Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
19 osób interesuje się tą książką
Autorka bestsellerowej serii „Fourth Wing”, która rozpaliła serca milionów osób na całym świecie – z nową powieścią!
„Wiedziała. Właśnie dlatego mama nie otworzyła drzwi. Zdawała sobie sprawę, że tata zginął”.
Ember Howard, która przez dwadzieścia lat wychowywała się jako córka wojskowego, również się tego domyśliła. Żołnierze na progu domu oznaczali, że tata już nigdy nie wróci. Nie przypuszczała jednak, że znajdzie w sobie tyle siły, aby zatroszczyć się o pogrążoną w rozsypce rodzinę, kiedy mama tak bardzo się załamała.
W jej życiu pojawia się Josh Walker – gwiazda hokeja, nowy sąsiad, który nieustannie wybawia ją z opresji. Potrafi zaledwie jednym spojrzeniem, pojedynczym dotykiem wymazać cały jej ból. Chociaż Ember pragnęłaby odsunąć od siebie uczucia i sama uporać się z traumą, nie może zaprzeczyć, że bardzo ją do niego ciągnie.
Do czasu, gdy sekret Josha burzy ich świat.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 381
Jasonowi –zawsze byłeśi będziesz wart mojegoPOŚWIĘCENIA
ROZDZIAŁ 1
Kto, do cholery, dobijał się pięć po siódmej?
Trzykrotny cichy stukot do moich drzwi stanowił echo gwałtownego dobijania się na dole. Mama się wkurzy, że ktoś śmiał przerywać jej poranną rutynę.
– Proszę! – zawołałam przed wciśnięciem synchronizacji na iPodzie, gdyż przeglądałam akurat listę piosenek, które chciałam mieć. Przy muzyce biegało mi się niemal znośnie. To okropna aktywność fizyczna. Obliczyłam już jednak dystans niezbędny do spalenia świątecznych cukierków, które pochłonę podczas całej wizyty w domu. Termometr pokazywał, że na zewnątrz panuje temperatura minus jedenaście stopni Celsjusza, a skoro powolne zamarzanie było przereklamowane, Boże Narodzenie w Kolorado miałam spędzić na bieżni. Brawo ja.
Gus wsunął pełną rudoblond loków głowę przez szczelinę w drzwiach. Na czole miał moje gogle laboratoryjne. Nadawały jego siedmioletniej, skrzywionej z frustracją twarzy wygląd szalonego naukowca.
– Co tam, mały? – zagadnęłam.
– Ember? Możesz otworzyć? – zapytał.
Ściszyłam płynącą z laptopa muzykę.
– Drzwi frontowe?
Pokiwał głową, przy czym niemal spadły mu gogle, a ja musiałam bardzo się postarać, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
– Przyjechali po mnie, bo mamy grać w hokeja, a mama nie otwiera – poskarżył się.
Postarałam się przywołać poważny wyraz twarzy i spojrzałam na zegar.
– Dobra, ale jest dopiero siódma, a trening masz pewnie koło południa. Mama nie zapomniałaby o twoim hokeju. – W końcu po kimś odziedziczyłam dobre cechy charakteru.
– A co, jeśli dziś trening będzie wcześniej? – Westchnął z irytacją.
– O sześć godzin?
– No tak! – Wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że jestem najgłupszą siostrą na świecie.
– Dobrze, mały. – Jak zwykle się poddałam. Gdy w zeszłym roku wyjeżdżałam na studia, Gus płakał tak rzewnie, że od tego czasu dla niego zawsze byłam gotowa pozmieniać swoje plany.
Zanim zamknęłam laptopa, po raz ostatni sprawdziłam Skype’a. Myślałam, że może tata będzie dostępny. Wyjechał trzy miesiące, dwa tygodnie i sześć dni temu. Nie żebym liczyła.
– Zadzwoni – obiecał Gus i wtulił się we mnie. – Musi. To jak niepisana zasada, czy coś. Zawsze dzwoni się do swoich dzieci w ich urodziny.
Wysiliłam się na uśmiech i objęłam jego szczupłe ciało. To, że kończyłam dziś dwadzieścia lat, nie miało nic do rzeczy. Po prostu chciałam porozmawiać z tatą. Znów rozległo się pukanie na dole.
– Mamo! – zawołałam. – Drzwi! – Zgarnęłam z blatu biurka gumkę do włosów, wsunęłam ją między zęby i zebrałam długie pasma w kucyk.
– Mówiłem – wymamrotał brat. – Nie otworzy. Nie chce, żebym pojechał na trening hokeja. Już zawsze będę do kitu! Nie chcę, żeby trener Walker pomyślał, że jestem do dupy!
– Nie przeklinaj. – Pocałowałam go w czubek głowy. Pachniał pomarańczowym szamponem ze Spider-Manem oraz słońcem. – Chodź, sprawdzimy, kto się dobija.
Wyrzucił ręce w górę na znak zwycięstwa. Pobiegł korytarzem przede mną, po czym zszedł tylnymi schodami, które znajdowały się bliżej mojego pokoju. Ślizgał się w skarpetkach po podłodze przy kuchni, a kiedy go dogoniłam, wyjęłam z lodówki butelkę wody. Ktoś nadal pukał, a mama nie otwierała. Musiała pojechać z April czy coś, chociaż siódma rano to pewnie zbyt wczesna pora dla mojej młodszej siostry.
Odkręcając wodę, przeszłam przez jadalnię i salon. Przez szybę w drzwiach zobaczyłam dwie postacie, które tkwiły tam i wyglądały, jakby nie miały zamiaru przestać pukać.
– Chwileczkę! – zawołałam, przeskakując nad gwiezdnym niszczycielem z klocków Lego, którego Gus zostawił na środku podłogi w przedpokoju. Nadepnięcie na te klocki cholernie bolało, a mógł zrozumieć to w pełni jedynie ktoś, kto miał młodszego brata.
– Nie otwieraj – szepnęła mama, która znajdowała się na frontowych schodach, zaledwie kilka metrów od drzwi.
– Mamo? – Obeszłam balustradę i zobaczyłam, że siedzi skulona, kołysząc się w przód i w tył. Wsunęła ręce w ciemnokasztanowe włosy, które również po niej odziedziczyłam, i najwyraźniej za nie szarpała. Coś się stało. – Kto przyszedł, mamo?
– Nie, nie, nie, nie... – mamrotała, nie chcąc unieść wciśniętej w kolana głowy.
Odsunęłam się i unosząc brwi, spojrzałam na Gusa. W odpowiedzi brat wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: „A nie mówiłem?”.
– Gdzie jest April? – zapytałam go.
– Śpi.
No jasne. Miała siedemnaście lat, więc tylko spała, wymykała się z domu i znów spała.
– No tak.
Ktoś ponownie energicznie i szybko zastukał.
– Pani Howard? – zapytał łagodny męski głos, lekko zniekształcony przez drzwi. Przez szybę widziałam, że nasz gość się pochylił. – Proszę otworzyć.
Mama uniosła głowę i spojrzała na mnie. Jej oczy były martwe, jakby ktoś wyssał z nich życie. Lekko rozchyliła usta. To nie była moja idealna matka niczym z Żon ze Stepford.
– Co się dzieje? – zapytała April i głośno ziewnęła. Usiadła w piżamie na górnym stopniu. Jasnorude włosy miała potargane.
Pokręciłam głową i zwróciłam się ku drzwiom. Klamka w mojej dłoni wydawała się ciepła. W podstawówce wpajano nam, żeby podczas pożaru pod żadnym pozorem nie otwierać ciepłych drzwi. Dlaczego o tym pomyślałam? Spojrzałam na mamę i podjęłam decyzję. Zignorowałam jej błaganie i niczym w zwolnionym tempie otworzyłam.
Na naszej werandzie stało dwóch wojskowych w mundurach, ściskających czapki w rękach. Poczułam, że żołądek mocno mi się skurczył.
Nie, nie, nie...
Wiedziała. Właśnie dlatego nie otwierała. Mama już wiedziała.
Łzy natychmiast napłynęły mi do oczu, nim którykolwiek z tych mężczyzn zdołał wydusić choć słowo. Butelka wyślizgnęła mi się z rąk, uderzyła o futrynę i woda rozlała się na błyszczące buty żołnierzy. Młodszy otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale uniosłam rękę, uciszając go, po czym ostrożnie zamknęłam drzwi.
Łkając, oparłam o nie czoło. Otworzyłam drzwi pożarowi, który miał zniszczyć moją rodzinę. Gwałtownie wciągnęłam powietrze, przywołałam promienny uśmiech na twarz i obróciłam się do Gusa.
– Ej, mały. – Pogłaskałam go po pięknej, niewinnej główce. Nie potrafiłam powstrzymać tego, co zaraz się stanie, ale przynajmniej mogłam oszczędzić tego jemu. – Zostawiłam iPhone’a na szafce nocnej. – W pokoju, który jest najdalej od drzwi wejściowych. – Może skoczysz do mojej sypialni i pograsz w Angry Birds? Nie chodzi o trening hokeja. To sprawy dorosłych. Graj, dopóki do ciebie nie przyjdę, dobrze?
Rozpromienił się, więc obdarzyłam go jeszcze szerszym uśmiechem. Ile minie czasu, nim ponownie zobaczę radość w jego oczach?
– Spoko! – krzyknął i pobiegł schodami, omijając na ich szczycie April. – Czaicie? Ember pozwoliła mi pograć na telefonie! – wołał radośnie, zmierzając do mojego pokoju.
– Co się dzieje? – dopytywała się siostra. Zignorowałam ją jednak i obróciłam się do mamy.
Uklękłam na stopniu przed nią i odsunęłam jej włosy z twarzy.
– Czas ich wpuścić, mamo. Wszyscy tu jesteśmy. – Uśmiechnęłam się ze łzami w oczach.
Nie odpowiedziała. Przez chwilę czekałam, nim zrozumiałam, że się nie odezwie. Wydawało się... jakby jej tu nie było. April zeszła i usiadła obok mamy. Otworzyłam ponownie drzwi i niemal straciłam nad sobą panowanie na widok litości w oczach młodszego żołnierza.
– June Howard? – zapytał starszy.
Zaprzeczyłam ruchem głowy.
– Ember... to znaczy December Howard. June – wydusiłam, wskazując za siebie – to moja mama. – Stanęłam obok niej i przełożyłam rękę przez barierkę, aby położyć dłoń na jej plecach.
Mógł zostać ranny. Tylko ranny. Przychodzili powiadamiać również o poważnych bojowych obrażeniach. Tak, to tylko rana. Wyjdzie z tego.
– Kapitan Vincent i porucznik Morgan. Możemy wejść? – zapytał starszy żołnierz. Przytaknęłam. Miał na pagonach podobne naszywki jak mój ojciec. Weszli, a ich mokre podeszwy zapiszczały na płytkach w przedpokoju. Zamknęli za sobą drzwi. – June Howard, żona podpułkownika Justina Howarda? – dociekał. Mama słabo pokiwała głową, ale cały czas patrzyła w dywan, gdy kapitan Vincent niszczył mi świat. – W imieniu ministra ds. armii chcielibyśmy złożyć pani najszczersze kondolencje. Dziś nad ranem, to jest dziewiętnastego grudnia, pani mąż Justin zginął w boju w Kandaharze w Afganistanie. Poległ podczas ostrzału z broni ręcznej nieprzyjaciela na szpital, dochodzenie w tej sprawie nadal trwa. Minister wyraża głębokie ubolewanie z powodu państwa straty.
Złapałam się poręczy, aby się nie przewrócić. Zamknęłam oczy i łzy spłynęły mi po policzkach. Znałam przepisy. Przez dwadzieścia lat mojego życia, kiedy to byłam córką żołnierza, zdążyłam się nauczyć, że wojsko musiało powiadomić nas o śmierci w określonych ramach czasowych od zidentyfikowania poległego. Administracja miała na to kilka godzin. Tata całkiem niedawno jeszcze żył. Nie mogłam oddychać. Nie potrafiłam nabrać powietrza do płuc w świecie, w którym nie było już mojego ojca. To po prostu nie było możliwe. Podłoga usuwała mi się spod stóp, a ból rozrywał każdą komórkę mojego ciała. Zaczęłam szlochać i nie mogłam się uspokoić. Rozległ się rozdzierający krzyk April. Boże, ależ to bolało.
– Proszę pani? – odezwał się młody porucznik. – Czy możemy kogoś jeszcze powiadomić? Niebawem powinien przyjechać do państwa wojskowy psycholog, ale zanim to nastąpi, do kogo mamy zadzwonić?
Psycholog. Ojciec zginął. Został zabity. W ostrzale nieprzyjaciela. Strzelił do niego ktoś w afgańskim mundurze. Tata był lekarzem. Lekarzem! Kto, do cholery, strzela do lekarza? Coś się tu nie zgadzało. Czy ojciec w ogóle miał broń?
– Proszę pani?
Dlaczego mama nie odpowiadała?
Milczała, wpatrzona w chodnik w przedpokoju, nie zamierzając się odzywać. Nie mogąc nic z siebie wydusić.
Coś się we mnie zmieniło. Poczułam na barkach odpowiedzialność, która częściowo ujęła mi bólu, aż znów mogłam oddychać. W tej chwili to ja musiałam być osobą dorosłą w tym domu, skoro nikt inny nie był w stanie podjąć się tej roli.
– Zajmę się nią do czasu przyjazdu psychologa – udało mi się wypowiedzieć drżącym głosem, ale na tyle silnym, aby przebił się przez krzyki April.
– Jest pani pewna? – zapytał kapitan Vincent z troską na nieznajomej mi twarzy.
Przytaknęłam.
– Mają przygotowany segregator na wypadek... – Wepchnęłam pięść do ust i mocno ugryzłam, aby się nie rozpłakać. Uspokoiłam się, nabierając głęboko powietrza. Dlaczego nie mogłam oddychać? – Na wypadek, gdyby to się... stało. – Tata wierzył, że przygotowanym nic się nie przydarzy. Nie byłby zadowolony z tego, jak bardzo się pomylił.
Kapitan pokiwał głową. Wyjął formularz, poprosił, abym sprawdziła, czy informacje zapisane charakterem pisma ojca są prawidłowe. Przeczytałam nasz adres, numer telefonu, nasze imiona i daty urodzenia.
Porucznik wydawał się zaskoczony.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – szepnął.
Kapitan Vincent posłał mu karcące spojrzenie.
– Bardzo nam przykro. Psycholog wojskowy wraz z zespołem wsparcia powinien pojawić się w ciągu godziny, jeśli się pani na to zgodzi.
Przytaknęłam. Znałam procedury i wiedziałam, że mama będzie potrzebować specjalisty.
Żołnierze zamknęli za sobą drzwi, zostawiając nas w naszym roztrzaskanym świecie.
Przez kolejną godzinę mama siedziała na schodach i się nie odzywała, a April płakała w moje ramię. To nieprawda. To nie mogła być prawda. Nie umiałam utulić jej na tyle, żeby się uspokoiła. Wsparcie pojawiło się mniej więcej wtedy, kiedy siostra przestała głośno szlochać. Wpuściłam do domu trzy kobiety z zespołu pomocy rodzinie w jednostce taty. Uzbrojone we współczucie w oczach i przepisy na zapiekanki, zajęły się wszystkimi obowiązkami domowymi. Pomyły naczynia po śniadaniu, nastawiły pranie, zmiotły z podłogi płatki, które wcześniej rozsypał Gus. Wiedziałam, że były tu, by pomagać – zająć się nami do przyjazdu babci – ale nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że ktoś bezprawnie wtargnął do domu i przejął nad wszystkim kontrolę, ponieważ sami nie byliśmy w stanie o siebie zadbać.
Kogo chciałam oszukać? Mama nadal siedziała skulona na schodach. Nie dawaliśmy rady. Jedna z kobiet przygotowała Gusowi przekąskę i zapewniła, że wciąż jest zajęty grą na moim telefonie. Nie mogłam mu powiedzieć. Po prostu nie mogłam.
Godzinę później do drzwi zapukał wojskowy psycholog, więc jego również wpuściłam. April zaprowadziła mamę do salonu, posadziła na kanapie i obłożyła poduszkami. Siedziała więc wpatrzona w ciemny ekran umieszczonego w szafie telewizora. Nie spojrzała na żadne z nas. Nie sądziłam, aby docierało do niej, co się tak naprawdę dzieje. Ja też tego nie rozumiałam, jednak nie mogłam pozwolić sobie na katatonię.
– Kapitan Adam Wilson – przedstawił się mężczyzna. Miał na sobie mundur, ale wydawało się, że nie czuje się najlepiej w roli, do której został przydzielony. Na jego miejscu pewnie czułabym się tak samo. Zajął niemal całą sofkę ustawioną naprzeciwko kanapy, na której siedziała mama, przyciągnął do siebie stolik kawowy, szurając nogami mebla po dywanie. – Czy chcecie, żeby ktoś sporządzał notatki? – Popatrzył na moją mamę. – Otrzyma je, gdy dojdzie do siebie.
– Zajmę się tym – powiedziała kobieta z grupy wsparcia, trzymając już w dłoni kartkę i długopis.
Kapitan Wilson wyjął ze skórzanej aktówki stos dokumentów i poprawił sobie krawat.
– Jest tu jeszcze jedno dziecko, prawda? – Przejrzał papiery, wyjął jeden z formularzy. – August Howard?
– Gus gra na górze – odpowiedziałam, siadając na kanapie nieopodal kapitana. Ściskałam w dłoniach czarny segregator, który przyniosłam z gabinetu mamy. Jak mówił tata przed wyjazdem, był to ostatni przedmiot w komodzie. – Jeszcze mu nie mówiłam.
– Czy ja mam to zrobić? – zapytał łagodnie kapitan Wilson.
Zastanowiłam się nad tym. Mama nie była w stanie z nim rozmawiać, a psycholog był przeszkolony do przekazywania takich informacji. Nie mogłam jednak pozwolić na to, aby obcy człowiek na zawsze zmienił świat mojego braciszka.
– Nie. Sama sobie z tym poradzę – odparłam. April znów się rozpłakała, a mama wciąż pozostawała nieruchomą, pustą skorupą, jakby w ogóle jej z nami nie było. – Chcę dać mu możliwie jak najwięcej czasu, zanim będę musiała to zrobić. Jego świat wciąż jest normalny. Nadal nie wie, że nic już nie będzie jak dawniej. – Stłumiłam szloch. – Ma siedem lat i właśnie skończyło się życie, jakie znał. Wydaje mi się, że lepiej dać mu jeszcze kilka minut. – Zanim rozedrę go na strzępy. Poczułam, że się czerwienię, gdy do oczu napłynęły mi świeże łzy. Podejrzewałam, że tak będzie jeszcze przez pewien czas. Musiałam nauczyć się je tłumić.
Kapitan Wilson odchrząknął i pokiwał głową.
– Rozumiem – odparł, następnie wyjaśnił, w czym nam pomoże w związku ze śmiercią taty. Chodziło o załatwianie formalności, ceremonię pogrzebową i wszystkie sprawy, których nikt z nas się nie spodziewał. W pewnym sensie był naszym opiekunem, pełniącym rolę bufora pomiędzy naszym smutkiem a armią Stanów Zjednoczonych. Cieszyłam się z jego obecności, a jednocześnie go nienawidziłam.
Miał z nami zostać, dopóki nie uznamy, że już go nie potrzebujemy.
Po wyjaśnieniach przyszła pora na lawinę pytań. April odeszła, mówiąc, że musi się położyć. Nie miałam wątpliwości, że w ciągu kilku minut wiadomość rozniesie się po Facebooku. Siostra nie potrafiła cierpieć w milczeniu.
Zaczęły się pytania, więc otworzyłam czarny segregator. Zobaczyłam charakter pisma taty na testamencie, polisie ubezpieczeniowej i innych dokumentach, starannie przygotowanych na tę chwilę. Czy wiemy, gdzie chciał zostać pochowany? W jakiej trumnie? Czy ktoś ma nam towarzyszyć? Czy podał właściwe konto bankowe do wypłaty sumy ubezpieczenia na życie? Czy chcieliśmy lecieć do Dover, aby odebrać jego szczątki, podczas gdy armia będzie szykować jego pogrzeb?
Dover. To jak wojskowa wersja przeprawy przez rzekę Styks.
Mama milczała, wpatrując się w ciemny telewizor, podczas gdy ja szukałam odpowiedzi na zadawane przez kapitana pytania. Żadne z nich nie wyrwało jej z odrętwienia. Tak samo jak szarpaniem za rękę i szeptaniem do niej nie dawałam rady sprowadzić jej do miejsca, w którym desperacko pragnęłam, aby się znalazła. Coraz bardziej oczywiste stawało się, że zostałam sama.
– Czy jest ktoś, do kogo możemy zadzwonić, żeby pomógł w podjęciu tych decyzji wspólnie z pani mamą? – zapytał kapitan i zacisnął usta, zerkając dyskretnie w stronę mojej rodzicielki. Nie byłam pewna, ile zszokowanych wdów widział już w swojej karierze, ale dla mnie mama była pierwszą.
Babcia miała przyjechać dopiero jutro. Ponieważ była mamą taty, wojsko musiało ją oficjalnie poinformować o jego śmierci, tak samo jak nas. Nie miałam wątpliwości, że już do nas jedzie, ale dopóki tu nie dotrze, nie mieliśmy nikogo innego. Rodzice mamy nie żyli. Jej brat nie zajmował miejsca w naszym życiu, więc nie uważałam za słuszne, żeby go teraz do niego sprowadzać.
– Jestem tylko ja – odpowiedziałam. – Będę podejmowała wszystkie decyzje aż do chwili, kiedy mama sama zdoła to robić.
– Ember? – zawołał do mnie stojący na schodach brat. – Co się dzieje?
Położyłam dłoń mamy z powrotem na jej kolanie. I tak nie czuła, że ją trzymam. Wzięłam najgłębszy oddech w życiu i podeszłam do braciszka. Usiadłam obok niego na schodach i pomyślałam nad tym, jak w słowach zrozumiałych dla siedmiolatka przekazać to, co wiedzieliśmy. Chociaż nie było tego za wiele. Musiałam powiedzieć to, czego byliśmy pewni.
– Tatuś nie wróci do domu, Gus.
Do jego małych niebieskich oczu napłynęły łzy i zaczęła drżeć mu dolna warga.
– Dopadli go wrogowie?
– Tak, skarbie. – Objęłam go i utuliłam. Kołysałam jak wtedy, gdy był malutki. W końcu odsunęłam mu włosy z czoła i go pocałowałam.
– Ale to twoje urodziny. – Jego ciepłe łzy wsiąkały w moją koszulkę do biegania i natychmiast stygły, gdy wciąż tuliłam go tak mocno, jak tylko potrafiłam. Zrobiłabym wszystko, co w mojej mocy, aby ująć mu bólu, aby nie mówić tego, co musiało zostać powiedziane. Ale nie mogłam przyjąć przeznaczonej dla taty kuli.
Gus płakał, gdy kapitan Wilson siedział cierpliwie i obserwował mamę i jej brak reakcji. Zastanawiałam się, ile minie czasu, zanim padną słowa takie jak „leki” i „psychiatra”. Mama to najsilniejsza osoba, jaką znałam, ale zawsze stała na fundamencie, którym był jej mąż.
Kiedy Gus przestał płakać, zapytałam, czy czegoś potrzebuje i czy mogę coś dla niego zrobić.
– Chciałbym, żebyś miała tort i lody. – Uniósł głowę z mojej piersi i wziął mnie za rękę. – Chcę, żebyś miała urodziny.
Wezbrała we mnie panika, serce przyspieszyło, a do oczu znów napłynęły łzy. Coś dzikiego szalało w moim wnętrzu, domagając się uwolnienia, uznania i czucia. Bardziej się skrzywiłam, niż uśmiechnęłam, i energicznie pokiwałam głową, obejmując uroczą twarz braciszka. Spojrzałam na kapitana Wilsona.
– Możemy zrobić dziesięciominutową przerwę?
Mężczyzna przytaknął, jakby wyczuwał, że zaraz stracę nad sobą kontrolę, a byłam jedyną opanowaną osobą w domu rozżalonych kobiet i dzieci.
– Czy mogę jeszcze jakoś pomóc?
– Mógłby pan zadzwonić do mojej babci i sprawdzić, co z nią? Dziadek zginął w Wietnamie... – zdołałam wydusić. Nieunikniony krzyk coraz bardziej podchodził mi do gardła.
– Oczywiście.
Pocałowałam Gusa w czoło, wzięłam kluczyki i wybiegłam z domu, póki jeszcze miałam dość siły. Wskoczyłam za kierownicę volkswagena jetty. Dostałam go od rodziców, gdy ukończyłam ogólniak. Tata chciał, żebym jeździła czymś bezpiecznym, wracając na weekendy do domu z Uniwersytetu Kolorado w Boulder. Szkoda, że sam nie był chroniony w Afganistanie.
Włożyłam kluczyk do stacyjki, uruchomiłam silnik i zbyt szybko wycofałam auto podjazdem. Pospiesznie zjechałam ze wzgórza. Pokonywałam zakręty, nie dbając o bezpieczeństwo chyba po raz pierwszy, odkąd dostałam prawo jazdy. Przed sklepem spożywczym światło zmieniło się na czerwone. Hamując, uświadomiłam sobie, że jest mi zimno i mrowią mnie palce. Samochodowy termometr pokazywał, że na zewnątrz jest minus osiem stopni Celsjusza, a ja miałam na sobie jedynie strój do biegania na bieżni. Nie wzięłam kurtki. Zaparkowałem jettę i poszłam do sklepu, wdzięczna za odrętwienie w kończynach i sercu.
Znalazłam alejkę z wyrobami cukierniczymi i skrzyżowałam ręce na piersi. Tort. Gus chciał tort, więc zamierzałam go kupić. Czekoladowy. Waniliowy. Truskawkowy. Z bitą śmietaną. Z lukrem. Zbyt wielki wybór. Przecież to tylko cholerne ciasto! Dlaczego było ich aż tyle? Kogo to obchodziło? Wzięłam tort pierwszy z brzegu i poszłam do alejki z lodami, gdzie zupełnie mechanicznie chwyciłam pudełko ciastek z kawałkami czekolady.
W połowie drogi do kasy wpadłam na rodzinę. Przeciętną, składającą się z mamy, taty, syna i córki. Śmiali się, wykłócając o film, który mieli oglądać wieczorem. Wygrała dziewczynka, prosząc o Śniętego Mikołaja. Jakim cudem ci ludzie przeżywali normalny dzień i prowadzili zwyczajne rozmowy? Dlaczego nie rozumieli, że właśnie skończył się świat?
– Wiesz, gdybyś chciała, mogą napisać ci na nim imię. – Z zamyślenia wyrwał mnie męski głos, więc uniosłam głowę i spojrzałam w znajome brązowe oczy. Znałam chłopaka w czapce z logo Uniwersytetu Kolorado, ale nie pamiętałam skąd. Wydawał się boleśnie znajomy. Oczywiście, że zwróciłabym uwagę na takiego przystojniaka, ale na uczelni studiowało blisko czterdzieści tysięcy osób. Zawsze więc widywało się znajome twarze, do których trudno było dopasować imię czy szczegóły wcześniejszego spotkania. Jednak taki unikat powinnam sobie przypomnieć, nawet będąc w szoku.
Czekał, aż coś z siebie wyduszę.
– Ach tak, tort. – Miałam mętlik w głowie i desperacko uchwyciłam się w miarę logicznych myśli. Przytaknęłam, mruknęłam coś w podziękowaniu i wróciłam do alejki z wyrobami cukierniczymi. Dzięki Bogu moje nogi samoistnie się poruszały.
Pulchna kobieta za ladą sięgnęła po ciasto, więc je jej podałam.
– Czy mogłaby pani napisać na nim „Wszystkiego najlepszego”?
– Oczywiście. Czyje to święto?
Święto? To dzień z piekła rodem. Stałam przy ladzie w sklepie spożywczym z tortem, którego nie chciałam, i zrozumiałam właśnie, że to najprawdopodobniej najgorszy dzień w moim życiu. Może powinnam odnaleźć jakąś pociechę w tym, że jeśli już było tak okropnie, to gorzej być nie mogło. Jednak co, jeśli to wcale nie był najpodlejszy dzień mojego życia? Co, jeżeli jutro czekać mnie będzie coś, co przeniesie cierpienie na zupełnie nowy poziom?
– Proszę pani? – Wróciłam wzrokiem do twarzy ekspedientki. – Jakie imię wpisać na torcie?
– December.
– Tak, mamy właśnie grudzień, ale czyje imię życzy sobie pani na torcie?
Ponownie poczułam w gardle ucisk wywołany żalem i paniką.
– To moje imię. December.
Kobieta parsknęła śmiechem.
– Ale proszę pani, na torcie są nastoletnie Wojownicze Żółwie Ninja. To tort dla chłopca!
Coś we mnie pękło. Tama puściła, usta wypowiedziały, co ślina przyniosła na język.
– W dupie mam, co jest na torcie!
– Ale na pewno byłaby pani szczęśliwsza...
Miałam dość.
– Nie, nie byłabym. Wie pani, co by mnie uszczęśliwiło? Powrót do łóżka i cofnięcie wszystkich tych wydarzeń. Nie chcę stać pośrodku tego sklepu, żeby kupować głupi tort zgodnie z życzeniem brata, abyśmy mogli udawać, że nasz ojciec nie zginął! Zatem nie, mam gdzieś, czy na torcie są Żółwie Ninja, Barbie czy cholerny SpongeBob Kanciastoporty!
Kobiecie zaczęła drżeć dolna warga, do oczu napłynęły łzy.
– Wszystkiego... najlepszego... December – wydukała, powoli przesuwając torebką z lukrem po zielono-niebieskim torcie i wypisując moje imię. Podała mi ciasto drżącymi rękami, za co podziękowałam skinieniem głowy.
Obróciłam się i zobaczyłam zszokowanego studenta, który wyciągał rękę po pudełko jagodowych muffinek, jednocześnie wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami.
Nie mogłam go za to winić. Też zdziwił mnie mój wybuch i przestraszyłam się, że miał miejsce pośrodku sklepu.
Stałam przy kasie, czekając, aż młoda dziewczyna skasuje zakupy, a po mojej twarzy płynęły łzy.
– Trzydzieści dwa, dziewiętnaście – powiedziała. Sięgnęłam do tylnej kieszeni, w której zazwyczaj miałam portfel, ale wymacałam jedynie gładki spandex spodni do biegania.
– Cholera – mruknęłam, w geście porażki zamykając oczy. Nie miałam ani kurtki, ani portfela. Świetnie.
– Zapłacę. – Brązowooki chłopak przesunął pięćdziesiątkę po taśmie. Nawet nie zauważyłam, że stanął za mną w kolejce.
Obróciłam się i spojrzałam na niego. Zdumiał mnie jego wzrost. Sięgałam mu zaledwie do obojczyka. Zachwiałam się, obracając się tak nagle, więc chłopak złapał mnie ostrożnie za ręce, aby podtrzymać.
– Dziękuję. – Grzbietami dłoni otarłam mokre policzki i oddałam mu resztę. Nadal wydawał mi się znajomy... Ale dlaczego?
– Potrzebujesz mnie? – zapytał łagodnie, gdy kasjerka podała mu jego napój witaminowy.
– Co? – Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi.
Zarumienił się.
– Chcesz, żebym ci to poniósł? To znaczy, wygląda na ciężkie – dokończył powoli, jakby sam się zdziwił, że to powiedział.
– To tort. – Był chyba najbardziej seksownym i najbardziej nieporadnym chłopakiem, jakiego poznałam.
– No tak. – Wziął swoją torbę i pokręcił głową, jakby chciał wyrzucić z niej myśli. – Pozwolisz przynajmniej, że odwiozę cię do domu?
Wow, naprawdę wybrał zły dzień na podryw.
– Nawet cię nie znam. Nie uważam, żeby to było właściwe.
Uśmiechnął się łagodnie.
– Jesteś December Howard, a ja Josh Walker. Skończyłem liceum trzy lata przed tobą.
Josh Walker. Cholera jasna, znałam go z ogólniaka. Nagle napłynęły wspomnienia, tyle że ten, który stał teraz przede mną, nie mógł być tym Joshem Walkerem. Nie, tamten chłopak był wytatuowanym, jeżdżącym na motocyklu magnesem przyciągającym cheerleaderki, a nie schludnym, miłym chłopcem z sąsiedztwa.
– Josh Walker. No tak. Gdy wygraliście mistrzostwa stanu, miałam twoje zdjęcie przyklejone do drzwi szafki. – Cholera. Dlaczego to powiedziałam? Zaskoczony uniósł brwi, a ja dodałam w duchu: „a może nadal mam, ale nieważne”. – Jeśli mnie pamięć nie zawodzi, miałeś kask hokejowy za bardzo nasunięty na oczy, żeby zauważać ludzi z niższych klas. – Ale ja go dostrzegałam, tak jak każda dziewczyna w szkole. Zmrużyłam oczy, przyglądając się jego gładkiej twarzy, która po okresie dorastania stała się jeszcze bardziej kanciasta i seksowna. – I miałeś dużo więcej włosów.
Na błogą chwilę skupiłam się na jego pięknym uśmiechu. Jakim cudem hokeista miał tak proste zęby?
– No więc nie jestem nieznajomym. – Podał mi tort, a jego beztroskę zastąpił przebłysk... bólu lub litości? – Moje kondolencje, Ember. Pozwól, proszę, że odwiozę cię do domu. Nie powinnaś prowadzić w tym stanie.
Pokręciłam głową, odwróciłam wzrok od jego współczujących oczu. Na chwilę niemal zapomniałam. Natychmiast pojawiły się wyrzuty sumienia. Pozwoliłam, by rozproszyła mnie ładna buźka... ale wszystko powróciło ze zdwojoną siłą. Dlaczego w ogóle o nim myślałam? Miałam chłopaka, przeżywałam śmierć ojca i to nie był czas na flirty. Ojciec nie żyje. Z bólu mocno zacisnęłam powieki.
– Ember?
– Muszę to zrobić. Muszę wiedzieć, że jestem w stanie. – Ponownie mu podziękowałam za zapłatę za moje zakupy i wróciłam do rzeczywistości.
Usiadłam na zimnym skórzanym fotelu w samochodzie i oszołomiona nie ruszałam przez dłuższy moment. Jak to możliwe, że coś tak prostego jak spotkanie z Joshem Walkerem mogło naprawić niewielki fragment mojej duszy, podczas gdy reszta się roztrzaskała? Zimno z siedzenia przedostawało się przez cienkie spodnie, wyrzucając myśli o Joshu z mojej głowy. Tort, który położyłam na miejscu pasażera, szydził ze mnie głupimi, szczęśliwymi, ustawionymi w bojowych pozycjach żółwiami. Gusowi się spodoba. Bardzo. Boże, co on pocznie bez taty? Co wszyscy zrobimy? W mojej piersi znów wezbrała panika, zgromadziła się w gardle, po czym wydałam z siebie niepodobny do mnie krzyk. Jak miałam zająć się mamą bez taty? Jak miałam cokolwiek zrobić, jeśli pragnęłam jedynie zwinąć się w kłębek i o wszystkim zapomnieć?
Przestałam nad sobą panować i przez całe pięć minut płakałam w kierownicę, następnie usiadłam prosto, otarłam łzy i się uspokoiłam. Nie mogłam więcej pozwolić sobie na szloch czy załamanie. Musiałam zająć się rodziną.