Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dylan Sparks i Reese Carroll mają zaszczyt zaprosić... Bezczelna dziewczyna, która piecze najlepsze babeczki na świecie. Podniecający, czasem nieco zaborczy księgowy. I szybki seks, który zmienił ich życie na zawsze. Do ślubu Dylan i Reese'a zostało już tylko dziesięć dni. Gorączkowe przygotowania, natrętne matki, przyciasna suknia i niechciany adorator. Narzeczeni mają teraz sporo na głowie... Ale mają też siebie. I bliskość, którą nigdy się nasycą. Czy uda im się zorganizować wesele i nie zwariować? Co jeszcze stanie im na przeszkodzie, zanim powiedzą sobie wymarzone tak?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 394
Moim Czytelnikom z wdzięcznością za wszelkie okazane dowody sympatii.
Piszę dla Was.
PO CO LUDZIE W OGÓLE BIORĄ ŚLUBY?
Zdaję sobie sprawę, jak to idiotycznie brzmi w ustach kogoś, kto zarabia na życie pieczeniem wyszukanych tortów weselnych dla szczęśliwie zakochanych par. Tylko dzięki nim moja cukiernia Coś Słodkiego jest w stanie utrzymać się na powierzchni. Mówiąc krótko, bez ślubów nie byłoby mnie stać na opłacenie czynszu. Nie mówiąc już o tym, że gdyby nie przyjęcie weselne mojego wrednego eksa, nie miałabym okazji poznać Reese’a, a bez niego nie wyobrażam sobie życia. Na swoją obronę powiem tylko tyle, że jak dotąd nie byłam zmuszona wysłuchiwać godzinami, czy w najszczęśliwszym dniu mojego życia lepiej będą się prezentować serwetki z bawełny czy z jedwabiu.
Aż do teraz.
Joey wzdycha z irytacją, wskazując wymownym gestem ręki moją matkę i przyszłą teściową dyskutujące ze sobą podniesionymi głosami przy bocznym stoliku, gdzie zwykle siadam z klientami.
– Przez ten cyrk już z samego rana mam ochotę strzelić sobie coś mocniejszego. Sto razy ci mówiłem, że powinniśmy mieć na zapleczu jakiś alkohol. Moglibyśmy sobie przy nich pograć w jakąś fajną pijacką grę.
Podnoszę głowę, spoglądając mu w oczy.
– Grę? Czyli na przykład wypić kielicha za każdym razem, gdy któraś z nich mówi: „To będzie ślub moich marzeń”? Urżnęlibyśmy się jeszcze przed południem, gdy jest największy ruch.
Kiwa potakująco głową, uśmiechając się do mnie znad kubka z kawą.
– I właśnie o to chodzi. Wtedy nie męczyłaby nas tak bardzo ta cała dyskusja, która i tak nic a nic cię nie obchodzi.
Joey ma rację. Mam gdzieś, z jakiego materiału będą serwetki, i w ogóle wszystko inne też. Powierzyłam praktycznie całą organizację swojego ślubu i wesela mojej najlepszej, zaufanej przyjaciółce, która potrafi planować tego typu imprezy praktycznie z zamkniętymi oczami. Sobie zostawiłam tylko dwie rzeczy: tort i sukienkę. I tyle. Serwetki? A kto, do diabła, przejmowałby się jakimiś głupimi serwetkami?
Joey przysuwa się do mnie bliżej, zniżając głos prawie do szeptu, choć wątpię, by ktoś inny był go w stanie usłyszeć, biorąc pod uwagę jazgot, jaki w tym momencie rozlega się w sklepie.
– Wiem, że twoja matka ma lekkiego bzika i chce cię wydać za mąż, odkąd skończyłaś dziewiętnaście lat, ale musisz przyznać, że matka Reese’a jest już całkiem świrnięta. Słyszałaś, jak powiedziała, że chce być na twoim wieczorze panieńskim? Możesz to sobie wyobrazić?!
Wzruszam obojętnie ramionami, opierając się o ladę.
– Nawet jeszcze się nie zastanawiałam, jak on w ogóle ma wyglądać. Może po prostu zrobimy sobie z tej okazji wypad do spa albo coś w tym stylu? Wtedy nikomu nie będzie przeszkadzać, jak do nas dołączy.
Wydaje z siebie zdumiony okrzyk, obrzucając mnie niedowierzającym spojrzeniem.
– O, nie, nie! Idziemy do klubu ze striptizem i kropka, nawet gdybym miał przerzucić cię przez ramię i zanieść tam siłą, jak to robi Reese. Przecież po to właśnie są wieczory panieńskie! Dlaczego akurat wy, moje najlepsze kumpele, uparłyście się, żeby było inaczej?!
– Przepraszam bardzo, ale u Juls nie było żadnych gołych facetów, a mimo to świetnie się bawiliśmy. Kto powiedział, że koniecznie musimy iść na striptiz?
– Ja tak mówię – cedzi przez zaciśnięte zęby. – Odpuściłem Juls tylko dlatego, że musiałem niańczyć jej durną siostrę, a nie dałbym rady tego robić, mając przed oczami gołe fiuty.
Spoglądam na niego, unosząc brew.
– A masz coś innego przed oczami w sobotnie wieczory?
Oboje wybuchamy śmiechem. Nagle dobiega mnie głos matki wymachującej w powietrzu próbkami materiałów.
– Dylan, kochanie, jedwab czy mieszanka bawełny? – woła, tupiąc nerwowo nogą o terakotową podłogę.
Przenoszę wzrok między obiema kobietami. Spoglądają na mnie z oczekiwaniem w oczach, spodziewając się, że poprę którąś z nich. Gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że to moja matka jest za jedwabiem. Z drugiej strony, wystarczy rzut oka na Maggie Carroll, emanującą dyskretnym luksusem i odzianą od stóp do głów w markowe ciuchy, które wręcz krzyczą: „Bierz jedwab!”. Niech to jasny szlag! Po czyjej stronie stanąć? Krzywię się, postukując nerwowo palcami o szklaną gablotę wystawową.
– Czy to naprawdę takie ważne? Przecież to tylko zwykłe szmatki do wycierania ust.
– Oczywiście, że tak – oburza się Maggie, wstając i zbierając ze stołu próbki materiału, z którymi rusza w moją stronę. – Jedwab jest znacznie bardziej wyrafinowany. A biorąc pod uwagę miejsce, gdzie ma odbyć się przyjęcie, uważam, że to najwłaściwszy wybór.
– Ale bawełna jest w kolorze antycznej bieli, więc będzie idealnie pasować do sukien druhen – wtóruje matka, stając obok Maggie.
O rany! Od kiedy to serwetki mają pasować do sukien druhen?
Przenoszę wzrok z jednej na drugą, po czym odwracam się do Joeya.
– Jakieś rady?
– Żadnych. Na mnie nie licz, babeczko. – Wycofuje się, popijając kawę i zostawiając mnie na pastwę losu.
Dotykam palcami obu materiałów.
– No cóż, wydaje mi się, że bawełna będzie tańsza, więc może zdecydujemy się na nią?
Maggie kładzie delikatnie dłoń na mojej dłoni.
– Ależ kochanie, pieniądze nie grają roli. Jeśli chcesz mieć serwetki z jedwabiu…
– Przecież powiedziała, że mają być z bawełny – odzywa się moja matka stanowczym tonem. – Absolutnie cię w tym popieram, skarbie. Doskonały wybór.
– Ależ Helen, jedwab byłby o wiele bardziej… wyrafinowany.
Z jękiem irytacji chowam w dłoniach twarz, podczas gdy one na nowo zaczynają się spierać. Kogo obchodzą serwetki? Czy ze mną jest coś nie tak, że nie dbam o tak nieistotne szczegóły? Gdyby to zależało tylko ode mnie, równie dobrze goście mogliby wycierać usta w swoje rękawy.
Tak mniej więcej wygląda od pół roku moje życie. Odkąd zaręczyliśmy się z Reese’em, nasze matki toczą nieustające boje o to, która z nich lepiej zorganizuje nasze wesele, a biedna Juls i ja miotamy się między nimi, próbując zapanować nad całym tym szaleństwem. Całkiem zwariowały, do tego stopnia, że zaczynam się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby polecieć do Vegas. Niestety, mój przyszły mąż uparł się, żebyśmy pobrali się w obecności naszych rodzin i nawet nie chce słyszeć o szybkim ślubie. Za każdym razem, gdy o tym wspominam, ucisza mnie, zamykając mi usta pocałunkiem. Albo penisem. A ponieważ przy nim nieustannie płonę z pożądania, a na dodatek mam już kwadratową głowę od ciągłych dylematów naszych matek, umyślnie często poruszam ten temat w naszych rozmowach.
Podnoszę głowę na dźwięk brzęczyka u frontowych drzwi i widzę wchodzącą do środka moją najlepszą przyjaciółkę. Wystarczy jej jeden rzut oka na nasze gestykulujące z ożywieniem i wymachujące serwetkami matki, by z miejsca przybrać ton profesjonalnej konsultantki ślubnej.
– O nie, drogie panie! Nie będzie już żadnych zmian. Proszę mi to natychmiast oddać.
Wyrywa próbki materiałów z rąk kobiet, wpatrujących się w nią ze wstrząśniętymi minami. Cała Juls – taka, jaką znam i uwielbiam. Ona jedyna potrafi pokierować tym bałaganem.
– Ślub jest za dziesięć dni i wszystko już mamy ustalone. Naprawdę chodzi o serwetki? Znowu? – Macha w moim kierunku ręką, w której trzyma zgnieciony materiał. – Panny młodej w ogóle to nie obchodzi. Szczerze mówiąc, jak dotąd jesteście panie jedynymi osobami, które przejmują się jakimiś tam serwetkami. I wiem, co mówię, bo zorganizowałam ponad sto wesel. Błagam, dajmy już temu spokój.
Moja matka splata ręce na piersiach, uśmiechając się ponuro do Juls.
– Wiesz, co ci powiem, Julianno? Jak będziesz kiedyś organizować wesele własnej córki, zobaczysz, że serwetki będą miały dla ciebie wielkie znaczenie.
– Bardzo wątpię. Poza tym planuję mieć samych chłopaków.
Maggie i moja matka jak na komendę odwracają się i sięgają po swoje torebki leżące na stoliku, na widok czego Juls uśmiecha się triumfalnie, zadowolona ze swego małego zwycięstwa. Potem obie obchodzą ladę i biorą mnie po kolei w objęcia.
– Wpadniemy po drodze na salę, żeby jeszcze raz się rozejrzeć – oznajmia Maggie, wypuszczając mnie z ramion. – I oczywiście nie zapomnij dać mi znać o wieczorze panieńskim. Już nie mogę się doczekać.
– Ha! – rozlega się z kuchni głośny okrzyk Joeya.
Uśmiecham się z zakłopotaniem, głośno chrząkając, by zatrzeć nieprzyjemne wrażenie po wyskoku mojego nieocenionego asystenta.
– Proszę pozdrowić ode mnie pana Carrolla.
Moja matka całuje mnie w policzek.
– Jestem pewna, że serwetki, które sama wybrałaś, będą pasowały.
– Mamo – odzywam się ostrzegawczym tonem. – Wciąż jeszcze mogę przekonać Reese’a, żebyśmy wszystko odwołali i polecieli do Vegas. – Na te słowa jej oczy robią się okrągłe ze zdumienia, podobnie jak oczy Maggie, która odwraca gwałtownie głowę w moją stronę. – Proszę, nie przeciągaj struny.
– To wcale nie jest śmieszne – odparowuje matka, trącając mnie w bok swoją torebką.
Kiedy zaaferowane ślubem matki wychodzą z cukierni, Juls śmieje się do mnie ze współczującą miną, a z zaplecza wyłania się Joey. Opieram się z rezygnacją o ladę, żałując jak nigdy dotąd, że nie możemy wziąć szybkiego ślubu w Vegas.
– Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie będzie po wszystkim. Nie mam pojęcia, jak udało mi się przeżyć ostatnie pół roku bez prochów czy czegoś mocniejszego na co dzień.
– Matka Reese’a, niby taka dystyngowana, a całkiem zwariowała. Nie pozwolę, żeby na wieczorze panieńskim pilnowała nas jakaś przyzwoitka – oznajmia stanowczo Joey, kręcąc głową. Widać, że w tym momencie interesuje go tylko to, by nie musiał imprezować w towarzystwie mojej przyszłej teściowej.
Juls ciska próbki materiałów do kosza, ja zaś mam cichą nadzieję, że widzę je już naprawdę ostatni raz. Potem wraca na drugą stronę lady.
– Przy okazji, co z wieczorem panieńskim? Może chcesz się wybrać do Clancy’s, tak jak u mnie? Było bardzo fajnie.
Na te słowa Joey przerywa nam gwałtownym uderzeniem dłoni w blat.
– No co jest z wami, do jasnej cholery? Wypad do spa? Jakiś podrzędny klub? Chcę robić rzeczy, których potem będę się wstydził przed ludźmi. Dałybyście człowiekowi trochę pożyć!
– Wybacz, ale czy to twój wieczór panieński? Czyżby Billy już ci się oświadczył, a ty to przed nami ukrywasz? – dziwi się Juls, bezskutecznie tłumiąc śmiech i mrugając do mnie znacząco. Na te słowa Joey spuszcza z tonu, najwyraźniej przypominając sobie, że nie jest jeszcze zaręczony, po czym wzrusza ramionami z udawaną obojętnością.
– Mniejsza z tym. Wy możecie sobie świętować rozcieńczonymi drinkami i z błotem na twarzy, ale nie bądźcie zdziwione, jak wam za coś takiego podziękuję.
Przysuwam się bliżej, obejmując go wpół i wtulając twarz w jego koszulę. Potem podnoszę głowę i widzę, że się do mnie uśmiecha.
– Obiecuję, że wymyślę coś fajnego. Musisz przyjść, bez ciebie nie będzie zabawy.
– Ona ma rację. – Juls obchodzi ladę i idzie za moim przykładem, obejmując go od tyłu. – Bardzo by nam ciebie brakowało, JoJo.
Joey mruczy coś niezrozumiale nad naszymi głowami.
– Macie szczęście, że zrobiłbym dla was wszystko. – Razem z Juls wypuszczamy go z uścisku i stajemy obok siebie. – Ale zastrzegam, że ma być przynajmniej tort w kształcie penisa.
– Czekoladowy czy waniliowy? – droczę się.
Uśmiecha się, schylając i wyjmując z gabloty prawie pustą tacę.
– Czekoladowy. Jeszcze w życiu nie miałem w ustach czarnego fiuta.
Zaśmiewamy się w głos razem z Juls, on zaś idzie do kuchni, rzucając nam przez ramię zgorszone spojrzenie.
– Słuchaj, chciałabym cię prosić o przysługę. – Juls ciągnie mnie w kąt za ladą, wyraźnie nie chcąc, żeby jej prośba dotarła do uszu Joeya.
Już się boję. Moja najlepsza przyjaciółka rzadko mnie o coś prosi, ale gdy do tego dojdzie, zwykle strzela z grubej rury. Zaraz przypominam sobie sytuację sprzed kilku miesięcy, gdy uparła się, że muszę koniecznie przymierzyć razem z nią suknię ślubną.
Widzę, że mierzy mnie nerwowym spojrzeniem, więc ponaglam ją gestem dłoni, żeby wreszcie dowiedzieć się, o co chodzi.
– Ekhm, no bo wiesz, Brooke wylali z pracy w banku. Podobno przyłapali ją, jak robi laskę jednemu z kasjerów w godzinach pracy.
– O rany! – Szczerze mówiąc, specjalnie mnie to nie dziwi. Brooke Wicks mogłaby śmiało konkurować o tytuł najbardziej napalonej panienki w całym Chicago, śmiało dorównując pod tym względem Joeyowi.
– No niestety i teraz na gwałt potrzebuje nowej pracy, inaczej straci mieszkanie. – Na te słowa otwieram szeroko oczy ze zdumienia, bo chyba się domyślam, o jaką przysługę chce mnie prosić. – A skoro masz teraz tyle pracy w cukierni…
– Po moim trupie!
Juls zaciska nerwowo dłonie w pięści.
– Oj, nie bądź taka, Dyl! Ma problem, żeby coś znaleźć, szuka już od miesiąca. – Jej twarz rozjaśnia się, po czym chwyta w obie ręce moją dłoń. – Proszę. Jeśli wyrzucą ją z mieszkania, będzie musiała zamieszkać ze mną i Ianem, a do tego nie mogę dopuścić. Kocham swoją siostrę, ale za nic nie będę z nią mieszkać.
– A nie może z powrotem wprowadzić się do rodziców?
– Wykluczone. Zaraz by się pozabijały z matką. – Milknie na chwilę, ściskając lekko moją dłoń.– Tak bardzo chciałabym jej pomóc.
Niech to szlag! Ten pomysł jest z góry skazany na katastrofę, ale nie mam serca jej odmówić. Jak dotąd nigdy mnie nie zawiodła, ani razu. Wydaję z siebie jęk rezygnacji, a wtedy jej oczy momentalnie się rozjaśniają.
– No dobra, może zacząć od poniedziałku. Ale nie myśl sobie, że jakby co, to jej nie wyleję, bo jest twoją siostrą.
Ściska mnie mocno, piszcząc z radości. Wzdrygam się na widok Joeya, który staje w drzwiach kuchni. Uśmiecha się z zadowoleniem, jeszcze nieświadomy nowiny, od której z pewnością dostanie białej gorączki.
– Lepiej, żebyś to ty sprzedała mu tę bombę – mruczę pod nosem.
– Oj, daj spokój. Przecież to nic takiego.
– Ta, jasne. Zaraz się przekonamy.
Odsuwamy się od siebie, po czym Juls podchodzi do Joeya, kładąc mu dłoń na ramieniu.
– Tylko się nie denerwuj.
W jego oczach pojawia się zaskoczenie pomieszane z zaciekawieniem.
– Jeśli chodzi o to, że nie będzie tortu w kształcie penisa, to nie chcę was znać. Nikt mi nie będzie odmawiał ulubionych przysmaków!
Podchodzę do niego bliżej, przygotowując się w duchu na awanturę z piorunami.
– Joey, JoJo, najlepsiejszy kumpel – odzywam się przymilnie, nawijając na palce troczek od fartucha, na co on przewraca oczami.. – Sam wiesz, jaki ostatnio mieliśmy nawał zamówień, a jeszcze zaczął się sezon na wesela. Ruch jest coraz większy, więc pomyślałam sobie, że może czas zatrudnić kogoś do pomocy.
– Super pomysł. – Widzę, jak od razu się rozluźnia. Zerka na nas i widząc nasze miny, marszczy brew. – Nie wiem dlaczego, ale mam przeczucie, że zaraz będę żałował, że to powiedziałem.
– Przede wszystkim pamiętaj, jak bardzo cię kochamy – przyłącza się do mnie Juls. – A dzięki tej… dodatkowej osobie będziesz mógł spędzać z Dylan więcej czasu. Na pewno będzie to miało dla ciebie więcej plusów niż minusów.
Nie odzywam się, czekając, czy sam się domyśli z naszych dość oczywistych aluzji. Nie mija kilka sekund, gdy widzę, jak wzbiera w nim fala wściekłości. Zaciska mocno powieki, unosząc ręce i pocierając palcami skronie.
– Powiedz, proszę, że ta dodatkowa osoba to ślepa małpa. Z nią na pewno byłoby mniej problemów niż z tą, którą, jak podejrzewam, macie na myśli.
– Brooke nam się przyda do pomocy, Joey – rzucam pospiesznie, starając się, by zabrzmiało to przekonująco.
– Oszalałaś? Po cholerę nam ta kretynka?
Juls daje mu kuksańca.
– Ej, no! To moja siostra, poza tym ostatnio wiele przeszła.
– Przeszła? A czegóż to? Łóżek? Fiutów? Dylan, to naprawdę nie jest dobry pomysł.
Wzruszam lekko ramionami. Jego wybuch ani trochę mnie nie zaskoczył; prawdę mówiąc, niczego innego się nie spodziewałam. Ale w przeciwieństwie do Joeya jestem skłonna zaryzykować i dać Brooke szansę. Jeśli tylko nie będzie próbowała go molestować, jak wtedy, dzień przed ślubem Juls, powinno się obejść bez większych problemów. Ostatecznie trzeba sobie pomagać.
– Potrzebna jej praca, bo inaczej straci mieszkanie.
Wyrzuca gwałtownie ręce w powietrze.
– Och, jak mi przykro! Ale czy to nasz problem?
– Joey – oburza się Juls. – Nie bądź wredny.
– Przyjmę ją na okres próbny. Jeśli namiesza, nie będę się zastanawiać, tylko od razu ją wyleję. Prawda, Juls?
Kiwa skwapliwie głową w moją stronę, a potem odwraca się do mojego rozwścieczonego asystenta.
– Jasne. Wyluzuj, JoJo. – Wykrzywia się do niego, a on posyła jej uśmiech, na widok którego odrobinę się rozjaśnia. – Łóżek i fiutów? I kto to mówi!
Całą trójką wybuchamy śmiechem, rozładowując chwilowe napięcie spowodowane perspektywą wspólnej pracy z Brooke Wicks. Choć prawdę mówiąc, może nawet wyjdzie nam to na dobre. Mamy teraz spory ruch, więc dzięki dodatkowemu pracownikowi będę mogła więcej piec, zamiast wydzwaniać do klientów. Dlatego obiecuję sobie, że nie będę się więcej tym przejmować. I tak mam na głowie mnóstwo spraw związanych ze swoim weselem i naprawdę wystarczy mi problemów.
Juls ściska nas oboje, po czym wychodzi z cukierni na spotkanie z kolejną przyszłą panną młodą, mijając się w drzwiach z klientką. Gdy kobieta jest już przy ladzie, z kieszeni rozlega się sygnał mojej komórki. Joey uśmiecha się do mnie na znak, że ją obsłuży, więc wymykam się na zaplecze.
Reese: W co jesteś ubrana?
Śmiejąc się do siebie, siadam na stołku.
Ja: A co, ręczna robótka, przystojniaku?
Reese: To zależy od twojej odpowiedzi.
To, co mam w tej chwili na sobie – postrzępione dżinsy i umączony fartuch – z pewnością by go nie podnieciło, więc muszę wysilić wyobraźnię.
Ja: Obcisłą jasnoróżową sukienkę, która ledwo zakrywa mi majtki. To znaczy, zakrywałaby, gdybym je miała na sobie.
Reese: Jesteś okropna. Masz pojęcie, jak bardzo mi w tym momencie stwardniał? Tak, że mógłbym cię przelecieć przez ścianę.
Ho, ho, ho!
Ja: Żałuję, ale musisz radzić sobie sam. Mam spotkania do końca dnia. Gdyby nie to, ulżyłabym ci ręką. Albo ustami.
Reese: Możesz mi ulżyć po powrocie do domu. Masz być mokra i gotowa.
Uśmiecham się, bo uwielbiam jego samcze zapędy.
Ja: Jak zawsze.
Do tego na pewno nie muszę wysilać wyobraźni.
PRZEZ RESZTĘ DNIA JESTEM SKAZANA na wysłuchiwanie utyskiwań Joeya na Brooke i jego teorii na temat problemów, jakich może mi narobić. Na szczęście jakoś udaje mi się dotrwać do osiemnastej i wreszcie mogę się z nim pożegnać i uwolnić od jego czarnowidztwa. Spędzamy razem czas głównie w mieszkaniu Reese’a, a u mnie w zasadzie tylko wtedy, gdy muszę wcześnie wstać i zająć się pieczeniem. Reese, co prawda, stanowczo twierdzi, że po ślubie mam się wprowadzić do niego na stałe, ale ja cały czas zwlekam z przygotowaniami. Przyzwyczaiłam się do poddasza nad cukiernią. To moje pierwsze samodzielne mieszkanie, a na dodatek wiąże się z nim tak wiele cudownych wspomnień z imprez i spotkań z Joeyem i Juls, że nie mam ochoty się wyprowadzać. Przyjmuję jednak do wiadomości argumenty Reese’a; bez sensu byłoby płacić podwójny czynsz tu i tam. I dlatego, choć ze smutkiem, za dziesięć dni opuszczam swoje przytulne gniazdko.
Parkuję Sama – tak pieszczotliwie nazywam swoją furgonetkę – w garażu podziemnym tam gdzie zwykle, tuż obok samochodu Reese’a. Ciągle jeszcze nie mogę się powstrzymać od śmiechu na widok zabawnego kontrastu między starym dostawczakiem w kolorowe babeczki a jego nieskazitelnym range roverem, zwłaszcza wtedy, gdy Reese robi do niego jakieś przytyki. Przyzwyczaiłam się już dawno puszczać mimo uszu krytyczne uwagi na temat Sama; najważniejsze, że jest niezawodny, a poza tym, moim zdaniem, wygląda odlotowo.
Wychodzę z windy na dziesiątym piętrze i chwilę później staję przed drzwiami mieszkania Reese’a. Po wejściu do środka zamykam za sobą drzwi na zamek, a potem rzucam torebkę i klucze na stół. Rozglądam się, stwierdzając, że dookoła panuje nieskazitelny porządek; jak widać, mój narzeczony wziął się dziś ostro za sprzątanie. Wszystko jest na swoim miejscu, a w całym mieszkaniu unosi się zapach jakiegoś włoskiego specjału. Ja jednak mam w tym momencie apetyt na coś innego niż jedzenie, więc kolacja, którą zostawił dla mnie na kuchence, może poczekać.
– Reese?
Przechodzę przez przedpokój i staję pod drzwiami łazienki, zza których dociera do mnie szum prysznica. Po ich otwarciu momentalnie uderza we mnie intensywna cytrusowa woń, aż łapię się za futrynę, żeby nie stracić równowagi. Ależ ten facet jest niesamowity. Już sam jego zapach potrafi mnie podniecić do szaleństwa.
Zasłona odsuwa się i nasze spojrzenia krzyżują się. Unosi lekko jeden kącik ust, powoli prześlizgując się wzrokiem po mojej sylwetce. Widzę, jak wargi drgają mu w lekkim uśmiechu.
– Kłamczucha. Miałaś być w sukience i bez majtek.
Opieram się o drzwi, chłonąc wzrokiem jego boskie ciało.
– Gdybym się przyznała, że mam na sobie coś takiego – po tych słowach prześlizguję po sobie ręką – wątpię, żeby ci się to spodobało.
– Ty mi się podobasz w każdym ubraniu.
Wypowiada to niskim, gardłowym głosem, który działa na mnie wciąż tak samo jak wtedy, gdy usłyszałam go po raz pierwszy. Do tego stopnia, że zrobiłabym dla tego faceta absolutnie wszystko. Momentalnie robię się mokra nie tylko na widok jego fantastycznego ciała; wystarczy, że usłyszę ten specyficzny ton, a już przepadłam.
Przesyła mi promienny uśmiech, odsuwając szerzej zasłonę.
– Rusz swój zgrabny tyłek i chodź do mnie.
Rozbieram się w pośpiechu i wślizguję pod prysznic razem z nim.
Wciągając głęboko powietrze do płuc, zarzucam mu ręce na szyję i delektuję się jego cudownym widokiem i zapachem. Przygarnia mnie mocno do siebie, opuszczając głowę i opierając się czołem o moje czoło. Przymykam oczy z błogością, poddając się strumieniowi wody oblewającej nasze splecione ciała. Jego gorący miętowy oddech owiewa moją twarz, a ręce delikatnie gładzą mnie po plecach, stopniowo zsuwając się coraz niżej. Otwieram powieki, napotykając palące spojrzenie zielonych oczu, jak zawsze intensywne i namiętne. W ten sposób patrzy na mnie tylko on.
– Wiesz, że nie potrafię się powstrzymać i zawsze mam na ciebie ochotę, gdy widzę cię nago. W ubraniu zresztą też. – Unosi brew, a ja przeciągam powoli językiem po dolnej wardze. – Jestem wiecznie na ciebie napalony.
– Znam to uczucie. – Odchylam głowę i zbliżam usta do jego policzka. Potem schodzę powoli w dół, całując go czule po szyi i klatce piersiowej. Pojękuje cicho, lekko drżąc na całym ciele, gdy zsuwam wargi coraz niżej. Czuję, że naprężają mu się mięśnie brzucha, jak zawsze, gdy muskam ustami napiętą skórę. Jestem już prawie u celu, ale on chwyta mnie za ramiona i podciąga do góry, przygniatając swoim ciałem do chłodnej, wyłożonej kafelkami ściany.
– Ej! Jeszcze nie skończyłam! – Chwyta mnie mocno za biodra, ja zaś owijam wokół niego nogi. Jego klatka wpiera się w moje piersi, gwałtownie falując od krótkich urywanych oddechów. Płonę z oczekiwania, czując w dole jego erekcję.
– Chodź, zrób to – ponaglam go ochrypłym z pożądania głosem, wiedząc, że oboje równie mocno tego pragniemy.
– Co, kochanie?
Zbliża usta do moich warg, składając na nich delikatne i czułe pocałunki, jak zawsze, gdy chce zwolnić tempo. Ubóstwiam, gdy mnie w ten sposób całuje, ale zwykle nie potrafię się powstrzymać i sięgam zachłannie do jego ust, kiedy tylko mam okazję. Również teraz od razu rozchylam zachęcająco wargi i nasze języki zaczynają delikatnie się o siebie ocierać. Robi to z idealnym wyczuciem, aż jęczę prosto w jego usta i wplatam gwałtownie palce w jego rozwichrzoną czuprynę. Chwilę potem zsuwa usta niżej, odchylając mi głowę do tyłu.
– Kocham cię – szepcze, przywierając wargami do mojej szyi.
Te dwa słowa wprawiają mnie w trans za każdym razem, odkąd pierwszy raz wypowiedział je w dniu ślubu Juls. Tym, którego tak bardzo się obawiałam, a potem okazało się, że nigdy go nie zapomnę.
Dyszę głośno, wpijając spazmatycznie palce w jego plecy. Dobrze wiem, co w tej chwili powiedzieć, żeby jak najszybciej mieć go tam, gdzie już nie mogę się doczekać.
– Proszę, Reese… Pragnę cię – błagam go, bo wiem, że lubi to słyszeć, choć to i tak oczywistość i zawsze tak będzie. Nie potrafię pojąć, jak mogłam kiedyś temu zaprzeczać i jak idiotka udawać, że jest inaczej. Reese jest tym jedynym, od samego początku, gdy przypadkiem wylądowałam na jego kolanach.
Podnosi głowę i wwiercając się spojrzeniem w moje oczy, wypręża biodra do przodu z urywanym oddechem.
– Ooo, Dylan… – Zaczyna nimi poruszać, wchodząc gładko raz po raz w moją wilgoć. Przy nim prawie przez cały czas jestem mokra i gotowa, ale nic na to nie poradzę. Ma moje ciało na wyłączność. – Ale mi dobrze, jak zawsze.
– Och, tak! – Chwytam go jedną ręką za szyję, a drugą za ramię, ściskając je mocno i czując pod palcami napinające się mięśnie. Jego biodra uderzają gwałtownie o moje, aż unoszę się coraz wyżej, wparta plecami w śliską ścianę. Wątpię, czy kiedykolwiek przyzwyczaję się do mocy, którą ma w sobie podczas seksu, i tego, jak potrafi sterować moim całkowicie mu poddanym ciałem. Nasze miłosne pojękiwania odbijają się echem od ścian, gdy wchodzi we mnie płynnie raz za razem, najgłębiej jak to tylko możliwe.
– Reese!
Zaciska mocniej dłonie na moich biodrach, a jego pchnięcia stają się coraz silniejsze i gwałtowniejsze, aż uderzam rytmicznie plecami o ścianę.
– Zaraz, jeszcze trochę, kochanie – odzywa się z ustami na moich wargach.
Zawsze wie, kiedy zbliżam się do orgazmu – zazwyczaj nie zajmuje mi to dużo czasu. Moje ciało jest niesłychanie podatne na jego dotyk i pieszczoty, co sprawia mu ogromną przyjemność. Jednym zdecydowanym ruchem zdejmuje z bioder moje nogi i stawia mnie na podłodze, a potem osuwa się przede mną na kolana. Chwilę później czuję na łechtaczce dotyk jego ust, które zaczynają ją ssać. Chwyta mnie przy tym za uda i zakłada je sobie na ramiona.
– Dojdź dla mnie, Dylan.
– Ooo, tak… Tak, właśnie tam… – Dochodzę szybko i mocno, chwytając go obiema rękami kurczowo za włosy. Ale jest w tym dobry! Jego głowa drga gwałtownie między moimi nogami, a z dołu dochodzą mnie ciche pojękiwania, gdy wylizuje zachłannie moje najintymniejsze zakamarki. Drżę przy tym na całym ciele, jak zawsze podczas spełnienia.
Po chwili podnosi wzrok na moją twarz i ostrożnie stawia mnie z powrotem na podłodze. Mam nogi jak z waty i muszę się bardzo starać, żeby nie stracić równowagi.
– Powiedz, jak ty to robisz, że za każdym razem jest jeszcze lepiej? – Przeczesuję mu włosy palcami, a on spogląda na mnie, w odpowiedzi wzruszając lekko ramionami.
– Teraz moja kolej – oznajmiam, na co on prostuje się z błyskiem w oczach. Zdecydowanym ruchem popycham go na ścianę, wręcz podrygując z niecierpliwości, choć ledwo stoję na nogach, a on przygląda mi się z rozbawieniem. – Ręka czy usta?
Słysząc to, unosi brwi i uśmiecha się kącikiem ust.
– I to, i to.
Zacieram ręce z radości, sięgając do jego ust, żeby dać mu szybkiego całusa, ale on chwyta mnie dłonią z tyłu za szyję, zmieniając go w gorący i namiętny pocałunek. Nasze języki zwierają się, tłumiąc moje niecierpliwe pojękiwania i sprawiając, że przeszywa mnie gwałtowny dreszcz.
– Jesteś słodka jak jakiś pieprzony cukierek.
Drżę wtulona w niego, jak zwykle, gdy mówi do mnie takie rzeczy. Jest mistrzem pikantnych tekstów, podczas seksu, w SMS-ach i w listach miłosnych. Tak, z tymi ostatnimi wcale nie przesadzam. W końcu do mnie dotarło, że kartoniki, jakie wysyłał mi, gdy tkwiliśmy w idiotycznym „związku bez związku”, to nic innego, jak prawdziwe listy miłosne. Aż wstyd się przyznać, jaka byłam głupia, uważając wtedy inaczej.
Sięgam w dół i obejmuję dłonią twardego jak skała penisa. Cały drga pod moim dotykiem, pochylając głowę i opierając się czołem o moje czoło. Zaczynam go pocierać, ale czuję pod palcami opór, więc przychodzi mi do głowy pikantny pomysł. Odsuwam się nieco, spoglądając mu prosto w oczy, a potem przygryzam wargę i z cichym jękiem wkładam sobie do środka dwa palce. Na ten widok jego przeszywające mnie oczy otwierają się szerzej ze zdumienia. Rozsmarowuję swoją wilgoć kilkakrotnie na członku, aż uznaję, że jest już wystarczająco nawilżony.
– Skarbie, to było naprawdę gorące.
– Chciałam się z tobą podzielić tym, co mi dałeś – odpowiadam zalotnie, podchodząc bliżej i zaczynając pocierać penisa. – Przez ciebie jestem stale mokra. – Przeciągam delikatnie językiem po lekko zarośniętym podbródku, aż jęczy z rozkoszy. – Wystarczy, że jestem z tobą w tym samym pomieszczeniu.
Wolną ręką chwytam go za ramię, czując na policzku jego gorący oddech. Pocieram członka rytmicznie dłonią, stopniowo zwiększając tempo i uścisk, on zaś obejmuje mnie w talii.
– Żaden facet nigdy tak na mnie nie działał.
Na te słowa wydaje z siebie gardłowy jęk, nie tylko za sprawą moich pieszczot, ale także tego wyznania. Ubóstwia słuchać, że jest jedynym mężczyzną, który kiedykolwiek mnie podniecał. Wiem, że nigdy nie będzie żadnego innego.
Przygryza gwałtownie dolną wargę, na znak, że jest już bliski spełnienia. Potrafię to rozpoznać, podobnie jak owo specyficzne przeczesywanie palcami włosów, które sygnalizuje, że jest niespokojny, podenerwowany albo mocno wkurzony.
– To cudownie, że przy mnie robisz się mokra. Twoja słodka cipka jest tylko moja. – Czuję we włosach jego chrapliwy oddech. – Skarbie, zaraz dojdę…
Osuwam się na kolana i obejmuję penisa wargami, pocierając go jednocześnie mocno dłonią i ustami. Z góry dobiega mnie głośne stękanie, jego uda napinają się, a oparte na mojej głowie dłonie chwytają kurczowo moje włosy. Wysysam z niego wszystko do ostatniej kropelki, jęcząc z rozkoszy i czując, jak drga pod moim dotykiem.
Chwilę później, gdy jego oddech uspokaja się, unoszę wzrok i widzę, że przygląda mi się z wyraźnie rozbawioną miną.
– Kocham cię – mówię cicho, całując mu członek i wstając z kolan. Obejmuje mnie ramionami, a ja od razu kryję twarz w zagłębieniu na jego szyi – moim ulubionym miejscu na świecie.
– Mnie czy mojego fiuta?
Chichoczę z ustami na jego szyi, czując, jak on sam również drży od śmiechu.
– Twojego fiuta. – Odsuwa się, rzucając mi spojrzenie, które wyraźnie mówi: „nie przeginaj”, aż nie mogę opanować śmiechu. – Ciebie i jego też. Szaleję za wami oboma. Do tego stopnia, że nie potrafiłabym już bez was żyć.
Sięgam po szampon i gdy się odwracam, wyciąga do mnie dłoń. Wyciskam na nią odrobinę płynu, a potem zdejmuję z półki jego żel do mycia i wylewam na swoją rękę. Zaczynam go myć, wodząc rękami po gładkiej skórze. Zatrzymuję się dłużej na ramionach i plecach, mocno i starannie je rozmasowując, aż przymyka oczy. Uwielbia, gdy ugniatam mu mięśnie tak długo, aż stopniowo się rozluźniają.
Słysząc, jak pojękuje z przyjemności, uśmiecham się z zadowoleniem, zsuwając dłonie niżej, żeby namydlić resztę. On w tym czasie jak zawsze pieczołowicie wmasowuje mi w głowę szampon, aż piana zaczyna zalewać mi oczy. Wtedy szybko ją spłukuje i sięga po mój żel do ciała.
– Ej! Weź swój! – domagam się, próbując wyrwać mu butelkę z rąk. Zaraz jednak przypominam sobie, jaki potrafi być szybki, więc daję za wygraną, bo i tak nie jestem w stanie niczego mu odebrać. Miałam już wcześniej niejedną okazję, żeby się o tym przekonać.
– Nie ma mowy. Masz pachnieć tak jak zawsze.
Mruczę pod nosem bez przekonania, w duchu zadowolona, że podoba mu się mój zapach, choć wolałabym pachnieć jak on. Potem przyglądam się, jak z największą starannością myje całe moje ciało. Taki już jest – niesamowicie dokładny we wszystkim, co robi. Również i teraz nie pomija ani jednego skrawka skóry, pokrywając ją równomiernie pieniącym się żelem. Zatrzymuje się nieco dłużej na piersiach, masując je i ugniatając przez kilka minut przed spłukaniem wodą. Widać na nich codziennie odnawiane podczas wspólnych kąpieli pamiątki po jego pieszczotach. Jęczę cicho, gdy obejmuje wargami ślad na lewej piersi i zaczyna ssać, a potem delikatnie całuje pociemniałe miejsce.
– I jak minął dzień? Bardzo źle? – pyta, liżąc swój miłosny znak na mojej prawej piersi, który również odnawia, tak samo jak poprzedni.
Chwytam jego dłoń i przyciskam do siebie.
– Dało się wytrzymać.
Przygląda mi się spod zmrużonych powiek z wyraźnym niedowierzaniem. Głośno wzdycham, opuszczając z rezygnacją głowę.
– Wiesz co? Gdybyś mnie naprawdę kochał, nie czekałbyś tych dziesięciu dni, aż oficjalnie zostanę twoją żoną, tylko zabrał mnie do Vegas.
Wyprostowuje się, przywierając ustami do mojego czoła.
– Mam znowu ci zatkać buźkę fiutem? – Potakuję skwapliwie, na co on wybucha śmiechem. – Gdyby tylko się dało, cały świat byłby świadkiem tego, jak stajesz się moja. – Uśmiecha się przekornie. – Oficjalnie.
– Oficjalnie – powtarzam po nim, sięgając do tyłu, żeby zakręcić wodę. Tak naprawdę oboje doskonale wiemy, że należymy do siebie od momentu, gdy poznaliśmy się na przyjęciu weselnym, ale zanim nie przyjmę jego nazwiska, żadnemu z nas nie wydaje się to do końca rzeczywiste.
Owija się ręcznikiem wokół bioder, przesłaniając mi wyjątkowo atrakcyjny widok, a drugim otula mnie, po czym idziemy do sypialni. Nie mam zamiaru nic na siebie zakładać, bo Reese woli mnie w łóżku nagą. Czegokolwiek bym teraz na siebie nie włożyła, i tak od razu by to ze mnie zerwał i cisnął na podłogę.
Żadnych barier między nami.
Żadnych przeszkód na drodze do mnie.
To jego motto.
– Głodna? – pyta, naciągając bokserki.
– A było kiedyś inaczej po seksie z tobą?
Wychodzi z sypialni i za kilka minut jest z powrotem, niosąc w rękach dwie miski. Wręcza mi z uśmiechem jedną z nich, ja zaś opieram się plecami o zagłówek łóżka i unoszę ją do nosa.
– Mmm, pachnie cudownie. Za coś takiego chcę cię mieć na zawsze.
Śmieje się cicho, siadając obok i zaciągając się apetycznym zapachem jedzenia.
– Słuchaj, w ostatniej chwili trafił nam się z Ianem klient i musimy wyjechać w ten weekend. Pomyśleliśmy sobie, że byłoby fajnie pojechać tam całą paczką.
– A dokąd?
Wyciąga nogi przed siebie tuż obok moich, które sięgają mu zaledwie do połowy łydek.
– Do Nowego Orleanu. Mamy spotkanie wcześnie rano w piątek, więc musielibyśmy polecieć osobno. – Milknie na chwilę, ciężko wzdychając. – Muszę o czymś z tobą porozmawiać.
Przechylam pytająco głowę na bok, widząc, jak drgają mu lekko mięśnie szczęki, a ręka prześlizguje się po włosach.
Oho!
– Ten klient to firma, w którą inwestuje Bryce. Zatrudnił nas, żebyśmy im pokazali, jak lepiej wykorzystać środki i poprawić zyskowność. Zgodziłem się na to tylko dlatego, że… – urywa, zaciskając powieki i przełykając głośno ślinę. Potem spogląda mi w oczy, biorąc głęboki wdech. – Bo to dla mnie ważne. Muszę zająć się tym klientem, mam nadzieję, że to zrozumiesz.
Bryce Roberts usunął się w cień po moich zaręczynach z Reese’em, ale wcześniej dał mi wyraźnie do zrozumienia, że jest mną zainteresowany. Ostatni raz widziałam go, gdy dostarczałam swoje wypieki do biura Reese’a na jakieś ważne spotkanie. Nie miałam pojęcia, że oni się znają. Ten gad gapił się wtedy na mnie tak bezczelnie, jakbym była jednym z upieczonych przeze mnie ciach. Na szczęście okazało się, że nie pracują razem i na ogół rzadko mają ze sobą do czynienia, co mnie bardzo cieszy. Reese nie ma żadnych zahamowań wobec facetów, którzy próbują mnie podrywać lub stawiać w niezręcznej sytuacji, a Bryce zalicza się do obu tych kategorii.
Na twarzy Reese’a widać z trudem hamowaną irytację, której nie udaje mu się przede mną ukryć. Na szczęście wiem już z doświadczenia, że tego typu napięcie najlepiej rozładować żartem.
– Nie wiedziałam, że ten dupek w ogóle jeszcze się liczy. Myślałam, że już dawno zjadł go niedźwiedź giełdowy. – Mój żartobliwy uśmiech gaśnie na widok poważnej miny narzeczonego. Pochylam głowę, zmuszając go, by spojrzał mi w oczy, ale uparcie wwierca się wzrokiem w prześcieradło. – Rozumiem, ważny klient. Mówiłam ci przecież, że potrafię sobie poradzić z dupkami pokroju Bryce’a.
Prawdę mówiąc, tylko czekam na taką okazję. Już dawno nie dałam żadnemu facetowi w gębę i powoli zaczyna mnie swędzieć ręka.
Wbija gwałtownie widelec w makaron, jakby chciał się wyładować na pysznej kolacji, jaką dla nas przygotował.
– A ja ci mówiłem, że jeśli przez niego poczujesz się choć odrobinę niezręcznie, skręcę mu kark. I to nie dotyczy tylko przyłażenia do twojego sklepu. Wystarczy, że zacznie się na ciebie gapić…
Kładę mu rękę na ramieniu, przerywając pogróżki.
– Spokojnie. Nie zrobi tego.
Chyba, że jest większym kretynem, niż przypuszczam, a to wcale niewykluczone.
Przełykam jedzenie, które mam w ustach, nawijając na widelec kolejną porcję makaronu. Najwyższy czas zmienić temat, zanim mój narzeczony dostanie zawału.
– Wiesz, że nigdy nie byłam w Nowym Orleanie? Już nie mogę się doczekać. – Wkładam widelec do ust, odwracając głowę w jego stronę i przeżuwając z apetytem. Reese zaśmiewa się cicho, nareszcie się rozluźniając. – To jak to ma wyglądać?
Odkłada pustą miskę na szafkę nocną, a potem zsuwa się niżej i kładzie na boku z twarzą zwróconą w moją stronę.
– Masz tylko zarezerwować sobie samolot. Wynająłem już na miejscu dla nas dom.
Unoszę brew.
– A gdybym nie mogła polecieć?
Szczypie mnie w bok, aż zaczynam piszczeć, przygarniając go do siebie. Nie jesteśmy w stanie zbyt długo leżeć obok siebie i się nie dotykać.
– Wiedziałem, że się zgodzisz. Nie masz w ten weekend żadnego zamówienia na tort weselny, więc jesteś cała moja.
Uśmiecham się do niego szeroko.
– Proszę, proszę, jacy to jesteśmy świetnie zorientowani w moim kalendarzu. O! Możemy w ten weekend urządzić nasz wieczór panieński i kawalerski! I to gdzie?! Niech żyje Wielki Luz!*
* Ang. Big Easy – popularne określenie Nowego Orleanu (przyp. tłum.).
Zrywam z siebie przykrycie i wyskakuję z łóżka, odkładając niedojedzone spaghetti na szafkę nocną.
– Dokąd idziesz?
– Zadzwonić do Joeya. Padnie trupem!
Słysząc z daleka jego śmiech, wydostaję z torebki komórkę i wybieram numer Joeya. Potem wracam do pokoju i gdy Joey odbiera, Reese pociąga mnie z powrotem na łóżko.
– Jeśli dzwonisz, żeby mi powiedzieć, że matka Reese’a nadzoruje pieczenie dla mnie tortu w kształcie penisa, nie mam zamiaru w ogóle z tobą gadać – rzuca gderliwie Joey zamiast powitania.
Śmieję się pod nosem, układając wygodnie po swojej stronie łóżka i wpatrując w Reese’a, który wygląda na sennego. Ostatnio pracował do późna, także przez kilka weekendów, więc wieczorami bywa wykończony. A zwłaszcza wtedy, gdy na mój widok od razu się na mnie rzuca, co zdarza się praktycznie codziennie. Obejmuje mnie jedną ręką w talii, przymykając oczy, a ja wracam do rozmowy z Joeyem.
– Co byś powiedział na wypad do Nowego Orleanu z dwiema najlepszymi kumpelami i naszymi facetami?
– Piszę się na to! Kiedy?
– W ten weekend. Pasuje idealnie, bo nie mamy żadnego zamówienia na tort, a Reese z Ianem i tak muszą tam polecieć. Poza tym… – zawieszam tajemniczo głos, aż Joey chrząka ponaglająco. – Urządzimy tam mój wieczór panieński i zaszalejemy na całego, w karnawałowym stylu!
– To jest to! Wiesz, ile tam jest klubów gejowskich? O rany, babeczko, chyba zaraz oszaleję z radości! Zobaczysz, będzie fantastycznie!
Przysłuchuję się swojemu rozgorączkowanemu asystentowi, uśmiechając się do ukochanego, który już całkiem odpłynął w sen u mojego boku. Słyszę jego wolny i rytmiczny oddech, przyciskając czoło do jego czoła i czując na swojej skórze dotyk jego nadal wilgotnych włosów.
– Billy jest za, prawda?
– Jasne. Od razu, jak tylko usłyszał o klubach gejowskich. Mamy coś jeszcze robić oprócz rezerwacji samolotu?
– Nie. Mieszkanie jest już załatwione. O, może nawet w Dzielnicy Francuskiej!
– Skarbie, zamawiam miejsce przy oknie. Przy oknie! – Słyszę w tle stłumioną odpowiedź Billy’ego, na co Joey sarka z irytacją. – O jejku! Babeczko, muszę się tym zająć. Rób szybko rezerwację, jak chcesz mieć dobre miejsce.
Przekręcam się na bok i siadam na łóżku, sięgając po leżącego na szafce nocnej iPada Reese’a.
– Już się za to biorę. Do jutra.
Gdy kończę rozmowę z Joeyem, z komórki rozlega się sygnał SMS-a.
Juls: NOWY ORLEAN, KOCHANA! Robię rezerwację. Mamy tylko jeden samolot, w piątek po południu, więc musisz wcześniej zamknąć. Da się zrobić?
Ja: Jasne. Nie mogę się już doczekać!
Juls: Ja też! Wygadałam się przy Brooke.
Odchylam głowę do tyłu z rezygnacją, uderzając nią o zagłówek łóżka. Serio? Czy ona ma coś z głową?
Ja: Chyba oszalałaś.
Juls: Spoko, będzie fajnie. Nie martw się o JoJo, zajmę się nim.
Ja: To dobrze, bo ja na pewno nie.
Odkładam telefon i włączam iPada. Momentalnie się rozluźniam, gdy na ekranie pojawia się znajome zdjęcie, na którym widać, jak śpię w łóżku Reese’a podczas naszej pierwszej wspólnej nocy.
Nie mogę uwierzyć, że tak się przed tym broniłam. I przed nim.
Przed wspólnymi nocami. Przed nim.
Przed intymnością. Przed NIM.
Mimo że zachowywałam się jak kompletna idiotka, nie dopuszczając do siebie myśli, że od początku łączyło nas coś więcej niż tylko seks, nie chciałabym niczego zmieniać. Nigdy nie będę żałować tego, w jaki sposób zakochałam się w Reesie. Doceniam każdą spędzoną z nim wtedy chwilę, bo dzięki nim dotarliśmy tu, gdzie dziś jesteśmy. I zniosłabym bez mrugnięcia okiem kolejne osiemdziesiąt pięć dni bez niego, choć wspominam je jak tortury, bo zawsze był tylko mój. A za dziesięć dni będę już oficjalnie należeć do niego.
NA PEWNO CHCESZ przepuścić tę torbę przez skaner? Z tymi twoimi zabawkami z seks shopu? – drażni się Juls z Joeyem wykładającym swój bagaż na taśmę. Na te słowa Billy lekko się czerwieni, zasłaniając dłonią usta, by ukryć uśmiech.
Joey podnosi wzrok na monitor, przyglądając się, jak skanowane są jego precjoza.
– Bardzo wątpię, żeby służby bezpieczeństwa obchodziło, że lubię używać rozpórki.
– Daj spokój, skarbie. Nie wszyscy muszą to wiedzieć – strofuje go Billy, sięgając po swoją walizkę i torbę Joeya.
Tłumię śmiech i po chwili dołączam do pozostałej trójki ze swoim bagażem.
– Nie mamy między sobą żadnych tajemnic. Powinieneś już się do tego przyzwyczaić, Billy.
– Zwłaszcza w sprawach seksu – dodaje Juls.
Idziemy wszyscy razem przez terminal w kierunku naszej bramki. Reese i Ian polecieli już na miejsce wcześnie rano, a my dołączymy do nich wieczorem. Cieszę się w myślach, że Brooke się spóźnia, więc Joey nadal pozostaje w błogiej nieświadomości. Prawdę mówiąc, wcale bym się nie zmartwiła, gdyby nie zdążyła na samolot. Juls stwierdziła, że lepiej będzie, jeśli wiadomość o tym, że jej siostra wprosiła się na naszą imprezę „ujawni się w sposób naturalny”. Naturalny? Wątpię, czy będzie naturalnie wyglądać, jak Joey odstawi scenę na środku lotniska. Doskonale wiadomo, że Brooke Wicks jest jedyną osobą, na widok której może dostać białej gorączki, nie licząc Maggie Carroll, gdyby zobaczył ją w naszym samolocie.
– Będzie suuuuper! – pieje z zachwytu Joey, wkładając torbę na półkę nad siedzeniem. Razem z Juls zajmujemy miejsca tuż za chłopakami. Cały czas zerkam ku wejściu, choć jestem pewna, że i tak usłyszę Brooke wcześniej, niż zdołam ją wypatrzeć.
– Wiecie, mam nadzieję, że urządzamy oddzielny wieczór panieński i kawalerski? – Joey przenosi wzrok pomiędzy naszą trójką. – Skarbie, ty idziesz z chłopakami.
Obie z Juls wybuchamy śmiechem, a on sadowi się na swoim miejscu obok Billy’ego. I wtedy to czuję: jakaś nagła zmiana atmosfery, od której dosłownie sztywnieję w fotelu.
Juls też musiała się już zorientować, bo pochyla się ku szparze między fotelami.
– JoJo, proszę, nie zrób czegoś, za co mogliby nas stąd wyrzucić.
Joey odwraca głowę do tyłu, obrzucając nas podejrzliwym spojrzeniem.
– Co?! Chyba nie jest ze mną aż tak źle.
– Cześć, laseczki! To jak? Jedziemy poimprezować w Wielkim Luzie?
Dostrzegam Brooke kątem oka, nie mogąc oderwać wzroku od stężałej twarzy Joeya. Momentalnie zastyga, nie zaszczycając jej ani jednym spojrzeniem.
– Chyba was całkiem pogięło – warczy, oglądając się na nas, a potem odwraca się w stronę Brooke z miną, w której, jak się mogę domyślić, nie ma ani cienia życzliwości. – Kto cię tu, do cholery, zaprosił?
– Joey! – oburza się Juls.
Warga Brooke drga w przekornym uśmieszku.
– Podobno śpimy we trójkę w jednym łóżku. To prawda? Super, bo już kilka razy słyszałam, że jestem dobra na łyżeczkę. – Odkłada bagaż na półkę, a potem po przyjacielsku targa włosy Joeya, siadając obok mnie. Mój asystent mruczy coś gniewnie pod nosem, aż Billy uspokajającym gestem poprawia mu fryzurę. – A tak z ciekawości, który z was to pasyw?
– Zlituj się, Brooke – odzywam się pospiesznie, gdy Billy i Joey odwracają się gwałtownie do tyłu. – Ludzie słuchają.
– Mam nadzieję, że przepuścili przez kontrolę twoje dilda, bo żaden prawdziwy penis w ten weekend się do ciebie nie zbliży – odcina się Joey, wskazując na kolana Brooke i uśmiechając się złośliwie.
Odpędza go od siebie, celując palcem w jego twarz, aż cofa się gwałtownie na oparcie fotela.
– Chcesz się założyć, kto zaliczy więcej fiutów? Proszę bardzo, laluniu.
– Na baterię się nie liczą, pamiętaj, Brooke – odgryza się Joey.
Unoszę ręce między nich na znak, żeby przestali, a potem odwracam głowę i wbijam wzrok w Brooke.
– Uprzedzam, że nie pozwolę na coś takiego w sklepie. Nie będę tego znosić, i tak mam dosyć na głowie.
– Będę grzeczna – zapewnia Brooke, wykrzywiając się z udawaną życzliwością do Joeya. Przewraca oczami i odwraca się, szepcząc z Billym. Dałabym głowę, że tematem ich rozmowy jest siedząca tuż obok mnie słodka idiotka.
Brooke odwraca się do mnie tym razem ze szczerym uśmiechem na twarzy.
– Przy okazji, wielkie dzięki za pracę. To dla mnie naprawdę wiele znaczy.
– Proszę bardzo, ale muszę cię ostrzec: nie interesuje mnie, że jesteś siostrą mojej najlepszej kumpeli. Wyleję cię, jeśli nie dogadacie się z Joeyem.
Kiwa głową na znak zgody i zapina pasy, a ja idę za jej przykładem. W przejściu stewardesa zaczyna prezentować instrukcję bezpieczeństwa. Widzę, jak siedzący przed nami Joey zawzięcie gestykuluje pogrążony w dyskusji z Billym.
Juls nachyla się nade mną i klepie siostrę w kolano.
– Zrób nam tę przyjemność i nie prześladuj go za mocno w ten weekend. Żebym nie musiała żałować, że cię zaprosiłam.
Brooke parska oburzona uwagą siostry.
– Wyluzujcie trochę, dobra? Marudzicie tak, jakbym nie umiała się zachować wśród ludzi.
Na szczęście dokładnie w tej chwili obok nas zatrzymuje się stewardesa z wózkiem z napojami, więc ani Juls, ani ja nie możemy przywołać jej ostro do porządku.
– Czy mogę coś zaproponować?
– Alkohol! – odpowiadamy jednocześnie z Juls. Stewardesa uśmiecha się i wręcza nam po miniaturce wódki, które natychmiast opróżniamy do dna.
– Proszę o wyłączenie telefonów, za chwilę startujemy.
Wszyscy jak na komendę sięgają do kieszeni i zaczynają grzebać w komórkach. Widzę na ekranie powiadomienie o nowej wiadomości, którą otwieram z tą samą nerwową ekscytacją, jak zawsze na widok nadawcy.
Reese: Jeszcze osiem dni, kochanie. Przybywaj jak najszybciej.
Ja: Staram się. Ej no, stać cię na więcej niż tylko „osiem dni”. Wysil główkę, przystojniaku.
Wyłączam komórkę i wsuwam do kieszeni, rozkładając się wygodnie w fotelu. Jeszcze osiem dni, które wydają mi się wiecznością.
* * *
– Niech mnie szlag! Ale tu jest fantastycznie!
Słyszę głos Joeya gdzieś z głębi domu, idąc po schodach na górę do sypialni. Nie ma w tym ani krzty przesady – chata naprawdę jest rewelacyjna, mój facet świetnie się spisał. Z zewnątrz wygląda jak rezydencja z czasów wojny secesyjnej, a w środku jest urządzona w stylu rustykalnym i bardzo przytulna. Na dole mieszczą się kuchnia i salon, przestronne i urządzone ze smakiem, a na piętrze trzy sypialnie. Otwieram pierwsze z brzegu drzwi i widzę leżącą na łóżku brązową lekko sfatygowaną skórzaną walizkę, która musi należeć do Iana.
– Juls, twój pokój jest po prawej! – krzyczę przez ramię w stronę schodów. Jest pewnie w tej chwili zbyt zajęta łagodzeniem napiętej atmosfery na dole, żeby mnie usłyszeć, ale wolę ją uprzedzić.
Otwieram drzwi naprzeciwko i wtedy momentalnie uderza mnie znajomy, najukochańszy na świecie zapach. Reese musiał przebywać tu bardzo krótko, skoro prawie zaraz po przylocie mieli z Ianem spotkanie u klienta, a mimo to jego woń zdążyła się zadomowić w tym miejscu, gdzie spędzimy razem najbliższe dwa dni. W tym momencie nic nie byłoby w stanie bardziej mnie ucieszyć.
Kładę swój bagaż na podłodze obok jego walizki, dostrzegając na jednej z poduszek na łóżku należącego do niego iPoda i mały brązowy kartonik. Wchodzę na kolanach na łóżko, sięgam po iPoda i kładę go sobie na kolanach, otwierając jednocześnie znajomo wyglądający liścik.
Dylan,
64 863 sekundy. (Plus minus, w zależności od tego, kiedy to czytasz.)
X, Reese
P.S. Posłuchaj.
Nie jestem w stanie powstrzymać uśmiechu, jak zwykle w takich sytuacjach. Zawsze tak było i to się nigdy nie zmieni. Nieważne, ile liścików czy przesyłek by mi nie wysłał, nigdy na ich widok nie opuści mnie to niesamowite podniecenie. Wtykam słuchawki do uszu i włączam iPoda. Spodziewałam się długiej listy piosenek, bo Reese zawsze chodzi z nim na siłownię, ale okazuje się, że jest tam tylko jedna, więc musiał usunąć resztę specjalnie na tę okazję. Zamykam oczy, zatapiając się w muzyce i wsłuchując w słowa, tak samo jak wtedy, gdy Reese puścił ją i po raz pierwszy się kochaliśmy. Dziś mam wrażenie, że tak jest zawsze, nawet jeśli uprawiamy pospieszny czy ostry seks.
Słucham Look After You, która już na zawsze będzie mi się kojarzyła z tamtą nocą, gdy nagle czuję, że łóżko się ugina. Otwieram jedno oko i widzę obok siebie Joeya. Wyjmuje mi słuchawkę z jednego ucha, podkradając przy tym miłosny liścik, który przyciskam do serca.
Przyglądam się jego minie, gdy wkłada słuchawkę do ucha i czyta, co napisał do mnie Reese. Marszcząc brwi, oddaje mi kartonik, a potem opada ciężko na łóżko, układając głowę na poduszce tuż obok mnie.
– Przy twoim każdy facet w Chicago wydaje się beznadziejny. Zwłaszcza ten mój.
Daję mu kuksańca w żebra, na co reaguje uśmiechem i bezgłośnym „auć!”. Ściszam muzykę, żeby brzęczała cicho w tle.
– Przecież Billy zrobił wiele romantycznych rzeczy. Poprosił, żebyś się do niego wprowadził, choć znaliście się dopiero od tygodnia. Wszyscy widzą, że cię uwielbia i zrobiłby dla ciebie wszystko.
– W takim razie dlaczego nie zaproponował, żebyśmy wzięli ślub?
Już otwieram usta, ale w ostatniej chwili się powstrzymuję, bo prawdę mówiąc, nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Sama się nad tym zastanawiałam, zwłaszcza ostatnio, przy okazji organizowania swojego wesela. Są dla siebie stworzeni. Billy jest dla niego oparciem i przy nim ujawnia się cudowne kpiarskie usposobienie Joeya, za które wręcz go ubóstwiam. Aż miło na nich popatrzeć, gdy są razem – nigdy wcześniej nie widziałam mojego asystenta tak szczęśliwego. Być może Billy po prostu należy do facetów, którzy są przeciwni samej instytucji małżeństwa.
– A rozmawialiście kiedyś o ślubie?
Wyjmuje z ucha słuchawkę, wyraźnie mając dosyć piosenki o miłości, która tylko pogłębia jego irytację. Idę za jego przykładem i owijam słuchawki wokół iPoda, a potem przekręcam się na bok, spoglądając na Joeya.
– Tak jakby. Stwierdził, że nie miałby nic przeciwko kiedyś w przyszłości, ale nie powiedział, że konkretnie ze mną.
– No to może czeka, aż mu się oświadczysz.
Joey odwraca gwałtownie głowę w moją stronę, unosząc brwi.
– Oszalałaś? Nie ma mowy, to jego rola. Zrobiłby wreszcie jakiś romantyczny gest.
W tym momencie drzwi otwierają się i staje w nich Billy z lekko przestraszoną miną, trzymając jedną dłoń na klamce, a drugą pocierając niepewnie czubek nosa.
– Kotku, Brooke chce wiedzieć, czy może spać z nami w naszym pokoju.
– Co?!!!
Opuszczam głowę, zaśmiewając się ukradkiem z wybuchu Joeya, ale zaraz podnoszę z powrotem wzrok na Billy’ego.
– Mamy tylko trzy sypialnie. Mnie to nie przeszkadza, jeśli ty nie masz nic przeciwko.
Billy ma ten sam miękki i łagodny wyraz twarzy, co zawsze wobec Joeya. Podejrzewam jednak, że nie wie, na co się godzi, bo jak dotąd nie miał zbyt wiele do czynienia z Brooke.
Joey unosi głowę, podpierając się na łokciach.
– Oczywiście, że mam! Do jasnej cholery, nie ma mowy, żeby ona spała z nami w jednym łóżku! Widziałem na dole sofę, więc może się na niej przekimać przez noc.
– No dobra, to pójdziesz jej powiedzieć? Bo chyba zaczęła się już u nas rozpakowywać.
– Można się było tego spodziewać.
Joey jednym ruchem zsuwa swe długie muskularne nogi z łóżka, po czym podchodzi do drzwi, całując w przelocie Billy’ego w usta.
– Brooke! Chyba całkiem zwariowałaś, jeśli myślisz, że pozwolę ci z nami spać!
W oddali rozlega się jej stłumiona odpowiedź, a po niej ostra riposta Joeya, na dźwięk której oboje z Billym wybuchamy śmiechem.
Chwilę potem Billy odwraca się do mnie z uśmiechem.
– Gotowa na następny weekend? To nie lada wyczyn usidlić najbardziej zatwardziałego kawalera w całym Chicago.
– Bardzo śmieszne. Á propos kawalerów – dodaję, wstając z łóżka i podchodząc do niego bliżej – mogę cię o coś zapytać?
Zamyka drzwi, spoglądając na mnie pytająco z zachęcającą miną. Kładę mu dłoń na ramieniu.
– Nie skrzywdziłbyś Joeya, prawda?
Przechyla głowę na bok, marszcząc brwi, wyraźnie zbity z tropu moim pytaniem. Rzuca przelotne spojrzenie na moją rękę spoczywającą na jego ramieniu, a potem z powrotem spogląda mi w oczy.
– Dylan, znam twoje możliwości i wiem, że potrafisz dać wycisk facetom, ale nawet gdyby było inaczej, przenigdy nie zraniłbym Joeya.
Ściskam go lekko za ramię, a potem opuszczam rękę.
– Jasne. Tak tylko pytam, bo się o niego martwię.
– Wiem. Ty i Juls bardzo się o niego troszczycie. Chwilami mam wrażenie, że jak wezmę ślub, to z całą waszą trójką. – Widząc moją uradowaną minę, przykłada palec do ust. – Tylko na razie ani słowa.
Kiwam entuzjastycznie głową.
– To super wiadomość – szepczę.
Otwiera drzwi, wystawiając głowę do przedpokoju i rozglądając się na obie strony.
– Cisza. Myślisz, że się pozabijali?
W kieszeni zaczyna mi dzwonić komórka. Sięgam po nią, rzucając do niego:
– Całkiem możliwe. Lepiej idź i sprawdź.
Billy mruga do mnie porozumiewawczo i wychodzi z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Odbieram, idąc z powrotem do łóżka.
– Cześć, przystojniaku.
– Cześć, kochanie. Już na miejscu?
– Aha. Dotarliśmy godzinę temu. Kiedy się zobaczymy? Już prawie ósma. – Opadam na poduszkę, odwracając się na bok i kładąc jego liścik obok iPoda. – Muszę mieć swoją dzienną dawkę ciebie.
Na te słowa zaśmiewa się cicho.
– Czyżby wczorajsze dwa orgazmy, jakie ode mnie dostałaś, to mało?
– Zdecydowanie. Wiesz, że nigdy nie mam dosyć twoich ust.
– Tylko moich ust?
Dosłownie widzę oczami wyobraźni jego uśmiech. Uwielbiam, gdy zaczyna świntuszyć. Prawda jest taka, że mógłby mnie zaspokajać wyłącznie ustami, gdyby tylko chciał. Ale zdążyłam już poznać resztę jego repertuaru i za nic w świecie nie byłabym w stanie z tego zrezygnować.
– Wiesz, że jestem od ciebie uzależniona – odpowiadam, czując, jak mój uśmiech przechodzi w ziewnięcie. Nachodzi mnie nagle ochota, żeby w ogóle nie wychodzić już dziś z łóżka, szczególnie gdy dołączy do mnie Reese.
– Spróbowałabyś nie być. Zmęczona?
– Bardzo. Ciężki dzień i jeszcze gorszy lot. – Sięgam ręką za głowę i unoszę włosy, żeby poczuć na karku chłód poduszki. – Brooke i Joey z miejsca zaczęli brać się za łby.
Słyszę w tle głos Iana.
– Dobra – rzuca do niego Reese, odwracając się na chwilę od słuchawki. – Muszę lecieć. Wyrwiemy się stąd dopiero za kilka godzin, niestety.
– Mmm… jasne – odpowiadam, ziewając. – Tęsknię za twoim widokiem.
– A ja za twoim.
Rozłączam się, podnoszę z podłogi swoją walizkę i stawiam ją na łóżku. Wyjmuję spraną koszulkę Reese’a z logo uniwersytetu w Chicago, którą pożyczył mi kilka miesięcy temu. To jedyna rzecz, nie licząc pończoch i podwiązki, jaką pozwala mi nosić w łóżku. Rozbieram się i szybko się w nią wślizguję.
W naszej sypialni na szczęście jest oddzielna łazienka. Bardzo mnie to cieszy, bo gdybym musiała dzielić ją z parą gejów i jeszcze dwoma innymi kobietami, pewnie skończyłoby się to katastrofą; sam Joey ma więcej kosmetyków do włosów ode mnie. Po zmyciu makijażu i wyszorowaniu zębów wracam do łóżka, gdy nagle rozlega się pukanie do drzwi.
– Proszę.
W drzwiach ukazuje się głowa uśmiechniętej Juls.
– Hej! Faceci będą za parę godzin.
– Yhy. Wiem, właśnie rozmawiałam z Reese’em. Jestem wykończona, idę spać.
– Dobry pomysł – stwierdza z przekornym uśmieszkiem. – Będziesz potrzebowała na jutro dużo energii. – Mruga do mnie porozumiewawczo, zamykając drzwi, a ja naciągam na siebie kołdrę.
Jutro.
Mój wieczór panieński.
Juls z Joeyem od dwóch dni szeptali po kątach w cukierni, planując moją ostatnią noc wolności. Domyślam się, że wbrew mojej woli zaciągną mnie do jakiegoś klubu ze striptizem. Joey tak się napalił na oglądanie męskiej golizny, że mam to jak w banku. Jeśli chodzi o mnie, wolałabym pójść potańczyć, tak jak u Juls. Wcale nie chce mi się gapić na wysmarowanych olejkami i ocierających o siebie na scenie nagich facetów. Mam już swojego, jedynego na całe życie, więc nie muszę oglądać innych fiutów.
Niech cię szlag, Billy! Mógłbyś się wreszcie oświadczyć swojemu chłopakowi, żeby skupił się na własnym wieczorze panieńskim.
DOTYK JEGO WARG I RĄK błądzących po moim ciele momentalnie wyrywa mnie ze snu. Otwieram wolno powieki i widzę leżącego na mnie Reese’a, który wodzi ustami po moich piersiach i gładzi dłońmi uda. Jego niesforne włosy jak zwykle sterczą każdy z innym kierunku, muskając moją skórę. Zrywa ze mnie koszulkę i majtki, rzucając je na podłogę.
– Mmm… Uwielbiam się tak budzić. – Zsuwa usta coraz niżej, kąsając delikatnie zębami moje biodra, aż zaczynam się pod nim niecierpliwie wić. Zerkam w prawo na wyświetlacz budzika. – Dopiero wróciłeś?
– Uhm. – Wodzi ustami po moich żebrach, ugniatając dłońmi obie piersi. – Wiem, że jest strasznie późno. Jeśli jesteś zmęczona…
Tak, na pewno. Jakbym kiedykolwiek była w stanie mu odmówić.
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
Tytuł oryginalny: Sweet Possession
Autor: J. Daniels
Tłumaczenie: Regina Mościcka
Redakcja: Pracownia COGITO
Korekta: Agnieszka Płoskonka
Projekt graficzny okładki: Studio KARANDASZ
Skład: IMK
Zdjęcia na okładce:
Zachary Scott | Getty Images (front)
Prezoom.nl | Shutterstock (tył)
Redaktor prowadząca: Agnieszka Pietrzak
Redaktor inicjująca: Agnieszka Skowron
Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał
Sweet Possession (Sweet Addiction, #2) © 2014
Copyright © 2014 J. Daniels. All Rights Reserved
Copyright for the Polish edition © Wydawnictwo Pascal
Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2016
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
www.pascal.pl
ISBN 978-83-7642-936-6
Karta tytułowa
Dedykacja
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Epilog
Podziękowania
Karta redakcyjna