Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Reed Tennyson już nigdy nie zaangażuje się w związek z żadną kobietą. Jedna kiedyś go zraniła, tak bardzo, że postanowił, iż od tej pory kobiety będą mu służyć jedynie do seksu. Każdą z nich lojalnie o tym uprzedza – z każdą z nich spędza tylko jedną upojną noc, a potem – niemal dosłownie – wyrzuca je z domu.
Beth to dziewczyna po przejściach – przez całe życie mieszkała z matką narkomanką, po jej śmierci stała się bezdomna. Cudem udaje jej się odnaleźć siostrę matki, która z radością ją przyjmuje i traktuje jak córkę.
Gdy Reed spotyka Beth, musi przewartościować całe swoje życie – dociera do niego, że nadal istnieje na świecie kobieta, dla której może stracić głowę. Ale nie chce do tego dopuścić, nie chce znowu cierpieć, więc wzbrania się przed jakimkolwiek uczuciem. Na domiar złego do miasta wraca jego była dziewczyna…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 336
POLECAMY
J. Daniels
Moje miejsce na ziemi
Wszystko, czego pragnę
Nasze miejsce na ziemi
To, czego potrzebuję
Dla Beth Cranford– za to, że pokochała Reedapo tym, jak zażartował,że zrobi Mii palcówkę pod stołem.
Ta książka jest dla ciebie.
Nigdy bym nie pomyślała, że jedna rozmowa telefoniczna może zmienić moje życie.
Biegam po sypialni, ubrania fruwają w powietrzu, łapię wszystkie swoje rzeczy i upycham je do leżącej na łóżku sportowej torby. Nie przejmuję się, że pakuję się bez ładu i składu. Nie obchodzi mnie, że każdy ciuch jest tak pognieciony, że trudno go rozpoznać. Nie chcę zostać tutaj ani sekundy dłużej – i teraz już nie muszę.
– Skarbie, co ty robisz?
Patrzę na stojącego w drzwiach sypialni Rocco, uśmiechającego się drwiąco i bezczelnie.
– A na co to wygląda?
– Na ucieczkę.
Patrzcie, jaki geniusz.
– Tak, uciekam. Nigdy nie powinnam była tutaj przyjeżdżać.
Uśmiecha się, opiera się o framugę.
– A dokąd pójdziesz, co? Znowu zamieszkasz w samochodzie? Beth, przecież ty nikogo nie masz. Żadnej rodziny…
– Mam rodzinę. – Przygryzam dolną wargę, która zaczyna drżeć. Przestaje, gdy gwałtownie nabieram powietrza. – Okazało się, że moja mama ma siostrę, która pozwoliła mi ze sobą zamieszkać. I właśnie się do niej wybieram.
Śmieje się, powoli kręci głową, a ja odwracam wzrok, zabieram mojego Kindle’a z komody i kładę go na górze pogniecionych koszulek.
– Zabierasz to ze sobą?
Zamieram z dłonią na zamku błyskawicznym, powoli podnoszę głowę, żeby spojrzeć w jego lodowato niebieskie oczy.
Nigdy nie błagałam o nic tego człowieka. Ale o to byłabym w stanie błagać.
– No dalej – mówi, odpycha się od framugi i prostuje. – Co ja bym u diabła z tym robił?
– Dziękuję – odpowiadam szczerze, a on się odwraca i wychodzi na korytarz.
Jestem mu wdzięczna za wiele rzeczy. Za jedzenie, dach nad głową i pieniądze, gdy chciałam postawić mamie ładny nagrobek. Dał mi jednak jeszcze coś, co pragnęłabym mu oddać. Zostawić za sobą.
Zapinam torbę, zarzucam ją na ramię, a następnie zakładam stare zniszczone martensy, zabieram klucze z komody i chowam komórkę do tylnej kieszeni spodni.
Jestem prawie przy drzwiach, gdy Rocco staje między mną a jedyną rodziną, jaka mi pozostała.
– Dokąd idziesz?
– To nie twoja sprawa.
Jego klatka piersiowa trzęsie się od niemego śmiechu. Szyderczego. Zawsze ze mnie szydził. Przekrzywia głowę.
– Nieważne. I tak niedługo staniesz w tych drzwiach.
Poprawiam pasek od torby na ramieniu i w tej samej chwili siedząca na kanapie dziwka, którą Rocco przyprowadził nie wiadomo skąd, zaczyna się śmiać. Nie muszę na nią patrzeć, żeby wiedzieć, że jest naga.
Rocco jest nagi, dlaczego więc ona miałaby być ubrana?
– Nigdy nie wrócę – cedzę przez zaciśnięte zęby, przełykam emocje. – Rocco, powiedziałeś, że nie będziesz mnie zatrzymywać. Powiedziałeś, że gdy będę miała dokąd pójść…
– Beth – mówi najłagodniejszym głosem, jaki kiedykolwiek u niego słyszałam. – Nie zatrzymuję cię. Skarbie, nie muszę tego robić. Będzie mi bardzo miło, gdy wrócisz do mnie z podkulonym ogonem. Nie mogę się doczekać.
Uderza mnie jego uśmiech, ten sam, którym skusił mnie trzy miesiące temu. Walczę z automatyczną odpowiedzią mojego serca, walącego dziko w piersi, pragnącego takiej więzi z jakimkolwiek mężczyzną.
Ale nie z tobą.
Gładzi moją twarz, szykuję się na kolejne słowa. Znam te jego sztuczki. Słyszałam nieskończoną ilość różnych wersji. To jego sposób na zatrzymanie mnie, bo nie próbowałby zmusić mnie siłą. Nigdy do niczego mnie nie zmusił.
Rocco podnieca to, że go potrzebujesz. Nie na odwrót.
– Nikt nie będzie cię kochał tak jak ja. Nikt, słyszysz?
Nie odpowiadam. Patrzę na niego chłodno.
– Ci sztuczni faceci, o których czytasz na tym swoim pieprzonym tablecie, nie istnieją. Mówiłem ci. A jeśli nawet istnieją, wiesz, co by zrobili? – Pochyla się, trąca mnie nosem w skroń.
Zamykam oczy, nie chcę go słuchać, chcę wyrzucić z głowy jego słowa.
– Przelecieliby cię, bo jesteś taka seksowna, a potem by rzucili, bo by cię nie chcieli. Nikt by cię nie chciał, skarbie.
Nie. Nie wierzę w to. Nigdy nie wierzyłam.
Wyrywam mu się, wymijam go i trzaskam drzwiami tak mocno, że aż skrzypią zawiasy.
Jego śmiech cichnie, modlę się, by nigdy go nie usłyszeć. Jest niemal tak zły jak słowa, którymi mnie łamał. Ale teraz jest inaczej, ktoś mnie zechce. On się myli. Musi się mylić.
Wyjmuję telefon z kieszeni i wybieram numer, który zapisałam kilka godzin wcześniej.
Ten, którego nie znałam do dzisiaj.
– Słucham? – zaspany głos odzywa się po drugim sygnale.
– Ciociu Hattie. Z tej strony Beth.
Słyszę ruch, szelest pościeli, a potem ciche „Kochanie, to Beth”. Po chwili ciotka mówi do słuchawki:
– Kochana, przyjeżdżasz?
Uśmiecham się – to mój pierwszy szczery uśmiech od wielu miesięcy.
– Już jadę.
Raz byłem zakochany.
Raz. O jeden za dużo.
Nie pamiętam, jak to jest. Nie zezwalam sobie na pamiętanie o tym. Wymazałem tę część życia, by zapomnieć, jak bardzo byłem żałosny. To właśnie zrobiła ze mną miłość dziewięć lat temu. Uczyniła mnie żałosnym.
Wrażliwym.
Ślepym.
Tak cholernie ślepym.
Wiem, kim teraz jestem. Doskonale wiem, co się stanie, gdy pozwolę, by jakaś dupa stała się dla mnie kimś więcej, niż powinna, nie popełnię drugi raz tego samego błędu.
Zakochałem się w niej bez pamięci, nie potrafiłem tego kontrolować. Co gorsze, nawet nie chciałem.
Desperacko tego pragnąłem. Działałem bez zastanowienia.
Ale taki jestem. Wciąż taki jestem, dlatego nic innego poza bezmyślnym pieprzeniem nie wchodzi w grę. Nie chcę ponownie stać się bezbronnym, bo doskonale wiem, jak to się skończy.
Tak więc nie mieszam do tego serca. Muszę tak robić.
Gdy myślę penisem, jestem rozsądnym facetem, gdy pozwalam, by do głosu doszła najsłabsza część mojego ciała, zachowuję się jak głupiec.
Moje serce się do tego nie miesza. Nawet nie byłoby w stanie.
– Po dzisiejszym wieczorze już cię nie przelecę. – Spuszczam głowę i zniżam głos, mówię jej to we włosy.
Moje zmysły drażni zapach jagód i papierosów. Być może nie jest to najbardziej zachwycająca kombinacja na świecie, ale mój kutas i tak jest zainteresowany.
Odrywa wzrok od baru i spogląda na mnie. Oczekująco.
– O to właśnie chodzi. I to nie jest randka. W randki też się nie bawię – mówię dalej, chcę jej wszystko wyłożyć, zanim ją stąd zabiorę. – Rozumiesz, mała, do czego zmierzam?
Nigdy nie ćwiczyłem tej przemowy. Doszedłem do wniosku, że większość kobiet jest chętna na przygodny seks, ale zbyt wiele z nich zgadzało się wyłącznie dlatego, bo następnego ranka chciały się mnie uczepić i błagać o kolejne spotkanie.
Spotkanie? Nie, kurwa. Nie.
Kiwa głową, zaciskając uwodzicielsko usta, podniecająco owinięte wokół słomki, chociaż wiem, że wciąga już tylko powietrze, bo pije tego drinka od ponad dziesięciu minut.
– Jedna noc. Sam seks – potwierdza i pochyla się, żebym miał lepszy widok na jej dekolt.
Zwracam na niego uwagę, ona się uśmiecha. Zaczyna przejeżdżać palcem wskazującym i kciukiem po całej długości słomki. Mój penis bardzo docenia ten podtekst.
– Dam radę. Mogę nawet obiecać, że się w tobie nie zakocham.
Wstaję, rzucam na blat banknot dwudziestodolarowy.
– Nie tym się martwię – mówię i patrzę jej w oczy. Uśmiecha się kącikiem ust, a ja powstrzymuję ją przed wyjęciem słomki. – Mam nadzieję, że w ogóle nie spodziewasz się takich uczuć. – Odwracam głowę i łapię jej dłoń, zmuszam jej palce do mocnego złapania słomki, która zaczyna się giąć.
Obserwuje mnie kątem oka.
– Tak lubię. – Głaszczę jej dłoń od góry do dołu, powoli, ściskając skórę. – Mocno. – Rozumiesz?
Śmieje się nerwowo, ale wolę to niż pewną siebie laskę. Nie chcę żadnej zażyłości ani spoufalania się. Nie będziemy się ze sobą zaznajamiać. Dla mnie będzie to jedynie seks bez większego znaczenia. Pusta relacja, która ulży mojemu kutasowi, a poza tym będzie tak bezosobowa, jak tylko się da.
– Gotowa? – pytam.
Bierze torebkę z baru i odwraca się na stołku twarzą do mnie.
– Gotowa – mówi.
Wstaje i poprawia spódniczkę. Jej usta szukają moich, ale przekrzywiam głowę tak, że jej pełne wargi trafiają w moją szczękę.
– Żadnego całowania – mówię.
Wzbudza to jej zaciekawienie. Unosi brwi w oczekiwaniu na ciąg dalszy.
– Nie robię tego. Przykro mi. Będę pieprzyć cię tak długo, aż będziesz miała problemy z chodzeniem, ale cię nie pocałuję. Nie mam takiego zamiaru.
– Jeszcze nigdy nie uprawiałam seksu, nie całując partnera. To trochę dziwne, prawda?
– Nie – odpowiadam obojętnie. Wyprowadzam ją z baru na parking, a gdy zbliżamy się do mojego trucka, puszczam jej talię.
– Jedź za mną. Możesz zostać na noc, ale pierwsze, co zrobisz rano, to odejdziesz. Mam jutro mnóstwo spraw do załatwienia.
Nieprawda. Nie mam na jutro żadnych planów.
Patrzy na mnie dziwnie i idzie w stronę swojego samochodu.
– Zawsze taki byłeś, gdy chodziło o seks?
– Tak – odpowiadam, kiwam głową i otwieram drzwi trucka. Zerkam na nią przez ramię, widzę, jak wzrusza ramionami, a potem siada za kierownicą.
Ja również wsiadam, pulsuje mi i w głowie, i w kutasie.
Lepiej, żeby ta dziewczyna nie zadawała więcej pytań. Jedyna odpowiedź, jaką ode mnie usłyszy, to „nie, nie musisz z połykiem”.
Sam seks. Ta laska musi wiedzieć tylko, jak pieprzę, a nie dlaczego tak, a nie inaczej. To nie będzie nic osobistego. To mój penis się z nią zaznajamia, nie ja. Koniec dyskusji.
***
– Ej. Wstawaj.
Kopię w brzeg materaca, potrząsam leżącym bezwładnym ciałem. Nie porusza się, nie wykonuje nawet najmniejszego gestu, żeby dać znać, że mnie słyszała. Przekładam kubek z kawą z ręki do ręki i szczypię ją w goły tyłek. Piszczy.
– Ała!
– Przykro mi – mówię, gdy powoli odwraca głowę i na mnie patrzy. Ciemne włosy zasłaniają jej twarz. – Pamiętasz? Mam dzisiaj mnóstwo do zrobienia. Musisz się ubrać.
Mruczy gardłowo w proteście.
– Która godzina? – pyta, przewraca się na plecy i przeciąga. Jej cycki wyglądają, jakby zaraz miały oderwać się od reszty ciała, i sterczą w nienaturalny sposób z jej kościstego mostka.
Chryste, ale jest chuda. Widzę zarys każdego żebra – ta dziewczyna nie ma na sobie grama tłuszczu. Zamiast ją wczoraj pieprzyć, powinienem zmusić do jedzenia.
Patrzę w dół na mojego kutasa.
Pora zmienić standardy.
W świetle dziennym w ogóle na mnie nie działa. Nic a nic. Wolę kobiety o pełniejszych kształtach, z biodrami, jadające więcej niż liść sałaty na kolację. Jestem również zwolennikiem prawdziwych cycków, a nie takich wypełnionych cementem, które wczoraj w nocy miałem w ustach. Ale rozumiem. To jej ciało i może sobie z nim robić, co chce. Nie znam jednak mężczyzny, który nie ma jakichś preferencji.
Mnie się ona nie podoba i już. Nawet gdy odwraca się na bok, opiera głowę na ręce i kiwa na mnie palcem, jej cycki odstają w bardzo nienaturalny sposób. Jakby zaprzeczały prawom grawitacji – albo wręcz przeciwnie, jakby ściągały ją na dno oceanu.
– Chodź tutaj. Zabaw się ze mną – próbuje mnie uwieść gardłowym pomrukiem.
Kręcę głową i cofam się, by ominąć rękę, którą wyciąga w moją stronę.
– Zapomniałaś o naszej wczorajszej rozmowie? Przecież mówiłem, że z samego rana masz sobie iść. Wstawaj.
Opuszcza dłoń na łóżko.
– Serio? Wykopiesz mnie, zamiast wślizgnąć się między moje nogi?
– Nie kopię kobiet.
– A może masz ochotę dać mi klapsa?
Unoszę brew, patrzę na błysk dumy, który pojawia się w jej oczach.
Myśli, że mnie złapała, czeka, aż się na nią rzucę. Owija pasemko włosów wokół palca.
Nie złapała. Dopilnowałem tego.
Pochylam się, zbieram z podłogi jej ubrania i rzucam na łóżko, zakrywając większość jej ciała.
– Jak mówiłem, nigdy nie kopię kobiet, ale jeśli się stąd nie wyniesiesz, usunę cię z mojego domu w ciągu kilku sekund. Ubraną albo i nie.
Unoszę rękę, patrzę na nieistniejący zegarek na nadgarstku.
– Czas start. Na twoim miejscu bym się ruszył.
– Kuźwa! Co z tobą? – mruczy, wstaje z łóżka, bierze ubrania. – Zrobiłbyś to, prawda? Wyrzuciłbyś mnie na wpół nagą.
– Oczywiście. Czas leci.
Pośpiesznie wkłada spódniczkę, zapina dwa guziki w bluzce, łapie stanik i majtki, wkłada buty na obcasach.
– Nieźle ci idzie. Może ci się uda.
– Ale z ciebie kutas. – Krzywi się, zabiera torebkę z nocnego stolika i wychodzi z sypialni. – Jaki facet rezygnuje z porannego seksu?
– Taki, który poprzedniego dnia uprzedził, że rano żadnego nie będzie. Dwie sekundy.
I taki, któremu odeszła ochota na pieprzenie kościotrupa.
Otwiera drzwi wejściowe, odwraca się, patrzy na mnie wściekle i pokazuje mi środkowy palec.
Uśmiecham się zza kubka z kawą.
– Widzisz, to dlatego nie przeleciałem cię dzisiaj rano. Mój kutas sztywnieje jedynie na widok prawdziwych dam.
Wychodzę na ganek i patrzę, jak biegnie przez trawnik, jej ruchy są pełne wściekłości.
Nienawidzi mnie. Większość ich nienawidzi mnie po wspólnej nocy. Nie jestem w stanie tego ogarnąć. Przecież uprzedzam, co i jak, mówię, że następnego dnia nie będę chciał mieć z nimi nic wspólnego, i wszystkie chętnie przystają na te warunki. Ale następnego dnia coś się dzieje. Zapominają o naszej rozmowie przed seksem, a ja muszę wyrzucać je z domu i wychodzę na tego złego.
A przecież nie jestem złym facetem. Po prostu nie mogę dać im nic więcej.
Właśnie tak z reguły zaczynam soboty. I niedziele.
Zdejmuję pościel po wyrzuceniu z domu jakiejś laski, biorę gorący prysznic, żeby usunąć z ciała jakiekolwiek ślady seksu, potu i cipki, potem stoję nad ekspresem do kawy jak jakiś naćpany narkoman, piję kubek za kubkiem, aż wreszcie ożywam.
W tygodniu nie mogę tego robić. Moja praca wymaga wstawania o piątej rano, a po całonocnym pieprzeniu z reguły dochodzę do siebie koło południa. Co ważniejsze, w pracy muszę się skupiać. Jest niebezpieczna, nie tak niebezpieczna jak praca Bena czy Luke’a, moich kumpli policjantów, ale jeśli się nie skupię, ktoś może mieć naprawdę przesrane.
Pracuję na budowie od osiemnastego roku życia, ale o wiele wcześniej wiedziałem, jak operować koparką. Obsługiwałam niemal cały ciężki sprzęt, zanim nauczyłem się prowadzić samochód. Tak to jest, gdy każde lato musisz spędzać na budowie i uczysz się posługiwać narzędziami. Ale nie narzekałem. Chciałem tam być. Gdy moi przyjaciele pływali w Rocky Point, ja jeździłem z ojcem i dziadkiem i chłonąłem wiedzę, jaką mi przekazywali. Uwielbiałem to. Zapach smaru, potu i ziemi. Odciski na skórze po noszeniu sprzętu.
Robota na świeżym powietrzu, brudzenie rąk, obsługa maszyn. Już w wieku trzynastu lat wiedziałem, że chcę się tego uczyć. Po tym, jak zasmakowałem pracy na otwartej przestrzeni, promieni słońca grzejących plecy, wiedziałem, że w biurze mi się nie spodoba. Gdybym musiał codziennie wbijać się w garnitur, z pewnością bym komuś przywalił. Siedząc w biurowcu, oszalałbym. A gdybym musiał przesiadywać w którymś z tych pieprzonych boksów, skończyłbym w zakładzie psychiatrycznym.
To ciężka praca. Czasami naprawdę zajebiście ciężka, ale nie wyobrażam sobie robienia czegoś innego.
Przeglądam leżącą na stole gazetę, piję trzeci kubek kawy. Trochę bolą mnie mięśnie, ale jestem przyzwyczajony. Nikt dotąd nie pieprzył tego chudzielca tak mocno jak ja, więc musi mnie boleć tu i ówdzie.
Drzwi wejściowe się otwierają i do kuchni wchodzi Riley, niosąc torby z zakupami i ręczniki papierowe pod pachą.
– Dzień dobry – mówi śpiewnym głosem i stawia torby na stole.
– Wiesz, mogłabyś pukać. Mogłem mieć gościa.
Nie muszę spoglądać na moją siostrę znad gazety, żeby wiedzieć, że się uśmiecha, ale to robię.
Patrzy na zegarek.
– Proszę cię. Jest po dziesiątej. Oboje doskonale wiemy, że osoba, która u ciebie nocowała, wyszła stąd kilka godzin temu. – Opuszcza rękę. – Czekasz chociaż do wschodu słońca, zanim je wyrzucisz?
– Czasami. – Patrzę na torby, siostra wyjmuje kilka rzeczy. Odkładam gazetę i opieram się w fotelu. – Co to jest?
– Pojechałam wczoraj do sklepu i zrobiłam zakupy dla jadłodajni dla ubogich. Zawsze brakuje ci torebek na kanapki i śmietanki do kawy, więc kupiłam. – Rozkłada zakupy po szafkach i stawia ręczniki papierowe obok mikrofalówki. – Miałam bony i szalałam po sklepie jak wariatka.
– Dziękuję, mamusiu – droczę się z nią zza kubka. – Gdybyś zechciała zrobić mi pranie albo odkurzyć, nie będę się sprzeciwiać.
Patrzy na mnie groźnie przez ramię i zamyka szafkę.
– Haha. Gdybym była twoją matką, z pewnością zrobiłabym ci wykład na temat niebezpieczeństw, jakie niesie ze sobą sypianie co noc z inną przypadkową laską, i ścigałabym, że jeszcze się nie ustatkowałeś. – Podchodzi i siada na krześle obok.
– Wcale nie są przypadkowe. Tak naprawdę to jestem bardzo wybredny.
– I tak jest to odrażające. Podczas zakupów niemal wrzuciłam do koszyka pięćset paczek kondomów. Potem pomyślałam nie, „jeśli to zrobię, tylko go zachęcę”.
Wypuszczam powoli powietrze i odstawiam kubek. Moja siostra i jej cholerne wykłady.
– Riley, mam dużo prezerwatyw. Rozumiesz? I proszę, nie kupuj mi więcej.
Wzrusza ramionami i patrzy na blat stołu.
– Ale to była okazja.
– Przestań. – Chryste. Muszę zmienić temat.
– Czy ty ich używasz? – warczy, jej jasnoniebieskie oczy patrzą oskarżycielsko. – To ważne pytanie, bo do tej pory po Ruxton może biegać milion twoich dzieciaków. Wszędzie małe Reedziki Tennysony.
Małe Reedziki Tennysony? O czym ona gada?
– Nie myśl sobie, że ciebie też stąd nie wywalę. Nie zrobię wyjątku tylko dlatego, że jesteśmy spokrewnieni.
– Bardzo śmieszne. – Uśmiecha się. – Daj znać, jeśli będę mieć jakieś bratanice albo jakichś bratanków. Wiesz, że lubię kupować prezenty na długo przed świętami.
– Czy jest jakiś powód, dla którego tutaj siedzisz? – pytam, przekrzywiam głowę i spoglądam na nią z wściekłością. – Nie powinnaś być w domu z… Dickiem?
Krzywi się, zbiera blond włosy i spina je w niedbały kok na czubku głowy.
– Ma na imię Richard.
– Inaczej Dick.
– Dlaczego go nie lubisz? Bo się z nim spotykam?
Wstaję i zanoszę kubek do zlewu.
Moja siostra nie tylko ciągle wtrąca się w moje nieistniejące życie miłosne – lecz także próbuje wciągnąć mnie w swoje.
Kompletnie nie obchodzi mnie, z kim się spotyka – oczywiście dopóki ten ktoś dobrze ją traktuje.
– Gówniany z niego pracownik. Dlatego go nie lubię – odpowiadam, stojąc odwrócony do niej plecami i myjąc kubek. – Doskonale wie, że ma być w pracy o szóstej rano, i zawsze się spóźnia. Gdy wreszcie łaskawie się pojawi, krąży wokół jak jakieś pieprzone zombi.
– Zombi?
– Tak – odpowiadam i odwracam się po wytarciu rąk w wiszący na kuchence ręcznik. Opieram dłonie o blat. – Chore z miłości zombi. Wygląda jak idiota.
Moja siostra gwałtownie mruga, poprawia okulary.
– Naprawdę? – pyta cicho, drży jej warga.
Chryste.
– Do tej pory mi nie powiedział, że mnie kocha. Naprawdę sądzisz, że tak?
Opieram się i krzywię.
– Skąd, u diabła, mam wiedzieć, co do ciebie czuje?
– Nie rozmawiacie podczas pracy? Albo w przerwie na lunch?
– Nie – odpowiadam obojętnie. – Jedyne, co mówię do Dicka, to „dlaczego, do cholery, znowu się spóźniłeś”? I „idź zrobić to i to”. Ma szczęście, że brakuje mi pracowników – inaczej już bym go zwolnił.
Uśmiecha się chytrze i doskonale wiem, co teraz sugeruje.
– Nie spytam go.
Stęka głośno i opiera głowę o krzesło.
– Beznadziejny z ciebie starszy brat. Gdyby sytuacja była odwrotna, z pewnością próbowałabym się dowiedzieć, co czuje do ciebie jakaś laska.
– Ale ja doskonale wiem, co laski do mnie czują. Z reguły mówią to bardzo głośno, gdy im…
Podnosi rękę.
– No dobrze. Dzięki. To… – Kręci głową. – Nie chcę wiedzieć.
Śmieję się, gdy oblewa się rumieńcem.
Riley szybko się zawstydza. Ponieważ jesteśmy rodzeństwem i czasami mnie wkurza, dokuczam jej tak często, jak się da.
Wstaje, wsuwa krzesło pod stół.
– Idziesz już?
Szybko kiwa głową, wpatruje się w podłogę. Nie rusza się, nie robi kroku, by opuścić miejsce, do którego jakby się przykleiła. Czymś się denerwuje. Unika kontaktu wzrokowego.
– Co? – pytam, krzyżując ręce na piersi. – Czy ten dupek znowu kazał ci poprosić mnie o podwyżkę? Nie ma szans. Powiedz mu, żeby zaczął punktualnie przychodzić do pracy, wtedy to rozważę.
Powoli podnosi wzrok i się krzywi, potem wreszcie mówi:
– W Costco spotkałam Molly.
Żołądek gwałtownie mi się kurczy. Nie chcę reagować na to imię. Po dziewięciu pieprzonych latach nie powinienem na nie reagować, nie powinna mnie obchodzić żadna kobieta o imieniu Molly, ale każdy mięsień mojego ciała się napina. Pieką mnie przedramiona, krzyżuję ręce na piersi, obejmuję sam siebie.
Kurwa mać.
Riley ściąga brwi, widzi moją reakcję, której nie potrafię ukryć, i głośno wypuszcza powietrze.
– Wiem. Jeśli to cię pocieszy, miałam ochotę wjechać w nią wózkiem z zakupami. Ale miałam w nim jajka.
– Chyba nie wróciła, prawda?
Ostatnie informacje, jakie o niej miałem, przekazał mi jakiś dupek z liceum, który doszedł do wniosku, że powinienem to wiedzieć. Molly skończyła politechnikę Virginia Tech, lecz zamiast tu wracać, postanowiła zostać tam. Podoba mi się, że mieszka dziesięć godzin drogi stąd. Chociaż wolałbym, żeby mieszkała jeszcze dalej.
W Chinach. W Australii. Najlepiej na Marsie.
– Nie mam pojęcia – odpowiada i robi krok do przodu. – Ale była w sklepie, w którym robi się hurtowe zakupy. Nie wydaje mi się, by ludzie tam przychodzili, jeśli są przejazdem.
– Nie rozmawiałaś z nią?
Otwiera szerzej oczy zaskoczona.
– Nie ma szans. Po co? Gdy ją zobaczyłam, odwróciłam się na pięcie i poszłam inną alejką. Nie mam jej nic do powiedzenia.
Zamykam oczy, przejeżdżam dłońmi po twarzy.
To straszne z kilku powodów. Po pierwsze, rozmawiamy o Molly, a ja z nikim nie rozmawiam o Molly. Nie lubię myśleć o tej zdzirze, a rozmawianie o niej siłą rzeczy mnie do tego zmusza.
Po drugie, moja siostra wie, że ta sprawa mnie męczy, i bardzo mi się to nie podoba. Prawie głaska mnie po plecach i powtarza, że wszystko będzie dobrze, patrzy na mnie współczująco.
Walić to. Nie powinno mnie to w ogóle obchodzić! Jeszcze przed powiedzeniem mi o tym doskonale wiedziała, że to mnie ruszy, co jest wkurzające. Nie powinno mnie to obchodzić. Moja siostra nie powinna wiedzieć, że to mnie obejdzie. Powinienem być ponad to.
Powinno mi to wisieć.
Robię, co mogę, by ocalić resztki męskości. Kłamię.
– A kogo obchodzi, czy ona wróciła? Jeśli o mnie chodzi, ta suka mogłaby wprowadzić się obok, pieprzyć na ganku swojego domu każdego faceta z okolicy oprócz mnie, a ja miałbym to gdzieś. Nie obchodzi mnie, co robi ani gdzie mieszka.
Zdejmuję kluczyki wiszące na haku na ścianie i wychodzę z kuchni. Muszę stąd wyjść. Riley lubi gadać, a ja nie mam zamiaru z nią o tym rozmawiać. Nie z nią.
– Ej! Dokąd jedziesz? – krzyczy za mną.
– Wychodzę. Zamknij za sobą.
Zamykam drzwi, drugą ręką sięgam po telefon w kieszeni. Wyjeżdżam z podjazdu i dzwonię.
– Lepiej, żeby to było coś ważnego, idioto. Ona jeszcze śpi.
Ignoruję na wpół żartobliwy, na wpół grożący ton w głosie Luke’a. Kiedy indziej z pewnością coś bym mu odpyskował, ale umysł mam zajęty ogarnianiem informacji, która spadła na mnie jak grom z jasnego nieba.
– To ją obudź – mówię. – Bo do was jadę.
Otwieram oczy i przez ułamek sekundy nie wiem, gdzie jestem.
Normalni ludzie panikują, budząc się w obcym miejscu. To, co nieznane, jest zawsze przerażające w porównaniu z tym, co znajome, ale ja chyba nie jestem normalna. Nie czuję nic poza radością, której nie odczuwałam od bardzo dawna, może nigdy, kiedy uświadamiam sobie, dlaczego znajduję się w tym pokoju, a nie w sypialni Rocco.
Zadzwoniłam wczoraj do ciotki, o której istnieniu nie wiedziałam. Jechałam osiem godzin z Louisville do Ruxton i byłam zbyt zmęczona, by zrobić cokolwiek poza padnięciem na twarz na tę kołdrę w pięknej poszwie.
Uśmiecham się w poduszkę na wspomnienie przyjazdu do Alabamy.
Ciocia, która próbowała zapanować nad ekscytacją, łzy w jej oczach, gdy bardzo wcześnie rano przywitała mnie w progu swego domu. Bardzo, bardzo wcześnie rano. Widziała, że muszę się wyspać, bo nie próbowała wciągnąć mnie w rozmowę, żeby się dowiedzieć, co wydarzyło się u mnie w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Ale gdyby chciała, z pewnością bym opowiedziała.
Powiedziałabym jej wszystko, byleby okazać wdzięczność za to, co mi daje, ale ona nie naciskała. Zamiast tego zaprowadziła mnie do tej schludnie urządzonej sypialni z jasnofioletowymi ścianami i dziewczyńskimi akcentami. A potem zapadła ciemność.
To, co nieznane, jest zawsze przerażające w porównaniu z tym, co znajome.
Ale nie w tym wypadku. Nie w porównaniu z tym, co znam.
Słyszę pukanie do drzwi, siadam na łóżku i przyciskam kolana do piersi.
– Proszę wejść! – krzyczę zachrypniętym głosem, a w uchylonych drzwiach ukazuje się twarz ciotki.
Uśmiecha się, jej ciemne włosy są spięte w wysoki kok.
– Cześć, kochanie. Chciałam sprawdzić, czy wstałaś.
Kiwam głową i przesuwam się na materacu.
– Dopiero się obudziłam.
Patrzę na dół łóżka – nie miałam siły zdjąć butów, które zostawiły ślady błota na lawendowej pościeli.
Nagle moje serce staje się ciężkie.
– O mój Boże. Bardzo, bardzo przepraszam.
Zdejmuję nogi z łóżka i wstaję, schylam się nad kołdrą i zaczynam zbierać błoto. Dzięki Bogu kołdra nie jest brudna, ale wcale nie poprawia mi to samopoczucia.
Moja ciotka staje obok, wyciąga rękę.
– Daj – mówi łagodnie, bierze ode mnie kawałki zaschniętego błota i strzepuje kołdrę.
Wyrzuca błoto do kosza na śmieci przy komodzie.
– Jesteś głodna? Usmażyłam trochę naleśników. Chętnie ci je podgrzeję.
Patrzę na stojący na komodzie zegar, widzę, która godzina.
– Albo – uśmiecha się i kontynuuje. – Ponieważ jest trzecia po południu, zrobię ci kanapkę lub coś takiego.
Kręcę głową z uśmiechem.
– Nie, mogą być naleśniki. Uwielbiam śniadania.
– Ja też – odpowiada. – W takim razie do zobaczenia na dole. Wuj Danny nie może się doczekać, aż cię pozna. Zaczynał już szaleć, czekając, aż się obudzisz.
Pojawia się poczucie winy.
– Och, nie powinnam była spać tak długo. Nie chciałam, żeby musiał na mnie czekać.
Ściąga brwi i zatrzymuje się w drzwiach.
– Kochanie – mówi. – Nie musisz za nic przepraszać. Rozumiesz? Bardzo się cieszymy, że tutaj jesteś. Nie masz pojęcia, jak bardzo…
Opuszczam ramiona, wzdycham.
– Ja też się cieszę, że tutaj jestem.
– Zejdź na dół, gdy będziesz gotowa.
Zamyka za sobą drzwi, a ja siadam na krawędzi łóżka i wyciągam sznurówki butów. Podchodzę do kosza na śmieci i strzepuję resztę zaschniętego błota, przeklinając siebie w duchu.
Pewnie rozniosłam błoto po całym domu.
Stawiam buty przy drzwiach, wyciągam z torby starą koszulkę Rolling Stones, wkładam, a tę, którą na sobie miałam, rzucam na krzesło stojące w rogu pokoju. Mogłabym wrzucić ją do kosza z brudną bielizną, nie chcę jednak, by ciocia pomyślała, że musi robić mi pranie. Tak naprawdę to ja chciałabym robić pranie im, żeby chociaż w taki sposób okazać wdzięczność.
W łazience na korytarzu myję zęby, rozczesuję potargane po spaniu włosy, myję twarz, a następnie schodzę na dół i idę za głosami, które dobiegają z kuchni.
Hattie stoi przy wyspie, obok talerza z górą naleśników kładzie właśnie sztućce i stawia butelkę syropu. Spogląda w górę i puka w ramię mężczyznę obok, odwracając jego uwagę od gazety, którą przegląda.
Jest wysoki, góruje nad Hattie, będącą wzrostu mojego i mojej mamy. Jego ciemne włosy są zatknięte za ucho, opadają na ramiona, przez co wygląda młodziej. Ma wyraźne rysy twarzy, wąski nos i mocno zarysowaną szczękę, jest lekko opalony.
Podchodzę do wyspy, Hattie się uśmiecha.
– Beth, kochana, to jest twój wujek Danny.
Odkłada gazetę na blat i wyciąga rękę, rękaw flanelowej koszuli podciąga się do góry i odsłania tatuaż na ramieniu. Jest kolorowy, fioletowo-niebieski, przez kilka chwil go podziwiam, próbuję zrozumieć wzór, a potem patrzę na twarz mężczyzny. Rozciąga wąskie usta w uśmiechu.
– Miło cię poznać, Beth.
– Wzajemnie. Bardzo mi miło. – Jego wielka dłoń zamyka się na mojej, delikatnie ją ściska. – Ogromnie wam dziękuję, że otworzyliście przede mną swój dom.
– Och, skarbie – mówi i wypuszcza moją dłoń. Na jego czole pojawiają się głębokie zmarszczki, wkłada ręce do kieszeni dżinsów. – Nie musisz dziękować. Jesteśmy rodziną. Nasz dom będzie twoim domem tak długo, jak będziesz tego potrzebować.
Mrugam, żeby powstrzymać łzy, i siadam przy wyspie.
Jesteśmy rodziną. Mam rodzinę.
– Beth, wiem, że dopiero przyjechałaś i nie chciałabym bombardować cię pytaniami…
– W porządku – przerywam Hattie i się do niej uśmiecham. – Możesz spytać mnie o wszystko.
Wiedziałam, że ta chwila kiedyś nadejdzie. Przecież do tej pory tylko dwa razy rozmawiałyśmy krótko przez telefon, na jej miejscu miałabym mnóstwo pytań.
Mruga kilka razy, kładzie ręce na wyspie, splata palce.
– Jaka ona była?
Zakładam długie pasma włosów za uszy i odchrząkuję, żeby odpowiedzieć.
– Przepraszam – dodaje, zanim się odzywam. – Ja tylko… ostatnio rozmawiałam ze swoją siostrą dwadzieścia siedem lat temu. Wiem, jaka była, gdy uciekła, i naprawdę mam nadzieję, że powiesz mi, że była przynajmniej dobrą matką. Gdyby się okazało, że nie, chyba bym tego nie zniosła.
– Była – odpowiadam i szybko kiwam głową. – Kochała mnie, wiem, że tak. Mam kilka naprawdę cudownych wspomnień.
– Zawsze mieszkałaś w Kentucky?
– Chyba tak. Nie pamiętam, gdzie mieszkałyśmy przed przeprowadzką do przyczepy. Miałam wtedy sześć lat.
Danny otwiera lodówkę, nalewa mrożonej herbaty do trzech szklanek, jedną podaje mi, drugą Hattie. Piję, Hattie robi to samo. Herbata jest słodka, ma cytrynowy posmak.
– Czyli miała pracę? – pyta, odstawiając szklankę.
– Nie. – Patrzę to na jedno, to na drugie, oplatam palcami stojącą przede mną zimną szklankę.
– Ja... Nie wiem, skąd moja mama brała pieniądze. Nie chciałam tego wiedzieć, więc nie pytałam. Miałyśmy bony na żywność, rachunki zawsze były płacone na czas. Chciałam iść do pracy i zarabiać, ale mi nie pozwoliła. Mówiła, że to ona jest rodzicem i musi zapewnić mi byt.
Biorę kolejny łyk, oblizuję usta.
– Pod tym względem była bardzo stanowcza.
– A co z twoim tatą? – pyta nieśmiało. – Był razem z wami?
– Nie – odpowiadam. – Nigdy go nie poznałam. Nie wiem, kim jest.
Hattie spogląda na Danny’ego, a ja spuszczam głowę i czuję się zawstydzona tym wyznaniem.
– Powiedziałaś, że znalazłaś zdjęcie nas obu, które przechowywała twoja mama – mówi po kilku chwilach milczenia. Patrzę w górę, uśmiecha się słabo. – Nie masz go przy sobie?
Sięgam do tylnej kieszeni dżinsów i wyjmuję zdjęcie, które wsadziłam tam przed wyjazdem z Kentucky. Podaję jej.
W jej oczach natychmiast stają łzy. Jedną dłonią zasłania usta.
– O mój Boże. Pamiętam. Zrobiono je na kilka miesięcy przed wyjazdem twojej mamy. – Pokazuje Danny’emu. Obejmuje ją w talii, oboje przyglądają się fotografii.
– Znalazłam je w starym pudełku po butach, w którym mama przechowywała zdjęcia. Była to jedyna rzecz poza ubraniami, jaką ze sobą zabrałam, gdy eksmitowano mnie z przyczepy, ale nigdy mu się nie przyglądałam. Zwróciłam na nie uwagę dopiero kilka dni temu, gdy strasznie za nią tęskniłam. Znalazłam je i… – Przerywam, Hattie i Danny odrywają wzrok od zdjęcia.
– Byłyście do siebie takie podobne. Mama nigdy nie opowiadała o swojej rodzinie. Doszłam do wniosku, że nie miała rodzeństwa – inaczej by o nim wspomniała. Pomyślałam więc, że jesteś jakąś daleką kuzynką.
– Skąd wiedziałaś, jak się nazywam?
Pochylam się nad wyspą, przejeżdżam palcem po odwrotnej stronie zdjęcia.
– Z tyłu są wasze imiona. – Odwraca je i się uśmiecha. – Miałam szczęście. Naprawdę nie sądziłam, że uda mi się znaleźć was na Facebooku, ale musiałam spróbować. – Patrzę na Danny’ego. – Jak masz na nazwisko?
– McGill – odpowiada i całuje Hattie w głowę. – Ta uparta kobieta nigdy nie chciała przyjąć mojego nazwiska.
– I dzięki Bogu, że tego nie zrobiłam – droczy się z nim i żartobliwie uderza go w pierś. – Gdybym nie nazywała się Hattie Davis, Beth by mnie nie znalazła. – Po chwili przestaje się uśmiechać i patrzy na zdjęcie. Wpatruje się w nie przez długi czas.
– Annie zawsze sprawiała problemy. Nie potrafiła się dopasować, nawet gdy była mała. Przynajmniej do nas. Świetnie dogadywała się z innymi ludźmi, ze złymi ludźmi. Uciekła, gdy miała piętnaście lat, a wtedy moja matka była już zbyt zmęczona jej wyskokami, żeby martwić się, gdzie poszła. Spodziewałam się, że wróci, choćby po kilku miesiącach, ale więcej jej nie zobaczyłam. – Patrzy na mnie smutno.
– To narkotyki, prawda? To narkotyki ją zabiły.
Przełykam z trudem ślinę, spuszczam wzrok.
– Lekarze powiedzieli, że miała zawał serca, prawdopodobnie wywołany tym, co wzięła. Nie wiem, czy wzięła za dużo, czy coś było z tym nie tak. – Kręcę głową. – Nie wiem. Przykro mi, nie znam szczegółów. Nie stać mnie było na sekcję zwłok, by ustalić, co się dokładnie wydarzyło.
Od tyłu obejmują mnie ręce i delikatnie ściskają.
– Och, kochanie, tak strasznie mi przykro, że musiałaś sama przez to przechodzić. Przez to wszystko. Gdybyśmy o tobie wiedzieli, pomoglibyśmy ci – mówi Hattie w moje włosy. – Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak ciężkie miałaś życie.
– Do jej śmierci nie było aż tak źle.
Hattie siada na taborecie obok mnie, przykrywa moje dłonie swoimi.
– Chcesz o tym pogadać?
Patrzę na nią, potem na Danny’ego, który wygląda na tak samo zainteresowanego moją przeszłością jak jego żona. Całkowicie się na mnie skupia.
Uśmiecham się z wdzięcznością i odwracam wzrok.
– Tak naprawdę to nie ma za dużo do opowiadania – zaczynam i wpatruję się w blat. – Po jej śmierci nie stać mnie było na zostanie w przyczepie, zamieszkałam więc w samochodzie.
Nabieram powietrza i przypominam sobie pierwszą noc, gdy ułożyłam się na tylnym siedzeniu i próbowałam zamknąć oczy. Słyszałam te wszystkie nocne odgłosy. Całkowita samotność wzbudzała we mnie przerażenie, jakiego wcześniej nie znałam.
Czuję ścisk w piersi, dławią mnie emocje, ale udaję, że nic się nie stało, i mówię dalej.
– To było przerażające. Wcześniej nie bywałam sama. Nawet gdy mama była na haju, zawsze była gdzieś obok, tworzyłyśmy dom. Chyba najgorsze było to, że nie miałam się do kogo odezwać. – Patrzę na Hattie, na łzy, które spływają jej po policzkach.
Nie chcę płakać, szybko więc odwracam wzrok i skupiam się na wyspie.
– Gdybym siedziała w tym samochodzie przez cały dzień, pewnie bym oszalała, więc się włóczyłam. Myłam się w łazienkach na stacjach benzynowych i przestawiałam samochód na różne parkingi, żeby nikt nie wezwał policji. Nie miałam za dużo pieniędzy – jedynie zwitek banknotów, jaki znalazłam, zanim wyeksmitowano mnie z przyczepy. Próbowałam znaleźć pracę, ale najwyraźniej najważniejszym warunkiem otrzymania zatrudnienia jest posiadanie adresu. – Kręcę głową, przypominając sobie wyraz twarzy menedżera, gdy powiedziałam mu, że mój adres to parking przy McDonaldzie.
Hattie delikatnie ściska moją dłoń.
– Ale to z pewnością niejedyna przyczyna, dla której mnie nie zatrudnili. Od wielu dni nie brałam porządnego prysznica, więc kiepsko wyglądałam i prawdopodobnie śmierdziałam. Bardzo próbowałam oszczędzać, ale byłam… byłam strasznie głodna.
Danny przysuwa do mnie naleśniki, czuję, że zbiera mi się na śmiech.
– Danny, daj jej dokończyć – upomina go łagodnie Hattie.
Mężczyzna opiera się o ladę i krzyżuje ręce na piersiach.
– Nie podoba mi się, że moja siostrzenica cierpiała głód, że musiała sama przechodzić przez takie rzeczy. To nie powinno się było wydarzyć. Gdy to słyszę, mam ochotę iść zapalić.
– Nie rób tego! Nie palisz od trzech tygodni.
– W porządku. Taka głodówka trwała tylko kilka dni.
Ale moje słowa chyba nie zmniejszają jego zdenerwowania. Wręcz przeciwnie – wygląda na jeszcze bardziej zaniepokojonego, przejeżdża dłońmi po twarzy i robi głośny wydech.
– Mów dalej, Beth. – Hattie uśmiecha się łagodnie, zabiera rękę i kładzie ją na kolanach.
– Co wydarzyło się potem?
– Rocco – odpowiadam.
Danny zaciska szczękę i zaczyna chodzić w tę i z powrotem między kuchennym blatem a wyspą. Jego ciężkie buty uderzają głośno w drewnianą podłogę. Nie wiem, co tak bardzo go zdenerwowało.
Przecież nie wspominałam ciotce o Rocco, ale Danny zachowuje się, jakby wiedział, że musiałam znieść o wiele gorsze rzeczy niż trwającą kilka dni głodówkę.
Postanawiam opowiedzieć o tym najszybciej, jak się da.
– Znalazł mnie płaczącą w samochodzie po tym, jak przez kilka dni nie jadłam. W owej chwili byłam zupełnie bezbronna. Chyba widział, jak bardzo byłam głodna, albo po prostu wyglądałam na bezdomną. Próbowałam zasnąć, odwrócić uwagę od skurczów żołądka, gdy Rocco podszedł do szyby z jedzeniem z Burger Kinga. Normalnie nie wzięłabym nic od obcej osoby. Nie jestem głupia, ale byłam zdesperowana i potwornie głodna. A on był… – Na chwilę zamykam oczy, niemal zawstydzona tym, co powiem. – A on był naprawdę przystojny. Żadna normalna dziewczyna nie odmówiłaby przystojniakowi trzymającemu torbę z darmowym jedzeniem.
Kręcę głową, a Hattie cicho się śmieje.
Danny cały czas chodzi, najwyraźniej moje słowa go nie rozbawiły.
– W każdym razie usiadł ze mną i zaczął rozmawiać, kiedy jadłam. Tak strasznie się cieszyłam, że mam się do kogo odezwać… Nie chciałam, żeby odszedł. Na myśl, że wysiądzie z samochodu, ogarnęła mnie prawdziwa panika. Ja tylko… Strasznie bałam się samotności, nie chciałam być sama. Poza tym, co by się ze mną stało? Wiedziałam, że będę musiała zacząć kraść jedzenie albo znaleźć jakiś inny sposób zarabiania. Nie byłam pewna, czy jeszcze go zobaczę, a nikt inny nie zaproponował mi pomocy.
Przypomniałam sobie minę Rocco, gdy wyciągnęłam do niego rękę, błagałam, żeby mnie nie zostawiał. Ten uśmiech, który pojawił się na jego ustach, gdy złapałam go za rękę. Teraz wiem, że go to podniecało. Widział moją słabość i ją wykorzystał.
– Gdy spytał, czy chcę u niego zamieszkać, nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Zaproponował mi dom, jedzenie i pieniądze na tak długo, jak będę chciała. Nie żądał niczego w zamian i był dla mnie taki miły. Wiedziałam, że mam wybór, czułam jednak, że nie mogę odmówić. Byłam zbyt przerażona perspektywą samotności, poza tym go polubiłam.
Na to wspomnienie czuję, jak spina się każdy mięsień mojego ciała. Zaczynam mówić łagodniejszym głosem.
– Naprawdę go lubiłam. Tego samego dnia się do niego wprowadziłam, przez jakiś czas było idealnie. – Patrzę na Hattie, w której oczach znowu błyszczą łzy. – Gdybym miała dokąd pójść, nigdy bym z nim nie została, ale nie mogłam… Ciociu Hattie, ja nie mogłam wrócić do mieszkania w samochodzie.
Danny przestaje chodzić, staje przede mną.
– Zadam ci jedno pytanie i proszę o szczerą odpowiedź.
Hattie kładzie obie dłonie na wyspie, pochyla się do przodu.
– Danny.
Patrzy na nią.
– Nie, muszę o to spytać. To nasza siostrzenica i jeśli będę musiał wtłuc jakiemuś dupkowi z Kentucky, że tknął ją swoimi brudnymi łapskami, zrobię to.
– O nie. On mnie… nigdy mnie nie uderzył. – Patrzę na nich, Hattie przygląda mi się podejrzliwie – nie wierzy mi, a po głośnym wydechu Danny’ego wnioskuję, że on również mi nie wierzy.
– Rocco nigdy mnie nie tknął – chyba że mu pozwoliłam – przyznaję i spuszczam głowę, by nie widzieć ich spojrzeń. – Nasz związek – czy co to było – bazował bardziej na tym, że on miał swoje potrzeby i wiedział, że ja go potrzebuję. Często się wywyższał, ale nigdy mnie nie uderzył. – Patrzę na Hattie, potem na Danny’ego. – Nigdy. Przysięgam.
– Chyba rzeczywiście był czarujący – mówi Hattie przez zaciśnięte zęby. – Czyli co, znieważał cię? To chcesz powiedzieć?
Wzruszam ramionami, Danny wali pięścią w wyspę, ja i Hattie podskakujemy.
– Kuźwa, muszę zapalić.
– Nie, nie musisz. – Hattie wstaje, obchodzi wyspę, kładzie dłoń na jego piersi. – Beth nic się nie stało. Jest tutaj, z nami. Nie mieszka już z tamtym mężczyzną.
– Nie przyjedzie za tobą? – pyta Danny, oddycha ciężko.
Kręcę stanowczo głową.
– Nie. Znam go. Nigdy by tego nie zrobił.
– Jesteś pewna? Bo jeśli może grozić ci niebezpieczeństwo, muszę wiedzieć.
– Jestem pewna – mówię z przekonaniem. – Rocco nigdy by za mną nie przyjechał. Przysięgam. Wujku Danny. Nigdy nie sprowadziłabym na was niebezpieczeństwa. Jeśli dojdę do wniosku, że mógłby zrobić coś złego, wyjadę.
– Wybij to sobie z głowy, nigdzie nie wyjedziesz – poprawia mnie stanowczo.
Wyobrażam sobie, że tak powiedziałby ojciec do córki. Danny bierze talerz z zimnymi już naleśnikami, wstawia do mikrofali, wciska kilka guzików.
Patrzę na Hattie, czekam, aż ona go uspokoi, ale ona wzrusza ramionami.
Skarbie, jesteś zdana na siebie.
Mikrofalówka dzwoni, Danny wyjmuje talerz z naleśnikami i ponownie go przede mną stawia. Otwiera syrop, podnosi butelkę, czeka, aż kiwnę głową, i polewa naleśniki.
– Jeśli twoim zdaniem ten dupek coś planuje, musisz mi powiedzieć. Mam kilku znajomych policjantów, do których mogę zadzwonić. – Zakręca syrop i odstawia butelkę, drugą ręką przysuwa widelec i nóż. – Słyszysz, kochana?
– Tak – odpowiadam, unikając jego wzroku niczym dziecko, które właśnie zostało zrugane.
– Każdy mężczyzna, który wywyższa się nad kobietę, nie szanuje jej albo w jakikolwiek inny sposób sprawia, że ona czuje się od niego gorsza, nie jest mężczyzną.
Podnoszę głowę i patrzę mu w oczy, spoglądające na mnie nieco łagodniej.
– Bez problemu nauczę go dobrych manier. Tylko daj mi znać. – Wyciąga rękę i gdy wkładam swoją dłoń w jego, przyciska ją do sztućców. – Jedz. Już nigdy nie będziesz głodna.
Kocham tego faceta.
Podchodzi do Hattie i całuje ją w skroń.
– Do zobaczenia za kilka godzin, kochanie.
Głaska mnie po głowie, wychodzi z kuchni, idzie w stronę drzwi wejściowych.
Wygładzam włosy, które właśnie potargał, a potem odkrawam sobie spory kawał naleśnika i wkładam do ust. Hattie staje naprzeciwko mnie.
– Smakują ci? – pyta, uśmiechając się z dumą, jakby z góry znała odpowiedź.
O matko kochana.
Zamykam oczy i jęczę cicho, gdy na moim języku pojawia się cudowny smak.
– Mmmmm. Przepyszne – mówię z pełnymi ustami i wycieram dłonią brodę, bo czuję, jak syrop mi się po niej leje.
Nie obchodzi mnie, że w tej chwili wyglądam prawdopodobnie jak dzikuska. Otwieram oczy i wkładam do ust kolejną porcję. Zawsze dużo jadłam. Poza tym uważam, że największym komplementem dla kogoś, kto coś dla ciebie ugotował, jest okazanie mu, jak bardzo ci smakuje. I to właśnie robię. Rozkoszuję się pysznym jedzeniem.
Głośno przeżuwam, a Hattie mnie obserwuje, uśmiecha się z rozbawieniem.
Dopija herbatę i wkłada szklankę do zlewu. Wygładza dłonią przód białej bluzki włożonej w dżinsy. Patrzeć na Hattie to jak patrzeć na zdrową wersję mojej mamy. Nie jest tak chuda po wielu latach brania narkotyków. Nie ma gnijących, wyszczerbionych i połamanych zębów. Jest śliczna. Tak postrzegałby moją mamę świat – chociaż dla mnie ona zawsze była piękna.
– Za kilka godzin będę szła do pracy. Możesz korzystać ze wszystkiego, co znajduje się w tym domu – na przykład z telewizora czy z komputera. Nie musisz pytać o pozwolenie. – Obchodzi wyspę i staje obok mnie, wyciąga stołek, na którym siedziała, gdy opowiadałam o moim życiu.
– Gdzie pracujesz? – pytam, zlizując syrop z ust.
– Ja i Danny mamy w mieście pub. Taką małą uroczą knajpę.
Uśmiecham się i odwracam, żeby móc na nią popatrzeć.
– Och, doprawdy? Taką z tańcami i w ogóle?
– Czasami. Ale z reguły przychodzi dużo osób, więc nie ma miejsca na tańce. – Gładzi mnie po policzku i łagodnie się uśmiecha. – Dasz sobie radę?
Chcę odpowiedzieć, że tak. Mam to słowo na języku, ale nie chce wyjść.
Wiem, że to absurdalne. Przecież to nie potrwa długo, ale z jakichś względów nie mogę zmusić się do bycia samą nawet przez kilka minut.
Obejmuje moją twarz.
– Jedziesz ze mną.
Otwieram usta, żeby zaprotestować, nie chcę być dla niej ciężarem, ale ona nie daje mi szansy, żebym choć nabrała powietrza, i mówi dalej.
– Za każdym razem, gdy będziesz chciała wyjść ze mną albo z Dannym, wystarczy, że o tym powiesz. Beth, zawsze będziesz u nas mile widziana. Zawsze, rozumiesz?
Ona mnie tutaj chce. Nie jestem ciężarem.
– W porządku.
– W takim razie lepiej jedz – mówi i kiwa głową w stronę stojącego przede mną talerza. Spuszcza ręce. – Bo przez resztę dnia będziesz jadła barowe jedzenie.
Uśmiecham się na myśl o tłustych burgerach i frytkach z serem. Po chwili słyszę za sobą jej kroki.
O tak. Barowe jedzenie, tylko tego pragnę.
Tytuł oryginału: When I Fall
Copyright © 2015 J. Daniels
Opublikowano w porozumieniu z Bookcase Literary Agency, USA
and Book/lab Literary Agency, Poland.
Copyright for the Polish Edition © 2018 Edipresse Polska SA
Copyright for the Polish translation © 2018 Edipresse Polska SA
All rights reserved.
Edipresse Polska SA
ul. Wiejska 19
00–480 Warszawa
Dyrektor ds. książek: Iga Rembiszewska
Redaktor inicjujący: Natalia Gowin
Produkcja: Klaudia Lis
Marketing i promocja: Renata Bogiel-Mikołajczyk, Beata Gontarska
Digital i projekty specjalne: Katarzyna Domańska
Dystrybucja i sprzedaż: Izabela Łazicka (tel. 22 584 23 51),
Barbara Tekiel (tel. 22 584 25 73), Andrzej Kosiński (tel. 22 584 24 43)
Zdjęcia na okładce: coka i tomertu/Shutterstock.com
Redakcja: Agnieszka Justa, Anna Kielan
Korekta: Bożena Hulewicz
Projekt graficzny okładki i stron tytułowych: Magdalena Zawadzka
Skład i łamanie: Graph-Sign
Biuro Obsługi Klienta
www.hitsalonik.pl
mail: [email protected]
tel.: 22 584 22 22
(pon.-pt. w godz. 8:00–17:00)
www.facebook.com/edipresseksiazki
www.instagram.com/edipresseksiazki
ISBN: 978-83-8117-718-4
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.