Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
17 osób interesuje się tą książką
W życiu każdego z nas przychodzi ten moment, gdy trzeba zrobić trochę miejsca na… miłość!
Marta woli być sama, niż tkwić w związku, który mógłby okazać się pomyłką. Całą energię poświęca swojej firmie, więc znalezienie miłości na pewno jej nie grozi…
Gdy w prezencie od ukochanej babci dostaje voucher na pobyt w pensjonacie pod Tatrami, jest sceptyczna. Nie zdecydowałaby się na urlop tuż po świętach, lecz nie chce sprawić przykrości Janinie. Żywiołowa i towarzyska emerytka nie może doczekać się wyjazdu – jak mawia, życie jest za krótkie, żeby tylko siedzieć i patrzeć, jak inni dobrze się bawią. Czy to jednak powód, by tak często pakować się w kłopoty? Marta musi mieć na nią oko, szczególnie że już pierwszego dnia pobytu w górach babcia znajduje adoratora.
Nie tylko Janina zawrze nowe znajomości pośród zaśnieżonych stoków, przy kubku pysznego grzanego wina. Czy ten międzypokoleniowy babski wypad okaże się sukcesem, czy zakończy połamaniem nart lub… serca?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 306
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Agata Przybyłek-Sienkiewicz, 2021
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021
Redaktorka prowadząca: Sylwia Smoluch
Marketing i promocja: Katarzyna Schinkel-Barbarzak, Aleksandra Wolska
Redakcja: Barbara Kaszubowska
Korekta: Joanna Jeziorna-Kramarz, Joanna Pawłowska
Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl
Projekt okładki i stron tytułowych: Dorota Piechocińska
Fotografie na okładce: Oleksandr Rybitskiy / Shutterstock, Alena Ozerova / Shutterstock, Syda Productions / Shutterstock, lilartsy / Unsplash, Zachary Kyra-Derksen / Unsplash, kjpargeter / Freepik, Universal Eye / Unsplash
Fotografia autorki: Agnieszka Werecha-Osinska / Foto Do Kwadratu
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-66981-86-7
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Mojej córeczce.
Gdy pisałam tę książkę,
dowiedziałam się,
że jesteś dziewczynką
Rozdział 1
Marta wyprostowała obolałe plecy i przeciągnęła się lekko. Od kilku godzin siedziała zgarbiona przy biurku w swoim gabinecie w nie do końca wygodnej pozycji i próbowała ogarnąć chaos, który powstał, kiedy jeden z jej pracowników pomylił zamówienia. Od paru lat prowadziła firmę zajmującą się pośrednictwem w sprzedaży wyrobów medycznych i z tego powodu to ona zazwyczaj musiała ugaszać niespodziewane pożary. Tak jak ten właśnie – spora partia materaców przeciwodleżynowych pojechała do Warszawy zamiast pod Szczecin, a na północny zachód kraju trafiło kilkanaście kartonów suplementów i dermokosmetyków. I nie miało znaczenia to, że był dwudziesty trzeci grudnia – zaledwie dzień przed Wigilią. Jako szefowa musiała zapanować nad tym bałaganem.
Marta była wysoką blondynką o jasnej cerze i niebieskich oczach, ale to nie wyglądowi zawdzięczała swój sukces, lecz ciężkiej, mozolnej pracy. Już na studiach postanowiła, że w wieku dwudziestu pięciu lat założy własny biznes, i od drugiego roku nauki na uczelni zatrudniała się w przeróżnych firmach, żeby się przekonać, w czym jest najlepsza, i zdobyć doświadczenie oraz kontakty. Podczas stażu w jednej z tych firm uświadomiła sobie, że właściwie to chciałaby związać przyszłość zawodową z branżą medyczną. Nie, nie zapragnęła nagle rzucić zarządzania na rzecz bycia lekarzem albo pielęgniarką. Uzmysłowiła sobie po prostu z całą jasnością, że podoba jej się rynek wyrobów medycznych. Tuż po studiach otworzyła własną działalność i zajęła się pośrednictwem w handlu tego typu artykułami.
I w taki oto sposób teraz, w wieku zaledwie trzydziestu jeden lat, była właścicielką dużej, dobrze prosperującej firmy, która zatrudniała kilkadziesiąt osób. Ciężka praca się opłaciła i Marta czuła się naprawdę spełniona. Rozwój zawodowy i ścieżka kariery zawsze były dla niej najważniejsze, więc śmiało nazywała się w myślach kobietą sukcesu. Jednak tylko w myślach. Mówić tego na głos raczej nie miała śmiałości. Pomimo tego, co osiągnęła, w rozmowach z ludźmi zachowywała skromność i dystans. To były jej główne cechy charakteru poza uporem i determinacją.
Marta zaliczała się również do pracoholików, a i prowadzenie własnej działalności miało swoje wady – jak na przykład to, że zamiast pakować prezenty i szykować jedzenie na jutrzejszą świąteczną kolację z rodzicami i babcią, ona wciąż tkwiła w pracy.
– O cholerka… – mruknęła na głos, gdy uświadomiła sobie, że jest już po dziewiętnastej.
Chociaż w pracy zwykle planowała wszystko z dużym wyprzedzeniem, w życiu prywatnym wcale tak nie było i Marta nie kupiła jeszcze prezentu dla mamy. Co prawda upatrzyła już wcześniej naszyjnik, ale w ostatnich dniach tyle się działo, że nie miała czasu po niego podjechać.
Może jeszcze zdążę? – pomyślała, patrząc z nadzieją na zegar. Przed świętami centra handlowe zawsze działały przecież dłużej. Może jeszcze nic straconego.
W pośpiechu zamknęła laptopa i schowała go do torby razem z porozkładanymi dookoła papierami. Jej długie paznokcie uderzały o szklany blat biurka, gdy je sprzątała.
Gabinet i całe biuro urządzone były dość nowocześnie. Podłoga z ciemnego drewna komponowała się z meblami na metalowych nóżkach i ze szklanymi dodatkami, a za wielkimi oknami, które zajmowały całą powierzchnię najdłuższej ściany, rozpościerał się widok na tonące w mroku miasto i tysiące światełek.
Gdy Marta spakowała do torby wszystko, co mogło jej się przydać podczas pracy w domu, narzuciła na siebie płaszcz, owinęła szyję grubym, mięsistym szalikiem i wyszła na korytarz. Rzecz jasna, w biurowcu panowała już cisza i tylko stukot jej butów na obcasie odbijał się echem od ścian. Było też pusto – gdzieniegdzie w oddali krzątały się panie dbające o czystość, a tuż przy wyjściu spotkała ochroniarza.
– Wesołych świąt, Pani Marto! – powiedział, gdy go mijała. – Jutro mam wolne, więc już się nie spotkamy.
– W takim razie wesołych świąt, panie Tomku.
– Dziękuję. Dobrego wieczoru.
Marta posłała mu uśmiech i wyszła na parking przed budynkiem. Na dworze panowała ciemność, jedynie zamontowane wokół placu lampy oświetlały puste miejsca parkingowe. We wgłębieniach kostki brukowej stały kałuże i choć po południu przestało w końcu padać, wieczór był wilgotny. Nic nie zapowiadało magicznych, białych świąt, jakie Marta pamiętała z dzieciństwa. Ale to nie było takie istotne, święta w ogóle nie miały już dla niej za wiele z tamtej magii, chociaż na stole co roku znajdowały się tradycyjne potrawy i jej mama bardzo dbała, żeby przestrzegali rodzinnych i regionalnych zwyczajów.
Marta poprawiła torbę na ramieniu i ruszyła do auta. Parking był niemal pusty. Biała karoseria jej samochodu odbijała światło jednej z latarni. Kobieta położyła torbę z laptopem i papierami na fotelu pasażera, a potem usiadła za kierownicą i od razu włączyła ogrzewanie. Wilgoć, która czaiła się w powietrzu, sprawiała, że temperatura odczuwalna wydawała się znacznie niższa niż w rzeczywistości.
Wyjechawszy z parkingu, Marta włączyła radio i wsłuchana w dźwięki świątecznych piosenek dojechała do najbliższej galerii handlowej. Z głośników pobrzmiewały radosne dzwoneczki, kiedy ze sznurem innych samochodów wjeżdżała na parking, a potem kolejny skoczny utwór doleciał do jej uszu, gdy weszła do pasażu handlowego i udała się po naszyjnik z zawieszką. W galerii było dość tłoczno, ale wcale jej to nie zdziwiło. Nie pierwszy raz robiła przed świętami zakupy na ostatnią chwilę i to miejsce co roku wyglądało w tym czasie tak samo – potworny gwar i mnóstwo ludzi. Czasami aż trudno było przecisnąć się między klientami.
Na szczęście kupiła prezent bez dłuższego oczekiwania w kolejce. Jedyną nieprzyjemnością, jaka spotkała ją w sklepie, był kuksaniec z łokcia od starszej kobiety, która usilnie chciała dostać się do lady i nie zważała na innych. Marta posłała jej jednak tylko wymowne spojrzenie, ponieważ nie chciała się kłócić. To nie leżało w jej naturze. Schowała prezent do torebki i wyszła ze sklepu. Przystanęła w ustronnym miejscu z dala od ruchomych schodów i zadzwoniła do mamy.
– Martusia? Tylko nie mów, że coś wypadło ci w pracy i nie będzie cię jutro z nami na Wigilii.
Marta uśmiechnęła się lekko. Była jedyną córką rodziców i mama co roku raczyła ją tym samym tekstem. „Mam nadzieję, że do nas przyjedziesz”. To już powoli stawało się rodzinnym rytuałem niemal tak samo jak wigilijne jedzenie barszczu czy łamanie się opłatkiem.
– Nie śmiałabym nie przyjechać. Przecież wiem, jak ważna jest dla ciebie uroczysta wieczerza.
– To dobrze, bo ulepiłam właśnie twoje ulubione pierogi.
– Ruskie?
– Tak, choć tata jak zawsze marudził, że to nie jest typowe danie wigilijne i powinnam zrobić tylko te z kapustą i grzybami.
– Cały tata. Zawsze musi znaleźć dziurę w całym.
– Z roku na rok robi się coraz bardziej marudny. No, ale mów lepiej, co u ciebie – zarządziła Aneta. – Coś się stało, że dzwonisz?
– Nie, wszystko w porządku. Jestem w galerii handlowej i zastanawiam się, czy czegoś ci nie potrzeba. Mogę dokupić.
– Nie, dziękuję. Wiesz, chyba wszystko już mam. A w razie czego wyślę jutro tatę do spożywczaka u nas na osiedlu. O której jutro będziesz?
– Chcę jeszcze rano podjechać do biura, więc może koło trzynastej?
– Byłoby super. Pomogłabyś mi z rybą. Ojciec zawsze mówi, że nikt nie doprawia karpia i pstrągów lepiej od ciebie.
– W takim razie jesteśmy umówione.
– A kolację zaczniemy chyba koło siedemnastej – oznajmiła Aneta. – Babcia dzwoniła dzisiaj, żeby powiedzieć, że może przyjechać dopiero po czwartej.
– Dobrze. Nie ma problemu.
– To świetnie. W takim razie do zobaczenia, córeczko.
– Do zobaczenia, mamo – odparła Marta i schowała telefon do kieszeni.
Jej wzrok powędrował w stronę sklepu spożywczego. Nawet jeżeli mama niczego nie potrzebowała, to ona musiała kupić sobie coś na kolację oraz jutrzejsze śniadanie. Dział z pieczywem świecił już co prawda pustkami, ale udało jej się dostać wafle ryżowe, a do nich dwie sałatki. Przy kasie dorzuciła do koszyka trzy mikołaje z czekolady dla bliskich. Zapłaciła za sprawunki, a kilkanaście minut później była już w drodze do mieszkania.
Gdy do niego weszła, powitała ją cisza. Marta mieszkała sama na jednym z nowoczesnych, strzeżonych osiedli i nie miała jeszcze rodziny. Zresztą tak naprawdę nie była przekonana co do tego, czy w ogóle kiedykolwiek chce ją mieć. Faceci, których dotychczas spotykała, prędzej czy później zawsze ją zawodzili, zresztą od pewnego czasu nie miała okazji do randek. Wolne chwile wolała spędzać w pracy i chodziła do restauracji głównie na lunche z partnerami biznesowymi. Życie singielki całkiem jej odpowiadało. Jedynymi osobami, które miały co do tego jakieś wątpliwości, byli jej rodzice i babcia, lecz z biegiem lat Marta przyzwyczaiła się już do ich gadania i zbywała je żartami.
– Ja w twoim wieku byłam już żoną od ponad dziesięciu lat i miałam odchowane dziecko – mawiała jej matka.
– A ja dwójkę dzieci! – dopowiadała mama mamy, babcia Janina. – Czy ty chcesz być wiecznie sama, Martusiu?
– Wolę być sama, niż utknąć w związku, który potem okaże się pomyłką – śmiała się Marta. – Zresztą czasy się zmieniły i ludzie później łączą się w pary. No, chyba nie jestem jeszcze staruszką?
– A skąd! – mówiły wtedy jej babcia i matka.
Marta zaś się cieszyła, że dawały jej spokój.
Gdy zostawiła buty i wierzchnie ubranie w korytarzu, poszła do kuchni połączonej z salonem i rozpakowała zakupy. Jej mieszkanie nie było duże, ale na pewno funkcjonalne i wystarczające dla jednej osoby. Poza korytarzem i salonem z aneksem kuchennym miało jeszcze sypialnię, małą garderobę i przestronną łazienkę. Marta urządziła je w nowoczesnym stylu, ale mimo wszystko mieszkanie wydawało się ciepłe. Jasne podłogi idealnie korespondowały z meblami z surowego drewna. Biel ścian została przełamana beżowymi i jasnoszarymi dodatkami oraz klimatycznymi plakatami. Na dużej, ciemnej kanapie w salonie leżał mięciutki koc, a nieopodal na podłodze – puszysty dywan. We wszystkich pomieszczeniach były kwiaty, dużo kwiatów. Marta uwielbiała rośliny i zawsze znajdowała czas, żeby zadbać o ich pielęgnację. Przy kanapie trzymała dużą palmę i okazałego zamiokulkasa, na parapetach dwa białe storczyki, a w sypialni dorodną monsterę i jeszcze kilka innych, mniejszych egzemplarzy zielonych roślin, które cieszyły jej oczy. Taka mała dżungla w mieszkaniu.
Kobieta zjadła kolację, a potem usiadła przy stole i jeszcze na chwilę otworzyła laptopa. Z okien miała widok na udekorowane lampkami balkony sąsiadów, ktoś za ścianą słuchał świątecznej muzyki. Ona nie miała w mieszkaniu nawet niewielkiej choinki. Po pierwsze, ostatnio była tak zapracowana, że nie znalazła czasu, żeby ją kupić, a co dopiero przystroić, a po drugie, i tak zamierzała spędzić większość świąt u rodziców, więc nie widziała w tym sensu. Zresztą… Święta to tak naprawdę tylko trzy dni, które jak zawsze mijają szybciej, niż ludziom się zdaje. Potem życie wróci do normy i dla Marty znowu będzie liczyła się praca. Czy więc był sens jakoś szczególnie się tym wszystkim przejmować?
Rozdział 2
Zupełnie inaczej spędzała ostatni dzień przed Wigilią Janina. W przeciwieństwie do wnuczki uwielbiała świąteczne szaleństwo i już z samego rana poszła na targ, żeby pooglądać karpie – chociaż przygotowywanie wieczerzy od kilku lat brała na siebie jej córka – a także nabyć żywą choinkę, którą wspaniałomyślnie przyniósł jej potem do mieszkania wnuk sąsiadki, spotkany przypadkiem na rynku. Janina dała mu w podziękowaniu czekoladowego mikołaja, których jak co roku kupowała na święta cały karton, żeby obdarować sąsiadów, a potem włączyła radio, w którym leciała nastrojowa muzyka, i wyjęła z szafy w przedpokoju pudło z ozdobami.
Tradycja to tradycja – pomyślała, ostrożnie schodząc z krzesła. Zaniosła karton z bombkami, łańcuchami i światełkami do dużego pokoju, w którym stała choinka, i z sentymentem zaczęła przeglądać ozdoby. Większość z nich miała już swoje lata, ale dla Janiny ważniejsza od mody była wartość sentymentalna czerwonych jabłuszek, błyszczących gwiazdek oraz szklanych kul. Mimo upływu lat kobieta dobrze pamiętała, które ozdoby kupili z Hektorem – świeć Panie nad jego duszą – gdy Anetka była malutka, albo które dostała w prezencie jeszcze od mamy. I absolutnie jej nie przeszkadzało, że co roku dokładnie to samo wisiało na jej choince.
Z radia nadal płynęła muzyka, gdy starsza pani zaczęła wieszać na choince pierwsze lampki. Jak zwykle były splątane, choć dałaby sobie rękę uciąć, że rok temu zwinęła je nader starannie. Gdy już oplotła nimi gałęzie drzewka, wyciągnęła z kartonu pierwsze jabłuszko na złotym sznureczku i wtedy zadzwonił telefon. Odłożyła więc ozdobę do pudła i wzięła do ręki komórkę, którą jakiś czas temu sprezentował jej zięć. Wcześniej Janina była dość sceptyczna w kwestii nowoczesnych telefonów, lecz smartfon szybko zrewolucjonizował jej życie. Zawsze uwielbiała plotkować z koleżankami i kuzynkami porozrzucanymi po Polsce, a dzięki komórce nie była ograniczona przez kabel – mogła rozmawiać wszędzie. I jeszcze ta możliwość konwersowania bez limitu!
Teraz przysiadła na kanapie i odebrała połączenie.
– Janina Bartnicka. Kto mówi?
– Jadzia? To ja! Staszka! – rozległ się na linii znajomy głos.
Janina uśmiechnęła się, słysząc córkę siostry ojca, która mieszkała w Malborku. Były w podobnym wieku i kiedyś spędziły razem kilka tygodni wakacji, gdy rodzice Staszki przysłali córkę do ciotki. I choć od tamtej pory spotykały się głównie na pogrzebach lub ślubach w rodzinie, to regularnie dzwoniły do siebie na ploteczki i zawsze składały sobie życzenia świąteczne, tak przez telefon, jak i na kartkach.
– Staszka! Jak miło cię słyszeć! – Janina założyła nogę na nogę i rozsiadła się wygodniej na wiekowej kanapie. – Jak tam przygotowania do świąt? Ja właśnie zaczęłam stroić choinkę!
– Mnie w tym roku wyręczyły w tym wnuki! Wpadły wczoraj wieczorem, więc pozwoliłam im zająć się drzewkiem, choć w poprzednich latach zwykle pilnowałam tradycji i robiliśmy to dopiero w Wigilię. Ale widzę, że ty też postanowiłaś w tym roku działać szybciej.
– Jutro mam sporo spraw do załatwienia, więc bałam się, że nie zdążę.
– A co takiego można załatwiać w Wigilię?
– Ho, ho! Jeszcze się zdziwisz! Rano idę na występ dzieciaków, który zaprzyjaźniona szkoła przygotowała dla uniwersytetu trzeciego wieku, do którego należę, a o czternastej pomagam w wydawaniu wigilijnych potraw bezdomnym!
– No, no. Rzeczywiście zapowiada się u ciebie pracowity dzień.
– A na siedemnastą jestem umówiona z Anetą i Jankiem. Odkąd Hektor umarł – świeć Panie nad jego duszą – rok w rok zapraszają mnie do siebie, co właściwie jest całkiem wygodne. Nie muszę stać przy garach i idę na gotowe.
– Zawsze mówiłam, że dobrze mieć dzieci. Marta też będzie?
– Chyba tak. Jeśli nic nie zatrzyma jej w pracy.
– Nadal ma tyle obowiązków w związku z tą swoją firmą?
– Tak, ale wiesz, jacy są młodzi. Marta zawsze powtarza, że praca nie jest dla niej tak męcząca jak odpoczynek.
– A co ma mówić, skoro ma trzydziestkę na karku i jest sama jak palec? Ja na jej miejscu też pewnie uciekałabym w pracę, żeby nie siedzieć samotnie w domu. Inaczej by śpiewała, gdyby miała rodzinę.
– Na razie to nie ma u jej boku żadnego kawalera. Ale wiesz co? Kiedyś trułam jej głowę, żeby sobie kogoś znalazła, a teraz uważam, że ma na to jeszcze czas.
– No, no. Nie wiedziałam, że jesteś taka postępowa!
– Po prostu chyba przyjęłam do wiadomości, że teraz młodzi nie wiążą się w pary już tak szybko jak za naszych czasów. No, ale dość już o tym. Mów lepiej, jak ty spędzasz święta – zarządziła Janina. – Chyba nie sama?
– Mając czwórkę dzieci? – prychnęła kuzynka. – Daj spokój. To nierealne.
– Do kogo jedziesz w tym roku?
– Łukaszek, syn Jaśka, ma po mnie przyjechać jutro z samego rana. A wczoraj wpadły dzieciaki Lidki.
– Zostajesz u Janka przez całe święta?
– Chyba tak, on ma taki duży i ładny dom. Zawsze mi dobrze u niego.
– Ja w drugi dzień świąt umówiłam się z sąsiadką, też wdową, na kawę i ciasto. A po świętach… Nie zgadniesz!
– Mów, co planujesz, a nie… Trzymasz mnie w niepewności!
– Po świętach wyjeżdżam – oznajmiła z dumą Janina.
– Wyjeżdżasz? Nie gadaj! Dokąd?
– Do takiego pensjonatu pod Zakopanem.
– Żartujesz.
– Nie. Słowo daję, że nie. Ostatnio, gdy wracałam z zajęć na uniwersytecie, przechodziłam obok biura podróży i rzuciła mi się w oczy ciekawa oferta. Dwutygodniowy odpoczynek noworoczny czy coś takiego. Nie pamiętam już nazwy.
– Dwutygodniowy? To pewnie sporo kosztował!
– Co miesiąc coś odkładam, więc mnie stać. Zresztą ten wyjazd to poniekąd forma prezentu.
– Dla kogo? Tylko nie mów, że się zakochałaś i wyjeżdżasz z jakimś dżentelmenem, a ja nic o nim nie wiem!
Janina zaśmiała się rozbawiona.
– Nie. To prezent dla Marty.
– Dla Marty? Córki Anety?
– Ona tyle pracuje, więc pomyślałam, że ucieszy ją wizja urlopu. Sama pewnie nie wpadnie na to, żeby zrobić sobie wolne.
– Nie ma co, kochana z ciebie babcia.
– Stwierdziłam, że raz się żyje i obie powinnyśmy się trochę rozerwać.
– Ucieszyła się, gdy jej powiedziałaś?
– Nic jej jeszcze nie mówiłam, przecież to prezent. Dostanie swój bilet, czy jak to się teraz nazywa, takie karnety, jutro.
– Ja bym była zachwycona, gdyby ktoś sprawił mi taki wyjazd.
– No to na co czekasz? Zacznij rzucać aluzje dzieciakom!
Staszka się zaśmiała.
– Myślisz, że zrozumieją?
– Nawet jeśli nie, to zawsze warto próbować.
– Tylko czy ja nie jestem już za stara na takie wyjazdy?
– Staszka, co ty za bzdury wygadujesz! Toż my mamy dopiero po sześćdziesiąt osiem lat.
– Dopiero – zachichotała kuzynka. – Jeszcze niedawno uważałyśmy osoby w tym wieku za dinozaury.
– Tylko krowa nie zmienia poglądów – odcięła się Janina. – Moim zdaniem, gdy człowiek czegoś chce i jest to w zasięgu jego ręki, to nie powinien sobie tego odmawiać. No, chyba że w grę wchodziłaby krzywda innych osób, ale przecież nie rozmawiamy o takich przypadkach.
Staszka westchnęła.
– Ech. Tak czy siak, zazdroszczę ci tego wyjazdu. Daj mi po świętach koniecznie znać, jak Marta zareagowała na prezent.
– Już teraz mogę ci powiedzieć, że się ucieszy. Nie ma innej możliwości.
– Obyś miała rację. A teraz wybacz, muszę już kończyć.
– Nie ma sprawy. Ach, i jeszcze jedno, Staszka.
– Tak?
– Wesołych świąt.
– Och, dla ciebie również, Janinko. Trzymaj się zdrowo i szczęśliwie.
– Ty też. Pa, kochana. Pa! – odrzekła Janina, po czym wcisnęła czerwoną słuchawkę i odłożyła telefon.
Cóż, w przeciwieństwie do Staszki wcale nie czuła się stara i całkiem podobało jej się na emeryturze. Była energiczną, towarzyską i przebojową kobietą. Jako emerytowana nauczycielka nadal utrzymywała kontakt z wieloma koleżankami z pracy, choć większość z nich również była na emeryturze, a część, choć to przykre, nie żyła. I to właśnie z jedną z tych dziewczyn, też wdową, kilka miesięcy temu zapisała się na Uniwersytet Trzeciego Wieku. W przeszłości co chwila jeździła na jakieś kursy albo studia podyplomowe i teraz najzwyczajniej w świecie brakowało jej szkoły oraz nauki. A przy okazji nawiązywała kolejne kontakty towarzyskie, co zawsze było dla niej na wagę złota.
Gdy dwa lata temu Hektor zmarł na zawał (a z nich dwojga to on zawsze bardziej dbał o zdrowie) i niespodziewanie straciła męża, opłakiwała go i tęskniła, ale nie zamierzała żyć zupełnie samotnie. Mieszkała już od kilkudziesięciu lat w tym samym mieszkaniu na jednym z blokowisk nieopodal centrum miasta. Hektor kupił je dla nich tuż po ślubie i wydał na nie wszystkie oszczędności. Mieszkanie nie było bardzo duże, miało sześćdziesiąt metrów, ale nawet gdy dzielili je z dziećmi, Janina zawsze uważała, że jest dla nich wystarczające. A teraz, gdy mieszkała tu sama, to zwykła nawet mawiać, że za duży dla niej ten metraż.
– Gdybym miała kawalerkę, nie musiałabym tyle sprzątać – śmiała się do koleżanek, do córki i wnuczki.
Sprzedać tego mieszkania jednak nie planowała. Było z nim tak jak z tymi ozdobami, które co roku wieszała na choince. Za dużo wiązało się z nim wspomnień.
Po rozmowie ze Staszką zabrała się znowu do dekorowania drzewka, ale nie zdążyła powiesić łańcuchów, gdy usłyszała dzwonek do drzwi.
– Kogo to diabli nadali? – mruknęła sama do siebie.
Ruszyła przez korytarz, którego ściany zdobiła drewniana boazeria, a gdy otworzyła drzwi, na progu stał zaprzyjaźniony sąsiad.
– Witaj, Janinko. Wyjeżdżam wieczorem na święta do bliskich i tak chodzę od drzwi do drzwi, żeby podzielić się z sąsiadami opłatkiem. – Uniósł do góry rękę. – Zechcesz się ze mną przełamać i przyjąć świąteczne życzenia?
– Ależ oczywiście, Romku! Tylko muszę odszukać opłatek.
– Nie kłopocz się, połammy się moim. Mam w domu spory zapas.
Janina uśmiechnęła się i zaprosiła sąsiada do środka.
– Ciepłych, rodzinnych i przede wszystkim wesołych świąt, Romku. Obyś dobrze spędził ten nadchodzący, piękny czas – powiedziała, po czym pocałowała go w policzek.
– Tobie życzę dokładnie tego samego, Janinko. Niech to będzie nie tylko czas zadumy, ale i radości. No i oczywiście spędź go z bliskimi. W święta nikt nie powinien być samotny.
– Dziękuję. Tak się składa, że jadę na wigilię do córki.
– O, popatrz. Ja też!
– Do której?
– Do Ani.
– To ta, co mieszka na wsi?
Starszy mężczyzna pokiwał głową.
– Dokładnie tak. Gdyby było biało, to zabrałbym może wnuki na sanki, ale chyba nie ma co liczyć w tym roku na śnieg.
– Niestety, muszę się z tobą zgodzić.
– Za czasów naszej młodości to dopiero były Wigilie, co? Człowiek szedł do sąsiedniej wioski na pasterkę, tonąc po pachy w białym puchu. A raz to nawet nikt z mojej rodziny się nie wybrał, bo taka była śnieżyca!
Janina uśmiechnęła się na wspomnienie białych zim.
– O tak, też pamiętam te zaspy. I to, jak w pierwszy dzień świąt wychodziliśmy z kuzynami na podwórko, żeby ulepić bałwana. To zawsze w pewnym momencie niekontrolowanie przeobrażało się w bitwę na śnieżki.
– Piękne czasy. Oj, piękne.
– Napijesz się ze mną herbaty, Romanie? Moglibyśmy powspominać, siedząc przy stole.
– Chciałbym, ale muszę odwiedzić jeszcze kilka osób, zanim ruszę, a nie jestem jeszcze spakowany.
– Rozumiem. A ja ubieram właśnie choinkę.
– Co ty powiesz? Żywą?
Janina wskazała ręką na salon i poprowadziła go do pokoju, gdzie w rogu przy oknie stało pachnące drzewko.
Roman odetchnął głęboko i aż otworzył usta z zachwytu.
– Piękna.
– Dziękuję.
– A te ozdoby… – Pokręcił głową z niedowierzaniem i podszedł do choinki. – Prawdziwe dzieła sztuki. Teraz już takich ładnych nie produkują. A przynajmniej moim zdaniem.
– To w większości pamiątki rodzinne. Tę bombkę – Janina leciutko dotknęła pękatej ozdoby – dostałam od mamy.
– Niesamowite…
Pogawędzili jeszcze chwilę, głównie wspominając minione lata, aż Romek oznajmił, że naprawdę musi się zbierać, więc Janina odprowadziła go do drzwi. Potem dokończyła strojenie choinki i po kolacji, gdy za oknami panował już mrok, włączyła lampki na świątecznym, pachnącym drzewku. Usadowiła się na kanapie z kubkiem gorącej herbaty i z radością popatrzyła na świerk. Lubiła święta i w ogóle nie przeszkadzało jej świąteczne zamieszanie, na które często uskarżały się zaprzyjaźnione gospodynie domowe. Ona kochała, gdy tyle się działo, i uwielbiała ciągle być w ruchu. No i wyczekiwała tych wszystkich spotkań rodzinnych, gwaru i śmiechu.
Rozdział 3
Gdy Marta obudziła się w wigilijny poranek, jej pierwszą myślą wcale nie było radosne „to już dziś”, ale „muszę pędzić do pracy”. W związku z tym od razu po wyłączeniu budzika wyszła spod kołdry i owinięta w satynowy szlafrok podreptała do łazienki, żeby zrobić toaletę, makijaż i się ubrać. Na śniadanie miała kupioną wczoraj sałatkę, a że ostatnio zwykła jeść pierwszy posiłek już w biurze, zapakowała pudełko do torby i czym prędzej opuściła mieszkanie. Święta nie święta, miała dziś jeszcze trochę służbowych spraw do załatwienia. Jutro i pojutrze rodzice będą robić wszystko, żeby odciągnąć ją od pracy, więc mogła pożegnać się z myślami o chwilach spokoju spędzonych przed laptopem. A szkoda.
Na dworze znowu było szaro, ponuro i kropił deszcz. Wychodząc z klatki, nakryła włosy szalikiem i czym prędzej ruszyła do auta. Minęła jedną z sąsiadek, która wracała ze sklepu z rybami, ale jak to bywało na nowoczesnych osiedlach, żadna nie życzyła tej drugiej wesołych świąt. Właściwie to nic dziwnego, znały się tylko z widzenia.
W drodze do biura włączyła radio. Spiker żartował na antenie w rozmowie z jakąś znaną aktorką, która wspominała zabawne sytuacje ze świąt ze swojego dzieciństwa. Marta słuchała ich przez chwilę, potem zmieniła kanał i z głośników popłynęła znajoma kolęda.
Ciekawe, jaką mama zechce zaśpiewać dzisiaj – pomyślała, pierwszy raz w tym roku uciekając myślami do rodzinnej wieczerzy wigilijnej. Mieli w domu taki zwyczaj, że zanim usiedli do stołu, śpiewali kolędę. Najczęściej Bóg się rodzi, ale niekiedy Aneta wybierała inną.
Kiedy Marta dojechała na parking, szybki rzut oka na plac wystarczył, żeby ocenić, że jest mniej zapełniony niż zwykle. Ale właściwie jej to nie dziwiło, osobiście podpisała co najmniej kilkanaście wniosków urlopowych. Chociaż sama była pracoholiczką i najchętniej spędzała czas w firmie, szanowała poglądy innych oraz to, że chcą te wyjątkowe dni dzielić ze swoimi bliskimi. Poza tym dobrze pamiętała z dzieciństwa, jak wiele serca i czasu rodzice wkładali w to, żeby święta przebiegały w ich domu niezwykle uroczyście. Wielkie sprzątanie mieszkania, gotowanie już dwa dni przed Wigilią, tata wracający z rynku z choinką. Naprawdę rozumiała decyzję pracowników, którzy brali przed świętami kilka dni urlopu, żeby zapanować nad tym świątecznym chaosem.
Sama jednak planowała przynajmniej do trzynastej zajmować się pracą. Pozdrowiwszy ochroniarza, wjechała windą na piętro, potem pogawędziła chwilę ze swoim zastępcą, którego spotkała na korytarzu, i wreszcie rozłożyła na biurku wysłużonego laptopa oraz stertę dokumentów. Sekretarka przyniosła jej kawę – latte z podwójną pianką, jak zawsze – i Marta zjadła śniadanie już ze wzrokiem utkwionym w ekranie komputera. Wyglądało na to, że dzięki jej wysiłkom udało się zapanować nad pomylonymi zamówieniami. I dobrze. Konsultanci różnych infolinii odliczają godziny do zakończenia pracy, więc pewnie nic by dziś nie załatwiła.
Czas płynął, a ona studiowała faktury. W trakcie pracy koleżanka ze studiów przysłała jej na Facebooku świąteczne życzenia, ale Marta nie odpisała jej nawet krótkim „wzajemnie”. Nie to, że nie doceniała tego wyjątkowego czasu, zwykle uważała święta za piękne, ale nie utrzymywała z tą dziewczyną zażyłych stosunków i podejrzała, że koleżanka po prostu wysłała życzenia wszystkim znajomym z listy.
Prawdę mówiąc, Marta nie miała żadnej przyjaciółki. Odkąd wiele lat temu zawiodła się na jednej dziewczynie, która odbiła jej chłopaka, wolała nikomu się nie zwierzać i do nikogo za bardzo się nie przywiązywać. Zwykła nawet mawiać, że w tych czasach przyjaźnie są tak samo trwałe jak małżeństwa – łatwo się rozpadają. I chyba właśnie dlatego nie szukała ani faceta, ani przyjaciółki. Tak było jej lepiej.
Jakąś godzinę później ze skupienia wyrwała ją mama.
– Halo? – Marta przyłożyła telefon do ucha.
– Cześć, córciu. Upewniam się tylko, że dziś do nas przyjedziesz.
Marta się uśmiechnęła. Cała mama.
– Tak. Będę o drugiej.
– A nie umawiałyśmy się wczoraj na pierwszą?
Marta jęknęła. Umawiałyśmy się – pomyślała. Miała jednak nadzieję, że uda jej się spędzić godzinę dłużej w biurze.
– Może i tak – mruknęła, udając, że nie pamięta. – W takim razie przyjadę o trzynastej.
– To super. A ja właśnie robię twoje ulubione ciasto.
– Naprawdę? Jesteś kochana.
– Ktoś musi cię rozpieszczać – odrzekła Aneta, ale nie porozmawiały dłużej, bo Marta wymigała się pracą. Wieczorem i tak znajdą chwilę na ploteczki.
Marta odłożyła telefon i spojrzała przez okno na szarobure niebo. Szybko ułożyła w głowie listę rzeczy, które miała do zrobienia po pracy. Przede wszystkim musiała pojechać do domu, żeby się przebrać i zabrać prezenty dla bliskich. Potem jeszcze dojazd do rodziców… Ile mogło jej to zająć? Godzinę? Zerknęła na zegarek. Wyglądało na to, że miała jeszcze tylko jakieś siedemdziesiąt minut na pracę. Koniec obijania się. Musiała się spieszyć.
Parę minut przed dwunastą do gabinetu Marty zajrzała sekretarka, żeby złożyć szefowej życzenia i pożegnać się przed wcześniejszym wyjściem do domu. Marta uściskała ją przyjaźnie, a potem, uznając, że na nią też nadszedł już czas, opuściła gabinet i zapukała do biura Przemka, swojego zastępcy.
– Mogę? – spytała, wsuwając głowę do środka.
Przemek rozmawiał właśnie z kimś przez telefon, ale zapraszającym gestem dał znać, żeby weszła.
– Zadzwonię później – rzucił do telefonu, po czym zwrócił się do szefowej: – Żona. Jedziemy na kolację do teściów i marudzi, że nie ma w co się ubrać.
Marta posłała mu uśmiech.
– To może zamiast tu siedzieć, też jedź już do domu i pomóż jej wybrać?
Przemek uniósł brew.
– I kto to mówi? Moja przełożona? Największa pracoholiczka, jaką znam?
Marta się zaśmiała.
– W Wigilię nawet ja mówię ludzkim głosem.
– Coś w tym musi być. Co cię sprowadza?
– Zaraz wychodzę i chciałam się z tobą pożegnać. Obiecałam mamie, że pomogę jej z nakrywaniem do stołu i doprawianiem potraw. Urwie mi głowę, jeśli się spóźnię.
– Chyba rozumiem, co masz na myśli.
– Życzę ci wesołych świąt. – Marta popatrzyła na Przemka życzliwie. – Odpocznij, nie myśl o pracy i celebruj te dni w gronie rodziny.
– Ja tobie również życzę wesołych świąt, choć jak znam ciebie, to wieczory i tak będziesz spędzać z laptopem.
– Jak ty dobrze mnie znasz.
Pożegnali się miło i Marta wróciła do swojego gabinetu, zabrała rzeczy i ruszyła do mieszkania. Po drodze zastanawiała się, co właściwie włoży wieczorem. Nie kupiła niczego nowego, ale klasyczna mała czarna wydawała się dobrym wyborem na rodzinne spotkanie. A do tego oczywiście ulubione szpilki.
W mieszkaniu zapakowała wszystkie prezenty w ozdobne torebki. Dla mamy miała naszyjnik, dla taty elegancką koszulę i krawat, a babci zamierzała sprezentować śliczną torebkę, która była bardzo w stylu żyjącej w biegu Janiny. Miała nadzieję, że jej tegoroczne pomysły spodobają się wszystkim członkom rodziny, choć i tak nie usłyszałaby słowa niezadowolenia od nikogo z nich – to po prostu nie leżało w ich naturze.
Kilkanaście minut później była gotowa do wyjścia. Z rozpuszczonymi włosami, z czarną sukienką i szpilkami w torebce, żeby przebrać się u rodziców po tym, jak już pomoże mamie w kuchni, przejrzała się w lustrze w korytarzu. Narzuciwszy na siebie płaszcz i owinąwszy szyję ciepłym szalikiem, złapała przygotowane prezenty i z powrotem poszła na parking, mijając na klatce jakiegoś mężczyznę z choinką.
Już jadę – napisała SMS-a do mamy, żeby ta nie denerwowała się ewentualnym drobnym spóźnieniem, a potem znowu usiadła za kółkiem. Miała wrażenie, że w ostatnich dniach wciąż kursowała po mieście, ale wiedziała, że to szaleństwo niedługo się skończy i po Bożym Narodzeniu wróci jej ulubiona rutyna.
Gdy dotarła na osiedle rodziców, przez dłuższy czas nie mogła znaleźć wolnego miejsca parkingowego. Wyglądało na to, że większość mieszkańców była już w domach i oddawała się przygotowaniom do nadchodzącej wieczerzy. W końcu Marta zaparkowała jednym kołem na trawniku, a drugim na skrawku miejsca parkingowego, którego połowę zajął już właściciel jakiegoś skutera. Wyłączyła silnik i popatrzyła na blok, w którym się wychowała. Rodzice od lat mieszkali na tym samym osiedlu, nadal stał tu też trzepak, na którym przesiadywała w dzieciństwie. Teraz dzieci i młodzież mieli już do dyspozycji kolorowy plac zabaw, więc metalowa konstrukcja służyła tylko do trzepania dywanów.
Kiedy wysiadła i z prezentami ruszyła do wejścia, dostrzegła w oknie kuchni rodziców mamę, która obserwowała ją zza firanki. Pomachała jej lekko, a Aneta odpowiedziała tym samym. Marta weszła do budynku i wjechała windą, a w drzwiach czekał już na nią ojciec, najwidoczniej oddelegowany przez matkę. Marta przywitała się z nim i podała mu zapakowane prezenty.
– Połóż je pod choinką – poleciła. – Tylko do żadnego nie zaglądaj! To mają być niespodzianki!
Ojciec się roześmiał, ale zrobił, o co prosiła. Marta zdjęła wierzchnie ubrania i zajrzała do mamy do kuchni, z której coś ładnie pachniało. Od razu wyczuła woń cynamonu i jabłek – Aneta jak co roku robiła na święta szarlotkę. W powietrzu unosił się też zapach grzybów i barszczu.
– Martusia! – Aneta ożywiła się na widok córki i uściskała ją mocno.
– Udusisz mnie! – zaśmiała się Marta.
– Chyba trochę przesadzasz. Po prostu stęskniłam się za swoją córeczką.
– Dorosłą córką – poprawiła ją Marta. – Przypominam ci, że nie jestem już małą dziewczynką.
– Dla mnie zawsze nią będziesz – odparła Aneta, a potem wskazała na kawałki karpia i pstrąga, które leżały na desce na blacie. – Przyprawisz je? Szarlotka jest już właściwie gotowa, więc zaraz będziemy mogły upiec te ryby.
Marta skinęła głową, przecież obiecała się tym zająć.
– Podaj mi tylko sól i cukier. Zioła urwę sobie sama. – Spojrzała na doniczki na parapecie, w których Aneta uprawiała bazylię, oregano i aromatyczną kolendrę. – Ach, i przydałaby się jeszcze cytryna!
Następne kilkadziesiąt minut spędziły w kuchni. Mama doprawiała barszcz, a Marta w tym czasie zajęła się rybami, które tuż po wpół do drugiej wylądowały w piekarniku. Na chwilę zajrzał do nich ojciec, ale jak co roku podpadł żonie, zaglądając do garnków, i szybko został wyproszony z kuchni.
– Może dzięki temu chociaż trochę jedzenia zostanie na kolację – mruknęła Aneta.
Marta z uśmiechem popatrzyła na matkę. Co roku ta sama sytuacja i ta sama śpiewka – przemknęło jej przez myśl. Choć to właściwie było urocze, że rodzice wcale się nie zmieniali.
– A babcia o której przyjedzie? – spytała, zaglądając do ryby.
– Och, ma dziś jeszcze jakąś Wigilię z bezdomnymi i mówiła, że dotrze na samą kolację.
– Kupiłam jej torebkę. Mam nadzieję, że jej się spodoba.
– Na pewno! Ojciec w tym roku chciał jej podarować ciepły koc i sweter.
– Koc i sweter? – zaśmiała się Marta, bo takie rzeczy w ogóle nie były w stylu babci Janiny.
– Tak. Ja też tak zareagowałam – parsknęła Aneta. – Na szczęście udało mi się mu wytłumaczyć, że babcia prędzej obraziłaby się za coś takiego, niż ucieszyła z prezentu.
– Prawda. Stateczną i spokojną emerytką to ona nie jest.
– Mnie tego nie musisz powtarzać.
– Więc co jej ostatecznie kupiliście?
– Kosz prezentowy z kosmetykami do kąpieli, żeby po tych szaleństwach mogła zaznać chociaż odrobiny relaksu. I nowy czajnik. Marudziła ostatnio, że stary jej się zepsuł, a nigdzie nie mogła dostać takiego samego. Zamówiłam go przez internet.
– Myślę, że to o wiele lepsze prezenty niż to, co wymyślił ojciec.
– Zgadzam się z tobą.
– A ja? – Marta popatrzyła na matkę. – Co ja dostanę?
– Tajemnica! – Aneta wyszczerzyła zęby. – Dowiesz się tego dopiero po kolacji.
Marta zrobiła minę zbitego psa.
– Jesteś czasami okrutna.
– Po prostu chcę, żebyś miała niespodziankę – odrzekła Aneta i zajrzała do garnka z czerwonym barszczem. – Posmakujesz? Chcę go już ostatecznie doprawić, a wydaje mi się, że brakuje trochę pieprzu.
Marta wzięła łyżkę i spróbowała zupy.
– Ja też dodałabym pieprzu. I może jeszcze trochę soku z cytryny. Dobry byłby odrobinę kwaśniejszy – orzekła.
Ojciec w tym czasie włączył w salonie płytę z kolędami. Atmosfera od razu stała się jeszcze bardziej świąteczna i przypomniała kobiecie dawne, piękne lata, gdy podekscytowana wypatrywała pierwszej gwiazdki. Jak każdego roku – przemknęło przez głowę Marty. Odkąd przestała być małą dziewczynką, zawsze przed wieczerzą wigilijną krzątała się z mamą po kuchni, podczas gdy ojciec na wszelki wypadek chował się w salonie i nucił pod nosem kolędy.
Rozdział 4
Janina natomiast czuła ducha świąt już od rana. Po zjedzeniu postnego śniadania, czyli kromki chleba popitej wodą, od razu pognała na występ dzieciaków, który wspaniale wprowadził ją w świąteczny nastrój. Wzruszona wysłuchała deklamacji dzieci przebranych za pastuszków, Marię, Józefa oraz przeróżne zwierzęta, a potem z łezką w oku dzieliła się opłatkiem z koleżankami i kolegami z uniwersytetu trzeciego wieku, którzy nie wyjechali nigdzie na święta. W rogu sali stała pięknie udekorowana choinka, a w powietrzu unosił się zapach cynamonu, pomarańczy i ciast, które organizatorzy akcji przynieśli jako poczęstunek. Janina z przyjemnością posmakowała domowej szarlotki i wypiła aromatyczną, rozgrzewającą herbatę z goździkami oraz cytryną – a to wszystko przy dźwięku kolęd.
Po dwóch godzinach gościny uznała jednak, że czas jechać dalej, dlatego pożegnała się z koleżankami i organizatorami spotkania i pojechała na rynek. To tam miała dzisiaj wraz z innymi wolontariuszami rozdawać wigilijne potrawy bezdomnym. Pogoda nie była jednak najlepsza – wilgotne powietrze potęgowało uczucie chłodu, dlatego starsza pani podziękowała sobie w duchu za to, że przezornie włożyła grubą kurtkę. Mrozu co prawda nie było, ale temperatura oscylowała tego dnia w okolicy zaledwie kilku stopni powyżej zera, a słońce schowało się za chmurami, zapowiadając brzydki, pochmurny wieczór.
Janina minęła kilku mężczyzn niosących choinki oraz grupkę dzieciaków z prezentowymi torebkami w dłoniach. Pewnie wracają z jakiegoś zorganizowanego spotkania – pomyślała. Gdy tylko weszła na główny deptak – udekorowany już tysiącami lampek i innych ozdób świątecznych – pomachała do niej znajoma z organizacji.
– Janinka! – zawołała z daleka.
Była to niska i nieco przy kości kobieta o pięknych oczach, która dopiero co skończyła trzydziestkę. Mimo ewidentnej różnicy wieku świetnie się jednak dogadywały. Już od wielu lat spotykały się regularnie podczas różnych akcji charytatywnych w mieście i szybko zapałały do siebie sympatią. Kilka razy umówiły się na kawę, a raz Janina zaprosiła Anię do siebie na sobotni obiad i ciasto.
– Witaj, Aniu – powiedziała, podchodząc do koleżanki, i cmoknęła ją w policzek.
Za plecami znajomej rozciągał się długi rząd stołów, który miał służyć dzisiaj za bufet, a przy nim stały wieże z papierowych talerzy i kubków. Wolontariusze ustawiali na stołach wielkie garnki, nad którymi unosił się aromat grzybów, kapusty i czerwonego barszczu.
– Pachnie cudownie, co? – Ania zerknęła przez ramię na miejsce do wydawania jedzenia.
– O tak. Aż sama zrobiłam się głodna.
– Zaproponowałabym ci, żebyś coś sobie skubnęła, ale w zeszłym roku przyszło tak wiele osób, że boję się, że i tak nie starczy jedzenia.
– No coś ty. Ja jestem pewna, że każdy obficie napełni żołądek.
– Obyś miała rację. To co? Przy czym chcesz stanąć? Może przy zupie? Albo przy cieście?
– Mogę zająć się ciastem. Nie przepadam aż tak za słodyczami, więc nie będzie mnie kusiło podjadanie.
Ania ze śmiechem poprowadziła starszą panią do nastoletnich wolontariuszek, które ustawiały właśnie potężne blachy ciasta na blacie. Potem Janina została z nimi sama i rozcierając zziębnięte ręce, popatrzyła na grupkę mężczyzn, którzy czekali już na jedzenie, stojąc pod ścianami kamienic. Cieszyła ją myśl, że może chociaż w ten sposób pomóc komuś w te święta.
Kilkanaście minut później rozpoczęło się prawdziwe szaleństwo. Do stołów zaczęli napływać kolejni ludzie i wszyscy wolontariusze mieli pełne ręce roboty przy wydawaniu gorących posiłków. Janina nie wiedziała, skąd ci wszyscy głodni się biorą, ale ich liczba szybko zaczęła przerastać jej najśmielsze oczekiwania.
– A nie mówiłam? – mruknęła do niej Ania, która szła do samochodu po kolejny gar pełen pierogów. – Jak nic nie wystarczy jedzenia.
Janina nakładała kawałki ciasta na tacki i wręczała je przybyłym. Każdemu życzyła też wesołych świąt i niekiedy, od słowa do słowa, wywiązywały się przy stole naprawdę ciekawe rozmowy. Poznała na przykład starsze małżeństwo, które miało wręcz głodowe emerytury, oraz mamę z dzieckiem wyrzuconych z domu i od lat tułających się po noclegowniach. Słuchała ich opowieści z przejęciem i smutkiem, obiecując sobie, że już nigdy nie będzie narzekała na swój los. Były też miłe akcenty. Na przykład pod koniec wydawania jedzenia podszedł do niej mały chłopiec i wręczył jej własnoręcznie zrobioną laurkę. „Dla anioła w ludzkiej skórze” – widniało na kartce. Janina w podziękowaniu aż go ucałowała.
Powoli kończyła wydawać ciasto. Będąc w ciągłym ruchu, nie zmarzła, no, może nieco wyziębiły jej się palce u stóp. No i na szczęście, mimo obaw Ani, w tym roku dla nikogo nie zabrakło jedzenia. A ona naprawdę cieszyła się, że zrobiła dobry uczynek i nie przeszkadzało jej to, że czuła się teraz zmęczona.
Po skończonej pracy młodsi wolontariusze zaczęli sprzątać, a Janina przyjęła podziękowania za pomoc od głównego organizatora akcji. Potem jeszcze Ania podeszła do niej, żeby złożyć życzenia i przełamać się opłatkiem.
– Wesołych świąt, Janinko – powiedziała z uśmiechem. – Oby rodzący się Jezus wynagrodził ci twoje dobre serce.
– I tobie też, kochana. Dziękuję – odparła Janina.
Po chwili jednak wymówiła się wyjazdem do córki i pojechała do domu. Zamierzała wygrzać w ciepłej wodzie skostniałe palce u stóp. Z miską pełną piany usadowiła się przy choince i wspomniała zmarłego męża, który w takiej sytuacji zawsze przynosił jej ciepłą herbatę.
– Och, szkoda, że już cię z nami nie ma, Hektorze – szepnęła, patrząc na gwiazdę na czubku choinki. Nie rozczulała się jednak, dobrze rozumiała, że taka jest kolej rzeczy. Gdy w pełni się rozgrzała, ubrała się odświętnie, wzięła prezenty i udała się autobusem do zięcia i córki.
Kiedy wysiadła na przystanku przy znajomym osiedlu, na dworze panował już zmrok. Ciemność rozpraszało światło zamontowanych gdzieniegdzie przydrożnych latarni. W oddali widać było ludzi, którzy wyszli jeszcze z psami albo szli do samochodów.
Ale nic dziwnego, w końcu jest Wigilia – pomyślała. Zdecydowana większość społeczeństwa zaszyła się w domach z bliskimi, żeby wspólnie celebrować ten wyjątkowy czas. Janina uważała, że to piękny zwyczaj. Ludzie mogli się kłócić i mówić, że się nienawidzą, ale gdy nadchodził ten szczególny dzień, gasła większość sporów i rodzina znowu była rodziną. Choćby za to tak bardzo lubiła te święta.