Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W mistrzowskiej kontynuacji Epoki Mitu oraz Epoki Mieczy w końcu wybucha potężna bitwa pomiędzy ludźmi a ich podobnymi do bogów władcami.
Kruchy sojusz ludzi z fhrejskimi renegatami lada moment zostanie poddany decydującej próbie. Tylko żelazna wola Persefony powstrzymuje ludzkie klany od popadnięcia w konflikt. Tymczasem aroganccy Fhrejowie niechętnie podporządkowują się swemu przywódcy, Nyphronowi, który pragnie zrealizować własne niegodziwe cele, zawierając pozbawione miłości małżeństwo. Ceną będzie zdradzenie osoby, którą Persefona kocha najbardziej na świecie: Raithe’a, Zabójcy Bogów.
Podczas gdy władca Fhrejów gromadzi armię i zwołuje magów, aby zadać miażdżący cios rebeliantom, istniejące więzi lojalności stają pod znakiem zapytania, a nowe spiski grożą zniweczeniem wszystkiego, co osiągnęła Persefona. W najciemniejszej godzinie, gdy niemal zabrakło nadziei, objawią się nowi herosi… lecz jakim straszliwym kosztem?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 616
Od Autora
Witajcie z powrotem w świecie „Legend Pierwszego Imperium”! Kiedy zaczynałem pisać ten cykl, planowałem stworzyć trylogię opowiadającą o wydarzeniach, które doprowadziły do pierwszego zbrojnego konfliktu pomiędzy ludźmi a elfami. „Epoka wojny” miała być jej ostatnim tomem i prawdopodobnie zauważycie, że liczne elementy intrygi oraz łuki fabularne zostały domknięte. Książka sprawia wrażenie finału. Jednakże kiedy dokończyłem opowieść, zdałem sobie sprawę, że nie doprowadziłem jej wystarczająco daleko. Gdyby cykl kończył się już tutaj, jestem pewien, że bylibyście tego samego zdania.
Problem polegał na tym, że tytuł cyklu brzmiał „Legendy Pierwszego Imperium”. Owszem, przedstawiłem Wam bohaterów, owe legendy, ale nadal nie pokazałem, jak powstawało Imperium. Jeśli czytaliście „Odkrycia Riyrii”, wiecie już, kto wygrał wojnę, ale gdybym zakończył cykl na tym tomie, nie spełniłbym obietnicy. Co więcej, ci, którzy nie czytali cyklu o Riyrii, głowiliby się, jak ostatecznie zakończyła się cała historia.
Ci, którzy czytali „Kroniki Riyrii” (prequelowe przygody Royce’a i Hadriana), wiedzą, że staram się nie ograniczać do opowiadania o wydarzeniach, o których wspomniałem gdzie indziej. Szukam sposobów pozwalających nadać tym nowym opowieściom świeżość i uczynić je wartymi czytania. Osiągam ten cel, ujawniając ukryte wcześniej aspekty, a w niektórych przypadkach pokazując, że coś, co czytelnicy przyjmowali za pewnik, tak naprawdę wcale nie miało miejsca lub wydarzenia przebiegły inaczej, niż sądzili. Wykorzystałem tę samą technikę, żeby dotrzeć od zakończenia Epoki wojny, do utworzenia Pierwszego Imperium, a dokonałem tego, robiąc coś, czego nie spodziewał się nikt włącznie ze mną. Napisałem trzy dalsze powieści, żeby dostarczyć czytelnikom zamkniętą opowieść, na którą zasługiwali. Efektem są dwie ściśle powiązane ze sobą trylogie pod szyldem jednego cyklu. W praktyce oznacza to, że kolejna książka, Epoka legend, podejmie opowieść, ale skupi się na nieco innych aspektach. Nie martwcie się, ten tom rozpocznie się w miejscu, w którym kończy się Epoka wojny, i nadal będziecie towarzyszyć tym samym bohaterom. Po prostu snuta opowieść rozszerzy swój zasięg. Jestem całkiem dumny z rozwiązania, które wymyśliłem, i z tego, jak przekułem potencjalny problem w zalążek czegoś ciekawego, ale to już historia do omówienia kiedy indziej, we wstępie do innej książki.
Wracając do Epoki wojny, piszę wstępy do swoich powieści między innymi po to, żeby wpuścić czytelników za kulisy, pozwolić im zajrzeć do mojej głowy. Nie jestem aż tak próżny, żeby sądzić, że wielu osobom zależy na takiej wycieczce, ale niektórzy uważają, że to ciekawe. Podawałem już różne informacje dotyczące tej książki oraz całego cyklu, ale nie omawiałem dotąd źródeł, z których czerpałem inspirację, więc porozmawiajmy o tym teraz.
Największy wpływ na kształt „Legend Pierwszego Imperium” miały: książka W krainie czarnoksiężnika Oza oraz wyspa zaginionych zabawek z filmu animowanego o Rudolfie, czerwononosym reniferze. Może już dostrzegacie pewne podobieństwa. Spora część bohaterów mojej opowieści nie byłaby wybierana w pierwszej kolejności do drużyn na lekcjach WF-u. To wyrzutki, osoby niechciane i niepotrzebne. Zepsute zabawki, które z każdym rokiem tracą nadzieję, że kiedykolwiek odnajdą szczęście.
Być może zauważyliście też, że większość głównych postaci w tym cyklu to kobiety. W krainie czarnoksiężnika Oza to rzadki przypadek utworu w konwencji fantasy, w którym wszystkie główne, najpotężniejsze role (zarówno te dobre, jak i złe) grają kobiety. Jedną z rzeczy, które zapadły mi w pamięć po lekturze tej książki (i są mi dobrze znane jako mężowi niesamowitej bizneswoman, która na początku swojej kariery pracowała w zdominowanej przez mężczyzn dziedzinie, jaką jest inżynieria), było to, jak kobiety radzą sobie z konfliktami. Protagoniści płci męskiej, nawet moi, mają skłonność do zgrywania bohatera i szarżowania na wroga – często samotnie. Natomiast Dorota Gale z Kansas odniosła sukces dzięki temu, że zebrała drużynę złożoną z osób o podobnym nastawieniu, ale zróżnicowanym pochodzeniu i unikatowych umiejętnościach. Dostrzegłem wartość takiego podejścia i spróbowałem wykorzystać ten motyw. Teraz, kiedy już wyznałem, że bawiłem się, nawiązując do tych dwóch klasycznych utworów, pewnie będziecie wiedzieli, czego wypatrywać, i podejrzewam, że wyłapiecie te dyskretne ukłony. Mam nadzieję, że przyprawią Was o uśmiech.
No dobrze, o czym jeszcze powinienem wspomnieć? Ach, już wiem. Jeśli minęło trochę czasu, odkąd czytaliście poprzednie tomy cyklu, i chcielibyście je sobie odświeżyć, znajdziecie ich streszczenia na stronie internetowej poświęconej „Legendom Pierwszego Imperium”, w dziale materiałów bonusowych: firstempireseries.com/book-recaps. Chcę podkreślić, że ich czytanie nie powinno być konieczne, bo w samych książkach poumieszczałem drobne retrospekcje na temat najważniejszych wydarzeń. Nie są to obszerne rozprawki, tylko krótkie przypomnienia. Pamiętajcie też, że każda książka zawiera obszerny, wolny od spojlerów słowniczek terminów i imion. Tak więc, jeśli zdążyliście zapomnieć, kim był Konniger, możecie to sprawdzić w słowniczku umieszczonym na końcu niniejszego tomu. Hasło to różni się od swojego odpowiednika zawartego w Epoce mitu, bo uwzględnia to, co wydarzyło się w fabule do tej pory, ale nie znajdziecie w nim niczego, co zepsułoby Wam przyjemność z czytania tej książki. Muszę tu zaznaczyć, że jest kilka haseł, które nie pojawią się w słowniczku Epoki wojny, na przykład imię Turin. Dlaczego? Ponieważ po prostu nie ma opcji, żeby napisać hasło o Turinie, które nie zawierałoby spojlerów. Jednakże jeśli wyszukacie je w słowniczku do przyszłego wydania Epoki legend, przypomnicie sobie, czemu to imię było takie ważne. Krótko mówiąc: jeśli potrzebujecie odświeżyć sobie pamięć, nie wahajcie się przejrzeć słowniczka.
No cóż, sądzę, że już wystarczająco się rozgadałem. Chcę jeszcze tylko podkreślić, że bardzo się cieszę z licznych cudownych maili od czytelników, więc bardzo proszę, przysyłajcie je dalej na adres michael@michaelsullivan-author.com. Jak wielokrotnie powtarzałem, wiadomości od czytelników zawsze są mile widziane – to zaszczyt i przywilej je otrzymywać. Kończąc niniejszą przedmowę, chciałbym Was zaprosić z powrotem do epoki mitów i legend, do czasów, kiedy ludzkość znano jako Rhunów, a elfy uważano za bogów. W tym konkretnym przypadku odwiedzimy razem epokę wojny.
Rozdział pierwszy
Droga do wojny
Większość ludzi uważa, że pierwsza bitwa wojny fhrejsko-ludzkiej rozegrała się wczesną wiosną przy Wielkim Moście, ale tak naprawdę do pierwszego ataku doszło w letni dzień w dahlu Rhen.
Księga Brin
Mistyczka Suri rozmawiała z drzewami, tańczyła, ilekroć słyszała dzwoneczki wietrzne, nienawidziła kąpieli, wyła do księżyca i niedawno zrównała z ziemią potężną górę, w jednej sekundzie niszcząc stulecia karlej kultury. Zrobiła to głównie z żalu, ale częściowo z wściekłości. Pewien karzeł nie wyraził zrozumienia po tym, jak zginęła jej najlepsza przyjaciółka. Powinien był okazać więcej współczucia, ale w dniach, które upłynęły od tamtej pory, Suri stopniowo doszła do wniosku, że mogła się trochę pohamować. Może wystarczyłoby zmienić Gronbacha w żywą pochodnię albo sprawić, by ziemia pochłonęła tego wstrętnego łajdaka. W kluczowej chwili żadna z tych możliwości nie przyszła mistyczce do głowy, a w efekcie ucierpiała cała cywilizacja. To był dla wszystkich wyjątkowo zły dzień.
Teraz, niecały tydzień później, Suri ocknęła się na łące porośniętej salifanem i ostami. Słońce wyłaniało się właśnie zza odległych wzgórz. Jego złote promienie przemieniały krople rosy w diamenciki i ujawniały ciężką pracę tysiąca pająków, które rozsnuły swe sieci pomiędzy źdźbłami trawy. Spędziwszy noc na zewnątrz, Suri też była przemoczona i trochę zmarznięta, ale pocałunek słońca obiecywał, że już za chwilę będzie lepiej. Siedziała wśród rosy, wystawiając twarz do światła, i gapiła się na pola otaczające nadmorski dahl, słuchając cichego buczenia trzmieli, które rozpoczynały swoją poranną pracę. A potem w polu jej widzenia przeleciał motyl i wszystko zniszczył.
Suri się rozpłakała.
Nie zwiesiła głowy. Nadal wystawiając twarz na słońce, pozwoliła, żeby łzy spływały jej po policzkach, obficie kapiąc na trawę, gdzie mieszały się z rosą. Jej drobne ciało dygotało od szlochu. Suri płakała tak długo, aż zabrakło jej łez, ale ból nadal targał jej sercem. Potem już tylko siedziała na łące, garbiąc ramiona, a jej palce odruchowo szukały ciepłego futra, którego tam nie było.
Odkąd powrócili zza morza, większość jej dni rozpoczynała się właśnie tak. Poranki ofiarowywały krótkie wytchnienie od bólu, ale wkrótce sobie przypominała, i wtedy rzeczywistość zwalała się na nią z hukiem. Wówczas niebo stawało się mniej błękitne, słońce traciło część blasku i nawet kwiaty nie mogły sprawić, by Suri się uśmiechnęła. A teraz musiała dojść do ładu z kolejną stratą. Arion umierała.
– Suri!
Zareagowała z opóźnieniem, bo nie od razu pojęła, że to ją wołają. Gdzieś za jej plecami zaszeleściła trawa, rozległy się kroki. Tylko jedna osoba poruszała się tak szybko, a jej przybycie mogło oznaczać tylko jedno.
– Suri! – zawołała ponownie Brin.
Mistyczka nie zadała sobie trudu, by odwrócić głowę. Nie chciała zobaczyć… Nie chciała wiedzieć…
– Obudziła się! – wykrzyknęła tym razem Brin.
Suri odwróciła się gwałtownie.
– Ma otwarte oczy! – Brin biegła, przedzierając się przez wysoką trawę. Rosa moczyła jej spódnicę.
Wszystkie mięśnie w ciele Suri ożyły. Mistyczka zerwała się niczym wystraszona sarna i pognała w stronę drogi, mijając Brin. Wkrótce dotarła do namiotu, który Roan wzniosła specjalnie dla Fhrejki. Kiedy Suri wpadła do środka, Arion nadal spoczywała na posłaniu, ale jej powieki zatrzepotały. Padera właśnie pomagała Fhrejce usiąść i się napić.
– Po troszku – wychrypiała staruszka. – Wiem, że najchętniej byś chlała jak stary pijak, ale wierz mi, wszystko byś zaraz zwróciła na siebie i co gorsza na mnie. Nawet jeśli tobie by to nie przeszkadzało, mnie i owszem.
Suri przystanęła pod klapą namiotu, wytrzeszczając oczy. Jakaś cząstka jej osoby nie chciała przyjąć do wiadomości tego, co widzi. Bała się, że to sen, że gdy tylko uwierzy, iluzja się rozwieje, a ból powróci z podwójną siłą. Nie wiedziała, ile jeszcze ciosów będzie w stanie znieść.
– Zdecyduj się, czy wchodzisz, czy wychodzisz! – warknęła Padera.
Oślepiona słońcem staruszka, której zapadnięte wargi skrywały bezzębne dziąsła, mrużyła zdrowe oko.
Suri weszła, pozwalając klapie opaść. Kaganek był zgaszony, ale jasne światło słońca przenikało przez tkaninę namiotu. Arion opierała się o ramię Padery. Staruszka pomogła Fhrejce zbliżyć do ust gliniany kubek. Ta popatrzyła zmęczonym wzrokiem ponad jego krawędzią, siorbiąc głośno.
– Już, już, na razie wystarczy – powiedziała Padera. – Poczekajmy minutkę, niech się uleży. Jeśli nie wróci, jeśli nie wybuchniesz mi tu jak gejzer, dam ci więcej.
Kubek został zabrany. Suri czekała.
Głos Arion… Suri potrzebowała go usłyszeć, żeby zyskać pewność, że to prawda.
Fhrejka spróbowała coś powiedzieć, ale nie była w stanie. Przepraszająco wskazała swoje gardło.
Suri spanikowała.
– Co jej jest?!
– Nic – odparła mrukliwie Padera. – No cóż, nic oprócz tego, że spała prawie tydzień bez jedzenia i wody, przez co wyschła prawie tak, jak ten pył, w który omal się nie zmieniła. – Popatrzyła na Fhrejkę ze skonfundowaną miną, lekko kręcąc głową. – Po tym, jak spędziła tyle czasu bez picia, powinna być martwa. Każdy mężczyzna, kobieta, dziecko, królik albo owca pożegnaliby się z tym światem już przed trzema dniami. Ale oczywiście ona jest inna, czyż nie?
Blask słońca znów wdarł się do namiotu, oślepiając wszystkich. Brin stanęła przy wejściu, przytrzymując klapę. Nic nie mówiła, tylko patrzyła.
– Zdecyduj się, czy wchodzisz, czy wychodzisz! – warknęły jednym głosem Suri i Padera.
– Przepraszam. – Brin weszła do środka, pozwalając klapie opaść.
Wszystkie obserwowały Arion. Fhrejka powoli uniosła głowę, zogniskowała wzrok na Suri, uśmiechnęła się i wyciągnęła do niej drżącą dłoń. To wystarczyło. Suri padła na kolana i odkryła, że wciąż jeszcze zostały jej łzy. Wtuliła twarz w szyję Arion.
– Próbowałam, próbowałam, próbowałam… – udało jej się wykrztusić pomiędzy szlochami. – Nie wiedziałam, co robię. Otworzyłam drzwi, a za nimi była mroczna rzeka. Podążyłam nią w stronę jasności. Była wspaniała, ale i straszna. Ja… Ja… próbowałam cię ściągnąć z powrotem, uleczyć, ale… ale…
Poczuła, że dłoń Arion gładzi ją po głowie.
Suri podniosła wzrok.
– Nie… próbowałaś – zdołała wychrypieć Arion głosem szorstkim jak żwir. Potem dodała bezgłośnie, samym ruchem warg: „zrobiłaś to”.
Suri otarła oczy i je zmrużyła.
– Co?
Wysiliwszy się bardziej, Fhrejka zdołała powiedzieć:
– Ocaliłaś… mnie.
Suri dalej się w nią wpatrywała.
– Na pewno?
Arion posłała jej uśmiech.
– Raczej… tak.
***
Raithe nie był w stanie usiedzieć w miejscu. Siedzenie w obliczu takiego wariactwa zanadto kojarzyło się z akceptacją. Wodzowie pozostałych klanów, którzy określali siebie zbiorczym mianem Rady Keeniga, zasiadali w znajomo wyglądającym kręgu na dziedzińcu dahlu Tirre. Dostawiono tam cztery krzesła: trzy dla wodzów klanów Gula oraz wielki, ozdobny tron z rzeźbionymi podłokietnikami dla Persefony. Gavin Killian, ojciec licznych synów i nowy przywódca klanu Rhen, zasiadał na jej dawnym miejscu.
Nyphron też nie siedział. Stał i przemawiał. Persefona skinęła głową, kiedy Galantianin zrobił pauzę.
Czy to możliwe, żeby poważnie rozważała jego propozycję?
Oprócz dziesięciu wodzów na naradzie były obecne te osoby co zwykle, z wyjątkiem Brin, która nadal pełniła funkcję Strażniczki Praw z ramienia Persefony. Kiedy Raithe ostatnio widział tę dziewczynę, zmierzała do namiotu Padery, w którym złożono Arion. Niektórzy nazywali go Domem Śmierci, bo Fhrejka od tygodnia nie dawała znaku życia. Z osób niebędących wodzami obecni byli między innymi Moya, nieodłączna Tarcza Persefony uzbrojona w swój słynny łuk; karzeł imieniem Mróz, który zawsze raportował o postępach w wytwarzaniu broni, zastępując Roan; Malcolm, który zwykł się zjawiać na naradach tak po prostu; i Nyphron, który reprezentował Fhrejów. Raithe tak właśnie postrzegał jego rolę: jako głos przedstawiciela małej grupy wojowników. Zważywszy, że sam Raithe reprezentował tylko siebie i Tesha, nie mógł mieć pretensji o udział przywódcy Galantian w naradzie.
Przynajmniej nie powinienem, pomyślał. Ale ja nie rekomenduję pomysłów wziętych z księżyca, które doprowadzą do tego, że wszyscy zginą!
– Musimy zająć Alon Rhist i musimy to zrobić bez zwłoki – powtórzył Nyphron.
Nie pytał ani nie sugerował. Nie udzielał rad ani nie przedstawiał możliwej opcji. Przywódca Fhrejów domagał się zgody.
Raithe zwykle powstrzymywał się od zabierania głosu w trakcie spotkań i uważał, że Nyphron powinien siedzieć cicho z tego samego powodu. Nie reprezentowali praktycznie nikogo. Ale Dureyaninowi nie spodobała się mina Persefony. Wyraz jej twarzy wskazywał, że wnikliwie rozważa słowa Nyphrona.
Żaden z pozostałych wodzów nie miał dość odwagi, by rzucić wyzwanie przywódcy Fhrejów, więc Raithe musiał coś powiedzieć. Nie zgodził się zostać keenigiem, bo nie mieli porządnej broni, a Nyphron chciał, by zajęli Alon Rhist, zanim będą mieli czas się przygotować. Persefona przywiozła z Belgreigu sekret wykuwania żelaza, ale potrzebowali czasu, żeby wyposażyć w broń całą armię.
– Twoja lekkomyślność tłumaczy, dlaczego to Persefona została keenigiem, a nie ty – oznajmił głośno Raithe, zwracając się do Nyphrona. Przykuło to powszechną uwagę. – Jesteś Fhrejem. Nie obchodzi cię, ilu z nas, Rhunów, zginie. Interesuje cię tylko zwycięstwo. Ilość krwi, jaką przelejemy, osiągając twój cel, nie ma znaczenia, bo nie będzie to wasza krew. Zaatakowanie Alon Rhist, zanim będziemy należycie wyszkoleni i uzbrojeni, to samobójstwo. Setki, może tysiące z nas zginą na murach tej twierdzy. A później…
– Nikt nie umrze – odrzekł Nyphron pełnym wyższości tonem, sugerującym, że przemawia do imbecyla.
Raithe postąpił w jego stronę.
– Jeśli zaatakujemy jedną z najlepiej ufortyfikowanych twierdz na świecie, mając do dyspozycji armię wieśniaków z motykami, ludzie zginą. Wielu ludzi. – Odwrócił się do pozostałych wodzów. – Byliście w Alon Rhist, nieprawdaż? – Wskazał Nyphrona. – Czy nie stacjonuje tam armia fhrejskich wojowników, takich jak on? Szarża na te mury będzie jak walnięcie kijem w ul. Tylko że te pszczoły nie ograniczają się do żądlenia. Obcinają wrogom głowy ostrymi mieczami z brązu, kryjąc się za potężnymi tarczami.
Persefona słuchała go z uwagą.
To już coś, pomyślał.
– Nie proszę nikogo z was, żeby walczył. – Nyphron zwrócił się do Persefony, nie do Raithe’a. – Wasi ludzie nie będą musieli nawet zbliżać się do Rhistu. Będą pełnić jedynie funkcję dekoracyjną. Jak ozdoba stołu. – Zaczął się przechadzać tam i z powrotem. – Ta forteca to mój dom. Moja własność. Mój ojciec był przywódcą szczepu Instarya, ludu, który ją zamieszkiwał od stuleci. Był głównodowodzącym wszystkich twierdz na zachodzie. To stanowisko zwykle przechodzi z ojca na syna, co czyni mnie panem Rhistu.
– Ale fane… władca waszego ludu… wyznaczył kogoś innego na głównodowodzącego, po tym, jak wasz ojciec rzucił mu wyzwanie. Czyż nie tak, panie? – zapytał Tegan z klanu Warric.
Dziękuję ci, Teganie, pomyślał Raithe. Przynajmniej jedna z obecnych tu osób słucha uważnie.
– To prawda – odrzekł Nyphron. – Ale tamten Fhrej nie cieszy się sympatią mojego szczepu, a Instarya byli źle traktowani już od stuleci. Poddano ich ostracyzmowi i wygnano, choć niczym nie zawinili. Potrzebują przywódcy, który będzie rozumiał ich położenie i naprawi krzywdy, jakich doznali. – Nyphron westchnął. – Naprawdę sądzicie, że to jest pomysł, na który wpadłem dziś rano? Pracuję nad tym planem już od dłuższego czasu. Wiem, jak zająć Alon Rhist. I mogę to zrobić, nie poświęcając ani jednego żołnierza.
– To niemożliwe – odparł Raithe. – Trzeba…
Nyphron przewrócił oczami.
– Pozwólcie mi wyjaśnić, dlaczego musimy działać bez zwłoki. Użyję krótkich zdań i prostego słownictwa. W tej chwili fane zbiera wojsko. Będzie musiał przybyć tu ze swoją armią, żeby nas zaatakować. Jego najlepsi żołnierze rekrutują się ze szczepu Instarya, to moi bracia. I stacjonują w Alon Rhist. Instarya są najlepszymi wojownikami na świecie. Jeśli fane ich straci, nie ma już wojska. Zamierzam mu ukraść jego siły, ale musimy wyruszyć tam szybko. Nie możemy pozwolić, żeby Lothian dotarł do Alon Rhist jako pierwszy. – Nyphron podszedł do Persefony. – Jestem w stanie przejąć cały szczep Instarya od Ervanonu po Merredydd. Równie dobrze mógłbym obciąć Lothianowi obie ręce. Nie będzie komu dla niego walczyć.
– A czy będą gotowi walczyć dla nas? – zapytał Siegel.
Nyphron popatrzył na wodza Gula-Rhunów jak na dziecko.
– Oczywiście, że nie. Fhrejowie nie zabijają Fhrejów, ale jeśli postąpicie tak, jak mówię, mogę was zapewnić, że nie będą też zabijać Rhunów. A pozbawiony szczepu wojowników fane będzie musiał wyszkolić innych żołnierzy. To… – wskazał Raithe’a, nadal nie patrząc na niego – da nam czas, żeby wykuć broń. A jej wykuwanie pójdzie nam sprawniej pod osłoną murów Rhistu. – Nyphron zaczął liczyć na palcach. – W Alon Rhist są narzędzia, budynki, schronienie i żywność. Wszystko, czego potrzebujemy, żeby stworzyć armię zdolną stawić opór, gdy fane przypuści na nas atak, co jest nieuniknione.
– Ale jak mamy zdobyć tę twierdzę? – zapytał Tegan.
– Po prostu zostawcie to mnie.
– Widzisz, i tu właśnie jest problem – powiedział Raithe. – Oczekujesz, że ci zaufamy.
Sfrustrowany Nyphron przetarł ręką twarz.
– Twoje wątpliwości nie mają znaczenia. Rhunowie będą najzupełniej bezpieczni. Nie wymagam, żeby którykolwiek z nich zbliżył się do Rhistu na odległość mniejszą niż ćwierć mili. Ja i moi Galantianie zdobędziemy twierdzę. Chcę tylko, żebyście tam byli.
– Jesteś pewien, że Rhunowie nie będą musieli walczyć? – zapytała Persefona.
– Tak. Chcę, żebyście razem z waszym ludem zebrali się w wąwozie rzeki Bern na płaskowyżu Dureyi. Czy proszę o zbyt wiele?
Persefona popatrzyła na Raithe’a.
– Nie możesz dawać mu posłuchu – powiedział Raithe. – To głupota. Nie zdobędzie fortecy z siedmioosobową drużyną. Albo stracił kontakt z rzeczywistością, albo to pułapka. Przynajmniej poczekajmy do czasu, aż będziemy mieli tysiąc mieczy i tarcz. – Odwrócił się do Mroza. – Jak długo to zajmie?
Karzeł silnym dmuchnięciem rozgarnął wąsy i brodę, żeby móc przemówić.
– Wybraliśmy tuzin dobrych ludzi, którzy ochoczo garną się do nauki, ale wciąż jeszcze mamy problemy z opanowaniem metody i techniki. Chociaż Roan uważnie patrzyła, jak płatnerze wykuwają żelazne ostrze, wygląda na to, że pewne szczegóły mimo wszystko jej umknęły. Wciąż dopracowujemy procedurę, ale jesteśmy już bliscy osiągnięcia celu. Kiedy będziemy mieli spisane wszystkie etapy, wyszkolona przez nas dwunastka zacznie przekazywać swoją wiedzę dalej. Wyszkolą tylu kowali, żeby każda wioska w Rhulynie miała przynajmniej jednego. A potem ci kowale przyjmą uczniów. Kiedy już udoskonalimy procedurę i wyszkolimy ludzi, sama praca nie potrwa aż tak długo. Ale rozkręcenie tego wszystkiego nastręcza trudności. – Potarł podbródek. – Szacuję, że moglibyśmy wyposażyć niedużą armię w ciągu… roku.
– No właśnie – powiedział Raithe. – A w tym czasie możemy wyszkolić ludzi, żeby…
– Za rok będzie już za późno – powiedział Nyphron. – Fane ściągnie wojska na tereny przygraniczne, nim nadejdzie zima. To jest wyścig, a my i tak już zbyt długo zwlekamy. Poza tym w fortecy znajduje się świetnie wyposażona kuźnia, w mieście jest też kilku kowali, którzy mają doskonałe paleniska i narzędzia. Co więcej… – Fhrej popatrzył na Persefonę – gdzie mieszkańcy Rhenu zamierzają spędzić zimę? Tutaj? Czy schronicie się przed lodowatym wiatrem w cieniu tego muru? – Spojrzał na Lipita. – Czy znajdziecie dla nich dość miejsca w mieście?
Oczy Persefony pociemniały.
– Jeśli postąpimy tak, jak mówię, będziemy mogli się obronić, jeśli sprawy przybiorą zły obrót – oznajmił Raithe. – Jeśli on nie zdoła spełnić swoich wygórowanych obietnic…
Nyphron z uśmiechem wszedł mu w słowo.
– A jeśli postąpicie tak, jak ja mówię, wygracie tę wojnę.
Raithe spiorunował go wzrokiem, ale Fhrej nadal nie raczył choćby spojrzeć w jego stronę. Nadal wpatrywał się w Persefonę.
– Jak szybko chciałbyś wyruszyć do Alon Rhist? – spytała.
– Natychmiast – odrzekł Nyphron. – Już zmarnowaliśmy zbyt dużo czasu. – Wskazał dahl, w którym się znajdowali. – Kto wie, co robi fane, podczas gdy my tu siedzimy i dyskutujemy.
– Czułabym się lepiej, dysponując wsparciem kogoś, kto włada Sztuką. – Persefona spojrzała w stronę Raithe’a. – Na wypadek gdyby coś poszło nie tak. Ale stan Arion nie pozwala na podróżowanie, a Suri nie zgodzi się jej zostawić.
– Nie potrzebujemy Miralyitha, żeby zdobyć Alon Rhist, a nie możemy sobie pozwolić na czekanie – odrzekł Nyphron. – Arion prędzej umrze, niż wyzdrowieje, a ta mała mistyczka nie jest żadną Artystką. Czekanie na śmierć Arion niczego nie zmieni.
Brin wpadła pędem na dziedziniec. Wszyscy odwrócili się w jej stronę. Gnała tak szybko, że musiała się zatrzymać ślizgiem. Uśmiechała się od ucha do ucha.
– Arion się ocknęła!
***
Nie byli armią. Bynajmniej.
Ludzkość obrała nową ścieżkę w całkiem dosłownym znaczeniu tego słowa. Suri była pewna, że widywała ulewy, które liczyły sobie mniej kropel, niż było ludzi w tłumie wędrującym na północ. I choć mistyczka nie wiedziała zbyt wiele o sztuce wojennej, zakładała, że nawet najgorzej wyposażone wojsko jest przynajmniej uzbrojone w odróżnieniu od tej ciżby. Byli tam pasterze, rolnicy, rymarze, myśliwi, stolarze, rybacy, piwowarzy i handlarze. Większość nie miała żadnej broni. Nieśli worki i kosze. Niechlujnie odziani żołnierze przyszłej armii nie potrafili jeszcze maszerować w szyku. Uskarżali się też na tempo, warunki na drodze i słońce – bądź na jego brak, kiedy padał deszcz. Większość kobiet została w osadach, z wyjątkiem tych z dahlu Rhen, które nie miały dokąd pójść. Te, które nie musiały opiekować się małymi dziećmi, szły obok swoich mężczyzn, niosąc zawiniątka z prowiantem i odzieżą. Wóz, na którym siedziały Suri i Arion, przemieszczał się w tylnej części kolumny. Cała procesja wędrowała drogą biegnącą obok dahlu Rhen – tą samą, którą uprzednio podróżowali w przeciwną stronę. Suri miała wrażenie, że tamtą podróż odbyła w poprzednim życiu.
Arion i Suri jechały wciśnięte pomiędzy beczki, worki, garnki i bele wełny. Wóz kołysał się i podskakiwał na wybojach. Fhrejka oznajmiła, że czuje się wystarczająco silna, żeby podróżować, ale nie była w stanie pokonać pieszo tak długiej trasy. Padera i Gifford, pełniący na postojach funkcję kucharzy oraz opiekujący się Arion, też jechali na wozie, bo Nyphronowi zależało na tym, by tempo marszu było jak najszybsze.
Suri na ogół wolała iść niż jechać, ale często sprawdzała, jak czuje się Arion, i po południu niekiedy ucinała sobie drzemkę wśród worków. Nikt nie kwestionował jej prawa do tych drzemek. W ogóle mało kto się do niej odzywał.
Krążyły różne pogłoski na temat incydentu, który spowodowała w krainie karłów. Choć Suri zawsze przykuwała zaciekawione spojrzenia, bo była kimś obcym i mistyczką, teraz nie zerkano już na nią z ciekawością i dezaprobatą, tylko z lękiem. Ludzie przyśpieszali kroku, zwalniali albo wręcz skręcali w inną stronę, byle trzymać się od niej na dystans. Ponieważ Persefona, Moya, Roan i karły mieli pełne ręce roboty, z Suri rozmawiali tylko Padera, Gifford i Brin. Wszyscy inni traktowali ją tak, jakby była trująca.
Zawsze lubiłam być sama, pocieszała się. Wolę to. Zbyt wielu ludzi w jednym miejscu to coś nienaturalnego. Tak jest lepiej.
Jednakże nie była sama. Ludzie otaczali Suri, ale nie przynależała do żadnej z ich grup. Była stokrotką wśród żonkili, muchą w kozim mleku, motylem w armii.
Odwróciła się i zobaczyła po lewej stronie drzewa – zbocze, na którym liściasta gęstwina zmieniała się w ciemniejszą iglastą. Mistyczka znała tę linię lesistego wzgórza, ten zakręt. Zaraz za nim była rzeka, a za kolejnym wzgórzem zobaczą przed sobą ścianę boru – Księżycową Puszczę.
– Już prawie jesteśmy na miejscu – powiedziała Suri. Spojrzała na słońce. – Dotrzemy tam, nim nastanie południe. Jak się czujesz? – zwróciła się do Arion. – Pójdziemy powoli. Nie ma potrzeby się śpieszyć.
Arion, która siedziała otulona lekką chustą, wyglądała na zaskoczoną.
– Czy zmierzamy w inne miejsce niż pozostali?
– Owszem, do Głogowej Dolinki. Do domu.
– Ale Persefona… Sądziłam, że zmierzamy do Alon Rhist. – Arion miała zdezorientowaną minę.
– To ona tam zmierza. My zmierzamy do domu – odparła Suri. – Pokochasz to miejsce, Arion. Ogród będzie w katastrofalnym stanie, ale zrobię z nim porządek. Nie będziesz musiała nic robić, tylko odpoczywać i nabierać sił. Pójdziemy popływać!
– Suri, zaczyna się wojna – powiedziała Arion.
Suri uważała, że głos Fhrejki odzwierciedla stan jej zdrowia. Nadal był stanowczo zbyt zdyszany i brzmiał głucho.
– Owszem. – Mistyczka zerknęła na mężczyzn, którzy nieśli na ramionach motyki i szpadle. – Ale żyjąc w głębi lasu, nie doświadczymy jej. Będziemy bezpieczne i szczęśliwe. Będzie trochę tak jak kiedyś, z Turą.
Persefona zażyczyła sobie, żeby Suri i Arion wyruszyły do fortecy Fhrejów, ale zdaniem Suri wojna nie jawiła się pociągająco. Mistyczka wymyśliła lepszy plan. We dwie pojadą na wozie z powrotem do Księżycowej Puszczy, a potem pójdą piechotą do Głogowej Dolinki. Arion wciąż była słaba, więc będą wędrowały wolno, z częstymi postojami. Może zajmie im to cały dzień, ale kiedy już tam dotrą, Suri pokaże Arion najpiękniejsze miejsce na świecie: mały wąwóz, gdzie światło słońca jest złocistsze, woda smaczniejsza, a różne gatunki ptaków wyśpiewują chórem swe trele. Suri wiedziała, że Arion będzie zachwycona. W tamtym cudownym miejscu Fhrejka powróci do sił, a wtedy…
– Suri? – Arion wpatrywała się w nią. – Jesteś gotowa, żeby ze mną porozmawiać?
Suri odwróciła wzrok, spoglądając na puszczę. Ponad granią wzgórz widziała już miejsce, które uważała za swój dom.
– Czy powiesz mi, co tam się stało? – zapytała Arion.
– Co masz na myśli?
– Ostatnie, co pamiętam, to że tkwiliśmy uwięzieni pod górą. Miałyśmy umowę, ty i ja. Ponieważ tu jestem, muszę przyjąć, że nie dotrzymałaś słowa. Nie sądzisz, że już pora, żebyśmy porozmawiały o tym, co się wydarzyło?
Padera poruszyła się niespokojnie.
– Powinnaś odpoczywać – powiedziała.
Arion zignorowała ją i dalej wpatrywała się w Suri.
Księżycowa Puszcza ukazała się oczom podróżnych w pełnej letniej krasie soczyście zielonych liści. Otaczające ją pola były natomiast jasnozłote z plamkami oranżu, żółci i purpury. Ptaki przelatywały nisko, pszczoły bzyczały, a w górze dryfowały beztrosko puchate białe obłoki.
– Nie powiesz mi, co się stało z Minną?
Na dźwięk tego imienia Suri oderwała spojrzenie od pięknego krajobrazu, ale nie popatrzyła na Fhrejkę i nie wyrzekła ani słowa.
– Suri, nie jestem głupia.
– Nie powiedziałam, że jesteś.
– Dlaczego, Suri? Dlaczego to zrobiłaś?
Suri zwiesiła głowę, krzywiąc usta w wyrazie protestu. Nie chciała o tym rozmawiać, nie teraz. Ani z Arion, ani z nikim innym. Nigdy.
– Kochałaś ją – podjęła Arion.
– Nadal kocham – wyrwało się mistyczce.
Słaba, drżąca dłoń dotknęła jej nadgarstka. Długie, delikatne palce Fhrejki pogłaskały go delikatnie.
– Chciałam, żebyś zabiła mnie, nie ją.
– Wiem.
– Suri… Nie mogę z tobą wrócić do twojego domu.
Suri odsunęła się, splotła dłonie na podołku i znów popatrzyła na Księżycową Puszczę. Na zachodzie rozciągało się rozległe morze zieleni. Gdy Suri spoglądała na mijane drzewa, pomyślała, że las wydaje się teraz dziwnie mały. Czy zawsze taki był?
– Ty też nie możesz tam wrócić – podjęła Arion. – Wiesz o tym, prawda? Teraz jesteś motylem, i to w większym stopniu, niż kiedykolwiek przypuszczałam. Dni żywienia się liśćmi dobiegły końca. Teraz to kwiaty cię potrzebują. Twoim domem nie jest już Głogowa Dolinka, tylko niebo. Nie możesz się ukrywać, Suri. Musisz fruwać. Musisz pokazać wszystkim piękno tych skrzydeł.
Suri zmarszczyła brwi i zeszła z jadącego powoli wozu.
– W tej chwili chyba wolę iść piechotą.
Pozwoliła, żeby wóz odjechał, zostawiając ją na tyłach długiej kolumny piechurów. Tu było cicho, panował większy spokój, przyjemnie też było czuć pod stopami znajomą, choć niestety okropnie zdeptaną trawę. Chociaż Suri znalazła się w ogonie pochodu, odkryła, że nie jest sama. Koleinami pozostawionymi w miękkiej ziemi przez koła wozu wędrował Raithe. Jego leigh mor był podkasany i zawiązany luźniej niż w zimie. Odsłaniał włochate ręce i nogi właściciela, a w myślach Suri pojawiło się słowo „sierść”. Większość mężczyzn tak nosiła swoje płaszcze w ciepłej porze roku. Raithe zerknął w jej stronę, ale nic nie powiedział. Bez słowa podjęli marsz we dwoje.
Szli w milczeniu, aż dotarli do rozstajów, gdzie od gościńca odchodziła droga, która niegdyś wiodła do dahlu Rhen. Suri pomyślała, że ostatnio przyszła w to miejsce z tej samej strony rankiem po tym, jak zginęła Gryna Brunatna. Oboje z Raithe’em zwolnili kroku. Oboje popatrzyli na niepozorną ścieżkę wijącą się wśród wysokich, zbrązowiałych traw. Wiodła do pozostałości zrujnowanych wałów obronnych, strażnicy i studni. Do przeszłości, która okazała się punktem zwrotnym.
– To ciekawe, jak decyzja, żeby pójść w jakimś kierunku zamiast w innym, może zmienić całe twoje życie – stwierdził Raithe, idealnie ujmując w słowa to, o czym rozmyślała mistyczka. – Przypuszczalnie nie powinienem był skręcać na tę drogę.
Jakaś część Suri zgadzała się z nim całym sercem. Gdyby tej wiosny nie udała się do dahlu Rhen, Minna nadal by żyła i obie cieszyłyby się kolejnym spędzanym wspólnie latem. Oczywiście, gdyby nie udała się do dahlu Rhen, wszyscy pozostali prawdopodobnie byliby martwi.
Czy złe rzeczy dzieją się również wtedy, kiedy nic o nich nie wiem? – pomyślała.
Westchnęła, zastanawiając się, czy Raithe mówił do niej, czy po prostu rozmawiał sam ze sobą. Nie była też pewna, do kogo sama się zwraca, kiedy powiedziała:
– Najgorzej, że nadal nie wiem, czy było warto.
Popatrzyli na siebie ze zrozumieniem, po czym wznowili marsz. Szli teraz za wozem w większej odległości, zostając z tyłu i pozwalając, żeby świat od nich odpływał.
– Chciałabym teraz zmierzać w stronę domu. – Suri kopnęła kamyk w wysoką trawę.
– A ja chciałbym zmierzać w jakąś inną stronę – odparł Raithe. Zerknął na nią. – Jestem pewien, że miejsce, które nazywasz domem, jest znacznie milsze niż miejsce, które ja tak nazywałem. – Wskazał jadący z przodu wóz. – Jak się miewa Arion?
– Jest irytująca. – Suri spodziewała się, że Raithe okaże zaskoczenie i spyta, dlaczego. On jednak tylko skinął głową, jakby wszystko rozumiał. – Chciałam, żeby wróciła ze mną do puszczy, do dolinki, gdzie kiedyś mieszkałam. Zdawało mi się, że mogłybyśmy być tam szczęśliwe, ale ona się upiera, że musimy wziąć udział w tej wojnie.
– Brzmi to zdumiewająco podobnie do Persefony.
– Serio?
Raithe kiwnął głową.
– Nie chce mnie słuchać. Ale słucha Nyphrona. Nie ma z tym żadnego problemu. Ruszamy na wojnę z Fhrejami, a komu ona daje posłuch?
– Czyli ty też nie chcesz iść do tego całego Rhistu?
– Wolałbym, żebyśmy wszyscy znaleźli się w twojej dolince. – Otarł pot z czoła i mrużąc oczy, z pełną pretensji miną spojrzał w górę, na palące słońce. – Czy jest tam gdzie pływać?
Suri się uśmiechnęła.
– W czystym jeziorze, z łabędziami.
– Jest co jeść?
– Jest mnóstwo jedzenia.
– Brzmi idealnie.
– Bo tak właśnie jest – odparła z przekonaniem.
– To tam, prawda? – Raithe wskazał przerwę w linii lasu.
– Tak – odparła Suri. – Tym zboczem w górę, potem w lewo i w dolinę. Moglibyśmy tam bez problemu dotrzeć przed zmrokiem. Nikt by się nie zorientował, że nas nie ma.
Oboje popatrzyli na wozy i na długą, wijącą się wężowato kolumnę ludzi otoczoną kłębami pyłu. Nikt się nie oglądał, a nawet gdyby, z tej odległości i tak nie było widać, co robią Suri i Raithe. Mogliby się wymknąć niezauważeni i na zawsze przepaść w mrokach niepamięci. Wojna toczyłaby się dalej, ale bez ich udziału.
Czy złe rzeczy dzieją się również wtedy, kiedy nic o nich nie wiem? – pomyślała ponownie Suri.
Oboje przystanęli. Stali nieruchomo pośrodku drogi, słuchając, jak turkot kół cichnie w oddali.
– Co o tym sądzisz? – zapytała Suri.
Raithe westchnął, po czym pokręcił głową.
– Nie możemy ich zostawić. I to chyba głupie, żeby teraz nagle zacząć kierować się rozsądkiem.
– Tak. Masz absolutną rację. Jesteś chyba najmądrzejszym… – Urwała przerażona. Wszystko wydawało się tak znajome, że słowa po prostu wyrwały jej się jak zawsze, zupełnie jakby wędrowała razem z…
Rozpłakała się. Miała wyrzuty sumienia i nienawidziła siebie za to, że tak łatwo zdradziła pamięć Minny.
Raithe stał w milczeniu i czekał, nie osądzając jej.
Zarzuciła mu ręce na szyję. Zrobiła to bez zastanowienia. Potrzebowała przytulić się do kogoś, a on był obok. Sądziła, że mężczyzna się odsunie, ale nie. Zamiast tego poczuła, że jego ramiona obejmują ją i zamykają w delikatnym uścisku. Raithe nie powiedział ani słowa, a ona wiedziała, że pomiędzy przyjaciółmi tak właśnie powinno to wyglądać.
Rozdział drugi
Przed wrotami z brązu
Alon Rhist było zaledwie jedną z siedmiu fhrejskich fortec rozmieszczonych wzdłuż granicy naszych ziem, ale było czymś więcej niż tylko siedzibą szczepu Instarya oraz grobowcem dawno zmarłego władcy. Alon Rhist wydawało się ucieleśnieniem fhrejskiej potęgi oraz absurdu, jakim było rzucenie jej wyzwania.
Księga Brin
Raithe pomógł Persefonie wspiąć się na ostatnią półkę skalną. Mogłaby tam wejść o własnych siłach – żaden z pozostałych wodzów nie potrzebował pomocy i żadnemu jej nie zaoferowano – ale mimo to ujęła wyciągniętą dłoń Dureyanina. Persefona zawsze uważała, że powinna być miła dla ludzi, dopóki może, bo nie zawsze będzie mogła sobie pozwolić na taki luksus. To w każdym razie sobie wmawiała, ale wiedziała, że gdyby ktokolwiek inny zdobył się na ten gest względem niej, zasygnalizowałaby, że pomoc jest zbędna.
Raithe był odważny, sprawny i przystojny. Nosił swój leigh mor z niedbałą gracją. Kobiety z upodobaniem rozprawiały o młodym Dureyaninie, ale on ignorował ich próby flirtu. A Persefona nie mogła mu ofiarować tego, czego chciał. Nadal czuła się małżonką swego nieżyjącego męża, choć nie potrafiłaby tego ująć w słowa, a nawet zdefiniować w myślach; emocje przemawiały swoim własnym językiem, który nie zawsze dawało się przetłumaczyć na zwykłą mowę.
Raithe nie był ani trochę podobny do jej męża. Reglan, starszy od niej o prawie trzydzieści lat, bardziej przypominał ojca, nauczyciela, przewodnika. W zestawieniu z Raithe’em to Persefona okazywała się tą mądrą, pewną ręką, która mocno trzyma ster, by łódź płynęła prosto. A mimo to chwyt Raithe’a – bezpieczny, ciepły i silny – dodawał jej otuchy. Była keenigiem, przywódczynią dziesięciu klanów, sprawującą rządy nad milionami poddanych, lecz nadal potrzebowała czegoś więcej. Władza nie mogła zastąpić szacunku, poświęcenie nie mogło zastąpić przyjaźni, a nic nie mogło zastąpić przytulnego ciepła miłości. Owszem, Raithe ją kochał, pragnął jej, i choć nie miała możliwości spełnić jego życzenia – w każdym razie jeszcze nie teraz – pielęgnowała w myślach tę wizję. Dar jego pożądania stanowił kolejne z tych niemożliwych do zwerbalizowania, trudnych do kontrolowania uczuć. Namiętność była czymś dzikim i samolubnym, co nie respektowało granic ani zdrowego rozsądku, ale bez niej życie wydawało się pozbawione sensu.
– Jak nazywacie to miejsce? – Rozejrzała się, chłonąc wrażenia, jakie przynosiło stanie ponad równiną na przypominającej kolumnę skale wysokiej na dziesięć sążni.
– Skała Udręki – odparł Raithe.
Wierzchołek kolumny był o wiele za mały, by Persefona czuła się na nim komfortowo ze świadomością, że ze wszystkich stron otacza ją przepaść. Kiwnęła głową.
– Właśnie widzę. No tak.
Przeszła się po ciasnym okręgu, szurając stopami po skale, bo bała się podnosić je wyżej. Strach przed runięciem z wysokości pozostawał irracjonalny, dopóki nie robiła niczego głupiego. Wierzchołek skały był płaski jak stół, ale Persefona nie ufała sobie. Potknięcie nie wchodzi w grę, pomyślała. Chyba że nauczę się latać.
Nigdy nie lubiła dużych wysokości. Jako dziecko wcześnie przestała wspinać się na drzewa i wymigiwała się od pomagania przy kładzeniu strzech, twierdząc, że cierpi na różne radykalnie wyolbrzymione dolegliwości. Stojąc na Skale Udręki i spoglądając w dół, na zebrane klany Rhulynu, które z tej odległości przypominały rojowisko mrówek, poczuła zawrót głowy. Jakim cudem znalazła w sobie dość odwagi, żeby zeskoczyć z tamtego wodospadu w Księżycowej Puszczy? Miała wrażenie, że od tego incydentu upłynęły dziesięciolecia, a nie zaledwie kilka krótkich miesięcy.
Wilki, przypomniała sobie. Tak, wataha ścigających ją wilków stanowiła dobre źródło motywacji.
Persefona obserwowała z podziwem, jak Suri wspina się tak zwinnie, jakby wierzchołek skały znajdował się ledwie pół sążnia nad ziemią. Nie dość, że dziewczyna nie okazywała najmniejszego lęku, to jeszcze sprawiała wrażenie dogłębnie znudzonej.
Z miejsca, gdzie stali, roztaczał się rozległy widok.
– Mieszkałeś gdzieś w tych okolicach? – spytała Persefona, zwracając się do Raithe’a.
Wyciągnął rękę w kierunku północno-wschodnim.
Większą część krainy zwanej Dureyą zajmował pylisty płaskowyż: jedna wielka skalna płyta, z której wystawały ostańce takie jak ten, na którym stali. Spoglądając w stronę wskazaną przez Raithe’a, Persefona wypatrzyła czarny znak na jednolicie żółtawoszarej równinie.
– To była moja wioska, Clempton – powiedział Raithe. – Trzydzieści siedem zabudowań, czterdzieści rodzin, prawie dwustu mieszkańców. – Spoglądał w dal, nie mrugając, twardym, brutalnym wzrokiem.
Persefona była ciekawa, co Dureyanin teraz myśli, a potem wyobraziła sobie, że sama spogląda na ruiny dahlu Rhen.
Położyła dłoń na jego ramieniu. Jej dotyk sprawił, że Raithe oderwał wzrok od horyzontu i posłał jej wymuszony uśmiech.
Wszyscy rhulyńscy wodzowie znajdowali się wraz z nią na wierzchołku skały, podczas gdy wodzowie ludu Gula byli tam, gdzie ich wojsko, które zostało strategicznie rozlokowane w kotlinach i wąwozach Dureyi. Nyphron rozstawił ich uprzedniej nocy, twierdząc, że wie, których miejsc nie widać z wieży Alon Rhist. Persefona była zmuszona powtórzyć jego instrukcje, gdyż Gula-Rhunowie odmówili przyjmowania rozkazów od Fhreja. Ten dziki, brutalny lud przypominał watahę wściekłych zwierząt. Wspaniała sprawa, jeśli akurat tego się potrzebowało, ale w innych okolicznościach można było dostać przez nich szału.
Persefona zmusiła się, żeby ostrożnie i powolutku podejść do krawędzi skały. Chciała przyjrzeć się dokładniej wszystkiemu, co było widać z góry. Górną granicę żółtawego płaskowyżu stanowił stromy, zygzakowaty wąwóz, którego linia widziana z ich perspektywy przypominała wykrzywione usta. Dnem tego kanionu płynęła rzeka Bern, wyznaczająca granicę pomiędzy Rhulynem a ziemiami Fhrejów. Gdzieś u podnóża Skały Udręki brała swój początek ścieżyna podobna do wyrysowanej kredą kreski, która biegła na północ aż do wąwozu i kończyła się przy białych kamiennych schodach wiodących do Wielkiego Mostu. Był on jedynym miejscem w promieniu wielu mil pozwalającym bezpiecznie przeprawić się przez rzekę. Spajał oba brzegi kanionu, fhrejski i ludzki, niczym pojedynczy szew na ziejącej ranie. Po drugiej stronie rzeki wznosiły się miasto i forteca Alon Rhist ze swoją ogromną kopułą oraz niebosiężną wieżą. Twierdzy broniły potężne kamienne mury i niezdobyta brama z brązu.
Kiedy Persefona była jeszcze małżonką Reglana, co roku przejeżdżała po tym rzeźbionym kamiennym moście. Za każdym razem czuła przerażenie.
Zapraszano nas, pomyślała, a mimo to się bałam.
– Są przy schodach – oznajmił Tegan.
Wódz klanu Warric wyglądał jak przerośnięty karzeł ze schludną ciemną fryzurą i starannie rozczesaną brodą. Cechowało go sarkastyczne poczucie humoru, miał bystry umysł i był teraz jednym z najbardziej zaufanych doradców Persefony. Wyciągnął rękę i wszyscy, którzy stali na Skale Udręki, spojrzeli w stronę Wielkiego Mostu.
– Nie mogę uwierzyć, że wyraziłaś na to zgodę. – Raithe pokręcił głową, wpatrując się w niebo.
– Nyphron wie, co robi – odrzekła Persefona, starając się mówić z przekonaniem, którego wcale nie czuła. Zdała sobie sprawę, że bezwiednie zaciska pięści. Zmusiła się, by rozewrzeć dłonie i rozluźnić ramiona.
– A jeżeli jest w błędzie? Co, jeśli go zabiją? – spytał Raithe.
– Moi ludzie nie są na to gotowi – oznajmił Harkon. – Większa część klanu Melen dysponuje tylko narzędziami rolniczymi. Nie będziemy w stanie walczyć.
– Jeśli Nyphronowi się nie uda, wycofamy się – odrzekła Persefona. – Już teraz przebywamy w stosunkowo bezpiecznej odległości.
– A Nyphron? – zapytał Harkon. – Jeżeli sprawy przybiorą zły obrót, czy on też się wycofa?
– Nie wydaje mi się, żeby Nyphron i jego Galantianie brali taką możliwość pod uwagę – stwierdził Tegan. – Zakładają, że wygrają w każdym starciu.
– Miejmy nadzieję, że mają powody, by tak sądzić. – Persefona wyprostowała się, bo stale powtarzała sobie w myślach, że nie wolno jej się garbić. Jej matka zawsze krytykowała ją za nieprawidłową postawę. „Nikt nie będzie szanował żony wodza, która garbi się jak troll”. Matka z pewnością nie wyobrażała sobie, że to Persefona pewnego dnia zostanie wodzem, a co dopiero keenigiem, ale należało przypuszczać, że rada pozostaje aktualna.
– Zawsze musi być ten pierwszy raz – skomentował Krugen.
– Zatem módlmy się, żeby nie nastąpił właśnie teraz.
Nyphron dotrzymał słowa. Nie zażądał, by jakikolwiek człowiek przeszedł przez most wraz z jego drużyną. Armia Persefony była ledwie widoczna z oddali dla Fhrejów gromadzących się po drugiej stronie rzeki Bern. Siły Gula-Rhunów znajdowały się ponad milę dalej, zgrupowane na płaskowyżu. Tak zażyczył sobie Nyphron. Persefona miała szczerą nadzieję, że zgodnie z jego planem jej wojsko będzie mieć dość czasu na ucieczkę, gdyby coś poszło nie tak. Jednakże, jak słusznie zauważył Tegan, Galantianie nie dopuszczali do siebie myśli, że mogą ponieść klęskę. Zgadzała się, że Nyphron prędzej rozważy możliwość, że słońce pewnego dnia nie wzejdzie, niż własną porażkę.
Ze szczytu Skały Udręki Persefona widziała, jak Galantianie podchodzą pod mury Alon Rhist. Grupka Fhrejów wyglądała z tej odległości jak siedem mrówek idących gęsiego. Dotarli do mostu i bez wahania przeszli na drugą stronę.
Chcąc ich lepiej widzieć, Persefona dała krok naprzód, zapominając na tę jedną sekundę, że stoi nad śmiertelnie niebezpieczną przepaścią. Raithe chwycił ją za rękę, bez słowa przypominając zarówno o zagrożeniu, jak i o tym, że leży mu na sercu jej bezpieczeństwo. Kiedy Persefona spojrzała na niego z ukosa, puścił ją z zawstydzoną miną.
Harkon, wódz klanu Melen, z podziwem pokręcił głową.
– Nie znają lęku.
– Wariaci – wymamrotał Krugen, którego interesowały wyłącznie piękne stroje i drzemki. Tych drugich ucinał sobie mnóstwo, chrapiąc tak głośno, że nie dawało się tego przeoczyć.
– Dlaczego nikt nie próbuje ich powstrzymać? – zapytał Lipit.
– Z tego samego powodu, dla którego pośpiech jest niewskazany, kiedy polujesz na króliki – odparł Raithe. – Lepiej mieć pewność, że znalazły się w sidłach, zanim zaciągniesz pętlę.
Dłonie Persefony na nowo zacisnęły się w pięści i – co z pewnością załamałoby jej nieżyjącą matkę – znów upodobniła się posturą do trolla.
– Co to takiego? – Krugen wyciągnął rękę.
– Widzicie to? – zapytał Harkon. – Tam na równinie, po naszej stronie?
– Więcej Fhrejów – powiedział Raithe.
Persefona też ich dostrzegła. Dwa tuziny wojowników w zbrojach z brązu pojawiły się znikąd, odcinając Nyphronowi odwrót.
– Skąd oni się tu wzięli? – zapytał Tegan.
– Szczeliny – wyjaśnił Raithe. – Skały tam w dole są pełne pęknięć i rozpadlin. Można się schować w takiej szczelinie, nakryć kocem w kolorze ziemi, a wróg przejdzie i cię nie zauważy. Robiliśmy to często.
– Czy Nyphron nie powinien sobie zdawać z tego sprawy? – zapytał Krugen.
– Sami widzicie. Nie jest tak sprytny, jak mu się wydaje – podsumował posępnie Raithe tonem kogoś przekonanego, że ma rację. Persefona wiedziała, że głównym obiektem frustracji Dureyanina jest Nyphron, ale czuła, że ona też. Ostatecznie to ona zezwoliła na przeprowadzenie tej akcji. Zimny, wyrażony bez emocji osąd Raithe’a zabolał właśnie dlatego, że to Dureyanin miał rację, a ona nie posłuchała.
– Myślicie, że uwzględnili to w swoich planach? – zapytał błagalnie Alward z Nadaku, tak jakby zgromadzona na skale grupka wodzów miała moc spełniania życzeń.
– Galantianie? – spytał z niedowierzaniem Tegan. – Oni nie planują. Uważają, że nadmiar przezorności kłóci się z duchem przygody. Tak słyszałem.
Alward zmarszczył czoło i zgarbił się, nie zamknąwszy rozdziawionych ust.
Persefona znów dała krok do przodu, a Raithe ponownie chwycił ją za rękę.
O ile za pierwszym razem było to irytujące, za drugim razem Persefona uznała, że przesadził. Zamierzała go skarcić, ale spojrzała w dół i zobaczyła, że stoi pół kroku od krawędzi. Gwałtownie zaczerpnęła tchu i cofnęła się na bezpieczną odległość.
– Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby stracić zarówno ciebie, jak i Galantian w jedno popołudnie – skomentował Raithe.
Stracić ich? Ta wizja, z pozoru tak nieprawdopodobna, skrystalizowała się w umyśle Persefony po raz pierwszy. Co, jeśli Galantianie zostaną zabici lub pojmani? Co się z nimi stanie?
I co się stanie z nami?
Persefona popatrzyła w dół na setki ludzi oczekujących pod skałą oraz tysiące zgromadzone dalej. Odwróciła głowę, żeby się upewnić, że Suri nadal czeka obok. Ta dziewczyna zburzyła górę, więc powinna być w stanie ochronić wojsko Persefony przed kilkoma setkami Fhrejów. To dlatego wspięła się na skałę razem z wodzami, posłuszna naleganiom Persefony. Jednakże Persefona tak naprawdę nie miała pojęcia, jak działa magia i co Suri potrafi. A mistyczka przejęła od Arion niechęć do zabijania. Persefona często powtarzała sobie, że to dobrze, ale teraz nie była już taka pewna.
Znów spojrzała na czarną plamę na równinie, wszystko, co pozostało z wioski, gdzie niegdyś mieszkało czterdzieści rodzin. Zadała sobie pytanie, czy to możliwe, że właśnie popełniła swój pierwszy i ostatni błąd jako keenig Dziesięciu Klanów.
***
Dzierżąc w prawej dłoni zwiniętą flagę, Nyphron poprowadził swoich Galantian przez Wielki Most w stronę wrót z brązu. Kilkanaście sążni nad wejściem wisiało godło patrona fortecy, nieżyjącego władcy Alona Rhista – dwie skrzyżowane włócznie. Cholernie trudno byłoby je stamtąd usunąć, ale fakt, że Petragar nawet nie próbował tego zrobić, dobitnie ilustrował różnicę pomiędzy obecnym komendantem twierdzy a Nyphronem, czy raczej zaledwie jedną z różnic. Tylko Ferrol wiedział, jak długa okazałaby się ta lista, gdyby ktoś postanowił dokonać porównań i faktycznie ją spisać. Nyphron przypuszczał, że on i Petragar nawet nie żują jedzenia w ten sam sposób. Gdyby ich role były odwrócone, nad wrotami zawisłoby godło Nyphrona. Na razie nie miał takiego, ale już niedługo zamierzał się o nie postarać. Smok albo może lew – coś groźnego, potężnego, godnego szacunku. Wszyscy wielcy przywódcy powinni w jakiś sposób zmienić oblicze świata, a Nyphron zacząłby od wyrzeźbienia swego znaku na tej ścianie.
– Nie powinieneś był wracać – oznajmił Sikar.
Stał na czele oddziału tarczowników zagradzającego drugi koniec mostu. Był w pełnej zbroi, jakby spodziewał się kłopotów. Na jego hełmie pysznił się czerwony pióropusz – znak, że po wygnaniu Galantian Sikarowi udało się awansować.
– Nie mogliśmy wytrzymać na obczyźnie. – Tekchin wyciągnął ramiona i posłał Sikarowi kilka całusów. – Było nam zbyt tęskno za tobą.
Sikar pokręcił głową, marszcząc brwi. Ewidentnie nie był w nastroju do żartów.
– Jesteś durniem, Tekchin. – Przeniósł spojrzenie na Grygora, zatrzymując je na moment na drewnianej skrzynce, którą dźwigał olbrzym, a potem popatrzył na flagę w dłoni Nyphrona. – Poddajecie się czy chcecie pertraktować?
Elysan, starszy wiekiem Fhrej, który niegdyś był bliskim przyjacielem i doradcą Zephyrona, stanął po prawicy Sikara i odpowiedział pierwszy:
– Pertraktować. Słyszałeś kiedyś, żeby Galantianie się poddali?
Sikar nie odrywał wzroku od Nyphrona.
– Wiesz, zwyczaj nakazuje, żeby machać tą flagą, zanim podejdzie się do bramy. Nie żeby to wam coś pomogło. Fane ogłosił was banitami. Już nie chroni was Prawo Ferrola. – Mówił ze straszliwą powagą, a w jego oczach malowało się tak ewidentne poczucie winy, że Nyphron odnotował to jako interesujące.
Tekchin zaśmiał się cicho, splatając ręce na piersi. Nyphron wydał wcześniej rozkaz, żeby żaden z jego podwładnych nie próbował sięgnąć po broń, więc Tekchin zapewne czuł się jak na odwyku.
– I liczysz, że dzięki temu nie będziesz musiał spłacić tych długów hazardowych, które jesteś mi winien?
– To nie żarty! – krzyknął Sikar. – Oni…
Nad ich głowami zahuczały rogi, a wrota się otwarły.
– Cicho – powiedział Tekchin. – Idzie twój zwierzchnik. Nie martw się, nic mu nie powiem.
Sikar nie wydawał się zirytowany. Raczej zasmucony. Powoli pokręcił głową i westchnął.
– Spokojnie, Sikarze – powiedział Nyphron. – Wróciłem. Wszystko naprawię.
– Zetną ci głowę. Jesteś tego świadom, prawda?
Nyphron tylko się uśmiechnął.
Z otwartych wrót wymaszerowała kohorta instariańskich wojowników. Nyphron nie musiał odwracać głowy, żeby wiedzieć, że inne oddziały odcięły im odwrót. Domyślał się, że Petragar wysłał im na powitanie całą Pierwszą Włócznię. Ten pokaz siły był czymś więcej niż komplementem albo dowodem na Petragarowe tchórzostwo. Był dokładnie tym, czego Nyphron potrzebował.
Wojownicy zajęli pozycje po obu stronach mostu, zagradzając przestrzeń przed wrotami, aby umożliwić Galantianom przejście. Jednakże Nyphron nie zamierzał zrobić ani kroku dalej. Zaplanował to spotkanie włącznie z takimi szczegółami, jak kamienny blok, na którym teraz stał, jak również – co istotniejsze – przestrzeń, gdzie zgromadzili się Instarya. Po stuleciach znał na pamięć wszystkie kryjówki oraz strategiczne punkty.
Petragar opuścił fortecę jako ostatni.
Odważny jak zawsze, pomyślał Nyphron.
U boku komendanta twierdzy, kolebiąc się na nogach jak kaczka, kroczył Vertumus, legat władcy. Ten grubas ze szczepu Gwydry jakimś cudem zdołał awansować – albo wypaść z łask – i został przysłany tutaj, do Avrlynu, który Fhrejowie uważali za dzicz. Vertumus towarzyszył Petragarowi, kiedy ten przybył po śmierci ojca Nyphrona, żeby objąć stanowisko komendanta Rhistu. Nyphron wiedział o nim tylko tyle, że Vertumus był współtwórcą planu polegającego na wysłaniu Rapnagara i pozostałych olbrzymów, aby zniszczyli dahl Rhen i zabili Nyphrona, Arion oraz Raithe’a.
Dobrana z nich parka: chłoptaś i jego łasica, pomyślał.
– Nyphronie, synu Zephyrona – odezwał się Vertumus. – Zostałeś…
– Zamknij się – rozkazał Nyphron. – Nie przybyłem z tak daleka po to, żeby słuchać, co masz do powiedzenia.
Petragar wytrzeszczył oczy.
– Nie masz…
– Nie przybyłem też po to, żeby rozmawiać z tobą, ty synu Jędzy Tetlin.
Petragar wydawał się skonfundowany rhuńską obelgą, tonem, jakim Nyphron do niego przemówił, oraz… cóż, wszystkim innym. Taki już był. Podczas gdy gapił się na swoich podkomendnych, próbując zrozumieć, co się dzieje, Nyphron ogarnął wzrokiem twarze swojej licznej rodziny. Znał ich wszystkich.
Ojciec Nyphrona był tyranem, jeśli chodzi o wychowanie syna. Zephyron, pan Rhistu i głównodowodzący wszystkich sił stacjonujących wzdłuż zachodniej granicy, nie zrobił absolutnie nic, żeby uprzywilejować Nyphrona czy zapewnić mu specjalne traktowanie. Jego syn był zmuszony sypiać w koszarach razem z pozostałymi Instarya oraz spożywać posiłki we wspólnej sali jadalnej. Nyphron maszerował w tym samym błocie, walczył i krwawił obok szeregowych żołnierzy. W tamtych czasach prowokowało to jego protesty, teraz jednak, stojąc na Wielkim Moście, w myślach podziękował ojcu. Zaledwie po raz drugi w życiu. Pierwszy raz nastąpił po tym, jak Zephyron raczył zginąć w trakcie Uli Vermar.
– Powróciłem, by przemówić do moich braci. – Gdy tylko wyrzekł te słowa, Grygor postawił skrzynkę na ziemi, a Nyphron wspiął się na nią. – Instarya! – krzyknął z tego zaimprowizowanego podwyższenia, wymachując zrolowaną flagą jak batutą pozwalającą mu dyrygować symfonią oczu. – Władca Alon Rhist powrócił. Przybywam jako wybawca, żeby wyzwolić was spod tyranii idiotów i tchórzy.
– Jak śmiesz?! – wykrzyczał Petragar, Jego głos przeszedł w kompromitująco skrzekliwy wrzask. Idealnie. – Jesteś…
– Już zbyt długo znosimy zniewagi i upokorzenia ze strony fane’a, który nas nie szanuje, nie docenia i nie kocha. – Nyphron bez trudu zagłuszył skrzeczące okrzyki Petragara. Przywódca Galantian był dobrym mówcą: jego głos był donośny, głęboki i dźwięczała w nim pewność siebie.
– Jesteś zdrajcą! – krzyknął Petragar. – I synem zdrajcy!
Nie zaszczycając go spojrzeniem, Nyphron uznał za stosowne zareagować na rzucone oskarżenie, głównie dlatego, że zgrabnie wpisywało się w tok jego przemowy. Nie spodziewał się wsparcia, a już na pewno nie ze strony Petragara, ale nie miał nic przeciwko temu, żeby je przyjąć.
– Mój ojciec oddał życie za swój szczep, w służbie swego ludu, by umożliwić im powrót z wygnania, gdzie tylko my jesteśmy zmuszeni cierpieć w błocie i przelewać krew. Walczymy i giniemy, podczas gdy Miralyithowie, Umalyn, Nilyndd, Eilywin i Gwydry korzystają z owoców naszego poświęcenia. Nawet Asendwayrom wolno powracać za rzekę Nidwalden. Tylko Instarya pozostają wykluczeni z naszej starodawnej ojczyzny. Dlaczego tak jest?
– Ponieważ to fane o tym decyduje, nie ty! – krzyknął Petragar. Jego głos brzmiał piskliwie i słabo.
– Zaiste! – Nyphron zaczynał naprawdę doceniać wkład Petragara w swoje przemówienie. Ten wiotki jak wierzba płacząca Fhrej miał jedną nieoczekiwaną zaletę: sprawiał, że Nyphron wypadał świetnie na jego tle. Nie można było ofiarować synowi Zephyrona lepszego podarunku. – Ponieważ fane zarządził, że choć dźwigamy na barkach największe brzemię, naszą zapłatą będą pogarda i upokorzenie. Ci z was, którzy byli obecni w Estramnadonie i widzieli pojedynek, mogą to potwierdzić. Czy tak postępuje fane, który wie, co to honor, i darzy szacunkiem swój lud? Czy raczej tyran, który umacnia swe rządy, siejąc terror?
– Sikar! – wrzasnął Petragar. – Aresztuj go! Ściągnij go z tej skrzynki!
Sikar się zawahał.
Naprawdę go nienawidzą, pomyślał Nyphron. To może się okazać jeszcze łatwiejsze, niż sądziłem.
– Pozwólcie, że wyjaśnię, w jakim celu przybyłem. – Nadał swemu głosowi delikatniejsze brzmienie i podjął: – Jestem tu, żeby uratować was wszystkich. Alon Rhist to jedyny dom, jaki kiedykolwiek znałem, a Instarya są moją rodziną. Przybyłem, żeby was ocalić.
– To ty potrzebujesz ocalenia – zawarczał Petragar, przepychając się ku Nyphronowi przez szeregi stojących nieruchomo żołnierzy.
– Od wielu lat ostrzegałem, że Rhunowie są w stanie walczyć równie sprawnie jak Fhrejowie. Mało kto mi wierzył. – Skupił wzrok na Sikarze. – Życie udowodniło, że miałem rację, kiedy Shegon zginął w czasie patrolu przy Rozwidleniu.
– Shegon został zamordowany, kiedy leżał nieprzytomny – rzekł Sikar.
– To bez znaczenia. Widziałem na własne oczy, jak rhuński wojownik zabił Gryndala. Zarąbał go perfekcyjnym ciosem w szyję, oddzielając głowę od tułowia. Pamiętacie Gryndala, czyż nie?
Sądząc po minach tłumu, żaden żołnierz nie przyjął tych słów obojętnie. W tym również Sikar, który odwrócił się i popatrzył na Petragara. Nie on jeden.
– Czy to prawda? – zapytał Sikar.
– Ja… Powiedziano mi, że coś…
– Rhun zabił Gryndala, a ty nam nie powiedziałeś?
– I Gryndal nie był wówczas nieprzytomny – podjął Nyphron. – A jeśli to nie wystarczy, wiedzcie, że sam walczyłem z Rhunami, a w Rhenie omal nie zginąłem w starciu z jednym z nich. Uratowało mnie tylko to, że Sebek interweniował w porę.
Spojrzał na Sebeka, a ten skinął głową. Wywołało to jeszcze większe zdziwienie zgromadzonych.
– To znaczy, że straciłeś wprawę – oznajmił Petragar, przepychając się między tarczownikami, żeby stanąć obok Sikara. Krzyknął z frustracją: – Dobądź broni i zabierz ich do duryngonu albo zabij ich na miejscu! Ale zrób to natychmiast, inaczej zostaniesz oskarżony o sprzeciwianie się rozkazom fane’a i stracony razem z Galantianami!
Wściekłe krzyki Petragara sprawiły, że Sikar cofnął się o krok. Skrzywił się z niezadowoleniem, po czym westchnął i sięgnął po broń.
– Lepiej nie próbuj – powiedział Tekchin.
– Zamknij się. – Sikar dobył miecza z takim ociąganiem, jakby brzeszczot ważył więcej niż Grygor. – Czy choć raz nie możesz trzymać języka za zębami?
– Wiem, że trudno w to uwierzyć – podjął Nyphron, zwracając się do Sikara. – Ale tym razem Tekchin ma rację. Odłóż miecz.
– Nie mogę. – Sikar pokręcił głową. – Nie powinieneś był wracać.
Sikar był dobrym żołnierzem, co oznaczało, że samodzielne myślenie nie zalicza się do jego mocnych stron. Miał silne ręce, gotowe służyć temu, kto pociąga za sznurki, a chwilowo tym kimś był Petragar.
Pora przeciąć ci sznureczki, kukiełko, pomyślał Nyphron.
– Zanim rozkażesz moim przyjaciołom nas pozabijać… – Mówił powoli, wyraźnie i głośno, równocześnie rozwijając krwistoczerwoną flagę. – Pozwól, że wam pokażę jeszcze coś, co mogło umknąć waszej uwadze.
– Możesz sobie darować teatralne gesty. Już widzieliśmy tę obdartą bandę Rhunów, z którymi podróżujesz – oznajmił Sikar.
– Widzieliście tylko tych, których uznałem za stosowne wam pokazać – odrzekł Nyphron. – Pozwól, że wam przedstawię tych, którzy dotąd pozostawali w ukryciu.
Wzniósł flagę i pomachał nią nad głową.
Z oddali odpowiedział mu dźwięk rogów.
Nyphron nie odwrócił głowy. Nie musiał. Wszystko, co działo się za jego plecami, znalazło odzwierciedlenie w wytrzeszczonych oczach Fhrejów, którzy stali przed nim. Nawet Sikar rozdziawił usta. Petragar wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć.
– Zamknijcie wrota! Zamknijcie wrota! – wrzasnął.
– Tego też bym nie robił na waszym miejscu. – Tekchin wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Choć trudno w to uwierzyć, Tekchin znów ma rację. – Nyphron przestał machać flagą i opuścił ją. – To, co widzicie, to pięć tysięcy zaprawionych w walce, uzbrojonych w dhergijską broń Gula-Rhunów. I zanim pomyślicie, że mury Alon Rhist was ochronią, zważcie, że mamy też Miralyitha.
– Miralyitha? – zapytali jednym głosem Sikar i Petragar, a potem, niczym echo w kawernie, żołnierze również zaczęli powtarzać to słowo.
– Wy ją znacie jako Arion, nauczycielkę księcia.
– Wysłano ją, żeby cię aresztowała – powiedział Petragar.
– Zmieniła zdanie. Nawet ona widzi, że fane postradał rozum.
– A fane wysłał olbrzymów, żeby ją ukarali za błędną ocenę sytuacji.
– To była olbrzymia pomyłka. – Tekchin zachichotał.
Nyphron uśmiechnął się i pokręcił głową.
– Zaiste, olbrzymy nie wyszły na tym zbyt dobrze. Nie żyją, a Arion współpracuje teraz z nami. Dlatego zamknięcie tych wrót nijak wam nie pomoże. Arion wysadzi je w powietrze albo po prostu zburzy mury.
– Kłamiesz – rzucił Petragar.
Nyphron odwrócił się do Galantian.
– Przysięgnijcie na wasz honor, że mówicie prawdę przed waszymi braćmi oraz lordem Ferrolem. Czy Artystka Arion, niegdyś nauczycielka księcia, przyłączyła się do nas z własnej woli i dopomaga nam w naszych działaniach?
Wszyscy Galantianie odrzekli jednym głosem:
– Przysięgamy na nasz honor, że tak właśnie jest.
– Kłamiecie! – zawył Petragar. – Oni wszyscy kłamią!
Tak zirytowany, że nie był w stanie dłużej zachować milczenia, Elysan odwrócił się do niego.
– To Galantianie.
– I są kłamcami! – Głos Petragara łamał się, przechodząc w pisk.
– Nie waż się tego powtarzać – warknął Sikar przez zaciśnięte zęby.
– Nie będziesz mówił lordowi Petragarowi, co ma robić – odezwał się Vertumus. – To on tutaj dowodzi.
– Tak jest – oznajmił Petragar. – To ja dowodzę. Ci… ci Galantianie są wyjętymi spod prawa heretykami i zdrajcami. Mają zostać sprowadzeni z powrotem do Estramnadonu bądź zabici w przypadku, gdyby stawiali opór. Taka jest wola fane’a. – Odwrócił się do Sikara. – Czyń swoją powinność.
– Wojna zacznie się tutaj – oznajmił Nyphron, też zwracając się do Sikara. – Nie mogę pozwolić, by ta forteca nadal stała, jeśli stanie przeciwko mnie.
– Nie możesz żądać, byśmy zabijali swoich. Nawet jeśli obecny fane jest kiepskim władcą, nadal obowiązuje nas Prawo Ferrola.
– Ależ ja nie proszę, żebyście robili cokolwiek. – Nyphron zaczął zwijać flagę. – Prawdę mówiąc, chcę, żebyście nie robili absolutnie nic.
To właśnie był klucz, który Nyphron wetknął w zamek i zamierzał zaraz przekręcić. Dostrzegł zaskoczenie w oczach Sikara, jak również – co ważniejsze – ochocze zaciekawienie. Żołnierz znalazł się w pułapce pomiędzy rozkazami a honorem i desperacko poszukiwał jakiegoś wyjścia.
– Nic? Nie rozu…
– Powiedziałem, aresztuj go albo zabij! – warknął Petragar.
Elysan tylko przewrócił oczami.
– Jestem przywódcą szczepu Instarya – rzekł Nyphron do Sikara, ignorując Petragara. – Nie proszę mego ludu o nic, czego sam nie byłbym gotów zrobić. A nie zamierzam łamać Prawa Ferrola. Gdyby było inaczej, naprawdę myślisz, że on by nadal żył? – Nyphron wskazał Petragara zrolowaną flagą. – Wszystko, o co proszę, to żebyście mi nie stawali na drodze. Po prostu się nie mieszajcie. Jeśli to konieczne, zamelduj władcy, że w obliczu miażdżącej przewagi liczebnej wroga nie mieliście innego wyjścia, jak tylko się poddać, bo w przeciwnym razie moje wojsko wyrżnęłoby w pień całą załogę Alon Rhist. Obawiam się, że taka właśnie jest prawda. To dlatego ich sprowadziłem. Rhunowie są tu po to, żeby dostarczyć usprawiedliwienia dla twoich działań i zniwelować obawy, że te działania mogłyby rzucić jakikolwiek cień na twój honor.
Sikar zmrużył oczy.
– Jaki jest twój plan?
– Przestań dawać mu posłuch! – Petragar bez ostrzeżenia popchnął Sikara.
Każdy, kto choć trochę znał tego drugiego, wiedziałby, że jest to błąd. Kapitan gwardii zamachnął się łokciem i rąbnął Petragara prosto w żuchwę. Komendant twierdzy wrzasnął, zatoczył się i padł. Nie zaszczycając go spojrzeniem, Sikar ponownie zwrócił się do Nyphrona:
– Jak to wszystko widzisz?
– Rhunowie są w stanie totalnej rebelii. Zarówno Gula, jak i Rhulyn. Zjednoczyli się i wybrali keeniga.
– Tak, wiemy – powiedział Elysan, nie patrząc na Galantian, tylko na wzgórza.
– Rhunowie będą bronią, której użyjemy, żeby przemówić władcy do rozsądku – wyjaśnił Nyphron. – Lub też mieczami, którymi strącimy go z tronu.
– Ale to jest… – Sikar miał zbolałą minę. – Nad wyraz niechętnie to mówię, ale Petragar ma rację. To, co robisz, to zdrada stanu.
– A czym jest to, co Miralyithowie zrobili szczepowi Instarya? No? Mój ojciec próbował trzymać się zasad. Był posłuszny prawom i widzieliście, z jakim efektem. Czy sądzisz, że Ferrol, który podarował nam róg, chciał, żeby jeden szczep permanentnie zdominował pozostałe? W takim razie jaki byłby sens istnienia rogu? Miralyithowie nigdy nie zrezygnują z władzy, a kto może liczyć na zwycięstwo w pojedynku z Artystą?
Sikar i Elysan wymienili spojrzenia. Nyphron mógłby przysiąc, że dostrzegł, jak Elysan kiwa głową, choć był to zaledwie minimalny ruch.
– Co wy na to? – zapytał Nyphron. – Odwrócicie się od Ferrola i nauczycie się czcić Miralyithów jako waszych nowych bogów? Czy też zaufacie mnie, członkowi szczepu Instarya wychowanemu, by wam przewodzić? Wychowanemu przez ojca, który oddał życie, żeby ocalić nas przed tymi samozwańczymi bogami?
– Ty kanalio! Znóaa złaaną szczękę! – wybełkotał Petragar.
Dopiero teraz zdołał się dźwignąć na czworaki. Kulił się na ziemi ze łzami w oczach, trzymając się za twarz.
Sikar odwrócił się, ale nawet nie spojrzał na Petragara. Stanął przodem do zebranych Instarya i oznajmił:
– Fane rozkazał nam aresztować lub zabić tych Fhrejów. Nyphron prosi, byśmy się wstrzymali. Fane jest naszym władcą, ale Galantianie to nasi bracia. W tym konflikcie jestem skłonny wziąć stronę moich braci i uznać Nyphrona, syna Zephyrona, za prawowitego pana Rhistu.
– Przychylam się do tego samego – oznajmił Elysan. – Ale ponieważ jest to działanie wbrew woli fane’a, nie możemy nikomu wydać takiego rozkazu.
Sikar kiwnął głową i cofnął się tak, by droga do mostu i Galantian stanęła otworem.
– Każdy Fhrej, który nie chce sprzeciwić się rozkazom fane’a, może teraz swobodnie dobyć broni i czynić to, co uważa za swą powinność.
Zrobił jeszcze kilka kroków w bok, po czym powiódł wokół wzrokiem, wypatrując żołnierzy, którzy pozostali lojalni wobec fane’a.
Petragar, nadal kurczowo trzymając się za twarz, z wysiłkiem poruszył głową, żeby też się rozejrzeć.
– Zrócie to! – krzyknął, gdy nikt się nie poruszył. – Ąćcie oosłuszni semu ładcy!
Nadal nikt się nie poruszył.
Po kilku minutach bezruchu i ciszy przerywanej tylko desperackimi okrzykami Petragara Sikar skinął głową.
– Niech tak będzie. – Potem odwrócił się do Nyphrona. – Witaj z powrotem, mój panie.
***
– Jak sądzicie, co to oznacza? – zapytał Krugen, kiedy większość Galantian oraz obrońców twierdzy zniknęła we wnętrzu fortecy. Tylko Tekchin i Grygor zawrócili i weszli na most.
– Nie zabili ich – powiedział Lipit. – To musi być dobry znak, czyż nie?
Persefona już schodziła wąską, pylistą ścieżyną, zastanawiając się, jak szybko może bezpiecznie się przemieszczać. Chciała czym prędzej wrócić na dół, dowiedzieć się, co zaszło, i zastanawiała się, co ją podkusiło, żeby wspinać się na skałę.
– Co tam się wydarzyło? – Moya była pierwszą osobą, która powitała Persefonę na dole. Jej wielkie oczy wydawały się jeszcze większe niż zazwyczaj. – Walczyli? Czy Suri coś zrobiła?
Suri popatrzyła na nią zaskoczona.
– Odpowiedź na oba pytania brzmi: nie, ale nie wiemy dokładnie, co się wydarzyło. – Persefona pośliznęła się na żwirze, gdy była już prawie na dole. Potknęła się, ale zdołała bezpiecznie zeskoczyć na równy grunt. Znalazła się w grupce Tarcz wodzów. Wojownicy zostali i czekali tutaj po tym, jak Raithe oznajmił, że nie pomieszczą się wszyscy na wierzchołku skały. – Tekchin i Grygor właśnie wracają. Mam nadzieję, że przynoszą nam dobre wieści.
– Tekchin?
– Tak, Moya. – Persefona przewróciła oczami. – Twój ukochany jest cały i zdrów.
– Tylko zapytałam, pani keenig.
– Nie mów tak do mnie.
– Wszyscy tak mówią.
– Nieprawda.
Persefona przepchnęła się obok Oza i Edgera, zakasała spódnicę i zbiegła po zboczu na skraj drogi. Ujrzała stamtąd dwóch Galantian, którzy zmierzali ku niej energicznym krokiem. Za nimi podążali mężczyźni z klanów Rhen, Tirre i Warric, ciekawi przyniesionych wieści.
– Pani keenig. – Tekchin powitał ją oszczędnym ukłonem.
Persefona zmarszczyła brwi.
– Co tam się wydarzyło?
– Jesteśmy w środku.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Tekchin zamaszystym gestem wskazał Alon Rhist.
– Twoja nowa forteca czeka. Myślę, że okaże się wygodniejsza niźli Wschodnie Grzęzawisko.
– Moja forteca?
Tekchin parsknął śmiechem.
– Pani keenig, czy nie patrzyłaś, co się dzieje? Właśnie zdobyłaś Alon Rhist.
Rozdział trzeci
Rhist
Zamieniliśmy ubitą ziemię i z grubsza ociosane kłody na marmur i szkło.
Księga Brin
Podczas poprzednich wizyt w Alon Rhist Persefona trzymała się blisko Reglana, a żadne z nich nie paliło się do błąkania po mieście. Nikt nie przechadzał się bez celu po fhrejskim terytorium, a co dopiero w sercu ich głównej twierdzy, której najwyższa wieża stała się symbolem nieprzerwanego czuwania. W czasie tamtych wizyt procesja wodzów maszerowała pod strażą przez Wielki Most. Mężczyzn prowadzono do sali spotkań, kobiety zaś – te, którym pozwalano przybyć – oczekiwały w pobliskich komnatach. Persefona podziwiała lampy, okna, zasłony i meble. Nie odważyła się choćby wychylić nosa z małego apartamentu. Żadna z kobiet nie zdobyła się na takie zuchwalstwo. Nie zaproponowano im posiłku w południe, a wszyscy Rhunowie spożyli wieczerzę wspólnie.