. Siedziała trochę oszołomiona na środku biblioteki, czując na sobie wzrok wszystkich bibliotecznych babć, uczniów i, oczywiście, faceta o demonicznym uśmiechu. Cholera! Idiotka! Czy jest jakieś zaklęcie, które powoduje rozstąpienie się bibliotecznej podłogi i pochłonięcie niezgrabnej osiemnastolatki, tak aby nikt się nie zorientował? Jasny gwint! Naprawdę potrzebowała tego zaklęcia. Nigdy go nie ma, kiedy jest potrzebne.

Paulina czuła, że się czerwieni, i nie śmiała nawet spojrzeć na faceta, który nadal nie ruszał się z miejsca. Nagle tuż przed nią pojawiła się smagła dłoń. Dziewczyna przeniosła wzrok z długich palców, które zatańczyły jej przed nosem, na jego uśmiech. Tak szeroki, że odsłonił ładne białe zęby. Chłopak nadal lekko się trząsł, co znaczyło, że z trudem powstrzymuje się, by nie wybuchnąć donośnym śmiechem. Paulina najchętniej zlekceważyłaby jego pomoc, ale bała się, że wstając samodzielnie, zrobi na przykład fikołka w powietrzu albo jakąś inną fascynującą, choć kompromitującą, akrobację, więc ujęła jego dłoń i szybko się podniosła. Sprawdziła przelotnie, czy nic się jej nie podwinęło i czy nie świeci gołym tyłkiem, bo ilość pecha, jaka jej się dziś dostała, nie wykluczała i takiego scenariusza, a potem spojrzała prosto w te niesamowite oczy. Piękne. Choć uśmiech miał nadal nieco wredny. Szybko puściła jego dłoń i stwierdziła, że musi natychmiast wyjść z tej przeklętej biblioteki. Do której nie przyjdzie przez najbliższe… sto lat? Wieczność i jeden dzień? A z książkami do zwrotu wyśle Kubę. Pokręciła głową, odsunęła się od przyczyny całego zamieszania, pozbierała książki i wybiegła na zewnątrz, na zakończenie potykając się idealnie przy samym wyjściu. Widziała tylko babcie biblioteczne kręcące głowami i tego fantastycznego faceta, stojącego na środku z wyrazem zdumienia na twarzy.

O rany!

„Pewnie zastanawia się, czy jestem zdrowa psychicznie…” – kołatało się Paulinie po głowie przez całą drogę do domu. Zrobiła z siebie idiotkę! Kompletną kretynkę! Miała nadzieję, że już nigdy nie spotka tego faceta, bo chyba musiałaby wykopać tunel i nim się przemieszczać. Kim był ten chłopak? Żołnierzem raczej nie, bo nie widziała, żeby ci zapuszczali się do biblioteki miejskiej. Całe szczęście, nienawidziła wszystkiego związanego z armią. Licealistą też nie był, pewnie syn jakiegoś wojskowego, może do kogoś przyjechał… Nie, gdyby przyjechał w odwiedziny, nie chodziłby do biblioteki. Zresztą co za znaczenie ma, kim on był? Bez sensu, wpadła na jakiegoś faceta, zrobiła z siebie pośmiewisko, a teraz jeszcze próbuje dopisywać mu biografię. Ale… gdy pomógł jej wstać, jak gdyby przyciągnął ją do siebie… Cholera! Ta muskularna klata, te mięśnie, te dłonie. Serio, Paulina?! Jakiś facet naigrawa się z niej, a ona stoi przy płocie koszar rozmarzona i patrzy cielęcym wzrokiem na szary budynek. Jeszcze jakiś wojak pomyśli, że się w nim zakochała. Pokręciła głową i poszła do domu.

A jednak cały dzień nie mogła sobie znaleźć miejsca i nie potrafiła się skupić na cholernym referacie z historii, cały czas przed oczami miała tę fascynującą twarz. Przy kolacji, gdy ojciec zwrócił jej uwagę, żeby już odpuściła z tymi kolczykami, bo dał jej wystarczająco dużo czasu na aklimatyzację, ale jego cierpliwość się kończy, odparła jak automat:

– Dobrze, ściągnę – bo właśnie zderzała się z twardym ciałem rozkosznego demona.

Ojciec spojrzał na nią, zaskoczony jej odpowiedzią, ale już nie skomentował i dał spokój, przynajmniej tego wieczoru.

Po kolacji Paulina zamknęła się w pokoju. Słuchała muzyki i wyrzucała sobie, że jednak mogła z nim porozmawiać, a nie zachowywać się jak dzikuska. Mogła chociaż przeprosić, potem podziękować, cokolwiek, a nie uciekać jak jakaś wariatka. Facet pewnie pomyślał, że ma do czynienia z beznadziejnym przypadkiem, zresztą zrobił sobie z niej pośmiewisko, bo inaczej dlaczego by się tak głupkowato śmiał? Dobra, nie głupkowato, tylko cholernie seksownie, co w tym wszystkim było jeszcze gorsze. Bo ona nic z tym nie zrobiła.

Jedynym plusem fascynacji facetem z biblioteki i natrętnymi myślami o nim było to, że nie dręczyły jej zwykłe koszmary, te, które siedziały w niej głęboko i atakowały, kiedy tylko zostawała sama.

„Cholera! Weź się skup na referacie z historii, a nie na jakimś facecie, który pewnie zapomniał o twoim istnieniu w momencie, gdy tylko zamknęły się za tobą drzwi!”

Paulina nie miała pojęcia, jak była daleko od prawdy i jak bardzo się myliła.

Nazajutrz obudziła się przed siódmą i gdy zobaczyła, która jest godzina, usiadła zszokowana na łóżku.

Boże…

To była pierwsza noc bez koszmaru. Przespała calutką noc i jedyne, co pamiętała, to sen, w którym pojawiała się zagadkowa twarz i zielone oczy. O rany, było z nią źle. Ale przynajmniej była wypoczęta i nie łkała o czwartej rano wtulona w poduszkę, wgryzając się w zaciśniętą bezsilnie pięść.

Umyła się szybko i spojrzała na stos wypożyczonych wczoraj książek. Nie, nie zrobi tego… Nie weźmie jednej książki tylko po to, aby pojawić się w bibliotece. I nie będzie szukać wysokiego chłopaka o demonicznym uśmiechu. Nie może tego zrobić, nie jest naiwną małolatą, która myśli, że taki facet sterczy cały dzień pod biblioteką w nadziei, że ona się pojawi.

Stanęła przed lustrem, rozczesując swoje długie włosy, i krytycznie się sobie przyjrzała.

Nie. Nie zrobi tego. Nie włoży krótkiej czarnej tuniki z białym kołnierzykiem i koronkowych rajstop. Nie zarzuci na wierzch koszulowej białej bluzki. No dobra, na pewno włoży swoje ukochane glany, to na pewno zrobi!

Gdy schodziła na dół, wyzywała się od miękkich, uległych idiotek, które nie potrafią się samej sobie sprzeciwić.

W kuchni, podczas śniadania, ojciec obdarzył ją uważnym spojrzeniem i na jego twarzy mignął nieznaczny grymas, który można było odczytać jako… uśmiech.

„Jasne, tatku, jeśli myślisz, że to twoja zasługa, to się mylisz”.

Paulina wszystkie lekcje przesiedziała jak na szpilkach. Nie mogła doczekać się dzwonka, obwieszczającego koniec ostatniej lekcji, i pójścia do domu. Tak, nie ma to jak samą siebie oszukiwać. Do jakiego domu, idiotko? Polecisz do biblioteki i będziesz tam sterczeć w oczekiwaniu na to, co nigdy nie nadejdzie. Ale na przekór tym myślom po lekcjach Paulina jako jedna z pierwszych opuściła szkołę i poszła prosto do biblioteki. Gdy mijała koszary i szkołę oficerską, jej serce zaczęło wyczyniać dzikie harce. Weszła do budynku z czerwonej cegły i po raz kolejny zdołowała ją głębia jej własnej naiwności. Oczywiście, że na nią nie czekał. Oddała książkę i z westchnieniem zagłębiła się między półkami, szukając jak najlepszego miejsca. Do nauki, rzecz jasna.

W końcu znalazła w czytelni stolik, który zapewniał doskonały widok na drzwi wejściowe, i przez kolejne dwie godziny nie spuszczała z nich oka. Obłożyła się książkami, żeby nie podsycać podejrzeń bibliotekarki, która wielokrotnie koło niej przechodziła i przyglądała się jej bacznie. Wreszcie Paulina stwierdziła, że już dłużej nie będzie robić z siebie debilki, wzięła pierwszą lepszą książkę i podeszła do stolika bibliotekarki.

– Ciężki ten referat – powiedziała kobieta.

– Tak, z Jagiellonów. – Paulina westchnęła.

– Ale to jest książka z trygonometrii. – Bibliotekarka nie ukrywała rozbawienia.

– Tak, z trygonometrii też mam referat. – Paulina rzuciła bez zastanowienia, złapała książkę i wybiegła z biblioteki, oczywiście potykając się o dywanik leżący przy wejściu.

– Jesteś skończoną kretynką… – Upomniała się i wybiegła na trawnik.

Co ona w ogóle sobie myślała? Że co? Że facet będzie przesiadywał w tej cholernej bibliotece, czekając, aż ona łaskawie się pojawi? Pewnie nawet nie pamiętał ofiary losu, która klapnęła na tyłek na środku czytelni. Głupia! Głupia! Głupia!

Paula wzięła zamach i skopała kępkę trawy rosnącą sobie spokojnie na małym trawniku.

– Co ci ta trawa zrobiła? – Usłyszała za sobą głęboki głos.

O rany! O Boże! O Jezu! O cholera! O ja pie….

To był on.

To naprawdę był on.

Siedział na murku i pewnie doskonale widział, że znowu zachowywała się jak idiotka.

Zeskoczył i podszedł do niej nieśpiesznym krokiem. Zielone bojówki przywodziły na myśl sort mundurowy, ale Paulina nie widziała jeszcze żołnierza czy kadeta, który nosiłby mundur tak nonszalancko. Dłonie wbite w kieszenie prowokowały do zawieszenia wzroku tuż nad klamrą paska, gdzie zielona koszulka nie robiła kompletnie nic, by ukryć zarys mięśni brzucha. Przez chwilę zastanowiło ją, czy gdyby położyła tam głowę… nie, głupia myśl. Choć ta idiotyczna koszulka równie dobrze mogłaby zniknąć, skoro i tak niczego nie ukrywała. Rękawy koszulki opinały się na bicepsie. Patrzył na nią bez uśmiechu, ale w jego oczach czaiło się coś… jakby znowu się z niej śmiał. W głowie Pauliny szalała burza. Co mu odpowiedzieć? Co powiedzieć? Musi być jakaś szybka, inteligentna riposta. Jakaś myśl, która nie dotyczy jego oczu albo mięśni. Boże, zamieniała się w jedną z tych dziewczyn. Paulina, weź się w garść! Powiedz coś! Szybko, idiotko! Przecież jesteś humanistką, do cholery! Umiesz mówić!

– Jestem Piotr. – Usłyszała, gdy w geście powitania wyciągnął dłoń w jej stronę.

– Paulina. – Oddała uścisk i natychmiast się zaczerwieniła.

– Bojowo jesteś nastawiona, jakieś ofiary w bibliotece? – spytał nadal bez uśmiechu, uważnie lustrując ją wzrokiem.

– Tam nie, nie znęcam się nad staruszkami. – Wzruszyła ramionami, wreszcie decydując się spojrzeć mu w oczy.

Och… „Może to jednak nie był najlepszy pomysł” – przemknęło jej przez myśl, gdy poczuła sięgający coraz wyżej rumieniec.

– A jak po wczorajszym zderzeniu, nie jesteś ranna? – Wreszcie się uśmiechnął.

– Wczoraj to jakbym wpadła na chiński mur, ale dzisiaj już jest lepiej.

– Chiński mur, powiadasz… Czy to komplement? – Uniósł brew i otwarcie ogarniał wzrokiem jej postać.

Ciekawe, czy – jak jej ojciec – ten tutaj też uważa, że glany są mało kobiece.

– Bólem okupiony komplement. – Teatralnym gestem potarła czoło i uśmiechnęła się już bardziej swobodnie.

– No, mnie też tu i ówdzie bolało – powiedział z poważną miną. – Uważam, że powinnaś mi to jakoś zrekompensować.

– Co masz na myśli? – Uśmiechnęła się lekko, odgarniając włosy z twarzy.

Jego wzrok podążył za ruchem jej dłoni, śledząc kształt jej twarzy, zarys ust, by zatonąć w brązowych oczach.

– Hm… może zaprosiłabyś mnie na kawę? – Wyciągnął ręce z kieszeni i skrzyżował je na piersiach.

Czy przedramiona mogą być seksowne? Cholera, tak!!! Mogą!!!

– Może cię zaproszę. – Kiwnęła głową, teraz już otwarcie flirtując.

– Może w sobotę? – Pochylił się w jej stronę, a jej wyobraźnia znowu zaszalała.

On… opalony… skóra mokra od potu, może od wody, krople płynące powoli po nagiej skórze… jej niewielka dłoń i jego długie palce… Litwiak, USPOKÓJ SIĘ!!!

– Może w sobotę. – Powtórzyła niepewnie.

– Masz komórkę? – spytał, wyciągając telefon z kieszeni i patrząc na nią tym swoim na wpół poważnym wzrokiem.

– Tak. – Paulina podała mu numer.

– Dzięki. Wyślę esemesa, żebyś miała mój numer. Muszę już lecieć, do zobaczenia, Paula. – Uśmiechnął się szeroko, jak wtedy, w bibliotece.

– Do zobaczenia. – Szepnęła, patrząc na jego oddalającą się postać.

Gdy zniknął jej z oczu, nie schowała telefonu do plecaka, ale trzymała go w ręku cały czas, żeby usłyszeć sygnał wiadomości. Gdy wchodziła na posesję, wyzywała się od naiwnych idiotek, które myślą, że taki facet nie ma nic innego do roboty, tylko umawiać się z dziewczyną, którą poznał od najgorszej strony.

Gdy wchodziła po schodach, poczuła, że telefon wibruje jej w ręce. Wpadła do swojego pokoju i zamknęła drzwi, prawie łamiąc sobie kciuk, po czym nacisnęła przycisk. Usiadła w butach na łóżku i chyba po raz setny czytała esemes:

Gdzie moje maniery? Nie zapytałem, jak tam twoja pupa po wczorajszym spektakularnym upadku wbibliotece. To było coś dużego, oczywiście nie mówię opupie, ona wygląda doskonale. Chyba głupoty piszę, to lepiej już kończę. Ale zależy mi na Twoim dobrym samopoczuciu iszkoda by było uszkodzić tak pierwszorzędną część ciała. Chyba naprawdę już kończę, bo coś złego zaczyna się ze mną dziać. Do zobaczenia. P.