Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
354 osoby interesują się tą książką
Smok bez swojego jeźdźca cierpi. Jeździec bez swojego smoka ginie. (Artykuł Pierwszy, Ustęp Pierwszy, Kodeks Jeźdźców Smoków)
Oto brutalny, elitarny świat wojskowej uczelni dla jeźdźców smoków autorstwa bestsellerowej autorki Rebekki Yarros!
Dwudziestoletnia Violet Sorrengail miała trafić do Kwadrantu Skrybów i wieść spokojne życie pośród książek i historii. A teraz głównodowodząca, znana również jako jej bezkompromisowa matka, nakazała Violet dołączyć do setek kandydatów pragnących zostać elitą Navarry – jeźdźców smoków.
Kiedy jednak nie grzeszysz wzrostem, a twoje ciało jest kruche, śmierć czyha tuż za rogiem… ponieważ smoki nie wiążą się z „kruchymi” ludźmi. One ich eliminują.
Smoków chętnych do wytworzenia więzi jest mniej niż kadetów, toteż większość chce zabić Violet, aby zwiększyć swoje szanse. Reszta życzy jej śmierci przez to, kim jest jej matka – na przykład Xaden Riorson, najpotężniejszy i najbardziej bezwzględny dowódca skrzydła w Kwadrancie Jeźdźców.
Violet będzie musiała polegać na swoim sprycie i inteligencji, żeby przetrwać.
Mimo to z każdym mijającym dniem tocząca się na granicach wojna się zaostrza i zbiera coraz większe żniwa, a bariery chroniące królestwo słabną. Co gorsza Violet zaczyna podejrzewać, że dowódcy ukrywają przed wszystkimi straszną tajemnicę.
Przyjaciele, wrogowie, kochankowie… wszyscy uczęszczający do Wojskowej Uczelni w Basgiacie mają swój cel, ponieważ jeśli już się tam znajdziesz, możesz opuścić ją na dwa sposoby… albo ją ukończysz, albo umrzesz.
Fourth Wing. Czwarte Skrzydło przyprawi Wasze serca o szybsze bicie od początku do końca. Takiego fantasy jeszcze nie czytaliście! – Jennifer L. Armentrout, bestsellerowa autorka nr 1 według „New York Timesa”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 772
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Aaronowi.
Mojemu własnemu Kapitanowi Ameryce.
Mimo przenosin, przeprowadzek, w trakcie słonecznych wzlotów
i bolesnych upadków, zawsze byliśmy razem.
Dla artystów.
To Wy macie moc kształtowania tego świata
Fourth Wing. Czwarte Skrzydło to ekscytująca przygodowa powieść fantasy, której akcja toczy się w brutalnym, pełnym rywalizacji świecie wojskowej uczelni dla jeźdźców smoków. Książka porusza tematy wojny, bitew, pojedynków wręcz, niebezpiecznych sytuacji, krwi, przemocy, obrażeń, śmierci, zatrucia, zawiera również wulgaryzmy i opisy o zabarwieniu erotycznym, dlatego czytelnicy wrażliwi na takie tematy powinni wziąć to pod uwagę przed zanurzeniem się w świat Uczelni Wojskowej w Basgiacie.
Niniejszy tekst został wiernie przepisany z navarriańskiego na współczesny język przez Jesinię Neilwart, kuratorkę Kwadranta Skrybów z Uczelni Wojskowej Basgiath. Przedstawione wydarzenia są zgodne z prawdą, a imiona zostały zachowane, aby uhonorować pamięć poległych. Niech Malek pobłogosławi ich dusze.
Smok bez swojego jeźdźca cierpi.
Jeździec bez swojego smoka ginie.
Artykuł Pierwszy, Ustęp Pierwszy
Kodeks Jeźdźców Smoków
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nie ma nic gorszego niż Dzień Poboru. Może właśnie dlatego wschód słońca wydaje się dzisiaj tak wyjątkowo piękny – bo wiem, że może być moim ostatnim.
Ściągam mocniej paski mojego płóciennego plecaka i wspinam się po szerokich schodach kamiennej fortecy, którą nazywam domem. W płucach pali mnie od wysiłku, oddech przyspiesza, kiedy docieram do korytarza prowadzącego do gabinetu generały Sorrengail. Tak właśnie wyglądają moje postępy po półrocznym intensywnym treningu – ledwie mogę wspiąć się na szóste piętro z trzydziestofuntowym plecakiem.
Mam przesrane.
Tysiące dwudziestolatków czeka teraz przed bramami, aby wejść do wybranego kwadrantu i służyć Navarze jako najmądrzejsi i najsilniejsi. Setki z nich od dziecka przygotowywały się do rozpoczęcia nauki w Kwadrancie Jeźdźców, co da im szansę na dołączenie do elitarnego grona. Ja natomiast miałam na to dokładnie sześć miesięcy.
Strażnicy o twarzach pozbawionych wyrazu stoją pod ścianami szerokiego korytarza i unikają mojego wzroku, kiedy ich mijam, ale to nic nowego. Poza tym w ogóle nie mam nic przeciwko byciu ignorowaną.
Uczelnia Wojskowa Basgiath nikogo nie traktuje ulgowo, nawet tych, których matka jest tu głównodowodzącą.
Każdy navarriański żołnierz, niezależnie od tego, czy obierze ścieżkę medyka, skryby, żołnierza piechoty czy jeźdźca, przez trzy kolejne lata jest szkolony w bezlitosnym środowisku i przyuczany do obsługi każdej broni, aby chronić nasze górzyste granice przed brutalnymi atakami ze strony królestwa Poromielu i ich jeźdźców gryfów. Słabi nie przetrwają tutaj, szczególnie w Kwadrancie Jeźdźców. Smoki już o to zadbają.
– Wysyłasz ją na pewną śmierć! – Przez masywne drewniane drzwi generalskiego gabinetu przedziera się głos. Tłumię zaskoczony okrzyk. Tylko jedna kobieta na całym Kontynencie jest na tyle niespełna rozumu, by podnosić głos na generałę i która teraz powinna być na granicy wraz ze Wschodnim Skrzydłem. Mira.
W gabinecie rozlega się ledwie słyszalna odpowiedź. Wyciągam rękę w stronę klamki.
– Ona nie ma szans – burzy się dalej Mira. Popycham ciężkie drzwi, a pękaty plecak ciągnie mnie w dół i niemal się przewracam. Cholera.
Stojąca za biurkiem generała przeklina, a ja chwytam się oparcia szkarłatnej kanapy, żeby złapać równowagę.
– Na litość boską, mamo! Ona nawet nie potrafi udźwignąć plecaka – warczy Mira i rzuca się w moją stronę.
– Nic mi nie jest! – Moje policzki płoną z upokorzenia. Prostuję się z wysiłkiem. Dopiero co wróciła, a już próbuje mnie ratować.
Bo potrzebujesz ratunku, ty oślico.
Nie chcę brać w tym udziału. Nie chcę mieć nic wspólnego z tym całym Kwadrantem Jeźdźców. Nie mam ochoty umrzeć. Byłabym szczęśliwsza, gdybym oblała pobór do Basgiathu i została skierowana prosto do armii, tak jak reszta poborowych. Ale swój plecak potrafię udźwignąć i dam sobie radę sama.
– Och, Violet. – Czuję na ramionach silne ręce i spoglądam w zatroskane brązowe oczy.
– Cześć, Miro. – Moje usta rozciągają się w lekkim uśmiechu. Może wróciła tu tylko po to, by się pożegnać, ale cieszę się ze spotkania z siostrą, pierwszego od wielu lat.
Jej oczy łagodnieją, uścisk się rozluźnia, jakby chciała mnie przytulić, ale ostatecznie robi krok w tył i staje obok mnie twarzą do naszej matki.
– Nie możesz jej tego zrobić.
– Już postanowione. – Matka, ubrana w czarny dopasowany uniform, wzrusza ramionami.
Prycham pod nosem. I tak oto moja szansa na odroczenie wyparowała. Chociaż wcale nie oczekiwałam ani nawet nie śmiałam mieć nadziei, że kobieta, która zasłynęła brakiem litości, nagle mi ją okaże.
– W takim razie to odkręć – syczy Mira. – Całe życie przygotowywała się, by zostać skrybką. I nie została wychowana na jeźdźczynię smoków.
– Cóż, z pewnością nie jest taka jak ty, prawda, poruczniczko Sorrengail? – Mama zaplata dłonie na nieskazitelnej powierzchni biurka i pochyla się nieznacznie, wstając. Patrzy na nas zmrużonymi, oceniającymi oczami, które wyglądają identycznie jak te smocze, wyryte w masywnych nogach mebla. Nie potrzebuję zakazanych mocy czytania w myślach, by wiedzieć, na co patrzy.
Dwudziestosześcioletnia Mira jest młodszą wersją naszej matki. Wysoka, o atletycznej sylwetce, wyćwiczonej po latach walk i setkach godzin spędzonych na grzbiecie smoka. Jej skóra dosłownie promienieje zdrowiem, a włosy w złotym odcieniu brązu są krótko przycięte dla wygody podczas boju, w tym samym stylu, co u mamy. Oprócz wyglądu, cechuje ją przede wszystkim ta sama arogancja oraz to niezachwiane przekonanie, że jej miejsce jest na niebie. Że jest prawdziwą jeźdźczynią.
Jest moim absolutnym przeciwieństwem i mama, kręcąc głową z dezaprobatą, to potwierdza. Jestem zbyt niska. Zbyt krucha. Moje krągłości powinny zastępować mięśnie; zdradzieckie ciało sprawia, że wypadam żenująco słabo.
Mama podchodzi do nas, a jej wypolerowane czarne buty lśnią w magicznym świetle mrugającym w pochodniach. Łapie za końcówkę mojego długiego warkocza i przygląda się krytycznie włosom na wysokości ramion, gdzie brązowe kosmyki tracą ciepły odcień i końcówki stopniowo przechodzą w metaliczny srebrny kolor. Upuszcza warkocz na moje ramię.
– Blada skóra, blade oczy, blade włosy. – Jej wzrok rozwiewa resztki mojej pewności siebie. – Zupełnie, jakby gorączka wraz z siłami wykradła z twojego ciała wszystkie kolory. – Marszczy brwi, a jej oczy zalewa żal. – Mówiłam mu, by nie trzymał cię w tej bibliotece.
Nie pierwszy raz przeklina chorobę, która niemal ją zabiła, gdy nosiła mnie w łonie, oraz bibliotekę, w której tata urządził mi drugi dom, kiedy mama została zatrudniona w Basgiacie jako instruktorka, a on pracował wówczas jako skryba.
– Ale ja uwielbiam tę bibliotekę – spieram się. Minął ponad rok, odkąd serce taty się poddało, a Archiwa wciąż są jedynym miejscem w tej wielkiej fortecy, w którym czuję się jak u siebie. To jedyne miejsce, gdzie wciąż wyczuwam obecność ojca.
– Mówisz jak córka skryby – stwierdza cicho mama i wtedy ją zauważam. Kobietę, którą była, gdy tata jeszcze żył. Łagodniejszą. Życzliwszą… a przynajmniej dla swojej rodziny.
– Bo jestem córką skryby. – Kręgosłup daje mi się we znaki, więc ściągam plecak i odkładam go na podłogę. W końcu mogę zaczerpnąć pełnego oddechu, po raz pierwszy od opuszczenia mojej komnaty.
Mama mruga i łagodna kobieta znika, pozostawiając tylko generałę.
– Jesteś córką jeźdźczyni, masz dwadzieścia lat, a dziś jest Dzień Poboru. Pozwoliłam ci ukończyć nauki, ale jak zapowiedziałam zeszłej wiosny, nie będę patrzeć, jak jedno z moich dzieci wkracza do Kwadrantu Skrybów, Violet.
– Ponieważ skrybowie są znacznie gorsi od jeźdźców? – mamroczę, chociaż dobrze wiem, że jeźdźcy zajmują szczyty społecznych i wojskowych drabin. Nic dziwnego, skoro związane z nimi smoki smażą ludzi dla zabawy.
– Tak! – Znika jej ugodowa maska. – A jeśli ośmielisz się wejść dzisiaj do tunelu prowadzącego do Kwadrantu Skrybów, wyciągnę cię stamtąd za ten śmieszny warkocz i osobiście postawię na murze.
Mój żołądek skręca się boleśnie.
– Tata by sobie tego nie życzył! – oponuje Mira, czerwieniejąc ze złości.
– Kochałam waszego ojca, ale on nie żyje – odpowiada mama takim tonem, jakby zapowiadała pogodę. – Wątpię, by miał obecnie jakieś życzenia.
Wciągam powietrze do płuc, ale tego nie komentuję. Sprzeczka donikąd mnie nie zaprowadzi. Wcześniej mama nigdy nie słuchała tego, co miałam do powiedzenia, i dzisiaj się to nie zmieni.
– Wysłanie Violet do Kwadrantu Jeźdźców jest równoznaczne z wyrokiem śmierci. – Mira nie traci zapału do walki. Ona zawsze jest gotowa na kłótnię z matką i najgorsze w tym wszystkim jest to, że mama zawsze ją za to szanowała. Podwójne standardy w pełnej krasie. – Ona nie jest wystarczająco silna, mamo! W tym roku już złamała rękę, co tydzień skręcała któryś ze stawów i nie jest wystarczająco wysoka, aby dosiąść na tyle dużego smoka, by pozwolił jej wytrwać w walce.
– Poważnie, Miro? – Co to w ogóle ma znaczyć? Mocno zaciskam pięści, paznokcie wbijają mi się w skórę. Oczywiście wiem, że mam marne szanse, ale co innego usłyszeć to z ust mojej siostry. – Nazywasz mnie „słabą”?
– Nie. – Mira ściska moje ramię. – Tylko… kruchą.
– To wcale nie brzmi lepiej. – Smoki nie tworzą więzi z kruchymi kobietami. One je spopielają.
– I co z tego, że jest drobna. – Mama lustruje mnie wzrokiem, przyglądając się obszernej kremowej tunice z paskiem i spodniom, które wybrałam dzisiaj rano na moją potencjalną egzekucję.
Wyrywa mi się prychnięcie.
– Widzę, że zaczynamy wymieniać listę moich wad?
– Nigdy nie uważałam tego za wadę. – Mama zwraca się do mojej siostry. – Miro, Violet do obiadu zmaga się z większym bólem niż ty przez cały tydzień. Jeśli któreś z moich dzieci jest zdolne przetrwać w Kwadrancie Jeźdźców, to ona.
Unoszę brwi wysoko. To zabrzmiało jak komplement, ale z mamą nigdy nic nie wiadomo.
– A jak wielu kandydatów na jeźdźców umiera w Dniu Poboru, mamo? Czterdziestu? Pięćdziesięciu? Tak spieszno ci pochować kolejne dziecko? – warczy Mira.
Krzywię się, gdy temperatura w gabinecie spada dzięki mocy rodzicielki, która pozwala czerpać energię burzy od jej smoka Aimsira.
W sercu łapie mnie skurcz na wspomnienie mojego brata. Nikt nie waży się wspominać Brennana czy jego smoka, odkąd pięć lat temu polegli w walce w trakcie tyrreńskiej rebelii na południu. Mama toleruje mnie, szanuje Mirę, ale to Brennana kochała.
Tak samo jak tata. Jego bóle w klatce piersiowej zaczęły się tuż po śmierci Brennana.
Mama mocno zaciska szczęki, a jej oczy obiecują zemstę, kiedy patrzy na Mirę.
Moja siostra przełyka ślinę, ale wytrzymuje walkę na spojrzenia.
– Mamo – zaczynam. – Ona nie chciała…
– Opuścić gabinet, poruczniczko. – W lodowatym powietrzu oddech mamy tworzy obłoczki pary. – Zanim zgłoszę twoją nieusprawiedliwioną nieobecność w skrzydle.
Mira prostuje się, kiwa głową i odwraca się z militarną precyzją. Maszeruje do drzwi bez słowa, a po drodze zgarnia mały plecak.
To pierwszy raz od miesięcy, gdy zostajemy z mamą sam na sam.
Patrzy mi w oczy, a temperatura w pomieszczeniu podnosi się, kiedy bierze głęboki wdech.
– W trakcie egzaminów kwalifikacyjnych otrzymałaś wysoki wynik za szybkość oraz zwinność i plasujesz się w pierwszej ćwiartce. Poradzisz sobie. Jak wszyscy Sorrengailowie. – Przesuwa wierzchem dłoni po moim policzku, ledwie go muskając. – Jesteś taka podobna do swojego ojca – szepcze, a potem odchrząkuje i robi kilka kroków w tył.
Nie dostałaby nagrody za zasługi w zakresie emocjonalnego wsparcia.
– Nie będę w stanie opiekować się tobą przez następne trzy lata – oznajmia, siadając na brzegu biurka. – Jako generała Basgiathu będę twoją niebezpośrednią przełożoną.
– Wiem. – To moje najmniejsze zmartwienie, zważywszy na to, że do tej pory ledwie poświęcała mi uwagę.
– Nikt ci nie będzie pobłażać ze względu na nasze pokrewieństwo. Wręcz przeciwnie. Będą mieli wobec ciebie wyższe wymagania, każą ci udowadniać swoją wartość. – Unosi brwi.
– Jestem tego świadoma. – Dobrze, że trenowałam z majorem Gillsteadem przez ostatnie miesiące, odkąd mama wydała swój rozkaz.
Wzdycha i sili się na uśmiech.
– W takim razie chyba zobaczymy się w dolinie w trakcie Odsiewu, kandydatko. Chociaż zapewne o zachodzie słońca zostaniesz już kadetką.
Albo będę martwa.
Żadna z nas nie wymawia tego na głos.
– Powodzenia, kandydatko Sorrengail. – Mama staje za biurkiem, ucinając rozmowę.
– Dziękuję, generało. – Zakładam plecak na ramiona i wychodzę z gabinetu. Strażnik zamyka za mną drzwi.
– Odbiło jej – stwierdza Mira stojąca na środku korytarza, tuż przy dwóch strażnikach.
– Przekażą jej, że tak powiedziałaś.
– Jakby nie byli tego świadomi – cedzi przez zaciśnięte zęby. – Chodź. Kandydaci muszą stawić się na miejscu za godzinę, a kiedy tu przyleciałam, na zewnątrz pod bramą widziałam tysiące oczekujących. – Rusza przed siebie i prowadzi mnie kamiennymi schodami oraz korytarzami do mojej komnaty.
Cóż… mojej byłej komnaty.
Nie było mnie tu zaledwie pół godziny, a ktoś zdążył spakować wszystkie moje rzeczy do skrzyń, które teraz stoją w kącie w stosie pod ścianą. Mój żołądek zawiązuje się w supeł. Matka kazała zapakować całe moje życie.
– Jest piekielnie skuteczna, trzeba jej to przyznać – mamrocze Mira i odwraca się w moją stronę, żeby na mnie spojrzeć. – Miałam nadzieję, że będę w stanie wybić jej ten pomysł z głowy. Kwadrant Jeźdźców nie jest twoim przeznaczeniem.
– Już o tym wspominałaś. – Unoszę brew. – Niejednokrotnie.
– Przepraszam. – Krzywi się i kuca na ziemi, żeby opróżnić plecak.
– Co ty wyprawiasz?
– To, co Brennan zrobił dla mnie – odpowiada miękko. Żal ściska mi gardło. – Potrafisz posługiwać się mieczem?
Potrząsam głową.
– Jest dla mnie zbyt ciężki. Ale dobrze radzę sobie ze sztyletami. – Jestem jak błyskawica. Szybkością nadrabiam brak mięśni.
– Tak myślałam. Dobrze. A teraz odłóż plecak i zdejmij te śmieszne buty. – Grzebie w rzeczach, które ze sobą przyniosła, i podaje mi nowe obuwie oraz czarny uniform. – Włóż to.
– A co jest nie tak z moim ekwipunkiem? – pytam, ale odkładam plecak. Otwiera go niezwłocznie i wyrzuca na zewnątrz wszystko, co starannie tam poupychałam. – Mira! Spakowanie się zajęło mi całą noc!
– Wzięłaś ze sobą za dużo, a w tych butach się zabijesz. Podeszwy są tak śliskie, że od razu spadniesz z muru. Poprosiłam o zrobienie dla ciebie jeździeckich butów z gumową podeszwą, tak na wszelki wypadek, i to, moja droga Violet, jest właśnie ten moment. – Wyrzuca z plecaka książki, które lądują przy skrzyni.
– Hej, miałam wziąć tylko to, co jestem w stanie udźwignąć, a zależy mi na tych książkach! – Rzucam się, żeby uratować kolejny tom, który właśnie chce wyrzucić. Z trudem udaje mi się ocalić mój ulubiony zbiór mrocznych baśni.
– Jesteś gotowa za nie umrzeć? – pyta, patrząc na mnie potępiająco.
– Udźwignę je!
Tak nie może być. Powinnam poświęcić swoje życie książkom, a nie ciskać je w kąt, żeby odciążyć plecak.
– Przeciwnie. Nie dasz rady. Ważysz ledwie trzy razy więcej niż ten plecak, a mur ma niecałe osiemnaście cali i znajduje się dwieście stóp nad ziemią. Kiedy ostatnio sprawdzałam, nadciągały ciężkie burzowe chmury, ale nie przełożą próby ze względu na ciebie, bo most mógłby zrobić się trochę za śliski, siostrzyczko. Spadniesz. Umrzesz. Czy teraz w końcu mnie posłuchasz? Czy może na jutrzejszym porannym zebraniu dołączysz do innych martwych kandydatów? – W stojącej przede mną jeźdźczyni nie ma ani śladu mojej starszej siostry. Ta kobieta jest inteligentna, sprytna i odrobinę okrutna. To wojowniczka, która przetrwała trzy lata, dorobiwszy się tylko jednej blizny. Dostała ją od własnego smoka w trakcie Odsiewu. – Bo tak właśnie skończysz. Będziesz kolejnym nagrobkiem. Kolejnym nazwiskiem wypalonym w kamieniu. Zostaw te książki.
– Tę dał mi tata – szepczę, przyciskając tom do piersi. Może to dziecinne, bo to tylko zbiór historyjek, które mają nas ostrzec przed pokusą magii, a niektóre nawet demonizują smoki, ale tylko to mi po nim pozostało.
Siostra wzdycha.
– Czy to ta stara księga z baśniami o władającym mrokiem wedminie i jego wiwernie? Mam wrażenie, że czytałaś te historie tysiące razy.
– Chyba nawet więcej – przyznaję. – I to jest venin, nie wedmin.
– Tata i jego alegorie. – Wzdycha. – Po prostu nie próbuj przyzywać mocy, nie mając więzi ze smokiem. Czerwonookie potwory nie kryją się pod twoim łóżkiem, żeby porwać cię na swoje dwunożne jaszczury i wcielić do mrocznej armii. – Wyciąga z plecaka ostatnią książkę i mi ją podaje. – Zostaw je. Tata cię nie uratuje. Próbował. Ja również. Podejmij decyzję, Violet. Zamierzasz umrzeć jako skrybka? Czy żyć jako jeźdźczyni?
Spoglądam na swoje książki i dokonuję wyboru.
– Ale ty jesteś upierdliwa. – Odkładam zbiór baśni w kącie, ale drugi tom zatrzymuję i patrzę na siostrę.
– Przynajmniej zadbam, byś przeżyła. A ta książka do czego? – pyta.
– Do zabijania ludzi. – Wręczam ją siostrze.
Na jej twarzy rozciąga się uśmiech.
– Świetnie. Możesz ją zatrzymać. A teraz się przebierz. Ja w tym czasie zajmę się resztą. – Wysoko nad nami rozlega się bicie dzwonu. Zostało nam czterdzieści pięć minut.
Szybko zmieniam strój, ale w nowych ubraniach nie czuję się dobrze – mam wrażenie, jakby były uszyte na kogoś innego, chociaż są w moim rozmiarze. Tunika została zastąpiona przylegającą czarną koszulą zakrywającą moje ramiona, a przewiewne spodnie – obcisłymi skórzanymi. Na koniec siostra pomaga mi założyć na koszulę gorset, przypominający kamizelkę.
– Uchroni cię przed otarciami – wyjaśnia.
– Wygląda jak zbroja, którą jeźdźcy wkładają do walki. – Muszę przyznać, że w tym stroju prezentuję się jak groźna przeciwniczka, mimo że czuję się jak oszustka. Na bogów, to się dzieje naprawdę.
– Zgadza się, bo właśnie to cię czeka. Walka.
Połączenie skóry i materiału, którego nie rozpoznaję, zakrywa mnie od obojczyków, okala piersi, a kończy się tuż za talią. Na plecach i barkach krzyżują się pasy. Dotykam palcami ukrytych pochew, wszytych po przekątnej – wzdłuż żeber.
– Na sztylety.
– Mam tylko cztery. – Biorę je ze sterty rzeczy leżących na podłodze.
– Zdobędziesz więcej.
Wsuwam ostrza na miejsce. Teraz moje żebra stają się bronią. Co za genialne rozwiązanie. Pochwy rozsiane między moimi żebrami a udami są łatwo dostępne.
Ledwie rozpoznaję siebie samą w lustrze. Wyglądam jak prawdziwa jeźdźczyni. Mimo to wciąż czuję się jak skrybka.
Kilka minut później połowa zapakowanych przeze mnie rzeczy ląduje w skrzyniach. Siostra przepakowała mój plecak, wyrzuciwszy wszystko, co uznała za niepotrzebne, w tym niemal wszystkie przedmioty mające dla mnie wartość sentymentalną. Jednocześnie zarzucała mnie poradami na temat przetrwania w kwadrancie. Potem jednak zaskakuje mnie niezwykle nostalgiczną prośbą – prosi, żebym usiadła między jej kolanami, bo chce zapleść moje włosy w koronę.
Zupełnie jakbym znowu była dzieckiem, a nie dorosłą kobietą. Jednak nie oponuję.
– Co to jest? – Drapię paznokciem materiał tuż nad moim sercem.
– Sama to zaprojektowałam – wyjaśnia, mocno zbierając moje włosy w warkocz tuż przy skórze głowy. – Poprosiłam o wykonanie zbroi z myślą o tobie. Wszyto tam łuski Teinego, więc uważaj.
– Smocze łuski? – Podrywam głowę, żeby na nią spojrzeć. – Ale jak? Przecież Teine jest ogromny.
– Znam jeźdźca, którego moce potrafią zmniejszyć duże przedmioty. – Posyła mi łobuzerski uśmiech. – I małe rzeczy… w o wiele większe.
Przewracam oczami. Mira zawsze lubiła opowiadać o swoich mężczyznach bardziej niż ja… a miałam ich tylko dwóch.
– Czyli jak duże?
Wybucha śmiechem i ciągnie mnie za warkocz.
– Pochyl głowę. Powinnaś obciąć włosy. – Mocno ściąga pasma tuż przy skórze i zaplata dalej. – W boju i w sparingach to słaby punkt, nie wspominając już o tym, że będziesz łatwym celem. Nikt nie ma włosów, które się wysrebrzają, więc na pewno się na ciebie uwezmą.
– Dobrze wiesz, że naturalny pigment znika stopniowo, niezależnie od ich długości. – Moje oczy są równie niezdecydowane, częściowo jasnopiwne, a czasami bursztynowe i niebieskie. – Poza tym, pomijając niepokój innych o kolor, moje włosy to jedyna zdrowa część mnie. Gdybym je obcięła, miałabym wrażenie, że karzę swoje ciało za zrobienie czegoś, jak należy. I nie chcę ukrywać tego, kim jestem.
– Nie ukrywasz. – Mira pociąga za warkocz i odchyla mi głowę, żeby spojrzeć w moje oczy. – Jesteś najinteligentniejszą osobą, jaką znam. Nie zapominaj o tym. Mózg jest twoją najlepszą bronią. Wykiwaj wszystkich, Violet. Słyszysz?
Potakuję, a ona poluźnia uścisk i kończy zaplatać warkocz. Potem pomaga mi wstać i stara się upchnąć lata wiedzy w piętnastominutowy wykład. Ledwie zatrzymuje się, by zaczerpnąć oddechu.
– Obserwuj otoczenie. Możesz być cicho, ale postaraj się przyglądać wszystkim i wszystkiemu wokół, żeby zyskać przewagę. Przeczytałaś Kodeks?
– Kilkukrotnie. – Księga zasad Kwadrantu Jeźdźców jest znacznie cieńsza od ksiąg innych wydziałów. Pewnie dlatego, że jeźdźcy nie lubią stosować się do reguł.
– Znakomicie. W takim razie wiesz, że inni jeźdźcy mogą zabić cię w każdej chwili, a bezlitośni kadeci na pewno spróbują to zrobić. Mniej kadetów to większa szansa na przetrwanie Odsiewu. Smoków wyrażających chęć do wytworzenia więzi jest niewystarczająco, a poza tym osoby, które dają się zabić, nie są warte smoczego towarzysza.
– Tylko nie we śnie. Zabicie kadeta w trakcie snu to karygodne przewinienie. Artykuł trzeci…
– Tak, to jednak nie oznacza, że w nocy jesteś bezpieczna. Śpij w tym, jeśli możesz. – Stuka palcami w gorset na moim brzuchu.
– Na czerń jeźdźców powinno się zasłużyć. Jesteś pewna, że tunika nie byłaby lepszym wyborem? – Przesuwam dłońmi po skórzanym stroju.
– Wiatr na murze będzie szarpał luźnym materiałem jak żaglami. – Wręcza mi znacznie lżejszy plecak. – Im ciaśniejsze są ubrania, tym większe masz tam szanse, tak samo jak na macie, kiedy zacznie się sparing. Miej na sobie zbroję przez cały czas. I nie wyciągaj z niej sztyletów. – Wskazuje na pochwy na swoich udach.
– Inni mogą mieć pretensje, że na nie nie zasłużyłam.
– Nazywasz się Sorrengail – odpowiada, jakby taki powód wystarczał. – Pieprzyć opinię innych.
– A nie uważasz, że smocze łuski to oszustwo?
– Kiedy wespniesz się na wieżę, oszustwo nie będzie mieć znaczenia. Tam liczy się tylko przetrwanie i śmierć. – Rozlegają się dzwony. Zostało tylko pół godziny. Siostra przełyka ślinę. – Już czas. Gotowa?
– Nie.
– Ja też nie byłam. – Uśmiecha się blado. – A spędziłam całe życie, trenując do tej chwili.
– Nie zamierzam dzisiaj umrzeć. – Zakładam plecak na ramiona. Oddychanie jest teraz znacznie łatwiejsze niż wcześniej, kiedy miałam na sobie większy ciężar.
Kiedy schodzimy na dół, korytarze centralnej, administracyjnej części fortecy są niepokojąco ciche, ale z każdym piętrem narasta hałas dobiegający z zewnątrz. Za oknami, na trawiastym polu przed główną bramą, zauważam tysiące kandydatów ściskających swoich ukochanych na pożegnanie. Z tego, co zauważyłam w poprzednich latach, rodziny na ogół tulą kandydatów aż do wybrzmienia ostatniego dzwonu. Cztery drogi prowadzące do fortecy są obstawione końmi i powozami, szczególnie przed uczelnią. Najbardziej mierzi mnie widok tych pustych.
Na ciała.
Mira zatrzymuje się przed ostatnim zakrętem, za którym rozciąga się dziedziniec.
– Co… Och. – Niespodziewanie przyciąga mnie do siebie i ściska mocno na osobności.
– Kocham cię, Violet. Pamiętaj o wszystkim, co ci powiedziałam. Nie chcę, żebyś skończyła martwa. – Jej głos drży. Mocno ją obejmuję ramionami.
– Poradzę sobie – zapewniam ją.
Kiwa głową, a jej podbródek obija się o czubek mojej głowy.
– Wiem. Chodźmy.
Odsuwa się bez słowa i wchodzimy na zatłoczony dziedziniec położony tuż przed główną bramą fortecy. Instruktorzy, dowódcy i nawet moja matka, zebrali się tu nieformalnie i czekają na rozpętanie się za murami piekła, które zaprowadzi porządek wewnątrz nich. Spośród wszystkich wrót w wojskowej uczelni główna brama jest jedyną, przez którą nie wejdzie żaden kadet, ponieważ każdy kwadrant ma własne wejście i budynki. Co więcej, jeźdźcy mają nawet własną cytadelę. Pretensjonalne, egoistyczne dupki.
Podążam za Mirą i doganiam ją w kilku krokach.
– Znajdź Daina Aetosa – rozkazuje siostra, kiedy przemierzamy dziedziniec, kierując się w stronę otwartej bramy.
– Daina? – Na myśl o Dainie moje usta samowolnie rozciągają się w uśmiechu, a serce przyspiesza. Nie widzieliśmy się od roku. Tęskniłam za jego łagodnymi brązowymi oczami, jego śmiechem, który wstrząsał całym ciałem. Brakowało mi naszej przyjaźni i chwil, które w odpowiednich okolicznościach mogłyby przerodzić się w coś więcej. Tęskniłam za sposobem, w jaki na mnie patrzył, jakbym była kimś wartym uwagi. Po prostu tęskniłam za… nim.
– Opuściłam kwadrant zaledwie trzy lata temu, ale z tego, co słyszałam, radzi sobie całkiem nieźle i zapewni ci bezpieczeństwo. Przestań się tak szczerzyć – karci mnie Mira. – Zaczyna drugi rok. – Kiwa na mnie ostrzegawczo palcem. – Nie zabawiaj się z drugoroczniakami. Jeśli chcesz sobie poużywać, a powinnaś to robić – znacząco unosi brwi – i to jak najczęściej, zważywszy na to, że nigdy nie wiesz, co przyniesie jutro, ale zabawiaj się ze studentami swojego roku. Nie ma nic gorszego niż kadeci plotkujący, że zapewniłaś sobie ochronę przez łóżko.
– A zatem mogę sypiać z każdym pierwszoroczniakiem – stwierdzam z lekkim uśmiechem. – Tylko nie ze studentami drugiego i trzeciego roku.
– Zgadza się. – Puszcza do mnie oko.
Pokonujemy bramę i opuszczamy fortecę, żeby dołączyć do zebranego za murami tłumu.
Każda z sześciu prowincji Navarry wysłała w tym roku kandydatów na służbę wojskową. Niektórzy sami się zgłosili, innych wydelegowano w ramach kary. Większość została powołana. Tutaj w Basgiacie łączy nas tylko to, że wszyscy zdaliśmy egzaminy, pisemne oraz zręcznościowe – wciąż nie mogę uwierzyć, że jakoś zaliczyłam te drugie – co oznacza, że przynajmniej nie skończymy jako żywa tarcza w piechocie z pierwszej linii.
Atmosfera jest napięta, w powietrzu czuć obawy, kiedy Mira prowadzi mnie zniszczoną brukowaną ścieżką w stronę południowej wieży. Główny gmach uczelni wybudowano na zboczu Góry Basgiath, jakby wyciosano ją z wierzchołka grzbietu. Nad tłumem niespokojnych, czekających kandydatów i ich zapłakanych rodzin góruje potężna, rozwlekła budowla otoczona zwieńczonym blankami murem – mającym za zadanie strzec wysokiej strażnicy wyrastającej pośrodku – i z wybudowanymi w rogach obronnymi wieżami. W jednej z nich mieści się dzwonnica.
Większość zgromadzonych przemieszcza się w kolejce do podnóża północnej wieży, gdzie znajduje się wejście do Kwadrantu Piechoty. Część podąża w stronę bramy za nami – Kwadrantu Medyków, stanowiącego południową część uczelni. Moje serce przepełnia zazdrość, kiedy zauważam garstkę kadetów zmierzających w stronę centralnego tunelu prowadzącego do Archiwów rozciągających się pod fortecą, w których dołączą do Kwadrantu Skrybów.
Wejście do Kwadrantu Jeźdźców stanowią umocnione wrota u podnóża wieży, wyglądające podobnie jak portal prowadzący do wydziału piechoty. Niestety – w przeciwieństwie do kandydatów piechoty, którzy wchodzą bezpośrednio do kwadrantu położonego na parterze – my, jeźdźcy, musimy się wspiąć, aby dotrzeć do swojej części.
Wraz z Mirą dołączamy do kolejki jeźdźców i czekamy na znak. Popełniam błąd i zadzieram głowę.
Wysoko nad nami znajduje się kamienny mur, który w ciągu kilku następnych godzin odsieje kandydatów na jeźdźców od kadetów. Przeszkoda przecina dolinę i płynącą przez nią rzekę, oddzielającą główny gmach od wyżej położonej, potężnej cytadeli Kwadrantu Jeźdźców na południowym zboczu.
Nie mogę uwierzyć, że zaraz podążę tą drogą.
– I pomyśleć, że przez te wszystkie lata przygotowywałam się do pisemnych egzaminów na skrybkę – komentuję z sarkazmem. – A powinnam była ćwiczyć równowagę w chodzeniu po belce.
Mira puszcza moją uwagę mimo uszu, kiedy kolejka się przesuwa i kandydaci znikają za drzwiami.
– Nie pozwól, by wiatr wytrącił cię z równowagi.
Dwie osoby dalej mężczyzna odciąga od młodego chłopca szlochającą kobietę i razem opuszczają kolejkę. Zapłakani schodzą ze wzgórza w stronę gromady rodzin czekających na dole. Przed nami nie dostrzegam już żadnych rodziców, jedynie dziesiątki kandydatów zmierzających w stronę zwojowych.
– Skupiaj wzrok tylko na kamieniach znajdujących się przed tobą i nie patrz w dół – zaleca Mira, rysy jej twarzy się napinają. – Trzymaj ręce wyciągnięte po bokach dla zachowania równowagi. Jeśli plecak zacznie ześlizgiwać ci się z ramion, zrzuć go. Lepiej, żeby spadł on niż ty.
Oglądam się za siebie. Mam wrażenie, że w ciągu zaledwie kilku minut do kolejki dołączyły setki innych.
– Może powinnam ich przepuścić – zastanawiam się na głos. Panika chwyta mnie za serce. Co ja tu, u diabła, wyprawiam?
– Nie – zaprzecza siostra. – Im dłużej będziesz czekała na tych stopniach – wskazuje gestem wieżę – tym twój lęk stanie się większy. Pokonaj most, zanim strach weźmie cię we władanie.
Kolejka przesuwa się, w tle znów rozbrzmiewa dzwon. Wybiła ósma.
Tłum za nami rozdzielił się do wyznaczonych kwadrantów, a kandydaci są gotowi, by zapisać się i rozpocząć służbę.
– Skup się – warczy Mira, a ja gwałtownie obracam głowę i przenoszę wzrok na wprost. – To może zabrzmieć brutalnie, ale nie szukaj tutaj przyjaźni, Violet. Skup się na szukaniu sojuszników.
Przed nami zostały tylko dwie osoby – kobieta z wypchanym plecakiem, której wysokie kości policzkowe i owalna twarz przypomina mi wizerunki Amari – królowej bogów. Jej ciemnobrązowe włosy zostały zaplecione w kilka rzędów krótkich warkoczy, które sięgają jej równie ciemnej skóry na karku. Drugą osobą jest muskularny blondyn, któremu towarzyszyła zapłakana kobieta. On dźwiga na plecach jeszcze większy plecak.
Omijam wzrokiem kandydatów i przenoszę go na biurko zwojowego. Wytrzeszczam oczy.
– Czy to…? – zaczynam szeptem.
Mira podąża za moim spojrzeniem i mamrocze pod nosem przekleństwo.
– Dziecko separatystów? Tak, widzisz ten lśniący znak, który zaczyna się na wierzchu jego nadgarstka? To piętno rebelii.
Zaskoczona unoszę brwi. Jedyne piętno, o jakim słyszałam, to symbole pozostawiane przez smoka, który wykorzystuje magię, aby naznaczyć skórę jeźdźca, z którym się wiąże. Jednak tamte znaki są symbolem honoru, siły i na ogół mają kształt smoka, który je wypalił. Natomiast to piętno przedstawia wywijasy i ostre linie, które bardziej przypominają ostrzeżenie niż symbol jedności.
– To robota smoka?
Mira kiwa głową.
– Mama mówi, że smok generała Melgrena wypalił im to piętno, kiedy zgładził ich rodziców, ale nie jest zbyt skłonna wdawać się w szczegóły. Nie ma to jak ukarać dzieci, żeby zniechęcić innych do zdrady.
Wydaje mi się to… okrutne, lecz pierwsza zasada życia w Basgiacie brzmi: nigdy nie kwestionuj decyzji smoka. Mają w zwyczaju popielić każdego, kto się im sprzeciwi.
– Oczywiście większość dzieci naznaczonych symbolem rebelii pochodzi z Tyrrendoru, jednak rodzice niektórych z nich zamieszkiwali również inne prowincje… – Nagle krew odpływa z jej twarzy i siostra chwyta za mój plecak, żeby odwrócić mnie w swoją stronę. – Właśnie sobie przypomniałam – dodaje szeptem, a ja pochylam się w jej stronę. Niepokój w jej głosie potęguje dudnienie mojego serca. – Trzymaj się z daleka od Xadena Riorsona.
Powietrze uchodzi z moich płuc. To nazwisko…
– Tak, mówię o tym Xadenie Riorsonie – potwierdza. W jej oczach czai się obawa. – Jest studentem trzeciego roku i zabije cię bez wahania, gdy tylko dowie się, kim jesteś.
– Jego ojciec był Wielkim Zdrajcą. Przewodził rebelii – przypominam sobie. – Co Xaden tu robi?
– Dzieci wszystkich przywódców zostały wysłane na służbę w ramach kary za zbrodnie rodziców – wyjaśnia szeptem Mira, kiedy przesuwamy się dalej w kolejce. – Mama mówiła mi, że nie spodziewali się, że uda mu się pokonać most. Potem uznali, że najpewniej zginie z ręki jakiegoś kadeta, ale kiedy smok go wybrał… – Kręci głową. – W takiej sytuacji już nic nie można zrobić. Osiągnął rangę dowódcy skrzydła.
– To chore – warczę.
– Poprzysiągł wierność Navarze, ale w twoim przypadku chyba go to nie powstrzyma. Kiedy już uda ci się pokonać most, a na pewno tak będzie, znajdź Daina. Wciągnie cię do swojej drużyny i miejmy nadzieję, że znajdziesz się jak najdalej od Riorsona. – Mocniej ściska paski mojego plecaka. – Mówię poważnie. Trzymaj się od niego z daleka.
– Zapamiętam. – Kiwam głową.
– Następny. – Rozlega się głos dobiegający zza drewnianego biurka, przy którym trwają zapisy do Kwadrantu Jeźdźców. Naznaczony, zupełnie obcy mi jeździec, siedzi obok znanego mi starego kapitana Fitzgibbonsa, który na mój widok unosi srebrne brwi. – Violet Sorrengail?
Kiwam głową, biorę do ręki pióro i zapisuję swoje nazwisko w pustej rubryce na liście.
– Ale myślałem, że zamierzasz studiować w Kwadrancie Skrybów – wypomina cicho kapitan.
Zazdroszczę mu tego, że ma na sobie kremową tunikę. Nie jestem w stanie wydusić z siebie ani słowa.
– Generała Sorrengail uznała inaczej – wyjaśnia moja siostra.
Oczy starszego mężczyzny wypełniają się żalem.
– Jaka szkoda. Miałaś potencjał.
– Na bogów – odzywa się siedzący obok kapitana jeździec. – A ty to Mira Sorrengail? – Opada mu szczęka. Chociaż go nie znam, wyczuwam, że wielbi swoją bohaterkę.
– Tak. – Kiwa głową. – A to moja siostra Violet. Będzie studiować na pierwszym roku.
– O ile przeżyje spacer po moście – szydzi ktoś stojący za mną. – Wystarczy lekki podmuch wiatru, żeby spadła.
– Walczyłaś w bitwie pod Strythmore – ciągnie jeździec z podziwem w głosie. – Przyznali ci Odznakę Szpona za przeprowadzenie oddziału ogniowego za linię wroga.
Drwiny za nami ustają.
– Jak już mówiłam – Mira przykłada dłoń do moich pleców – to moja siostra Violet.
– Znasz drogę. – Kapitan kiwa głową i wskazuje na otwarte drzwi prowadzące do wieży. Wnętrze wydaje mi się niebezpiecznie mroczne. Walczę z potrzebą, by uciec gdzie pieprz rośnie.
– Oczywiście – zapewnia go i wymijamy biurko, żeby szyderca czekający za nami mógł się zapisać.
Zatrzymujemy się w przejściu i odwracamy w swoją stronę.
– Masz przeżyć, Violet. Nie chciałabym zostać jedynaczką. – Uśmiecha się szeroko i odchodzi, wymijając gapiących się kandydatów. Po zebranych roznosi się wieść o jej imieniu i zasługach.
– Pewnie trudno jest dorównać komuś takiemu – odzywa się stojąca we wnętrzu wieży dziewczyna.
– To prawda – przyznaję. Zaciskam dłonie na paskach plecaka i zanurzam się w ciemności. Moje oczy szybko przystosowują się do przyćmionego światła przeciskającego się przez równolegle ułożone okna ciągnące się wzdłuż wykutych w kamieniu schodów.
– Sorrengail tak jak…? – pyta, patrząc na mnie ponad ramieniem. Zaczynamy wspinać się po setkach stopni, które prowadzą nas do miejsca naszej potencjalnej śmierci.
– Zgadza się. – Nie ma tu balustrady, więc wodzę dłonią po kamiennej ścianie, gdy wspinamy się coraz wyżej i wyżej.
– Jak generała? – odzywa się idący przed nami blondyn.
– Właśnie tak – potwierdzam i posyłam mu uśmiech. Chłopak, którego matka tak mocno ściskała, nie może być chyba taki zły, prawda?
– Niesamowite. Ładne skórzane wdzianko – odpowiada mi uśmiechem.
– Dzięki. Dostałam od siostry.
– Ciekawe, ilu kandydatów spadło ze schodów i umarło, zanim w ogóle dotarło na most – zastanawia się dziewczyna, zaglądając w otchłań po drugiej stronie schodów.
– W zeszłym roku dwóch. – Przekrzywiam głowę, kiedy na mnie spogląda. – A raczej trzech, jeśli liczyć dziewczynę, na której wylądował jeden z chłopaków.
Brązowe oczy dziewczyny płoną, ale odwraca się i kontynuuje wspinaczkę.
– Ile tu jest stopni? – pyta.
– Dwieście pięćdziesiąt – odpowiadam. Przez następne pięć minut wspinamy się w milczeniu.
– Nie tak źle – stwierdza, kiedy niemal docieramy na szczyt i stajemy w kolejce. – A tak przy okazji, jestem Rhiannon Matthias.
– Dylan – wtrąca się blondyn i macha entuzjastycznie.
– Violet. – Uśmiecham się, jawnie ignorując sugestię siostry, by unikać przyjaźni i szukać jedynie sprzymierzeńców.
– Mam wrażenie, że całe życie czekałem na ten dzień. – Dylan poprawia plecak. – Dacie wiarę, że naprawdę tu dotarliśmy? To spełnienie marzeń.
Jasne. Naturalnie każdy kandydat poza mną cieszy się, że tu jest. To jedyny kwadrant, który nie przyjmuje poborowych, jedynie chętnych.
– Nie mogę się doczekać. – Rhiannon wręcz promienieje. – Kto by nie chciał latać na smoku?
Ja. Oczywiście w teorii nie brzmi to wcale tak źle, ale wzdrygam się na myśl o marnych szansach na przetrwanie do ceremonii rozdania dyplomów.
– A rodzice popierają wasz wybór? – pyta Dylan. – Bo moja mama od miesięcy błaga, bym zmienił zdanie. Ciągle powtarzam jej, że mam większe szanse na awans społeczny jako jeździec, ale ona upiera się, że powinienem dołączyć do Kwadrantu Medyków.
– Moi od zawsze wiedzieli, że chcę się tu dostać, więc wspierali mnie w tej decyzji. Poza tym mają moją bliźniaczkę, którą mogą zalewać miłością. Raegan spełniła swoje marzenie i jest mężatką spodziewającą się dziecka. – Rhiannon zerka w moją stronę. – A ty? Niech zgadnę. Masz na nazwisko Sorrengail, więc założę się, że w tym roku zgłosiłaś się jako pierwsza.
– Raczej nie miałam wyjścia. – Moja odpowiedź jest mniej entuzjastyczna niż jej.
– Rozumiem.
– I to prawda, jeźdźcy mają znacznie więcej korzyści niż inni żołnierze – zgadzam się z Dylanem, kiedy kolejka się przesuwa. Kandydat, który wcześniej ze mnie drwił, dogania nas spocony i czerwony. I co, teraz już nie jest ci tak do śmiechu, hm? – Lepsze wynagrodzenie, większa dowolność w kwestii munduru – kontynuuję. Nikt się nie przejmuje tym, co noszą jeźdźcy, póki przywdziewają czerń. Jedyne zasady, które ich obowiązują, to te zapisane w Kodeksie. Nauczyłam się ich na pamięć.
– I mają prawo nazywać się największymi twardzielami – dodaje Rhiannon.
– To też – zgadzam się. – Jestem niemal pewna, że napompowane ego dostajesz w zestawie wraz ze skórzanym uniformem do latania.
– Poza tym słyszałem, że jeźdźcy mogą wziąć ślub wcześniej niż w innych kwadrantach – wtrąca Dylan.
– To prawda. Zaraz po rozdaniu dyplomów. – O ile przeżyjemy. – Myślę, że ma to związek z chęcią przedłużenia rodów. – Większość odnoszących sukcesy jeźdźców to potomkowie wpływowych rodzin.
– A może dlatego, że umieramy szybciej niż w innych kwadrantach – podsuwa Rhiannon.
– Ja nie zamierzam umrzeć – odpowiada Dylan z większą pewnością siebie, niż ja czuję w tej chwili. Łapie za kołnierz tuniki, żeby odsłonić pierścień zawieszony na łańcuszku. – Moja dziewczyna powiedziała, że oświadczyny przed wyjazdem przyniosą pecha, więc czekamy do ukończenia studiów. – Całuje pierścień, a potem chowa go pod ubraniem. – Następne trzy lata zapowiadają się ciężko, ale będzie warto.
Nieomal wzdycham, bo to chyba najbardziej romantyczna rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałam.
– Ty pewnie dotrzesz na drugą stronę mostu – stwierdza złośliwie chłopak stojący za nami. – Ale ta tutaj spadnie przy lżejszym podmuchu wiatru.
Przewracam oczami.
– Zamknij się i skup na sobie – warczy Rhiannon. Kontynuujemy wspinaczkę, jej buty głośno stukają o kamień.
Przed nami pojawia się szczyt i drzwi, za którymi widać ciemniejące niebo. Mira miała rację. Te chmury mogą nam utrudnić spacer; musimy szybko dostać się na drugą stronę, żeby ich uniknąć.
Kolejny stopień, kolejny stukot podeszew Rhiannon.
– Pokaż mi te buty – mówię tak cicho, żeby buc za nami nie usłyszał.
Dziewczyna ściąga brwi, a w jej oczach pojawia się dezorientacja, mimo to pokazuje mi podeszwy. Są gładkie, tak jak w butach, które miałam na sobie wcześniej. Mój żołądek skręca się boleśnie.
Kolejka znowu się przesuwa, a potem staje, kiedy od wejścia dzieli nas zaledwie kilka stóp.
– Jaki masz rozmiar? – pytam.
– Co? – Rhiannon patrzy na mnie tępo.
– Pytam o buty. Jaki nosisz rozmiar?
– Ósemkę – odpowiada, wciąż nie rozumiejąc.
– Ja siódemkę – rzucam pospiesznie. – Będzie piekielnie bolało, ale chcę, żebyś wzięła mój lewy but. Zamień się ze mną.
– Słucham? – Patrzy na mnie, jakbym postradała zmysły. Może rzeczywiście tak jest.
– To buty jeździeckie, które lepiej trzymają się podłoża. Będziesz musiała podkurczyć palce i będą cię uciskać, ale przynajmniej nie poślizgniesz się tak łatwo, gdy się rozpada.
Rhiannon zerka na otwarte drzwi – na ciemniejące za nimi niebo – a potem wraca do mnie wzrokiem.
– Jesteś gotowa zamienić się ze mną butem?
– Tylko dopóki nie dotrzemy na drugą stronę. – Spoglądam w stronę wyjścia. Trójka kandydatów już idzie mostem z rozłożonymi na boki ramionami. – Ale musimy się pospieszyć, bo zaraz nasza kolej.
Rhiannon zaciska wargi i rozważa moją propozycję, a potem się zgadza i wymieniamy się lewymi butami. Ledwie udaje mi się go zawiązać, bo kolejka znowu się przesuwa, a idący za mną chłopak popycha mnie i wypadam na zewnątrz, usiłując złapać równowagę.
– Dalej. Niektórzy z nas mają coś do zrobienia po drugiej stronie. – Jego głos gra mi na nerwach.
– Nie jesteś teraz wart zachodu – mamroczę i udaje mi się stanąć prosto. Wiatr owiewa moją skórę, letni poranek jest duszny i gorący. Dobry pomysł z tym warkoczem, Miro.
Szczyt wieży jest goły, kamienne blanki przypominające zęby z przerwami ciągną się wzdłuż walcowatej bryły na wysokości mojej klatki piersiowej i nie przysłaniają widoków. Wąwóz i przepływająca przez niego rzeka nagle wydają się bardzo, ale to bardzo daleko stąd. Ile pod nami czeka powozów? Pięć? Sześć? Znam statystyki. Piętnaście procent kandydatów na jeźdźców nie przeżywa spaceru po moście. Każda próba w tym kwadrancie – włącznie z tą – została stworzona, aby przetestować umiejętność dosiadania smoka przez kadeta. Jeśli ktoś nie potrafi przejść na wietrze wąskim kamiennym mostem, to z pewnością nie będzie w stanie utrzymać równowagi i walczyć na grzbiecie smoka.
A co do odsetka śmierci… Chyba każdy jeździec uważa, że ryzyko jest warte śmierci w chwale. Albo zwyczajnie arogancja nie pozwala im myśleć, że mogliby spaść.
Nie należę do żadnej z tych grup.
Jest mi niedobrze, ale staram się oddychać głęboko nosem i wypuszczać powietrze ustami, idąc po ustępie za Rhiannon i Dylanem. Palcami przesuwam po kamiennych blankach i coraz bardziej zbliżam się do mostu.
Trójka jeźdźców czeka na nas przy wejściu, za które uchodzi ziejąca dziura w kamiennym murze wieży. Mężczyzna w koszulce z urwanymi rękawami odczytuje nazwiska kandydatów, którzy mają wstąpić na zdradziecką ścieżkę. Kolejny z wygoloną niemal całą głową, poza wąskim paskiem biegnącym przez sam środek, wyjaśnia zasady Dylanowi, który zajmuje miejsce i klepie ukryty pod tuniką pierścień, jakby miał przynieść mu szczęście. Mam nadzieję, że tak będzie.
Trzeci z nich odwraca się do mnie i moje serce zwyczajnie… zamiera.
Jest wysoki, ma czarne, potargane wiatrem włosy i gęste brwi odznaczające się od ciepłej, śniadej skóry. Mocno zarysowaną szczękę pokrywa ciemny zarost, a kiedy zakłada ręce na klatce piersiowej, mięśnie jego ramion i torsu wyraźnie się napinają. To tak piękny widok, że muszę przełknąć ślinę. A jego oczy… jego oczy mają kolor onyksu upstrzonego złotymi plamkami. Kontrast jest zaskakujący i oszałamiający… podobnie jak cała sylwetka chłopaka. Rysy jego twarzy wyglądają jak wyrzeźbione w marmurze i są tak zachwycające, jakby artysta poświęcił na stworzenie go całe swoje życie, a na same tylko usta przynajmniej rok.
To najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek zobaczyłam. A mieszkałam na terenie uczelni wojskowej długo, co oznacza, że widziałam ich w swoim życiu wielu.
Nawet blizna przecinająca na ukos lewą brew i kończąca się na szczycie policzka dodaje mu atrakcyjności. Jest gorący. Ogniście gorący. Piekielnie gorący. Wygląda jak mężczyzna, który wpakuje cię w kłopoty, a tobie będzie się to podobać. Nagle zupełnie wylatuje mi z głowy, dlaczego Mira odradzała mi zabawy z chłopakami ze starszego rocznika.
– Do zobaczenia po drugiej stronie! – woła Dylan ponad ramieniem, a potem z podekscytowanym uśmiechem wchodzi na most, szeroko rozkładając ramiona.
– Jesteś gotowy na następną, Riorson? – odzywa się jeździec w koszulce bez rękawów.
Xaden Riorson?
– Gotowa, Sorrengail? – pyta Rhiannon, wychodząc do przodu.
Czarnowłosy przenosi na mnie spojrzenie, a moje serce z nieodpowiednich powodów zaczyna walić jak szalone. Na jego lewym nadgarstku zaczyna się wijący symbol rebelii i znika pod rękawem czarnego uniformu, a następnie wyłania się spod kołnierza i pnie aż do linii żuchwy.
– Niech to szlag – szepczę. Xaden mruży oczy, jakby słyszał mnie pomimo wyjącego wiatru, który szarpie moim warkoczem.
– Sorrengail? – Podchodzi do mnie, a ja zadzieram głowę wysoko… i jeszcze wyżej.
Na bogów, nawet nie sięgam mu do obojczyka. Jest ogromny. Musi mieć grubo ponad sześć stóp.
Czuję się dokładnie tak, jak określiła mnie Mira – krucha – mimo to kiwam głową, a w jego lśniących onyksowych oczach pojawia się zimna, intensywna nienawiść. Niemalże czuję emanującą od niego pogardę niczym gorzkie perfumy.
– Violet? – woła Rhiannon.
– Jesteś najmłodszą córką generały Sorrengail. – Jego głos jest głęboki, oskarżycielski.
– A ty jesteś synem Fena Riorsona – odgryzam się i znaczenie tych słów dociska mnie jak głaz. Prostuję się jeszcze bardziej i usztywniam wszystkie mięśnie, żebym nie zaczęła drżeć.
„Z pewnością zabije cię w chwili, gdy dowie się, kim jesteś”. Słowa siostry odbijają się echem w mojej głowie, a strach zaciska mi gardło jak supeł. Zrzuci mnie w przepaść. Złapie mnie i osobiście zepchnie z wieży. Nawet nie dostanę szansy, żeby wejść na most. Umrę taka, za jaką ma mnie moja matka – słaba.
Xaden wstrzymuje oddech, mięsień na jego szczęce drga raz. Potem drugi.
– Twoja matka pojmała mojego ojca i dopilnowała, by został stracony.
Chwileczkę. Mówi tak, jakby tylko on miał tu powód do nienawiści. Zalewa mnie fala gniewu.
– Twój ojciec zabił mojego starszego brata. Wygląda na to, że jesteśmy kwita.
– Jakoś nie sądzę. – Jego mordercze spojrzenie przesuwa się po mnie, jakby próbował zapamiętać każdy szczegół mojego ciała albo szukał najmniejszych słabych punktów. – Twoja siostra należy do jeźdźców. To wyjaśnia skórzany strój.
– Jak widać. – Wytrzymuję jego spojrzenie, jakby to wygranie tego pojedynku miało mi zagwarantować przepustkę do kwadrantu, a nie przejście przez ciągnący się za nim most. W każdym razie przejdę. Mira nie straci znowu rodzeństwa.
Xaden zaciska dłonie w pięści.
Przygotowuję się na cios. Może i spróbuje zrzucić mnie z wieży, ale na pewno nie zamierzam mu tego ułatwić.
– Wszystko w porządku? – wtrąca się Rhiannon, przeskakując wzrokiem między mną a Xadenem.
Mężczyzna zerka na nią.
– Przyjaźnicie się?
– Poznałyśmy się na schodach – wyjaśnia, prostując ramiona.
Spuszcza wzrok i zauważa nasze niepasujące buty. Unosi brew, a jego dłonie się rozluźniają.
– Interesujące.
– Zamierzasz mnie zabić? – Zadzieram podbródek jeszcze bardziej.
Nagle rozlega się krzyk. Rhiannon i ja podrywamy głowy. Dylan się poślizgnął.
Zapowietrzam się, a serce podchodzi mi do gardła.
Na szczęście chłopak łapie się betonowego mostu, wierzgając nogami w powietrzu. Próbuje je o coś zahaczyć, ale nie ma podparcia.
– Podciągnij się, Dylan! – rozkazuje Rhiannon.
– Bogowie! – Zakrywam usta dłonią. Dylan ześlizguje się z mokrego kamienia i spada w otchłań. Wiatr i deszcz połykają dźwięki, jakie może wydawać ciało lądujące na dnie doliny. Ginie w nich również mój zdławiony szloch.
Xaden ani na chwilę nie odrywa ode mnie wzroku. Kiedy się do niego odwracam, nie potrafię odczytać jego miny.
– Po co miałbym tracić energię, żeby cię zabić, skoro most zrobi to za mnie? – Jego usta rozciągają się w złośliwym uśmiechu. – Twoja kolej.
W Kwadrancie Jeźdźców panuje mylne przekonanie, jakoby jedyną obowiązującą tu zasadą miało być „zabij” lub „daj się zabić”. Jednakże zadaniem jeźdźców nie jest wymordowanie innych kadetów… Chyba że danego roku brakuje smoków albo kadet stanowi zagrożenie dla całego skrzydła. Wówczas może zrobić się… interesująco.
Przewodnik po Kwadrancie Jeźdźców autorstwa majora Afendry
(wersja nieautoryzowana)
ROZDZIAŁ DRUGI
Dzisiaj na pewno nie umrę.
Te słowa stają się moją mantrą, powtarzam je w głowie, kiedy Rhiannon podaje swoje nazwisko jeźdźcowi, który stoi ze zwojem przy dziurze prowadzącej na most. Nienawiść w oczach Xadena pali mój policzek jak ogień i nawet deszcz chłostający skórę przy każdym podmuchu wiatru nie łagodzi pieczenia. Ani dreszczu strachu, który spływa wzdłuż mojego kręgosłupa.
Dylan nie żyje. Teraz to tylko imię, kolejny nagrobek, który zostanie ustawiony na cmentarzach przy drogach prowadzących do Basgiathu, kolejne ostrzeżenie skierowane do ambitnych kandydatów, którzy wolą ryzykować życie jako jeździec niż wieść bezpieczny żywot w innym kwadrancie. Już teraz wiem, dlaczego Mira ostrzegała mnie, bym nie szukała przyjaciół.
Rhiannon przykłada ręce do ściany po obu stronach otworu i spogląda na mnie ponad ramieniem.
– Zaczekam na ciebie po drugiej stronie! – przekrzykuje burzę. Strach w jej oczach odzwierciedla mój własny.
– Do zobaczenia na miejscu. – Kiwam głową i silę się na uśmiech.
Wchodzi na most i zaczyna iść. Posyłam modlitwę do Zihnala – boga szczęścia, chociaż wiem, że dzisiaj może mieć ręce pełne roboty.
– Nazwisko? – pyta jeździec stojący przy otworze. Jego towarzysz rozciąga płaszcz nad zwojem, próbując uchronić papier przed deszczem.
– Violet Sorrengail – odpowiadam w chwili, gdy nade mną rozlega się grzmot. O dziwo dźwięk działa na mnie uspokajająco. Zawsze lubiłam noce, podczas których za oknem fortecy szalała burza, a czytane przeze mnie książki na zmianę oświetlała błyskawica i spowijał mrok. Niestety ta ulewa może mnie kosztować życie. Zerkam na papier, na widniejące u spodu imiona Dylana i Rhiannon, które już rozmazał deszcz. To ostatni raz, gdy imię Dylana zostało zapisane, nie licząc jego nagrobka. Po drugiej stronie mostu będzie czekać kolejny zwój, dzięki któremu skrybowie będą mogli z uwielbieniem wyliczyć statystyki zgonów. W innym życiu to ja odczytywałabym i zapisywała dane do analizy dla potomności.
– Sorrengail? – Jeździec unosi brwi ze zdziwienia. – Tak jak generała Sorrengail?
– Tak. – Kurde, to się zaczyna robić nudne. A wiem, że będzie gorzej. Nie uniknę porównań do mojej matki, skoro jest tutaj głównodowodzącą. Co gorsza, wszyscy będą zakładać, że jestem urodzoną jeźdźczynią albo mistrzynią strategii jak Brennan. Albo spojrzą na mnie i dojdą do wniosku, że zupełnie nie przypominam członków mojej rodziny i na mnie zapolują.
Przykładam dłonie po obu stronach otworu i przesuwam palcami po kamieniach. Wciąż czuć ciepło po porannym słońcu, lecz deszcz szybko wychładza powierzchnię. Jest gładka, ale nie śliska, jak mogłaby być od mchu czy czegoś w tym rodzaju.
Rhiannon idzie niestrudzenie z rękami wyciągniętymi po bokach, została jej połowa drogi. Przez padający deszcz jej sylwetka z każdym krokiem staje się coraz mniej wyraźna.
– Myślałem, że ma tylko jedną córkę – przyznaje jeden z jeźdźców, rozciągając płaszcz pod innym kątem, kiedy uderza w nas kolejny podmuch wiatru. Skoro w osłoniętej wieży jest tak wietrznie, to na moście będę mieć poważny problem.
– Często to słyszę. – Wciągam powietrze nosem, wypuszczam ustami, próbuję zapanować nad oddechem i galopującym sercem. Jeśli spanikuję, umrę. Jeśli się poślizgnę, umrę. Jeśli… och, pieprzyć to. Już bardziej gotowa nie będę.
Stawiam pierwszy krok na moście i pospiesznie chwytam się kamiennej ściany, kiedy uderza we mnie kolejny podmuch, popychając w stronę otworu.
– I ty myślisz, że będziesz w stanie latać na smoku? – drwi znajdujący się za mną buc. – Też mi Sorrengail, zero równowagi. Współczuję skrzydłu, do którego trafisz.
Odzyskuję równowagę i mocniej ściągam paski plecaka.
– Nazwisko? – woła znowu jeździec, ale wiem, że tym razem nie mówi do mnie.
– Jack Barlowe – odpowiada ten za mną. – Zapamiętajcie to imię. Pewnego dnia zostanę dowódcą skrzydła. – Nawet jego głos ocieka arogancją.
– Lepiej się pospiesz, Sorrengail – rozkazuje głębokim głosem Xaden.
Oglądam się przez ramię i widzę, że przeszywa mnie lodowatym spojrzeniem.
– Chyba że potrzebujesz odrobiny motywacji? – Jack rzuca się z wyciągniętymi łapami. Ja pieprzę, zamierza mnie zepchnąć.
Strach zalewa moje żyły. Ruszam przed siebie, opuszczając bezpieczną wieżę. Nie ma już odwrotu.
Moje serce bije tak głośno, że słyszę je aż w uszach. Przypomina walenie w bębny.
„Skupiaj wzrok na kamieniach przed tobą i nie patrz w dół”, wspominam słowa Miry, ale trudno jest się skupić, kiedy każdy krok może być moim ostatnim. Wyciągam ręce, żeby złapać balans, a następnie zaczynam wykonywać ostrożne miniposunięcia, które ćwiczyłam na dziedzińcu z majorem Gillsteadem. Tyle że przy wietrze, deszczu i z liczącą sobie dwieście stóp głębokości otchłanią w ogóle nie czuję się jak na ćwiczeniach. Kamienie pod moimi stopami są nierówne, połączone zaprawą. Można się o nie łatwo potknąć. Skupiam wzrok na punkcie na wprost, żeby nie patrzeć na buty. Napinam wszystkie mięśnie i próbuję odnaleźć środek ciężkości, zachowując przy tym odpowiednią postawę.
W głowie mi się kręci, kiedy puls przyspiesza.
Uspokój się. Musisz nad sobą zapanować.
Nie jestem w stanie zanucić ani nawet wydobyć z siebie żadnego dźwięku, więc odpada śpiewanie dla odwrócenia uwagi, ale – w końcu jestem uczoną. Nie ma bardziej kojącego miejsca niż Archiwa, dlatego na tym właśnie się skupiam. Na faktach. Na logice. Na historii.
„Twój umysł zna już odpowiedź, więc uspokój się i pozwól mu sobie przypomnieć”, tak mawiał tata. Muszę zająć czymś myśli, żeby nie pozwolić rozsądkowi dojść do głosu, bo wtedy się odwrócę i ucieknę do wieży.
– Kontynent stanowi dom dla dwóch królestw, między którymi od czterystu lat toczy się wojna – recytuję podstawowe fakty, które musiałam wkuć do testu na skrybkę, i brnę przez most krok za krokiem. – Navarra, mój dom, jest większym królestwem, w którego skład wchodzi sześć odrębnych prowincji. Tyrrendor, nasza największa i najbardziej wysunięta na południe prowincja, graniczy z prowincją Krovli, będącą częścią królestwa Poromielu. – Każde słowo uspokaja mój oddech i bicie serca, a także łagodzi zawroty głowy.
– Po wschodniej stronie naszego królestwa leżą pozostałe dwie prowincje Poromielu, Braevick i Cygnisen, a Góry Esben stanowią naturalną granicę między nimi. – Mijam wymalowaną linię świadczącą o przebyciu połowy drogi. Znajduję się teraz w najwyższym punkcie, ale nie mogę o tym myśleć. Nie patrz w dół. – Za Krovlą, za naszym wrogiem, rozciągają się odległe jałowe Pustkowia…
Rozlega się grzmot. Uderza we mnie wiatr i gorączkowo wymachuję ramionami.
– Szlag!
Moje ciało leci na lewo wraz z podmuchem i upadam na most. Przytrzymuję się brzegów i przykucam, żeby nie spaść. W obliczu hulającego wokół mnie wiatru chcę stać się tak mała, jak to możliwe. Dopada mnie panika, od której przewraca mi się w żołądku, a płuca boleśnie się rozdymają.
– Tyrrendor jako ostatnia granicząca z wrogiem prowincja w Navarze dołączyła do przymierza i poprzysięgła wierność królowi Reginaldowi! – przekrzykuję wyjący wiatr, zmuszając umysł, by stawiał opór groźbie paraliżującego lęku. – Była to również jedyna prowincja, która sześćset dwadzieścia siedem lat później próbowała się uniezależnić od królestwa. Gdyby im się powiodło, nasze królestwo stałoby się bezbronne.
Rhiannon wciąż brnie po moście, została jej może jedna czwarta do końca drogi. To dobrze. Zasługuje na to, by tam dotrzeć.
– Królestwo Poromielu składa się głównie z gruntów ornych i terenów bagiennych, jest znane z produkcji niesamowitych materiałów, niekończących się pól zbóż i wyjątkowych kryształów potrafiących amplifikować pomniejsze zdolności magiczne. – Przelotnie zerkam na ciemne chmury wiszące nad moją głową, a potem zaczynam posuwać się dalej, stawiając jedną nogę za drugą. – Dla kontrastu górzyste tereny Navarry są bogate w rudy metali, twarde drewno pochodzące ze wschodnich prowincji oraz obfitują w łosie i jelenie.
Przy następnym kroku rozkopuję fragmenty luźnej zaprawy. Zamieram, bo ręce mi dygoczą, ale czekam, aż odzyskam balans. Przełykam ślinę i sprawdzam swoją siłę, a następnie ruszam dalej.
– Porozumienie handlowe zawarte w Ressonie, podpisane ponad dwieście lat temu, zapewnia wymianę mięsa i drewna z Navarry na materiały i zboża z Poromielu cztery razy do roku na posterunku w Athebyne, przy granicy Krovli i Tyrrendoru.
Z tego miejsca dostrzegam Kwadrant Jeźdźców. Potężne kamienne fundamenty cytadeli wznoszą się na zboczu góry, gdzie kończy się ścieżka i gdzie mam nadzieję dotrzeć. Ocieram krople deszczu z twarzy skórzanym rękawem i zerkam w tył na Jacka.
Zatrzymał się przy znaku symbolizującym jedną czwartą drogi, widzę jego postawną, nieruchomą sylwetkę. Wygląda… jakby na coś czekał. Ręce ma luźno opuszczone po bokach. Wiatr zdaje się nie zaburzać jego równowagi. Co za pieprzony szczęściarz. Mogłabym przysiąc, że uśmiecha się do mnie z oddali, ale przez deszcz nie widzę wyraźnie.
Nie mogę tu zostać. Jeśli chcę dożyć kolejnego wschodu słońca, muszę się ruszyć. Nie pozwolę, by strach rządził moim ciałem. Mocno spinam mięśnie nóg dla równowagi, powoli puszczam kamienny most i wstaję.
Ręce na boki. Idź.
Muszę dotrzeć tak daleko, jak tylko się da, zanim nadejdzie kolejny podmuch wiatru.
Oglądam się przez ramię na Jacka i krew odpływa z mojego ciała.
Odwrócił się do mnie plecami, a twarzą do następnego kandydata, który kroczy chwiejnie w jego stronę. Jack łapie tyczkowatego chłopaka za paski pękatego plecaka, a ja obserwuję z przestrachem, jak dryblas zrzuca chudzielca z mostu, jakby był tylko workiem zboża.
Rozlega się krzyk, który szybko cichnie, kiedy chłopak znika z pola widzenia.
A niech mnie.
– Ty jesteś następna, Sorrengail! – woła Jack. Odrywam wzrok od otchłani i widzę, że celuje we mnie palcem, uśmiechając się złowieszczo. Następnie rusza w moją stronę, zmniejszając dzielący nas dystans z zastraszającą prędkością.
Rusz się. Teraz.
– Tyrrendor zajmuje południowo-zachodni kraniec Kontynentu – recytuję. Na śliskiej, wąskiej powierzchni stawiam kroki miarowo, ale z obawą. Lewy but zsuwa się nieznacznie przy każdym zetknięciu z podłożem. – To kraina niemal niedostępna, jest bowiem terenem górzystym, graniczącym na zachodzie z Morzem Szmaragdowym i z Oceanem Arktylskim na południu. Mimo że geograficznie otaczają ją Klify Dralor – naturalna bariera obronna…
Uderza we mnie kolejny podmuch wiatru. Moje stopy ślizgają się na powierzchni, serce przyspiesza. Potykam się i upadam kolanami na kamień, krzycząc z bólu. Szukam dłońmi podparcia, a moja lewa noga zwisa luźno z tego piekielnego mostu. Jack jest tuż za mną. Nagle popełniam karygodny błąd i patrzę w dół.
Krople wody spływają po moim nosie i podbródku, rozbijają się na kamieniu, a następnie dołączają do przecinającej dolinę rzeki, znajdującej się ponad dwieście stóp niżej. Przełykam gulę uciskającą mi gardło i mrugam, starając się uspokoić szybkie bicie serca.
Nie zamierzam dzisiaj umrzeć.
Chwytam za brzegi kamiennego mostu i przenoszę ciężar ciała na ręce na tyle, na ile mogę, a potem podciągam nogę i odnajduję stopą podłoże. Teraz już żadne fakty nie uspokoją moich myśli. Muszę przesunąć prawą nogę pod siebie, tę z butem o lepszej przyczepności, ale jeden fałszywy ruch i dowiem się, jak zimna jest woda w rzece.
A raczej umrzesz od zderzenia z powierzchnią.
– Idę po ciebie, Sorrengail! – rozlega się za mną.
Odpycham się od kamienia i zrywam na równe nogi, modląc się w duchu, bym się nie poślizgnęła. Jeśli upadnę, trudno, to będzie mój błąd. Ale nie dam się zamordować temu dupkowi. Tak, lepiej dostać się na drugą stronę, gdzie czyha na ciebie jeszcze więcej morderców. Oczywiście nie wszyscy studenci z kwadrantu będą próbowali mnie zabić, tylko kadeci, którzy uznają mnie za osobę przynoszącą szkodę naszemu wydziałowi. Nie bez powodu siła jest najbardziej pożądaną cechą wśród jeźdźców. Drużyna, sekcja czy skrzydło są tak skuteczne jak jego najsłabsze ogniwo i jeśli ogniwo pęknie, wszyscy znajdą się w niebezpieczeństwie.
Albo Jack myśli, że jestem słabym ogniwem, albo jest niezrównoważonym brutalem, który czerpie radość z zabijania. Pewnie obie teorie są prawdziwe. W każdym razie muszę przyspieszyć. Rozkładam ręce na boki i skupiam się na końcu drogi, na dziedzińcu cytadeli, gdzie Rhiannon stoi już bezpieczna. Nabieram tempa pomimo deszczu. Napinam wszystkie mięśnie, łącznie z brzuchem, i chociaż raz jestem wdzięczna za to, że znacznie odbiegam wzrostem od innych.
– Będziesz krzyczeć całą drogę na dół? – drwi Jack, wciąż woła, lecz jego głos zdaje się teraz bliższy. Depcze mi po piętach.
Teraz nie ma już miejsca na strach, więc go blokuję – wyobrażam sobie, że wpycham tę emocję za żelazne kraty w moim umyśle. Z tego miejsca dostrzegam już koniec mostu i jeźdźców, którzy czekają przy wejściu do cytadeli.
– Nie ma szans, by takie chuchro, które nawet nie potrafi udźwignąć pełnego plecaka, zdało egzaminy wstępne. Jesteś życiową pomyłką, Sorrengail – woła Jack, tym razem jego głos brzmi wyraźniej, ale nie mogę obejrzeć się za siebie, bo stracę równowagę. – Nie sądzisz, że wyświadczę wszystkim przysługę, jeśli wykończę cię teraz? To o wiele łaskawsza śmierć niż ta w zetknięciu ze smokami. Będą zjadać cię kończyna po kończynie, żywcem. No dalej – prowokuje mnie. – Z przyjemnością ci pomogę.
– Gówno prawda – mamroczę. Do podwórza otoczonego ogromnymi murami cytadeli zostało już zaledwie kilkanaście stóp. Mój lewy but ślizga się na mokrej powierzchni. Chwieję się, ale po chwili odzyskuję równowagę i mknę dalej. Za okazałymi blankami góruje forteca wyryta w zboczu góry, stanowiąca skupisko wysokich kamiennych budynków układających się na kształt litery L. Z oczywistych względów została wzniesiona z takich materiałów, które przetrwają pożogę. Mury otaczające dziedziniec cytadeli są grube na dziesięć stóp i wysokie na osiem, a prowadzi do nich jedno wejście. Już prawie jestem na miejscu.
Powstrzymuję pełen ulgi szloch, kiedy po moich obu stronach pojawiają się kamienne mury.
– Myślisz, że będziesz tam bezpieczna? – Głos Jacka zdaje się szorstki i… bliski.
Otoczona ścianami czuję się pewniej i bezpieczniej, więc puszczam się biegiem, żeby pokonać ostatnie dziesięć stóp drogi. Adrenalina w moim ciele sięga zenitu, a za mną rozlegają się jego kroki. Rzuca się w moją stronę i próbuje chwycić mnie za plecak, ale pudłuje, jego ręka zaledwie muska moje biodro. Gnam do przodu i przeskakuję ostatnie dwanaście cali z podwyższonego parapetu na dziedziniec, gdzie już czeka dwóch jeźdźców.
Jack warczy z frustracji, a moje serce kurczy się boleśnie.
Obracam się i wyrywam sztylet z pochwy na wysokości mojej klatki piersiowej w chwili, gdy Jack zatrzymuje się nade mną. Dyszy ciężko, a jego twarz przybiera purpurowy odcień. W zmrużonych oczach w kolorze lodowca dostrzegam chęć mordu, gdy zerka na mnie i… na czubek sztyletu wycelowany w jego krocze.
– Myślę… że na razie… będę… bezpieczna – udaje mi się wysapać. Drżą mi wszystkie mięśnie, ale ręka ani drgnie.
– Jesteś tego pewna? – Głos Jacka podszywa złość. Gęste blond brwi marszczą się nad lodowatymi oczami, a jego monstrualna sylwetka pochyla się w moją stronę. Nie robi jednak kroku.
– Krzywdzenie drugiego jeźdźca jest niezgodne z prawem. Ani w formacji kwadrantu, ani w przypadku gdy agresor przewyższa ofiarę rangą, ani w obecności kadeta wyższego rangą – recytuję Kodeks, mimo że serce podchodzi mi do gardła. – Mogłoby to zaburzyć działanie skrzydła. A zważywszy na stojących za nami ludzi, myślę, że śmiało można uznać ich za formację. Artykuł trzeci, ustęp…
– Gówno mnie to obchodzi! – Wykonuje ruch, ale ja się nie ruszam. Mój sztylet przebija się przez pierwszą warstwę jego bryczesów.
– Sugeruję przemyśleć posunięcie. – Poprawiam pozycję, w razie gdyby się nie wycofał. – Bo jeszcze omsknie mi się ręka.
– Nazwisko? – mamrocze stojąca nieopodal kobieta, jakbyśmy byli najmniej interesującą rzeczą, jaką dzisiaj widziała. Przelotnie zerkam w jej kierunku. Zakłada za ucho ogniście rude włosy sięgające podbródka, a drugą ręką trzyma zwój i obserwuje rozgrywającą się przed nią scenę. Trzy czteroramienne gwiazdy przyczepione do jej płaszcza sugerują, że jest na trzecim roku. – Jesteś całkiem mała jak na jeźdźca, ale wygląda na to, że ci się udało.
– Violet Sorrengail – odpowiadam, ale całą swoją uwagę skupiam teraz na Jacku. Deszcz spływa strugą po jego ściągniętej brwi. – I zanim zapytasz, tak, jestem jej córką.
– Nie dziwię się, widząc ten manewr – odpowiada kobieta i zatrzymuje pióro nad zwojem w taki sam sposób jak mama.
To chyba najmilszy komplement, jaki w życiu słyszałam.
– A ty jak się nazywasz? – pyta. Na pewno patrzy na Jacka, ale jestem zbyt skupiona na przeciwniku, by to sprawdzić.
– Jack Barlowe. – Jego usta już nie układają się w szyderczy uśmiech i nie rzuca w moją stronę zapewnieniami o tym, że zabicie mnie sprawi mu dziką przyjemność. Na jego twarzy dostrzegam jedynie czystą złośliwość i obietnicę zemsty.
Dreszcz niepokoju sprawia, że włoski stają dęba na moim karku.
– Cóż, Jack – odzywa się mężczyzna stojący po mojej prawej, przeciągając samogłoski. Drapie się po przyciętej ciemnej koziej bródce. Nie ma na sobie płaszcza, a deszcz wsiąka w liczne odznaki wszyte w jego skórzaną kurtkę. – Kadetka Sorrengail ma cię w garści, a dokładniej… trzyma cię za jaja. I ma rację. Regulamin jasno mówi, że pośród jeźdźców w formacji wymagany jest szacunek. Jeśli chcesz ją zabić, musisz to zrobić na macie sparingowej albo na osobności. Oczywiście, o ile pozwoli ci zejść z mostu. Twoja stopa jeszcze nie dotknęła ziemi, więc nie jesteś jeszcze kadetem. Ale ona tak.
– A jeśli postanowię skręcić jej szyję, gdy tylko zejdę na dół? – warczy Jack, a jego spojrzenie obiecuje, że dotrzyma słowa.
– Wtedy wcześniej spotkasz się ze smokiem – odpowiada znudzonym tonem rudowłosa. – Tutaj nikt nie czeka na proces. Sami dokonujemy egzekucji.
– To jak będzie, Sorrengail? – pyta mężczyzna. – Zrobisz z Jacka eunucha już na początku roku?
I co ja mam teraz zrobić? Nie mogę go zabić, bo pod tym kątem mi się nie uda, a pozbawienie go jaj sprawi, że znienawidzi mnie jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle możliwe.
– Zamierzasz trzymać się zasad? – Kieruję to pytanie do Jacka. W głowie mi szumi, ręce mam ociężałe, ale nie zdejmuję ostrza z celu.
– Chyba nie mam wyboru. – Kącik jego ust unosi się w drwiącym uśmieszku, jego sylwetka się rozluźnia, a ręce unosi w geście kapitulacji.
Opuszczam sztylet, ale cały czas trzymam go w dłoni na wszelki wypadek i odsuwam się w stronę rudowłosej ze zwojem.
Jack zeskakuje na dziedziniec i przechodzi obok, trącając mnie ramieniem. Zatrzymuje się na chwilę i pochyla, żeby wyszeptać:
– Jesteś już martwa, Sorrengail. I to ja cię zabiję.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tytuł oryginału: Fourth Wing
Copyright © 2023 by Rebecca Yarros
All rights reserved
Translation copyright © 2023 by Grupa Wydawnicza FILIA
This edition is published by arrangement with Alliance Rights Agency
c/o Entangled Publishing, LLC
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2023
Projekt okładki: Bree Archer i Elizabeth Turner Stokes
Grafiki na okładce:
Peratek/Shutterstock
Stopkin/Shutterstock
Darkness222/Shutterstock
detchana wangkheeree/Shutterstock
Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-047-1
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
SERIA: HYPE