Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Na razie jest cicha, czuję jej ciężar, czuję, że jest we mnie, i już to uczucie jest zajebiste. Jest jak obietnica albo jak groźba. Nie zakładam majtek, wychodząc, pewnie kazałby mi je ściągnąć w korytarzu albo przy stoliku. Podaje mi ramię, gdy idziemy, a ja wiem, że to podstęp. Gdy tylko zaczynamy schodzić po schodach, włącza kulkę, a ja chwieję się na nogach, gdyby mnie nie trzymał, jak nic bym spadła.
– O. Działa – komentuje, a potem wyłącza, uderzam go w bok łokciem. Przygryzam policzki od środka, obiecując sobie w duchu, że nie dam mu tej satysfakcji przy stoliku. Będę w stanie zachować spokój, przecież to tylko kulka, prawda?".
Bohaterka opowiadania „Czerwona kokarda" bierze udział w służbowej kolacji, trzymając między nogami wibrującą kulkę kontrolowaną przez jej partnera. Ukryte narzędzie dominacji i ryzyko bycia przyłapaną wywołują rodzaj podniecenia, jakie może dać tylko fetysz – poczucie udziału w grze i jednocześnie całkiem realnego przekraczania własnych granic. Bohaterowie i bohaterki zbioru „F jak fetysz" odnajdują się w tym świecie doskonale. BDSM, gadżety, a może całkiem poważna gra w zezwierzęcenie? Jak mówi jeden z bohaterów zbioru: nie ma złych fantazji.
W skład zbioru wchodzi 10 opowiadań erotycznych:
Podglądana
Czerwona kokarda
Licytacja
Śpiąca królewna
Smoczyca: gonitwa
Zakazana rozkosz
Oczekując spełnienia
Wakacje uległej 1: Pan i Uległa
Wakacje uległej 2: Padok
Wakacje uległej 3: Wyścig
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 164
SheWolf, Annah Viki M., Catrina Curant
Lust
Erotyczny alfabet: F jak Fetysz - zbiór opowiadań
Cover image: Shutterstock
Copyright © 2023 SheWolf, Annah Viki M., Catrina Curant i LUST
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727114330
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Zaczynam tak samo, traktuję to jak rytuał. Najpierw zapalam światło. To jest ważne, nie to światło na górze, a mniejsze, przy lustrze. Potem rozpuszczam włosy. Normalnie noszę je upięte w kok, ściśnięty mocno, bez wymykających się kosmyków. Lubię to uczucie, gdy opadają uwolnione, ja też w tym momencie taka się staję. Wolna. Nieskrępowana regułami, zasadami. Noszę koszulę, to część mojego oficjalnego ubrania – koszula, ołówkowa spódnica, wysokie szpilki, szowinistyczny dress code. Zapalam światło, po czym przeczesuję palcami włosy i zaczynam rozpinać guzik po guziku. Patrzę wtedy w bok, tak aby było widać mój profil, ten lewy. Koszuli pozwalam opaść pod nogi, zostawiam ją tam, czasem specjalnie na niej staję, takie moje małe bunty. Zsuwam spódnicę i opieram jedną nogę na taborecie, postawiłam go tam specjalnie w tym celu. Robię to pomału, pieszcząc opuszkami palców skórę. Najpierw jedna noga, potem druga. Czasami nie mam majtek, bawi mnie fakt, że siedzę bez nich, gdy rozmawiam w pracy z tymi wszystkimi mężczyznami. Czasem wyobrażam sobie, że wstaję i robię takie przedstawienie przed zarządem, że to ich oczy mnie śledzą, ale to nie dla nich jest ten występ. Jest dla niego.
Stanik i majtki ściągam na koniec, gdy podchodzę do okna, aby je zasłonić. Odwlekam ten moment, czasami czeszę włosy, czasami zmywam makijaż. Lubię to, że on tam jest, zdarza się, że to dla niego nie zsuwam szpilek do ostatniej chwili. Gdy mam zły dzień, myślę, jak tym razem to zrobić. Czy zostawić pończochy, czy się wykąpać i pokremować, czy dojść tylko do momentu, gdy opada stanik? Wyobrażam sobie, że on pracuje i też o tym myśli, że czeka na wieczór, ciekawy, co mu pokażę i jak to zrobię. Trzymam zasłonę w rękach, jest niczym kotara w teatrze. Zasłaniam ją, jestem podniecona do bólu, ale nie chcę nic z tym zrobić. Chcę je zachować, podniecenie, chcę się nim dręczyć.
Odkryłam jego istnienie pół roku temu. Wbiegłam wtedy do łazienki i zaczęłam się rozbierać. Byłam spóźniona, koszulę miałam rozpiętą, gdy zorientowałam się, że okno nie jest zasłonięte. Podbiegłam, ale zanim zasunęłam zasłony, dostrzegłam jego sylwetkę w oknie naprzeciwko. Mieszkam w lofcie stworzonym w starych magazynach, do tej pory po drugiej stronie płotu nie było mieszkańców. Teraz jest. On. Pojedyncze światło na ścianie czerni, wysoka, smukła sylwetka, zawsze w półcieniu, często z kieliszkiem w dłoni. Teraz to wiem, wtedy zasłoniłam okno zawstydzona, a jednocześnie czułam, że serce mi wali, że oddech przyśpieszył, że po raz pierwszy od dawna przez moją cipkę przeszedł prąd. Następnego dnia też był. Miałam zasłonić okno, ale zanim to zrobiłam, odpięłam wolno guziki w koszuli. Potem masturbowałam się w łóżku, myśląc o tym, że robię to dla niego. Kimkolwiek jest. To uzależnia, ja, on i okno. Wiem, że czeka na to, czasem specjalnie się spóźniam, stoję w kuchni i próbuję go dostrzec, sprawdzić, czy jest, czy robi się niespokojny. A potem zaczynam show. Ostatnio wyszłam z wanny i zanim się wytarłam, podeszłam do okna. Miałam jeszcze pianę na piersiach, spływała pomału. Moja dłoń zaczęła je lekko masować, przymknęłam oczy i wyobrażałam sobie, że on je masuje. Myślałam o tym, że ma ciepłe dłonie, duże, silne i trochę chropowate. Lubię, gdy mężczyźni mają takie ręce, niewypieszczone.
***
– Majka, do cholery. – Głos Weroniki wyrwał mnie z zamyślenia. Musiałam zasłonić okno w wyobraźni i wrócić do pracy. – Skup się, mamy problem.
Problemy – to była moja specjalność. A raczej ich rozwiązywanie. Teraz też musiałam zgasić pożar w firmie. Wszystko zaczęło się w Dziale Marketingu, który puścił na cały kraj kampanię z błędem. Dosyć ciężkim, bo nazwisko prezesa zostało przekręcone, na złość tak, że teraz kojarzyło się z waginą. Z dnia na dzień stał się cholernym memem, pół Internetu tym żyło, a cały dział miał przechlapane i ściągnięto nas. Weronę, mnie i Jana. Ekipę, która miała przekuć porażkę w celowe działanie. Od trzynastu godzin tworzyliśmy akcję, której celem było przekonanie ludzi, że zrobiliśmy to celowo. Trzy darowizny, czterdzieści telefonów, akcja „Wulwa”. Działało. Pomału, ale działało. Instagram i TikTok już podchwyciły, że całość była akcją mającą na celu walkę z tabu, że firma chciała pokazać, że dziewczyny w szkołach nie są edukowane i wstydzą się swojego ciała. Kolejne kilka tysięcy i kolejna aktorka właśnie wypowiadała się w brukowcu, że jako nastolatka myślała, że coś z nią nie tak, że jej wagina ma zły kształt. Powiem wam szczerze: cholera, ten błąd wyszedł firmie na plus. I chociaż spóźniłam się na mój rytuał, ten krępujący, o którym nigdy nikomu nie powiem, wiedziałam, że przez przypadek zrobiliśmy coś dobrego, nie tylko dla korporacji, ale też dla dziewczyn, kobiet. Chociaż raz.
– Jaki? – Patrzę na nią zdziwiona, zmęczenie mnie dopada, czuję je we krwi.
– Ktoś musi pojechać na spotkanie z tym – zerka w notatki, Wera jest zakręcona, ale ma genialne pomysły – Albertem Kuderskim. Dzwoniłam, zgodził się, ale dziś. I to w sumie za pół godziny.
Jęknęłam w myślach, ostatnie, na co miałam ochotę, to spotkanie wieczorem, po całym dniu walki z waginami, pisaniem postów, rozsyłaniem tekstów.
– Adres? – Pokazałam jej telefon i wzięłam torebkę. Albert Kuderski był ekscentrycznym blogerem, modnym jak diabli, który poruszał ciekawe tematy, niszczył tabu, walczył o swobodę wypowiedzi i cóż – mając go o swojej stronie, temat można było uznać za zgaszony, chociaż to złe słowo. Za wygrany, pełna pula. Wsiadłam do samochodu w momencie, w którym telefon zapikał, Wera przysłała adres, a ja wrzuciłam go bezrefleksyjnie do GPS-u. Prowadziłam, zastanawiając się, czy mój podglądacz żałuje, że mnie nie było, czy nadal czeka, czy już odszedł od okna z żalem. Fakt, że nasze domy dzieliła tak mała odległość, podkręcał to, a jednak zdawało się, że on mieszka w innym świecie. Może to przez to, że pas ziemi, który nas dzielił, gęsto porastały krzaki dzikich malin, jeżyn i porzeczek, bez ścieżki, która łączyłaby te budynki? Ze starym ogrodzeniem, które już dawno zardzewiało, ale jednak było. Dwa światy, dwa okna, dwa życia.
Było już ciemno, gdy dojechałam. Zatrzymałam samochód na drodze i się zawahałam. Adres się zgadzał, budynek przypominał mi mój, chociaż tutaj nie zrobiono elewacji, zostawiono cegłę, metalowe drzwi. Zegarek wskazywał dwudziestą trzecią, ale w mojej branży spotkania o tej godzinie się zdarzały, szczególnie gdy w grę wchodzili ekscentrycy.
– Dojechałam – zameldowałam się u Weroniki. – Dokończcie akcje na rano i spadajcie spać.
– Powodzenia, szefowa.
Odłożyłam telefon i zaparkowałam przy budynku. Weronika wysłała mi jego numer, ale nie musiałam dzwonić, kamera wyłapała mnie, zanim dotknęłam dzwonka, i drzwi się otworzyły. Mury w środku były czyste. Biel, minimalizm, winda z jednym przyciskiem, która jechała wolno. Spojrzałam w lustro i poprawiłam włosy.
– Witaj – powiedział, gdy weszłam, i się uśmiechnął. W życiu spotkałam wielu mężczyzn, ale Albert mnie zaskoczył. Znałam jego blog, kojarzyłam wypowiedzi, nawet zdjęcia, ale tu, teraz, wydawał mi się inny. Jednocześnie znajomy i obcy – zdystansowany. Siedział w fotelu, z bosymi stopami opartymi o ładny, drewniany stolik, na którym piętrzyły się książki, tworząc chybotliwą wieżę. Tytuły były mi w większości znane, nie kojarzyłam kilku obcojęzycznych.
– Dzień dobry, Aleksandra Szałwińska. – Podeszłam i podałam mu rękę, ale nie wyciągnął swojej, nie wstał nawet, a ja poczułam się jak idiotka.
– Wybacz – miał cichy głos, lekko śpiewny, pozbawiony emocji – nie lubię dotyku.
Stałam i patrzyłam na niego, zastanawiając się, czy usiąść, czy stać jak niepewna dziewczynka, a może uciec i to olać. To ostatnie odpadało, stanowczo. Zabrałam z fotela dwie książki i odłożyłam je na stolik. Usiadłam, zakładając nogę na nogę. Nie odrywał ode mnie wzroku. Miał szare, bardzo jasne oczy, które kontrastowały z ciemnymi jak bezksiężycowa noc włosami, trochę za długimi. Wyglądały, jakby sam je obcinał, od czasu do czasu, gdy zaczynają mu wpadać do oczu i przeszkadzać.
– Nalej sobie wina. – Pokazał kieliszkiem butelkę, a potem zapatrzył się w okno.
– Prowadzę – powiedziałam, a on przeniósł spojrzenie na powrót na mnie.
– To dziwne – odparł, a ja pomyślałam, że dziwny jest on. Wyciągnęłam notes – nie dlatego, że nie pamiętałam, o czym chcę z nim rozmawiać, ale dlatego, że w łatwy sposób zasugeruje to, że chcę przejść do rzeczy.
– Chciałam zaproponować… – zaczęłam, ale pokręcił głową i roześmiał się cicho. Speszył mnie tym, byłam w życiu na setkach spotkań, ale tutaj czułam się jak amatorka, cała moja pewność siebie wyparowała.
– Wiem, co chcesz mi zaproponować. Przecież już mi to wysłaliście. – Napił się, poczułam, że odmawianie wina było błędem, napiłabym się chociaż wody, ale tej nie widziałam na stoliku.
– Mogę to rozwinąć – wyjaśniłam, ale zamilkłam, bo wstał, zrobił to szybko, jak kot, który leży spokojnie, a potem nagle skacze i atakuje mysz. On był jak kot, sprowadzając mnie do roli zwykłego gryzonia. Jego dłonie zatrzymały się na fotelu, a nosem prawie dotknął mój nos.
– Nie lubię tych waszych manipulacyjnych bzdur. – Jego oddech pachniał winem i akacją. Ten drugi zapach mnie zniszczył, był jak wspomnienie dzieciństwa. Mówi się, że zapachy nas przenoszą, ten na chwilę wrzucił mnie w aleję akacjową w maju, w dniu, gdy miałam dwanaście lat i zdarłam sobie kolano na drodze. Zanim wydostałam się ze wspomnień, zniknął. Stanął przy oknie i zapatrzył się w ciemność po drugiej stronie. Nalałam sobie wina, nie dałabym rady inaczej. Smakowało wybornie, wytrawne, rozlewające się po języku, pieszczące usta.
– Chcemy zrobić coś dobrego dla tych wszystkich…
Jego śmiech wybił mnie ze wspomnień. Poczułam rozdrażnienie, wstałam i spojrzałam na niego. Stał boso, w luźnych, czarnych spodniach, z rękami założonymi za kark, wyprostowany, ładnie zbudowany. Irytował mnie. Po całym dniu, wszystkich problemach, z którymi musiałam się zmierzyć, tak bardzo mnie irytował. Cholerny buc.
– Pieprzysz. – Odwrócił się. Zmarszczyłam czoło, znów wydał się znajomy, bliski. – Ratujecie własną dupę. Nie przekonuj mnie, nie musisz. – Wybuchł nagle i równie nagle zamilkł. – Wezmę w tym udział – dodał już spokojnie.
Zgłupiałam, przez chwilę byłam pewna, że się przesłyszałam, musiałam mieć to wypisane na twarzy, bo powtórzył ostatnie zdanie.
– Dlaczego? – wyrwało mi się jak idiotce. Powinnam brać, co daje, i zwiewać.
– Bo mimo że jesteście ignorantami, podjęliście ważny temat – stwierdził, a ja się z nim zgodziłam. Jakkolwiek by było, myślałam dokładnie to samo. – Zdajesz sobie sprawę z tego, jak wiele kobiet ma kompleksy? Jak dużo z nich nigdy nie oglądało swojego ciała? Jak dużo ma drastyczne doświadczenia, często z młodości, które zamykają je erotycznie na całe życie? To jest złe.
Miał rację, to było złe. Zawsze było. Może powody, dla których to robiliśmy, nie były dobre, ale czasem to jest najmniej ważne. Podeszłam do niego i zapatrzyłam się za okno, niepokój wdarł się we mnie w jednej chwili. Albert odszedł, usiadł na fotelu, usłyszałam skrzypnięcie. Nalał sobie wina do kieliszka, ja swój prawie wypuściłam. Mam małą lampkę, zostawiam ją zapaloną w kuchni, jest o tyle zabawna, że zmienia kolor. Najpierw jest jasna, ciepła, jak normalne światło, potem się zmienia, robi się biała, następnie zielona, czerwona, niebieska. Końcowy jest fiolet, ten fiolet jest specyficzny, taki jak ten, który dostrzegłam teraz za oknem, lekko po prawej. Przesunęłam wzrok na duże okno, które musiało być łazienkowym – tam było ciemno, ale wiedziałam, jak wygląda, gdy jest jasno. Stałam jak sparaliżowana.
– Rozpuść włosy. – Ten spokój w jego głosie. Zamknęłam oczy. Bez bezpieczeństwa przestrzeni, bez tego pasa zieleni, bez szyb, które nas oddzielają. To było przerażające – fakt, że nagle stał się realny, przestał być wizją za oknem. Robiłam to pomału, z zamkniętymi oczami, drżąc ze strachu, z emocji, z podniecenia. Pozwoliłam im opaść, falą, ale tym razem nie poczułam wolności, tym razem było to zbyt skomplikowane.
– Jest piękna. – Usłyszałam kobiecy głos. Odwróciłam się gwałtownie. Stała przy jego fotelu, trzymała małą dłoń na jego oparciu. Nie widziałam jej wcześniej. Poczucie paniki, wstydu, strachu kotłowały się we mnie.
– Ja… ja muszę iść. – Odstawiłam kieliszek na parapet, niefortunnie, wywrócił się, oblewając go i podłogę winem, patrzyli na mnie oboje. Szare oczy Alberta i kobieta. Była zjawiskowa, niewysoka, na skraju normalności, efemeryczna, blada i długowłosa, z kolczykiem w nosie, który jednocześnie pasował i nie pasował, małe kółko, zwykłe, srebrne. Lekko skośne oczy, sugerujące, że w jej krwi płynie też azjatycka krew. Czerwone, obłędne usta, w które nagle się zapatrzyłam, zdezorientowana.
– Moja żona, Marianna – przedstawił nas, nie wstając.
– Nie musisz iść. – Marianna patrzyła na mnie, a ja poczułam się naga. Moje myśli galopowały. Czy ona też patrzyła? Czy też widziała? Czułam, że się czerwienię, że drżę, a jednocześnie ciepło rozlewało mi się po ciele.
– Zostań – poprosił. To była prośba. Słyszałam ją, kobieta szła w moją stronę, nie odrywając ode mnie spojrzenia swoich ciemnych oczu.
– Zmieniłaś nasze życie. – Dotknęła mojego policzka. Miała zimne dłonie, małe, delikatne, miękkie.
– Jak? – Tylko to byłam w stanie wykrztusić, gardło mi ściskało, a gdy zaczęła rozpinać guziki mojej bluzki, zamarłam, ale nie chciałam odtrącać jej dłoni. Chciałam, aby to robiła, pragnęłam jej, tak samo mocno, jak tego, aby on patrzył. Te dwie rzeczy były z sobą nierozerwalnie złączone, zespojone.
– Albert nie lubi dotyku, nie znosi. Nie akceptuje. – Koszula spadła mi pod nogi. Nie przestawała mówić, gdy uklękła. Rozpinała mi spódnicę, a mężczyzna nie odrywał spojrzenia, tak jak zawsze nieruchomy jak posąg. Tylko tym razem nie był to teatr jednego aktora, tym razem byłyśmy dwie, a scena znajdowała się tak blisko, przerażająco blisko.
– Ale od pół roku, od momentu, gdy pojawiłaś się w naszym życiu, się kochamy. Uprawiamy seks – uzupełniła, a ja poczułam jej język. To był ten dzień, dzień, w którym nie ubrałam majtek, a teraz obca kobieta klęczała i lizała moją cipkę, przygryzając ją, ssąc, pieszcząc oddechem i sobą, a ja stałam i poddawałam się temu, nakręcona jak nigdy w życiu. Nie chciałam więcej wyjaśnień, nie teraz, nie tak, chciałam, by to trwało, by jej język nie przestawał. By patrzył, bo to jego wzrok sprawiał, że miałam ochotę wyć, krzyczeć, to ta para szarych oczu doprowadzała mnie do obłędu. Oparłam się o parapet, dając jej lepszy dostęp, wygodniejszy, jej drobne palce zagłębiły się w mojej cipce, zwiększając napięcie, przyspieszając tempo. Odpięłam wolno stanik, przełożyłam włosy do przodu, zasłaniając nieśmiało piersi, a gdy poczułam, jak przygryza mnie lekko, doszłam, doszłam dla niego, dla niej i dla siebie.
Nie chciałam tego kończyć, chciałam, by patrzył, by nie wytrzymał i do nas dołączył. Chciałam poczuć Mariannę, rozbierałam ją wolno, przodem do niego. Jej pośladki opierały się o moje nagie uda, czułam, że jest zestresowana, nie miała tej wprawy co ja, to nie ona rozbierała się dla niego co wieczór.
– Pomyśl, że między tobą a nim jest szyba – wyszeptałam jej na ucho – że jesteś sama. – Moje dłonie sprawnie ściągnęły z niej ubrania, była uroczo drobna, miała małe piersi, które ścisnęłam dwoma palcami, badawczo, z ciekawości. Nigdy nie spałam z kobietą, nigdy żadnej nie całowałam, a tutaj jedyne, o czym myślałam, to jej język na moim łonie, ustach. Chciałam ją obejrzeć, tak jak chciałam mu ją pokazać. Podniosłam jej ramiona, przeciągając dłonią od pachy do dłoni. Była idealna, jej ciało, to, jak reagowało na mój dotyk – zaczynałam się w tym zatracać. To, że on patrzył, przestało mieć w tym wszystkim znaczenie. Pocałowałam ją w kark, ugryzłam go, a gdy położyłyśmy się na drewnianej podłodze, świat się zmniejszył. Zostałam ja, ona, może gdzieś tam daleko, za oknem, był podglądacz.
Polizałam wnętrze jej uda, wiedziałam, że robię to niepewnie, a gdy jej dłoń dotknęła moich włosów, wspięłam się wyżej. Wulwa, piękne słowo, piękna część kobiecego ciała. Dużo o niej czytałam ostatnio, bardzo dużo. U niej jedna warga była większa, jak skrzydło motyla, druga za to wydawała się delikatniejsza, jaśniejsza. Nieśmiało musnęłam ją językiem, badałam, kosztowałam. Robiłam to wypięta w stronę fotela, podniecało mnie, że on patrzy, że pije wino, że jest obok. Badałam ją językiem, smakowała cudownie. Nigdy nie myślałam, że kobieta może tak smakować. Jej biodra wyginały się w moją stronę, zapraszały, a ja, podejmując to zaproszenie, pieściłam ją tak jak ona mnie wcześniej, już nie badawczo i nieśmiało – teraz robiłam to z pełną pasją, bo to właśnie czułam: pożądanie i pasję wymieszane ze sobą. Chciałam ją całą, chciałam ją całować i dopadłam do jej ust. Moje place zagłębiły się w jej cipce i pieprzyłam ją nimi tak, jak sama chciałabym być pieprzona. Jej usta smakowały mną, moje nią i to było dobre, właściwe. Dwa ciała splecione, spocone. Oplatała mnie nogami, wiła się i mruczała rozkosznie, zadowolona. Czułam ucisk, całowała mnie i jednocześnie jęczała mi w usta. Nasze ciała ocierały się o siebie, spragnione. Drewniana podłoga była niewygodna, ale to nie miało znaczenia. Wzięłam ją, rozpaczliwie, mocno, łapiąc się jej orgazmu. Moje piersi gniotły ją, czułam jej sterczące sutki i to była najbardziej podniecającą rzecz na świecie. Chociaż może nie najbardziej. Myśl, że on w dalszym ciągu obserwuje, dopadła mnie nagle, szczytowałam, krzycząc, i Marianna też to robiła, a ja ze zdumieniem odkryłam, że ma mokry orgazm, że ma kobiecą ejakulację. I to dzięki mnie, dzięki mojemu dotykowi. Ta wilgoć była tak strasznie przyjemna, taka niesamowita, że poczułam zazdrość. I niedosyt. Chciałam jeszcze, chciałam jego. Ale to niemożliwe, był tylko obserwatorem.
***
Nie chciałam rozmawiać, Marianna prosiła, abym została, ale muszę ułożyć myśli. Przejechałam samochodem – zabawne, bo musiałam jechać naokoło. Nie ma drogi, która łączy dwa nasze budynki. Ja je dziś połączyłam. Albert mnie nie dotknął, przeprosił, ale dopiero przeszedł ten poziom strachu przed dotykiem z Marianną. Dziwnie się z tym czuję. Mój podglądacz już nie jest anonimowy. Ma imię, ma kolor oczu, pachnie. Idę do siebie wolno, bardzo wolno, jestem dalej rozpalona, a jednocześnie to, że mnie nie dotknął, stanowi jakąś udrękę. Zostawiam torebkę w kuchni i podchodzę do drzwi łazienki, zamyślona dotykam je dłonią. Związuję włosy i poprawiam koszulę. Wchodzę i zapalam światło, odprawiam mój rytuał, ale boję się sprawdzić, czy patrzy. Rozpuszczam włosy, z zamkniętymi oczami rozpinam bluzkę, krok po kroku realizuję przedstawienie dla siebie. Nie chcę wiedzieć, czy stoi w oknie. Jeszcze nigdy nie robiłam tego tak teatralnie, tak nawołująco. Bo to robię, nawołuję go. Marianna mi to szepnęła, ostatnie słowa przed wyjściem. Potrzebuję go, muszę domknąć to w całość. Gubię w czasie, odgrywam rolę, a jednocześnie serce wali mi tak mocno, że mam wrażenie, jakby miało mi rozerwać klatkę piersiową. Szczotką rozczesuję włosy, kręcą się pięknie, a ja staram się to robić tak, by mnie widział, moje wołanie niczym syrenia pieśń. Nawołuję go, mamię tym, co robiłam zawsze, rytuałem. Czuję na skórze zapach Marianny, to też akacja, ta sama akacja. Zastanawiam się, czy ona pachniała nim, czy on nią – ale czy to ważne? Teraz chyba nie?
Dzwonek.
Otwieram zamek na dole bez słowa, zostawiam drzwi od loftu uchylone. Wracam do łazienki, chcę, aby znalazł mnie tutaj. Nigdzie indziej. Słyszę, jak zamyka drzwi, zerkam na okno, jest tam. Ona. Tym razem ona. To mnie rozpala, niesamowicie. Jestem na skraju ekstazy, to jest jak sen, tak bardzo nieprawdopodobne, że boję się, że śnię.
– Jestem – mówi i wchodzi, zamyka drzwi łazienki. Widzę, że jest podniecony, a jednocześnie wydaje się przestraszony. Podchodzi do mnie wolno, ostrożnie, jakbym miała się spłoszyć. Czekam, tym razem to ja czekam, bo ja wiem doskonale, że to on może uciec. Fascynuje mnie to.
Ma ciepłe dłonie, takie jak sobie wyobrażałam. Błądzi nimi zaciekawiony, dotyka końcówką palca mojego sutka. Dla niego to też musi być dziwne, zmienić się z obserwatora w aktora. Chcę go o to zapytać, o to i milion rzeczy, ale wiem, że zostanie mi czytanie jego tekstów. Odkrywanie go mapą, którą sam pokaże.
– Chodź do okna – prosi, a ja spełniam prośbę. Opieram się o parapet i patrzę w stronę Marianny. Tym razem to ona jest jak posąg po tamtej stronie, to dla niej. Jej mąż stoi za mną, czuję materiał spodni, jego dłonie odnajdują moje piersi, chwytają je mocno, ściskają, odkrywają to, co tak dobrze znają oczy. Marianna pije z mojego kieliszka, jestem tego pewna, podoba mi się ta myśl. Jej mąż w tej chwili opuszcza spodnie, słyszę to, przyciąga mnie do siebie, końcówka penisa dotyka mnie, szuka wejścia, a ja je odsłaniam. Wchodzi we mnie ostrożnie, a potem zaczyna mnie pieprzyć. Jesteśmy tam dalej, zmieszane, więc pieprzy i mnie, i w jakiś pokręcony sposób ją. Ma grubego penisa, dużego, dłonie zaciska boleśnie na piersi, dyszy mi w kark, a ja krzyczę. Krzyczę, bo jest mi tak dobrze. Jego biodra, kutas atakują mnie z gwałtownością, jakby te pół roku było grą wstępną do dziś, do tego, co się z nim i ze mną dzieje. Dochodzę raz za razem, a on nie przestaje. Moja cipka jest spuchnięta, czuję go tak bardzo, że gdy ściska mi sutek, przestaję kontrolować swoje ciało i dzieje się to, co sama wywołałam u niej; powtarza się u nas. Szczytujemy oboje, to uczucie jest obłędne, nie wiedziałam, że tak można, że moje ciało to potrafi.
– Dziękuję – szepcze mi do ucha, a ja kiwam głową. Wychodzi, zamykając drzwi cicho, ona też znika. Zasłaniam zasłony spokojna. Nalewam sobie wody do kąpieli, wchodzę i przymykam oczy, przypominając sobie każdy fragment tego wieczoru. Pierwszy raz od dawna jestem tak spokojna.
***
Patrzę na członków zarządu, zdaję im raport. Jestem perfekcjonistką, podaję liczby. Kalkulację sprawdzałam kilka razy, grafik się spisał, bo prezentacja jest niesamowita. Ja się taka czuję. Od tamtej nocy minęły dwa miesiące, a ja dalej odprawiam mój rytuał, on dalej patrzy, a Marianna zapewne czeka na niego w sypialni. Czasami rzeczy nie są proste. Spędziłam z nimi jedną noc, wiem, że gdybym przyszła, wpuściliby mnie z otwartymi ramionami, ale nie czuję potrzeby. Wystarcza mi nasz teatr, nasze przedstawienie.
– Pani Aleksandro.
Przenoszę spojrzenie na prezesa, uwielbiam tego człowieka, ma prawie siedemdziesiąt lat i niezmienny, klasyczny styl bycia.
– Proszę się tym zająć. Ma pani wolną rękę. I przepraszam – to ostatnie dodaje po chwili, a ja wiem, że nie przeprasza mnie. Nie tylko mnie. Przeprasza kobiety. Za swoją niewiedzę? Za nieświadomość tego, że ta spódnica, szpilki i bluzka były formą więzienia? Formą ucisku. Małe bitwy, małe wojny. Dress code firmy – niby nic, a jednak ważne, istotne.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.