Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 27.05.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
1158 osób interesuje się tą książką
Po spędzeniu niemal osiemnastu miesięcy w Uczelni Wojskowej Basgiath Violet Sorrengail wie, że nie ma już czasu na naukę. Nie ma już czasu na niepewność. Ponieważ bitwa zaczęła się na dobre, a wraz z wrogami nadchodzącymi z zewnątrz, jak i tymi kryjącymi się w ich szeregach, nie wiadomo już komu ufać.
Teraz Violet musi wybrać się za upadające aretiańskie osłony, aby znaleźć sprzymierzeńców na obcych ziemiach, którzy będą gotowi stanąć do walki razem z Navarrą. Podróż ta podda próbie jej inteligencję, szczęście i siłę, ale ona zrobi wszystko, żeby uratować ukochanych – swoje smoki, rodzinę, dom oraz jego.
Nawet jeśli oznacza to trzymanie tajemnicy tak wielkiej, że mogłaby wszystko zniszczyć. Potrzebują armii. Potrzebują mocy. Potrzebują magii. I potrzebują jednej rzeczy, którą tylko Violet może odnaleźć – prawdy.
Jednak burza nadchodzi… I nie wszyscy przetrwają jej gniew.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 887
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tym, którzy nie biegną za popularnym tłumem,
tym, którzy zostają przyłapani na czytaniu pod biurkiem,
tym, którzy mają wrażenie, że nigdzie nie zostają zaproszeni,
nie są nigdzie zaliczani, przez nikogo reprezentowani.
Bierzcie swoje skórzane stroje. Będziemy latać na smokach.
Onyx Storm. Onyksowa burza to ekscytująca przygodowa powieść fantasy, której akcja toczy się w brutalnym, pełnym rywalizacji świecie wojskowej uczelni dla jeźdźców smoków. Książka porusza tematy wojny, psychicznych i fizycznych tortur, uwięzienia, przemocy, obrażeń, sytuacji stanowiących zagrożenie dla życia, krwi, rozczłonkowania, podpalania, morderstwa, śmierci ludzi i zwierząt, utraty rodziny, żałoby, zawiera również wulgaryzmy i opisy o zabarwieniu erotycznym, dlatego czytelnicy wrażliwi na takie tematy powinni wziąć to pod uwagę i przygotować się na burzę…
Niniejszy tekst został wiernie przepisany z navarriańskiego na współczesny
język przez Jesinię Neilwart, kuratorkę Kwadrantu Skrybów z Uczelni
Wojskowej Basgiath. Przedstawione wydarzenia są zgodne z prawdą,
a imiona zostały zachowane, aby uhonorować pamięć poległych.
Niech Malek pobłogosławi ich dusze.
Ochrona Basgiathu i barier pociągnęła za sobą niesłychane koszty, w tym życie generały Sorrengail. Należy zmodyfikować strategię. Sprzymierzenie się z Poromielem, nawet tymczasowo, leży w najlepszym interesie królestwa.
Odzyskana korespondencja generała Augustine’a Melgrena
do Jego Królewskiej Mości Tauriego Mądrego
PROLOG
Gdzie, na Maleka, on zmierza? Pędzę tunelami ciągnącymi się pod kwadrantem. Staram się za nim nadążyć, ale noc jest nieprzenikniona, a Xaden idealnie wpasowuje się w mrok. Gdyby nie nasza smocza więź naprowadzająca mnie w odpowiednią stronę i sporadycznie pojawiające się magiczne światła, w życiu bym się nie domyśliła, że zamaskowany Xaden podąża gdzieś przede mną.
Strach trzyma mnie w lodowatej pięści, a moje kroki stają się chwiejne. Dzisiaj wieczorem, gdy czekaliśmy na wieści w sprawie obrażeń Sawyera po bitwie, która niemal kosztowała nas Basgiath, Xaden ze spuszczoną głową stał w otoczeniu Bodhiego i Garricka. Nie mam pojęcia, co on teraz zamierza. Jeśli ktoś zauważy delikatne czerwone obwódki wokół jego źrenic, zostanie aresztowany – i najprawdopodobniej stracony. Zgodnie z tym, co przeczytałam, na tym etapie mogą one zniknąć, ale do tego czasu… Co może być takie ważne, że postanowił zaryzykować i się ujawnić?
Jedyna logiczna odpowiedź wywołuje u mnie przeszywający dreszcz i nie ma on nic wspólnego z zimnem kamienia wyściełającego korytarz, które przenika przez moje skarpetki. Gdy dźwięk zamykanych drzwi wyrwał mnie z niespokojnego snu, nie miałam nawet czasu włożyć butów, co dopiero mojej zbroi.
Żadne z nich nie odpowie, odzywa się Andarna. Jednym szarpnięciem otwieram drzwi do znajdującego się w oddali mostu, a w oddali rozbrzmiewa kliknięcie kolejnych zamków. Czy to był on? Sgaeyl jest wciąż… wściekła, a Tairn pachnie zarówno gniewem, jak i smutkiem.
To zrozumiałe z powodów, nad którymi jeszcze nie mogę się rozwodzić, choć nie jest mi to na rękę.
Czy mam zapytać Cuira albo Chradha… zaczyna.
Nie. Cała czwórka musi się wyspać. Rano bez wątpienia będziemy zmuszeni wylecieć na patrol, żeby wypatrzeć wszelkie pozostałe veniny. Przemierzam rozległy most, na którym panuje ziąb. Stawiam coraz bardziej niepewne kroki i podskakuję na widok rozciągający się za oknami. Wcześniej było na tyle ciepło, by nadciągnęły burze, ale teraz śnieg opada grubą kurtyną, zasłaniając wąwóz, który oddziela kwadrant od głównego kampusu Basgiathu. Czuję ucisk w klatce piersiowej, a świeża fala łez, które zdają się nie mieć końca, znowu piecze mnie pod opuchniętymi powiekami.
Zaczęło się jakąś godzinę temu, przypomina łagodnie Andarna.
Od tamtej chwili temperatura spada nieubłaganie. Staram się o tym nie myśleć. Wypuszczam drżący oddech i upycham wszystko, czego w tej chwili nie jestem w stanie zdzierżyć, do schludnego, odpornego na myśli pudełka i chowam je głęboko w swoim umyśle.
Jest zbyt późno, by uratować mamę, ale za nic nie pozwolę, żeby Xaden skończył martwy.
Masz prawo opłakiwać stratę, przypomina mi Andarna, gdy otwieram drzwi prowadzące do Kwadrantu Medyków i wchodzę do zatłoczonego holu. Po obu stronach kamiennego tunelu wyczekują ranni w różnokolorowych mundurach, a medycy biegają między nimi a salą.
Jeśli będę załamywać się nad każdą stratą, nie będę mieć czasu na nic innego. Nauczyłam się tego przez ostatnie osiemnaście miesięcy. Mijam grupę wyraźnie upojonych alkoholem kadetów piechoty i przeciskam się przez obszar, który stał się wielką izbą chorych. Staram się dostrzec plamę ciemności. Ta część kwadrantu nie uległa zniszczeniom, ale wciąż śmierdzi tu siarką i popiołem.
– Ku pamięci twojej matki! Za generałę Sorrengail, płomień Basgiathu! – woła jeden z trzeciorocznych. Żołądek ściska mi się jeszcze bardziej, gdy brnę naprzód, nie udzielając mu odpowiedzi.
Kiedy skręcam, by znaleźć się w następnym korytarzu, przez ułamek sekundy widzę plamę ciemności spowijającą prawą ścianę. Potem moim oczom ukazują się schody prowadzące do komnaty przesłuchań, otoczonej dwoma zaspanymi strażnikami. Cienie prześlizgują się po schodach.
Cholera. Na ogół uwielbiam mieć rację, ale w tym przypadku chciałabym się mylić. Szukam Xadena przez naszą mentalną więź, lecz natrafiam tylko na grubą, chłodną ścianę z onyksu.
Muszę przebić się przez tych strażników. Co zrobiłaby Mira?
Już dawno zabiłaby twojego porucznika i miałaby pewność co do swego posunięcia, odpowiada Andarna. Twoja siostra najpierw działa, a potem zadaje pytania.
Nie pomagasz. Odrobina kolacji, którą w siebie dzisiaj wcisnęłam, chce ujrzeć światło dzienne. Andarna ma rację. Mira zabije Xadena niezależnie od okoliczności, jeśli tylko się dowie, że pobrał moc z ziemi. A co do pewności siebie mojej siostry… taka postawa to wcale nie jest zły pomysł. Przywołuję wszelkie pokłady arogancji, na jakie mnie stać, nawet jeśli będzie to trochę udawane. Prostuję ramiona, zadzieram podbródek i maszeruję w stronę strażników, mając nadzieję, że wyglądam na bardziej pewną siebie, niż się czuję.
– Muszę rozmówić się z więźniem.
Mężczyźni wymieniają spojrzenia, a potem wyższy odchrząkuje.
– Otrzymaliśmy rozkazy od Melgrena, by nikogo tam nie wpuszczać.
– Powiedz mi… – Przekrzywiam głowę i krzyżuję ramiona na piersi z taką pewnością, jakbym miała na sobie wszystkie moje sztylety… czy chociaż buty. – Co byś zrobił, gdyby człowiek bezpośrednio odpowiedzialny za śmierć twojej matki znajdował się parę kroków dalej?
Niższy spuszcza głowę, odsłaniając rozcięcie pod uchem.
– Rozkazy… – zaczyna wyższy, zerkając na końcówkę mojego warkocza, który poluzował się w trakcie snu.
– On znajduje się za tymi drzwiami – wchodzę mu w słowo. – Proszę was, żebyście na pięć minut odwrócili wzrok, a nie dawali mi klucz. – Wbijam wymowny wzrok w pęk wiszący przy zakrwawionym pasku strażnika. – Gdyby chodziło o twoją matkę, która oddała własne życie, żeby chronić całe królestwo, zapewniam, że odwdzięczyłabym się tym samym.
Wyższy strażnik blednie.
– Goverson – szepcze niższy. – To poskramiaczka piorunów.
Goverson stęka, zaciskając dłonie ułożone wzdłuż własnego ciała.
– Dziesięć minut – oznajmia. – Pięć za twoją matkę i pięć za ciebie. Wiemy, kto nas dzisiaj uratował. – Wskazuje ruchem głowy na schody.
Tak naprawdę w ogóle nie mają pojęcia. Nikt nie zdaje sobie sprawy z poświęcenia, na jakie zdobył się Xaden, żeby zabić mędrca… Ich generała.
– Dziękuję. – Schodzę po stopniach na drżących nogach, starając się zignorować ostry zapach mokrej ziemi próbujący wytrącić mnie z równowagi.
Nie mogę uwierzyć, że zaszedł aż tutaj.
Z pewnością szuka informacji, zauważa Andarna. Chce się dowiedzieć, kim jest, i wcale mu się nie dziwię. Tęsknota w jej głosie zbija mnie z pantałyku.
On nie jest bezdusznym veninem. To wciąż Xaden. Mój Xaden, warczę. Kiedy po cichu schodzę na dół, kurczowo trzymam się tej jedynej rzeczy, której jestem pewna.
Dobrze wiesz, czym skutkuje czerpanie mocy prosto z ziemi, ostrzega.
Czy wiem? Tak. Czy to akceptuję? Wykluczone.
Gdyby całkowicie zatracił siebie, zdążyłby już wielokrotnie wyciągnąć ze mnie moc, szczególnie wtedy, kiedy spałam. Zamiast tego zadbał o nasze bezpieczeństwo i ryzykował ujawnieniem siebie, godzinami siedząc u mojego boku. Zaczerpnął mocy z ziemi tylko raz. Na pewno możemy naprawić miejsce, w którym jego dusza… pękła. Na ten moment nie jestem w stanie przyjąć do wiadomości niczego więcej. Wiem już, co uważa Tairn, a perspektywa kłócenia się z waszą dwójką jest wykańczająca, więc proszę cię, na miłość Amari, stań po mojej stronie.
Więź między nami drży.
W porządku.
Naprawdę? Zatrzymuję się na schodach i opieram rękę o ścianę, żeby złapać równowagę.
Jestem równie nieznaną istotą co on, a mimo to wciąż mi ufasz, oznajmia. Nie zamierzam być powodem kolejnej walki, którą musisz stoczyć.
Och, dzięki bogom. Jej słowa przenikają mnie do szpiku kości i z ulgą zwieszam głowę. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo potrzebuję to usłyszeć, dopóki tego nie powiedziała.
Dziękuję. Masz wszelkie prawo wiedzieć, skąd pochodzisz, ale ja nie mam wątpliwości co do tego, kim jesteś. Zaczynam pokonywać pozostałe stopnie, tym razem pewniejszym krokiem. Powinnaś sama podjąć decyzję, która pomogłaby ci odnaleźć twoją rodzinę. Martwię się jednak, że Melgren…
Spaliłam venina w trakcie bitwy, wtrąca tak szybko, że słowa zlewają się w jedno.
Tak… to prawda. Marszczę brwi, podążając spiralnymi schodami w stronę komnat przesłuchań. Kiedy pojawiła się na polu bitwy, byłam zbyt zszokowana jej wyglądem, zmianą koloru jej łusek, by skupić się na płonącej venince. Z tego, co mi wiadomo, nigdy nie udało się spalić żadnego venina. Tairn również jeszcze nie skomentował tej sprawy.
Myślałam o tym całą noc. Gdy zmieniam kolor, magia wydaje się inna. Może kiedy w tamtym momencie wykorzystałam swoją moc, zmieniłam w jakiś sposób veninkę, osłabiłam ją na tyle, by umożliwić spalenie. Andarna zwalnia, by podkreślić słowa.
To mogłoby zmienić… wszystko. Z dołu dobiegają stłumione głosy, więc przyspieszam. Warto przyjrzeć się temu później. Ja oczywiście nie zamierzam ryzykować utratą życia Andarny, ogłaszając wszem wobec, że może być naszą najnowszą bronią. Tym bardziej że już rozeszła się plotka, że szukamy przymierza z Poromielem. Co może być gorszego niż dowództwo, które naraziłoby Andarnę? Dowództwo całego Kontynentu, które próbowałoby tego samego.
– Możesz walczyć z tym, ile zechcesz, ale ta moc płynąca w jej żyłach? – drwi Jack. Jego słowa wybrzmiewają wyraźniej, gdy się zbliżam. – Nie bez powodu ci na górze jej pragną. Chcesz braterskiej porady? Pogódź się z tym i znajdź sobie kogoś innego do ruchania. Ta twoja słynna samokontrola w jej obecności zaczyna pękać…
– Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił – ucina Xaden lodowatym głosem.
Moje serce podwaja tempo. Zatrzymuję się przed ostatnim zakrętem na schodach tak, by ukryć się przed ich wzrokiem. Jack mówi o mnie.
– Nawet ty nie masz wpływu na to, co zaczynamy w sobie tracić najpierw, Riorson. – Jack wybucha śmiechem. – A mówię to z własnego doświadczenia, samokontrola znika szybko. Spójrz tylko na siebie. Dopiero co zaczerpnąłeś ze źródła, a już tu przybiegłeś i rozpaczliwie szukasz lekarstwa. Wkrótce zaczniesz się staczać, a wtedy… cóż, powiedzmy, że te srebrne włosy, które tak cię ujęły, zrobią się szare jak całe jej ciało. A te marne obręcze nowicjusza wokół twoich oczu nie będą już tymczasowe, tylko zostaną z tobą na zawsze.
– Tak się nie stanie – cedzi Xaden.
– Mógłbyś ją dostarczyć im osobiście. – Rozlega się brzdęk łańcuchów. – Albo możesz mnie wypuścić i zrobimy to razem. Kto wie, może nawet pozwolą jej żyć, żeby trzymać cię na smyczy, dopóki nie zmienisz się w asima i całkowicie o niej nie zapomnisz.
– Pierdol się.
Zaciskam pięści. Jack wie, że Xaden zaczerpnął mocy, i zdradzi to pierwszej osobie, która będzie go przesłuchiwać. A wtedy Xaden zostanie aresztowany. Kręci mi się w głowie, gdy słyszę, jak ta dwójka sprzecza się zaledwie kilka metrów dalej. Ich słowa plączą się z moimi myślami. Na bogów, mogę stracić Xadena, tak jak straciłam…
Nie. Nie stracę. Nie dopuszczę do tego, nie pozwolę mu zatracić siebie samego.
Czuję narastający strach, ale duszę go w zarodku, nie pozwalając mu się rozprzestrzenić. Jedyną rzeczą silniejszą od wzbierającego uczucia jest mój upór.
Xaden należy do mnie. Jest w moim sercu, mojej duszy, we wszystkim. Zaczerpnął mocy z ziemi, żeby mnie uratować, a ja przejdę cały świat wzdłuż i wszerz, aż znajdę sposób, by go odzyskać. Nawet jeśli w tym celu będę musiała targować się z Tecarusem, żeby dotrzeć do każdej księgi na tym przeklętym Kontynencie lub schwytać każdego władającego mrokiem i go przesłuchać.
Razem znajdziemy lekarstwo, obiecuje Andarna. Na początku sprawdzimy wszelkie, bardziej oczywiste rozwiązania, ale jeśli mam rację i w jakiś sposób przypadkowo osłabiłam tego venina w trakcie zmiany moich łusek, to inne podobne mi smoki powinny wiedzieć, jak opanować tę metodę. Jak go zmienić. Jak go wyleczyć.
Mój oddech drży na myśl o tej możliwości, o cenie.
Nawet jeśli masz rację, nie zamierzam cię wykorzystać…
Chcę odnaleźć swoją rodzinę. Obie wiemy, że zlokalizowanie jej jest nieuniknione, odkąd twoi przywódcy wiedzą, czym jestem. Pozwól, że zrobimy to na naszych warunkach i dla naszych celów. Jej ton się wyostrza. Pozwól, że podążymy każdą możliwą ścieżką, by odnaleźć lekarstwo.
Ona ma rację.
Każda możliwa ścieżka może wymagać złamania kilku praw.
Smoki nie podlegają ludzkim prawom, przypomina tonem, który kojarzy mi się z Tairnem. A jako że jesteś ze mną związana i jesteś jeźdźczynią Tairna, sama również już im nie podlegasz.
Zbuntowana nastolatka, mamroczę, już snując w głowie kilka planów, z których połowa może nawet wypalić. Mimo że jestem ich jeźdźczynią, wciąż istnieją pewne zbrodnie, które pociągnęłyby za sobą egzekucję wykonaną na mnie… oraz na tych, którym ufam na tyle, by ich zaangażować. Przytakuję samej sobie, myśląc o tym i akceptując to ryzyko, które dotyczy głównie mnie.
Znów będziesz musiała skrywać tajemnice, ostrzega Andarna.
Ale tylko takie, które ochronią Xadena. Co oznacza, że należy powstrzymać Jacka przed ujawnieniem prawdy, ale tak, żeby go nie zabić. W tym momencie nie możemy sobie pozwolić na bycie celem pościgu, do czego bez wątpienia doprowadziłaby śmierć naszego jedynego więźnia.
Jesteś pewna, że mam nie pytać Cuira lub Chradha…?
Nie. Ruszam schodami. Poza Bodhim i Garrickiem jest tylko jedna osoba, której mogę zaufać w kwestii stawiania interesu Xadena na pierwszym miejscu. Jedyna, która może poznać całą prawdę. Przekaż Glane, że potrzebuję Imogen.
Dzisiaj nie umrę.
Ocalę go.
Osobisty wpis Violet Sorrengail do Dziennika Brennana
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dwa tygodnie później
Latanie w styczniu powinno być naruszeniem zasad kodeksu. Przez szalejącą zamieć i nieustępliwą mgłę zza szkieł gogli niczego nie widzę w trakcie przebijania się przez burzę śnieżną nad górami niedaleko Basgiathu. Mając nadzieję, że najgorsze już przetrwaliśmy, mocno zaciskam dłonie w rękawiczkach na łęku siodła.
Śmierć w tym momencie byłaby dość niedogodna, zwracam się do Tairna i Andarny dzięki łączącej nas mentalnej więzi. Chyba że chcecie powstrzymać mnie przed udziałem w Senarium dziś po południu? Czekałam ponad tydzień na udający zaproszenie rozkaz od królewskiej rady, ale opóźnienie jest zrozumiałe, zważywszy na fakt, że są na etapie czwartego dnia bezprecedensowych rozmów pokojowych odbywających się na terenie uczelni. Poromiel publicznie zadeklarował, że siódmego dnia odejdą, jeśli warunki nie zostaną spełnione, a na razie na to się zapowiada. Mogę mieć tylko nadzieję, że łaskawie będą w pogodnym nastroju, kiedy się zjawię.
Chcesz zdążyć na spotkanie? To tym razem nie spadnij, odgryza się Tairn.
Po raz ostatni powtarzam, wcale nie spadłam, bronię się. Zeskoczyłam, żeby pomóc Sawyerowi…
Nawet mi nie przypominaj.
Nie możecie wiecznie wykluczać mnie z patroli, wtrąca Andarna, która właśnie znajduje się w ciepłym i chronionym Kotle.
To nie jest bezpieczne, przypomina jej Tairn chyba po raz setny. Pomijając pogodę, to nie wycieczka dla rozrywki, bo polujemy na władających mrokiem.
Nie powinnaś z nami latać, zgadzam się. Cały czas szukam śladów Ridoca i Aotroma, ale wszędzie widzę tylko ścianę bieli. Czuję ucisk w sercu. Jak którekolwiek z nas ma w tych warunkach zobaczyć topografię lub naszych kolegów z drużyny, a tym bardziej władających mrokiem znajdujących się setki metrów pod nami? Nie pamiętam, żeby uczelnię nawiedzały tak gwałtowne burze, jak przez ostatnie dwa tygodnie. Bez niej…
Mama. Tęsknota zanurza swoje ostre szpony w mojej klatce piersiowej, unoszę więc twarz, żeby poczuć na policzkach lodowaty śnieg. Skupiam się na czymkolwiek, byle oddychać dalej, byle brnąć dalej. Później będzie czas na opłakiwanie. Jak zawsze.
To tylko pobieżny patrol, jęczy Andarna, wyrywając mnie z zamyślenia. Potrzebuję praktyki. Kto wie, jaką zastaniemy pogodę podczas poszukiwań mojej rasy.
Te „pobieżne patrole” okazały się śmiertelnie niebezpieczne i nie mam zamiaru szukać okazji, żeby przetestować teorie o ogniu Andarny. Mroczni być może mają ograniczone moce wewnątrz barier, ale wciąż są groźnymi przeciwnikami. Ci, którzy nie uciekli bezpośrednio po bitwie, wykorzystali element zaskoczenia, żeby dodać kolejne nazwiska do listy poległych. Ucierpiały osoby z Pierwszego Skrzydła, Trzeciego i nawet z naszej Sekcji Szpona.
W takim razie ćwicz równomierne rozprowadzanie magii, aby utrzymać wszystkie kończyny w cieple podczas lotu, bo twoje skrzydła nie wytrzymają takiego zimna, warczy Tairn w zasypujący nas śnieg.
„Twoje skrzydła nie wytrzymają takiego zimna”, Andarna przedrzeźnia go bezczelnie. A ty jakimś cudem jesteś w stanie udźwignąć ciężar własnego ego.
Idź, znajdź sobie jakąś owcę i pozwól dorosłym pracować. Mięśnie Tairna poruszają się pode mną nieznacznie w znajomy sposób, więc pochylam się na tyle, na ile pozwoli siodło, żeby przygotować się do nurkowania.
Żołądek podchodzi mi do gardła, gdy Tairn składa skrzydła i przecinamy burzę w drodze na dół. Wiatr szarpie za kaptur mojego zimowego munduru, skórzany pas siodła wpija się w moje zamarznięte uda, a ja modlę się do Zihnala, żebyśmy nie trafili na żaden wierzchołek góry.
Tairn wyrównuje lot, a mój żołądek się uspokaja. Przesuwam gogle na czoło i mrugam szybko, patrząc w prawo. Wraz z obniżeniem wysokości zmniejszyła się również siła zawieruchy na tyle, że widzę kamieniste szczyty tuż nad polem treningowym.
Chyba jest czysto. Oczy zachodzą mi łzami zarówno od wiatru, jak i śniegu, który bardziej przypomina małe igiełki niż płatki. Przecieram soczewki zamszowymi rękawiczkami i ponownie nakładam je na oczy.
Zgadzam się. Kiedy usłyszymy to samo od Feirge i Crutha, zakończymy na dzisiaj wycieczkę, burczy.
Mówisz tak, jakby nienapotkanie wroga przez trzy dni było czymś złym. Może naprawdę złapaliśmy i zabiliśmy ich wszystkich. Jako kadeci pozbyliśmy się trzydziestu jeden veninów na terenach otaczających Basgiath, podczas gdy nasi profesorowie oczyszczali resztę prowincji. Byłoby ich trzydziestu dwóch, gdyby ktokolwiek zaczął podejrzewać, że jeden z nich jest wśród nas, nawet jeśli dzięki Xadenowi mamy o siedemnaście potworów mniej.
Ta cisza nie napawa mnie opty… Nad nami rozlega się smagnięcie wiatru i Tairn gwałtownie podrywa głowę, a ja idę w jego ślady.
O nie.
To nie wiatr. Tylko skrzydła.
Moim oczom ukazują się szpony Aotroma i zalewa mnie panika. Burza popycha go prosto w naszą stronę.
Tairn!, krzyczę, ale on już skręca w lewo, zbaczając z kursu.
Świat się obraca, niebo i ziemia zamieniają się miejscami dwukrotnie w przyprawiającym o mdłości tańcu, a potem Tairn rozpościera skrzydła z nagłym łopotem. Ruch sprawia, że pęka gruba na niemal trzy centymetry warstwa lodu pokrywająca brzegi błony i jego kawałki osypują się w powietrzu.
Biorę głęboki, drżący oddech, kiedy Tairn z maksymalnym wysiłkiem wachluje skrzydłami i w ciągu kilku sekund wznosi się o trzydzieści metrów, a potem pędzi w stronę brązowego mieczogona związanego z Ridokiem.
Gniew pali powietrze w moich płucach, gdy emocje Tairna przelotnie zalewają mój organizm. Zaraz potem udaje mi się wznieść mentalne bariery, żeby wytłumić najsilniejsze doznania przyćmiewające naszą więź.
– Nie! – przekrzykuję wiatr, gdy wyłaniamy się po lewej stronie Aotroma, ale jak zawsze Tairn robi to, na co ma ochotę, i kłapie szczękami zaledwie kilka centymetrów od głowy smoka. – Przecież to był wypadek!
I zapewne dałoby się go uniknąć dzięki smoczej komunikacji.
Mniejszy brązowy smok skrzeczy, gdy Tairn powtarza ostrzeżenie. Po chwili Aotrom obnaża grdykę na znak uległości.
Ridoc patrzy w moją stronę zza ściany śniegu i wyrzuca ręce w powietrze, ale chyba nie zauważa mojego przepraszającego wzruszenia ramionami, bo jego smok odbija w bok i zmierza na południe w stronę pola treningowego.
Wygląda na to, że Feirge i Rhi zdążyły się zgłosić.
Czy to naprawdę było konieczne?, opuszczam bariery i więzi Tairna i Andarny zalewają mnie z pełną mocą. Lśniąca ścieżka prowadząca do Xadena wciąż jest jednak zablokowana, stanowi jedynie echo dawnej mocy. Utrata nieustannej więzi boli, ale wiem, że on jeszcze nie ufa sobie na tyle – albo temu, w co według niego mógł się zamienić – by ją ciągle utrzymywać.
Tak, odpowiada Tairn, przeświadczony, że jedno słowo wystarczy za odpowiedź.
Jesteś niemal dwukrotnie większy od niego i widać było, że to wypadek, powtarzam, kiedy gwałtownie nurkujemy w stronę pola treningowego. Śnieg na dnie wąwozu został wydeptany przez nieustannie krążące patrole drugiego i trzeciego roku tak, że utworzyły się błotniste kałuże.
To był przejaw nieuwagi, a dwudziestodwuletni smok powinien wiedzieć, że nie należy odcinać się od swojej jednostki tylko dlatego, że sprzecza się ze swoim jeźdźcem, oburza się Tairn. Jego gniew nieco traci na sile, gdy Aotrom ląduje przy Feirge, zielonym sztyletogonie Rhi.
Szpony Tairna uderzają w zamrożoną ziemię po lewej stronie Aotroma, wprawiając w drgania każdą kość w moim ciele. Plecy eksplodują mi bólem, a najbardziej obrywają lędźwie. Oddycham głęboko, starając się przeczekać najgorsze, z resztą sobie jakoś radzę, więc ruszam dalej.
O, cóż za gracja. Przesuwam gogle na czubek głowy.
Następnym razem ty będziesz lecieć. Otrzepuje się jak mokry pies, a ja zasłaniam twarz dłońmi, chroniąc się przed lodem i śniegiem opadającymi z jego łusek.
Kiedy się uspokaja, ciągnę za skórzany pas siodła, ale sprzączka zacina się o poszarpane, nierówne szwy, które nałożyłam po walce. Jeden z nich pęka.
Cholera. Nie doszłoby do tego, gdybyś pozwolił Xadenowi to naprawić. Z wysiłkiem wysuwam się z siodła, ignorując bolesne protesty zesztywniałych z mrozu stawów, i przemierzam ścieżkę oblodzonych łusek i kolców, które znam jak własną kieszeń.
Mroczny tego nie rozciął, odpowiada Tairn.
Przestań go tak nazywać. Kolana uginają się pode mną, rozkładam ramiona, żeby złapać równowagę, przeklinając swoje stawy na wysokości smoczego barku. Po godzinie w siodle w tych temperaturach trzeszczące kolano to nic. Cieszę się, że moje biodra wciąż działają.
Przestań wypierać prawdę. Tairn podkreśla każde słowo dosadnego rozkazu, gdy omijam kałużę lodu i próbuję zejść na dół. Jego dusza już nie należy do niego.
Nie dramatyzujesz za bardzo? Nie zamierzam kolejny raz wdawać się w tę kłótnię. Jego oczy znowu są normalne…
Ten rodzaj mocy jest uzależniający. Wiesz o tym, bo w przeciwnym razie nie udawałabyś w nocy, że śpisz. Obraca głowę w sposób kojarzący się z wężem i mierzy mnie złotym okiem.
Śpię. To nie do końca kłamstwo, ale najwyższa pora zmienić temat. Kazałeś mi naprawić siodło samej, żeby dać mi nauczkę? Kiedy ześlizguję się na dół, mój tyłek protestuje przy zetknięciu z każdą łuską, ale w końcu ląduję w świeżej warstwie śniegu. Czy dlatego, że już nie ufasz Xadenowi w kwestii mojego wyposażenia?
Tak. Tairn unosi głowę wysoko nade mną i puszcza strumień ognia wzdłuż skrzydła, topiąc pozostały lód, a ja odwracam się od żaru, który boleśnie kontrastuje z temperaturą mojego ciała.
Tairn… Z trudem formułuję dźwięki, patrząc na niego. Przed spotkaniem muszę wiedzieć, jakie masz zdanie w tej sprawie. Ze wsparciem Empireum lub bez nie jestem w stanie zrobić tego bez ciebie.
Innymi słowy, czy zamierzam poprzeć bezmiar sposobów na igranie ze śmiercią w imię uleczenia tego, dla którego nie ma już nadziei? Ponownie obraca łeb w moją stronę.
Przez więź z Andarną przetacza się napięcie.
On nie… Daruję sobie ten argument, skoro wydają się już trochę przekonani. W sumie to tak.
W jego piersi rozlega się niski pomruk.
Latam bez rozgrzania skrzydeł, przygotowując się do dźwigania znacznie większych ciężarów i to na dłuższe dystanse. Czy to nie stanowi odpowiedzi na twoje pytanie?
Ma na myśli Andarnę. Wzdycham z ulgą.
Dziękuję.
Z jego nozdrzy buchają kłęby pary.
Jednakże nie myl mojego niezachwianego wsparcia wobec ciebie, mojej towarzyszki oraz wobec Andarny z jakąkolwiek formą wiary w niego. Tairn unosi głowę, kończąc tym samym dyskusję.
Dotarło.
Ruszam wydeptaną ścieżką w stronę miejsca, gdzie czekają Rhi i Quinn. Ridoc okrąża Tairna szerokim łukiem. Niemal zdrętwiałymi palcami odpinam część zimowego kaptura i odsuwam od twarzy obszyty futrem materiał.
– Na waszej trasie wszystko w porządku?
Rhi i Quinn wyglądają na zmarznięte, ale są całe, dzięki niech będą bogom.
– Wciąż… alarmująco spokojnie. Nie widziałyśmy niczego podejrzanego. A palenisko wiwern wciąż wypełniają tylko popioły i kości. – Rhi wybiera grudkę śniegu z obszycia kaptura i ściąga go, odsłaniając sięgające ramion czarne warkocze.
– Przez ostatnie dziesięć minut gówno widzieliśmy. – Ridoc przeczesuje włosy dłońmi w rękawiczkach, a płatki śniegu zsuwają się z jego brązowych policzków, nawet nie topniejąc.
– Ty przynajmniej władasz lodem. – Wskazuję ręką na jego twarz, irytująco nietkniętą mrozem.
Quinn pospiesznie ściąga blond loki w kok.
– Używanie mocy pomogłoby ci się rozgrzać.
– Nie zamierzam ryzykować, kiedy nie wiem, gdzie mogę trafić. – Tym bardziej że straciłam w bitwie swój jedyny przewód. Zerkam na Ridoca, gdy za nim grupa smoków z naszej Sekcji Ogona przygotowuje się do patrolu. – A tak w ogóle, o co spierałeś się z Aotromem?
– Przepraszam za to. – Ridoc posyła mi zbolałą minę i dodaje szeptem: – On chce wrócić do domu. Do Aretii. Mówi, że tam możemy zacząć poszukiwania siódmej rasy.
Rhi kiwa głową, a Quinn zaciska usta w ciasną linię.
– Tak, rozumiem – odpowiadam. To popularna opinia wśród smoków naszej jednostki. A tutaj nie jesteśmy do końca mile widziani. Porozumienie między navarriańskimi a aretiańskimi jeźdźcami rozpadło się zaledwie kilka godzin po bitwie. – Ale jedyna droga do przymierza, które może pomóc uratować poromielskich cywili, wymaga naszej obecności tutaj. Przynajmniej na razie.
Nie wspominając już o tym, że Xaden nalegał, abyśmy tu zostali.
Woli tu zostać, ponieważ navarriańskie bariery chronią cię przed nim. Tairn wypuszcza kolejny strumień ognia, gdy go ignoruję. Rozgrzewa lewe skrzydło, a potem przykuca i wzbija się w powietrze razem z pozostałymi.
Dziedziniec jest niemal opustoszały, kiedy do niego docieramy i przechodzimy przez tunel biegnący pod łańcuchem górskim oddzielającym nas od pola treningowego. Przed nami śnieg pokrywa skrzydło koszar, środkową rotundę łączącą struktury kwadrantu oraz wszystko poza wysuniętą najbardziej na południe częścią dachu, gdzie ogień Maleka płonie jasno w najwyższej wieży, pochłaniając przedmioty należące do naszych zmarłych – zgodnie z jego życzeniem.
Może bóg śmierci przeklnie mnie za to, że zostawiłam sobie dziennik matki, ale z drugiej strony, gdybyśmy się jednak spotkali, i tak przekazałabym mu kilka dosadnych słów.
– Zdajcie raport – rozkazuje stojąca z lewej strony na podium Aura Beinhaven, której towarzyszy Ewan Faber, krępy, skwaszony dowódca tego, co zostało z navarriańskiego Czwartego Skrzydła.
– Och, dobrze, że wszyscy wróciliście. – Głos Ewana ocieka sarkazmem. Chłopak krzyżuje szerokie ramiona, z których osypuje się śnieg. – Strasznie się martwiliśmy.
– Przecież ten dupek był ledwie dowódcą Sekcji Szpona, gdy wylatywaliśmy – mamrocze Ridoc.
– Dzisiaj czysto – odpowiada Rhiannon. Aura kiwa głową, ale nie odpowiada. – Jakieś wieści z frontu?
Czuję skurcz w żołądku. Brak informacji jest nieznośny.
– Żadnych, którymi byłabym gotowa podzielić się z bandą dezerterów – prycha Aura.
Och, niech się wali.
– Bandą dezerterów, którzy uratowali ci dupę! – Quinn pokazuje środkowy palec, kiedy ją mijamy. Nasze buty skrzypią na żwirze pokrytym śniegiem. – Navarriańscy jeźdźcy, aretiańscy jeźdźcy… Nie możemy tak funkcjonować – zwraca się do grupy szeptem. – Jeśli oni nas nie zaakceptują, to lotnicy nie mają szans.
Kiwam głową na zgodę. Mira już zajmuje się tym problemem. Nie żeby dowództwo wiedziało lub miało wykorzystać to, czego się dowiedziała, nawet jeśli miałoby to uratować negocjacje. Nadęte dupki.
– Devera i Kaori powinni wrócić lada dzień. I uporządkują strukturę dowodzenia, gdy tylko koronowane głowy podpiszą porozumienie, które, miejmy nadzieję, usprawiedliwi nasze odejście. – Rhi przekrzywia głowę, gdy Imogen wychodzi z rotundy przed nami, różowe włosy muskają jej policzek wraz z każdym krokiem stawianym na schodach. – Cardulo, ominął cię patrol.
– Porucznik Tavis przypisał mnie do innego zadania – wyjaśnia Imogen bez wahania, zmierzając w naszą stronę. Jej wzrok przeskakuje na mnie. – Sorrengail, na słówko.
Kiwam głową. Pilnowała Xadena.
– Jutro masz być obecna. – Rhi wraz z pozostałą dwójką mija Imogen, a potem zatrzymuje się w połowie schodów i ogląda przez ramię, gdy reszta wchodzi do środka. – Chwila. Czy Mira nie miała dzisiaj wrócić?
– Jutro. – Niepokój ściska mnie w gardle niczym ciasno zawiązana wstążka. Wymyślenie planu to jedno, a wprowadzenie go w życie drugie, szczególnie jeśli konsekwencje mogą dotyczyć bliskich mi ludzi, którzy mieliby zostać zdrajcami… po raz kolejny.
Każda możliwa ścieżka, przypomina mi Andarna.
Każda możliwa ścieżka, powtarzam jak mantrę i prostuję ramiona.
– Dobrze. – Na twarzy Rhi powoli rozciąga się uśmiech. – Kiedy skończycie, będziemy w izbie chorych – obiecuje, a następnie pokonuje pozostałe stopnie i wchodzi do rotundy.
– Powiedziałaś drugorocznym, co knuje Mira? – szepcze oskarżycielskim tonem Imogen.
– Tylko jeźdźcom – odpowiadam równie cicho. – Jeśli zostaniemy przyłapani, zarzucą nam zdradę, ale jeśli przyłapią lotników, to…
– Będzie wojna – dokańcza Imogen.
– Ridoc, czy ty specjalnie zamroziłeś te drzwi, że nie da się ich otworzyć? – krzyczy Rhi u szczytu stopni, szarpiąc za klamkę rotundy i napierając na drzwi całym ciałem. Po chwili Ridoc wyłania się z jej lewej strony. – Wracaj tu natychmiast i to napraw!
– Jasne. Powiedzenie im było znakomitym pomysłem. – Imogen pociera grzbiet nosa, a Ridoc wybucha histerycznym śmiechem z wnętrza rotundy. – Wasza czwórka to jakaś pomyłka. To będzie cud, jeśli nam się to uda i nie zostaniemy straceni.
– Nie musisz się w to angażować. – Obcinam ją takim spojrzeniem, na które jeszcze półtora roku temu bym się nie odważyła. – Zrobię to z twoją pomocą lub bez niej.
– Ktoś tu się zrobił pyskaty, co? – Kącik jej ust się unosi. – Wyluzuj. I jeśli Mira wymyśli jakiś plan, oczywiście w to wchodzę.
– Ona nie wie, co to porażka.
– Zauważyłam. – Wiatr ciska śniegiem w nasze twarze, a wzrok Imogen się wyostrza. – Ale proszę cię, tylko mi nie mów, że zdradziłaś swojej nieustraszonej czwórce wszystkie powody, dla których to robimy.
– Oczywiście, że nie. – Wciskam rękawiczki do kieszeni. – On wciąż jest na mnie wkurzony, bo „obciążyłam cię” tą wiedzą.
– To powinien odpuścić sobie głupie wyskoki, które później trzeba odkręcać. – Rozciera zmarznięte dłonie i rusza za mną schodami. – Posłuchaj, chciałam porozmawiać z tobą sam na sam, bo gadałam z Garrickiem i Bodhim i…
– Beze mnie? – Cała sztywnieję.
– O tobie – prostuje bez skruchy.
– Jeszcze lepiej. – Wyciągam rękę do drzwi.
– Doszliśmy do wniosku, że musisz przemyśleć to, gdzie śpisz.
Mocno zaciskam dłoń na klamce i rozważam, czy nie przywalić jej drzwiami w twarz.
– A ja doszłam do wniosku, że możecie się pieprzyć. Nie ucieknę od niego. Nie skrzywdził mnie nawet w chwilach, gdy stracił kontrolę. I nigdy tego nie zrobi.
– Mówiłam im, że tak powiesz, ale nie zdziw się, jeśli będą pytać. Dobrze wiedzieć, że ty wciąż jesteś przewidywalna, nawet jeśli Riorson nie jest.
– A jak się on dzisiaj ma? – Żar zalewa mi twarz, kiedy wchodzimy do pustej rotundy. Zdejmuję kaptur. Bez zajęć, formacji czy jakiegokolwiek porządku skrzydło akademickie pozostaje opuszczone, ale sale i jadalnie pełne są snujących się bez celu zmartwionych i zestresowanych kadetów, mających nadzieję, że przetrwają kolejny patrol, i pragnących wyładowywać swoje frustracje na innych. Każdy z nas dosłownie zabiłby za lekcję analizy wojennej.
– Burkliwy i uparty jak zawsze – odpowiada Imogen, kiedy wchodzimy do koszar. Milkniemy, mijając grupy patrzących na nas spode łba drugoroczniaków z Pierwszego Skrzydła. W tym Caroline Ashton, co oznacza, że prawdomówcy ją sprawdzili. Na nasze szczęście schody prowadzące do Kwadrantu Medyków są puste. – Zamierzasz mu powiedzieć, co chcemy zrobić?
– Jest świadomy, że będziemy szukać pobratymców Andarny. A co do reszty? Nie chce wiedzieć. – Gdy docieramy do tuneli, kiwam głową nadchodzącej parze aretiańskich jeźdźców z Trzeciego Skrzydła, ale odzywam się dopiero, gdy znajdujemy się poza zasięgiem ich słuchu. – Boi się, że niezamierzenie zdradzi jakieś informacje. Co jest śmieszne, ale muszę uszanować jego życzenie.
– Nie mogę się doczekać, aż on odkryje, że przewodzisz własnej rebelii. – Uśmiecha się szeroko, kiedy przemierzamy most prowadzący do Kwadrantu Medyków.
– To nie jest rebelia, a ja jej nie… przewodzę. – Xaden, Dain, Rhi… oni są przywódcami. Potrafią natchnąć innych i dowodzić nimi, mając na uwadze dobro całej drużyny. A ja robię wszystko tylko po to, żeby uratować Xadena.
– Zaliczając do tego misję odnalezienia rasy Andarny? – Otwiera drzwi prowadzące do Kwadrantu Medyków, a ja podążam za nią do środka.
– To coś innego, a ja nie dowodzę, co najwyżej próbuję wyłonić dowódcę. O ile mi się uda. – Rozglądam się po zagraconym tunelu, omijam wzrokiem śpiących pacjentów ubranych w niebieskie koszule i zauważam kręcącą się między nimi grupę zakapturzonych skrybów, bez wątpienia wciąż starających się doliczyć rannych i poległych. – Brzmi jak jedno i to samo, ale tak nie jest.
– Jasne. – Jej głos ocieka sarkazmem. – Cóż, wiadomość przekazana, więc kończę tę rozmowę. Daj znać, kiedy wróci Mira. – Odchodzi w kierunku głównej części uczelni. – Pozdrów ode mnie Sawyera i powodzenia dzisiaj!
– Dzięki – wołam za nią, a potem odwracam się w stronę izby chorych. Gdy pokonuję dwuskrzydłowe drzwi, dociera do mnie zapach ziół i krwi. Macham Tragerowi stojącemu na prawo, który jako jeden z kilku przeszkolonych medycznie lotników robi wszystko, by się przydać.
Kiwa głową znad łóżka pacjenta, a potem sięga po igłę i nici.
Ruszam w pośpiechu w stronę najbliższego kąta, schodząc z drogi medykom, którzy biegają między osłoniętymi łóżkami chorych.
Gdy się zbliżam, zza ostatniej kotary dobiega śmiech Ridoca. Jasnoniebieskie zasłony zostały odciągnięte i pozwalają ujrzeć stos rzuconych w kąt zimowych kurtek oraz wszystkich drugorocznych z naszej sekcji ściśniętych przy łóżku Sawyera.
– Nie przesadzaj – odzywa się Rhiannon, siedząca na drewnianym krześle na wysokości głowy Sawyera. Kiwa palcem na Ridoca, który przysiadł na łóżku w miejscu, gdzie powinna się znajdować noga naszego kolegi z drużyny. – Ja tylko powiedziałam im, że to stolik naszej drużyny i mają…
– …zapitalać w podskokach do Sekcji Pierwszego Skrzydła, gdzie ich miejsce – dokańcza za nią Ridoc, znowu wybuchając śmiechem.
– Nie wierzę, że to powiedziałaś. – Kącik ust Sawyera się unosi, ale daleko mu do prawdziwego uśmiechu.
– Powiedziała. – Lawiruję w ciasnej przestrzeni, starając się ominąć wyciągnięte nogi Cat, która siedzi na podłodze obok Maren. Rozpinam kurtkę lotniczą i rzucam ją na stertę innych.
– Jeźdźcy obrażają się o byle bzdurę. – Cat unosi ciemną brew i przerzuca kartkę książki od historii Markhama. – Mamy ważniejsze problemy niż stoliki.
– To prawda. – Maren kiwa głową, zaplatając ciemnobrązowe włosy w warkocz.
– A jak było na patrolu? – Sawyer podciąga się do pozycji siedzącej bez niczyjej pomocy.
– Spokojnie – odpowiada Ridoc. – Zaczynam myśleć, że dopadliśmy już wszystkich.
– Albo udało im się uciec – sugeruje Sawyer, światło uchodzi z jego oczu. – Ale wkrótce ich dopadniemy.
– Najpierw musimy ukończyć uczelnię. – Rhi krzyżuje nogi. – Szkoła nie wyśle kadetów za bariery.
– Poza oczywiście Violet, która będzie szukać siódmej rasy, żebyśmy mogli wygrać tę wojnę. – Ridoc patrzy na mnie z szelmowskim uśmiechem. – Nie martwcie się, będę jej pilnować.
Nie jestem pewna, czy tylko się droczy, czy mówi poważnie.
Cat prycha i przewraca kolejną stronę.
– Że niby tobie pozwolą lecieć? Gwarantuję ci, że dotyczy to tylko dowódców.
– Niemożliwe. – Ridoc potrząsa głową. – To jej smok i jej zasady. Prawda, Vi?
Wszystkie głowy odwracają się w moim kierunku.
– Zakładając, że wydadzą nam rozkazy, sporządzam listę osób, którym ufam na tyle, by ich posłać. – Listę, którą przekreślałam tyle razy, że już nawet nie wiem, czy mam właściwą.
– Powinnaś zabrać całą drużynę – sugeruje Sawyer. – Najlepiej działamy razem. – Nagle prycha. – Kogo ja chcę oszukać? Wy najlepiej działacie razem. Ja ledwie jestem w stanie wspiąć się po schodach. – Kiwa głową na kule stojące przy jego łóżku.
– Wciąż jesteś w drużynie. Nawadniaj się. – Rhi wyciąga rękę po cynowy kubek, nad stolikiem i nad liścikiem zapisanym pismem, które chyba należy do Jesinii.
– Woda nie sprawi, że odrośnie mi noga. – Sawyer przyjmuje naczynie, a ucho kubka syczy, odkształcając się pod wpływem dotyku. Patrzy na mnie. – Wiem, że to słabe mówić tak po śmierci twojej mamy…
– Ból to nie wyścigi – zapewniam go. – Każdy ma do niego prawo.
Wzdycha.
– Odwiedził mnie pułkownik Chandlyr.
Ogarnia mnie niepokój.
– Dowódca zwolnionych jeźdźców?
Sawyer kiwa głową.
– Co? – Ridoc krzyżuje ramiona na piersi. – Drugoroczni nie zostają zwolnieni ze służby. Czy umierają? Tak. Czy dostają wolne? Nie.
– Rozumiem – zaczyna Sawyer. – Po prostu…
Nagle w izbie chorych rozlega się donośny wrzask zarezerwowany dla czegoś gorszego niż ból – przerażenia. Cisza, która następuje, przeszywa mnie aż do szpiku kości, niepokój podnosi włoski na karku, gdy wyciągam dwa sztylety i odwracam się w stronę zagrożenia.
– Co to było? – Ridoc ześlizguje się z łóżka Sawyera, a gdy wychodzę zza zasłony i obracam się w stronę otwartych drzwi izby, pozostali ustawiają się za mną.
– Ona nie żyje! – Ubrany na niebiesko kadet medyków potyka się i upada na kolana. – Oni wszyscy nie żyją!
Nie da się pomylić szarego odcisku dłoni na boku jego szyi.
Venin.
Moje serce staje. Nie znaleźliśmy ich w trakcie patrolu poza uczelnią – a to dlatego, że oni już byli w środku.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tytuł oryginału: Onyx Storm
Copyright © 2025 by Yarros Ink, Inc.
All rights reserved
Translation copyright © 2025 by Grupa Wydawnicza FILIA
This edition is published by arrangement with Alliance Rights Agency
c/o Entangled Publishing, LLC
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Okładka na podstawie projektu Bree Archer i Elizabeth Turner Stokes
Mapa w oparciu o projekt Melanie Korte
Grafika zadruku brzegów: Bree Archer
Grafiki na okładce: Peratek/Shutterstock
Romolo Tavani/Shutterstock
VRVIRUS/Shutterstock
Dmitr1ch/Getty Images
Grafiki na brzegach: LBL-loss/Shutterstock
Stopkin/Shutterstock
Yangg/Depositphotos
Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio
PR & marketing: Karolina Nowak
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8402-062-3
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
SERIA: HYPE