Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Paweł Kossak, ps. Piorun, wie, że jest jednym wielkim rozczarowaniem dla swoich rodziców. Nie poszedł drogą, jaką mu wytyczyli, nie kultywował rodzinnej tradycji, nie został lekarzem. Teraz prowadzi sklep z telefonami komórkowymi, ściga się w nielegalkach i nie pamięta już o swojej drugiej pasji, jaką jest malowanie obrazów. Kiedy w domu rodzinnym spotyka Tatianę, młodą Ukrainkę sprzątającą posiadłość Kossaków, rozpoznaje w niej dziewczynę, z którą spędził upojne noce siedem lat temu w Londynie – gdy wystawiał tam swoje dzieła i miał jeszcze nadzieję na szczęśliwe jutro.
Okazuje się, że Tatiana nigdy go nie zapomniała, ale teraz boi się ponownego spotkania i bliskości, a tajemnica, którą skrywa, może ich związek wzmocnić lub całkowicie zniszczyć.
Piorun staje przed wieloma trudnymi wyborami, które na nowo wyznaczą cel w jego życiu.
Piorun to drugi tom serii Hot Fire, gdzie ryk silników i nielegalne wyścigi stanowią ucieczkę do świata jasnych reguł i bezlitosnych zasad. To także opowieść o ludziach zagubionych, próbujących na nowo rysować własną szczęśliwą przyszłość.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 245
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Nigdy nie pozwolę, żeby coś im się stało. Teraz, gdy odzyskałem moją największą miłość, gdy okazało się, że to nie tylko… ona… nie mam innej opcji.
Dlatego wsiadłem do mojego nissana GTR, popatrzyłem na jej zdjęcie w komórce, po czym schowałem telefon do schowka i wziąłem głęboki wdech.
Wokół mnie szalał tłum, przyjaciele coś do mnie mówili, ale ja widziałem tylko… tylko jeden cel.
Pomknę po czarnym, wygram i… zakończę to.
A jeśli coś mi się stanie, to… wszystko załatwiłem.
Nie pozwolę, aby moja rodzina na tym ucierpiała.
Nie ma takiej opcji.
Piorun zawsze wychodzi na swoje!
Gibbs, Nie ma mnie
Patrzyłem na kobietę, która przeglądała obudowy do telefonów i nie mogła się zdecydować, czy chce różowy brokat, czy może czarną zebrę.
– Jak pan myśli, który bardziej do mnie pasuje? – Uśmiechnęła się, a jej wzrok przesunął się po mnie w ten jednoznaczny sposób.
Należała do moich stałych klientek. Przychodziła średnio raz w tygodniu po to, żeby kupić nową obudowę do swojego nowego iPhone’a albo nalepić szybkę, bo „znowu upadł mi ten niesforny telefon, panie Pawle”, albo po jakieś zawieszki do komórki, albo aby pooglądać nowe aparaty czy tablety. Miała około czterdziestu lat, była zadbana i… samotna. Żeby nie powiedzieć „wyposzczona”.
– Sądzę, że do pani idealnie będzie pasować ten róż – odparłem uprzejmie.
– Tak pan uważa? – Wykrzywiła napompowane usta. – No chyba tak. To biorę!
Kiedy zapłaciła, pouśmiechała się i poszła, usiadłem z powrotem za ladą i wyjąłem szkicownik. Wróciłem do rysowania po wielu latach – dawało mi to odrobinę wytchnienia i pozwalało zająć czymś ręce, kiedy nie miałem klientów. Ale robiłem to tylko dla siebie, potem rysunki lądowały w szufladzie albo w koszu na śmieci.
Od trzech lat prowadziłem salon z osprzętem do telefonów komórkowych, byłem też serwisantem Apple. Utrzymywałem się z tego i w sumie lubiłem tę robotę. Przynajmniej miałem coś własnego i stałem się niezależny. Niebawem kończyłem dwadzieścia dziewięć lat i moje życie składało się z pracy, spotkań z przyjaciółmi oraz latania po czarnym. Kiedy Tajfun wygrał wyścig Hot Fire, po dramatycznych wydarzeniach, które wtedy miały miejsce, zastanawiałem się, czy nie rzucić ścigania się. Ale wiedziałem, że to niemożliwe. Ciągnęło mnie do samochodu, potrzebowałem tej adrenaliny i zapomnienia.
Dzisiaj także spotykałem się z kumplami na obwodnicy, chcieliśmy zrobić małą rundkę naokoło Wrocławia. Gdy kończyłem pracę i zamykałem swój salon, który mieścił się na Gaju w lokalnym centrum handlowym, zadzwoniła moja komórka. To była matka.
Odebrałem, chociaż wcale nie miałem na to ochoty.
– Halo.
– Paweł?
– No tak, dzwonisz do mnie przecież.
– Nie odzywasz się, już zapomniałam, jak brzmi twój głos. – Wydawała się smutna. Znałem te zagrywki. Wywoływanie poczucia winy. Niestety, już dawno się na to uodporniłem.
– Mam dużo pracy.
Uzbroiłem alarm i wyszedłem na parking. Mój czarny nissan stał na swoim zwykłym miejscu, w drugiej alejce po lewej stronie. Od razu poczułem podniecenie, że zaraz usiądę za kierownicą i będę mógł wyciszyć szalejące w głowie myśli.
– Jak zwykle. Słuchaj, mam prośbę.
– Jaką? – Wsiadłem do auta i odpaliłem silnik. Niski pomruk trzystu siedemdziesięciu dziewięciu koni rozbrzmiał pod maską, pieszcząc moje uszy.
– Wyjeżdżamy z ojcem w piątek na sympozjum medyczne do Lublina, tato będzie miał odczyt. Wiesz, ostatnio jego praca o metodach leczenia stawów…
– Okej, ale o co chodzi? – przerwałem brutalnie. Nie zamierzałem słuchać peanów o geniuszu ojca.
– W sobotę przyjdzie dziewczyna do sprzątania, już dawno ją zamówiłam, ma dobre referencje. Bo przecież nie wpuszczę do domu byle kogo.
Niemalże zobaczyłem, jak matka przewraca oczami.
– No i potrzebuję kogoś, kto ją przypilnuje.
– A nie możesz zawołać tej swojej przyjaciółki?
Rodzice przyjaźnili się z drugą parą lekarzy, mieszkających w sąsiedniej willi na Biskupinie. Ich córka chodziła ze mną do liceum, a potem nasi starzy uznali, że połączą nasze rody, jakbyśmy żyli w osiemnastym wieku. Niestety, plany miałem inne, co nigdy nie zostało mi wybaczone. A potem okazało się, że… Nieważne.
– Ewa z Rysiem także gdzieś wyjeżdżają. Zresztą nie będę prosić pani docent o takie rzeczy, Pawełku, czy ty myślisz czasami?
– Zdarza mi się.
– No więc ta dziewczyna przyjdzie o dziewiątej, ma posprzątać cały dół, obie łazienki i umyć okna w salonie, te co wychodzą na ogród. Odłożę pieniądze w sekretarzyku w moim gabinecie.
– Okej. Klucze mi zostaw. Pamiętasz, że mi je zabrałaś?
– Och, ty taki roztrzepany, bałam się, że zgubisz. Klucze będą u Ewuni.
– Podobno wyjeżdża?
– Ale dopiero w sobotę.
– Dobra, mamo, muszę kończyć.
– Tylko sprawdź, czy nic nie zginęło, i pilnuj tej dziewczyny, bo to nigdy nic nie wiadomo.
– Jasne, będę stać nad nią jak strażnik więzienny.
– Nie musisz być sarkastyczny. Już i tak nam dość krwi napsu…
– Jadę samochodem, kończę.
– Ty i ten twój samo….
Wyłączyłem się. Wziąłem głęboki wdech, potem kolejny i ruszyłem. Wystarczy. Dlatego właśnie nie utrzymywałem kontaktów ze starymi. Dziesięć minut rozmowy z matką, pięć minut spojrzeń ojca i chciałem drapać się do krwi.
Zamiast tego dodałem gazu i ruszyłem do swojego mieszkania na Brochowie – błogosławiąc w myślach dziadka, który przepisał je na mnie. Mogłem stać się niezależny od starych, dla których byłem jednym wielkim rozczarowaniem.
Wieczorem pojechałem do naszego stałego punktu spotkań. Ostatnio musieliśmy co rusz zmieniać miejsca zgromadzeń, bo policja uwielbiała nas nawiedzać i karać mandatami. A nie mogliśmy sobie pozwolić na zarobienie kolejnych punktów karnych.
Gdy pojawiłem się na zamkniętym odcinku obwodnicy tuż za Świętą Katarzyną, dochodziła dwudziesta druga. Z daleka zobaczyłem subaru Tajfuna i mitsubishi Błyska. Moi kumple stali przy samochodzie Bartka, obok nich dojrzałem Spawacza i Artura, tuningowców z zakładu Tomka, oraz kilku chłopaków z naszego nieformalnego klubu, którzy razem z nami latali po czarnym. Oczywiście niepisaną gwiazdą był Tajfun, mający na koncie zwycięstwo w Hot Fire.
– Piorun, siema! – Wszyscy zaczęli się ze mną witać.
Przybiłem piątki z ekipą i podszedłem do moich przyjaciół. Przywitałem się także z nimi, a gdy Tajfun kiwnął na nas, oddaliliśmy się nieco od towarzystwa.
– Stało się coś? – Po wydarzeniach sprzed roku byłem jakoś dziwnie wyczulony na wszelkie nowości.
– Nie, nic. – Tajfun wydawał się nieco rozkojarzony.
– Wyglądasz, jakby cię coś bolało. – Bartek zdjął designerskie okulary i popatrzył na niego.
– Stary, nie ma słońca. – Zerknąłem na Błyska i pokręciłem głową.
– To element mojej stylówki, która nosi tytuł: zdejmij majtki.
– Kiedyś zgubią cię te panny. – Przewróciłem oczami. – Tomek, co jest grane?
– Grane jest to, że ja i Patrycja… znaczy… chcę się oświadczyć – wypalił.
– Uuuuu, temat poważny. – Uśmiechnąłem się.
– Jeśli tak cię przypiliło. – Bartek wzruszył ramionami.
Wiedzieliśmy, jakie ma spojrzenie na instytucję małżeństwa.
– Nie przypiliło. To jest ta kobieta. – Tajfun zmarszczył brwi.
– Jasne, stary. Nie słuchaj mnie. – Błysk machnął ręką.
– No i jak masz zamiar to zrobić? – Popatrzyłem na Tomka.
– Planowałem zabrać ją na tor, zatrzymać się, a wtedy wy wynosicie stolik, krzesła, szampana, kwiaty, ja klękam… No coś w tym stylu.
– Do zrobienia. – Pokiwałem głową.
– W twoim stylu i klimacie. – Bartek uśmiechnął się z uznaniem.
– Gadałem nawet ze Smoczyńskim, on teraz zarządza oficjalnie torem, tym na Maślicach, powiedział, że da mi dobrą cenę.
– Znam Smoka – stwierdził krótko Błysk. – Załatwię to, facet jest mi coś winien.
– Tobie zawsze ktoś jest coś winien! – parsknąłem.
– Ciesz się, że ty nie jesteś – odparował szybko i zwrócił się do Tomka: – Na kiedy planujesz to zakucie się w kajdany?
– Zabawne – mruknął. – Tak za trzy tygodnie od najbliższej soboty.
– Da się zrobić.
– Możesz na nas liczyć – potwierdziłem.
– No i git. – Tajfun odetchnął z ulgą.
– A potem urządzimy kawalerski. – Uśmiechnąłem się szeroko.
– Już zacznę się martwić. – Tomek podrzucił kluczyk od auta. – Lecimy?
Obaj przytaknęliśmy z zapałem.
– Lecimy.
Zawiozłam Nastkę do przedszkola i ruszyłam w stronę Biskupina. Tam znajdował się dom, który miałam dzisiaj sprzątać. Pracowałam tak od dwóch lat, bazując na stałych klientach i poleceniach. Namiar na państwa Kossaków dostałam od Ewy Najder – ich sąsiadki, która chyba przyjaźniła się z właścicielką. Byłam na rekonesansie. Wszystko ustaliłam z panią Kossak i dzisiaj jechałam do pracy. Podobno miało ich nie być, ale w domu przebywał ich syn – miał mnie pilnować. Dosłownie w takich słowach przekazała mi to moja zleceniodawczyni. Gdyby nie to, że naprawdę potrzebowałam pieniędzy, no i zależało mi na dobrych opiniach i rekomendacjach, zrezygnowałabym. Zawsze pozostawałam do cna uczciwa i traktowanie mnie z góry jak potencjalnej złodziejki wzbudzało we mnie ogromną niechęć i bunt. Ale postanowiłam przełknąć gorzką pigułkę. Praca to praca, nie każdy musi cię lubić – tak sobie cały czas powtarzałam.
Kiedy przyjechałam na Biskupin, dochodziła dziewiąta, więc miałam pięć minut, aby podejść do bramki okazałego domu, który widziałam już z daleka.
Wzięłam głęboki wdech i zadzwoniłam domofonem. Po chwili usłyszałam brzęczek i weszłam do środka.
Otworzyłam drzwi i znalazłam się w przestronnym holu, który pamiętałam z poprzedniej wizyty.
– Halo? Miałam zgłosić się do sprzątania! – krzyknęłam, bo nikogo nie dostrzegłam.
– Działaj! – Dobiegł mnie z góry niski głos. – W razie czego jestem w pokoju po lewej.
To był ten, którego nie musiałam sprzątać. Wzruszyłam ramionami i poszłam się przebrać w łazience. Po chwili usłyszałam dochodzące z piętra dźwięki. Zapewne syn gospodarzy miał wywalone na pilnowanie mnie, wolał sobie posłuchać muzy lub w coś pograć, choć miałam wrażenie, że dociera do mnie dźwięk wyścigów samochodowych.
Praca szła sprawnie, nikt mi nie przeszkadzał i to mi najbardziej pasowało. Nic mnie tak nie stresowało jak to, gdy obserwowali mnie mieszkańcy. W tej chwili miałam pięciu stałych klientów, którzy najczęściej albo zostawiali mi klucze, albo pracowali zamknięci w jednym pokoju, a ja wykonywałam swoje obowiązki. I teraz miałam nadzieję na pozyskanie w tym domu kolejnego stałego zlecenia. Chociaż właścicielka zrobiła na mnie średnie wrażenie. Czułam, że traktuje mnie z góry. Mówiła powoli, jakbym nie rozumiała dobrze polskiego. A ja uczyłam się go, jeszcze mieszkając w Ukrainie, a gdy tu przyjechałam, w ciągu roku opanowałam język perfekcyjnie. No cóż, ludzie często mnie oceniali, a to, że byłam samotną matką, w niczym nie pomagało. Oczywiście nie wszyscy i nie wszędzie – niektórzy okazywali się bardzo mili i chcieli mnie wspierać.
Kiedy szorowałam posadzkę w łazience, moje dłonie przeszył ostry ból. Musiałam odciążyć nadgarstki. Wstałam i rozluźniłam ręce, spuszczając je wzdłuż tułowia, i potrząsnęłam nimi lekko. Ostatnio było gorzej. Rano, zanim się rozruszałam, moje stawy przypominały zamrożone kostki lodu. Częste moczenie ich w wodzie, która szybko stygła, i praca fizyczna także nie sprzyjały poprawie mojego stanu. Ale na razie nie miałam innej opcji. A pieniądze, które zarabiałam, były całkiem w porządku.
Kiedy skończyłam sprzątać dół, umyłam panoramiczne okno, a potem ruszyłam na piętro. Myślałam, że ten facet czy też chłopak, który mnie wpuścił, przyjdzie mnie sprawdzić czy coś, ale nie pokazał się nawet na moment. Dokończyłam więc pracę, a gdy zerknęłam na zegarek, okazało się, że minęło pięć godzin. Podeszłam do drzwi, zza których docierała muzyka, i zapukałam.
– Proszę pana, już zrobiłam wszystko.
– Pieniądze są na biurku na dole w gabinecie. Zamknij za sobą.
– Hm. Tak. Nie chce pan sprawdzić?
– Wierzę, że jest okej.
Zajrzałam przez małą szparkę i dostrzegłam tylko wysokiego mężczyznę siedzącego na fotelu gamingowym. Miał szerokie ramiona, dłuższe włosy spięte „na drwala” z podgolonymi bokami. Grał w jakąś grę z wyścigami samochodowymi, nie znałam się na tym, więc nie wiedziałam, co to było. Wzruszyłam ramionami i powiedziałam:
– Okej, dziękuję.
Zeszłam na parter, przebrałam się, skorzystałam z łazienki i ruszyłam do gabinetu. Tutaj nie sprzątałam. Szybko podeszłam do dużego dębowego biurka. Zobaczyłam równo poukładane banknoty leżące na skórzanej podkładce. Obok stały dwa zdjęcia. Mimowolnie spojrzałam. Na jednym z nich była pani Maryla Kossak z mężem. A na drugim… zmarszczyłam brwi i wzięłam ramkę do ręki.
Nie.
To niemożliwe.
To… nie mógł być… on!
– Czy już… – Niski męski głos dochodzący z góry wprawił mnie w czyste przerażenie.
Ramka z trzaskiem upadła na blat biurka, a ja odwróciłam się gwałtownie. Na szczęście tu nie zszedł. Ale po chwili się uspokoiłam. Minęło niemalże siedem lat. Nie mógł mnie pamiętać. Nie było takiej możliwości.
– Tak, dziękuję! – odkrzyknęłam. Przypominając sobie tamten czas, ubrałam się i wyszłam.
WTEDY
Do Londynu poleciałam na zaproszenie małej galerii, którą prowadziły Angielka i Ukrainka. Oksana Lokova dawniej uczyła mnie rysunku i kiedy wygrałam międzynarodowy konkurs na szkic ołówkiem, osobiście pozyskała sponsorów, którzy zapewnili mi przelot i tygodniowy pobyt w stolicy Wielkiej Brytanii. Była to dla mnie ogromna przygoda, ale i szansa. Chciałam studiować na ASP we Wrocławiu i w tym mieście zamieszkałam po opuszczeniu mojej podkarpackiej ukraińskiej wioski. Moi rodzice nie byli zamożni, oprócz mnie mieli na utrzymaniu trójkę mojego młodszego rodzeństwa, ale pomagali mi, jak mogli, w realizowaniu pasji. Tato tylko mówił: „Wyjedź stąd, dziecko. Nie wiadomo, co się wydarzy, ale nic dobrego”. Tak więc wygrana w konkursie okazała się dla mnie naprawdę oknem na świat, a właściwie drzwiami.
Dzisiaj brałam udział w wystawie młodych studentów Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu, szczególnie interesowały mnie dzieła artysty, który tworzył pod pseudonimem „Piorun”. Wcześniej oglądałam jego prace w internecie, ale dzisiaj miałam okazję zobaczyć je na żywo. Był bardzo zdolny, niebawem miał obronić dyplom. Okazało się, że jest ode mnie starszy o równo dwa lata. Mogłam się przyznać do fascynacji tym chłopakiem, właściwie mężczyzną.
I teraz, kiedy zobaczyłam go na żywo i słyszałam, jak prezentował swoje prace, jak z pasją o nich opowiadał… moja fascynacja jeszcze rosła.
Dlatego po wernisażu poszłam na raut, wypiłam kilka kieliszków szampana i kiedy zniknął w windzie, zapewne by udać się do swojego pokoju… ruszyłam za nim. Wiedziałam, w którym pokoju śpi, bo mój mieścił się naprzeciwko.
Zapukałam i natychmiast chciałam uciec, ale było już za późno.
Otworzył drzwi i spojrzał na mnie, a w jego zielonych oczach zapłonął ogień. Uśmiechnął się i wyglądał tak pociągająco, że aż zaschło mi w gardle. Wiedziałam, że pragnę… aby to on był moim pierwszym facetem. I że nic więcej nas nie połączy oprócz tej jednej szalonej nocy. Ujął moją rękę, ścisnął ją lekko i przyciągnął mnie do siebie. Nie wypowiedzieliśmy ani jednego słowa. A kiedy zamykały się drzwi, jego wargi opadły na moje, pozbawiając mnie tchu i resztki kontroli, która jeszcze przez moment gdzieś tam się we mnie tliła.
White 2115, California
Po weekendzie zadzwoniła do mnie pani Maryla Kossak. Obawiałam się, że coś poszło nie tak, że jest niezadowolona, ale okazało się, że wręcz przeciwnie.
– Droga Tatiano, czy możemy spotykać się dwa razy w tygodniu? Sprzątanie we wtorki i piątki? Jestem bardzo usatysfakcjonowana twoją pracą.
– Tak, dziękuję. Ale… mam już komplet klientów i…
– Zapłacę podwójnie. Zrezygnuj z dwóch, będziesz miała więcej czasu.
Pani Kossak była dobra w negocjacjach. Z drugiej strony… on… pewnie mnie już nie pamięta. A pieniądze, no cóż, były mi cholernie potrzebne. Westchnęłam.
– Dobrze. Zatem będę we wtorek. Na którą pani pasuje?
– Klucze będą w skrzyneczce na kod, wyślę ci go SMS-em. Możesz być na dziewiątą, ja wrócę około trzynastej.
– A zakres pracy?
– Wyślę wszystko w wiadomości. Jesteśmy umówione?
– Tak, dziękuję.
– Do widzenia.
Dzisiaj miałam wolne, więc odebrałam Nastkę z przedszkola i pojechałyśmy na małe zakupy. Musiałam kupić jej buty, bo ostatnio zrobiło się ciepło. Marzec okazał się naprawdę wiosenny, a córeczka wciąż chodziła w śniegowcach.
– Mamo, a pójdziemy na lody?
Kiedy wyszłyśmy ze sklepu obuwniczego, Anastazja podskakiwała wesoło i patrzyła na mnie błagalnie.
– Może lepiej na shake’a i ciacho? Niedawno byłaś chora, lody odłóżmy na cieplejsze dni.
– A pani doktor mówiła, że jak się ma angilę, to można lody.
– Anginę, cwaniaku! – Zaśmiałam się i złapałam córeczkę za blond kucyk. Spojrzała na mnie psotnymi zielonymi oczami i zrobiła śmieszną minkę.
– To może jak je zjem, to dostanę anginę i znowu będę…
– Dobrze już, dobrze! – przerwałam ten medyczny wywód. Moje dziecko było stanowczo zbyt rezolutne i zapamiętywało wiele rzeczy, słów i sytuacji, aby potem je wykorzystać w swoim celu. – Jedna gałka! – Uniosłam palec.
– Z polewą!
– Niech będzie.
Kiedy wieczorem położyłam moją gadułę spać, poszłam do pokoiku, który normalnie wcześniej był garderobą. Wynajmowałam maleńkie dwupokojowe mieszkanie z kuchnią. I właśnie w dawnej garderobie zrobiłam swoją pracownię. Rysowałam portrety ze zdjęć na zamówienie i na tym także zarabiałam. Nie udało mi się ukończyć studiów na wymarzonej Akademii Sztuk Pięknych, ale wykorzystywałam to, że potrafię rysować. Specjalizowałam się w martwej naturze i ludzkich twarzach. Za namową Lindy, mojej koleżanki ze studiów, która teraz wykładała na uczelni, założyłam konto na Instagramie i dzięki temu pozyskiwałam kolejne zlecenia.
Zaczęłam przeglądać moje stare prace, które zabrałam z poprzedniego mieszkania. Na jednym oprawionym portrecie był chłopak z długimi włosami. Miał przenikliwe oczy w niesamowitym kolorze, męską szczękę i dołeczek w lewym policzku. Rzadko się uśmiechał, ale dla mnie robił wyjątek. Spędziliśmy trzy cudowne dni w Londynie i kiedy miał odebrać nagrodę, nagle zniknął. Minęło prawie siedem lat, a ja ciągle pamiętałam gorycz porażki i rozczarowania, bo wierzyłam, że uciekł właśnie przede mną. Co było idiotyzmem, bo przecież… wygrał konkurs, a zachował się tak nieodpowiedzialnie. Gdy wróciłam do Wrocławia, naszkicowałam jego portret. Po prostu musiałam to zrobić. Lubiłam na niego patrzeć, kiedy zaczynała mnie atakować tęsknota za niespełnioną miłością. A teraz… spotkałam go w całkiem niespodziewanych okolicznościach. I z jednej strony cieszyłam się, że mnie nie widział, a z drugiej… zastanawiałam, czy w ogóle by mnie poznał. Siedem lat temu miałam ciemniejsze i krótsze włosy. Farbowałam je wówczas na kasztanowo. Teraz sięgały mi aż do pasa i były w kolorze ciemnego blondu, bo to moja naturalna barwa. Wiedziałam, że nie ma szans, żeby mnie pamiętał, byłam tylko epizodem w jego życiu, epizodem, przez który uciekł jak ostatni tchórz, zaprzepaszczając swoją szansę na stypendium i karierę. Ze złością schowałam obraz do teczki i wyszłam z mojej małej pracowni. Napiłam się wody i położyłam koło córeczki. Wdychałam jej zapach i czułam przepełniającą mnie miłość.
Moje życie było takie pogmatwane, ale miałam Anastazję i uważałam to za największą radość. Niecały rok temu nieopatrznie związałam się z kimś, kto przysporzył mi tylko ogrom bólu i naraził na niebezpieczeństwo. Na szczęście w porę się opamiętałam, a on odpuścił, chociaż na początku przychodziło mu to z trudem i trochę zatruł mi życie. Nie wiedziałam w sumie dlaczego, nie łączyło nas jakieś wielkie uczucie, po prostu… To była jedna wielka pomyłka. W każdym razie tamten etap uznałam za zamknięty i nie zamierzałam z nikim się wiązać, bo chciałam zapewnić córce normalne dzieciństwo, a nie udrękę i strach.
Nadszedł kolejny tydzień i zastanawiałam się nad tym, czy jechać do Kossaków. Wcześniej nie skojarzyłam tego nazwiska, nie przypuszczałam, że to będzie dom… jego rodziców. Teraz cały czas myślałam o tym nieprawdopodobnym zbiegu okoliczności. Ale postanowiłam już tego nie analizować, to była moja praca, a on… z tego, co mówiła pani Maryla, wcale tam nie mieszkał, więc istniała szansa, że gdy we wtorek zjawię się w tym wielkim domu, Pawła tam nie będzie.
I faktycznie tak się stało. Co przyjęłam z niejaką ulgą, chociaż wciąż nie wierzyłam w to, że mógłby mnie… pamiętać.
Pani Maryla była już dla mnie o wiele milsza i z aprobatą odebrała wykonaną przeze mnie pracę.
W piątek, gdy wstałam, niestety czułam się bardzo źle. Pogorszyła się pogoda, padał deszcz i automatycznie poczuły to też moje stawy. Zawiozłam Nastkę do przedszkola i pojechałam na Biskupin. W domu zastałam gospodarzy, to znaczy panią Marylę i jej męża, Jerzego, ale siedział zamknięty w swoim gabinecie. Miałam tam dzisiaj umyć okna, ale dopiero na samym końcu, gdyż pan Kossak był zajęty. Z tego, co zdążyłam się zorientować, oboje byli lekarzami, i to dość znanymi. Widziałam jakieś książki opatrzone ich nazwiskami, niektóre po angielsku, plus jakieś dyplomy i certyfikaty wiszące nad drewnianą zabytkową komodą w salonie.
Dzisiaj uporałam się w miarę szybko z łazienką, kuchnią i salonem. Potem pan Jerzy wyszedł z gabinetu, więc przystąpiłam do sprzątania tego pomieszczenia, na sam koniec zostawiając mycie wielkiego panoramicznego okna. Bardzo bolały mnie stawy, ale musiałam dokończyć zlecenie. Ruszyłam do łazienki i gdy z niej wychodziłam, dźwigając ciężkie wiadro z wodą, nagle poczułam skurcz w dłoni i… wiadro wypadło mi z rąk. Woda rozlała się po holu i zaczęła wsiąkać w kosztowny dywan leżący na drewnianej podłodze w salonie.
– O nie… – jęknęłam.
Na to wszystko wpadła właścicielka i krzyknęła głośno:
– Perski dywan! Nowe deski! Jasna cholera, zbieraj to, szybko! – Zaczęła rzucać w moim kierunku jakieś ścierki, a ja opadłam na kolana i wycierałam wodę, która rozlała się szerokim strumieniem niemalże po całym salonie i holu.
– Przepraszam, ja… bardzo przepraszam… – mamrotałam, ogarniając rozlewisko.
– Och, już przestań, dziewczyno, jaka z ciebie niezdara! – syknęła ze złością.
– Co się tu dzieje? – Nagle dotarł do mnie niski, zachrypnięty głos.
Głos, który doskonale znałam i pamiętałam, wszak bardzo często śnił mi się podczas samotnych nocy.
– A skąd ty tutaj… – Pani Kossak wydawała się zaskoczona, kiedy ujrzała swojego syna wchodzącego do salonu.
Pochyliłam się nad podłogą i starałam się nie zerkać w górę. Z moich zgrabiałych dłoni wypadła ścierka. Poczułam skurcz i nie mogłam rozprostować palców. Jęknęłam z bólu.
– No zbieraj tę wodę, zniszczy mi się cała podłoga, dywany! – krzyknęła zirytowana kobieta.
– Mamo, przestań, nie widzisz, że coś tej dziewczynie dolega?! – Paweł Kossak opadł na kolana i zabrał z moich rąk szmatkę. Złapał mnie za nadgarstki i powiedział cicho: – Wszystko okej, co się… – I wówczas spojrzał mi w oczy. Zmarszczył brwi, a ja wyrwałam dłonie z jego uścisku i pokręciłam głową, unikając spoglądania na niego.
– To nic, tylko skurcz. Już… – Mechanicznie zaczęłam zagarniać rozlewisko.
Czułam na sobie wzrok mężczyzny, ale starałam się już na niego nie zerkać. Zauważyłam, że rzucił na podłogę kilka ręczników i w kilku szybkich ruchach udało mu się zebrać większość wody. Potem wykręcił je do wiadra i wyniósł wszystko do łazienki. Ja w tym czasie czym prędzej pozbierałam swoje rzeczy i poszłam do siedzącej w kuchni właścicielki. Spojrzała na mnie i odezwała się oschle:
– Zapłacę tylko połowę obiecanej stawki, bo sama widzisz, że nie wykonałaś tego, do czego się zobowiązałaś.
– Tak, rozumiem. Przepraszam raz jeszcze.
– Możesz być we wtorek? – Spojrzała na mnie surowo.
Byłam nieco zszokowana, sądziłam, że nie będzie chciała mnie już zatrudniać.
– Oczywiście.
– Okej, to na dziesiątą. Trzeba będzie odkurzyć książki w biblioteczce męża. To chociaż nie grozi zalaniem.
– Tak. Dziękuję – odparłam cicho i czym prędzej udałam się do wyjścia. Liczyłam, że nie spotkam już chłopaka, przed którym uciekałam, ale…
Gdy tylko złapałam za klamkę przy furtce, dobiegł mnie niski, zachrypnięty głos.
– Tatiana? Poczekaj!
Musiałem dzisiaj pojawić się w domu matki, bo chciałem zabrać kilka gier na playstation. Na stoisku obok mojego pracowała dziewczyna, Ola, której brat lubił grać w strzelanki i wyścigi samochodowe, więc obiecywałem, że pożyczę mu kilka gier. Dlatego przyjechałem na Biskupin i pierwsze, co ujrzałem, to wściekła matka, zalany salon i blondynka wycierająca nerwowo wodę. A kiedy uniosła głowę i spojrzała mi w oczy, poczułem się tak, jakbym cofnął się w czasie o prawie siedem lat. Wtedy nasze spotkanie było krótkie, ale szalone i intensywne. Później… wydarzyło się coś, co sprawiło, że zapomniałem i o tych przepastnych niebieskich oczach i o mojej karierze artystycznej, wernisażach czy wystawach. Za to odkryłem artyzm w czymś innym. W wyścigach i prędkości dudniącej pod pedałem gazu. Ale… jakoś dziwnie wciąż pamiętałem tamte trzy noce. A teraz ta dziewczyna, której miałem już nigdy nie ujrzeć, klęczała w domu mojej matki i zbierała rozlaną wodę. Naprawdę nigdy nie wiemy, co nas czeka.
Kiedy w pośpiechu opuściła dom moich rodziców, wybiegłem za nią i krzyknąłem jej imię. Zatrzymała się, ale nie odwróciła. Okrążyłem ją i stanąłem tuż przed nią.
– Pamiętasz mnie?
Uniosła głowę i zamrugała. Wpatrywała się we mnie, jakby mnie nie znała, ale ja wiedziałem, że udaje. Była kiepską aktorką.
– Tatiana, prawie siedem lat temu. Londyn. Konkurs. Wyjechałem wcześniej… – Potarłem z zakłopotaniem twarz. Nieszczególnie chciałem wracać do tamtego czasu.
– A być może. Sorry, tyle lat…
– Co u ciebie słychać? Skończyłaś ASP? Pamiętam, że…
Dziewczyna potrząsnęła głową, a długie, jasne włosy zafalowały wokół jej ładnej twarzy. Od razu przypomniała mi się tamta londyńska noc, którą potem wielokrotnie wspominałem.
– Nie, nie… Inaczej mi się życie potoczyło – odparła, wciąż nie patrząc mi w oczy.
– Wiesz, tak czasami jest. Ja także… – Ponownie potarłem twarz. – Mnie też się nie udało. Ale czasami coś tam szkicuję.
– Szkoda, byłeś bardzo zdolny. – W końcu na mnie spojrzała.
A ja odniosłem wrażenie, jakby coś uderzyło we mnie z wielką mocą. Jej piękne niebieskie oczy patrzyły na mnie z jakimś dziwnym błyskiem, od którego poczułem niesamowitą słabość gdzieś na wysokości żołądka.
– Wiesz, jak jest. – Wzruszyłem lekko ramionami. – Słuchaj, może dasz mi swój numer? – Uśmiechnąłem się delikatnie. Nie chciałem jej przestraszyć, wyglądała na bardzo spłoszoną, kiedy mnie zobaczyła. Domyślałem się, że być może stresowała się sytuacją, w jakiej ją zastałem. I nie chodziło tutaj o to, że sprzątała w domu moich starych, bo każda praca jest ważna i ma swoją wartość. A raczej o ten nieszczęśliwy wypadek i reakcję matki. Znałem moją rodzicielkę. Potrafiła być prawdziwą suką. Sam niejednokrotnie przekonałem się na własnej skórze, jak to jest jej podpaść albo robić coś, z czym się nie zgadza. Często wraz z Tajfunem gadaliśmy o tym, że nasze matki to chyba takie siostry od innej mateczki. Obie egoistki, robiące karierę i marzące o tym, aby decydować o życiu innych. Na szczęście zarówno ja, jak i Tomek zdołaliśmy się uwolnić z tego toksycznego układu i ruszyć swoją drogą. Natomiast starszy brat Tomka tyle szczęścia nie miał.
– Wiesz, ja… jestem bardzo zajęta i… – Tatiana wydawała się bardzo zmieszana.
– Jasne, nie chcę się narzucać. – Pokiwałem głową. Poczułem ukłucie żalu. Naprawdę nie zamierzałem być nachalny. Może kogoś miała. To, że kilka lat temu spędziliśmy razem szaloną i namiętną noc, naprawdę nic nie oznaczało.
Dziewczyna chyba się wahała. W końcu zaczęła dyktować mi swój numer. Szybko wyjąłem komórkę z kieszeni i wpisałem namiar na nią. Puściłem jej sygnał i uśmiechnąłem się.
– Zapisz mnie jako „Piorun”.
Także się uśmiechnęła.
– Myślałam, że to twój pseudonim artystyczny.
– To taka moja ksywka, lubię ją. Rzadko już ktokolwiek mówi do mnie Paweł.
– Okej, Piorun. Zapisałam.
– Odezwę się, Tatiana. – Lekko ścisnąłem jej dłoń i poszedłem w stronę domu rodziców.
Poczułem się całkiem nieźle. I nawet skwaszona i wyniosła mina pani Kossak nie zepsuła mojego dobrego humoru.
© Copyright by Agnieszka Lingas-Łoniewska, 2024
© Copyright by Wydawnictwo JakBook, 2024
Wydanie I
ISBN: 978-83-67685-42-9
Redakcja: Beata Kostrzewska
Korekta: Helena Kujawa
Skład: Monika Pirogowicz
Okładka: Maciej Sysio
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl
Fotografia na okładce:
Copyright © Shutterstock_Valeriya Sytnick
Wydawnictwo JakBook
Ul. Lipowa 61, 55-020 Mnichowice
www.wydawnictwojakbook.pl