Mat. Pink Tattoo. - Anna Szafrańska - ebook + audiobook
BESTSELLER

Mat. Pink Tattoo. ebook i audiobook

Szafrańska Anna

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Historia Mateusza, zdolnego tatuażysty pracującego w poznańskim salonie Pink Tattoo. 

Poznajemy go jako zalęknionego chłopca, syna uznanego wrocławskiego adwokata, który znęca się psychicznie i fizycznie nad swoją rodziną. Mateusz nie ma własnych marzeń, pragnień, idzie drogą wytyczoną przez tatę – ma zostać prawnikiem tak jak jego starszy brat. Jednakże życie ma wobec niego inne plany. Kiedy przeciwstawia się despotycznemu ojcu i traci dach nad głową, jedzie do Poznania, do salonu tatuażu prowadzonego przez poznanego niegdyś na konwencie Arka. 

Dla Mata jest jeszcze jednak za wcześnie na pracę w wymarzonym zawodzie, ale przynajmniej już wie, w czym jest dobry oraz co chce robić w przyszłości. Rysunek, tatuowanie stają się jego pasją – w którą także ucieka, bo wciąż jeszcze zmaga się z traumą dzieciństwa i próbuje poukładać sobie życie na nowo. 

Gdy w końcu jego marzenia się spełniają, wie, że musi dać z siebie wszystko. Jednak przeszłość przypomina o sobie w nieoczekiwanym momencie – kiedy pewnego razu do PInk Tattoo przychodzi zalękniona rudowłosa dziewczyna. Mateuszowi przed oczami staje gnębiona matka i nie jest w stanie poradzić sobie z niechęcią do nieznajomej… 

"Pink Tattoo. Mat" to piękna historia o zagubionym człowieku szukającym swojego celu w życiu, a także o tym, że miłość może niszczyć, ale przede wszystkim potrafi budować – należy tylko trafić na tę właściwą osobę.

Anna Szafrańska w najwyższej formie, żongluje uczuciami czytelnika jak wytrawny artysta, czarując historią Mata od pierwszego do ostatniego słowa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 414

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 32 min

Lektor: Anna Szafranska
Oceny
4,6 (991 ocen)
721
194
59
14
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
asia2409

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zwykle świetna książka. Mam nadzieję, że Pani Anna pociągnie jeszcze tą serię.
40
Beatahry

Nie oderwiesz się od lektury

Zarąbista jak wszystkie wcześniejsze .
40
Asiajaga

Nie oderwiesz się od lektury

Od pierwszej części uwielbiałam Mata i to się nie zmieniło💜Polecam
40
Agnesscorpio5

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna, wzruszająca! Polecam!
40
MAJKI013

Nie oderwiesz się od lektury

❤️❤️❤️😍😍😍❤️❤️❤️
30

Popularność




Redakcja: BEATA KOSTRZEWSKA
Korekta: HELENA KUJAWA
Skład: MONIKA PIROGOWICZ
Okładka: MACIEJ SYSIO
Fotografie na okładce: Copyright © Shutterstock_FXQuadro Copyright © Shutterstock_Nimaxs
Wydanie I
Warszawa, 2022
© Copyright by Anna Szafrańska, 2022 © Copyright by Wydawnictwo JakBook, 2022
ISBN 978-83-964849-1-8
Wydawnictwo JakBook ul. Lipowa 61, 55-020 Mnichowicewww.wydawnictwojakbook.pl
Konwersja: eLitera s.c.

Dla Czytelniczek i Czytelników

czekających z utęsknieniem na powrót

do świata PInk Tattoo

Zatykałem uszy.

Często tak robiłem.

Nie chciałem tego słuchać. Bałem się podniesionych głosów. Kuląc się pod kołdrą, próbowałem udawać, że mnie nie ma, że nie istnieję. Czasem musiałem mocniej przycisnąć głowę do poduszki, żeby zagłuszyć wrzaski taty. Tak było też dzisiaj, gdy w końcu wrócił do domu. Mama mówiła, że jest na wyjeździe. Często wyjeżdżał. Nie było go dzień albo kilka dni. Wtedy panował spokój, a mama częściej się uśmiechała. To się zmieniało, gdy wracał.

Kiedyś widziałem, jak kolegę z mojej klasy po szkole odebrał jego tata. Przybili sobie piątkę, śmiali się, rozmawiali. Mój ojciec nigdy czegoś takiego nie zrobił. Nigdy nie przyszedł do mnie do szkoły, nie śmiał się, nie opowiadał niczego. Mój tata dziwnie pachniał, krzyczał i popychał. Czasami tak mocno, że upadałem na podłogę. I wtedy znowu krzyczał, bo nie potrafiłem się bronić, bo płakałem. Mama mnie osłaniała, a później ponaglała, bym przeprosił tatę. Dopiero wtedy mogłem wrócić do siebie.

Dzisiaj nawet go nie zobaczyłem, bo kiedy po kolacji odrabialiśmy lekcje w salonie, mama wstała szybko i kazała mi i Mariuszowi biec do naszych pokoi. To pobiegliśmy. I teraz leżałem w swoim łóżku, zakrywając uszy poduszką. Od tego wrzasku cierpła mi skóra. Wzdrygnąłem się, gdy rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Później trzasnęły drzwi i... nic więcej nie słyszałem.

Odrzuciłem gwałtownie jaśka i nabrałem powietrza. Prawie się udusiłem. Piszczało mi w uszach. To... cisza piszczała mi w uszach. Chociaż tego nie chciałem, zacząłem trząść się na całym ciele, płakać. Ciekło mi z nosa. Zwinąłem się w kłębek.

– Mamusiu...

Rozdział 1

Mama told me she loved me, I’m thinkin’ this isn’t real

I think of you when I get a whiff of that cigarette smell,

Welcome to the bottom of hell.

NF, How Could You Leave Us

– Wróciłem.

Mama odchyliła się na krześle i spojrzała w ślad za mną.

– Cześć, synku. – Przywitał mnie jej uśmiech. Ściągnęła z nosa okulary do czytania. – Taty jeszcze nie ma. Zjemy, jak się pojawi. Jeśli jesteś mocno głodny, weź sobie z lodówki jakąś przekąskę.

Nie ma głupich. Dobrze znałem podejście ojca do naszych „rodzinnych kolacji” i nie uśmiechało mi się wysłuchiwać kolejnej tyrady na temat jego ciężko zarobionych pieniędzy, które wywala do kosza razem z moim niedojedzonym posiłkiem.

– Spoko, nie jestem specjalnie głodny – skłamałem gładko, chociaż od dobrej godziny burczało mi w brzuchu. – Będę w swoim pokoju.

– Mateusz?

Sapnąłem i przewracając oczami, zawróciłem do kuchni. Znudzony oparłem się barkiem o futrynę.

– Jak poszła ci ta niezapowiedziana kartkówka z matematyki?

– Nie sprawdziłaś jeszcze dziennika?

– Nie miałam czasu – odparła, patrząc w bok. – Trochę byłam zajęta sprzątaniem.

Szybko zerknąłem na kuchenny stół, na którym leżały żółty segregator, teczka Mariusza oraz moja i od cholery rachunków z całego miesiąca. Odkąd pamiętam, mama skrzętnie zliczała wszystkie paragony za zakupy spożywcze, za fryzjera, ubrania, korepetycje oraz faktury za wodę, gaz, prąd, żeby ostatniego dnia miesiąca zdać ojcu szczegółowy raport „ile to on na nas wydaje”. A nie, sorry. Ile marnuje na nas pieniędzy. Jego ciężko zarobionych, kochanych pieniążków. Bo przecież nie lubił, jak przepuszczaliśmy je na głupoty. Pierdolony despota.

– Czwórka. – Mlasnąłem niemrawo.

– To dobrze, synku! Bardzo dobrze! Powiedziałeś, że to była niezapowiedziana kartkówka, więc bałam się, że...

– Wiesz tak samo dobrze jak ja, że dla ojca to żadna wymówka – wciąłem się burkliwym tonem, a mamie natychmiast zrzedła mina. Cholera. Nie chciałem się na niej wyżyć. To nie była jej wina. – Dobra, idę się pouczyć.

Zaczęła potakiwać zupełnie jak ten piesek z ruchomą główką.

– Tak, tak, idź, ucz się! Zawołam cię na kolację!

Nie patrząc na nią, odwróciłem się i poszedłem do swojego pokoju. Tam, zamiast usiąść do książek, jak obiecałem, po prostu walnąłem się na łóżko.

Chciało mi się rzygać. I to nie z głodu, ale z powodu beznadziei, jaką czułem, wracając do tego domu. Dusiłem się tu jak cholera.

Odkąd pamiętam, ojciec trzymał nas w garści. Nie mogliśmy nic zrobić bez jego wiedzy, a przecież i tak rzadko pojawiał się w domu. Ktoś powiedziałby, że to w sumie dobrze mieć za ojca znanego wrocławskiego prawnika, który brylował w adwokackim środowisku. Że to stosunkowo niska cena, jaką przyszło zapłacić w zamian za życie na poziomie. Że jego kochanką na pewno była kariera... Roześmiałbym się temu komuś prosto w pysk.

Dawno temu uświadomiłem sobie, że dla ojca rodzina nic nie znaczy, nie przejawia żadnych wartości. Posiadanie żony, dzieci to tylko punkt na jego zadaniowej liście. Byliśmy jego własnością, na jego utrzymaniu i dlatego mógł robić z nami, co tylko chciał – wyżywać się, gnębić, znieważać. Matki również nie szanował i od wielu lat upokarzał. Nie krył się ze swoimi licznymi kochankami – przynajmniej przed nami, bo w oczach współpracowników i ludzi z branży kreował się na wzorowego męża i ojca. Dbał tylko o swoją pierdoloną reputację. W moich oczach był szmaciarzem, hipokrytą, który nie potrafił kochać. I nawet jeśli uważałem go za robaka, to i tak nie potrafiłem się mu przeciwstawić. Pod tym względem wcale nie czułem się od niego lepszy...

Miałem osiemnaście lat, a nadal się go bałem. To gówno zbyt mocno we mnie siedziało. Ojciec zakorzenił ten strach, jeszcze gdy byłem dzieciakiem – i on dojrzewał razem ze mną. Dlatego, mimo że byłem już dorosły, to i tak tata miał ostatnie słowo. Musiałem zostać prawnikiem, tak jak on i mój brat, a potem pracować razem z nimi w jednej kancelarii. Do końca życia byłbym pod kuratelą ojca. Na samą myśl żołądek podjeżdżał mi do gardła.

Ale innego wyjścia nie miałem, awaryjny plan nie istniał.

Nawet nie wiedziałem, co zamiast tego mógłbym robić.

*

Nie jedliśmy kolacji o określonej godzinie. Harmonogram dnia dostosowywaliśmy do wizyt ojca. To i tak dobrze, że niekiedy wcześniej uprzedzał o swoim powrocie. Ile to razy pojawiał się znienacka, zupełnie jakby chciał mieć pretekst do zmycia mamie głowy za to, że go nie poinformowała. Co oczywiście było kłamstwem, gdyż każdego dnia wysyłała mu esemesa (zabronił jej dzwonić, żeby nie rozpraszała go w pracy – tia, jasne) z pytaniem, czy będzie w domu na kolacji. Tyle że on nie czuł się w żadnym stopniu winny, że owej wiadomości nie przeczytał.

Żeby nie prowokować ojca, zszedłem do jadalni od razu, gdy mama mnie zawołała. Pocieszałem się myślą, że do tej pory powinien wrócić i Mariusz, a wówczas istniało realne prawdopodobieństwo, że ojciec skupi się wyłącznie na nim. Mój starszy brat był znacznie bystrzejszy niż ja i zawodowo wypełniał wolę taty. Odbył aplikację w poleconej przez niego kancelarii (a raczej przymusowo wskazanej) i zdał egzamin państwowy z rewelacyjnym wynikiem. Potem zaproponowano mu posadę, którą przyjął, oczywiście po uprzednim skonsultowaniu tej propozycji z właściwą osobą. Razem planowali, że Mariusz zdobędzie tam doświadczenie, zanim przeniesie się do kancelarii ojca. Dlatego nietrudno zgadnąć, kto był oczkiem w głowie taty. Co innego ja – czarna owca w rodzinie. Szczerze? Było mi to na rękę. Wiele bym dał, żeby stary odczepił się ode mnie raz na zawsze.

Ale kiedy przekroczyłem próg jadalni, oblał mnie zimny pot. Ojciec właśnie zasiadał u szczytu stołu. Stołu, na którym stały tylko trzy nakrycia.

– Mariusza nie będzie? – palnąłem głupio, po czym pospiesznie zacisnąłem usta. Ale było już za późno.

– A widzisz go tutaj? – rzucił ostrym tonem, mierząc mnie nieprzychylnym spojrzeniem. – W porównaniu do ciebie twój brat poważnie podchodzi do wszystkich swoich obowiązków.

Super. Nieźle się zaczynało. W milczeniu usiadłem na swoim miejscu.

– Dzwonił, że musi zostać w kancelarii, bo szykują apelację – wyjaśniła cicho mama, jednocześnie nakładając tacie porcję łososia i sałatki. Obsługiwała go, jakby był niepełnosprawny.

– To duża sprawa! Samym wyrokiem interesowały się media. Jeśli wygrają, będę z niego cholernie dumny!

A z tobą co dzisiaj? Jakaś dwudziestka, którą obracałeś, kopnęła cię w starą dupę, że wróciłeś z podkulonym ogonem? Ale przecież nie mogłem tego powiedzieć na głos, chociaż cholernie mnie korciło.

Nieważne, z alkoholem czy bez, ojciec zawsze był tak samo opryskliwy i chamski. Już dawno puściły mu hamulce i przestał się pilnować, co i do kogo mówi. Chociaż ponoć potrafił być czarujący wobec klientów i współpracowników. Mariusz kiedyś mi o tym opowiadał. Jeszcze gdy chodził do liceum, ojciec często zabierał go do swojej kancelarii, aby złapał adwokackiego bakcyla. Później razem naśmiewaliśmy się z tej jego dwubiegunówki.

Mnie nigdy nie chciał wziąć do pracy. Ani razu tego nie zaproponował, a ja nie pchałem się niepotrzebnie. Może i byłem masochistą, bo mieszkałem w tym gnojowniku, ale nie samobójcą.

– Oceny? – rzucił oschle, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem.

Żarcie stanęło mi w gardle.

– Czwórka z matmy.

– Da się poprawić?

– To kartkówka, więc nie.

Ojciec obrócił nóż w palcach. Spuściłem wzrok. Mogłem się założyć, że patrzy na mnie jak na robala.

– To zrób coś, żeby wyrównać ocenę. Mam myśleć za ciebie?

– Wątpię, czy się uda, ale spróbuję – odparłem na odczepnego.

Nastąpiła chwila ciszy, każdy z nas przestał jeść. Przegiąłem.

– Niewdzięczny gnojek, jak ty się do mnie odzywasz?! – wrzasnął i raz za razem zaczął uderzać pięścią w stół. – Tak dużo od ciebie wymagam? Poprawne oceny to już za wiele dla twojego ptasiego móżdżku?!

Mama coś do niego szeptała uspokajającym tonem, ale wściekle odtrącił jej rękę. Sapiąc, opadł na krzesło, które zatrzeszczało złowróżbnie. Poluzował krawat, chwycił kieliszek z winem i wypił je duszkiem.

– I jeszcze to nastawienie! Spróbuję! – prychnął pogardliwie. – Jak ty sobie poradzisz na studiach prawniczych? Tam potrzebne jest zacięcie, zaangażowanie, dyscyplina...! Po cholerę strzępię sobie język...! I co? Teraz mamusia nic nie powie? – ironizował, szczerząc się cynicznie do żony. – Nie obroni synka?

Mama spięła się na całym ciele. O ile w ogóle jeszcze było to możliwe, bo zawsze stawała na baczność, gdy tylko ojciec pojawiał się w domu. Ale tym razem jedynie zacisnęła drżące dłonie w pięści i wbiła tępy wzrok w swój talerz.

– Przypilnuję, żeby zrozumiał materiał i...

– On nie ma zrozumieć, a zakuć! – wydarł się, celując we mnie palcem. – To jedyna metoda! Wdał się w ciebie. Takie samo rozmemłane gówno jak i ty!

Zaciskałem ręce na sztućcach z taką siłą, że aż pobielały mi kostki. Pilnuj się. Pilnuj! Wytrzymasz to. Jeszcze nie zaczął rzucać talerzami, więc zluzuj. Oddychaj. Panuj nad oddechem, nad nerwami.

– Miło się jadło z wami kolację. Nic tylko się cieszyć z powrotu do domu do takiej rodzinki!

Dosyć! Przypierdolę mu prosto w ten jego niewyparzony pysk!

Ale kiedy już miałem zerwać się od stołu i doskoczyć do tego oślizgłego gada, mojego ojca, pochwyciłem zlęknione spojrzenie mamy. Zaciskając zęby, ledwo zauważalnie pokręciła głową.

Ugryzłem się w język i nakazałem sobie nie ruszać się z miejsca, a to było nie lada wyzwanie. Z wysiłku cały drżałem. Nawet moje stopy podskakiwały w niekontrolowanym odruchu. Nie bałem się, że ojciec mnie uderzy. Nigdy tego nie zrobił, chociaż miał ku temu od cholery okazji. Zadowalał się poszturchiwaniem albo – w najgorszym przypadku – popychaniem na podłogę. I nie dlatego, że w ostatniej chwili udało mu się opamiętać albo przypomniał sobie, że jestem jego dzieckiem, najmłodszym synem. Powód, dla którego nie wyżywał się na mnie w ten sposób, był banalnie prosty – nadal chodziłem do szkoły, a tam ktoś mógłby zauważyć moje siniaki. Co innego mama, ona robiła za jego worek treningowy.

Kiedy ojciec wstał od stołu, był to też znak dla nas, byśmy przestali jeść. Mama natychmiast się zerwała i w mgnieniu oka zaczęła zbierać talerze.

– Maria! – ryknął po chwili zza drzwi swojego gabinetu. – Wysłać ci specjalne zaproszenie?!

Spojrzałem na mamę, na niedojedzoną kolację. Wepchnąłbym mu ją do gardła, żeby się udławił.

Przechodząc obok, dotknęła mojego ramienia. Jej krucha, delikatna dłoń drżała ze strachu. A mimo to mama wyszeptała do mnie:

– Mateusz, zostaw, proszę.

– Ile jeszcze razy będziesz mnie prosić? – wysyczałem przez zaciśnięte do bólu zęby.

Schowała się za sztucznym uśmiechem. Kuląc ramiona, podreptała w stronę gabinetu i cicho zamknęła za sobą drzwi.

Słyszałem, jak ją wyzywa. Oczernia. Szarpie. I nic nie mogłem zrobić. Wyjdzie stamtąd jak zawsze, zgięta wpół, obolała. I zacznie sprzątać po kolacji. Chciałem chociaż to dla niej zrobić – wyrzucić resztki, powkładać naczynia do zmywarki, ale dawno temu ojciec zakazał mnie i Mariuszowi pomagania mamie w jej domowych obowiązkach.

To rozrywka dla bab. Kobieta musi mieć co robić w domu, inaczej się rozbestwi.

Cholera, aż trudno uwierzyć, że żadne z nas nie wyrosło na takiego potwora jak on. Być może dlatego, że od dziecka pamiętaliśmy, jak znęcał się nad mamą i przerażało nas to. Ale też nic nie zrobiliśmy, aby go powstrzymać.

Poszedłem na górę, do swojego pokoju. Nie chciałem tego słuchać. Nadal byłem tchórzliwym smarkaczem. Cholera, miałem ochotę spakować manatki... albo nawet wyjść tak jak stałem, uciec z tego pierdolonego bagna! Ale nie mogłem jej porzucić, nie mogłem zostawić mamy samej. Tyle że... nie potrafiłem jej też obronić. Na jej wyraźną prośbę. Ja i Mariusz mieliśmy się do tego nie mieszać.

Od kilku lat zamawiała zakupy z marketu z dostawą do domu. Wtedy nie musiała z niego wychodzić, a jeśli już to robiła, zakrywała się po samą szyję. Bo nikt nie miał prawa wiedzieć, że jej powszechnie poważany mąż notorycznie ją tłucze.

Gdyby ktoś mnie zapytał, kiedy i jak to się zaczęło – powiedziałbym, że nie pamiętam. I Mariusz pewnie tak samo. Terror, jaki ojciec wprowadził w domu, towarzyszył nam od lat. Baliśmy się krzyków dochodzących z gabinetu czy z sypialni rodziców. Byliśmy przerażeni, widząc dzień później mamę, która ledwo stojąc na nogach, przygotowywała dla nas śniadanie do szkoły. Zawsze mówiła to samo: trochę źle się czuję, przejdzie mi, nie martwcie się. Tylko raz, jeden jedyny raz, Mariusz spróbował powstrzymać ojca, wchodząc między niego a mamę. Miał wtedy czternaście lat, a ja... czterolatek, płakałem w kącie. Ojciec odepchnął go, a mamę... zaciągnął za włosy do gabinetu i przekluczył drzwi. Mariusz zabrał mnie do pokoju, położył do łóżka i został ze mną aż do rana. Rankiem zastaliśmy mamę w kuchni. Był ciepły majowy dzień, a ona ubrana była w wełniany golf. Uśmiechając się ciepło, zaprosiła nas do stołu i podała naleśniki. To był jej sposób, by poprawić nam humor, pocieszyć. Czy raczej udać, że wszystko jest w porządku. Ale nie mogłem wtedy nic przełknąć, chociaż bardzo lubiłem naleśniki. Jak mógłbym normalnie jeść, widząc fioletowe siniaki na jej szyi wystające znad krawędzi swetra... Wtedy Mariusz pękł i zaczął płakać, tak samo jak ja ubiegłego wieczoru. Krzyczał, że to nie powinno tak wyglądać, żebyśmy uciekli, że nie chce, by ojciec ją bił. A co ona zrobiła? Przytuliła nas i poprosiła, byśmy nigdy więcej się nie wtrącali w metody wychowawcze ojca.

Od tamtych wydarzeń minęło wiele lat. To, co dla innych było patologią, dla nas nosiło znamiona normy. Tak wyglądało nasze dzieciństwo, w takim środowisku dorastaliśmy. Mieliśmy udawać, że jesteśmy normalną rodziną. Mama nadal kochała ojca. Mimo że cierpiała przez niego, mimo że zdradzał ją na każdym kroku, że jej nie szanował. Kiedyś przypadkowo znalazłem teczkę, w środku były schowane dyplomy należące do mamy. Specjalizowała się w prawie rodzinnym. Ojciec bardzo szybko ją zgasił. Złamał i ją, i jej karierę. Uzależnił od siebie. Dlatego nie wierzyłem w prawdziwość jej uczucia. Jeśli tak wyglądała miłość, to miałem na nią wywalone.

Ojciec miał rację. Byłem gnojkiem. Ptasim móżdżkiem. Rozmemłanym gównem.

I ktoś taki jak ja niby w przyszłości miał się stać prawnikiem, bronić ludzi? Gdy nie potrafiłem nawet ochronić jedynej ważnej dla mnie osoby...?!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki