Wszystko, czego pragniemy - J . Daniels - ebook + audiobook + książka

Wszystko, czego pragniemy ebook

J. Daniels

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Luke i Tessa Evans stworzyli zgrany i stabilny związek.

Są szaleńczo w sobie zakochani i przysięgali sobie miłość po wsze czasy.Nadszedł czas na następny krok, na który czekają z niecierpliwością.

Dzieci.

Ale kiedy miesiąc za miesiącem przynosi rozczarowujące wieści, stres staje się zbyt duży do uniesienia i ich związek zostanie wystawiony na próbę w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyli.

Czy ich wzajemna miłość wystarczy, kiedy wszystko, czego chcą, to coś, czego mogą nigdy nie mieć?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 194

Oceny
4,6 (23 oceny)
17
3
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
efunia1978

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza część!
00
Kamilap1984

Nie oderwiesz się od lektury

Super. dużo emocji. szybko się czyta. polecam
00
Kasiamotyl

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam te książki 🦋
00
gonick

Z braku laku…

Rozedrgana ta miłość. Tak jakby bohaterowie byli uzależnieni od silnych emocji, a nie tworzyli fajny, głęboki związek. Wymęczyłam się.
00
mateckaweronika

Nie oderwiesz się od lektury

Super jak cała ta seria! ❤️
00

Popularność




Luke

Luke

Nieza­leż­nie od tego, czy to wypali, czy nie, musisz wie­dzieć, że ni­gdzie się nie wybie­ram. – Prze­ry­wam i patrzę w jej oczy, gdy odrywa wzrok od mojej koszulki.

Mruga.

Prze­ły­kam gulę w gar­dle.

– Powiedz mi, że spraw­dzi­łem się jako twój męż­czy­zna, Tesso. Muszę mieć cho­lerną pew­ność, że w to nie wąt­pisz. Bo jeśli nie dałem rady i przez ostat­nie pięć mie­sięcy myśla­łaś tylko o naj­gor­szym, to rów­nie dobrze moje życie może zakoń­czyć się teraz. Bo już na nic nie zasłu­guję. Na nic wię­cej niż ten kosz­mar. Nie zasłu­guję na cie­bie. Na nic.

– Luke – szep­cze, jej usta drżą, a w oczach znów stają te cho­lerne łzy.

– Jestem pie­przo­nym dup­kiem – cią­gnę. – Wiem, że tak. Mam świa­do­mość tego, co zro­bi­łem i co mnie spo­tkało. Nie byłem wzo­ro­wym synem, a jako przy­ja­ciel nawa­li­łem wię­cej razy, niż jestem w sta­nie zli­czyć. W zasa­dzie to wobec wszyst­kich zacho­wuję się jak kutas. A to z tobą? Kurwa, to było… Sam nie wiem. Pie­przone szczę­ście, a może raz w moim cho­ler­nym życiu wszech­świat łaska­wie dał mi chwilę wytchnie­nia. Zawa­li­łem wie­lo­krot­nie, ale to nie ozna­cza, że jestem gówno wart. Wiem, że nie. A dobro, które czuję każ­dego pie­przo­nego dnia, wie­dząc, że jestem z tobą zwią­zany, daje mi wię­cej, niż, kurwa, kie­dy­kol­wiek zasłu­gi­wa­łem dostać. Wiem to, nie jestem głupi. Szcze­rze mówiąc, to tylko cze­kam, aż zaczniesz się zasta­na­wiać, co ty, kurwa, w ogóle ze mną robisz. Musisz więc wie­dzieć, Tesso, czy to jest to. Czy jeśli z jakie­goś powodu nie będziemy mogli mieć dzieci i do końca życia będziemy tylko ja i ty… czy to ci wystar­czy? Bo mnie tak, kocha­nie, mnie tak. Może nie cho­dzę i nie szcze­rzę się przez cały dzień niczym pie­przony idiota, tak jak to ma w zwy­czaju Reed, może nie mam dur­nej miny, jaką robi Ben za każ­dym razem, gdy mówi o Mii, ale jestem przy tobie. Mam na twoim punk­cie takiego samego pier­dolca i nic tego nie zmieni. Nie­ważne, czy dziecko będzie, czy nie. Spy­taj mnie.

Tessa pró­buje otrzeć łzy z policz­ków, ale robię to za nią, po czym obej­muję jej twarz i przy­cią­gam ją do sie­bie tak, że sty­kamy się czo­łami.

– Spy­taj mnie – powta­rzam i wpa­truję się w jej drżące wargi. – Nie potrze­buję niczego wię­cej. Przy­się­gam na Boga, że nie.

– Ale prze­cież chcesz mieć dzieci – szep­cze.

– Chcę cie­bie. A wszystko inne to tylko doda­tek.

O wiele wię­cej…

Tessa

Tessa

Co to ma być? Naro­dowy Dzień Obno­sze­nia się z Ciążą czy coś w tym stylu? Serio? Jestem oto­czona cią­żo­wymi brzu­chami!

Nie żeby było zasko­cze­niem, że kobiety w ciąży sie­dzą w takich pocze­kal­niach. Prze­cież przy­szłe mamy regu­lar­nie odwie­dzają swo­ich leka­rzy położ­ni­ków. To nor­malne. I ja to rozu­miem. Ale czy każda zapłod­niona laska w Ruxton w Ala­ba­mie umó­wiła się na wizytę tego samego dnia co ja? Czy mogłaby tu sie­dzieć choćby jesz­cze jedna osoba nie w ciąży?

Roz­glą­dam się po pomiesz­cze­niu.

Oprócz mnie czeka tu osiem innych kobiet. Nie patrzę na ich twa­rze. Nie mogę. Nie była­bym w sta­nie nawet powie­dzieć, jakiego koloru mają włosy ani czy któ­raś z nich nosi oku­lary. Widzę tylko wysta­jące brzu­chy, jeden więk­szy od dru­giego.

Przy­kła­dam rękę do wła­snego pustego brzu­cha, po czym zaczy­nam się bawić zbyt luźną koszulką, która już zawsze będzie taka luźna. Odcią­gam cienki mate­riał od ciała.

Boże, chyba nie mogła­bym się bar­dziej wyróż­niać.

Powin­nam być już do tego przy­zwy­cza­jona. Jesz­cze trzy mie­siące temu dwie z moich naj­lep­szych przy­ja­ció­łek, Mia i Beth, były w tym samym cza­sie w ciąży. Beth uro­dziła swoją córkę Laylę w marcu. Jestem pewna, że to pierw­sze z wielu dzieci jej i Reeda.

Mia ma uro­dzić trze­ciego Kelly’ego w przy­szłym mie­siącu. Wcale mnie to nie dziwi. Mój brat ma za dużo cech samca alfa, by pro­du­ko­wać coś innego niż samce. Już dziś mogę się zało­żyć, że ni­gdy nie będą mieli córki.

Wszyst­kie ważne dla mnie osoby budują swoje wła­sne gniazda. I bar­dzo się cie­szę ich szczę­ściem. Naprawdę.

Jed­nak minął już rok, odkąd zde­cy­do­wa­li­śmy z Lukiem, że my też jeste­śmy gotowi na powięk­sze­nie rodziny. Dwa­na­ście mie­sięcy naj­bar­dziej inten­syw­nych sta­rań w histo­rii. Tak przy­naj­mniej czuję. Rok comie­sięcz­nych roz­cza­ro­wań i przy­tła­cza­ją­cego nie­po­koju, z któ­rym nie potra­fię sobie pora­dzić.

Więc nawet jeśli już się przy­zwy­cza­iłam, że gdzie­kol­wiek spoj­rzę, tam widzę wielki brzuch, to na­dal spra­wia mi to przy­krość. I oba­wiam się, że już zawsze tak będzie.

A co, jeśli ni­gdy się nie uda? Jeśli ni­gdy nie zajdę w ciążę?

Pie­lę­gniarka wycho­dzi do pocze­kalni i wywo­łuje kolejną pacjentkę. Jej głos uci­sza pyta­nia, które krążą mi po gło­wie. Patrzę, jak przy­szła mama powoli wstaje z krze­sła i prze­cho­dzi kaczym cho­dem przez pomiesz­cze­nie. Pro­mie­nieje ze szczę­ścia.

Moje stopy nie­ustan­nie ner­wowo podry­gują. Czy ze zde­ner­wo­wa­nia można dostać zawału serca? Oba­wiam się, że jestem o jedną stre­su­jącą myśl od prze­krę­ce­nia się.

Wtedy drzwi pro­wa­dzące na kory­tarz się otwie­rają, a gdy pod­no­szę głowę, widzę, że do pomiesz­cze­nia wcho­dzi Luke. Ma na sobie poli­cyjny mun­dur i wygląda tak cho­ler­nie sek­sow­nie – jest przy­stojny każ­dego dnia tygo­dnia, ale szcze­gól­nie w dni robo­cze – że na chwilę zapo­mi­nam o tym, jak nie­swojo i nie na miej­scu się teraz czuję.

Oddech więź­nie mi w gar­dle, a ciało nie­ru­cho­mieje, gdy patrzę na swo­jego męża.

Od zawsze tak na niego reaguję. Nawet tego dnia, kiedy się pozna­li­śmy, lata temu, pod­czas zbiórki pie­nię­dzy na poli­cję w Ruxton, kiedy pró­bo­wa­łam uda­wać, że nie jestem nim zain­te­re­so­wana, i zacho­wy­wa­łam się, jakby był zwy­czaj­nym face­tem. Tyle że on nie mógł być „zwy­czaj­nym face­tem”. Abso­lut­nie nie on.

Luke Evans jest osza­ła­mia­jący. Na widok tak atrak­cyj­nego męż­czy­zny kobiety zapo­mi­nają języka w gębie i zaczy­nają się śli­nić. Jest absur­dal­nie przy­stojny. Wysoki i wyspor­to­wany, z ide­al­nie wyrzeź­bioną syl­wetką, umię­śniony, ale nie nazbyt napa­ko­wany. Górne par­tie jego ciała zdo­bią tatu­aże. A twarz? Czy­sty obłęd. Wygląda jak model o suro­wym typie urody, z gry­ma­sem, jakby był cią­gle o coś wku­rzony. Zdaję sobie sprawę, że po takim opi­sie nie­które kobiety mogłyby krę­cić nosem, ale zmie­ni­łyby zda­nie, gdyby tylko zoba­czyły Luke’a Evansa. Z pew­no­ścią by zmie­niły. Fakt, że przez dzie­więć­dzie­siąt pro­cent czasu wygląda, jakby od zada­nia ciosu dzie­liły go dwie sekundy, jest praw­do­po­dob­nie jego naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­styczną cechą.

Nasze spoj­rze­nia spo­ty­kają się chwilę po tym, gdy zamyka drzwi. Te piękne bursz­ty­nowe oczy wpa­trują się we mnie, powoli roz­grze­wa­jąc pły­nącą w moich żyłach krew. Na jego ustach poja­wia się deli­katny uśmiech, a na twa­rzy widzę wypi­sane prze­pro­siny za to, że dotarł dopiero teraz. Na moje nie­szczę­ście potrafi we mnie czy­tać jak w pie­przo­nej otwar­tej księ­dze i nie­na­wi­dzi, gdy muszę prze­cho­dzić przez to sama. Ale ja nie jestem sama.

Przy­szedł.

Dzięki Bogu, że przy­szedł.

– Cześć – mru­czę i kładę głowę na jego ramie­niu, gdy siada obok mnie. – Dotar­łeś.

– Prze­cież mówi­łem, że będę. – Całuje mnie w czu­bek głowy, jego cie­pły oddech mnie roz­grzewa. – Wszystko w porządku? Długo cze­kasz?

– Dosta­tecz­nie długo, by poczuć się poko­nana liczeb­nie. – Pod­no­szę głowę i patrzę na niego. – Dener­wuję się.

– Wiem.

– A ty?

Ściąga brwi.

– Nie, i co ci mówi­łem na ten temat?

Odwra­cam wzrok i wpa­truję się w pod­łogę, zwie­szam ramiona.

– Że nie ma zna­cze­nia, co się sta­nie i czego się dowiemy, bo ty nie masz z tym pro­blemu.

– My nie mamy z tym pro­blemu – popra­wia mnie. – No wła­śnie. Ej. – Odwraca moją głowę w swoją stronę, gła­dzi kciu­kiem poli­czek. – Spy­taj mnie.

Zamy­kam oczy i wtu­lam się w jego dłoń. Nie muszę go o nic pytać.

Te słowa od zawsze były spo­so­bem Luke’a na powie­dze­nie mi, że mnie kocha, ale ostat­nio, szcze­gól­nie przez miniony rok, stały się czymś wię­cej. Ozna­czają, że zawsze będzie dobrze, bez względu na wszystko. Są obiet­nicą, że nic nas nie zła­mie. Nie muszę go o nic pytać i nie muszę sły­szeć od niego dokład­nie tych słów. Ale muszę je wypo­wie­dzieć. W tej chwili czuję taką potrzebę.

– Kocham cię – szep­czę, otwie­ram oczy i się w niego wpa­truję. – I bar­dzo się cie­szę, że tu jesteś.

Pochyla się i przy­ci­ska swoje usta do moich, całuje mnie deli­kat­nie. To takie uro­cze.

– Odwró­cić twoją uwagę?

Odchy­lam się zain­try­go­wana jego sło­wami.

Prze­cież mnie tutaj nie prze­leci, prawda? Prawda?

Tak, potrze­buję, kurwa, odwró­ce­nia uwagi. A łazienka na kory­ta­rzu ide­al­nie by się do tego nada­wała.

Szybko zer­kam na zegar nad recep­cją i spraw­dzam godzinę. Teo­re­tycz­nie moja wizyta zaczęła się dwie minuty temu.

– Ja to zawsze mam takie pie­przone szczę­ście – mru­czę. – Nie mogłeś przy­je­chać dwa­dzie­ścia minut temu i mnie o to spy­tać?

– Gdy­bym nie musiał cią­gle ogar­niać jakichś pier­dół, z pew­no­ścią był­bym wcze­śniej. Możesz podzię­ko­wać swo­jemu bratu. – Luke garbi się na krze­śle i pro­stuje dłu­gie nogi.

– Dla­czego? Co się stało? – pytam, ale on tylko kręci głową. – Luke!

– To głu­pie.

– O mój Boże, mów natych­miast. – Tak bar­dzo jestem cie­kawa, że obra­cam się w krze­śle i pra­wie kładę na pod­ło­kiet­niku. Gdy Luke wzdy­cha i odchyla głowę do tyłu, cicho chi­cho­czę. – Wyduś to z sie­bie. Nie każ mi dzwo­nić do Bena. Wiesz, że to zro­bię – naci­skam, a on odwraca głowę i mruży oczy. – Oho, już widzę, że to coś naprawdę nie­złego. – Opie­ram pod­bró­dek na pię­ści i uśmie­cham się pro­mien­nie. – Dobra. Jestem gotowa.

Śmieje się, po czym prze­nosi wzrok na sufit, prze­jeż­dża dłońmi po twa­rzy i wzdy­cha zmę­czony.

– Dosta­li­śmy zgło­sze­nie o kro­wach na Route 4. Utwo­rzył się pra­wie kilo­me­trowy korek i ktoś musiał się tym zająć. Chcia­łem zrzu­cić to na kogoś innego, ale Ben zde­cy­do­wał, że to musimy być my. I to wła­śnie tym zaj­mo­wa­łem się przez cały pie­przony pora­nek.

Przy­gry­zam wargę i cze­kam. Wiem, że za tą histo­rią kryje się coś wię­cej.

– Pró­bo­wa­łaś kie­dyś zmu­sić krowy do rusze­nia się, gdy nie mają na to ochoty? To prak­tycz­nie nie­moż­liwe. Czu­łem się jak idiota. Pchną­łem jedną, ale bałem się, że się jesz­cze prze­wróci, i co ja bym wtedy, kurwa, zro­bił? Więc pró­bo­wa­łem przy­wo­ły­wać je jak psa. Gwiz­da­łem, kla­ska­łem, macha­łem rękami. Jestem pewien, że gapie mieli zaje­bi­sty ubaw. Spro­wa­dze­nie krów z drogi zajęło nam trzy godziny. – Luke zaci­ska powieki i kręci głową. – Pie­przyć Bena. Następ­nym razem będzie musiał radzić sobie sam.

Jestem w sta­nie dosko­nale wyobra­zić sobie to, co Luke wła­śnie opi­sał, więc wszyst­kie siły poświę­cam na powstrzy­ma­nie się przed rzu­ce­niem się na pod­łogę i tur­la­niem ze śmie­chu. Udaje mi się nad sobą zapa­no­wać i stłu­mić chi­chot. Prze­su­wam dło­nią po jego masyw­nej klatce pier­sio­wej.

– Założę się, że wszy­scy mieli naprawdę zaje­bi­sty ubaw – powta­rzam jego słowa. – Jesteś taki sek­sowny, Luke, zwłasz­cza w tym mun­du­rze – mówię ciszej, by tylko on mógł mnie usły­szeć. Otwiera oczy i patrzy na mnie. – Mógł­byś tam nawet żon­glo­wać wibra­to­rami, a i tak wszyst­kie mia­łyby kisiel w majt­kach. Nie żar­tuję.

– Kocha­nie, to zabrzmiało naprawdę dziw­nie.

– Ale to prawda. – Wzru­szam ramio­nami i sku­bię guziki jego koszuli. – A ty nie wie­dzia­łeś, że zapi­su­jąc się do poli­cji, zobo­wią­za­łeś się do chro­nie­nia nas i słu­że­nia nam wszyst­kim, z uwzględ­nie­niem zwie­rząt hodow­la­nych? – Uśmie­cham się. – Jeśli ktoś to nagry­wał, chcę to zoba­czyć.

– Nie ma, kuźwa, szans.

– W porządku, ale jeśli kie­dy­kol­wiek będziesz miał oka­zję żon­glo­wać publicz­nie wibra­to­rami, to chcę dostać nagra­nie przy­naj­mniej z tego.

Patrzy na mnie i widzę, że z całych sił powstrzy­muje się przed roze­śmia­niem.

– Kocham cię, naj­droż­sza.

– Wiem. – Uśmie­cham się sze­rzej.

Pie­lę­gniarka ponow­nie wycho­dzi do pocze­kalni.

– Tessa Evans! – woła i zerka w kartę pacjenta.

Mój żołą­dek gwał­tow­nie się kur­czy. Nie­po­kój osiada na mnie niczym ciężki cień i nie potra­fię się spod niego wydo­stać. Wypusz­czam powie­trze i wstaję, wdzięczna za cie­pło dłoni, którą Luke kła­dzie mi na ple­cach. To mnie uspo­kaja.

Jest tutaj. Będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze.

Prze­cho­dzimy ramię w ramię przez pomiesz­cze­nie, roz­dzie­lamy się tylko wtedy, gdy nie mie­ścimy się razem w drzwiach, ale już za pro­giem Luke jest z powro­tem u mojego boku i cały czas trzyma się bli­sko mnie.

– Tutaj. – Pie­lę­gniarka kie­ruje nas do gabi­netu dok­tor Lon­don. W ciągu ostat­niego roku byłam tu bar­dzo czę­sto. – Pro­szę usiąść. Pani dok­tor zaraz przyj­dzie.

– Dzię­kuję – mówię i odwza­jem­niam jej grzeczny uśmiech. Sia­dam na krze­śle naj­bli­żej okna i wyglą­dam na zewnątrz. Mrużę oczy od słońca. – Gorąco dzi­siaj.

– Ta.

– Mam wra­że­nie, że tak naprawdę nie było wio­sny. A ja tak na nią cze­ka­łam – paplam i znowu drga mi ner­wowo noga. Gdy nie­po­kój owija dłoń wokół mojego pozba­wio­nego nadziei serca, obgry­zam pazno­kieć. Wpa­dam w panikę i przy­go­to­wuję się na naj­gor­sze moż­liwe wie­ści, ponie­waż czuję, że powin­nam być na nie gotowa. Muszę być gotowa.

Luke wsuwa dłoń pod moje włosy i deli­kat­nie masuje mój kark.

– Jakie to przy­jemne – mru­czę, zamy­kam oczy i pochy­lam głowę. Daję spo­kój mojemu bied­nemu paznok­ciowi, kładę ręce na udach i doci­skam je, żeby już nie pod­ska­ki­wały.

Boże, Luke zawsze uspo­kaja mnie z taką łatwo­ścią. Jaka szkoda, że nie dzieje się to czę­ściej.

– Chcia­ła­bym, żebyś to robił cały czas.

– Roz­cie­rał ci kark?

– Mhm. Działa na mnie każdy rodzaj two­jego dotyku.

– Tesso, prze­cież ja cię cią­gle doty­kam. Kiedy niby tego nie robi­łem?

– Kiedy byłeś w pracy.

Sły­szę, że prze­suwa się na krze­śle obok mnie, a opuszki jego pal­ców wciąż naci­skają i prze­suwają się płyn­nie po mojej skó­rze. Nie jestem w sta­nie spoj­rzeć w jego stronę czy choćby otwo­rzyć oczu. Jest mi tak dobrze, gdy czuję się oto­czona opieką.

– Hej, sukin­synu, posta­no­wi­łem dać ci znać, że odcho­dzę.

Sły­szę, jak mówi bar­dzo poważ­nym gło­sem. Spo­glą­dam na niego i śmieję się na widok tele­fonu przy­ło­żo­nego do jego ucha.

– O mój Boże.

– Twoja sio­stra wła­śnie zapro­po­no­wała mi o wiele lep­szą pracę, w dodatku nie­wy­ma­ga­jącą zno­sze­nia two­jej przy­głu­piej osoby. Biorę tę robotę. – Uśmie­cha się do mnie, po czym mówi do tele­fonu: – Nie, wciąż cze­kamy. Tak… Tak, powiem jej. Jasne, na razie. – Koń­czy połą­cze­nie i chowa urzą­dze­nie do kie­szeni. – Twój brat kazał prze­ka­zać, że ma nadzieję, iż wszystko pój­dzie dobrze.

– Ja też mam taką nadzieję – szep­czę.

Dłoń na moim karku przy­ciąga mnie bli­żej, prze­chy­lam się na bok. Zaczy­namy się cało­wać, naj­pierw deli­kat­nie, potem, gdy nasze języki się spo­ty­kają, coraz bar­dziej żar­li­wie. Jęczę w jego usta, i znów tro­chę gło­śniej, gdy zasysa moją wargę, po czym prak­tycz­nie włażę mu na kolana, a on zaczyna wyda­wać ciche, pełne despe­ra­cji pomruki.

– Och, mam nadzieję, że nie prze­szka­dzam. – Lekarka wcho­dzi do gabi­netu, zamyka za sobą drzwi i obcho­dzi biurko, pod­czas gdy ja i Luke odsu­wamy się od sie­bie jak dwoje nasto­lat­ków, któ­rzy zostali przy­ła­pani w pokoju któ­re­goś z nich. – Cho­ciaż jestem ogromną zwo­len­niczką takich czyn­no­ści – dodaje dok­tor Lon­don z uśmie­chem i siada na swoim miej­scu. – Kiedy czło­wiek zaj­muje się pło­dze­niem potomka, spon­ta­niczne życie sek­su­alne może być bar­dzo pomocne.

– W takim razie już dawno powinno się udać. Pie­przymy się jak kró­liki.

Luke rzuca mi ostre spoj­rze­nie. Nie wydaje się w naj­mniej­szym stop­niu zszo­ko­wany moim wyzna­niem.

– Skoń­czy­łaś już opo­wia­dać o naszym życiu sek­su­al­nym?

– Jesz­cze nie – dro­czę się z nim.

Lekarka chi­cho­cze. Dok­tor Lon­don to kobieta w śred­nim wieku, o jasnych, zawsze upię­tych w kok wło­sach. Jest miła i bez­po­śred­nia. Z miej­sca ją polu­bi­łam.

– I jak się macie?

– W porządku – odpo­wiada Luke, a ja wzru­szam ramio­nami.

– Na pewno z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­cie na wyniki. Przejdźmy zatem do rze­czy.

Zgar­nia leżące na biurku papiery w stos, by zro­bić tro­chę wol­nego miej­sca przed sobą. Kiedy kła­dzie tam grubą nie­bie­ską teczkę i zaczyna prze­glą­dać jej zawar­tość, łapię Luke’a za rękę. Splata swoje palce z moimi i pozwala mi pocią­gnąć swoją dłoń na moje kolana, gdzie nakry­wam ją drugą ręką.

– Panie Evans, mamy już wyniki bada­nia nasie­nia i wszystko wygląda dobrze. Wła­ści­wie to nawet spek­ta­ku­lar­nie. – Pod­nosi głowę i się do niego uśmie­cha. – Liczba plem­ni­ków i ich ruchli­wość są znacz­nie powy­żej śred­niej.

Odczu­wam przy­tła­cza­jącą chęć prze­wró­ce­nia oczami.

– Szo­ku­jące – mam­ro­czę, zwra­ca­jąc na sie­bie uwagę.

– Co takiego? – pyta lekarka.

– Niech pani da spo­kój. Prze­cież wystar­czy na niego spoj­rzeć. – Prze­chy­lam głowę w stronę Luke’a. – Czy naprawdę można było mieć pod tym wzglę­dem jakie­kol­wiek wąt­pli­wo­ści? Prze­cież to oczy­wi­ste, że ma ide­alną spermę. Jest w dosko­na­łej for­mie nawet w te kiep­skie dni, a takie się prak­tycz­nie nie zda­rzają. Na pewno wszyst­kie inne plem­niki chcą być jego plem­ni­kami.

– Jezu – mru­czy Luke pod nosem. Wolną ręką pociera usta, dłu­gimi pal­cami dra­pie pokry­wa­jący szczękę zarost. – Cza­sami mówisz naprawdę popie­przone rze­czy.

– Stwier­dzam tylko oczy­wi­stość. Nikt nie powi­nien być zasko­czony two­imi wyni­kami. Ja nie jestem.

Lekarka znów cicho się śmieje.

– Zapew­niam panią, Tesso, że pod tym wzglę­dem pro­blemy mie­wają nawet atrak­cyjni męż­czyźni.

– Ale nie on. Byłam pewna, że on nie ma.

Panika w moim gło­sie i nie­po­kój nie pozo­stają nie­zau­wa­żone. Opuszki pal­ców Luke’a wci­skają się w grzbiet mojej dłoni, a wpa­tru­jące się we mnie oczy łagod­nieją w wyra­zie współ­czu­cia i zro­zu­mie­nia.

– No to spójrzmy na pozo­stałe wyniki. – Lekarka sięga po kolejną kartkę z teczki i prze­suwa po niej pal­cem. Potem bie­rze następną i robi to samo. – Cudow­nie – mówi, składa dło­nie i unosi głowę. – Pani Tesso, wszystko w nor­mie. Naprawdę świet­nie to wygląda.

Wypusz­czam wstrzy­my­wany oddech i opa­dam na opar­cie krze­sła. Dłoń Luke’a znów spo­czywa na mojej szyi i deli­kat­nie ją ści­ska, a on pochyla się nade mną i całuje moją skroń. Czuję jego cie­pły oddech, gdy szep­cze:

– Kocham cię. Kuźwa, jak ja cię kocham.

Zamy­kam oczy i przy­ci­skam poli­czek do jego policzka. Ulga, którą odczu­wam, jest krót­ko­trwała, bo jeśli wszystko jest świet­nie, to w czym jest pro­blem? Hor­mony mam w nor­mie. No i? Sperma Luke’a jest nie­ska­zi­telna. W porządku… ale? Jak możemy się cie­szyć, skoro wciąż tyle pytań pozo­staje bez odpo­wie­dzi?

– I co teraz? – pytam.

– Teraz zaczy­namy dzia­łać. – Lekarka patrzy to na mnie, to na niego. – Prze­pi­szę pani lek, ten, o któ­rym roz­ma­wia­ły­śmy…

– Aby wspo­móc owu­la­cję, tak?

– W pew­nym sen­sie tak. Zasad­ni­czo to zwięk­szy sty­mu­la­cję pęche­rzy­ków, co z kolei pod­nie­sie poziom estro­genu. Ten lek prze­pi­suję kobie­tom, które mają trud­no­ści z owu­la­cją, ale także tym, u któ­rych owu­la­cja zacho­dzi bez pro­blemu, tak jak u pani. Pro­szę myśleć o tym jak o zwięk­sze­niu liczby jajek w koszyku. Zazwy­czaj to pierw­szy krok do pod­nie­sienia szans na zaj­ście w ciążę. Wielu kobie­tom udaje się to wła­śnie na tym eta­pie. – Uśmie­cha się do mnie. – Być może nie będziemy musieli wdra­żać innych tera­pii.

Ale ja i tak się zasta­na­wiam. Nie mogę powstrzy­mać się przed pyta­niem…

– A jeśli będziemy musieli?

Lekarka unosi rękę, jakby chciała uci­szyć moje dal­sze obawy.

– Tym będziemy się mar­twić póź­niej, jeśli w ogóle zaj­dzie taka potrzeba, dobrze?

Luke ponow­nie łapie mnie za rękę.

– Dobrze – odpo­wia­dam.

– Umó­wię rów­nież panią na bada­nie HSG, o któ­rym chyba jesz­cze nie roz­ma­wia­ły­śmy.

Kręcę głową i patrzę na Luke’a.

– Co to jest? – pyta.

– Pod­czas tego bada­nia spraw­dza się droż­ność jajo­wo­dów. Jest mini­mal­nie inwa­zyjne, ale wyko­nuje się je w szpi­talu.

– Czy to ope­ra­cja? – Dłoń Luke’a w mojej sztyw­nieje, potem moc­niej się zaci­ska.

– Nie, abso­lut­nie nie. Pacjentka nie jest pod­dana nar­ko­zie, ale w tej pro­ce­du­rze uży­wany jest rent­gen, a ja takiego w gabi­ne­cie nie mam. To ruty­nowe bada­nie, bar­dzo czę­sto się je wyko­nuje. Naprawdę nie ma się czym mar­twić.

– Czy gdyby moje jajo­wody były nie­drożne, to już bym o tym nie wie­działa?

– Nie­ko­niecz­nie. U nie­któ­rych kobiet nie wystę­pują żadne objawy i wszystko oka­zuje się dopiero po wyko­na­niu bada­nia. No i nie musi to doty­czyć obu jajo­wo­dów. Nie­drożny może być tylko jeden z nich, ale to i tak zde­cy­do­wa­nie utrud­nia zaj­ście w ciążę. Aby móc okre­ślić dal­sze kroki, powin­ni­śmy to wyklu­czyć.

– A jeśli okażą się nie­drożne? – pyta Luke. – Co wtedy?

Lekarka mil­czy przez chwilę.

– Będziemy się tym mar­twić, jeśli zaj­dzie taka potrzeba – powta­rza.

– Wolał­bym wie­dzieć, co nas czeka. – Ton jego głosu staje się ostrzej­szy. Już nie prosi o infor­ma­cje, tylko ich żąda.

Teraz to ja roz­cie­ram wierzch jego dłoni.

– Panie Evans, rozu­miem pań­skie obawy, ale powiem tak – lekarka się pro­stuje i teraz wydaje się bar­dziej wład­cza – moim zda­niem należy robić wszystko krok po kroku i sku­piać się jedy­nie na eta­pie, na któ­rym wła­śnie się znaj­du­jemy. Mogła­bym tu sie­dzieć i opi­sy­wać, co by było gdyby, ale efekt, jaki bym tym tylko osią­gnęła, to jesz­cze więk­sze zde­ner­wo­wa­nie was obojga, a zwłasz­cza pani. – Zerka na mnie. – Nie sądzę, by tego pan chciał. Ja na pewno tego nie chcę. Fakt, że są tu pań­stwo teraz, jest już sam w sobie wystar­cza­jąco nie­po­ko­jący. Bo dla­czego pań­stwo do mnie przy­szli? Ponie­waż macie trud­no­ści z zaj­ściem w ciążę. I kiedy będziemy razem prze­cho­dzić przez pro­ces dia­gno­styki i lecze­nia, cały czas będzie­cie mieli to z tyłu głowy. Nawet gdy otrzy­mu­je­cie takie wyniki – poło­żyła dło­nie na otwar­tej teczce – naprawdę świetne wyniki, to ta myśl wciąż tam jest, prawda?

– Tak – potwier­dzam.

Ja i Luke przez chwilę patrzymy sobie w oczy, zanim oboje ponow­nie spo­glą­damy na dok­tor Lon­don.

– Na to nic nie pora­dzę – kon­ty­nu­uje lekarka. – Mogę jed­nak kon­tro­lo­wać spo­sób, w jaki pań­stwa pro­wa­dzę, a w mojej pro­fe­sjo­nal­nej opi­nii sku­pie­nie się na eta­pie, na któ­rym wła­śnie się znaj­du­jemy, to naj­lep­sza opcja kon­ty­nu­owa­nia tej podróży. Nie potrze­bu­jemy dodat­ko­wego stresu. To nasz naj­gor­szy wróg, rozu­mie­cie?

– W takim razie mam prze­chla­pane.

Lekarka uśmie­cha się do mnie ser­decz­nie.

– Pani Tesso, bez względu na to, jak bar­dzo bym chciała, nie mogę dać żad­nej z moich pacjen­tek gwa­ran­cji, że zaj­dzie w ciążę, jed­nak gdy mam do czy­nie­nia z parą tak młodą jak pań­stwo, bez roz­po­zna­nych pro­ble­mów medycz­nych i z takimi wyni­kami – znów stuka pal­cami w kartki – mogę powie­dzieć, że szanse są duże.

Cze­piam się jej słów, jakby to był oddech, któ­rego już zaczy­nało mi bra­ko­wać. Luke rów­nież bar­dzo ich potrze­buje i także znaj­duje w nich pocie­sze­nie. Czuję, że roz­luź­nia uścisk na mojej dłoni, jego palce wysu­wają się spo­mię­dzy moich, a następ­nie obej­mują i masują moje knyk­cie, by zła­go­dzić spo­wo­do­wany wcze­śniej ból.

– No dobrze. Lek zacznie pani przyj­mo­wać pią­tego dnia następ­nego cyklu, musimy więc jesz­cze chwilę pocze­kać. I będzie go pani sto­so­wać przez pięć dni. – Bazgrze coś nie­czy­tel­nie na kartce, wyrywa ją i podaje mi ponad biur­kiem. – Jeśli z jakie­goś względu następny cykl się nie pojawi, pro­szę do mnie zadzwo­nić. Zro­bimy test cią­żowy.

– Dobrze. – Nie dopusz­czam do sie­bie myśli, że nie będę musiała do niej zadzwo­nić, skła­dam kartkę na pół i wsu­wam ją do tyl­nej kie­szeni szor­tów.

– Codzien­nie rano pro­szę mie­rzyć tem­pe­ra­turę, tak jak do tej pory. Zazwy­czaj owu­la­cja zaczyna się od pię­ciu do dzie­się­ciu dni po roz­po­czę­ciu przyj­mo­wa­nia leku. W dwu­dzie­stym pierw­szym dniu cyklu skie­ruję panią na bada­nie krwi.

– Żeby spraw­dzić, czy jestem w ciąży?

– Żeby spraw­dzić, czy doszło do owu­la­cji – wyja­śnia. – Musimy potwier­dzić sku­tecz­ność leku.

– A co z tym dru­gim bada­niem? HSG?

– Reje­stra­torka skon­tak­tuje się z panią, aby potwier­dzić ter­min, naj­pierw jed­nak muszę przej­rzeć gra­fik. Pew­nie umó­wimy się na przy­szły mie­siąc.

– A jeśli zajdę w ciążę na tym leku?

Uśmie­cha się.

– Wtedy bada­nie nie będzie konieczne. – Ponow­nie składa dło­nie. – Czy mają pań­stwo jesz­cze jakieś pyta­nia?

– Chyba nie – odpo­wia­dam i patrzę na Luke’a.

Sie­dzi pochy­lony, opiera łok­cie na kola­nach, nie jest już tak sku­piony. Nie wiem, na co patrzy i czy w ogóle na czymś sku­pia spoj­rze­nie. Chyba nie.

– Panie Evans?

Pod­nosi wzrok, nabiera powie­trza. Następ­nie deli­kat­nie kręci głową.

Lekarka podaje rękę naj­pierw mnie, a potem Luke’owi.

– Wkrótce znowu się widzimy. Pro­szę być dobrej myśli.

Wycho­dzimy z gabi­netu w ten sam spo­sób, w jaki do niego weszli­śmy, Luke trzyma się bli­sko mnie, z dło­nią na moich ple­cach pro­wa­dzi mnie, ale też uspo­kaja, jakby chciał powie­dzieć: „Jestem tuż za tobą. Jestem tutaj”. Ucze­pi­łam się tego jak pocie­sze­nia.

Wycho­dzę na kory­tarz i ruszam w stronę wind, ale Luke zatrzy­muje się i nie idzie dalej, więc ja też przy­staję. Na ple­cach cały czas czuję jego fan­to­mowy dotyk.

– Cho­lera, zosta­wi­łem tam tele­fon – mówi, odwraca się i łapie za klamkę. – Musia­łem poło­żyć go na biurku.

– Och. – Wyobra­żam sobie gabi­net, blat biurka. Pró­buję sobie przy­po­mnieć, co Luke zro­bił z komórką po roz­mo­wie z moim bra­tem. – Nie widzia­łam two­jego tele­fonu. Jesteś pewien, że tam go zosta­wi­łeś?

– Na pewno. Idź już na dół. Zaraz cię dogo­nię.

– Mogę zacze­kać.

Nagle wydaje się sfru­stro­wany i gotowy do kłótni ze mną. Wtedy w oddali roz­lega się pik­nię­cie windy. Luke się roz­luź­nia i kiwa brodą w jej stronę.

– No dobrze – mru­czę. – Ale idę tylko dla­tego, że nie mam ochoty cze­kać całą wiecz­ność na kolejną windę, a nie dla­tego, że mi każesz. – Ener­gicz­nie odwra­cam się na pię­cie i ruszam kory­ta­rzem. Spo­glą­dam za sie­bie i się uśmie­cham.

Luke odwza­jem­nia uśmiech i wraca do gabi­netu.

Zamyka za sobą drzwi.

Luke

Luke

Nie mogę stąd wyjść, nie wie­dząc, co nas czeka. Może wycho­dzę na kutasa, bo robię to za ple­cami Tessy, ale mogę być i kuta­sem, byle otrzy­mać odpo­wie­dzi. Muszę być przy­go­to­wany na to, co nad­cho­dzi. Jeśli doty­czy to Tessy, muszę wie­dzieć.

– Zapo­mnia­łem cze­goś – mówię do recep­cjo­nistki, która patrzy na mnie pyta­jąco.

Prze­cho­dzę przez drzwi, idę kory­ta­rzem i zatrzy­muję się przed drzwiami gabi­netu dok­tor Lon­don. Są uchy­lone. Ude­rzam knyk­ciami o fra­mugę i gdy roz­lega się: „Pro­szę!”, wcho­dzę do środka.

– Panie Evans. – Patrzy na mnie, prze­staje pisać i odkłada dłu­go­pis. W jej gło­sie nie ma ani krzty zasko­cze­nia. Spo­dzie­wała się mojego powrotu, a przy­naj­mniej prze­wi­dy­wała taką moż­li­wość. – W czym mogę pomóc? – Zamyka leżącą przed nią teczkę.

Staję po dru­giej stro­nie biurka.

– Muszę wie­dzieć, co będzie, jeśli się okaże, że jajo­wody mojej żony są nie­drożne. Co się z tym robi?

Lekarka prze­chyla głowę na bok, widzę, że uważ­nie dobiera słowa. Zasta­na­wiam się, czy znowu wygłosi poga­dankę o nie­po­trzeb­nym mar­twie­niu się na zapas. Nie mam zamiaru ponow­nie wysłu­chi­wać tych bzdur.

– Muszę wie­dzieć – powta­rzam, krzy­żu­jąc ręce na piersi. – Żona umie sku­pić się wyłącz­nie na tym, co teraz robimy. Ja tak nie potra­fię. Nie wyjdę stąd, dopóki nie powie mi pani, co nas czeka.

– Ale to coś, czym być może nie będą musieli się pań­stwo mar­twić…

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki