Renegaci. Rebel. Renegaci Tom 3 - Rebecca Yarros - ebook

Renegaci. Rebel. Renegaci Tom 3 ebook

Rebecca Yarros

4,6
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Penna Carstairs to wyjątkowa dziewczyna. Największa buntowniczka spośród Renegatów i najseksowniejsza sportsmenka w rankingach prestiżowych magazynów. W sportach ekstremalnych nie ma dla niej nieprzekraczalnych granic. Nie istnieje też ani jeden stereotyp dotyczący kobiet, którego by nie przełamała.

Ale Penna Carstairs to także wyjątkowa kobieta, którą poznałem w barze w Vegas i z którą spędziłem szaloną, pamiętną noc. Jestem gotów skoczyć za nią w ogień, ale od teraz jest dla mnie nietykalna. Właśnie zaczynam prowadzić wykłady na uniwersytecie, a ona znalazła się w grupie moich studentów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 565

Oceny
4,6 (311 ocen)
215
76
18
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
maialen75

Nie oderwiesz się od lektury

Niewątpliwie najlepsza z serii, pełna cudownych zwrotów akcji i adrenaliny. Dogłębnie przemyślana i skonstruowana z pietyzmem, dbałością o szczegóły, realia i logiczny ciąg zdarzeń, co dowodzi szacunku dla czytelników i jest rzadkością w takim gatunku. Do tego rozmach i egzotyka Ameryki południowej, a na tym tle przepięknie snuta opowieść o miłości niezwykłej, gotowej na wszystko, dla której warto zaryzykować własny los i na którą warto czekać bez godzenia się na półśrodki. Chyba mogę dopuścić stwierdzenie, że Rebecca Yarros jest jedną z moich ulubionych autorek. Także jej życie prywatne jako człowieka szalenie imponuje.
50
xmrskx

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza część serii. Uwielbiam pióro Rebecci, to jak różnorodna jest w swoich powieściach. Mogłabym zaryzykować stwierdzenie że Renegatów kocham bardziej od Empireum
40
dajanusia12

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka!
20
Renifer5

Nie oderwiesz się od lektury

Gorąco polecam, jest rewelacyjna.
20
Ewelinanowa

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna , jednym tchem przeczytałam 👍
20

Popularność




Rozdział pierwszy

Penna

Las Vegas

Ten dzie­ciak wciąż się gapił.

Znaj­do­wa­łam się wła­śnie w lobby hotelu Bel­la­gio, prze­glą­da­jąc wia­do­mo­ści w tele­fo­nie i zde­cy­do­wa­nie igno­ru­jąc więk­szość z nich, jed­nak kiedy spoj­rza­łam w górę, dostrze­głam, że paty­ko­waty nasto­la­tek wciąż wpa­truje się we mnie z otwar­tymi ustami. Miał na sobie czapkę marki Fox Moto­cross oraz koszulkę z logo The Nitro Cir­cus World Games1. Sądząc po spo­so­bie, w jaki zer­kał to na swój tele­fon, to na mnie, praw­do­po­dob­nie odgadł, kim jestem.

Na szczę­ście moja komórka po raz kolejny wydała z sie­bie dźwięk powia­do­mie­nia, dzięki czemu łatwiej było mi zigno­ro­wać fakt, że nie­zna­jomy praw­do­po­dob­nie wła­śnie posta­no­wił podzie­lić się z użyt­kow­ni­kami Twit­tera tym, gdzie można mnie zna­leźć.

Świet­nie.

Mały John: Wszystko zała­twione.

Penna: Dzię­kuję. Widzimy się za pięt­na­ście minut przed hote­lem?

Mały John: Na­dal uwa­żam, że to chu­jowy pomysł.

Penna: Wezmę to pod uwagę.

Wsu­nę­łam tele­fon do tyl­nej kie­szeni dżin­sów w chwili, gdy dzie­ciak ruszył w moją stronę. Obej­rzał się jesz­cze, żeby spraw­dzić, czy jego rodzice wciąż są zajęci mel­do­wa­niem się.

– Prze­pra­szam? – zaczął łamią­cym się gło­sem.

– Co tam? – spy­ta­łam, posy­ła­jąc mu uśmiech.

– Głu­pie pyta­nie, ale… ty jesteś Rebel?

Przy­ła­pana.

– Jasne. – Nie zmie­ni­łam wyrazu twa­rzy, cho­ciaż moje mię­śnie sporo to kosz­to­wało.

Dzie­ciak sze­roko otwo­rzył oczy. Dopiero wtedy rze­czy­wi­ście szcze­rze się uśmiech­nę­łam.

– Uwiel­biam cię – pal­nął, po czym zalał się rumień­cem. – To zna­czy… uwiel­biam cię oglą­dać. Kurde, nie jestem stal­ke­rem czy coś.

Śmiech deli­kat­nie wstrzą­snął moimi ramio­nami.

– Nie przej­muj się, zro­zu­mia­łam, o co ci cho­dziło.

Po zro­bie­niu sobie z nim kilku wspól­nych fotek czu­łam, że zro­bi­łam mu dzień.

– Mogę cię o coś popro­sić? – rzu­ci­łam, skła­da­jąc pod­pis na jego czapce.

– O wszystko.

– Mógł­byś odcze­kać kilka godzin, zanim wrzu­cisz gdzieś te zdję­cia? Bar­dzo mi na tym zależy. – Dosko­nale wie­dzia­łam, że nie­ważne, co odpo­wie, i tak może to zro­bić. Czu­ła­bym się jed­nak lepiej z zapew­nie­niem z jego strony.

– Jasne. Pew­nie. Nie ma pro­blemu! – Entu­zja­stycz­nie poki­wał głową.

– Dzięki. – Odda­łam mu czapkę, a w tej samej chwili jego rodzice ruszyli w naszą stronę.

Odwró­ci­łam się, by odejść w stronę baru, kiedy usły­sza­łam jesz­cze pyta­nie nasto­latka:

– Rebel, czy to ozna­cza, że wró­ci­łaś?

– Chyba nie­długo się prze­ko­namy – odpar­łam, po czym znik­nę­łam mu z oczu.

Mimo upływu czasu wciąż czu­łam nie­małe zasko­cze­nie, gdy ktoś mnie roz­po­zna­wał. Podob­nie zadzi­wiała mnie świa­do­mość, że jakimś cudem udało nam się zdo­być popu­lar­ność naszymi wybry­kami. Tym razem jed­nak czu­łam się odro­binę ina­czej. Może dla­tego, że po raz pierw­szy dzia­ła­łam na wła­sną rękę, bez Paxa, Lan­dona, Nicka… czy Bro­oke. Albo dla­tego, że od trzech mie­sięcy nie bra­łam udziału w żad­nym z rene­gac­kich nume­rów.

Nie, nie o to cho­dziło. Czu­łam się dziw­nie, bo tam­temu dzie­cia­kowi udało się mnie roz­po­znać, mimo że sama sie­bie już nie roz­po­zna­wa­łam.

Rebel. Zyska­łam ten pseu­do­nim dosyć szybko, a to dla­tego, że ni­gdy nie sta­ra­łam się dopa­so­wać do spo­łecz­nych norm, jakie narzu­cali mi rodzice, kiedy byłam jesz­cze małą dziew­czynką. Moto­cy­kle, snow­bo­ardy, spa­do­chrony, liny do sko­ków na bun­gee – to one sta­no­wiły dla mnie odpo­wied­niki dom­ków dla lalek. Roz­grywki X Games były waż­niej­sze od potań­có­wek. Ciężko pra­co­wa­łam nad każ­dym nume­rem i zdo­by­łam złoty medal w kon­ku­ren­cji Whip, w któ­rej do tam­tego momentu brali udział wyłą­cze­nie faceci. Zamiast zapi­sać się do ligi junio­rów, pod­da­łam się uza­leż­nie­niu od adre­na­liny oraz spor­tów eks­tre­mal­nych i wspól­nie z trzema naj­lep­szymi przy­ja­ciółmi, któ­rzy z cza­sem stali się moimi braćmi, stwo­rzy­łam ekipę Rene­ga­tów. Jedy­nym spo­so­bem na to, by mnie do cze­goś zmu­sić, było zabro­nie­nie mi tego. Bunt mia­łam we krwi.

Tym razem było jed­nak ina­czej.

Tym razem bun­to­wa­łam się prze­ciwko przy­ja­cio­łom. Dzia­ła­łam na wła­sną rękę.

Hałas dobie­ga­jący z kasyna nie­mal ranił moje uszy, gdy szłam do baru, przy któ­rym umó­wi­łam się z Patric­kiem. Luźna koszulka na ramiącz­kach, dopa­so­wane dżinsy oraz czarne vansy może i nie sta­no­wiły wła­ści­wego stroju w tym miej­scu, jed­nak przy­wy­kłam już do tego, że zwy­kle się wyróż­niam.

Szybko rozej­rza­łam się po pomiesz­cze­niu i zauwa­ży­łam, że Patrick jesz­cze nie dotarł, dla­tego ruszy­łam w stronę baru, gdzie opar­łam się o gra­ni­towy blat.

– Co dla pani? – spy­tał bar­man.

– Wodę z lodem i cytryną – zło­ży­łam zamó­wie­nie, wśli­zgu­jąc się na sto­łek.

– Robi się.

– Życie na kra­wę­dzi, co? – tuż obok roz­legł się niski głos z deli­kat­nym akcen­tem.

Odwró­ci­łam się w jego stronę i odru­chowo nie­mal nabra­łam tchu. Co za zabój­czy uśmiech. Facet wyglą­dał tak nie­sa­mo­wi­cie, że nie można było odwró­cić od niego wzroku. Miał dość krótko przy­cięte, gęste czarne włosy, głę­bo­kie cze­ko­la­do­wo­brą­zowe oczy, opa­loną skórę oraz uśmiech, przez który moc­niej opar­łam się o bar w nadziei, że ślina, która z pew­no­ścią pocie­kła mi z ust na jego widok, wylą­duje na bla­cie. Te dołeczki i… niech mnie szlag, mocne ramiona jak z filmu porno. Pod­wi­nięte rękawy jego koszuli odsła­niały kuszący zarys bicep­sów. Poczu­łam, jak coś ści­ska mnie w brzu­chu – po raz pierw­szy od lat reago­wa­łam w ten spo­sób na widok sek­sow­nego faceta.

Uniósł brew, a jego uśmiech stał się jesz­cze bar­dziej sek­sowny, wręcz nie­bez­pieczny. Wyglą­dał, jakby dosko­nale zda­wał sobie sprawę z tego, jak na mnie działa, choć nie roz­ta­czał wokół sie­bie aury zadu­fa­nego w sobie dupka, jak więk­szość face­tów, do któ­rych przy­wy­kłam. Spra­wiał bar­dziej wra­że­nie roz­ba­wio­nego. Sama też pozwo­li­łam sobie na uśmiech i potrzą­snę­łam głową. Od zawsze ota­czało mnie mnó­stwo sek­sownych, nie­sa­mo­wi­cie zbu­do­wa­nych męż­czyzn, a tu pro­szę, wła­śnie tra­ci­łam głowę dla jakie­goś nie­zna­jo­mego.

Nie­zna­jo­mego, który nie miał poję­cia, kim jestem, co robię w życiu ani co przy­da­rzyło mi się w ciągu ostat­nich trzech mie­sięcy.

– Jestem Cruz – oznaj­mił, prze­su­wa­jąc swój sto­łek tak, by odwró­cić się w moją stronę.

– Pen… Pene­lope. – Poczu­łam się dziw­nie, wypo­wia­da­jąc swoje pełne imię, bo od zawsze nazy­wa­łam sie­bie Penną. Tam­tego wie­czoru jed­nak nią nie byłam. Rebel też nie. Cho­lera, sama już nie wie­dzia­łam, kim jestem.

– Pene­lope – powtó­rzył, z akcen­tem, który pie­ścił moje uszy.

Cofam swoje wcze­śniej­sze słowa, w ustach tego męż­czy­zny moje imię brzmi nie­biań­sko. Cie­kawe, co to za akcent? Hisz­pań­ski? Chyba nie, ale rów­nie sek­sowny.

– Dzi­siaj bez pro­cen­tów? – spy­tał, prze­su­wa­jąc kciu­kiem po wciąż peł­nej szklance sto­ją­cej przed nim. Nie miał obrączki.

Podzię­ko­wa­łam kel­ne­rowi, gdy ten podał mi wodę z cytryną, i poło­ży­łam przed nim pię­cio­do­la­rowy bank­not, po czym odwró­ci­łam się z powro­tem w stronę Cruza.

– Nope. Nie potrze­buję, żeby mie­szały mi w gło­wie.

Uniósł jedną ze swo­ich czar­nych jak noc brwi.

– Nie­peł­no­let­nia?

– Chciał­byś wie­dzieć, co? – Chwila, czy ty z nim flir­tu­jesz? Prze­cież ja ni­gdy nie flir­to­wa­łam, ni­gdy w życiu. No, może i takie wra­że­nie spra­wia­łam przed kame­rami czy tłu­mem fanów, ale nie pozwa­la­łam sobie na to na osob­no­ści.

– Chciał­bym – przy­znał, pochy­la­jąc się nieco do przodu.

Wyko­na­łam ten sam ruch i wyszep­ta­łam mu do ucha:

– A żebyś wie­dział, że jestem nie­peł­no­let­nia i zna­la­złam się tu tylko po to, by wpa­ko­wać cię w nie­złe kło­poty. – Boże, tak nie­sa­mo­wi­cie pach­niał, połą­cze­niem gorą­cej, dro­giej wody koloń­skiej i… cze­goś, czego nie byłam jesz­cze w sta­nie roz­po­znać.

Zmarsz­czył brwi, jakby pró­bo­wał domy­ślić się, czy pró­buję go wkrę­cić. W końcu roze­śmia­łam się, co zasko­czyło mnie samą, bo ten śmiech brzmiał lekko i zda­wał się pozba­wiony kry­ją­cego się w nim zwy­kle cię­żaru.

– Żar­to­wa­łam. Mam dwa­dzie­ścia jeden lat… tak wła­ści­wie w przy­szłym mie­siącu skoń­czę dwa­dzie­ścia dwa.

– Dzięki Bogu.

Coś w jego spoj­rze­niu spra­wiło, że wszyst­kie dotych­czas uśpione hor­mony w moim ciele oży­wiły się, jakby ktoś wrzu­cił je na wyż­szy bieg. Upi­łam kolejny łyk wody, licząc na to, że schło­dzi mnie w miej­scach, które ani tro­chę nie miały prawa się teraz roz­grze­wać.

Zanim dane mi było powie­dzieć coś wię­cej, przez co pew­nie jesz­cze bar­dziej bym się pogrą­żyła, poczu­łam mocne klep­nię­cie w tyłek. Chyba sobie kpi, do cho­lery.

Odwró­ci­łam się gwał­tow­nie i wbi­łam łokieć w brzuch gościa za moimi ple­cami, po czym dokoń­czy­łam obrót, celu­jąc dło­nią w jego gar­dło i przy­gnia­ta­jąc go do blatu.

Pie­przony Patrick.

– Wylu­zuj, Rebel. Chcia­łem tylko spraw­dzić twoją czuj­ność – stwier­dził z aro­ganc­kim uśmiesz­kiem, uno­sząc ręce do góry w geście pod­da­nia.

– Trzy­maj pier­do­lone łapy przy sobie, bo jeśli jesz­cze raz dotkniesz mojego tyłka, nie będziesz już wykrę­cał tylu nume­rów.

Posłał mi spoj­rze­nie pełne uda­wa­nego zasko­cze­nia.

– Rany, taki język przy­stoi panience?

– Zamknij się, Pat. W życiu byś cze­goś takiego nie odwa­lił, gdyby Pax i Lan­don tu byli. – Puści­łam go i z powro­tem zaję­łam swoje miej­sce przy barze, teraz bar­dziej niż świa­doma, że w oczach Cruza wyszłam pew­nie na jakąś psy­cholkę.

Patrick posłał mi kolejny uśmie­szek, po czym zajął sto­łek obok i ski­nął głową w kie­runku tele­wi­zora zawie­szo­nego nad barem. Na kanale ESPN poka­zy­wano wła­śnie naj­lep­sze frag­menty z dzi­siej­szych kon­ku­ren­cji na X Games.

– Jak widać, nie ma ich tutaj i dla­tego zadzwo­ni­łaś do mnie.

– Zadzwo­ni­łam do cie­bie, bo jesteś jedy­nym Rene­ga­tem w pobliżu, reszta jest albo na dru­gim krańcu świata, albo w Aspen. Poza tym potrze­buję kogoś, komu ufam. – Mimo­wol­nie zer­k­nę­łam na Cruza, ten jed­nak odwró­cił się już do swo­ich przy­ja­ciół.

Świet­nie, tak będzie lepiej. Zresztą, mię­dzy nami i tak nic by się nie wyda­rzyło.

– No, let­nie roz­grywki bar­dziej mi pasują – odparł Patrick, a ja z powro­tem prze­nio­słam na niego uwagę. Jak na Rene­gata nie wyróż­niał się niczym szcze­gól­nym. Może i był świet­nym spor­tow­cem, ale ni­gdy nie pla­so­wał się w czo­łówce. Wyglą­dał nie­źle, tyle że… sporo mu bra­ko­wało do Cruza. Nachy­lił się bli­żej i jego gorący oddech owiał moją twarz. – Poza tym mia­łem nadzieję, że po pro­stu masz ochotę zoba­czyć się ze mną sam na sam.

Zamru­ga­łam i odsu­nę­łam się od niego. Nie­moż­liwe… a jed­nak?

– Piłeś? – spy­ta­łam, w duchu licząc na to, że się mylę.

Jasne, Rene­ga­tów cechuje lek­ko­myśl­ność, w końcu lubimy ryzyko, ale pew­nej gra­nicy ni­gdy nie prze­kra­czamy – nie łączymy akro­ba­cji z używ­kami. Coś takiego można przy­pła­cić życiem.

Patrick jedy­nie wzru­szył ramio­nami.

– Łyk­ną­łem sobie, ale nie masz się o co mar­twić. Wciąż mogę sko­czyć.

– Nie, nie możesz. – Odwró­ci­łam wzrok. Szansa na zre­ali­zo­wa­nie planu top­niała mi w gło­wie szyb­ciej niż lód w szklance.

– Co ty gadasz? Mogę.

Ponow­nie popa­trzy­łam mu pro­sto w oczy.

– Nie. Możesz. Nie przy tak nie­bez­piecz­nym nume­rze. – I co ja niby mia­łam teraz zro­bić? Zre­zy­gno­wać? Zadzwo­nić po wspar­cie i cze­kać? Przy­znać, że nie jestem w sta­nie sama tego doko­nać?

W spoj­rze­niu Patricka bły­snęło coś zło­śli­wego.

– I kim ty niby, do dia­bła, jesteś, żeby o tym decy­do­wać?

Wszyst­kie myśli w mojej gło­wie zamarły, powstrzy­mane przez lodo­waty gniew.

– Jestem jedną z Pierw­szych. To mój numer i mój sprzęt i po raz kolejny powta­rzam ci, że wypa­dłeś z gry.

Prych­nął w odpo­wie­dzi i zesko­czył ze stołka.

– Pier­dol się, Penna. Ktoś cię kie­dyś strąci z tego ślicz­nego pie­de­stału, na któ­rym wydaje ci się, że sto­isz. Wszy­scy i tak już wie­dzą, jaka jesteś popie­przona. Sama się ogar­nij, ja to walę.

Odszedł, nie zaszczy­ca­jąc mnie wię­cej spoj­rze­niem, a ja nagle zapra­gnę­łam, by szklanka sto­jąca przede mną wypeł­niła się wódką. Co do jed­nego miał cał­ko­witą rację – rze­czy­wi­ście byłam popie­przona. Przy­zna­nie tego nie przy­cho­dziło mi z łatwo­ścią, jed­nak prawda była taka, że pod­czas gdy wszy­scy moi przy­ja­ciele wła­śnie świę­to­wali w Aspen zdo­by­cie nowych medali na roz­gryw­kach X Games, ja zaszy­łam się w Las Vegas… i to naprawdę zała­mana.

Powin­nam spę­dzać tam czas z kum­plami, star­to­wać w róż­nych kon­ku­ren­cjach, rów­nież prze­ciwko nim. Rebel tak by wła­śnie zro­biła – twarda dziew­czyna, inte­li­gentna, świa­doma tego, ile jest warta i co potrafi. Tyle że zgu­bi­łam ją gdzieś na are­nie w Dubaju, kiedy leża­łam na pod­ło­dze przy­gnie­ciona przez moto­cykl i reflek­tor, który spadł na mnie za sprawą mojej wła­snej sio­stry.

Przez ostat­nie trzy mie­siące czu­łam się jak stara dobra Penna, i nie­ważne, co bym zro­biła, nie umia­łam prze­bu­dzić w sobie Rebel. Spra­wić, by zerwała się na równe nogi i dostrze­gła, że niknę w oczach.

Leka­rze już mie­siąc temu, tuż przed Bożym Naro­dze­niem, ścią­gnęli mi gips, ale od tam­tej pory uży­wa­łam każ­dej moż­li­wej wymówki, by nie wsiąść na motor czy sku­ter śnieżny; ogól­nie nie robi­łam nic, przez co mogła­bym ponow­nie zna­leźć się na świecz­niku jako jedna z Pierw­szych Rene­ga­tów. W trak­cie mie­sięcy, które spę­dzi­łam w gip­sie, zupeł­nie wyszłam z formy, ale nie tylko moje ciało potrze­bo­wało dłuż­szej prze­rwy. Czu­łam się, jakby umysł prze­sło­niła mi mgła. Nie byłam w sta­nie się na niczym sku­pić i mia­łam zła­mane serce. Tęsk­ni­łam za jedyną osobą, za którą nie powin­nam. Tęsk­ni­łam za Bro­oke.

Dzi­siej­szy wie­czór miał sta­no­wić pierw­szy krok w stronę powrotu do bycia zaje­bi­stą. No i nici z planu. Nie możesz zro­bić tego sama. Zła­ma­nie kolej­nej rene­gac­kiej zasady byłoby rów­nie złe, jak zła­ma­nie tej pierw­szej o używ­kach. Pod­czas nume­rów każ­dego z nas obo­wią­zy­wała trzeź­wość pod każ­dym wzglę­dem oraz odpo­wied­nie wspar­cie.

– Wszystko gra? – Głos Cruza prze­rwał moje uża­la­nie się nad sobą.

– Tak – zapew­ni­łam, ale nie byłam w sta­nie się uśmiech­nąć. – Po pro­stu moje plany na wie­czór cał­ko­wi­cie się zmie­niły.

– Ale chyba na lep­sze, o ile mia­łaś na myśli tego typa o łapach wędru­ją­cych tam, gdzie nie powinny?

– Nie umknęło ci to, co? – rzu­ci­łam. Z ulgą dostrze­głam, że teraz na ESPM leciało już tylko pod­su­mo­wa­nie z meczu hokeja.

– Taa… Już mia­łem sko­czyć i bro­nić two­jego honoru, ale szybko się zorien­to­wa­łem, że sama dosko­nale sobie pora­dzisz. – Zasa­lu­to­wał w moją stronę szklanką, jed­nak odsta­wił ją na blat bez upi­ja­nia ani łyka.

– Dzię­kuję. – W oto­cze­niu takich face­tów jak Lan­don i Pax nie­czę­sto mia­łam oka­zję toczyć wła­sne walki. O dziwo, cał­kiem miło było zostać uznaną za silną kobietę.

Do baru wkro­czyła weselna świta. Panna młoda miała na sobie kre­ację bez ramią­czek, która prze­pięk­nie kon­tra­sto­wała z jej skórą w odcie­niu mokki. Nachy­liła się nad barem obok mnie i gwizd­nęła, by przy­wo­łać bar­mana, gdy ten nie pod­szedł do niej od razu.

Typ laski, z którą zde­cy­do­wa­nie bym się doga­dała.

– Popro­simy tro­chę wody gazo­wa­nej. Moja przy­ja­ciółka popla­miła sobie sukienkę – powie­działa.

– To co masz teraz zamiar zro­bić z resztą nocy, skoro twoje plany nie wypa­liły? – spy­tał Cruz.

Zer­k­nę­łam na tele­fon. Mały John cze­kał już przed hote­lem.

– Nie jestem pewna. – No, bo co niby zamie­rza­łam zro­bić? To było pyta­nie warte milion dola­rów.

– Nie mamy w pla­nach niczego kon­kret­nego – ski­nął głową w stronę kole­gów – ale będę zachwy­cony, jeśli zechcesz do nas dołą­czyć. Albo możemy tu razem posie­dzieć i nie pić – dodał z kolej­nym uśmie­chem, który nie­mal zatrzy­mał mi serce.

Zanim zdą­ży­łam sfor­mu­ło­wać odpo­wiedź, kum­ple przy­wo­łali go do sie­bie.

– Pomyśl o tym – dodał jesz­cze, zanim się odwró­cił.

– Laska, na twoim miej­scu zro­bi­ła­bym o wiele wię­cej niż tylko pomy­ślała. W mgnie­niu oka wspię­ła­bym się na niego jak na drzewo – rzu­ciła w moją stronę panna młoda, przez co nie­mal oplu­łam się wodą.

– Słu­cham?

– Nie słu­chaj, tylko dzia­łaj, bo potem będziesz żało­wać. – Posłała Cru­zowi jesz­cze jedno spoj­rze­nie.

Do baru pode­szła blon­dynka w bla­do­zie­lo­nej sukience z paskudną czer­woną plamą.

– Nie mogę uwie­rzyć, że to zro­bi­łam – jęk­nęła z połu­dnio­wym akcen­tem.

– Wylu­zuj. Jeste­śmy już po sesji, więc jedyne, co nam teraz pozo­stało, to imprezka – zapew­niła ją panna młoda. – Poza tym nie były­by­śmy sobą, gdyby wszystko poszło po naszej myśli, co?

– Udało się wam coś zna­leźć? – spy­tała kolejna z przy­ja­ció­łek, dziew­czyna o rudych wło­sach.

– Pro­szę bar­dzo. – Bar­man poło­żył na stole butelkę, a dziew­czyna pod­pi­sała rachu­nek.

– Dzięki. Ember, ogar­niesz to?

– Jasne – odparła rudo­włosa, pole­wa­jąc sukienkę blon­dynki.

Panna młoda odwró­ciła się i oparła o blat.

– To co z tą jego pro­po­zy­cją? – spy­tała mnie, kiwa­jąc w stronę Cruza.

– Ja… um… sama nie wiem.

– Powin­naś się zgo­dzić. Kiedy ostat­nim razem ktoś tak na mnie spoj­rzał… no cóż, powiedzmy, że wspiął się dla mnie na bar, a ja skoń­czy­łam jako jego żona – odparła, z uśmie­chem kiwa­jąc w stronę drzwi.

W chwili, gdy sta­nęło w nich trzech męż­czyzn, na mój tele­fon przy­szła nowa wia­do­mość.

Mały John: Hej, robimy to czy nie? Okienko ci się zamyka.

Prze­łknę­łam ślinę, a mój mózg zaczął roz­wa­żać wszyst­kie moż­liwe sce­na­riu­sze. Co, jeśli zde­cy­do­wa­ła­bym się na samotny skok? Lan­don i Pax pew­nie by się wście­kli, ale i tak będą mieli pre­ten­sje o to, że nie uwzględ­ni­łam ich w swoim pla­nie. A gdy­bym tak wszystko odwo­łała? Czy kie­dy­kol­wiek jesz­cze zdo­będę się na odwagę, by wró­cić do gry? Ni­gdy nie byłam typem dziew­czyny, która naj­pierw wkłada palec do wody, żeby ją spraw­dzić – od zawsze byłam tą, która ska­cze na główkę, żeby w ten spo­sób prze­ko­nać się, co czeka na dnie.

– Serio, idź z nim – rzu­ciła jesz­cze pona­gla­jąco panna młoda, po czym ogromny męż­czy­zna w smo­kingu prze­rzu­cił ją sobie przez ramię.

– Koniec poga­wędki – stwier­dził z uśmie­chem. – Josh, przy­trzy­masz mi drzwi?

– Bierz się za niego! – dodała jesz­cze dziew­czyna uda­wa­nym szep­tem.

– Cała przy­jem­ność po mojej stro­nie – zawo­łał inny męż­czy­zna, prze­pusz­cza­jąc parę, po czym cała szóstka opu­ściła hote­lowy bar.

Kciu­kiem star­łam osa­dza­jącą się na szklance parę i kilka razy zer­k­nę­łam na drink Cruza, z któ­rego wciąż nie upił ani łyka. A może… Pomysł był naprawdę sza­lony, podob­nie zresztą jak to, co od początku zamie­rza­łam zro­bić tego wie­czoru.

– To jak? – spy­tał Cruz, odwra­ca­jąc się w moją stronę, kiedy wszy­scy jego zna­jomi wstali, przy­go­to­wu­jąc się do wyj­ścia.

Skacz. W tym aku­rat jesteś dobra.

– Wiesz coś może o sko­kach ze spa­do­chro­nem?

Na to pyta­nie uniósł wysoko brwi.

– Założę się, że wiem o nich wię­cej niż ty.

– No i prze­grał­byś ten zakład – odpar­łam, nie mogąc powstrzy­mać się od uśmie­chu. Coś w moim brzu­chu zaci­skało się raz za razem, gdy nasze spoj­rze­nia się spo­ty­kały, ale ni­gdy wcze­śniej nie czu­łam się lepiej.

– Jakimś cudem w ogóle mnie to nie dziwi – odparł powoli.

– Cruz, gotowy? – spy­tał jeden z chło­pa­ków.

Ten jedy­nie prze­chy­lił głowę, wpa­tru­jąc się we mnie pyta­jąco.

– Mam lep­szy pomysł – odpar­łam cicho.

– Opo­wia­daj.

– Co ty na to, żeby zro­bić ze mną coś naprawdę nie­bez­piecz­nego? – Wstrzy­ma­łam oddech, czu­jąc, że Cruz nie patrzy na mnie tak zwy­czaj­nie; on zaglą­dał w moje wnę­trze. Przez kilka ude­rzeń serca czu­łam się naga pod jego spoj­rze­niem, nawet jeśli nie spusz­czał wzroku z mojej twa­rzy. Każdy instynkt w ciele krzy­czał, bym się odwró­ciła, jed­nak tonę­łam w tych oczach i jak nic szłam już na dno.

– A powiesz coś wię­cej?

– Nope. Albo w to wcho­dzisz, albo nie – odpar­łam odważ­niej, niż w rze­czy­wi­sto­ści się czu­łam.

– Cruz? – powtó­rzył któ­ryś z kole­gów.

Obser­wo­wa­łam roz­wój nie­mej wewnętrz­nej debaty w jego oczach. Po upły­wie chwili ski­nął głową.

– Chło­paki, idź­cie przo­dem, dołą­czę do was póź­niej – stwier­dził, nie prze­ry­wa­jąc naszego kon­taktu wzro­ko­wego.

Poczu­łam szarp­nię­cie w sercu, które nagle zaczęło galo­po­wać. Jasna cho­lera, ja naprawdę się na to zde­cy­do­wa­łam. Boże, naprawdę liczy­łam na to, że nie kła­mał i rze­czy­wi­ście miał jakieś doświad­cze­nie… Ale jakie były szanse na to, że przy­pad­kiem wylą­do­wa­łam w barze obok faceta, który byłby w sta­nie coś takiego zro­bić?

To prze­zna­cze­nie – wyszep­tało moje serce.

Stul dziób – skon­tro­wał mózg.

Prze­cież ni­gdy nie zmie­nia­łam się w papkę przy face­tach. Nie pozwa­la­łam sobie mięk­nąć i wyglą­dać przez to na słabą.

– Panie przo­dem? – rzu­cił, wsta­jąc, gdy jego kole­dzy już wyszli.

Wsta­łam. Raaany. Nawet przy moich stu sie­dem­dzie­się­ciu trzech cen­ty­me­trach wzro­stu góro­wał nade mną o dobre dzie­sięć, a co do jego ciała… Facet był porząd­nie zbu­do­wany, chyba nawet lepiej niż Pax, a to naprawdę trudno osią­gnąć. Już sam widok ide­al­nie wycio­sa­nych mię­śni na jego przed­ra­mio­nach pod­po­wie­dział mi, że to, czego nie widzę, jest rów­nie mocno wyrzeź­bione.

Rów­nym kro­kiem wyszli­śmy z hotelu i ruszy­li­śmy w stronę miej­sca, w któ­rym cze­kał na mnie Mały John.

– Jeśli mam być z tobą w stu pro­cen­tach szczera, to, co zamie­rzam zro­bić, może być odro­binę nie­zgodne z pra­wem – przy­zna­łam.

– Ktoś tu jest pełen nie­spo­dzia­nek – stwier­dził cicho, przy­trzy­mu­jąc dla mnie drzwi do wyj­ścia.

– Poję­cia nie masz.

Bo co jak co, ale dzi­siaj cho­ler­nie zaska­ki­wa­łam nawet samą sie­bie.

Rozdział drugi

Cruz

Las Vegas

Nie spusz­cza­łem wzroku z jej tyłka, kiedy wsia­dała do czar­nego jak noc sedana, który cze­kał na nas pod hote­lem Bel­la­gio. Zwy­kle szczy­ci­łem się tym, że nie jestem mizo­gi­nicz­nym dup­kiem, ale teraz dosłow­nie mia­łem pod nosem, jak i w zasięgu dłoni, te ide­alne krą­gło­ści, pod­kre­ślone dodat­kowo przez dżinsy, które wyglą­dały, jakby uszyto je wyłącz­nie z myślą o jej ciele.

– Idziesz? – spy­tała już z wnę­trza samo­chodu, narzu­ca­jąc na sie­bie skó­rzaną kurtkę.

No cóż, to może być albo począ­tek epic­kiej przy­gody, albo naj­gor­szego hor­roru. Tak czy siak, nie zamie­rza­łem odpu­ścić.

Wśli­zgną­łem się na fotel obity skórą, a samo­chód ruszył, nim jesz­cze zdą­ży­łem zapiąć pas. Ogromny, łysy facet zer­k­nął na mnie zza kie­row­nicy, po czym skrę­cił w Las Vegas Strip.

– Ty nie jesteś Patrick.

– Nie, nie jestem – potwier­dzi­łem, a jego oczy nieco się roz­sze­rzyły. Był jej kie­rowcą? Ochro­nia­rzem? Bła­gam, nie okaż się zazdro­snym chło­pa­kiem.

– Nie zatrzy­muj się – naka­zała Pene­lope, wyglą­da­jąc przez okno. – Patrick się upił, więc musia­łam się go pozbyć.

– Żar­tu­jesz sobie? – ryk­nął facet.

– Nope. Nie było opcji, żebym pozwo­liła mu zało­żyć sprzęt w takim sta­nie.

Typ postu­kał pal­cami o kie­row­nicę, kiedy cze­ka­li­śmy na zie­lone świa­tło przed skrę­tem w jedną z bocz­nych ulic.

– Cho­lera, no dobra, a ten to kto?

– To Cruz. Cruz, to jest Mały John, mój dobry przy­ja­ciel, ale i koor­dy­na­tor nume­rów kaska­der­skich – wyja­śniła Pene­lope.

Mały John… Jak w Robin Hoodzie?

– Okej – odpar­łem, sta­ra­jąc się pły­nąć z prą­dem. Koor­dy­na­tor nume­rów kaska­der­skich? Niech to szlag, kim w ogóle jest ta dziew­czyna?

– I dla­czego uwa­żasz, że nadaje się do tej roboty? A może po pro­stu dorwa­łaś pierw­szego lep­szego przy­stoj­niaka w lobby?

– Rze­czy­wi­ście dorwała mnie przy barze – wyja­śni­łem, kiedy ponow­nie ruszy­li­śmy.

– Ja pier­dolę, Penna, co ty sobie, u dia­bła, myśla­łaś? Nie możesz wci­snąć w uprząż i sprzęt pierw­szego lep­szego nie­zna­jo­mego i liczyć na to, że wszystko pój­dzie jak po maśle. Paxa i Lan­dona popier­doli ze zło­ści.

– To nie mój pro­blem – odparła, cho­ciaż zaci­snęła przy tym jedną z dłoni na udzie.

Może to ci dwaj są zazdro­snymi chło­pa­kami?

– Jasne, bo to mój pro­blem. Mój i tego tutaj – wska­zał na mnie kciu­kiem – kiedy przez cie­bie zgi­nie.

– Powie­dział, że może sko­czyć – wykłó­cała się.

– O, serio? – wark­nął Mały John, kiedy zatrzy­ma­li­śmy się na tyłach kom­pleksu zło­żo­nego z hotelu oraz kasyna Linq. – Bo co? Udało mu się kilka razy sko­czyć razem z kum­plem w tan­de­mie, żeby skre­ślić coś ze swo­jej listy rze­czy do zro­bie­nia przed śmier­cią? Przez cie­bie facet może poważ­nie ucier­pieć, Penna.

Okej, wystar­czy.

– Słu­chaj­cie, nie mam poję­cia, co macie w pla­nach ani kim jeste­ście, ale mam za sobą pra­wie setkę sko­ków w Osiem­dzie­sią­tej Dru­giej Dywi­zji Powietrz­no­de­san­to­wej, więc żaden ze mnie żół­to­dziób.

Na to wyzna­nie oby­dwoje zare­ago­wali zdu­mio­nymi spoj­rze­niami, jed­nak o wiele bar­dziej podo­bało mi się obser­wo­wa­nie, jak sze­rzej otwie­rają się te nie­bie­skie oczy Pene­lope. Póki co spra­wiała wra­że­nie dziew­czyny, któ­rej trudno zaim­po­no­wać.

– Słu­żysz w woj­sku? – spy­tał Mały John.

– Słu­ży­łem trzy lata, po czym zre­zy­gno­wa­łem – odpar­łem.

– Jeste­śmy ci wdzięczni za twoją służbę – oznaj­miła miękko Pene­lope. – I teraz tro­chę mi głu­pio za prze­ko­ma­rza­nie się z tobą na temat sko­ków. – Uro­czo zmarsz­czyła nos.

– Nie przej­muj się. To jak, będziemy tu sie­dzieć całą noc? Bo, o ile pamię­tam, piękna dziew­czyna obie­cała mi coś nie­bez­piecz­nego i odro­binę nie­zgod­nego z pra­wem.

– Odro­binę? – Mały John ponow­nie wark­nął na Pene­lope. – Czy ty mu w ogóle cokol­wiek powie­dzia­łaś?

– Słu­chaj, to była dosyć impul­sywna decy­zja…

– Ty i impul­sywna decy­zja? Nie­moż­liwe – rzu­cił sar­ka­stycz­nie.

– Prze­stań być dup­kiem. Możemy już iść?

Wymam­ro­tał pod nosem coś, co brzmiało jak: „Oni mnie, kurwa, za to zabiją”, po czym otwo­rzył drzwi po swo­jej stro­nie. Zro­bi­li­śmy to samo i spo­tka­li­śmy się przy bagaż­niku, gdzie Mały John podał nam po ple­caku oraz uprzęży z docze­pio­nym do niej kaskiem. Plan pole­gał naj­wy­raź­niej na jakimś skoku, a skoro w zasięgu wzroku nie było żad­nego lot­ni­ska, musiało cho­dzić o BASE jum­ping2… co było nie­le­galne jak dia­bli.

– Wciąż się na to piszesz? – upew­niła się Pene­lope, prze­rzu­ca­jąc sobie sprzęt przez ramię i prze­cią­ga­jąc dłu­gie nie­mal do bio­der blond włosy przez otwór w bejs­bo­lówce. Mimo drob­nej budowy radziła sobie z tym ple­ca­kiem tak, jakby abso­lut­nie nic nie ważył.

– To pyta­nie jest tro­chę nie fair, zwa­żyw­szy na to, że nie do końca wiem, co chcemy zro­bić. – Chwy­ci­łem czapkę, którą mi podała, i zało­ży­łem ją.

Wska­zała dło­nią w górę i podą­ży­łem wzro­kiem za jej pal­cem, aż moim oczom uka­zał się High Rol­ler, naj­wyż­szy dia­bel­ski młyn na świe­cie.

– Żar­tu­jesz sobie? Prze­cież to ma ze…

– Nieco ponad sto sześć­dzie­siąt sie­dem metrów w naj­wyż­szym punk­cie – dokoń­czyła, podą­ża­jąc już za Małym Joh­nem na tyły kon­struk­cji. Prze­szli­śmy pod olbrzy­mią meta­lową plat­formą, z któ­rej pasa­że­ro­wie wsia­dali do kap­suł, a mój umysł wiro­wał szyb­ciej niż cały ten młyn. – Nie musisz tego robić, jeśli się boisz – dorzu­ciła jesz­cze przez ramię.

Myślała, że się boję? Skoku ani tro­chę, za to tego, co się sta­nie, gdy już nas zła­pią – jak naj­bar­dziej. To mogłoby spier­do­lić wszystko, na co tak ciężko pra­co­wa­łem przez ostat­nich osiem lat. Nie­ważne, jak nie­sa­mo­wita, cza­ru­jąca i kom­plet­nie odu­rza­jąca wyda­wała się ta kobieta, nie mógł­bym zre­zy­gno­wać ze wszyst­kiego, by wyko­nać z nią nie­le­galny skok.

Odwró­ciła się, przy­trzy­mu­jąc dla mnie drzwi.

– Jeśli nas zła­pią, do czego nie doj­dzie, naj­więk­szy zarzut, jaki nam posta­wią, to wtar­gnię­cie na teren pry­watny, co jest wykro­cze­niem, za które co naj­wy­żej dosta­niemy po łap­kach. Posłu­chaj, nie musisz tego ze mną robić. Możesz odwró­cić się na pię­cie i odejść, możesz wje­chać ze mną na górę, a póź­niej z niej zje­chać. Ale możesz też sko­czyć.

Wbiła we mnie wzrok, a mowa jej ciała wyraź­nie dawała do zro­zu­mie­nia, że naprawdę nie inte­re­suje jej, co zro­bię, bo pod­jęła już decy­zję i zamie­rzała zro­bić to, na co miała ochotę. Tyle że w oczach dziew­czyny dostrze­głem jed­nak coś zupeł­nie innego. Kryła się w nich jakaś rana, despe­rac­kie bła­ga­nie, które ucze­piło się mojej duszy, choć wyda­wało mi się, że jestem już na takie rze­czy odporny.

Rany, ale się myli­łem.

Nie była żadną damą. Może i zna­la­zła się w opa­łach, ale nie zamie­rzała pro­sić o wspar­cie, a świa­do­mość tego uru­cho­miła wszyst­kie dzwonki ostrze­gaw­cze w mojej gło­wie i załą­czyła tryb ryce­rza na bia­łym koniu, który z całych sił sta­rała się mi wpoić bab­cia.

Cho­lera. Podwójna cho­lera. Kurwa.

Z natury nie byłem lek­ko­myślny, wręcz prze­ciw­nie. Roz­gry­wa­łem życie niczym par­tię sza­chów, bo tym wła­śnie dla mnie było. Potra­fi­łem prze­wi­dzieć kon­se­kwen­cje wła­snych czy­nów na co naj­mniej sie­dem ruchów w przód. Może dosze­dłem do wnio­sku, że jutro i tak wyjeż­dżam, więc nie będzie mnie w kraju przez kilka mie­sięcy, a może po pro­stu okła­my­wa­łem samego sie­bie, że zależy mi na zaba­wie. Tyle że nie cho­dziło o żadną z tych opcji – cho­dziło wyłącz­nie o nią, ten feno­men kobiety, który pozna­łem led­wie godzinę temu.

Kiep­sko byłoby zła­pać wykro­cze­nie w kar­to­tece, ale nie zruj­no­wa­łoby moich pla­nów tak, jak mogłoby to zro­bić poważne prze­stęp­stwo. Jasna cho­lera, ty naprawdę roz­wa­żasz wła­śnie powagę róż­nych zarzu­tów?

– Pojadę z tobą – oznaj­mi­łem.

Ulga kry­jąca się w jej uśmie­chu wywo­łała falę cie­pła, która prze­to­czyła się po moim wnę­trzu. Dla niej to świetna decy­zja. Dla cie­bie? Bez­na­dziejna.

Uci­szy­łem dia­bła sie­dzą­cego mi na ramie­niu i podą­ży­łem za nowymi zna­jo­mymi w głąb ciem­nego kory­ta­rza. Dopro­wa­dził nas do kas bile­to­wych, przy któ­rych nikt nie cze­kał, zupeł­nie jakby kolejkę na koło na moment wstrzy­mano.

– Wszyst­kim się zają­łem – oznaj­mił Pen­nie Mały John. – Pomi­nę­li­śmy kon­trolę bez­pie­czeń­stwa i spraw­dza­nie bagażu, więc nie zoba­czą spa­do­chro­nów. Tutaj macie bilety. Penna, upew­nij się, że pod­czas spraw­dza­nia twój będzie na wierz­chu, bo pra­cow­nik odpo­wied­nio go ozna­czył. Kiedy go zoba­czy, wyłą­czy sys­tem bez­pie­czeń­stwa w waszej kap­sule, reszta zależy już do was. Będę cze­kał na tyłach. Po wylą­do­wa­niu nie trać­cie czasu na zbie­ra­nie spa­do­chro­nów, oby­dwoje jeste­ście o wiele wię­cej warci niż one.

– Jasne – rzu­ciła Pene­lope, zabie­ra­jąc od niego bilety.

– Jesteś tego pewna? – spy­tał jesz­cze.

– Nie – odparła, a ja natych­miast unio­słem wzrok i zoba­czy­łem, jak kręci głową. – Ale muszę to zro­bić, jeśli znowu chcę poczuć się sobą. Nie mogę się tylko ostroż­nie przy­mie­rzać, żeby wró­cić do doku­mentu. Albo uda mi się ten numer, albo nie zasłu­guję na to, by być Rene­gatką.

– To jakaś kom­pletna bzdura.

– Nie, to prawda. – Sta­nęła na pal­cach i cmok­nęła go w poli­czek. – Dzię­kuję, wiem, ile cię to będzie kosz­to­wało. Do zoba­cze­nia na dole.

– Po pro­stu uwa­żaj na sie­bie i wiesz… posta­raj się go nie zabić. – Obró­cił się i zosta­wił nas sto­ją­cych w drzwiach pro­wa­dzą­cych do plat­formy.

Odgłosy docho­dzące z kory­ta­rza świad­czyły o tym, że kolejka ruszyła i wła­śnie kie­ruje się w naszą stronę.

– Chodźmy – powie­dzia­łem, deli­kat­nie kła­dąc dłoń na dol­nej czę­ści jej ple­ców, by pokie­ro­wać ją przez drzwi. Nie było to coś, czego nie ośmie­lił­bym się zro­bić na randce, a jed­nak ten zwy­kły dotyk spra­wił, że mój penis zare­ago­wał tak, jakby usły­szał sygnał budzika.

Spo­kój, młody. Teraz nie ma na to czasu. Szybko zabra­łem rękę.

Co ja, u dia­bła, wypra­wiam? – pyta­łem samego sie­bie przez całą drogę w kie­runku faceta z obsługi, który wła­śnie wpa­ko­wał do kap­suły przed nami co naj­mniej dzie­sięć osób.

Pene­lope podała mu nasz bilet, a chło­pak nieco sze­rzej otwo­rzył oczy na widok znaczka widocz­nego na rogu. Ski­nął głową, kie­ru­jąc nas w stronę prze­zro­czy­stej kap­suły, w któ­rej spo­koj­nie mogłaby się pomie­ścić dwu­dzie­sto­oso­bowa grupa.

– Pro­szę pamię­tać, że wyj­ście jest po prze­ciw­nej stro­nie – oznaj­mił. – Cała rundka trwa jakieś pół godziny, więc życzę przy­jem­nej jazdy. Witamy na High Rol­le­rze.

Prze­kro­czy­li­śmy kil­ku­cen­ty­me­trową szcze­linę oddzie­la­jącą plat­formę od kap­suły, a pra­cow­nik zamknął za nami drzwi. Usa­do­wi­li­śmy się w dość ciem­nej, choć pod­świe­tlo­nej deli­kat­nym fio­le­tem sfe­rycz­nej prze­strzeni. Kiedy ruszy­li­śmy, nie­mal nie dało się poczuć żad­nego buja­nia.

Ekrany roz­miesz­czone w środku natych­miast zaczęły wyświe­tlać infor­ma­cje na temat koła, wraz z odczy­tu­ją­cym je gło­sem lek­tora pły­ną­cym z gło­śni­ków. Jed­nym szyb­kim klik­nię­ciem udało mi się go wyci­szyć. Poło­ży­łem ple­cak na pod­ło­dze, Pene­lope poszła w moje ślady, a póź­niej oboje sta­nę­li­śmy przy oknach, by podzi­wiać świa­tła Las Vegas roz­świe­tla­jące niebo nad nami. Jesz­cze chwila, a wznie­siemy się ponad nimi.

– Jestem ci winna wyja­śnie­nia – zaczęła cicho Pene­lope, nieco mnie tym zaska­ku­jąc.

– Nie mam nic prze­ciwko wyja­śnie­niom, ale sam pod­ją­łem decy­zję, więc nic nie jesteś mi winna. – Nasze ramiona zetknęły się ze sobą i przez moje ciało prze­bie­gło to samo elek­try­zu­jące uczu­cie co wcze­śniej. Nie mia­łem poję­cia, kim jest ta dziew­czyna, ale nie­sa­mo­wi­tej che­mii mię­dzy nami nie dało się zaprze­czyć.

– Ni­gdy wcze­śniej tego nie robi­łam.

– Czego? BASE jum­pingu? Łama­nia prawa? A może pro­po­no­wa­nia pierw­szemu lep­szemu nie­zna­jo­memu, by zła­mał je razem z tobą? – Poczu­łem, jak kąciki ust uno­szą mi się w reak­cji na czy­stą absur­dal­ność tej chwili.

Pene­lope roze­śmiała się cicho. Był to nie­sa­mo­wity, pełen lek­ko­ści dźwięk, który spra­wił, że zapra­gną­łem usły­szeć go po raz kolejny.

– Ni­gdy wcze­śniej nie pode­rwa­łam żad­nego faceta, o pod­ry­wie w barze nawet nie wspo­mi­na­jąc. Gdyby dodać do tego prośbę o to, żebyś zary­zy­ko­wał wła­snym życiem pod­czas skoku z nie­zna­jomą, to wie­czór pełen pierw­szych razów.

– Serio? Rany, a mnie coś podob­nego przy­da­rzyło się w zeszłym tygo­dniu w Seat­tle – zażar­to­wa­łem, przez co obda­rzyła mnie kolej­nym zapie­ra­ją­cym dech w piersi uśmie­chem i deli­kat­nym chi­cho­tem.

Boże, ta dziew­czyna była ist­nym dzie­łem sztuki, rysy twa­rzy piękne niczym antyczna grecka rzeźba – wyso­kie kości policz­kowe, zadarty nosek i usta, które nie­mal bła­gały, by ich spró­bo­wać. A jej oczy, jasno­nie­bie­skie z ciem­niej­szymi plam­kami, spra­wiały, że wpa­try­wa­łem się w nią o wiele dłu­żej, niż powi­nie­nem.

– Swoją drogą, ile masz lat? – spy­tała.

– Dwa­dzie­ścia sie­dem. A co, mar­twisz się, że jestem nie­letni?

– Nieee, po pro­stu upew­niam się, że nie masz nie­długo zamiaru dołą­czyć do klubu eme­ry­tów.

– Auć. – Roze­śmia­łem się na tę jawną znie­wagę.

Odwró­ciła spoj­rze­nie na budynki, gdy mija­li­śmy ich kolejne pię­tra, powoli wzno­sząc się ponad linię hory­zontu Las Vegas.

– Nie mogę uwie­rzyć, że to zro­bi­łam. – Jej tele­fon zaczął wyda­wać z sie­bie dźwięki, jeden za dru­gim. Gdy wyjęła go z kie­szeni i zaczęła spraw­dzać wia­do­mo­ści, zaklęła pod nosem.

– Jakiś pro­blem?

Prze­su­wała pal­cem po powia­do­mie­niach, kiedy przy­szło kolejne.

– Pax. Leah. Pax. Lan­don. Rachel. Nick. Cho­lera. Wie­dzą, że tu jestem.

W jej oczach bły­snęła panika. Zaczęła mal­tre­to­wać zębami dolną wargę, a ja zer­k­ną­łem na zega­rek.

– Okej, zostało jakieś dzie­sięć minut do dotar­cia na szczyt.

– Jasne – odpo­wie­działa, wciąż prze­glą­da­jąc wia­do­mo­ści.

– I ist­nieje duża szansa, że po tym, jak wylą­du­jemy, już cię wię­cej nie zoba­czę.

Popa­trzyła na mnie.

– Wylą­dujemy?

– O ile zde­cy­duję się z tobą sko­czyć – dopre­cy­zo­wa­łem. – Zna­la­złaś się tutaj z gościem, któ­rego nie dalej jak godzinę temu pozna­łaś w barze, mimo że naj­wy­raź­niej mnó­stwo osób się o cie­bie trosz­czy. To nie moja sprawa, ale czuję, że coś mi tutaj umyka.

Wciąż się we mnie wpa­try­wała, jed­nak w końcu prze­su­nęła spoj­rze­nie na hory­zont. Wyłą­czyła tele­fon i wsu­nęła go sobie z powro­tem do tyl­nej kie­szeni dżin­sów.

– Nie masz o mnie zie­lo­nego poję­cia.

– I może wła­śnie dla­tego mogę ci coś takiego powie­dzieć.

Naprawdę zamie­rza­łem wysko­czyć z tą dziew­czyną, by ją przed sobą otwo­rzyć? Coś zże­rało ją od środka i naj­wy­raź­niej nie zamie­rzała poroz­ma­wiać o tym z żadną z osób, które wła­śnie pró­bo­wały się do niej dobić. Spoj­rza­łem w stronę ple­ca­ków na pod­ło­dze kabiny.

– Jak zwią­za­łaś liny? – Jeśli mia­łem w ogóle roz­wa­żyć skok z tego dia­bel­skiego młyna, potrze­bo­wa­łem upew­nić się, że w ple­ca­kach rze­czy­wi­ście znaj­dują się spa­do­chrony.

– Kla­sycz­nym węzłem, ósemką.

– Bez dodat­ko­wego wią­za­nia?

– I bez suwaka.

– Chwila, bez suwaka i bez dodat­ko­wego wią­za­nia?

– Brak suwaka pozwoli nam szyb­ciej otwo­rzyć spa­do­chron, a przy wyso­ko­ści pra­wie stu sie­dem­dzie­się­ciu metrów…

– Potrze­bu­jemy każ­dej dodat­ko­wej sekundy – dokoń­czy­łem. Sama droga w dół potrwa ich zale­d­wie kilka. Jeśli Mały John rze­czy­wi­ście będzie na nas cze­kał po wylą­do­wa­niu, możemy szybko pozbyć się spa­do­chro­nów, a jeśli dzięki czap­kom uda nam się unik­nąć roz­po­zna­nia na nagra­niach z kamer… rze­czy­wi­ście możemy unik­nąć kon­se­kwen­cji.

– A dodat­kowe wią­za­nie to jesz­cze jeden nie­po­trzebny krok przed roz­ło­że­niem spa­do­chronu – dodała Pene­lope.

– Naprawdę jesteś w tym nie­zła, co?

Dostrze­głem, jak kącik jej ust unosi się ku górze.

– Jestem wyjąt­kowo dobrze opła­caną spor­t­smenką eks­tre­malną… a przy­naj­mniej kie­dyś nią byłam – dokoń­czyła gło­sem tak cichym, że przy­po­mi­nał szept.

– I już nią nie jesteś? – Posłała mi ostrze­gaw­cze spoj­rze­nie, a ja unio­słem dło­nie w obron­nym geście. – Hej, mam zale­d­wie jedną noc, a raczej kilka minut w tej naszej nie­skoń­czo­no­ści, żeby posta­rać się cie­bie zro­zu­mieć. – Posta­rać się pomóc.

– Naprawdę potrze­bu­jesz wszyst­kich rozu­mieć?

– Tak, mam lekki pro­blem z potrzebą kon­troli. – I, według babci, cier­pię też na kom­pleks boha­tera.

Poczu­łem na sobie jej wzrok, jed­nak nie odwró­ci­łem oczu od hory­zontu, nad który powoli zaczę­li­śmy się w końcu wzno­sić.

– Kilka mie­sięcy temu dość mocno ucier­pia­łam – stwier­dziła, krzy­żu­jąc ramiona na piersi.

Wiele kosz­to­wało mnie teraz mil­cze­nie. Potrze­bo­wała kogoś, kto by jej wysłu­chał, a nie prze­ry­wał. Moje wysiłki zostały doce­nione, gdy wes­tchnęła i kon­ty­nu­owała:

– Moja ekipa… pozo­stali spor­towcy… jeste­śmy bar­dziej jak rodzina niż przy­ja­ciele. Jeden z moich naprawdę dobrych przy­ja­ciół, Nick, został spa­ra­li­żo­wany, kiedy pra­co­wał nad nowym nume­rem, a moja sio­stra bar­dzo go kochała. Kiedy odciął się od nas wszyst­kich, coś w niej pękło. Od jakie­goś czasu krę­cimy film doku­men­talny, głów­nie po to, by przy­po­mnieć, jak dużą rolę Nick gra w reali­za­cji każ­dego numeru, jed­nak od samego początku wszystko szło nie po naszej myśli. Ktoś maj­stro­wał przy sprzę­cie, któ­rego uży­wa­li­śmy, Leah pra­wie zgi­nęła… – wyszep­tała, jed­nak szybko się otrzą­snęła i nabrała ury­wa­nego tchu. – Bro­oke, moja sio­stra, pró­bo­wała skrzyw­dzić Paxa, ale zamiast tego, na całe szczę­ście, dopa­dła tylko mnie. Zmiaż­dżyła mi nogę. – Poru­szyła kostką, bym mógł ją zoba­czyć. – Od mie­siąca nie noszę już gipsu i jestem gotowa, by wró­cić do gry, ale zamiast się z tego cie­szyć, popro­si­łam o zało­że­nie ortezy. Sama popro­si­łam o miej­sce na ławce rezer­wo­wych.

– I to dla­tego nie jesteś teraz z przy­ja­ciółmi?

– Są w Aspen, biorą udział w roz­gryw­kach X Games. Naprawdę chcia­łam wsiąść z nimi do samo­lotu, ale nie potra­fi­ła­bym się im przy­glą­dać bez zasta­na­wia­nia nad tym, czy kie­dy­kol­wiek jesz­cze będę miała jaja, by wró­cić do tego, co robi­łam. Muszę się o tym prze­ko­nać na wła­sną rękę. Gdy­bym podzie­liła się z nimi swoim pla­nem, dalej obcho­dzi­liby się ze mną jak z jaj­kiem i pró­bo­wa­liby mnie namó­wić, bym wró­ciła do sportu w „spo­koj­nym tem­pie”.

– A ty nie jesteś dziew­czyną, która roz­kręca się powoli?

Prze­wró­ciła oczami, sły­sząc podwójne zna­cze­nie tych słów, zupeł­nie nie­za­mie­rzone, a ja par­sk­ną­łem śmie­chem. Naj­wy­raź­niej moja pod­świa­do­mość żyła wła­snym życiem, co było cał­ko­wi­cie zro­zu­miałe, zwa­żyw­szy na to, że od ciała dziew­czyny nie­mal biła wizja gorą­cego, orga­zmicz­nego seksu. Ale to wcale nie jej nie­sa­mo­wite krą­gło­ści prze­ko­nały mnie do tego, by wsiąść z nią do kap­suły, co mogło oka­zać się naj­bar­dziej lek­ko­myślną decy­zją w moim życiu. Nie, prze­ko­nał mnie do tego ból kry­jący się w jej spoj­rze­niu, gdy pozwa­lała sobie na opusz­cze­nie nieco gardy.

– Jestem dziew­czyną, która naj­pierw ska­cze na główkę, a dopiero póź­niej spraw­dza, jak jest głę­boko – odparła. – Od czasu, kiedy po raz pierw­szy usia­dłam na moto­cy­klu Paxa, a póź­niej zażą­da­łam wła­snego, ni­gdy nie bałam się ani wzlo­tów, ani upad­ków. Jeśli uda mi się ten skok, to może zna­czyć, że tamta dziew­czyna wciąż we mnie sie­dzi. – Pokle­pała się w pierś. – Jeśli się uda, będę o krok bli­żej do tego, by spoj­rzeć na swój moto­cykl i nie mieć przy tym wra­że­nia, że żołą­dek wywija mi się na drugą stronę.

Wie­dzia­łem już, że gdyby tam­tej dziew­czyny już w niej nie było, nie sta­łaby teraz obok mnie – zosta­łaby na ziemi, ale to nie ja potrze­bo­wa­łem się o tym prze­ko­nać. Ona tego potrze­bo­wała.

Ski­ną­łem głową, bar­dziej sam do sie­bie niż doniej, i nabra­łem głę­boko tchu. Wygląda na to, że ska­czesz.

– Masz jakichś dobrych praw­ni­ków pod ręką, żeby nas z tego wycią­gnąć, spor­t­smanko eks­tre­malna? – spy­ta­łem, się­ga­jąc ku ple­ca­kom.

– Naj­lep­szych – zapew­niła. – Poza tym, jak już mówi­łam, to będzie co naj­wy­żej wykro­cze­nie, zresztą i tak nas nie zła­pią.

– Jak bar­dzo jesteś tego pewna? – zapy­ta­łem, spraw­dza­jąc zawar­tość ple­caka. Naprawdę chciał­bym mieć teraz dość prze­strzeni, by móc wycią­gnąć z niego wszystko i prze­pa­ko­wać po swo­jemu, by zyskać tro­chę spo­koju w gło­wie. Ska­czesz albo nie, ale nie ma tutaj żad­nej taryfy ulgo­wej, pamię­tasz? Ufasz jej albo nie. Poma­gasz jej albo sie­dzisz, kurwa, cicho.

– Na tyle, żeby posta­wić butelkę nie­złego szam­pana, kiedy już będzie po wszyst­kim – stwier­dziła z uśmie­chem, który wykradł mi całe powie­trze z płuc.

– Trzy­mam cię za słowo.

Kilka chwil póź­niej mia­łem już na sobie uprząż. Zapią­łem się i popra­wi­łem kask. Opu­ści­łem rękawy koszuli, by w jak naj­lep­szy moż­liwy spo­sób osło­nić sobie ramiona.

Kap­suła wznio­sła się nie­mal ponad wszyst­kimi ota­cza­ją­cymi nas kasy­nami.

– Ten widok jest nie­sa­mo­wity – powie­działa Pene­lope uro­czy­ście. Jej wzrok prze­su­nął się po hory­zon­cie, a usta roz­chy­liły, kiedy wsparła dło­nie o szybę.

– Taa, masz rację. – Ani na moment nie odwró­ci­łem od niej spoj­rze­nia.

Dostrze­gła to, kiedy popa­trzyła w moją stronę, i na jej policz­kach wykwitł rumie­niec.

– Pora na nas. – Wska­zała na ekran. Minuta dzie­liła nas od zna­le­zie­nia się w naj­wyż­szym punk­cie pod­czas obrotu.

Skie­ro­wała się do drzwi po prze­ciw­nej stro­nie kabiny i otwo­rzyła je, uży­wa­jąc przy tym o wiele mniej siły, niż się spo­dzie­wa­łem. Szybko star­łem ręka­wem odci­ski jej pal­ców z szyby.

Do środka wdarła się stycz­niowa bryza, roz­ja­śnia­jąc mi nieco umysł. Sta­ną­łem przy roz­chy­lo­nych drzwiach obok Pene­lope, by spoj­rzeć w dół na nie­mal opu­sto­szały par­king.

– Musisz uwa­żać na tamto drzewo – rzu­ciła, wska­zu­jąc w odpo­wied­nią stronę.

– A ty na tamtą latar­nię.

– Boże, uwiel­biam to uczu­cie – wyszep­tała, jakby wcale nie zamie­rzała wypo­wie­dzieć tej myśli na głos.

– To pod­eks­cy­to­wa­nie? – zga­dłem.

– To ocze­ki­wa­nie. Wojnę, która w mil­cze­niu roz­grywa się wewnątrz mnie mię­dzy tym, co chcę zro­bić, a świa­do­mo­ścią, jakie to nie­bez­pieczne. Spo­sób, w jaki ści­ska mnie w brzu­chu, a serce zaczyna pędzić. Moment, w któ­rym decy­zja należy wyłącz­nie do mnie.

Dosko­nale rozu­mia­łem, jaki moment opi­suje, bo sam prze­ży­wa­łem go nie raz, a nawet wła­śnie teraz. To był moment, w któ­rym czło­wiek znaj­do­wał się na gra­nicy cze­goś epic­kiego i decy­do­wał się zesko­czyć z kra­wę­dzi.

Spoj­rzała w górę, po czym wpięła hak liny zacze­po­wej do sta­lo­wego pręta nad ramą drzwi. Zro­bi­łem to samo, po czym cof­ną­łem się, by spraw­dzić na moni­to­rze nasze poło­że­nie.

– Już czas – stwier­dzi­łem.

Sta­nęła na samej kra­wę­dzi kap­suły, tak że czubki czar­nych jej van­sów wysta­wały już poza kra­wędź. Chwilę póź­niej zamknęła oczy i unio­sła twarz ku niebu, a czy­sta radość zalała jej rysy.

Byłem nią ocza­ro­wany. Dziew­czyna, któ­rej poszu­ki­wała, cza­iła się bli­żej powierzchni, niż mogłaby się tego spo­dzie­wać.

– Do zoba­cze­nia na dole – rzu­ciła jesz­cze przez ramię, pora­ża­jąc mnie uśmie­chem o mocy tysiąca watów, po czym sko­czyła.

Pene­lope była kurew­sko nie­ustra­szona i nawet gdy­bym nie miał na sobie ple­caka ze spa­do­chro­nem, pew­nie ruszył­bym za nią, byle tylko być tuż obok – tyle miała w sobie magne­ty­zmu.

– Pojedź do Vegas, mówili. Będzie faj­nie, mówili – wymam­ro­ta­łem pod nosem.

Odli­czy­łem w gło­wie dwie sekundy i kiedy dostrze­głem, jak otwiera swój spa­do­chron, sam rzu­ci­łem się pro­sto w ciemną nicość.

Rozdział trzeci

Penna

Las Vegas

Jasna cho­lera. Udało ci się.

Adre­na­lina pędziła w moich żyłach, wzmac­nia­jąc jedy­nie poczu­cie eufo­rii, które zale­wało całe ciało. Zro­bi­łam to. Wciąż byłam sobą.

Może i nieco potur­bo­waną, zała­maną, ale na­dal sobą. Tak długo, jak będę miała tego świa­do­mość, wszystko inne nie straci sensu. Nawet jeśli nie będę w sta­nie wyko­nać przed kame­rami żad­nego numeru czy ude­rzać na rampy z pozo­sta­łymi Rene­ga­tami, wspo­mnie­nie tej chwili pozosta­nie ze mną na zawsze.

Pędzi­łam ku ziemi – spa­do­chron wpraw­dzie spo­wal­niał lot, jed­nak nie na tyle, by szcze­gól­nie uła­twić mi lądo­wa­nie. Minę­łam lampę uliczną, póź­niej drzewo i lecia­łam w kie­runku par­kingu, na któ­rym cze­kał już Mały John. Ugię­łam kolana i wbie­głam na asfalt, a Zie­mia powi­tała mnie z powro­tem na swo­jej powierzchni.

Obró­ci­łam się natych­miast, by spraw­dzić, co z Cru­zem, i nie­mal omdla­łam z ulgi, kiedy dostrze­głam, że ląduje jakieś sześć metrów dalej na prawo ode mnie. Nasze spoj­rze­nia spo­tkały się w stłu­mio­nym świe­tle latarni i prze­pły­nęło mię­dzy nami coś nie­mal nama­cal­nego, choć trud­nego do opi­sa­nia.

Magiczna chwila minęła w mgnie­niu oka. W pośpie­chu zaczę­łam zbie­rać spa­do­chron, by zdą­żyć, zanim dotrze do nas ochrona obiektu. Nie było szans, że nikt nie zauwa­żył naszego skoku.

– Zostaw go! – krzyk­nął Cruz, bie­gnąc w moją stronę. Zdą­żył już odciąć swój.

Mały John zawró­cił samo­chód i z piskiem opon zatrzy­mał się przed nami.

– Uda mi się go zło­żyć! – oznaj­mi­łam, zagar­nia­jąc mate­riał.

Cruz chwy­cił mnie w swoje ramiona, obró­cił i odpiął uprząż od spa­do­chronu.

– Musimy stąd spie­przać. Olej. Spa­do­chron.

Może i nie pod­niósł na mnie głosu, ale nie pozo­sta­wił mi też pola do dys­ku­sji.

– Okej – zgo­dzi­łam się, jakby wcale nie pod­jął za mnie tej decy­zji. Miał rację: spa­do­chrony nie były ważne. Nie miały na sobie żad­nego cha­rak­te­ry­stycz­nego ozna­ko­wa­nia, więc nie dałoby się ich z nami powią­zać.

Ujął mnie za dłoń, pocią­gnął w stronę samo­chodu, po czym szarp­nię­ciem otwo­rzył drzwi. Zanur­ko­wa­łam na tylne sie­dze­nie, kry­jąc się za Małym Joh­nem, a Cruz wśli­zgnął się obok.

– Jedź! – krzyk­nę­łam, kiedy tylko roz­le­gło się trza­śnię­cie drzwiami.

Mały John ruszył z piskiem opon, prze­dzie­ra­jąc się przez par­king w prze­ciw­nym kie­runku do naszego hotelu. Cruz sie­dział z zaci­śniętą szczęką. Obser­wo­wa­łam pospi­nane mię­śnie na jego twa­rzy, kiedy odwró­cił się, by zer­k­nąć przez tylną szybę.

– Póki co nikt za nami nie jedzie – rzu­cił do Małego Johna.

– Dobra, dobra… – mruk­nął pod nosem ten drugi.

Droga mijała w ciszy. Pod­czas ucieczki powoli wypa­ro­wy­wała z nas adre­na­lina. Jakieś pięć minut póź­niej Mały John wje­chał na osie­dle miesz­kalne i zatrzy­mał samo­chód.

– Daj­cie mi chwilę – rzu­cił, wyska­ku­jąc na zewnątrz.

– Wow – wes­tchnę­łam, nie będąc w sta­nie wymy­ślić żad­nego innego słowa, któ­rym można byłoby pod­su­mo­wać to, co się wła­śnie stało.

– Mogę się z tym zgo­dzić – odparł Cruz, zdej­mu­jąc kask, i prze­cze­sał dło­nią włosy.

Mały John wró­cił do środka.

– No dobra, zało­ży­łem z powro­tem tablice, więc możemy teraz wra­cać do hotelu. Jak się czu­jesz?

Usta wygięły mi się w uśmie­chu.

– Jak praw­dziwa bun­tow­niczka.

– Dzięki Bogu – odparł, ude­rza­jąc dło­nią o kie­row­nicę. – Jeśli dzięki temu wró­cisz do gry, to rze­czy­wi­ście było warto.

– Ta… – przy­tak­nę­łam cicho. Nie wie­dzia­łam jed­nak, czy rze­czy­wi­ście ten skok był w sta­nie mi to umoż­li­wić. Czu­łam się jak dawna ja, pod­eks­cy­to­wana wyko­na­nym nume­rem oraz tym, że po raz kolejny poko­na­łam nie tylko prze­ciw­no­ści, ale i wła­sne ogra­ni­cze­nia. Pozo­sta­wało jed­nak pyta­nie, czy jestem gotowa, by na dobre wró­cić do gry. Wsiąść na moto­cykl. Dać się sfil­mo­wać.

– Bobby dosta­nie pier­dolca, kiedy się dowie, że tego nie nagra­łaś.

– Tutaj cho­dziło wyłącz­nie o mnie, a nie o doku­ment. W tym roku cały świat widział, jak idę na dno, bo pozwo­li­łam mu wyko­rzy­stać tam­ten mate­riał. Ten skok był mój.

– A co z twoim kon­trak­tem? – zapy­tał, kiedy zaje­cha­li­śmy przed główne wej­ście do hotelu Bel­la­gio.

– Mówi tyle, że pozwolę mu nakrę­cić każdy eks­tre­malny numer spon­so­ro­wany przez Rene­ga­tów, w któ­rym wezmę udział, a ten kon­kretny… nie był.

– Tak czy siak, już się nie mogę docze­kać pew­nego tele­fonu.

Pochy­li­łam się do przodu i uści­snę­łam go przez opar­cie fotela.

– Dzię­kuję ci. Wiem, że nie do końca ci się to podo­bało, więc tym bar­dziej jestem ci ogrom­nie wdzięczna.

Mały John pokle­pał mnie po dłoni, po czym deli­kat­nie ją ści­snął.

– Dobrze wiesz, Penna, że dla cie­bie bym góry prze­no­sił.

– Czyli pozwo­lisz mi jutro pospać dłu­żej?

Roze­śmiał się, sły­sząc to.

– Mowy nie ma. Wyla­tu­jemy w połu­dnie. Będę walił do two­ich drzwi o ósmej i lepiej, żebyś była już wtedy gotowa.

– Dobra. – Cmok­nę­łam go w poli­czek, kiedy zatrzy­mał się przy głów­nym wej­ściu i wrzu­cił jałowy bieg. – Do zoba­cze­nia rano!

Cruz otwo­rzył i przy­trzy­mał dla mnie drzwi, a ja wysia­dłam z samo­chodu. Wyglą­dał na spię­tego, strze­lał spoj­rze­niem wszę­dzie, byle tylko nie na mnie. Poło­żył dłoń na dol­nej czę­ści moich ple­ców, gdy wcho­dzi­li­śmy do hotelu, a ja jej nie odtrą­ci­łam. Zamiast tego delek­to­wa­łam się tym uczu­ciem, jed­no­cze­śnie marząc o tym, by cał­ko­wi­cie się o niego oprzeć.

O iro­nio, w końcu spo­tka­łam na swo­jej dro­dze faceta, który w nie­wy­tłu­ma­czalny spo­sób mnie pocią­gał, a teraz zostało mi co naj­wy­żej pół minuty w jego towa­rzy­stwie.

W ciszy dotar­li­śmy do wind, cał­ko­wi­cie igno­ru­jąc odgłosy dobie­ga­jące z kasyna, a kiedy drzwi zamknęły się za nami i zna­leź­li­śmy się sam na sam w cia­snej prze­strzeni, pełna napię­cia cisza na­dal trwała. No bo co można powie­dzieć nie­zna­jo­memu po tym, jak wła­śnie wspól­nie odwa­liło się nie­le­galny BASE jum­ping? Mia­ła­bym podzie­lić się z nim infor­ma­cją o tym, jak krew dud­niła mi w żyłach? Albo o tym, że przez ten jego nie­sa­mo­wity zapach jedyne, na co mia­łam ochotę, to moc­niej się w niego wtu­lić?

Co, do cho­lery, było ze mną nie tak?

– No, to… – Urwa­łam, sta­ra­jąc się wpaść na coś sen­sow­nego. Oboje wci­snę­li­śmy przy­ci­ski z nume­rami naszych pię­ter.

– Jesteś sza­lona – stwier­dził Cruz, w końcu się do mnie odwra­ca­jąc. Poczu­łam się kom­plet­nie pochła­niana przez te nie­sa­mo­wite, cie­płe oczy. – Wiesz o tym, prawda? Sza­le­nie sek­sowna, nie… nie­sa­mo­wi­cie piękna, inte­li­gentna, silna i nie­wia­ry­god­nie pocią­ga­jąca, ale tro­chę popie­przona.

– Tak – przy­zna­łam szep­tem, kiedy winda ruszyła w górę.

Zamru­gał kil­ka­krot­nie, a uśmiech na jego twa­rzy poja­wił się i znik­nął. Potrzą­snął głową, jakby nie dowie­rzał, że mu przy­tak­nę­łam, ale jak mogła­bym zaprze­czyć? Nie mia­łam pew­no­ści, czy kto­kol­wiek byłby w sta­nie robić to, co Rene­gaci, nie tra­cąc przy tym zdro­wego roz­sądku.

Zresztą, ostat­nio coraz czę­ściej kwe­stio­no­wa­łam to, czy sama mam go jesz­cze cho­ciaż odro­binę.

– Ni­gdy nie pozna­łem nikogo takiego jak ty – stwier­dził cicho, kiedy zbli­ża­li­śmy się do jego pię­tra. Zostało mi może z pięć sekund, zanim znik­nie mi z oczu.

– A to dla­tego, że nie ma dru­giej takiej jak ja – stwier­dzi­łam z cał­ko­witą szcze­ro­ścią. – Zapew­niam cię ze stu­pro­cen­tową pew­no­ścią, że jestem Pierw­sza.

Uśmiech­nę­łam się sama do sie­bie za ten żart o podwój­nym zna­cze­niu, któ­rego nie mógł zro­zu­mieć.

Roz­legł się dźwięk sygna­li­zu­jący dotar­cie do celu i zatrzy­ma­li­śmy się na pię­trze Cruza. Nasz wspólny czas dobiegł końca.

– To prawda.

Coś ści­snęło mnie w brzu­chu, kiedy zro­bił krok w stronę drzwi, gdy te się roz­su­nęły, odsła­nia­jąc przed nami długi kory­tarz.

Ni­gdy wię­cej go nie zoba­czę.

Co, jeśli już ni­gdy nie poczuję z nikim takiego połą­cze­nia? Co, jeśli to był jedyny facet, do któ­rego umia­ła­bym coś poczuć? Co, jeśli wła­śnie omi­nie mnie oka­zja życia, i to wyłącz­nie dla­tego, że, o iro­nio, bałam się sko­czyć na główkę?

„Co, jeśli” było dla mnie myślą nie do zaak­cep­to­wa­nia.

Się­gnął ku drzwiom, by się nie zamknęły, po czym rzu­cił mi spoj­rze­nie przez ramię.

– Dzię­kuję ci za dzi­siej­szy wie­czór, ni­gdy go nie zapo­mnę.

Ja też nie… i nie byłam jesz­cze gotowa na to, by się zakoń­czył.

– Zatrzy­ma­łeś się kie­dy­kol­wiek w pen­tho­usie w tym hotelu? – spy­ta­łam, zanim mózg byłby w sta­nie powstrzy­mać usta przed wypo­wie­dze­niem tych słów.

– Nie – odparł, a jego oczy pociem­niały, kiedy prze­su­nął wzrok na moje usta.

O mój Boże, naprawdę zamie­rzam to zro­bić. Żołą­dek ści­snął mi się w supeł więk­szy niż przed ostat­nimi roz­gryw­kami X Games.

– A masz ochotę? W końcu wiszę ci szam­pana. – Mia­łam nadzieję, że mój drżący głos w jego uszach zabrzmi uwo­dzi­ciel­sko.

Dostrze­głam, jak jego mię­śnie ple­ców tężeją.

– Zapew­niam, że pen­tho­use legal­nie należy do mnie i tym razem nie zapro­po­nuję ci nawet, żebyś z niego wysko­czył.

Powoli odwró­cił się, by sta­nąć ze mną twa­rzą w twarz, jed­nak nie cof­nął ręki blo­ku­ją­cej drzwi. Im dłu­żej się we mnie wpa­try­wał, tym szyb­ciej krew krą­żyła w moich żyłach, zaci­ska­jąc przy tym uścisk na brzu­chu jak ima­dło i pra­wie roz­ta­pia­jąc mi uda. Jak zwy­kłe spoj­rze­nie potra­fiło tak szybko i osza­ła­mia­jąco mnie nakrę­cić?

– Pene­lope… – wypo­wie­dział moje imię po czę­ści jak bła­ga­nie, po czę­ści jak modli­twę.

– Wiem, o co pro­szę – zapew­ni­łam. Pro­si­łam o coś, co pozo­sta­nie ze mną już na zawsze, o tę jedną wspólną noc, która jutro będzie już dla mnie zale­d­wie wspo­mnie­niem. Taka opcja wciąż była lep­sza niż zasta­na­wia­nie się, „co by było gdyby”.

– Jesteś tego pewna? – Zro­bił krok w moją stronę, a drzwi windy zasu­nęły się tuż za jego sze­ro­kimi ramio­nami. Mój puls przy­spie­szył, bo teraz widzia­łam już tylko jego. Sku­pi­łam wszyst­kie myśli na tym, jak by to było poczuć jego skórę pod swo­imi pal­cami.

Potak­nę­łam, na co jedy­nie pokrę­cił głową.

– Potrze­buję, żebyś to powie­działa. – Słodki oddech owiał moją twarz, kiedy nachy­lił się nade mną i nie­mal dotknął ustami moich, gdy winda ponow­nie ruszyła do góry.

Boże, ledwo byłam w sta­nie myśleć, kiedy stał tak bli­sko. Patrzył na mnie z ocze­ki­wa­niem w oczach, w któ­rych kryło się rów­nież pra­gnie­nie. Zwy­kle w takim momen­cie dawa­łam face­tom kosza, jed­nak ni­gdy wcze­śniej nie czu­łam się tak, jak w tej chwili. Nie­mal nama­calne pożą­da­nie bijące od Cruza spra­wiło, że poczu­łam się silna, zain­try­go­wana, ale i pod­nie­cona – całe moje ciało aż drżało od nagro­ma­dzo­nej w nim słod­kiej elek­trycz­no­ści.

Nie pra­gnął mnie jako tro­feum – nawet nie wie­dział, kim jestem.

Pra­gnął po pro­stu mnie.

– Tak – odpar­łam w końcu, udzie­la­jąc pozwo­le­nia nie tylko jemu, ale i sobie samej. Cho­ciaż raz w życiu chcia­łam odpu­ścić i niech szlag trafi kon­se­kwen­cje.

Musnął ustami moje, zupeł­nie jakby pro­sił w ten słodki spo­sób o pozwo­le­nie, któ­rego już mu udzie­li­łam. Nasze usta spo­tkały się w piesz­czo­cie, przez którą sta­nę­łam na pal­cach, bła­ga­jąc o wię­cej. Samym poca­łun­kiem spra­wił, że sta­łam się aż nader świa­doma każ­dej czę­ści wła­snego ciała i tego, że prze­bu­dził się w nim każdy nerw. Czu­łam się jak w pierw­szym roz­dziale powie­ści roman­tycz­nej, w samym środku urze­ka­ją­cego początku, od któ­rego tak wiro­wało mi w gło­wie, że pra­gnę­łam już przejść do następ­nej strony.

Odsu­nął się ode mnie z uśmie­chem, prze­su­wa­jąc wzro­kiem po mojej twa­rzy, jak­bym była dro­go­cen­nym dzie­łem sztuki. Nim zdo­łał coś powie­dzieć, winda wydała z sie­bie kolejny dźwięk, tym razem ozna­cza­jący, że dotar­li­śmy na pię­tro z pen­tho­usem.

Uję­łam go za dłoń i popro­wa­dzi­łam krót­kim, nie­ska­zi­tel­nym kory­ta­rzem aż do wyna­ję­tego apar­ta­mentu. Ręka lekko mi zadrżała, kiedy wycią­ga­łam kartę-klucz z tyl­nej kie­szeni dżin­sów i o włos minę­łam czyt­nik. No, to by było na tyle, jak cho­dzi o opa­no­waną bogi­nię seksu.

Cruz nakrył moją dłoń swoją, cie­płą i silną, po czym nachy­lił się i deli­kat­nie musnął ustami moje ucho.

– Nie czuj się w żaden spo­sób zobo­wią­zana do tego, żeby otwo­rzyć te drzwi albo zapro­sić mnie do środka, Pene­lope.

Boże, uwiel­bia­łam spo­sób, w jaki wypo­wia­dał moje imię. Led­wie byłam w sta­nie powstrzy­mać dreszcz, który spły­nął mi po krę­go­słu­pie. Szyb­kim i zde­cy­do­wa­nym ruchem przy­ło­ży­łam znów kartę do czyt­nika.

Kiedy tylko lampka bły­snęła na zie­lono, prze­krę­ci­łam klamkę i wkro­czy­łam do apar­ta­mentu, oglą­da­jąc się przez ramię na tego pięk­nego męż­czy­znę, który zatrzy­mał się w progu.

– Potrze­bu­jesz zapro­sze­nia? – spy­ta­łam.

– Tak – przy­znał, wspie­ra­jąc dło­nie o fra­mugę, jakby musiał się powstrzy­my­wać.

I oto nade­szła ta chwila – czy naprawdę byłam gotowa, by zapro­sić nie­zna­jo­mego do swo­jego pokoju? Do swo­jego… łóżka? Dopiero pod­czas skoku tak naprawdę poznaje się osobę, z którą się na niego zde­cy­do­wało. Jak wiele razy powta­rza­łam tę man­trę nowym Rene­ga­tom?

Cruz cze­kał cier­pli­wie, ema­nu­jąc tą pry­mi­tywną, pełną ero­ty­zmu ener­gią, obser­wu­jąc, jak pró­buję pod­jąć decy­zję. W jego oczach cza­iła się inten­sywna mie­sza­nina pożą­da­nia oraz cier­pli­wo­ści. Coś mi pod­po­wia­dało, że podob­nie będzie zacho­wy­wał się w łóżku – bez pośpie­chu. Zamiast tego postawi na skru­pu­lat­ność i cał­ko­wi­cie mnie pochło­nie.

Po raz pierw­szy w życiu pra­gnę­łam, by ktoś mnie tak potrak­to­wał.

– Wejdź – rzu­ci­łam cicho.

Ode­pchnął się od fra­mugi i wystar­czyły trzy kroki, bym zna­la­zła się w jego ramio­nach. Jedną dło­nią chwy­cił mnie za talię, a drugą ujął twarz. Drzwi zatrza­snęły się za nim w tej samej chwili, gdy poczu­łam jego usta na swo­ich.

Ten poca­łu­nek nie przy­po­mi­nał deli­kat­nej piesz­czoty, jaką był ten pierw­szy. Cruz prze­su­nął języ­kiem po mojej dol­nej war­dze. Pod nie­wiel­kim naci­skiem jego kciuka roz­chy­li­łam usta. Wsu­nął do środka język, gorący i natar­czywy, i tak umie­jęt­nie nim poru­szał, że już kilka sekund póź­niej zaci­ska­łam mu dło­nie na koszuli.

Kie­ro­wał mnie do tyłu, aż zaha­czy­łam tył­kiem o sto­lik za sofą, z któ­rego spadł wazon i ude­rzył o pod­łogę z żało­snym głu­chym łosko­tem. Poczu­łam, jak Cruz się uśmie­cha, a ja odwza­jem­ni­łam ten uśmiech dosłow­nie mili­se­kundy przed tym, jak ponow­nie posiadł moje usta, a dłoń wsu­nął mi we włosy. Zmie­nił kąt, pod któ­rym mnie cało­wał, pogłę­bia­jąc piesz­czotę, aż cały mój świat skur­czył się zale­d­wie do dotyku jego warg, do prądu krą­żą­cego mi w ciele i bez­myśl­nej potrzeby, by zna­leźć się jesz­cze bli­żej.

Cało­wał mnie i cało­wał bez ustanku, nie naci­ska­jąc na nic wię­cej, a jed­no­cze­śnie przyj­mu­jąc wszystko, co chcia­łam mu dać. Czu­łam się oszo­ło­miona jego sma­kiem, rów­nie mrocz­nym i boga­tym, co ota­cza­jący go zapach. Prze­su­nę­łam palce po jed­nym z twar­dych wzgór­ków jego mię­śni, a potem oto­czy­łam ramio­nami szyję. Przy­ci­snę­łam się do jego klatki pier­sio­wej, kiedy przy­cią­gnął mnie bli­żej.

Pra­gnę­łam wię­cej – potrze­bo­wa­łam wię­cej tego słod­kiego pło­mie­nia, który roz­go­ścił się w moim brzu­chu, oraz prze­szy­wa­ją­cej despe­ra­cji, by poczuć na sobie skórę tego męż­czy­zny. Sutki stward­niały mi pod sta­ni­kiem, przez co sta­łam się nader świa­doma każ­dego ich otar­cia o mate­riał.

– Sypial­nia – wyszep­ta­łam.

– Gdzie? – spy­tał, deli­kat­nie przy­gry­za­jąc moje ucho.

Jasna. Cho­lera. To było nie­sa­mo­wite.

– Na końcu kory­ta­rza. – Kiw­nę­łam głową, nie chcąc wypusz­czać go z ramion nawet na sekundę.

Uniósł mnie za tyłek bez więk­szego wysiłku, co tylko spo­tę­go­wało ero­tyzm tego ruchu. Oto­czy­łam go nogami w pasie, a jego usta wró­ciły do moich, pod­czas gdy kon­ty­nu­ował spa­cer w kie­runku sypialni. Nie zasu­nę­łam wcze­śniej zasłon, przez co świa­tła miga­jące na Las Vegas Strip lekko wygła­dziły rysy jego twa­rzy, kiedy poło­żył mnie na mięk­kiej narzu­cie. Cruz był po pro­stu prze­piękny, nie­sa­mo­wi­cie sek­sowny w nie­mal pry­mi­tywny spo­sób, a kiedy zoba­czy­łam go nad sobą, moje zauro­cze­nie osią­gnęło kolejny poziom.

Prze­su­nął ustami po linii mojej żuchwy, a mój oddech przy­spie­szał mi z każ­dym kolej­nym poca­łun­kiem, jaki skła­dał mi na szyi. Sap­nę­łam, kiedy deli­kat­nie zassał wraż­liwe miej­sce na skó­rze. Wsu­nę­łam palce w jego ciemne, grube włosy, by przy­trzy­mać go przy sobie.

Czu­łam się pijana, odu­rzona jego ustami, zapa­chem i cię­ża­rem, który poczu­łam, kiedy umo­ścił się mię­dzy moimi udami. To wła­śnie w tam­tej chwili zro­zu­mia­łam, dla­czego wszy­scy tak świ­rują na punk­cie seksu, bo pra­gnie­nie tej inten­syw­nej przy­jem­no­ści nie­mal zawład­nęło wszyst­kimi moimi zmy­słami. Tych kilka poca­łun­ków, jakie dzie­li­łam z innymi chło­pa­kami, nijak miało się do tego, czego wła­śnie doświad­cza­łam. Cało­wa­nie Cruza dopro­wa­dzało mnie do sza­leń­stwa. Gdy skła­dał poca­łunki na moim oboj­czyku, wszyst­kie racjo­nalne myśli ula­ty­wały mi z głowy. Sta­łam się wytwo­rem czy­stej fizycz­nej potrzeby.

Skóra. Potrze­bo­wa­łam poczuć na sobie jego skórę i prze­su­nąć pal­cami po wyrzeź­bio­nych mię­śniach skry­tych pod koszulą. Pra­gnę­łam tego bar­dziej, niż byłam mu to w sta­nie wyznać, dla­tego po pro­stu szarp­nę­łam za mate­riał. Przy­siadł na pię­tach, a moje nogi zsu­nęły się po jego bio­drach, przez co leża­łam teraz przed nim z roz­chy­lo­nymi udami. Uśmiech zama­ja­czył mu na ustach, kiedy płyn­nym ruchem zdjął z sie­bie koszulę.

Tym jed­nym gestem skradł mi oddech – patrzy­łam wła­śnie na czy­stą per­fek­cję, jaką pre­zen­to­wała jego klatka pier­siowa. Przy­wy­kłam do widoku dobrze zbu­do­wa­nych face­tów, jed­nak Cruz był naj­pięk­niej­szym męż­czy­zną, jakiego kie­dy­kol­wiek było mi dane zoba­czyć. Się­gnę­łam ku niemu i prze­su­nę­łam opusz­kami pal­ców po moc­nych wgłę­bie­niach na jego brzu­chu, eks­plo­ru­jąc linię mię­śni zdo­bią­cych tors. Na bicep­sie miał tatuaż zwią­zany ze służbą w armii, jed­nak pozo­stałe cen­ty­me­try jego opa­lo­nej mięk­kiej skóry pozo­stały nie­na­ru­szone. Już nie mogłam się docze­kać, aż jej posma­kuję.

– Ty… – Potrzą­snę­łam głową, bo nie byłam w sta­nie zna­leźć odpo­wied­nich słów. Prze­su­nę­łam języ­kiem po opuch­nię­tych od poca­łun­ków ustach. – Jesteś nie­sa­mo­wity.

– Pomy­śla­łem sobie o tobie dokład­nie to samo – odparł, sunąc dło­nią mię­dzy moimi pier­siami, jed­nak ani przez chwilę ich nie doty­kał. – No, może coś bar­dziej nie­sto­sow­nego.

Oto­czy­łam pal­cami srebrny łań­cu­szek, który nosił na szyi. Nie­śmier­tel­nik ide­al­nie wpa­so­wał mi się w dłoń i uży­łam go, by przy­cią­gnąć Cruza bli­żej. Powoli przy­gniótł mnie swoim cię­ża­rem, po czym pochy­lił się, by skub­nąć zębami moją dolną wargę.

– Jak bar­dzo nie­sto­sow­nego? – spy­ta­łam, teraz nie­mal już dysząc.

– Obrzy­dli­wie – odpo­wie­dział tuż przy mojej szyi, prze­su­wa­jąc usta bli­żej oboj­czyka.

Chyba osza­leję, jeśli zaraz mnie nie dotknie.

Kiedy jego dło­nie musnęły moje żebra, wygię­łam się w łuk, a Cruz, jakby czy­ta­jąc mi w myślach, ujął w dłoń jedną z piersi. Zaskom­la­łam, kiedy prze­su­nął kciu­kiem po sutku, który pod jego doty­kiem stward­niał jesz­cze bar­dziej, pod­czas gdy wszystko inne w moim ciele zaczęło się roz­pły­wać. Zako­ły­sa­łam bio­drami, a Cruz syk­nął. Wtedy go poczu­łam, dłu­giego i twar­dego, w miej­scu, w któ­rym łączyły się nasze ciała. Dzie­liło nas zale­d­wie kilka warstw mate­riału.

Boże, naprawdę go pra­gnę­łam i choć było to dla mnie kom­plet­nie nowe dozna­nie, powi­ta­łam je rów­nie gor­li­wie, co każde inne pierw­sze doświad­cze­nie w życiu. Mia­łam dwa­dzie­ścia jeden lat i jeśli to była jedyna chwila, gdy będzie mi dane poczuć tak silne pożą­da­nie, zamie­rza­łam pozwo­lić jej trwać tak długo, jak to tylko moż­liwe.

– Cruz – wyję­cza­łam, kiedy przy­su­nął usta do moich piersi i zębami zaczął je sku­bać przez mate­riał koszulki i sta­nik. Uczu­cie było nie­sa­mo­wite i mimo że jesz­cze nie dotknął mnie poni­żej talii, dokład­nie w to miej­sce spły­wała cała przy­jem­ność. Zaci­snę­łam dło­nie w pię­ści na jego wło­sach, kiedy to nie­sa­mo­wite znie­cier­pli­wie­nie zaczęło brać nade mną górę. – Pro­szę – bła­ga­łam, poru­sza­jąc bio­drami, by się o niego otrzeć.

– Powiedz to jesz­cze raz – wark­nął niskim gło­sem, który posłał kolejną falę cie­pła mię­dzy moje uda.

– Pro­szę – powtó­rzy­łam, świa­doma tego, że potrze­buję wię­cej i że jest w sta­nie mi to zapew­nić.

Uniósł się nade mną tak, by nasze spoj­rze­nia się spo­tkały.

– Moje imię, Pene­lope. Wypo­wiedz moje imię. Ktoś tak piękny i odu­rza­jący jak ty ni­gdy nie powi­nien bła­gać. Nie, kiedy jedyne, czego pra­gnę, to wiel­bić każdy mili­metr two­jego ciała.

Wow. Wystar­czyły same słowa, żebym cał­ko­wi­cie się roz­pły­nęła, a do tego pra­gnie­nie sza­le­jące w tych brą­zo­wych oczach… Spra­wił, że poczu­łam się sek­sowna i pełna mocy, jak mityczna syrena. Przy­cią­gnę­łam go z powro­tem do sie­bie, tak bli­sko, by nie pozo­stała mię­dzy nami żadna wolna prze­strzeń, i deli­kat­nie musnę­łam jego usta swo­imi.

– Cruz – wyszep­ta­łam.

Niski pomruk roz­szedł się echem po jego piersi, a wtedy ponow­nie wziął w posia­da­nie moje usta, nazna­cza­jąc je języ­kiem w spo­sób, w jaki pra­gnę­łam, by zro­bił to z całym moim cia­łem. Pew­nymi, moc­nymi ruchami wyzwa­lał we mnie fale przy­jem­no­ści.

Ponow­nie zako­ły­sa­łam bio­drami w poszu­ki­wa­niu dotyku, który mógłby choć tro­chę zaspo­koić potrzebę budu­jącą się w moim wnę­trzu. Cruz roz­piął mi guzik dżin­sów, a póź­niej oparł czoło o moje. Nasze odde­chy mie­szały się ze sobą pod­czas tej krót­kiej prze­rwy.

– Tak – zapew­ni­łam, domy­śla­jąc się, że potrze­buje wer­bal­nej zgody. – Dotknij mnie.

Wsu­nął dłoń w moje spodnie i prze­su­nął pal­cami po nie­bie­skich koron­ko­wych strin­gach. Ni­gdy wcze­śniej nie byłam tak wdzięczna samej sobie za fetysz zwią­zany z nosze­niem sek­sow­nej bie­li­zny.

Chwilę póź­niej wszyst­kie myśli ule­ciały mi z głowy, gdy odsu­nął mate­riał na bok i prze­su­nął pal­cami wzdłuż mojego wej­ścia. Złą­czył nasze usta i cało­wał do utraty tchu, jed­no­cze­śnie bada­jąc kciu­kiem moją łech­taczkę, prze­su­wa­jąc po niej raz za razem.

Sap­nę­łam, prze­ry­wa­jąc poca­łu­nek, kiedy przy­jem­ność roze­szła się po całym moim ciele.

– Pene­lope – wypo­wie­dział moje imię niczym odkry­cie, ze zdu­mie­niem i czcią, tym samym odzie­ra­jąc mnie ze wszyst­kich barier ochron­nych, które pie­czo­ło­wi­cie wokół sie­bie budo­wa­łam. W tam­tej chwili nie byłam Penną. Nie byłam Rebel. Byłam Pene­lope nale­żącą do Cruza i świa­do­mość tego zna­czyła dla mnie… wszystko. Nasze spoj­rze­nia znów się ze sobą spo­tkały, a ja doszłam do wnio­sku, że ni­gdy wcze­śniej nie czu­łam tak inten­syw­nej więzi z żad­nym innym czło­wie­kiem.

Prze­su­nę­łam dło­nie na jego ramiona, wbi­ja­jąc mu paznok­cie w skórę, a on nie prze­sta­wał mnie pocie­rać, wycią­ga­jąc na powierzch­nię osza­lałą, wszech­ogar­nia­jącą potrzebę, by…

Łup. Łup. Łup.

Nagle roz­le­gło się wale­nie do drzwi wej­ścio­wych. Oboje zamar­li­śmy.

– Spo­dzie­wasz się kogoś? – spy­tał, oddy­cha­jąc mia­rowo, cho­ciaż w jego oczach cza­iła się dzi­kość.

Potrzą­snę­łam głową.

– Nie, ale być może Mały John chciał się upew­nić, że wszystko ze mną w porządku. Daj mi chwilę.

Cruz sto­czył się ze mnie, a ja prze­klę­łam w duchu nado­pie­kuń­czość przy­ja­ciół. Zabawne, że fizycz­nie już się nie doty­ka­li­śmy, a ja wciąż czu­łam na sobie jego dło­nie.

Wygłod­nia­łym spoj­rze­niem obser­wo­wał, jak zapi­na­łam dżinsy. Małemu Joh­nowi total­nie by odbiło, gdyby się dowie­dział, że wpu­ści­łam do pokoju nie­zna­jo­mego. Tyle że w tej chwili Cruz ani tro­chę mi się nim nie wyda­wał.

Nachy­li­łam się i mocno go poca­ło­wa­łam, delek­tu­jąc się jego sma­kiem, każ­dym pocią­gnię­ciem języka oraz deli­kat­no­ścią ust.

Roz­le­gła się kolejna salwa wale­nia w drzwi.

– Cho­lera, wra­cam za sekundę – zapew­ni­łam Cruza, po czym wyszłam z sypialni, zamy­ka­jąc za sobą drzwi. Jed­no­cze­śnie liczy­łam na to, że moja fry­zura nie zdra­dzi zbyt­nio, co robi­łam przez ostat­nie kil­ka­na­ście minut.

– Już otwie­ram! – zawo­ła­łam, gdy do drzwi zało­mo­tano po raz kolejny. Lepiej, żeby prze­rwano nam z powodu czy­jejś nagłej śmierci, bo jeśli nie, to sama do niej dopro­wa­dzę.

Z roz­ma­chem otwo­rzy­łam drzwi i dostrze­głam za nimi kon­sjerża, który wyglą­dał na nieco spa­ni­ko­wa­nego.

– Panno Car­sta­irs, bar­dzo prze­pra­szam, ale pano­wie…

Dwóch poli­cjan­tów prze­pchnęło się przed niego. Na widok nie­bie­skich uni­for­mów od razu otrzeź­wia­łam.

– Pene­lope Car­sta­irs? – spy­tał jeden z nich.

– Tak?

Poczu­łam, jak od nagłych mdło­ści żołą­dek zwija mi się w supeł.

– Będzie pani musiała poje­chać z nami i odpo­wie­dzieć na kilka pytań – oznaj­mił niż­szy z nich, jed­nym płyn­nym ruchem odwra­ca­jąc mnie do sie­bie ple­cami i wykrę­ca­jąc mi ręce.

Ja. Pier­dolę.

– Ała! – syk­nę­łam cicho, licząc, że Cruz tego nie usły­szał i że nie wyj­dzie spraw­dzić, co się dzieje. Skoro wie­dzieli, że to ja byłam skocz­kiem z High Rol­lera, jego też pew­nie już poszu­ki­wali. – O co cho­dzi?

Poczu­łam na nad­garst­kach chłód kaj­da­nek. Niż­szy z poli­cjan­tów prze­cią­gnął mnie przez próg.

– Gdzie znaj­dziemy two­jego part­nera od skoku? – spy­tał, igno­ru­jąc pyta­nie, ale jed­no­cze­śnie na nie odpo­wia­da­jąc.

Wzru­szy­łam ramio­nami.

– Nie mam poję­cia, w któ­rym pokoju się zatrzy­mał. Pozna­li­śmy się w barze.

Zmru­żył podejrz­li­wie oczy, a ja posła­łam mu uśmiech. Już dawno nauczy­łam się, że naj­lep­szym spo­so­bem na kłam­stwo jest zawar­cie w nim jak naj­więk­szej ilo­ści prawdy.

– Więc przy­zna­jesz się do wtar­gnię­cia na teren pry­watny?

Mój uśmiech wciąż był słodki jak miód.

– Przy­znaję się tylko do tego, że chcia­ła­bym skon­tak­to­wać się ze swoim praw­ni­kiem.

I to by było na tyle w kwe­stii dzia­ła­nia na wła­sną rękę. Pax i Lan­don uka­tru­pią mnie za ten wybryk. Z dru­giej strony, gdy cho­dziło o numery, nie ist­niało coś takiego jak zła sława.

Poli­cjant potrzą­snął głową, wyraź­nie zde­gu­sto­wany, po czym wypro­wa­dził mnie z apar­ta­mentu i pokie­ro­wał w stronę windy. Kiedy zjeż­dża­li­śmy na par­ter, krót­ko­fa­lówka, którą miał przy sobie, wydała z sie­bie kilka komu­ni­ka­tów, jed­nak cał­ko­wi­cie je zigno­ro­wa­łam. Mój umysł dzia­łał na zwięk­szo­nych obro­tach, bo modli­łam się, by nie udało im się zna­leźć Cruza.

Do któ­rego praw­nika powin­nam zadzwo­nić? Na pewno nie do tego pra­cu­ją­cego dla taty, on już miał pełne ręce roboty przy spra­wie Bro­oke.

Odgłos wydany przez windę prze­rwał moje roz­my­śla­nia. Wyszli­śmy na zatło­czony par­ter, gdzie znaj­do­wało się kasyno. Na całe szczę­ście widok dziew­czyny wypro­wa­dza­nej przez poli­cjanta w Las Vegas nie był niczym szcze­gól­nym.

Pochy­li­łam głowę, by nie dać się nikomu roz­po­znać, a poli­cjant wypro­wa­dził mnie tymi samymi drzwiami, któ­rymi weszłam, kiedy Mały John pod­rzu­cił nas tutaj z powro­tem mniej niż godzinę temu. Wpa­dli na mój trop nie­sa­mo­wi­cie szybko.

Kolejny poli­cjant cze­kał przy jed­nym z dwóch zapar­ko­wa­nych radio­wo­zów. Kiedy pode­szli­śmy bli­żej, otwo­rzył drzwi, uśmie­cha­jąc się przy tym kpiąco.

– Panno Car­sta­irs – zaczął, deli­kat­nie przy­trzy­mu­jąc mnie za głowę, bym nie ude­rzyła nią o drzwi, wsu­wa­jąc się na tylne sie­dze­nie. – Następ­nym razem, kiedy naj­dzie cię ochota na nie­le­galny numer, upew­nij się, że jakiś nad­gor­liwy fan nie udo­stęp­nia two­jej loka­li­za­cji na Twit­te­rze.

Dzie­ciak z lobby. Cho­lera. Cho­lera. Cho­lera. Cho­lera.

Zamknęli za mną drzwi i zosta­wili mnie na moment samą w radio­wo­zie, po czym zajęli miej­sca z przodu. No cóż, zapo­wia­dała się cał­kiem długa noc – i to taka, któ­rej nie będzie mi dane zapo­mnieć, gdy Pax i Lan­don już się o wszyst­kim się dowie­dzą.

Nie przej­mo­wa­łam się zbyt­nio tym, że zro­bi­łam coś nie­le­gal­nego. Finan­sowo bez wąt­pie­nia będzie mnie to sporo kosz­to­wać, ale w końcu na biedną nie tra­fiło. Tyle że, cho­lera, będę musiała zadzwo­nić do Bran­dona – oku­ta­nego w gar­ni­tur brata Wil­dera, który zwy­kle zacho­wy­wał się, jakby miał kij w dupie, ale zawsze wycią­gał nas z podob­nych gów­nia­nych sytu­acji, kiedy powi­nęła nam się noga.

A może nie? Może uda mi się z tego wygrze­bać na wła­sną rękę?

Ruszy­li­śmy spod hotelu Bel­la­gio. Obró­ci­łam jesz­cze głowę, kiedy kątem oka dostrze­głam, jak na zewnątrz wycho­dzi kolejny poli­cjant. Z całych sił sta­ra­łam się nie stra­cić go z oczu, kiedy skrę­ci­li­śmy, jed­nak oka­zało się to nie­moż­liwe.

Nie, o nie. Teraz już się nie mar­twi­łam – byłam po pro­stu prze­ra­żona.

Będę musiała zadzwo­nić do Bran­dona, bo…

Poli­cjanci wypro­wa­dzili w kaj­dan­kach rów­nież Cruza.