Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
50 osób interesuje się tą książką
Ela to wrażliwa dziewczyna, której świat momentalnie legł w gruzach.
Kamil to ambitny chłopak, którego życie od zawsze uwięzione było w chłodnym i pustym świecie.
Żadne z nich nie spodziewa się, że jedno przypadkowe spotkanie w magiczny grudniowy wieczór odmieni ich na zawsze. Nagłe uczucie to prawdziwy cud, jak z najpiękniejszych bożonarodzeniowych filmów, które potwierdza regułę, że przeciwieństwa się przyciągają. Jednak magia świąt nie trwa wiecznie. Ela zmaga się z rodzinnymi problemami, a Kamil musi stawić czoła oczekiwaniom, które mogą ich rozdzielić. Co roku wracają do miejsca, w którym wszystko się zaczęło, myśląc, że ich historia dobiegła końca.
Czy miłość przetrwa zawirowania rzeczywistości? A może w tym wyjątkowym czasie zdarzy się kolejny cud, który połączy ich na zawsze? Przekonajcie się, jak niezwykłe mogą być święta, gdy w grę wchodzi prawdziwe uczucie i nadzieja na lepsze jutro. Odkryjcie tę wzruszającą opowieść, w której magia Gwiazdki odmieni niejedno życie!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 171
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkim moim wiernym Czytelniczkom i Czytelnikom. Życzę Wam pięknych, magicznych, rodzinnych świąt. Bo to, co się w życiu liczy, to miłość, nadzieja i rodzina.
Okrążyłam Pergolę po raz drugi. Ramzes uparcie nie chciał iść przy nodze i szarpał smycz, raz po raz zanurzając nos w płytkim śniegu. Był wigilijny wieczór, byliśmy już po rodzinnej kolacji, a ja zabrałam psiaka na codzienny wieczorny spacer. Zwykle wędrowałam z nim koło domu, ale dzisiaj musiałam przyjść właśnie tutaj. W miejsce, z którym wiązało się tak wiele wspomnień, tych wspaniałych, tych cudownych, tych smutnych. Wigilia to szczególny wieczór. Tak łatwo zagubić się we własnych myślach i wspomnieniach, tych złych i tych dobrych… Uświadamiałam sobie wtedy, że mimo wszystkich przeciwności losu wciąż warto żyć i stawiać czoło kolejnym życiowym niespodziankom. Uniosłam głowę i spojrzałam na rozświetloną światełkami Pergolę, na zarys monumentalnej Hali Stulecia, na piękną choinkę, skrzącą się setkami lampek.
Kolejny rok za mną. I kolejny przede mną. Chyba czas już zapomnieć…
Wzięłam głęboki wdech i chciałam zawrócić w stronę domu, kiedy nagle Ramzes zaczął węszyć i popiskiwać. Przestraszyłam się trochę – wprawdzie w okolicy było sporo spacerowiczów i nic mi nie groziło, pies jednak zachowywał się naprawdę dziwnie. Szarpnął mnie nagle i wyraźnie chciał gdzieś pobiec, ale dosyć mocno trzymałam smycz i udało mi się go zatrzymać.
– Ramzes, spokój! – odezwałam się ostrzej.
Przysiadł na tylnych łapach, piszczał i wpatrywał się w coś za moimi plecami.
Poczułam dreszcz. Reagował tak tylko na jedną osobę.
Ale…
To niemożliwe!
Powoli się odwróciłam. Serce dudniło jak oszalałe, krew szumiała w uszach. Uniosłam wzrok. I wtedy…
My radością pijani...
Śpiew anioły tumani...
Dzisiaj tańczą na ulicach we dnie.
Z nieba sypią się pióra,
Ziemi bujna natura
Odrodzona przystroiła się w nie...
Tyle dobrej w nas wiary,
Aż zwariował świat stary,
Gdy się nowy zaczyna wiek...
Oszaleli anieli, cali w bieli od chmur.
Gdy na ziemię spłynęli, niby śnieg białych piór...
I jak ziemia szeroka, wszędzie nowa epoka...
Oszaleli anieli, anieli...*
* Katarzyna Skrzynecka, Oszaleli anieli.
Przedświąteczna atmosfera, jak zawsze, pełna była zamieszania i niejakiej nerwowości. Ela Bracka z wielką cierpliwością pomagała mamie w zakupach, dźwigając torby tak pełne, jakby do wykarmienia był pułk wojska, a nie jedynie babcia, ciotka i samotna sąsiadka z domu obok. Od lat spędzali święta w takim towarzystwie, chociaż ojciec od jakiegoś czasu stał się dziwnie odległy i niekiedy Ela słyszała, jak rodzice późno w nocy o czymś rozmawiali, a mama popłakiwała. Nigdy się nie kłócili, zawsze starali się przedyskutować wszelkie problemy, ale tych nocnych dyskusji było ostatnio sporo i Ela trochę się niepokoiła.
Mama uznała wreszcie, że wszystko już ma, spojrzała z niechęcią na wypakowany z czubem sklepowy wózek i westchnęła.
– Powinnam jeszcze upiec makowiec, ale chyba kupię go w tej cukierni na Olszewskiego.
– Mamo, będziemy to potem dojadać jeszcze przez tydzień. Co ty masz z tymi zakupami? – Ela pokręciła głową, pchając wózek w kierunku długiej kolejki do kas.
– Po prostu nie chcę, żeby ktoś odszedł od stołu głodny.
– No, to akurat jest niemożliwe. Nie wiem, czy ktokolwiek zdoła choćby wstać od stołu.
– Poza tym zawsze mam co zapakować babci, cioci i pani Zawadzkiej.
– Wiem, ale i tak sporo tego zostaje.
– To chyba taki nawyk z dzieciństwa. Wychowywałam się w czasach, kiedy były kartki i mama musiała stać w koszmarnych kolejkach, żeby cokolwiek dostać, a na święta to już w ogóle! I tak mi zostało.
– Coś w tym jest. – Ela wzruszyła ramionami. Historie o zakupach „na kartki”, choć w sklepach nigdy nic nie było, a ludzie ustawiali się w wielogodzinnych kolejkach i tworzyli specjalne komitety, znała tylko z opowiadań mamy i babci i była to dla niej całkowita abstrakcja. Zupełnie nie rozumiała, jak ludzie wtedy żyli. Ale jakoś dawali radę, jak widać. Tylko ten dziwny zwyczaj robienia zapasów im pozostał. Babcia miała zawsze wszystko w nadmiarze. Kosmetyki, mydła, rajstopy, płyn do naczyń, papier toaletowy.
– Lepiej mieć, kochanie, mały zapasik – mówiła, kiedy Ela wchodziła do spiżarki i zastawała tam sześć wielopaków papieru toaletowego. – Kiedyś musieliśmy załatwiać te sprawy gazetami.
Lubiła te babcine wspomnienia i opowieści o czasach, które znała wyłącznie z filmów lub podręcznika do historii. Ela była dobrą uczennicą, kończyła trzynaste liceum ogólnokształcące we Wrocławiu i zamierzała zdawać na germanistykę. Była wysoką, zgrabną dziewczyną z burzą czarnych, lekko kręconych włosów, które odziedziczyła po ojcu Adamie. Mama Ewa była jasną blondynką, delikatną, eteryczną. Przy dobrze zbudowanym, wysokim mężu wyglądała jak mała dziewczynka. Ela pamiętała, że kiedyś tata nosił mamę na rękach, podnosił ją bez trudu, jakby ważyła tyle, co piórko. Mama śmiała się i go całowała, a Ela podskakiwała i klaskała w ręce, ciesząc się razem z rodzicami.
Mama już od dawna się nie śmiała.
A tato nie nosił już jej na rękach.
Ela wiedziała, że nadchodzi coś niedobrego.
Wigilijna kolacja przebiegła jak zwykle. Babcia z ciotką narzekały na bolące kości, pani Zawadzka opowiadała o synu lekarzu, który wyjechał do Stanów i robił tam karierę jako chirurg, mama co rusz dokładała jedzenia, Ramzes próbował ściągnąć ze stołu smakowite kąski, a Ela chłonęła tę atmosferę, martwiąc się jedynie milczeniem ojca.
– A co ty taki milczący, Adasiu? – Babcia zwróciła uwagę na zamyślenie swojego zięcia.
– Może chory? – Ciotka Janka, siostra babci, pokręciła głową. – Ciągle jeździ do tych Niemiec, a w tych samochodach taki przeciąg.
– Trzeba uważać, mojego świętej pamięci męża raz tak przewiało, że skręcił się jak rogal marciński i musiałam go na pogotowie wieźć. – Pani Zawadzka nałożyła sobie kolejną porcję smażonego karpia i westchnęła. – Oj, tak. Dobry człowiek był z mojego Stasia. Bardzo, bardzo dobry.
Adam Bracki chwilę jeszcze milczał, wreszcie spojrzał na swoją żonę, potem na córkę, wbił oczy w talerz ze szczątkami karpia i odchrząknął.
– Rozwodzimy się – wypalił.
Chodziłam wzdłuż lekko przymarzniętej wody na Pergoli, cicho płacząc, choć tak bardzo chciałam krzyczeć. Chciałam wykrzyczeć cały ten żal, wyrazić złość, że moja rodzina się rozpada, że nic nie mogę zrobić, że mój ojciec postanowił dokonać tak drastycznych zmian w naszym życiu i powiadomił nas o tym w wigilijny wieczór. Gdy rąbnął nam tę rewelację, babcia zamarła, ciotka prawie zadławiła się makowcem, pani Zawadzka zaczęła opowiadać o swojej siostrze, która także się rozwiodła po dwudziestu latach małżeństwa, a mama dziwnie ucichła. Widziałam po jej minie, że wiedziała o tym już od jakiegoś czasu. Ciekawe, czy wiedziała też, że ojciec zamierza nam dać taki wspaniały prezent pod choinkę. Nie chciałam o tym rozmawiać. Wstałam od stołu, narzuciłam płaszcz, szyję owinęłam długim czerwonym szalem, zawołałam Ramzesa i wyszłam, przez nikogo niezatrzymywana.
A teraz robiłam kolejne kółka wokół Pergoli, łzy zamarzały mi na policzkach, a na usta cisnęły się inwektywy, które starałam się zdusić. Zawsze byłam taka ułożona, grzeczna, dobrze się uczyłam, nie paliłam, nie chodziłam na imprezy, nie przysparzałam rodzicom problemów. Może to dlatego? Gdyby musieli się skupić na sprawiającej kłopoty córce, nie mieliby czasu na… No właśnie, na co? Nie wiedziałam, dlaczego rodzice chcą się rozwieść… Może… Zatrzymałam się nagle w pół kroku, niezadowolony Ramzes zaczął mnie ciągnąć, ale szarpnęłam smycz.
No tak…
Moi rodzice najzwyczajniej w świecie przestali się kochać.
Ta szokująca, ale prosta prawda niemal wbiła mnie w ziemię. I pewnie stałabym tak aż do wiosny, gdyby mój pies nie miał innego zdania na ten temat. Dojrzał coś interesującego po drugiej stronie Pergoli i skoczył w kierunku Ogrodu Japońskiego. Pociągnął mnie, a ja się poślizgnęłam, puściłam smycz i padłam, uosobienie wkurzenia i żalu, w gęsty, puszysty śnieg.
– Jasna cholera! – warknęłam, a Ramzes podbiegł do mnie, radośnie machając ogonem i szczekając.
– Jesteś cała? – usłyszałam niski głos, w którym wyraźnie brzmiało rozbawienie. – Dasz radę wstać?
Podniosłam wzrok. Nade mną pochylał się jakiś chłopak. Spod brązowej grzywki patrzyły na mnie z troską i rozbawieniem niebieskie oczy.
– Eeee, chyba tak. – Jęknęłam, ukradkiem wycierając twarz. Nie chciałam, aby ktokolwiek dostrzegł na niej ślady łez.
– No to dawaj. – Chłopak ujął mnie pod ramiona i jednym szybkim ruchem postawił na nogi.
Wreszcie mogłam go spokojnie ocenić: był wysoki, bardzo przystojny i patrzył na mnie uważnie. Ramzes biegał wokół nas i cieszył się jak wariat.
– Dziękuję – powiedziałam cicho. I nagle, nie wiem dlaczego, zrobiło mi się jakoś dziwnie, emocje wzięły górę i się rozszlochałam. – Bardzo… dzię… dziękuję.
Nieznajomy zmarszczył brwi i mocniej zacisnął palce na moich ramionach.
– Aż tak bardzo się potłukłaś?
– N-nie, wcale nie… – Załkałam, wściekła i zażenowana, że nie mogę się powstrzymać.
– Kurczę, dziewczyno, co się dzieje?
– Moje życie się po… potłukło. – Znowu zaszlochałam, chociaż wiedziałam, że zachowuję się irracjonalnie, że wprawiam w zakłopotanie tego uprzejmego chłopaka, który pewnie zaraz ode mnie ucieknie, bo któż by chciał mieć do czynienia z płaczliwą wariatką.
Ale on dotknął moich mokrych policzków i pokręcił głową.
– Nigdzie mi się nie śpieszy – powiedział łagodnie, patrząc mi w oczy. – Jeśli chcesz pogadać, to jestem. Niedobrze, gdy taka dziewczyna jak ty płacze w wigilijny wieczór.
Szliśmy powoli, Ramzes biegał dookoła, lampki na choince przy Hali Stulecia migały niczym gwiazdy, a ja opowiadałam zupełnie obcemu człowiekowi o świątecznej niespodziance, jaką zafundował mi ojciec. Chłopak słuchał, milczał, kiwał głową, a ja mówiłam i mówiłam, i wcale nie czułam się z tym źle czy nie na miejscu. Kiedy skończyłam, spojrzał na mnie i westchnął.
– Mój ojciec zostawił nas, gdy miałem pięć lat. Okazało się, że cały czas spotykał się ze swoją pierwszą dziewczyną. Ślub to była pomyłka, rodzice wzięli go tylko dlatego, że mama była w ciąży. Podobno tata chciał, aby jego eks była zazdrosna. Przez lata próbował udowadniać, że potrafi być dobrym ojcem. Nigdy mu się nie udało. Godzinami siedziałem na krawężniku i czekałem, aż zza zakrętu wyjedzie jego czerwony ford. Nigdy nie przyjechał. Rozumiem twoje rozgoryczenie, ale twój stary przynajmniej umiał się przyznać do tego, że odchodzi, postawił sprawę jasno. I z tego, co mówisz, twoja mama o tym wiedziała.
– Wiedziała… – Pokiwałam głową. – W sumie… nie wiem, czemu ci to opowiedziałam – zreflektowałam się. Raczej za późno.
– Ja też trochę ci się zwierzyłem, więc jesteśmy kwita. – Uśmiechnął się. – Jest Wigilia, ludzie kładą na stół dodatkowe nakrycie dla zbłąkanego wędrowca. Zwykła empatia. Oboje tego potrzebowaliśmy.
Wpatrywałam się w niego w milczeniu.
– Skąd się tutaj wziąłeś? – spytałam wreszcie.
– Szedłem do kumpla, na Dembowskiego. – Wzruszył ramionami.
A ja się roześmiałam.
– Zupełnie nie to miałam na myśli.
– Ależ wiem.
– Jak masz na imię?
– Kamil. A ty?
– Ela.
– No, to już nie jesteśmy nieznajomymi. – Kamil uśmiechnął się szeroko. Miał ładny, szczery uśmiech, a jego niebieskie oczy robiły coś naprawdę dziwnego z moim sercem.
Nie lubiłem świąt. Ta kolorowa, jazgotliwa świąteczna pompa w sklepach, dzwonki, mikołaje, światełka i puste prezenty pod sztucznymi choinkami, udawane uśmiechy, ludzie biegający po sklepach z obłędem w oczach, korki na mieście, wszędzie tłumy, krzyczące dzieci. I moja matka. Zawsze taka wymuskana, elegancka, nakrywająca do stołu zgodnie z tradycją. Pod śnieżnobiałym obrusem siano, dwanaście potraw, piękna, żywa choinka ze srebrnymi światełkami i takimi samymi łańcuchami. Zimna. Jak nasz dom. Kolacja wigilijna dla dwojga. Moja piękna matka z nienagannym makijażem, w białej bluzce z żabotem, spiętym srebrną broszą po prababci. Im byłem starszy, tym bardziej było mi z tym źle. Teraz miałem dwadzieścia jeden lat, studiowałem na drugim roku architektury i jedyne, czego pragnąłem, to wyrwać się z tego ponurego domu i jego sztywnych zasad. Czasem, jedząc kolację wigilijną rodowymi srebrnymi sztućcami, wyobrażałem sobie, że zrywam ten śnieżnobiały obrus, zrzucam bezcenną porcelanę na podłogę, wdeptuję karpia i kutię w kosztowny perski dywan w naszej jadalni. To byłoby coś. Uśmiechałem się wtedy, a moja doskonała matka odkładała sztućce, wycierała kąciki ust lnianą serwetą i, patrząc na mnie uważnie, pytała:
– Coś cię bawi, Kamilu?
– Ależ skąd, mamo – odpowiadałem grzecznie, chociaż w myślach krzyczałem i rzucałem porcelaną.
Dzisiaj nie było lepiej. Pięknie zastawiony stół, rodowe srebra, wyciągane i pieczołowicie czyszczone dwa razy w roku. Miśnieńska porcelana, kryształowe kieliszki, wykrochmalony biały obrus z koronką, którą zrobiła babcia. Moja mama, piękna jak zawsze, z wysoko upiętymi włosami i nienagannym makijażem. Tak idealna, doskonała. Pamiętam, że gdy byłem mały, bałem się jeść przy tym idealnym stole z tą idealną matką. Siedziałem w bezruchu, przerażony, że coś stłukę, pobrudzę, rozleję. Mama nie krzyczała, nie karała mnie, tylko łagodnie tłumaczyła, że młody dżentelmen tak się nie zachowuje. Młody dżentelmen. Miałem sześć lat i chciałem szybko uporać się z jedzeniem i rozpakować prezenty. A zamiast tego musiałem celebrować posiłek, jeść powoli, przeżuwać dokładnie, z zamkniętymi ustami, kroić wszystko na idealne małe kawałeczki.
Idealna wieczerza wigilijna z idealną matką w idealnym domu.
Teraz widziałem to trochę inaczej, miałem swoje pasje, studia, przyjaciela Tomka, u którego można było zachlapać stół bez narażania się na długą opowieść o tym, jak to babcia tkała ów obrus własnymi rękami.
Żałowałem, że moja matka nigdy nie związała się z żadnym facetem. Może wówczas nie byłaby taka idealna, tylko bardziej… naturalna. Czasami marzyłem o tym, że po prostu się śmieje, żartuje ze mną, czochra mi włosy i jest zwykłą mamą, a nie królową śniegu. Ale kochałem ją bardzo. Była moją matką, kochała mnie, dbała o mnie, podzielała moje pasje i kibicowała mi, kiedy zdecydowałem się zdawać na architekturę. Lecz w taki dzień jak dzisiaj odliczałem minuty do końca kolacji, do chwili, gdy będę mógł się wyrwać do Tomka, gdzie jego rodzice, dwie siostry, babcia i on sam robili niezły świąteczny rozgardiasz, tak miły mojemu uchu po nieznośnej ciszy panującej w domu.
Lecz dzisiejszy wieczór wigilijny miał się skończyć zupełnie inaczej. I choć teraz jeszcze nie zdawałem sobie z tego sprawy, miał zmienić całe moje życie.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
© Copyright by Agnieszka Lingas-Łoniewska, 2024
© Copyright by Wydawnictwo JakBook, 2024
Wydanie II
ISBN: 978-83-67685-74-0
Redaktor prowadzący: Marcin Kicki
Redakcja: Agnieszka Szmatoła/Słowne Babki
Korekta: Lena Marciniak-Cąkała, Agnieszka Zygmunt/Słowne Babki
Okładka: Maciej Sysio
Fotografia na okładce:
Copyright © Shutterstock_4 PM production
Wydawnictwo JakBook
ul. Lipowa 61, 55-020 Mnichowice
www.wydawnictwojakbook.pl