Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nie, nie jesteśmy parą. Jesteśmy monogamistami bez zobowiązań. Dylan Sparks zna zasady. Kiedy na ślubie byłego chłopaka spędza kilka upojnych chwil z przystojnym nieznajomym, wie, że nic z tego nie wyniknie. Mimo że to był najlepszy seks w jej życiu. Ale Reese Carroll chce więcej. I jest zbyt słodki, żeby Dylan mogła mu się oprzeć…
Czy można pragnąć kogoś do szaleństwa i się nie zakochać?
Jak długo da się ukrywać prawdziwe uczucia?
Zwłaszcza przed sobą?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 458
CHOLERA JASNA! JOEY? Gdzie jesteś?! – Jak zwykle spóźniona, próbuję trzęsącymi się z pośpiechu rękami zapiąć zamek na plecach mojej małej czarnej, ale mi się nie udaje. – Niech to szlag, Joey!
Wyrzucając ręce do góry w bezsilnym geście, wsuwam stopy w ulubione czarne szpilki i zbiegam schodami do cukierni z rozpiętą sukienką i gołymi plecami. Joey, mój pomocnik i najlepszy przyjaciel, opiera swoją wysoką, idealnie zbudowaną sylwetkę o futrynę drzwi i przygląda mi się z wyraźnie rozbawioną miną. Ma zabójczy uśmiech i jest tak przystojny, że mimo poirytowania mam ochotę przystanąć i przyglądać mu się bez końca.
– Możesz mi zapiąć ten cholerny zamek, żebyśmy mogli wreszcie wyjść? Tort trzeba było zawieźć już dobrą godzinę temu.
Odrywa się od drzwi i idzie w moją stronę, łagodniejąc na twarzy.
– Spokojnie, złotko, jest już na miejscu.
Prostuję odruchowo plecy, czując prześlizgujący się wzdłuż kręgosłupa chłodny dotyk metalowego suwaka.
– Co takiego? Ależ skąd!
– Właśnie że tak. – Chwyta mnie dłońmi za ramiona i odwraca przodem do siebie. – Sam go zawiozłem, bo wiedziałem, że będziesz wariować z przygotowaniami i możemy się spóźnić.
– Serio? – pytam, nie do końca przekonana.
Kiwa potakująco głową.
– Serio, babeczko.
Z uśmiechem staję na palcach i całuję go przelotnie w świeżo ogolony policzek.
– Jesteś wielki. Wiesz o tym, prawda?
– Wiem. – Jego oczy prześlizgują się po mojej sylwetce, aż zaczynają mnie lekko palić policzki. – Wyglądasz rewelacyjnie, Dylan. Słowo. – Porusza znacząco brwiami. – Gdyby mnie kręciły cycki…
Unoszę dłoń na znak, że ma natychmiast przestać, ale jednocześnie podciągam przekornie obiema rękami biust. – Prawda, że są niezłe? – W odpowiedzi uśmiecha się szeroko, ukazując głęboki dołek w policzku.
– Jesteś pewna, że dasz radę? – pyta i odgarnia mi włosy na plecy. – Jeszcze możemy się wycofać. Jestem za tym, żeby olać tę denną imprezę i zrobić rundkę po barach. – Podnosi brew, wpatrując się we mnie z uwagą, w oczekiwaniu na to, co powiem.
Wypuszczam głośno powietrze z płuc, chwytam go stanowczo za rękę i ciągnę w kierunku drzwi.
– Nie możemy nie iść, bo Juls będzie wkurzona. Poza tym – zatrzymuję się przy drzwiach i łapię go za barczyste ramiona – podobno chciałeś wyrywać tam parę facetów na jeden raz? – Przyjęcia weselne sprzyjają jednorazowym numerkom, więc jeśli chodzi o mnie, jestem jak najbardziej chętna.
W jego oczach momentalnie zapala się łobuzerski ognik. Cały Joey, niegrzeczny chłopiec. Taki, jakiego znam i uwielbiam.
– Ożeż ty! Dawaj, babeczko, idziemy!
***
W ten pogodny czerwcowy wieczór na Fayette Street aż mrowi się od przechodniów odwiedzających tutejsze sklepy. Zamykam drzwi na klucz i odwracam się w stronę Joeya. Widzę, że przytupuje nogą z irytacją, wskazując czubkiem buta nasz środek transportu.
– Serio, Dylan? Mamy jechać furgonetką? W takim eleganckim garniturze, jak mój? Poza tym pomyśl sobie, jakimi wozami podjadą wszystkie te nadziane łajzy. – Zamaszystym ruchem wskazuje swoją marynarkę, gdy podchodzę do drzwi kierowcy.
– Przepraszam bardzo, masz jakąś inną propozycję? Twój samochód jest w warsztacie, a ja na tę chwilę nie mam nic innego. – Otwieram drzwi, staję jedną nogą na progu i patrzę ponad dachem na jego skrzywioną twarz. – I bądź miły dla Sama. Ostatnio dużo przeszedł.
Joey wypuszcza z rezygnacją powietrze.
– Jeśli ubrudzę sobie w nim garnitur… A przy okazji, wytłumacz mi, proszę, po co nazwałaś tę głupią budę? Kto normalny nadaje imię dostawczakowi?
Puszczam mimo uszu jego ostatnią uwagę i zapalam silnik. Spoglądam na Joeya ostrym wzrokiem, kiedy usadawia się na siedzeniu obok, chcąc mu dać do zrozumienia, że ma się powstrzymać od podobnych komentarzy.
– Jeszcze słowo, a cię posadzę na pace – odzywam się ostrzegawczo. Ruszam z miejsca, by rozpocząć wieczór pełen zaskakujących i niezręcznych sytuacji.
***
– A niech mnie! Ale miejscówka! – jęczy Joey, gdy wjeżdżam na podjazd prowadzący do Whitmore Mansion, by ustawić się na końcu długiej kolejki drogich luksusowych samochodów. Na ich widok krzywię się i głaszczę pieszczotliwie kierownicę, jakbym chciała przygotować Sama na pogardliwe spojrzenia, jakie go tu czekają.
– No super, popatrz tylko. Mówiłem, że wyjdziemy na idiotów! Wiesz, gdzie stoimy? Między mercedesem a lamborghini. Tak, dobrze słyszysz, cholernym lamborghini.
Przełykam ślinę przez ściśnięte gardło. Joey ma rację. Moja furgonetka z wymalowanymi po obu stronach babeczkami i kleksami z kremu kompletnie tu nie pasuje. Mogę się założyć, że będzie jedynym niechlubnym wyjątkiem na całym parkingu.
Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk komórki. Szybko sięgam po nią do swojej kopertówki i włączam tryb głośnomówiący.
– Cześć, Juls!
– Jesteś już? Nie mogę się doczekać, kiedy przedstawię cię Ianowi i jego zabójczym kumplom. EJ! A ty gdzie? Powinieneś zacząć zbierać drużbów! Boże, czy ja naprawdę muszę sama o wszystkim myśleć?
Podśmiewam się lekko z mojej najlepszej przyjaciółki, pokonując w żółwim tempie kolejne centymetry w kierunku parkingowych. Zazwyczaj Juls jest spokojna i poukładana, ale to się zmienia, gdy nadchodzi godzina zero.
– Błagam cię, powiedz, że choć jeden z nich woli fiutki. Muszę coś zaliczyć, i to pilnie, na wczoraj. – Joey z wrażenia dosłownie podskakuje na swoim siedzeniu, aż nie mogę się nie roześmiać. Nic nie kręci go bardziej niż szybkie podrywy bez zobowiązań, a przyjęcia weselne idealnie się do tego nadają. Zwłaszcza te z open barem.
– Faktycznie, chyba jest jeden, Billy. Nawet nie spojrzał na moje cycki, kiedy się nachyliłam. Spróbuj do niego zastartować, JoJo. – Na te słowa mój kumpel szybko opuszcza osłonę przeciwsłoneczną i zerkając w lusterko, zaczyna poprawiać swoją i tak idealnie ułożoną blond fryzurę.
– Jesteśmy już na parkingu, za chwilę się pojawimy.
Rozłączam się i zatrzymuję przed trójką młodych chłopaków. Mierzą Sama podejrzliwym wzrokiem, wymieniając między sobą pytające spojrzenia, jakby każdy z nich miał nadzieję, że to nie on będzie musiał go odprowadzić. Zabieram torebkę, wychodzę z samochodu i idę w ich kierunku.
– Proszę. Sprzęgło się zacina, więc trzeba z nim ostro.
Rzucam kluczyki stojącemu najbliżej i wsuwam Joeyowi rękę pod ramię. Pozostała dwójka, której się upiekło, podśmiewa się ze swojego kolegi.
– Czujesz? Pachnie w nim ciachami.
Odchylam głowę do tyłu i śmieję się razem z Joeyem. Dołączamy do gości zmierzających tłumnie do środka.
Określenie rezydencji, w której mają się odbyć ślub i przyjęcie, mianem pięknej byłoby sporym niedopowiedzeniem. Tuż za rustykalnymi drzwiami naszym oczom ukazuje się przestronny hol oświetlony przyćmionym światłem kryształowych żyrandoli w stylu Tiffany’ego. Wokół drzwi znajdują się wspaniałe witraże, a wnętrze zdobią antyki i dzieła sztuki. Goście przechodzą korytarzem do drugiej, równie obszernej sali, gdzie prawdopodobnie odbędzie się główna ceremonia. Na górne piętro prowadzą schody tak szerokie, że z powodzeniem pomieściłoby się na nich obok siebie co najmniej dziesięć osób. Wciągam w płuca charakterystyczny zapach szlachetnego drewna przemieszany z wonią kalii. Ale bajer. Od razu widać, że to wesele naprawdę w wielkim stylu.
– No, nareszcie! Kurczę, Dyl, wyglądasz wystrzałowo. Mów, czy to nowa kiecka i kiedy ją mogę pożyczyć. – Moja niesamowicie atrakcyjna przyjaciółka ma na sobie granatową suknię z podwyższoną talią, a swoje ciemnobrązowe włosy spięła gładko w modny kok. – Justin narobi w portki na twój widok – szepcze mi do ucha, ściskając mnie na powitanie.
Wolałabym, żeby zamiast tego padł trupem, ale wątpię, żeby aż tak mi się poszczęściło.
– Dzięki. Wyglądasz jak zwykle fantastycznie. Jak tam panna młoda?
Jej palce prześlizgują się po blond lokach opadających mi na plecy. Zaraz potem wspina się na palce i całuje Joeya w oba policzki.
– Wkurzająca. Chodźcie, musicie szybko znaleźć sobie wolne miejsca. Zaraz się zacznie. – Łapie mnie za rękę, a ja pociągam za sobą Joeya i kierujemy się prosto do czegoś, co nazywają tu Salą Wielką.
– No dobra, to gdzie ci seksowni faceci? – Joey przeczesuje wzrokiem tłum w pomieszczeniu, prawie podskakując z niecierpliwości. Przyszedł tu na podryw i nie jest w stanie skupić się na niczym innym.
Potrząsam z dezaprobatą głową.
– Postaraj się utrzymać go w spodniach chociaż podczas ślubu, co? Poza tym przypominam ci, że przyszedłeś tu ze mną. Możesz chwilę zaczekać, wyrwiesz sobie jakiegoś przystojniaka na przyjęciu.
– Niczego nie mogę obiecać, babeczko. – Unosi znacząco brew i wygładza marynarkę. Juls wskazuje palcem na lewą stronę sali.
– Widzisz faceta z kucykiem w piątym rzędzie od końca?
Zaczynam się śmiać, aż spogląda na mnie zdziwionym wzrokiem.
– Z kucykiem? Nie mówiłaś, że Ian ma kucyk.
– No ma. I pozwala mi za niego ciągnąć, kiedy dochodzę.
– Przystopuj, Juls! – Joey zaczyna się wachlować dłonią, a ja mam ochotę zrobić to samo. Czuję, że zaczynają mnie palić policzki, choć nie powinnam być zmieszana bezpośredniością przyjaciółki. Cała nasza trójka ma bzika na punkcie facetów.
– Wracając do tematu – ciągnie Juls tym samym tonem – koło niego siedzi trójka przystojniaków, to jego kumple. Billy – zwraca się do wyraźnie niecierpliwiącego się Joeya – to ten, obok którego są dwa wolne miejsca. Lepiej się pospieszcie, zanim ktoś wam je zajmie. O cholera! – Zerka na zegarek, po czym popycha nas w głąb sali. – Siadajcie, szybko. – Odwraca się i pospiesznie odchodzi, stukając szpilkami.
Wbijam wzrok w środkowe przejście między rzędami, gdzie lada chwila pojawi się panna młoda. Niech to szlag! Nie mogę się tamtędy dostać do wolnych miejsc. Przejście drogą, po której zaraz będzie kroczyć przyszła żona twojego byłego faceta, nie rokuje dobrze na przyszłość. Wielkie dzięki, wolę uniknąć pecha.
– Chodź! – Łapię Joeya za rękaw i ciągnę go za sobą na lewą stronę sali. Mijamy pospiesznie kolejne rzędy, aż zatrzymujemy się przy piątym od końca. Siedzący na brzegu pan Kucyk podnosi na mnie wzrok i się uśmiecha. Mmm… ale słodziak.
– Przepraszam – mówię cicho i zaczynam się przeciskać między jego długimi nogami a sąsiednim rzędem, żeby dostać się do wolnych siedzeń. Podśmiewam się w duchu z mojego umięśnionego, prawie dwumetrowego towarzysza, który musi nieźle się nagimnastykować w tej ciasnocie. Światła zaczynają przygasać na znak, że zaraz się zacznie, więc przyspieszam kroku, czując, jak Joey mnie popycha.
– O, nie! – Obcas poślizgnął mi się na rękawie marynarki wiszącej na oparciu krzesła. Lecę jak kłoda do tyłu i ląduję wprost na kolanach faceta siedzącego dwa miejsca dalej od Iana. Łapie mnie odruchowo obiema rękami wpół, aż omal nie krzyczę pod niespodziewanym dotykiem.
Nieźle, Dylan. Gratulacje.
Pochylam ostrożnie głowę i dostrzegam parę najseksowniejszych męskich dłoni, jakie kiedykolwiek widziałam. Szerokie, o długich palcach, mocno i pewnie zaciśniętych na moich biodrach. Ich lekko opalona skóra przyjemnie kontrastuje z czernią mojej sukienki. Z tyłu i z boków dobiegają mnie pojedyncze stłumione śmiechy. Podnoszę pospiesznie wzrok na Joeya, który z rozbawieniem zerka, na czyich kolanach usiadłam. Błyskawicznie podrywam się na nogi i odwracam do tyłu, dopiero teraz mając okazję przyjrzeć się facetowi, na którego wpakowałam tyłek.
– O, kurczę! – wyrywa mi się na widok lekkiego uśmieszku w kąciku idealnie wykrojonych ust. Mmm… Żeby tak poczuć je na sobie… Pełnych i różowych, z idealnym rowkiem w dolnej wardze, po której na dodatek właśnie wodzi powoli językiem… Ej, przystopuj, Dylan!
– Nic nie szkodzi.
Nie mogę, ten głos! To mi się tylko śni, prawda? Niski i apetyczny, do schrupania. Szybko przebiegam wzrokiem resztę jego twarzy, bo Joey już trąca mnie niecierpliwie w plecy, żebym przechodziła dalej. Niech go szlag! Mógłby mi dać chwilę i pozwolić się napatrzeć na to ciacho. Wysportowana, umięśniona sylwetka – wyraźnie widać, że do końca wykorzystuje karnet na siłownię. Ciemnobrązowe, nieco dłuższe i modnie potargane włosy, intensywnie zielone oczy wpatrzone prosto we mnie, mocno zarysowana szczęka. Jezu, czy ten facet jest prawdziwy? Z takim wyglądem mógłby z powodzeniem zarabiać na życie jako model.
– Prze… ekhm… przepraszam… – wykrztuszam z trudem przez ściśnięte gardło. Przechodzę dalej i z ulgą opadam na wolne krzesło tuż przy samym przejściu, czując, jak wali mi serce.
– Co to miało znaczyć? – szepcze do mnie Joey, sadowiąc się obok i zasłaniając mi widok na najatrakcyjniejszego faceta, jakiego w życiu spotkałam.
– Nic, poślizgnęłam się i upadłam.
– Akurat! Ale z ciebie ziółko, zrobiłaś to celowo. Rany, ale przystojniak!
Joey odchyla się nieco do tyłu i wtedy napotykam przelotnie jego wzrok. Pospiesznie opuszczam głowę, czuję, jak palą mnie policzki.
– Stwardniał? Ma dużego? Wygląda na dużego.
Zasłaniam dłonią usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
– Zamknij swoją niewyparzoną gębę! Dzięki Bogu, że nie jesteśmy w kościele. Ale faktycznie wygląda na dużego, no nie?
Chichoczemy, pokazując sobie nieprzyzwoite gesty. W tle rozlegają się dźwięki ślubnej muzyki.
– Założę się, że ma większego od Justina – podpuszcza mnie. Rzucam mu zdziwione spojrzenie.
– Żartujesz? Chłopczyk z obrączkami ma większego od Justina.
Joey rozdziawia usta.
– Wiedziałem, po prostu wiedziałem! Choć nigdy się nie skarżyłaś.
– Uhm. – Grożę mu palcem, ale nie wytrzymuję i parskam śmiechem. – Trzeba było kupić Sarze w prezencie ślubnym wibrator. Przydałby się jej.
Widzę jeszcze, jak Joey mówi bezgłośnie: „Biedaczka!”, ale zaraz przenoszę wzrok na przód sali, gdzie czeka już Justin w towarzystwie drużbów. Cholera, całkiem dobrze wygląda. Miałam nadzieję, że chociaż utył.
– W porządku? – szepcze Joey. Potakuję, odwracając się w bok, żeby zobaczyć idące środkiem sali druhny. Każda z nich ma na sobie długą brzoskwiniową suknię sunącą majestatycznie po podłodze. Uśmiecham się do dziewczynki, która sypie płatki kwiatów wzdłuż przejścia, a potem staje z przodu wraz z resztą orszaku. Sala wygląda przepięknie, cała na biało-koralowo. Przy każdym rzędzie krzeseł stoją wysokie okrągłe misy ze szkła wypełnione wodą, po której pływają zapalone świeczki. Tu i ówdzie porozstawiano na małych stolikach wazony z kaliami; każda z druhen ma również po jednej w ręce. Nagle tony muzyki zmieniają się i wszyscy wstają z miejsc, odwracając się do tyłu. Od razu napotykam wzrokiem Juls stojącą obok zamkniętych drzwi.
– W porządku? – pyta mnie bezgłośnie z daleka.
„Spoko” – odpowiadam jej wzrokiem. Robi krok do przodu i otwiera ciężkie podwójne drzwi, w których ukazuje się Sara z ojcem u boku.
Przez resztę uroczystości siedzę ze spuszczoną głową, wpatrzona w leżące na kolanach dłonie. Przyglądam się paznokciom świeżo pomalowanym na śliwkowy kolor. Uśmiecham się do siebie na widok resztki kremu na serdecznym palcu lewej ręki. Wkładam go do ust i cicho wzdycham, czując słodycz na języku. Siedzący obok mnie Joey płacze jak bóbr. Ja tymczasem ku swojemu zdumieniu odkrywam, że nie czuję ani śladu wzruszenia. Na ślubach zwykle rozklejam się jak idiotka, ale nie tym razem. Dziś nie ma we mnie żadnych emocji. Choć prawdę mówiąc, może powinnam odczuwać lekki smutek? Nie dlatego, że mój były chłopak żeni się z inną, ale że przez niego straciłam dwa lata w związku, który prawie zniszczył mnie psychicznie. Widok Justina – wyjątkowo irytujący – przypomniał mi, ile czasu przy nim zmarnowałam. Dlaczego w ogóle tak długo z nim byłam? Na pewno nie ze względu na seks, bo z Justinem zawsze było nudno i banalnie. Nigdy nie doprowadził mnie do orgazmu, ani razu. Radziłam sobie sama, gdy po wszystkim podnosił się z łóżka i znikał w łazience. Potem oczywiście udawałam, że to on mnie zaspokoił. Muszę mu się jakoś za to zrewanżować. Unoszę głowę i patrzę wilkiem na jego profil. Wielkie dzięki, fiucie.
– Szanowni państwo, mam zaszczyt przestawić wam po raz pierwszy pana i panią Banks! Może pan pocałować pannę młodą.
Wszyscy wstają z miejsc i wiwatują, więc przyłączam się do chóru. Byłoby niegrzecznie tego nie zrobić, poza tym nie jestem aż tak rozgoryczona. Justin i Sara wymieniają długi pocałunek, za co kilku gości nagradza ich gwizdami uznania. Czując, jak ręka Joeya ściska moją dłoń, podnoszę głowę i spoglądam w jego przepastne błękitne oczy.
– Już nie mogę się doczekać, żeby się zalać w trupa – szepczę do niego.
Nachyla się, przybliżając wargi do mojego ucha.
– A ja nie mogę się doczekać, żeby włożyć rękę do spodni gościa obok. I nie tylko rękę.
– Rany, a ty znowu swoje.
Wszyscy patrzą na młodą parę kroczącą środkiem sali. Ja w tym czasie jestem pochłonięta przekomarzaniem się ze swoim kumplem. Chichoczę tak mocno, że oczy zachodzą mi łzami – jedynymi, jakie mam zamiar uronić dzisiejszego wieczoru.
– Przestań, Dylan, dobrze wiem, że tylko czekasz, żeby się zaszyć w ciemnym kącie z facetem, na kolanach którego wylądowałaś, tym razem na coś więcej.
Unoszę brew i odchylam się lekko do tyłu. Momentalnie napotykam przeszywające spojrzenie zielonych oczu i lekki uśmieszek w kąciku ust. Fakt, jest naprawdę fantastyczny. Pospiesznie prostuję się, udając obojętność, ale z marnym skutkiem, bo nie jestem w stanie powstrzymać uśmiechu zadowolenia.
– Racja. I dlatego tak uwielbiam wesela.
GOŚCIE WYSYPUJĄ SIĘ Z SALI i wchodzą szerokimi schodami na piętro. Gdy razem z Joeyem docieramy na górę, przystajemy w miejscu, oszołomieni tym, co widzimy przed sobą. Cała górna kondygnacja to jedna wielka sala bankietowa, udekorowana mnóstwem białych i koralowych kalii.
– O, matko! To rzeźby lodowe?
Spoglądam na prawo, tam gdzie pokazuje Joey.
– Czy to nie lekka przesada? O, jest nasz tort!
– Nie mówiłem? Było wątpić w umiejętności swojego zaufanego asystenta?
Trącam go przyjacielsko w ramię, po czym ruszamy do stolika z planem rozmieszczenia gości.
– Podejrzewam też, że w rzeczywistości uwielbiasz Sama, tylko nie chcesz się do tego przyznać.
Wybucha śmiechem, odrzucając głowę do tyłu.
– Jak myślisz, byłoby bardzo szpanersko, gdybyśmy zaczęli rozwozić zamówienia w lamborghini?
– Szpanersko i niepraktycznie. Może kiedy zarobimy pierwszy milion, szarpniemy się na jakiegoś luksusowego dostawczaka. – Odnajduję naszą wizytówkę. – Chodź, mamy dwunasty stolik.
Kompletnie mnie nie obchodzi, gdzie będziemy siedzieć, byle tylko nie w zasięgu wzroku młodej pary. Justin jak dotąd mnie nie zauważył i mam nadzieję, że tak zostanie do końca. Przy tej liczbie zaproszonych nie powinnam mieć większego problemu, żeby na niego nie wpaść. Okrągłe stoliki ustawiono z trzech stron obszernego parkietu do tańca, a stół nowożeńców znajduje się na podwyższeniu, odwrócony przodem do gości. Każdy stolik jest nakryty białym obrusem z koralowymi wstążkami na brzegach i ma na środku elegancki stroik z kalii. Kilka par zaczęło już tańczyć przy muzyce puszczanej przez didżeja, a reszta spaceruje między stołami, zabawiając się rozmową.
– A, tu jesteście. – Juls podbiega do nas zdumiewająco szybko i zgrabnie w swoich niebotycznie wysokich szpilkach, gdy stoimy i podziwiamy lodowe kompozycje. – I jak było? Tylko mówcie szczerze.
Przechylam głowę na bok, marszcząc nos, a Joey pociera dłonią kark z zakłopotaną miną. Juls wyraźnie spanikowana wytrzeszcza oczy i zaczyna nerwowo masować palcami skronie.
– Było idealnie! – wołam. Na jej twarzy momentalnie pojawia się ulga, a zaraz po niej groźna mina mówiąca: „Mam ochotę skopać wam tyłki!”.
– Jak zwykle byłaś super, Juls. Jeśli kiedykolwiek będę brał ślub, ty go zorganizujesz. – Joey gładzi dłonią jej nagie ramię, a ona puszcza do niego oko.
– No dobra, mam jeszcze parę minut do wprowadzenia orszaku ślubnego – oznajmia, stając między nami i biorąc nas oboje pod ramię – więc mogę was przedstawić kilku przystojniakom.
A niech to! Prawie zapomniałam o akcji z kolanami. Prawie.
– Rany, Juls, szkoda, że nie widziałaś tej akcji – odzywa się ze śmiechem Joey.
Wychylam się lekko do tyłu i syczę:
– Przymknij się, Joey!
– Jakiej akcji? – pyta Juls, przenosząc wzrok raz na mnie, raz na niego, podczas gdy ja rzucam mu miażdżące spojrzenie. Nawet się nie waż. Jestem twoją szefową i mogę cię za to wylać na zbity pysk.
Joey milknie, zupełnie jakby czytał mi w myślach. A może raczej dlatego, że właśnie stajemy oko w oko z grupką jak gdyby żywcem wyjętą z klubu męskiego striptizu. Cała czwórka jest pochłonięta rozmową między sobą, która na nasz widok natychmiast się urywa. Każdy z nich – nie ma w tym ani krzty przesady – jest zabójczo przystojny. Do tego stopnia, że mam wrażenie, iż temperatura w sali gwałtownie skoczyła w górę.
– Jest moja dziewczynka. – Ian wyciąga rękę do Juls, która nachyla się ku niemu, całuje go przelotnie w policzek i robi krok do tyłu. Zmuszam się, żeby nie spuszczać oczu z Iana i nie spoglądać w kierunku faceta, którego wzrok czuję na sobie. Dosłownie jakby wwiercał się spojrzeniem w moją twarz.
– Panowie, to moja najlepsza przyjaciółka, Dylan. – Juls chwyta mnie za rękę i ciągnie do przodu. Unoszę głowę i prześlizguję wzrokiem kolejno po stojących przede mną facetach, zatrzymując go na tym, który stoi najbliżej. Niech to szlag, na stojąco wygląda jeszcze lepiej. – A to jest Joey, najseksowniejszy gej w całym Chicago.
– Wypraszam sobie, zołzo jedna. Bądźmy szczerzy, w całym Illinois. – Joey poprawia krawat, a ja z trudem tłumię śmiech. Mój towarzysz nie grzeszy skromnością.
Juls zerka na swój zegarek od Tiffany’ego i jej oczy rozszerzają się z zaskoczenia.
– O, cholera! Ian, dokończ za mnie i przedstaw wszystkich, dobrze? Ja muszę się teraz zająć różnymi duperelami.
– Jasne, skarbie. Wracaj szybko. – Dalej jednak trzyma ją mocno za rękę, aż Juls musi ze śmiechem wyrywać się z jego uścisku. Potem przenosi wzrok na mnie.
– Stary, ale z ciebie pantoflarz – odzywa się lekkim tonem stojący obok Iana blondyn. Zerkam na niego przelotnie, uśmiechając się na myśl, że Ian wygląda na wprost urzeczonego moją przyjaciółką. Zaczęli się spotykać kilka miesięcy temu i na ile zdążyłam się zorientować, wpadła po uszy. Ponieważ obie wiecznie cierpimy na brak czasu, dopiero dziś mam okazję go poznać. Sądząc po tym, jak na nią patrzy, chyba zabujał się równie mocno jak ona.
Ian rzuca blondynowi ostre spojrzenie, na co on reaguje śmiechem i pociąga łyk ze szklanki z drinkiem. Potem ponownie odwraca się w moją stronę.
– Dylan, fajnie, że w końcu cię poznałem. – Ze szczerym uśmiechem podaje mi rękę, którą mocno ściskam. Jest wysoki, barczysty, umięśniony i ma czarne niemal jak smoła włosy, ledwo dające się związać w kucyk. Czuję na sobie uprzejme spojrzenie jego piwnych oczu.
– Ja też się cieszę, Ian. Słyszałam o tobie same dobre rzeczy od Juls.
Ian ściska dłoń Joeya, wymieniając z nim uprzejmości, a ja staram się, jak mogę, żeby nie patrzeć na lewo, na stojącego tam faceta.
– To moi kumple i jednocześnie koledzy z pracy: Trent, Billy i Reese – odzywa się Ian, wskazując po kolei stojących rzędem mężczyzn. Reese. No jasne. Facet, który tak wygląda, nie może nosić pospolitego imienia typu Ted czy Joe. Ściskam dłonie Trenta i Billy’ego, wypowiadających grzecznościowe formułki. Trent – ten, któremu wymknęła się uwaga o pantoflarzu – jest z nich najniższy, z jasnymi, prawie białymi włosami, lekko kręcącymi się na końcach. Z kolei Billy, który w tym momencie wydaje się dostrzegać tylko Joeya, ma bardzo krótko przyciętą fryzurę w odcieniu piaskowego blondu i małe diamentowe kolczyki w obu uszach. Przygryzam nerwowo policzek, odwracając się w stronę Reese’a.
– Dylan, my już się chyba przelotnie spotkaliśmy. – Wyciąga dłoń, w którą bez chwili wahania wsuwam swoją. Czuję na skórze łaskotanie jego stwardniałych opuszków. Muszę unieść głowę, żeby spojrzeć mu w oczy, choć mam na nogach najwyższe ze swoich szpilek. Ma klatę szeroką jak u niedźwiedzia, do której momentalnie mam ochotę przylgnąć całym ciałem. Idealnie skrojony i dopasowany ciemnoszary garnitur wręcz nieprzyzwoicie ciasno opina jego umięśnioną sylwetkę. Kiedy się uśmiecha, w kącikach oczu pojawiają mu się drobniutkie zmarszczki. Wzdycham, bo jego atrakcyjny wygląd lekko wytrąca mnie z równowagi.
– Tak, bardzo przelotnie. Przykro mi, że tak wyszło.
Akurat.
Nie puszczając mojej dłoni, nachyla się bliżej, aż czuję na twarzy jego gorący oddech.
– A mnie wcale. Chodźmy się czegoś napić.
Cofam się, zaskoczona jego bliskością, zdobywając się tylko na potakujące kiwnięcie głową. Gdy puszczam w końcu jego dłoń, napotykam wzrok Joeya, który mruga do mnie porozumiewawczo. Odwracam się i idę u boku Reese’a w kierunku baru. Mam ochotę z powrotem wsunąć swoją rękę w jego dłoń, ale oczywiście tego nie robię. Bądź stanowcza. Nie daj się pokusie.
– Co podać? – pyta młody barman. Dopiero po dłuższej chwili ciszy dociera do mnie, że Reese czeka z rozbawionym uśmieszkiem, aż na coś się zdecyduję.
– A… poproszę whisky z colą.
Stojący obok przystojniak unosi brew, wyraźnie zaskoczony moim wyborem.
– Nic z damskich drinków?
Potrząsam przecząco głową, zakładając włosy za uszy. Nigdy nie należałam do dziewczyn, które zamawiają martini czy egzotyczne drinki po osiem dolarów.
– Dla mnie to samo. – Bębni palcami po blacie baru, a ja usilnie staram się nie gapić na jego profil, co przychodzi mi z najwyższym trudem. Ten facet jest tak atrakcyjny, że po prostu nie da się od niego oderwać wzroku. Dostaję swojego drinka i natychmiast upijam spory łyk.
– Wiesz, że chyba jeszcze nigdy nie spotkałem kobiety o imieniu Dylan. A już na pewno żadna z nich nie usiadła mi na kolanach – mówi i przykłada szklankę do ust. Obserwuję odrobinę dłużej, niż powinnam, jak alkohol wlewa się do jego ust. Po prostu super. Doszło już do tego, że zaczynam być zazdrosna o jego drinka.
Poruszam się niespokojnie, przenosząc spojrzenie z powrotem do góry, na jego oczy.
– Moi rodzice mieli bzika na punkcie Boba Dylana. Wybrali dla mnie imię, jeszcze zanim poznali płeć, i postanowili, że nieważne, co się urodzi, tak już zostanie. No i jestem.
Uśmiecha się.
– Dobrze, że jesteś. Lubisz jego muzykę?
Waham się przez chwilę z odpowiedzią.
– Podoba mi się American Girl.
Z lekkim uśmiechem opiera się o bar, spoglądając z góry zarówno na mnie, jak i na barmana.
– To Tom Petty – poprawia mnie z rozbawioną miną.
– Aha, w takim razie nie mam pojęcia, czy lubię jego piosenki. – Obejmuję wargami słomkę, a wtedy zaciska mocniej szczękę, aż lekko drga mu mięsień na policzku. Chrząka i unosi rękę, przeczesując włosy, teraz jeszcze bardziej modnie rozwichrzone. Nawet włosy ma seksowne.
– Jesteś od pani czy pana młodego? – pytam, zauważywszy jego nagłe zmieszanie.
Uśmiecha się zza swojej szklanki.
– Pani młodej. To znaczy tak jakby. Tak naprawdę to nie znam Sary, ale pracowałem z jej ojcem i on zaprosił całą naszą czwórkę. – Macha ręką w kierunku Iana i Trenta, którzy siedzą przy swoim stoliku. Potrząsam głową z niedowierzaniem, widząc, że Billy i Joey zdążyli już gdzieś razem zniknąć. Cały Joey. Nie wytrzymał, choć jesteśmy tu dopiero niecałe pięć minut.
– A ty?
Przewracam oczami.
– Od pana młodego, niestety.
Robi krok do przodu, ocierając się o moje nagie ramię i pochylając głowę w moją stronę.
– Naprawdę? Moja droga Dylan, to zabrzmiało, jakbyś znała go naprawdę dobrze.
Moja droga Dylan? No, no. Spoglądam mu w oczy.
– Nawet bardzo dobrze. To mój były.
Odsuwa się nieco, z oczami rozszerzonymi ze zdziwienia.
– Serio?
Potakuję.
– A ściślej mówiąc, były, który mnie zdradzał.
– O, kurczę. Paskudna sprawa. I co, nie czujesz się tutaj niezręcznie? Dlaczego w ogóle przyszłaś?
Kręcę przecząco głową, uśmiechając się lekko, i wskazuję wolną ręką ponad tłumem na bufet z deserami.
– Widzisz ten wielki pięciopiętrowy tort?
Potakuje i spogląda na mnie pytająco.
– To moja robota. Dlatego tu jestem.
– Żartujesz? Pieczesz takie rzeczy?
Uśmiecham się z dumą. W tym samym momencie muzyka puszczana przez didżeja cichnie.
– A teraz, panie i panowie, proszę wszystkich o uwagę. Powitajmy orszak ślubny! – Tłum gości wiwatuje na widok druhen i drużbów ustawiających się w pary przy wejściu. Nagle czuję przelotne muśnięcie ust na uchu i zamieram, a moje serce błyskawicznie przyspiesza.
– Masz zamiar to oglądać? – Jego twarz znajduje się niebezpiecznie blisko. Omal się nie potykam, odurzona jego zapachem, który wypełnia mi płuca. Pachnie cytrusami, tak cudownie, że mam ochotę wtulić twarz w jego szyję i wdychać ten aromat godzinami.
– Niekoniecznie – odpowiadam cicho, podnosząc wzrok ku jego zielonym oczom. Kiwa głową, a potem chwyta mnie za łokieć i prowadzi przez tłum gości prosto do bufetu z deserami.
– I co my tu mamy? – Przechyla trzymaną w ręku szklankę i upija z niej łyk, przyglądając się mojemu dziełu. Uśmiecham się, zadowolona z efektów swojej pracy. Tort prezentuje się rewelacyjnie.
– Jest zrobiony z biszkoptu pomarańczowego nasączonego likierem Grand Marnier, przełożonego bitą śmietaną i marmoladą. – Wskazuję palcem brzoskwiniowe perełki i kalie spływające kaskadą z jednego boku. – A kuleczki i kwiaty są z lukru, więc wszystko jest jadalne.
Nachyla się bliżej i ze zmarszczonymi brwiami przygląda się z uwagą kwiatowym dekoracjom tortu. Pochlebia mi jego zainteresowanie, tym bardziej że strasznie się z nimi namęczyłam. Nie mogę powstrzymać uśmiechu, widząc jego skupioną minę. Nigdy w życiu nie widziałam, żeby facet w tak nietypowy sposób reagował na któryś z moich wypieków.
– Niesamowite. A ja myślałem, że są prawdziwe. Naprawdę można je jeść?
Uśmiecham się z dumą.
– Tak. Są nieprzyzwoicie słodkie, praktycznie same się rozpływają na języku.
Prostuje się, posyłając mi spojrzenie spod uniesionej brwi.
– Zabrzmiało to tak obiecująco… – odzywa się głębokim, szorstkim głosem. Wzruszam obojętnie ramionami, jakbym chciała dać mu do zrozumienia, że to u mnie normalne i wszystko, co mówię, brzmi zmysłowo, ale nawet mnie samej wydaje się to niepoważne. Nic nie poradzę, że taki mam sposób mówienia.
– A ty, Reese, czym się zajmujesz? – Pociągam spory łyk ze szklanki. Zauważam przy tym, że jego oczy momentalnie wędrują do moich zaciśniętych na słomce ust.
Nie spuszczając ze mnie wzroku, odpowiada po chwili wahania:
– Jestem licencjonowanym księgowym w Walker&Associates.
Słysząc to, gwałtownie krztuszę się drinkiem. Odkasłuję, a on patrzy na mnie zdziwionym wzrokiem.
– Nie no, niemożliwe! Księgowym? Ty?
To jakiś kiepski żart. Taki przystojny i błyskotliwy facet? Normalnie czuję się, jakbym miała przed sobą jednorożca.
Kiwa potakująco głową bez jednego słowa, przyglądając mi się z lekkim uśmieszkiem.
– Dziwi cię to?
– Bardzo. Facet, który rozlicza mi podatki, ma łuszczycę i przypomina mojego ojca. Nie wierzę, żeby ktoś tak przystojny był księgowym.
Opanuj się, Dylan. Przymykam oczy, kręcąc z niedowierzaniem głową, i słyszę jego przytłumiony śmiech. Kiedy wreszcie zbieram się na odwagę, żeby je otworzyć, napotykam jego zaciekawione spojrzenie i rozchylone usta, jakby chciał coś powiedzieć. Przerywa mu rozlegający się z głośników głos didżeja.
– Szanowni państwo, pora na pierwszy taniec państwa młodych.
Odwracam się w stronę parkietu i widzę, jak na środek wchodzą już Justin i Sara. Panna młoda wygląda przeuroczo w sukni bez ramiączek zdobionej misternie koralikami, on zaś całkiem przyzwoicie prezentuje się w ślubnym garniturze. No dobra, może nawet nieco lepiej niż przyzwoicie. Zawsze uważałam, że faceci dobrze wyglądają w garniturach, znacznie lepiej niż w innych ciuchach.
Wzdrygam się, gdy rozlegają się pierwsze takty doskonale mi znanej piosenki.
– O Boże! To nie może być prawda. – Jednym haustem dopijam drinka i odstawiam szklankę na stolik. Widząc to, Reese nachyla się do mnie bliżej.
– Nie lubisz tej piosenki? – pyta. Wszyscy z rozrzewnieniem przyglądają się młodej parze, z wyjątkiem mnie, bo w tym momencie najchętniej dałabym Justinowi w zęby. Co za kretyn.
– Nie, wręcz przeciwnie, uwielbiam. Do tego stopnia, że dwa lata temu to była nasza piosenka. – Zaczynam się śmiać. – Choć tak naprawdę nie powinno mnie dziwić, że Justin się nie popisał. Nigdy nie był specjalnie oryginalny i nie lubił nowości, zwłaszcza w seksie. – Rzucam przelotne spojrzenie na Reese’a, który w tym momencie ssie wargami kawałek lodu. Rozgryza go i połyka, a potem nachyla się do mnie, muskając nosem moją skroń. Zastygam nieruchomo w miejscu.
– Naprawdę? Opowiedz coś więcej. – Przełykam głośno ślinę, przymykając powieki, jakbym chciała odgrodzić się od wszystkiego, co nie jest nim. Zostają tylko gorący oddech na moim policzku, jego zapach i leciutki dotyk na skórze. – Urwaliście się kiedyś na chwilę na przyjęciu weselnym, żeby się bzykać do upadłego?
Nie wierzę. Czy on naprawdę to powiedział? Z zaskoczenia otwieram szeroko oczy i usta. Powinnam być z nim szczera? Ciekawe, czy spodobałoby mu się to, co mam ochotę w tej chwili odpowiedzieć: że chcę to robić tylko z nim, na tym i na każdym innym weselu? Przestępuję nerwowo z nogi na nogę, szukając w myślach odpowiednich słów, ale przerywa nam zdyszany Joey.
– Mogę na słówko, babeczko? – Łapie mnie za rękę i uśmiechając się zalotnie do Reese’a, ciągnie w kierunku naszego stolika, a potem sadza gwałtownie na krześle.
Patrzę na niego wściekłym wzrokiem.
– Lepiej, żebyś miał jakiś ważny powód, że mnie od niego odciągnąłeś. Już prawie mu się wymknęło, że chce się ze mną bzykać aż do jutra. Co mnie bardzo, ale to bardzo cieszy. – Odwracam się, szukając wzrokiem Reese’a. Jest w tym momencie zajęty rozmową z jedną z druhen, która żartobliwie kładzie mu ręce na piersi i odpycha go w reakcji na jego słowa. O rany, cóż za desperacja.
Joey poprawia przekrzywiony krawat, a potem zdejmuje marynarkę i wiesza na oparciu krzesła.
– Widzę, że chłopak jest bardzo bezpośredni. Ale przechodząc do najważniejszego, Billy przed chwilą zrobił mi najlepszą laskę w całym moim życiu.
Moje oczy zwężają się na widok jego rozpromienionej twarzy, aż lekko kuli się na krześle.
– Serio, Joey? I tylko dlatego przerwałeś nam z Reese’em? Nie mogłeś poczekać i podzielić się ze mną tą cudowną nowiną dopiero po moim orgazmie? – Nachylam się ku niemu bliżej i widzę w jego oczach zaskoczenie. – I powiedz mi, do jasnej cholery, czy był jakiś facet, którego z miejsca byś nie uznał za najlepsze usta w całym mieście?
– Nie tylko o tym chciałem ci powiedzieć. – Nachyla się do mojego ucha, odgarniając z niego włosy. – Po drodze do naszego sekretnego gniazdka zobaczyłem przypadkiem wargi panny młodej na fiucie drużby.
– CO TAKIEGO?! – wyrywa mi się. Pospiesznie zakrywam dłonią usta, czując na sobie wzrok setek par oczu. – Mówisz serio? – pytam, tym razem już znacznie bardziej opanowanym głosem. Przytakuje i w tym samym momencie obok naszego stolika wyrasta poirytowana Juls.
– Co się tak wydzieracie? Stało się coś?
– Nic – odpowiadamy jej jednocześnie.
Uważam, że to nie jest odpowiedni moment, żeby wtajemniczać Juls. Najpierw niech jej zapłacą, dopiero wtedy sprzedam jej tę bombę. Na pewno chciałaby się od razu zemścić na Justinie i wygarnąć mu, że ma to, na co zasłużył. Wtedy mógłby przerwać przyjęcie, a ona nie zobaczyłaby ani grosza.
Odrzucam włosy za plecy i uśmiecham się do niej niewinnie.
– Załatwiłaś już swoje sprawy? – pytam, chcąc jak najszybciej zmienić temat.
– Tak, nareszcie. – Przewraca oczami. – Ten cholerny ślub to jakaś koszmarna pomyłka. Jestem pewna, że zanim orszak dotarł na przyjęcie, zrobili sobie jedną wielką orgię. – Nasze spojrzenia z Joeyem się krzyżują, ale oboje nie dajemy niczego po sobie poznać.
Muzyka zaczyna grać głośniej. Juls omal nie podskakuje w miejscu na swoich wysokich obcasach, łapiąc nas oboje za ręce.
– Och, uwielbiam ten kawałek! Chodźcie, pokażemy tym nadzianym snobom, jak się tańczy na mieście.
– Jasne – odzywa się Joey. Oboje ruszają w stronę parkietu, a ja idę za nimi.
Juls zatrzymuje się na moment przy stoliku Iana. Napotykam przelotnie spojrzenie Reese’a, który uśmiecha się do mnie łobuzersko, ze szklanką przy ustach. Reszta jego kumpli jest pogrążona w rozmowie.
– Zatańczymy, kotku? – pyta Juls, ale Ian zamiast odpowiedzieć, pociąga ją na swoje kolana i namiętnie całuje na oczach wszystkich. Na ten widok odruchowo się rumienię. Zerkam na Reese’a, który to zauważył i mruga do mnie porozumiewawczo. Serce momentalnie zaczyna mi walić jak młotem. Uspokój się, to jeszcze nic nie znaczy.
– Znajdźcie sobie jakiś kąt, co? – proponuje Joey, ciągnąc mnie w kierunku parkietu.
– Poczekaj. – Uwalniam rękę z jego dłoni, szybko obchodzę stolik i zatrzymuję się obok Reese’a. Unosi głowę, a ja nachylam się do jego ucha. Zaciska palce na moim ramieniu, a mnie natychmiast zaczyna się kręcić w głowie pod wpływem ich dotyku. – Patrz na mnie – mówię i słyszę, jak wciąga powietrze w płuca. Nasze twarze dzieli zaledwie kilka centymetrów.
– Nie mógłbym inaczej – odzywa się miękkim głosem. Wyprostowuję się, ale i tak czuję, że nadal intensywnie się we mnie wpatruje. W tej samej chwili Joey ponownie łapie mnie za rękę i prowadzi na parkiet wypełniony po brzegi tańczącymi.
Z głośników wydobywają się gorące rytmy Naughty Girl Beyoncé. Zaczynam się poruszać w rytm muzyki, czując, jak basy wibrują w moim ciele. Joey i Juls tańczą tuż obok, a każde z nas stara się przyćmić resztę. Przesuwam dłońmi po swoim ciele, od talii poprzez piersi i wokół szyi, przymykając powieki i dając się ponieść muzyce. Uwielbiam tańczyć, zwłaszcza z przyjaciółmi. Podnoszę ręce i przeczesuję palcami włosy, czuję, jak brzeg uniesionej sukienki muska mnie po gołym udzie, odsłaniając je prawie do połowy.
– Dawaj, babeczko! – słyszę wołanie Joeya. Otwieram oczy i widzę, że wiruje wokół mnie, jak to tylko on potrafi. Pomimo swojego wzrostu i muskulatury porusza się niczym profesjonalny tancerz. Kołyszę biodrami zmysłowo, mając cichą nadzieję, że Reese to widzi, ale nie mam odwagi spojrzeć w jego kierunku, żeby się o tym przekonać. Razem z Juls w uniesieniu wydajemy z siebie piski, gdy z głośników rozlega się S&M Rihanny. Nagle w tali obejmuje mnie od tyłu para mocnych, zdecydowanych dłoni. Zamieram w bezruchu, czując gorący oddech na włosach.
– Tańcz dalej, Dylan. – Na dźwięk głosu Reese’a przelatują mi ciarki wzdłuż kręgosłupa i czuję gęsią skórkę. Przyciąga mnie mocno do siebie, wciskając biodra w mój tyłek i wodząc dłońmi po moim brzuchu. Oczy Juls robią się okrągłe ze zdziwienia. Już wyciąga rękę, żeby mnie od niego uwolnić, ale w tym samym momencie u jej boku pojawia się Ian. Chwyta ją za rękę, przyciąga do siebie i przechyla do pocałunku. Przymykam oczy, ocierając się o biodra Reese’a i rozkoszując dotykiem jego dłoni wędrujących w górę mojej talii i muskających kciukami piersi. Nie tańczyłam w taki sposób z żadnym facetem już od lat. I prawdę mówiąc, wątpię, żeby kiedykolwiek sprawiało mi to taką przyjemność jak dziś. Upojona jego bliskością, czuję pulsowanie w gardle i ogień na policzkach. Kołyszemy się cały czas w zgodnym rytmie. W pewnym momencie unoszę ręce i zaplatam mu na szyi, czuję na swoich ramionach jego gorący oddech. Odwraca mnie przodem i mocno do siebie przyciska.
– Ta sukienka doprowadza mnie do szaleństwa – mówi, odgarniając mi włosy z twarzy i zakładając za uszy. Nadal poruszamy się w tym samym rytmie, mocno w siebie wtuleni. Obejmuję go ciasno za szyję, czując na swoim brzuchu imponujących rozmiarów erekcję, a on trzyma mnie mocno za biodra. Nasze usta są bardzo blisko siebie – czujemy na twarzach i wdychamy swoje rozgrzane oddechy. Gdyby któreś z nas nachyliło się do przodu choć odrobinę, skończyłoby się na pocałunku.
– I co, patrzyłeś?
– To zależy. A tańczyłaś tylko dla mnie?
Potakuję, oblizując sobie wargi. Jego oczy się rozszerzają, odrywa dłonie od mojej talii i chwyta mnie za rękę, a potem ciągnie za sobą, schodząc z parkietu. Niesamowite, udało się. Poderwałam najseksowniejszego faceta na ziemi. W myślach przybijam sobie piątkę, przeciskając się pospiesznie wraz z nim przez tłum gości.
Biegnę za nim tak szybko, jak tylko pozwalają mi szpilki. Schodzimy schodami na parter i idziemy korytarzem w stronę łazienek. Moje piersi falują w przyspieszonym rytmie. Czuję, jak ogarnia mnie nerwowe podniecenie i omal nie podskakuję. Dochodzimy do męskiej toalety. Reese gwałtownym ruchem popycha drzwi i puszcza moją dłoń.
– Zaczekaj chwilę. – Znika w środku, a ja stoję pod drzwiami i błagam w duchu, żeby nikogo tam nie było. Jestem tak napalona, że nie dopuszczam do siebie myśli, by mogło się skończyć na niczym. Nigdy w życiu tak się nie czułam.
Oblizuję wyschnięte wargi. Wreszcie drzwi się otwierają i staje w nich Reese. Patrzy na mnie z uśmiechem.
– Nie masz nic przeciwko paru podglądaczom?
Moje oczy robią się okrągłe ze zdumienia. Przełykam z trudem ślinę przez ściśnięte gardło, widząc, jak na jego ustach pojawia się leciutki uśmieszek.
– Żartujesz, prawda?
Nie będę uprawiać seksu na czyichś oczach. Nie ma takiej opcji.
– Jasne, chodź. – Łapie mnie za rękę, ale stoję twardo w drzwiach, nie ruszam się z miejsca.
– Nie masz dziewczyny, prawda? Lepiej się zastanów, skoro mamy zrobić to, o czym oboje myślimy. Bo jeśli masz, to nic z tego.
Unosi brwi, wyraźnie zaskoczony i nieprzygotowany na to, wydawałoby się dość oczywiste, pytanie.
– Nie, nie mam. Nie miałem, odkąd skończyłem studia. – Przyciąga mnie mocno do siebie. – Jeszcze jakieś pytania, zanim się na ciebie rzucę?
Kręcę przecząco głową z zalotnym uśmiechem.
– To dobrze. – Wciąga mnie do środka, zamyka za nami drzwi, a potem przypiera mnie do nich całym ciałem. Obejmuje mi dłońmi twarz i muska delikatnie i drażniąco wargami moje usta. Wciąga do ust moją dolną wargę, aż wydaję z sobie cichy jęk podniecenia i rozchylam usta, zapraszając jego język do środka.
Ociera się nim o mój język, nie przestając delikatnie kąsać i ssać moich warg. Ależ ten facet potrafi całować. Jego usta zachłannie mnie smakują. Tracę poczucie czasu i mam wrażenie, że trwa to już co najmniej od kilku godzin. Czuję w dole ucisk podniecenia. Ten pocałunek sprawia, że zaczynam żałować wszystkich następnych, jakie kiedykolwiek przydarzą mi się z innymi facetami. Podniósł poprzeczkę tak wysoko, że większość z nich nie będzie miała najmniejszych szans, żeby mu dorównać. Zanurzam mu palce we włosy i przyciągam jego głowę mocno do siebie. Moje ciało reaguje namiętnym jękiem na każdy jego najlżejszy nawet dotyk. Nie jestem w stanie się kontrolować. Całkowicie wyzbywam się zahamowań, pozwalając się ponieść doznaniom. Nagle czuję, jak mnie unosi, zaplata moje nogi wokół pasa i idzie wraz ze mną w stronę umywalki, ani na moment nie przerywając pocałunku. Jego usta mają smak mięty i alkoholu, który zachłannie zlizuję z warg. Po chwili ześlizguje je w dół na moją szyję.
– Cudownie smakujesz. Chcę spróbować każdego skrawka twojego ciała.
Na te słowa z ust wyrywa mi się głośny jęk. Schodzi niżej, muskając wargami moje piersi wystające z dekoltu sukienki, a ja w tym czasie błądzę nieprzytomnie dłońmi w jego włosach. Przesuwa wolno ustami po moich obojczykach i ramionach, całując i kąsając drażniąco każdy centymetr nagiej skóry.
– Reese…
Unosi moją sukienkę i zaczyna wodzić dłońmi po wewnętrznej stronie ud. Prześlizguje się palcami wzdłuż majtek, podnosząc głowę i spoglądając mi prosto w oczy. Jest w nich najczystsza zieleń, jaką kiedykolwiek widziałam, ani odrobiny innego koloru. Wpatruję się w nie jak zahipnotyzowana, jakbym spoglądała w toń szmaragdowych jezior.
Czuję, jak majtki ześlizgują się po moich nogach na sam dół. Ze zdumieniem przyglądam się, jak je podnosi i wpycha do kieszenie spodni. Mmm, ale jazda. Niecierpliwie szarpię go za marynarkę, żeby szybciej ją zdjął. Chwytam kurczowo koszulę i trzęsącymi się z podniecenia rękami pospiesznie rozpinam guziki. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć jego nagą klatkę piersiową. Chcę widzieć, jak pracują mu mięśnie, gdy będzie się we mnie poruszał. Sądząc po tym, jak ciasno materiał opina jego pierś, jestem pewna, że to będzie niesamowity widok.
– Musimy przyspieszyć, skarbie. Nie mamy czasu na rozbieranie, bo zaraz ktoś zacznie się dobijać do drzwi. – Dotyka czołem mojego czoła i znowu przyciska wargi do moich ust. Błyskawicznie reaguję na ich dotyk przeciągłym jękiem. Wtedy sięga ręką w dół i wsuwa we mnie dwa palce, aż z gardła wyrywa mi się okrzyk.
– Och, tak!
– Ale jesteś wilgotna i ciasna. – Jego wargi błądzą po mojej twarzy. Głośno dyszę, prężąc się i wyginając w łuk pod jego dotykiem. – Dobrze ci?
– O tak, jeszcze… Pragnę cię – jęczę błagalnie.
Sięga wolną ręką do tylnej kieszeni spodni i wręcza mi prezerwatywę.
– Musimy się spieszyć.
Trzymając opakowanie w zębach, drżącymi z podniecenia rękami odpinam mu guzik i zamek u spodni. Potem zsuwam je pospiesznie do połowy ud razem z bokserkami, pomagając sobie w tym stopami. Oczy rozszerzają mi się ze zdumienia na widok jego rozmiarów. Głośno jęczę z rozkoszy, gdy zaczyna mnie pieścić mocniej, okrążając kciukiem łechtaczkę.
– Za bardzo? – pyta, wodząc ustami po mojej szyi. Nie jestem w stanie wykrztusić ani słowa, kiwam tylko głową i znów wydaję z siebie przeciągły jęk. Przełykam ciężko ślinę, czując, jak jego usta zaciskają się na mojej skórze. Jestem już prawie o krok od orgazmu, ale najpierw muszę go mieć w sobie. Chcę go tam poczuć. Warto było przez rok obywać się bez seksu, żeby teraz przeżyć coś takiego z Reese’em.
Odzyskuję równowagę, rozrywam zębami opakowanie i zakładam mu prezerwatywę, czując, jak nieruchomieje pod moim dotykiem. W pomieszczeniu słychać już tylko nasze przyspieszone, zlewające się w jedno oddechy. Spoglądam w dół zafascynowana jego rozmiarami, po czym wsuwam palce tuż pod gumkę i słyszę, jak wciąga z głośnym świstem powietrze. Jego penis jest długi i potężny, że ledwie mogę go objąć dłonią. Natura obdarzyła go tak hojnie, że aż trudno uwierzyć. Jak on się we mnie zmieści? Na tę myśl ogarnia mnie panika. O rany, cóż to byłaby za fatalna ironia losu! Na co czekasz, Dylan? No dalej, naciesz oczy fantastycznym penisem, z którym nie jesteś w stanie sobie poradzić.
Wyjmuje ze mnie palce, rozsmarowuje moją wilgoć na moich piersiach i momentalnie zaczyna ją zlizywać.
– Cudownie smakujesz. – Odchyla głowę do tyłu, spoglądając mi w oczy i oblizując sobie wargi. – Chcę być w tobie, już dłużej nie wytrzymam.
Oplata moje uda wokół swoich bioder i wchodzi we mnie gwałtownym pchnięciem, przy którym obojgu nam wyrywa się z ust głośny jęk.
– Reese!
Jego ruchy są szybkie i głębokie. Trzymam go jedną ręką za szyję, drugą zaś zaciskam kurczowo na brzegu umywalki, aż bieleją mi kostki. Nasze oczy spotykają się i wówczas zwalnia, zagłębiając się we mnie i wysuwając prawie do samego końca.
– Dylan, ale dobrze. – Nie przerywa ani na moment słodkiej tortury, aż po skroni spływa mu kropelka potu. Wysuwa język, oblizuje nim dolną wargę i za moment chowa go z powrotem, przygryzając zębami. Obserwuję to jak zahipnotyzowana.
Poruszając biodrami w jego rytmie, czuję go w sobie głębiej i mocniej niż jakiegokolwiek innego faceta w całym moim życiu. Jego zielone oczy wpatrują się we mnie palącym wzrokiem pełnym namiętności i pożądania. W uszach rozbrzmiewają mi echem jego słowa, za pomocą których stara się kontrolować podniecenie i nasze zbliżające się nieuchronnie orgazmy.
– Och, jak dobrze… O kuźwa, ale dobrze, Dylan! Zrób to dla mnie, chcę słyszeć twoje krzyki.
Żaden facet nie mówił do mnie w ten sposób w trakcie seksu i chyba nigdy w życiu nie słyszałam nic równie podniecającego. Wbija palce w moje biodra tak mocno, że pewnie zostaną mi sińce, ale ja kompletnie nie zwracam na to uwagi. Leciutki ból, jaki mi tym sprawia, tylko bardziej podsyca moją żądzę.
– Zaraz dojdę, a ty? – wykrztuszam z siebie i widzę, jak rozjaśniają mu się oczy. Wsuwa dłoń między nasze złączone ciała, pod moją sukienkę, i zaczyna pocierać kciukiem łechtaczkę, doprowadzając mnie do ekstazy. Odrzucam głowę do tyłu i szczytuję, wbijając mu paznokcie w kark.
– Reese… och…
Wolną ręką chwyta mnie z tyłu za szyję, przyciąga bliżej i zaczyna wciskać się we mnie szybkimi pchnięciami, tak potężnymi, jakby lada moment miały rozerwać mnie na pół.
– O kurwa! – wyrywa mu się. Wyciągam rękę i łapię go za włosy, gdy dochodzi, szepcząc moje imię i ani na moment nie odrywając ode mnie wzroku. Byłam pewna, że wszyscy faceci zamykają oczy podczas orgazmu, ale z nim jest inaczej. Pozwala mi patrzeć, całkowicie się przede mną odsłaniając, przez co nasz seks wydaje mi się jeszcze bardziej podniecający. Nie wysuwając się ze mnie, przyciąga do siebie moją twarz i całuje mnie czule w usta. Czuję, że mam obrzmiałe i spierzchnięte wargi, ale w tym momencie nic mnie to nie obchodzi. Mogłabym się z nim całować w nieskończoność, aż zupełnie by mi odpadły.
– Co to, do cholery, było? – odzywa się. Otwieram oczy i przyglądam mu się badawczo. Coś niesamowitego. Nie do wyobrażenia. Kompletny odjazd. Mam ochotę powiedzieć to na głos, ale się powstrzymuję, bo nie mam pojęcia, co właściwie ma oznaczać jego pytanie.
Przymyka oczy i wychodzi ze mnie. Wyrzuca zużytą prezerwatywę i naciąga z powrotem bokserki i spodnie. Odwraca się do mnie przodem, sięga po leżącą obok marynarkę i z nieprzeniknionym wyrazem twarzy zarzuca ją na swoje szerokie barki. Aha. Niezręczna cisza po seksie. Unikam jego wzroku, schodząc z umywalki. Staję przed lustrem, żeby poprawić sukienkę. Przypominam sobie, że moje majtki nadal tkwią w jego kieszeni. Niech to szlag! Sam mi je odda czy czeka, aż się upomnę? Napotykam jego spojrzenie w lustrze, ale szybko opuszczam wzrok, widząc napięte mięśnie szczęki i zmarszczone brwi. Chrzanię to, o nic nie będę go prosić!
Ktoś szarpie od zewnątrz za klamkę u drzwi.
– Cholera! – odzywa się szorstkim i poirytowanym głosem, obrzucając mnie spojrzeniem, po czym odwraca się w stronę drzwi. – Bardzo przepraszam – dodaje, przekręcając zamek.
Do środka wchodzi dwóch mężczyzn. Ich wzrok pada na mnie stojącą przy umywalce.
– Proszę, proszę. Co my tu mamy?
Wymijam ich pospiesznie, ocierając się o ramię Reese’a, który zostaje w toalecie. Przechodzę szybko przez korytarz i wbiegam na schody. O co mu mogło chodzić? Za co, do cholery, mnie przepraszał? Przecież doszedł, no nie?
Jestem nieźle wkurzona. Zwijam mocno dłonie w pięści i przeciskam się niecierpliwie przez tłum gości. Podchodzę do naszego stolika, przy którym siedzi dwójka moich przyjaciół, dziobiąc widelcami coś na talerzach. Oboje podnoszą głowy i wbijają spojrzenia w moją twarz. Na jej widok usta Joeya rozciągają się w szerokim w uśmiechu, Juls zaś przygląda mi się podejrzliwie.
– Wychodzę – oznajmiam, sięgając po torebkę, którą zostawiłam na stole, i starając się unikać ich wzroku.
– Gdzie ty się, u diabła, podziewałaś? – pyta Joey, odsuwając od siebie talerz. – Tylko mi nie mów, że nie jesteś po dobrym bzykanku.
Juls wstaje i podchodzi do mnie.
– No właśnie, Dylan, gdzie byłaś? Ominęło cię krojenie tortu.
Super, o niczym innym nie marzyłam.
– Lepiej nie pytaj. – Zerkam w prawo i widzę, jak Reese wraca do swojego stolika. Jego wzrok na moment spotyka się z moim, ale szybko odwraca oczy. On też wygląda jak po dobrym bzykanku, z seksownie rozwichrzonymi włosami.
– O, Jezu, tylko mi nie mów, że zrobiłaś z nim to, o czym myślę.
Nachylam się i całuję przelotnie Joeya w policzek, udając, że nie słyszę Juls.
– Wracasz ze mną?
– Nie, chcę spędzić jeszcze trochę czasu sam na sam z Billym. – Przyciąga mnie bliżej do siebie. – Jutro chcę znać wszystkie pikantne szczegóły.
Przewracam oczami w jego stronę, a potem wychodzę razem z Juls z sali bankietowej. Jesteśmy już prawie przy samych drzwiach wyjściowych, gdy nagle mnie zatrzymuje, domagając się wyjaśnień.
– No i?
– No i co? Nie wiem, o co pytasz.
Akurat.
Zaplata ręce i patrzy na mnie z groźną miną.
– Robiłaś to z Reese’em? Dylan, proszę, powiedz, że to nieprawda.
– Technicznie rzecz biorąc, to on mnie przeleciał, a potem całkiem mu odbiło. Mogę już iść?
Otwiera szeroko usta ze zdumienia.
– Pieprzony gnojek. Dylan, on jest żonaty!
Nogi uginają się pode mną, aż muszę się oprzeć ręką o ścianę, żeby nie upaść.
– Co takiego?! Przecież mówił, że nie ma dziewczyny. – Otwieram usta ze zdumienia. – A to dupek. Jakie to pomysłowe wciskać mi kit, że nie miał dziewczyny od skończenia studiów. Jasne, przecież żona to nie dziewczyna. – Przyjemny ucisk, jaki czuję w dole po niedawnym orgazmie, ustępuje miejsca mdłościom i przemożnej chęci, by skopać Reese’owi tyłek. – Skąd o tym wiesz?
Juls wzdycha, przesuwając dłońmi po twarzy.
– Ian mi powiedział, kiedy wybraliśmy się wszyscy razem na szybkiego drinka w zeszłym tygodniu. Jezu, co za drań.
Faktycznie. Choć drań to za mało powiedziane w jego przypadku. Lepszy będzie palant, kretyn, dupek albo pieprzony fiut.
Pocieram palcami nos, wracając myślami do najlepszego seksu, jaki kiedykolwiek w życiu mi się przydarzył. Potem opuszczam dłoń i zaciskam ją w pięść. Mogłabym go teraz zabić. Nic dziwnego, że tak mu się spieszyło, żeby jak najszybciej ode mnie uciec. Skąd, u diabła, mogłam wiedzieć, że jest żonaty? Przecież nie miał obrączki.
– Dylan? – Oboje z Juls odwracamy się w stronę schodów, na których stoi wyraźnie poruszony Justin, mierząc mnie zaskoczonym wzrokiem. Super, jeszcze to. Czy ten paskudny wieczór kiedyś się skończy?
Przenoszę wzrok z powrotem na przyjaciółkę, udając, że nie zauważam gapiącego się na mnie popaprańca.
– Muszę wyjść, zanim kogoś zamorduję. Zadzwonię do ciebie – mówię szybko, zwracając się do Juls.
Otwieram drzwi i idę szybkim krokiem w stronę parkingowych. Informuję ich, że jestem właścicielką furgonetki, co wywołuje powszechną wesołość. Jestem maksymalnie wkurzona i nie mam nastroju do żartów.
– Jesteście tylko obsługą na tym pieprzonym weselu i sami też nie jeździcie lexusami. Ruszcie tyłki po mój samochód – warczę, a oni momentalnie milkną i jeden z nich kieruje się pospiesznie w stronę parkingu.
– Dylan, możemy porozmawiać? – dobiega mnie z tyłu głos Justina.
– Nie. Gratulacje, Justin. Wspaniały ślub. – Czuję na ramieniu jego dłoń, więc szybko się odwracam i robię krok do tyłu, żeby się od niego uwolnić. – Nie dotykaj mnie. Nie musisz przypadkiem wracać do żony?
Uśmiecha się ironicznie, a w jego szarych oczach czai się złośliwość.
– No wiesz, jeśli dobrze usłyszałem, podobno teraz gustujesz w żonatych.
O nie, nie wierzę własnym uszom. Moja dłoń jak błyskawica podrywa się w górę i z rozmachem ląduje na jego policzku, aż się zatacza nadal ze swoim uśmieszkiem i zdumieniem w oczach.
– Odpieprz się! – syczę.
W tym samym momencie podjeżdża Sam, więc wskakuję szybko do środka. Chcę jak najszybciej stąd odjechać. Wciskam wściekle gaz, aż koła kręcą się w miejscu. Za chwilę mknę długim podjazdem, byle jak najprędzej mieć za sobą ten przeklęty wieczór. Nie powinnam była w ogóle przychodzić na tę kretyńską imprezę. Niech diabli wezmą szybki numerek z żonatym na przyjęciu weselnym byłego. Los to jednak złośliwa bestia!
NIE PAMIĘTAM prawie nic z następnego dnia. Całą niedzielę przeleżałam w łóżku, wstając tylko do łazienki i do kuchni, żeby przynieść sobie coś do jedzenia. Joey kilka razy się odzywał, ale ignorowałam jego telefony i SMS-y, aż w końcu wyłączyłam telefon. Juls pewnie już się przed nim wygadała, że Reese jest żonaty. Różnica między nimi polega na tym, że ona będzie mi prawić kazania, a Joey przybije piątkę i zacznie mnie wypytywać o pikantne szczegóły. Nie byłam w nastroju do rozmowy z żadnym z nich. Nie chciałam znów przypominać sobie najbardziej ognistego seksu w całym swoim życiu. Ani dotyku jego ust na mojej skórze i wargach, ani jego smaku i zapachu, spojrzenia i wyrazu twarzy, gdy dochodził, tego, jak wymawiał moje imię i jak na mnie patrzył, kiedy przyparł mnie całym sobą do umywalki, ani jego imponujących rozmiarów. Wszystko dlatego, że był żonaty. I że okazał się strasznym dupkiem, wymykając się na szybki seks za plecami żony.
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
Tytuł oryginalny: Sweet Addiction
Autor: J. Daniels
Tłumaczenie: Regina Mościcka
Redakcja: Ewa Kosiba
Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak
Projekt graficzny okładki: Studio KARANDASZ
Skład: IMK
Zdjęcie na okładce: Anna Dudko | Dreamstime.com
Redaktor prowadząca: Agnieszka Pietrzak
Redaktor inicjująca: Agnieszka Skowron
Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał
Copyright © 2014 J. Daniels. All Rights Reserved
Copyright for the Polish edition © Wydawnictwo Pascal
Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2016
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
pascal@pascal.pl
www.pascal.pl
ISBN 978-83-7642-914-4
Przygotowanie eBooka: Jarosław Jabłoński
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Epilog
Podziękowania
Karta redakcyjna