Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy kobieca intuicja nigdy nie zawodzi?
Kinga wiedzie szczęśliwe życie. Stworzyła dom, o jakim zawsze marzyła. Wydaje się, że można jej tylko zazdrościć. Jednak coraz rzadziej obecny mąż i coraz częstsze kłótnie powodują rysę na tym pięknym obrazku. Gdy kobieta przypadkiem znajduje w rzeczach ukochanego tajemniczą karteczkę, nie wie sama, co o tym myśleć. Dokąd zaprowadzi ją jej własne śledztwo?
Poruszająca seria „W TAJEMNICY” to historie, które wciągają od pierwszych słów. Daj się ponieść opowieści, poczuj intensywne emocje i pozwól Agacie Przybyłek poruszyć twoje serce.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 308
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Seria W TAJEMNICY z detektywem Rafałem Kamieńskim:
tom 1 Od pierwszych słów
tom 2 Mimo twoich kłamstw
tom 3 Jedyna na świecie – w przygotowaniu
tom 4 Moje serce pamięta – w przygotowaniu
Copyright © Agata Przybyłek-Sienkiewicz, 2021
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021
Redaktor prowadząca: Sylwia Smoluch
Marketing i promocja: Katarzyna Schinkel-Barbarzak, Aleksandra Wolska
Redakcja: Barbara Kaszubowska
Korekta: Magdalena Owczarzak, Katarzyna Dragan
Skład i łamanie: Justyna Nowaczyk
Projekt okładki i ilustracja: Bogdana Sarnowska
Fotografie na okładce: Jr Korpa / Unsplash
Fotografia autorki: Agnieszka Werecha-Osińska / Foto Do Kwadratu
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-66981-23-2
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Mojemu mężowi i córeczce.
Jesteście dla mnie najważniejsi.
Rozdział 1
Czy zawsze wierzyła w istnienie kobiecej intuicji? Tak, chyba tak. Już wiele lat temu, gdy jeszcze pod koniec gimnazjum umawiała się z pewnym chłopakiem, Kinga niemal od razu wyczuła szóstym zmysłem, że ten spotyka się jednocześnie z inną dziewczyną. Przez lata napatrzyła się na tyle kobiet przekonanych o zdradzie mężów, pracując w agencji detektywistycznej ojca, że właściwie nie miała już żadnych wątpliwości co do tego, że te kobiety, choć dzwoniły do niej do sekretariatu, mówiąc, że chciałyby się tylko upewnić, czy mąż nie ma romansu, jakimś dziwnym trafem w głębi duszy miały już pewność. Zawsze wiedziały. A dowody były im najczęściej potrzebne jedynie do procesu rozwodowego albo jakiegoś bardziej lub mniej zawoalowanego szantażu, dzięki któremu chciały coś ugrać. Kobieca intuicja, czymkolwiek była, istniała naprawdę.
Jednak nie o tym Kinga myślała w to sobotnie przedpołudnie, gdy wściekła po raz kolejny klękała przed pralką, która znowu przestała pracować w połowie programu. Ubrana w luźne spodnie i bawełnianą koszulkę, z jasnymi włosami spiętymi w niedbały kok, wpatrywała się w urządzenie, myśląc tylko o tym, czy w przypływie złości nie wyrzucić go czasem przez okno. Choć kupili z mężem tę pralkę zaledwie rok temu, zepsuła się już czwarty raz. Wizyty rzekomo wspaniałych serwisantów nie pomagały na dłużej niż kilka miesięcy. Kindze zupełnie nie uśmiechało się pranie ręczne tego wszystkiego, co zaledwie dwadzieścia minut temu energicznie wepchnęła do bębna. Nie wspominając o stercie ubrań czekających na swoją kolej w koszu.
– Co ona tak pika? – Nagle dobiegł do jej uszu dziecięcy głos.
Kinga popatrzyła na młodszego synka stojącego w drzwiach. Szymek miał sześć lat i od rana grał ze starszym bratem na komputerze w jakąś arcyciekawą grę, ale widocznie teraz zainteresowały go dźwięki wydawane przez pralkę. Ubrany w pomarańczowe spodenki i szarą koszulkę do złudzenia przypominał Kindze męża. Kuba, lekarz pracujący w pobliskim szpitalu, był wyjątkowo przystojnym mężczyzną. Choć znali się już od dawna i miewali lepsze oraz gorsze momenty – jak to w małżeństwie – wciąż jej się podobał i nie miała nic przeciwko temu, żeby Szymek wyrósł w przyszłości na takiego samego przystojniaka.
Mimo złości, która rozsadzała ją od środka, spokojnie odpowiedziała na jego pytanie.
– Chyba znów się zepsuła – zawyrokowała.
Szymek zrobił zamyśloną minę.
– Dzwonimy do taty czy od razu po mechanika?
– Szczerze? Mam ochotę zadzwonić do sklepu i po prostu zamówić nową.
– W końcu – ucieszył się malec. – Ta krowa ciągle się psuje.
– Krowa? – zaśmiała się Kinga. Czasami w głowę zachodziła, skąd on bierze niektóre określenia.
Chłopiec wzruszył ramionami, jakby nie widział w tym nic zabawnego.
– Tata tak kiedyś na nią powiedział. Naprawdę potrzebujesz nowej pralki, mamusiu.
– Będę to miała na uwadze.
Szymek uśmiechnął się do niej, po czym odwrócił się i pobiegł z powrotem do brata. Kinga z rezygnacją spróbowała jeszcze raz włączyć urządzenie, ale pralka nie współpracowała. Nie chciała zaprzątać domowymi kłopotami Kuby, który miał dzisiaj dyżur, więc po prostu wyjęła pranie do miski, a potem wytarła wodę, która wylała się przy tym z bębna. Przerzuciła ubrania do wanny, a następnie, sztuka po sztuce, zaczęła je prać. Już po kilkunastu minutach bolały ją ręce i miała pozdzieraną skórę na dłoniach, ale udało jej się ani razu nie przekląć pod nosem i jakąś godzinę później pranie schło już na balkonie. W nagrodę Kinga zamierzała uraczyć się kawą i odpocząć na kanapie, ale wtedy do pokoju wkroczył jej starszy syn, Jeremiasz, a zaraz za nim Szymek.
– Głodny jestem – powiedział ten pierwszy.
– Ja też – zawtórował mu brat. – Kiedy będzie obiad?
Kinga westchnęła. Najchętniej powiedziałaby im, że jutro, bo jest tak zmęczona, że mogliby dać jej spokój i sami zrobić sobie dzisiaj kanapki, ale z doświadczenia wiedziała, że potem musiałaby sprzątać całą kuchnię, więc po prostu odstawiła kubek z kawą na stolik.
– Mam w zamrażarce paluszki rybne, mogę je wam usmażyć. Do tego jakieś ziemniaki i surówka, może być?
– Ja wolałbym zupę – oznajmił Szymek.
– Zlituj się nad matką, synu. Przez godzinę prałam ręcznie. Zupę mogę przygotować jutro.
– No dobra, ale zrób wtedy ogórkową – zgodził się Szymek.
– Jak sobie życzysz.
– Ja nie lubię ogórkowej – oburzył się Jeremiasz. – Nie mógłby być rosół?
– Ja chcę ogórkową!
– Ciągle jemy ogórkową, nie mieszkasz tu sam.
Kinga wstała z kanapy, myśląc, że zaraz z nimi zwariuje.
– To dojdźcie do jakiegoś porozumienia w kwestii jutrzejszej zupy, a ja usmażę te paluszki – mruknęła, wymijając chłopców w drodze do kuchni. – I kłóćcie się gdzieś indziej, żebym nie musiała tego wysłuchiwać.
Dzieci chyba zrozumiały, że mama jest zmęczona, bo przestały się sprzeczać, ale poszły za nią do kuchni. Usiadłszy przy stole, Szymek zajął się niedokończoną wcześniej kolorowanką, a Jeremiasz nie wiadomo skąd wyciągnął kostkę Rubika i zaczął ją obracać w dłoniach.
Chociaż chwila ciszy – pomyślała Kinga i wyjęła z szafki ziemniaki. Z dwójką dzieci w domu to był luksus. Czasami śmiała się nawet do brata, że wychodzi rano do pracy, żeby odpocząć od gwaru i dzieci. I choć były to żarty, dostrzegała w tych słowach ziarnko prawdy.
Pracowała w rodzinnym biurze detektywistycznym od kilku lat. Ojciec zaproponował jej stanowisko sekretarki właściwie zaraz po tym, gdy obroniła dyplom z administracji. Początkowo obawiała się, czy praca z Bernardem i Rafałem, ojcem i bratem, będzie dobrym pomysłem, ale potem uznała, że ojciec na pewno okaże się wyrozumiały dla córki, jeśli chodzi o wolne z powodu opieki nad dziećmi, więc po krótkim namyśle z zadowoleniem przyjęła propozycję.
I dotąd nigdy nie żałowała. Ojciec okazał się dobrym szefem, a ona wywiązywała się wzorowo ze swoich obowiązków, więc nie mógł jej nic zarzucić. Poza tym najzwyczajniej w świecie lubiła tę pracę. Przez agencję przewijały się dziesiątki ludzi, a ona lubiła kontakt z nimi. No, może tylko widok tych wszystkich zapłakanych kobiet, które dzięki jej ojcu lub bratu znalazły dowody na niewierność swoich partnerów, nie działał na nią najlepiej, ale z czasem i do tego się przyzwyczaiła.
Głodomory z niecierpliwością czekały na jedzenie. Podała im talerze z obiadem i sama usiadła naprzeciw synów. Trochę brakowało jej Kuby przy tym rodzinnym obiedzie, ale po tylu latach bycia żoną lekarza i do tego przywykła. Początkowo złościła się na to, że mąż musi dyżurować, zwłaszcza w święta, które spędzała wtedy z Rafałem i ojcem, ale potem nauczyła się z tym radzić i stała się bardziej niezależna. Nadal kochała Kubę, i to do szaleństwa, ale ceniła sobie ten czas, który mogła spędzić sama lub tylko z dziećmi. Zresztą przeczytała kiedyś, że kluczem do stworzenia udanego związku jest to, żeby każdy z partnerów miał przestrzeń dla siebie. Wydawało jej się to mądre i zawsze mówiła o tym młodszym koleżankom.
Gdy dzieciaki pochłonęły posiłek, Kinga uruchomiła zmywarkę i mogła wreszcie odpocząć. Chłopcy pobiegli grać na komputerze. Zwykle ganiła ich, gdy spędzali zbyt dużo czasu przed monitorem, lecz dzisiaj nie miała siły na wdrażanie metod wychowawczych. Zmęczona opadła na kanapę w salonie i zaczęła przeglądać pralki w jednym ze sklepów internetowych. Nie zamierzała teraz co prawda żadnej zamówić, bo to Kuba był u nich w domu specem w dziedzinie urządzeń elektrycznych, ale chciała zorientować się w cenach. Przez uchylone drzwi balkonowe wpadał do środka przyjemny wiaterek, a ona przeglądała nowe modele pralek, dopóki kilkadziesiąt minut później nie zadzwonił do niej Rafał.
Odruchowo uśmiechnęła się na widok jego zdjęcia wyświetlającego się na ekranie smartfona. Odkąd jej brat, detektyw nienarzekający na brak zleceń i popularności, jakiś czas temu zakochał się w pięknej kobiecie, którą poznał na Wybrzeżu podczas rozpracowywania jednego ze zleceń, nie widywali się już tak często jak kiedyś. Rafał, mieszczuch od urodzenia, niespodziewanie porzucił życie w stolicy i przeniósł się na prowincję. Wcześniej brał zlecenia głównie w Warszawie, ale po zmianie stylu życia pracował przede wszystkim w terenie i rzadziej zaglądał przez to do biura. A szkoda. Bo choć dzieliło ich kilka lat, zawsze dobrze się dogadywali i Kinga uważała brata za swojego najlepszego przyjaciela. Choć oczywiście nigdy mu o tym nie powiedziała i teraz też nie zamierzała go o tym informować.
– No w końcu – mruknęła na powitanie, kiedy odebrała telefon. – Znany i lubiany Rafał Kamieński raczył zadzwonić do siostry. Czym sobie zasłużyłam na tę nagłą uwagę? – spytała, siadając.
Rafał zaśmiał się, rozbawiony ironią w głosie siostry.
– Ciebie też miło słyszeć, siostrzyczko. Co tam w stolicy?
– Ach, wiesz, jak to jest. Blichtr, wielkomiejski pęd, wystawne życie, praca… – odparła z emfazą. – A ty w ogóle masz zasięg na tej swojej prowincji?
– Czasem uda się złapać jedną kreskę.
– Macie tam lokalną księgę na podobieństwo Księgi rekordów Guinnessa? Moim zdaniem powinieneś odnotować ten sukces.
– Wiesz co? Lata lecą, a ty nic się nie zmieniasz.
– Masz na myśli mój cudownie cięty język?
– Tak. Uwielbiam go. Mówiłem ci o tym?
– Możliwe – odparła, poważniejąc. – A tak zupełnie serio: co u ciebie słychać, braciszku? Nadal tak dobrze układa ci się z Amelią? Bańka nie prysła? Nie wracasz do Warszawy?
– Chyba powinnaś w końcu na dobre pogodzić się z moją nieobecnością – odpowiedział Rafał. – Amelia jest wspaniałą kobietą i jestem z nią tutaj szczęśliwy. W dodatku poznałem ostatnio kilka fajnych osób, więc zaczynam mieć tu nawet namiastkę życia towarzyskiego.
– A sądziłam, że po tym, jak rozwiązałeś zagadkę Drogi Rozpaczy, nie możesz opędzić się od sympatyków.
– Częściowo rozwiązałem – podkreślił Kamieński.
I rzeczywiście tak było. Gdy jakiś czas temu Rafał pojechał na Wybrzeże zbadać tajemnicę zaginięć kilku kobiet, nie udało mu się w całości rozwikłać tej sprawy, nad czym do tej pory niekiedy ubolewał. Tamtejsza ludność mimo wszystko uznała jednak jego poczynania za wyczyn i wdzięczna pani burmistrz urządziła nawet przyjęcie na jego cześć.
– Mniejsza o takie szczegóły – mruknęła Kinga. – Dla wielu i tak na pewno jesteś bohaterem.
– Może. Ale nie dzwonię, żeby o tym rozmawiać.
– Niech zgadnę – weszła mu w słowo. – Chciałeś zapytać o stan zdrowia ojca.
– Czy ty czytasz mi w myślach?
Kinga uśmiechnęła się i pomyślała o Bernardzie, który na szczęście ostatnio czuł się już lepiej. Kilka miesięcy temu, kiedy Rafał kończył zlecenie na Wybrzeżu, ojciec w wyniku wypadku samochodowego doznał licznych urazów. Mimo operacji początkowo jego stan był ciężki, Kinga i Rafał bardzo obawiali się o jego życie i zdrowie, ale Bernard z tego wyszedł i nadal był sprawnym, pełnym energii starszym panem.
Właściwie to ten wypadek był szczęściem w nieszczęściu – uznała Kinga. Od śmierci matki ojciec nie dbał o swoje zdrowie i mimo licznych próśb ze strony dzieci unikał lekarzy. Podczas pobytu w szpitalu po wypadku został w końcu dokładnie przebadany i dowiedział się na przykład, że ma początki cukrzycy. Diabetolog od razu wdrożył odpowiednią dietę, a ojciec przestał pogrywać z życiem i zaczął przejmować się swoim zdrowiem. Skrupulatnie notował w kalendarzu terminy kolejnych wizyt lekarskich i stawiał się na każdej. Kinga cieszyła się z tej zmiany. Mamę już pochowała, nie chciała stracić też ojca.
– Tata ma się dobrze – uspokoiła Rafała. – Chyba w końcu zaczął dbać o swoje zdrowie.
– Pilnujesz, żeby brał leki i chodził do lekarza?
– Na początku go nadzorowałam, ale wierz mi, nie muszę. Zaskoczył mnie i okazał się naprawdę wzorowym pacjentem. Sam o wszystkim pamięta i nawet ustawił sobie regularne przypomnienie w telefonie, żeby brać leki co do minuty o tej samej porze.
– A to tatuś…
– Jak widzisz, nie musisz się o niego martwić – oznajmiła siostra. – Radzi sobie, a ja dyskretnie nad nim czuwam. Zresztą Kuba też. Jutro mamy się spotkać na wspólnym obiedzie.
– Co dobrego przygotujesz?
– Tym razem zjemy poza domem. Kuba obiecał jakiś czas temu chłopakom, że zabierze ich na pizzę, więc umówiliśmy się z ojcem we włoskiej knajpce.
– Szkoda, że nie mogę do was dołączyć.
– No wiesz, wyprowadzka była twoją decyzją.
– Wiem i uprzedzając twoje kolejne pytanie: niczego nie żałuję – zapewnił ją Rafał. – Zresztą, tak między nami, mam niedługo w planach zabrać Amelię na kilka dni do stolicy.
– Oho, czyżbyś jednak stęsknił się za miejskim życiem?
– Raczej za moją ironiczną siostrzyczką i ojcem, ale nazywaj to, jak chcesz.
Kinga darowała sobie dalsze docinki.
– To kiedy przyjeżdżacie?
– Jeszcze nie wiem, ale uprzedzę cię kilka dni wcześniej, żebyś zarezerwowała dla nas trochę czasu.
– Bo ja mam taki zapełniony terminarz…
– Mimo wszystko odezwę się wcześniej. A teraz kończę, bo słyszę z kuchni wołanie Amelii. Trzymaj się. I pozdrów Kubę i dzieciaki! – rzucił na koniec.
– Pozdrowię – odparła Kinga, po czym pożegnała się z bratem i odłożyła telefon.
Nie przyznałaby tego chyba nawet łamana kołem, ale tęskniła za Rafałem. I choć cieszyła się, że jest szczęśliwy, czasami żałowała, że musiał zakochać się akurat w kobiecie znad morza i wyjechać.
Przez resztę dnia na zmianę sprzątała i odpoczywała. Choć po przeprawie z praniem czuła się zmęczona, doprowadziła jednak mieszkanie do porządku, a pod wieczór wybrała się z dziećmi na zakupy połączone z długim spacerem, żeby zaczerpnęły świeżego powietrza. Po kolacji wysłała synów po kolei do wanny i gdy o dwudziestej pierwszej zasnęli, sama wzięła prysznic, a potem poszła do łóżka.
Kocham Cię – napisała przed snem SMS-a do Kuby.
Mąż jednak nie odpisał, pewnie składał właśnie czyjąś złamaną rękę lub nogę.
No nic – pomyślała, przytulając się do poduszki. Nie pierwszy i nie ostatni to raz. Żona lekarza w pewnym sensie zawsze była słomianą wdową. Kinga wolała akceptować ten fakt, aniżeli z nim walczyć.
Rozdział 2
Kuba ściągnął zakrwawiony fartuch i zamaszystym ruchem wrzucił go do kosza, który stał obok metalowych umywalek. To była już druga nieplanowana operacja tej nocy, choć wieczór początkowo zapowiadał się wyjątkowo spokojnie. Niestety, najpierw trafił na SOR połamany motocyklista, który uderzył w drzewo, wszedłszy w zakręt z nadmierną prędkością, a potem starsza kobieta, w której samochód wjechał pijany kierowca. W obu przypadkach ortopeda był niezbędny na bloku, więc spokojna noc spędzona na kanapie w pokoju lekarskim zamieniła się w wielogodzinny pobyt na sali operacyjnej.
Idealne zwieńczenie dyżuru – pomyślał Kuba, myjąc ręce. Ale nie to, że narzekał. Kochał swoją pracę i uważał szpital za drugi dom. Po prostu był już zmęczony i marzył o chwili odpoczynku. Operowanie, zwłaszcza w nocy, zawsze stanowiło nie lada wysiłek dla głowy i mięśni.
Pielęgniarki krzątały się wokół pacjentki, ale on na razie zrobił już swoje, więc umył się i wrócił do pokoju lekarskiego. O czwartej nad ranem na oddziale panowała cisza. Pacjenci w większości spali, koleżanka, z którą miał dyżur, gdzieś wybyła, więc postanowił, że chociaż przez chwilę się zdrzemnie. Wyjąwszy ze schowka pod kanapą koc, ułożył się wygodnie i zamknął zmęczone powieki.
O tak – pomyślał z rozkoszą. Sen to było to, czego teraz potrzebował. Miał nadzieję, że uda mu się zdrzemnąć chociaż z godzinę.
Od kiedy Kuba wiedział, że zostanie lekarzem? Właściwie już od dzieciństwa. Co prawda nie pochodził z rodziny lekarskiej, ale w któreś wakacje trafił w telewizji na odcinek amerykańskiego serialu o chirurgach i zachłysnął się tą pracą, choć miał zaledwie kilkanaście lat. Najpierw spodobało mu się po prostu to, że bohaterowie poświęcają życie, żeby leczyć ludzi, potem skupił się na pokazywanych w serialu przypadkach i uznał, że medycyna jest naprawdę fascynująca. Jeszcze tego samego lata przeczytał od deski do deski wszystkie rozdziały o anatomii w podręczniku od biologii, a kilka lat później złożył dokumenty do liceum na profil biologiczno-chemiczny.
– Jesteś pewny? – dziwili się jego rodzice, którzy od zawsze pragnęli, żeby syn został informatykiem.
– Na medycynę trudno się dostać.
– Dzisiaj komputery to przyszłość.
Ale Kuba był nieugięty. Znał większość odcinków ulubionego serialu już niemal na pamięć i świat chirurgów wciągnął go tak bardzo, że już będąc w liceum, kupił pierwszy akademicki podręcznik do medycyny. Nie opuścił też chyba ani jednego fakultetu z biologii, którą zamierzał zdawać na maturze, co podobało się zarówno nauczycielce tego przedmiotu, jak i jego rodzicom oraz wychowawczyni.
– Widzę, że masz poważne podejście do nauki, a to dobrze wróży – powiedziała mu kiedyś na godzinie wychowawczej ta ostatnia.
Kuba wziął sobie jej słowa do serca i od tamtej pory wkładał w naukę jeszcze więcej wysiłku. Zaczął nawet pisać lewą ręką, żeby usprawnić ją bardziej – w końcu to było istotne w pracy chirurga. I wcale a wcale nie zdziwiło go, gdy po maturze dostał się na wymarzoną medycynę. W dodatku na Warszawski Uniwersytet Medyczny, jedną z najbardziej cenionych uczelni medycznych w Polsce.
Na studiach jeszcze bardziej rozwinął swoją pasję. Jako aktywny student zyskał sympatię lekarzy i profesorów, dzięki czemu mógł dalej się rozwijać. Już na pierwszym roku pojechał z jednym z wykładowców na konferencję do Wrocławia, a na drugim został przewodniczącym warszawskiego oddziału jednej z organizacji studenckich, która angażowała się w liczne akcje promujące zdrowie. Nie mówiąc o tym, że każdą wolną chwilę spędzał w prosektorium, gdzie pomagał jednemu z doktorantów w badaniach naukowych nad płodami. Dzięki temu kilka miesięcy później jego nazwisko znalazło się pod branżowym artykułem w jednej z medycznych gazet, z czego przez długi czas był dumny.
Przez całe sześć lat studiów Kuba systematycznie zbliżał się do założonego celu, którym było zdanie egzaminu lekarskiego. Miewał lepsze i gorsze momenty, niektóre przedmioty lubił bardziej, inne mniej, ale na piątym roku zakochał się w ortopedii i wiedział już, że jeżeli tylko zda końcowy egzamin, to właśnie tę specjalizację wybierze.
I tak też się stało. Zaangażowanie i zapał popłaciły, rozpoczął rezydenturę z ortopedii. W tym samym roku kupili z Kingą mieszkanie na kredyt i urodził im się pierwszy syn. Może Kuba nie miał wtedy dla bliskich tyle czasu, ile mógłby im poświęcić, gdyby pracował w innym zawodzie, ale byli szczęśliwą rodziną. Kinga, którą poznał kiedyś na imprezie studenckiej, rozkwitła jako matka i urlop macierzyński bezsprzecznie jej służył, nawet jeśli początkowo narzekała na brak snu. Kuba nie oponował, kiedy postanowiła nadać synowi imię Jeremiasz, choć wydawało mu się nieco długie. Spędzał z malcem tyle wolnych chwil, ile mógł, i kochał go całym sercem. Ich życie biegło do przodu, może trochę przewidywalnie, ale spokojnie, więc na nic nie mógł narzekać. Realizował się zarówno zawodowo, jako lekarz, jak i jako mąż oraz ojciec. Gdy więc jakiś czas później Kinga zaczęła przebąkiwać o drugim dziecku, nie protestował i kilka miesięcy potem urodził się Szymek. Nadal byli szczęśliwi, choć żona parę razy wypomniała mu w złości, że woli spędzać czas w szpitalu niż z dziećmi. Tłumaczył sobie jednak, że po prostu jest zmęczona, i nie brał tych słów do siebie.
Nadal odpowiadała mu też praca. Nie wyobrażał już sobie, że miałby nie dyżurować albo wracać do domu codziennie o piętnastej. Choć kochał żonę i dzieci, szpital naprawdę był dla niego jak drugi dom, czasem nawet lepszy, bo spokojniejszy. Przynajmniej w te noce, kiedy nie dochodziło do żadnych wypadków i nie sterczał godzinami na bloku.
Gdy Kuba obudził się parę minut po piątej, na oddziale ciągle panował spokój. Przez nieosłonięte okna do pokoju lekarskiego wpadały pierwsze promienie wschodzącego słońca i to właśnie one go zbudziły. Kuba usiadł i się przeciągnął. Gdy kilka lat temu zaczął pracę w tym szpitalu, stała tutaj niewygodna kanapa i zawsze budził się na niej obolały. Czasami śmiali się nawet z innymi lekarzami, że za chwilę sami będą potrzebowali pomocy ortopedy. Parę miesięcy temu ordynator wymienił jednak sofę na nową. Choć Kuba był zmęczony po nocnych operacjach, nic nie bolało go od spania w skulonej pozycji i w całkiem niezłym nastroju zaparzył sobie kawę.
– Dla mnie też zrobisz? – Nagle usłyszał głos koleżanki, z którą dyżurował tej nocy.
Obrócił się do niej, zaskoczony jej nagłym przybyciem.
– Jasne – odparł. – Taką jak zawsze? Z mlekiem i cukrem?
Ania skinęła głową i usiadła na krześle przy stole, który stał na środku pokoju. Kuba dostrzegł kątem oka, że na jej twarzy maluje się zmęczenie, choć to było typowe chyba dla wszystkich lekarzy pod koniec dyżuru.
– Proszę – powiedział po chwili, podając jej kubek z aromatycznym i mocnym napojem.
Ania odetchnęła głęboko, delektując się pobudzającym zapachem.
– Dzięki. Właśnie tego mi było trzeba.
Kuba odsunął sobie krzesło od stołu i usiadł naprzeciw niej.
– Coś nie tak z którymś z pacjentów? – spytał, patrząc na jej bladą twarz, którą okalały jasne włosy.
– I tak, i nie.
– To znaczy? – spytał zaciekawiony.
Ania postawiła kubek na blacie i westchnęła.
– Mam problem z babcią.
– Kłopoty ze zdrowiem?
– Kilka tygodni temu podczas przechadzki po podwórku przewróciła się nieszczęśliwie. Złamała szyjkę kości udowej, potem spędziła trochę czasu z nogą na wyciągu w szpitalu, ale chociaż wróciła do domu, jej stan zdrowia nadal mi się nie podoba.
– To znaczy?
– Lekarze wstawili endoprotezę, ale od kilku dni babcia właściwie przestała wstawać z łóżka i skarży się na dolegliwości bólowe. Jakąś godzinę temu dzwoniła do mnie zmartwiona mama, bo babcię znowu mocno boli i przeklina cały świat.
– Może coś poszło nie tak podczas operacji?
– Nie wiem, oby nie.
– Albo może stanęła źle i endoproteza się przemieściła lub doszło do jej zwichnięcia? Sama wiesz, że to częste.
– Też tak myślę i nawet chciałam to sprawdzić, ale babcia nie pozwala mi się dotknąć.
– Ale dlaczego? Przecież to szczęście, że ma lekarza w rodzinie.
Ania spuściła wzrok.
– Jak by ci to powiedzieć… – mruknęła i obróciła kubek palcami. – Ona chyba nie uważa mnie za osobę zbyt kompetentną.
Kuba pokiwał głową.
– Ach, już rozumiem. To ten typ, co nie uznaje autorytetu młodszych?
– Chyba nawet nie chodzi w ogóle o młodszych. Bardziej o to, że ja jestem w jej oczach nadal dziewczynką, a nie doświadczonym lekarzem. Nie widzi we mnie specjalisty.
– Może powinnaś jej pomachać przed oczami dyplomem?
– Niestety nic by to nie dało. Moja babcia to uparta kobieta. Chyba dlatego tak się o nią martwię. Skontaktowałam się już nawet z lekarzem, który zakładał jej tę protezę, ale on nie widzi problemu. Powiedział, że wstawił ją prawidłowo i podczas pobytu babci w szpitalu jej stan go nie niepokoił.
– A dolegliwości bólowe, na które skarży się twoja babcia?
– Facet powiedział, że to normalne, że po tego typu złamaniach można czuć ból. Wiesz, potraktował moją babcię jak kolejną starszą pacjentkę, której nie należy się więcej uwagi, niż to konieczne. I tak cud, że nie wyskoczył z jakimś chamskim tekstem odnośnie do jej wieku.
– Kretyn – stwierdził Kuba. – Jakby starszym osobom już nic się od życia nie należało.
– Nic nie mów. Jestem taka wkurzona…
– To może ja mógłbym pomóc? – zaproponował niespodziewanie. – Jeśli chcesz, mogę obejrzeć biodro twojej babci.
Ania ożywiła się.
– Naprawdę? Mógłbyś to zrobić?
– Skoro mówisz, że z twoją babcią jest kiepsko, to nie możemy zostawić jej w tym stanie. Po co ma się męczyć.
Oczy Ani rozbłysły.
– Byłabym ci taka wdzięczna… Ta sprawa naprawdę spędza mi ostatnio sen z powiek.
– Kiedy mógłbym do niej pojechać? – Kuba upił kolejny łyk kawy. – Mój grafik znasz, a poza tym nie mam większych planów na nadchodzący tydzień. Właściwie to tylko dzisiaj nie mogę. Jestem już umówiony po południu, a żona by mnie zabiła, gdybym nie pojawił się na spotkaniu.
– W porządku. I tak nie czułabym się dobrze, zabierając ci czas wolny w niedzielę.
– To może we wtorek rano po dyżurze? – Kuba popatrzył na grafik. – Widzę, że masz wolne. Jeśli ci pasuje, to mógłbym podjechać do twojej babci od razu po pracy.
– Jasne, jeśli tylko znajdziesz dla nas czas.
– Wyślij mi adres SMS-em – poprosił.
Ania sięgnęła po długopis i kartkę, które leżały na brzegu stołu.
– Zapiszę ci, bo padł mi dzisiaj telefon, a nie zabrałam z domu ładowarki – powiedziała i napisała adres odręcznie.
Kuba wziął od niej kartkę i rzucił okiem na nazwę ulicy i numer domu.
– To osiedle domów jednorodzinnych przy parku?
– Zgadza się. Mieszkają tam moi rodzice. Po pobycie babci w szpitalu wzięli ją do siebie.
– W takim razie jesteśmy umówieni – odparł i dopił swoją kawę.
Przynajmniej zrobi jakiś dobry uczynek.
Rozdział 3
Kinga weszła po południu do restauracji i już z daleka dostrzegła ojca, który czekał przy stoliku.
– Cześć, tato – powiedziała, podchodząc do niego, i pocałowała go w policzek.
– Witaj, córeczko – odparł ciepło Bernard. – O! Są i moje kochane wnuki. – Spojrzał na dzieci.
– Cześć, dziadku! – zawołali radośnie chłopcy i również podbiegli, żeby się przywitać.
Kinga uśmiechnęła się, a potem zerknęła przez ramię na męża, który trzymał się nieco z tyłu. Kuba utrzymywał z teściem ciepłe relacje i gdy dzieciaki odsunęły się już od Bernarda, ze spokojem, po męsku, podał mu dłoń.
– Dzień dobry, tato. Dobrze cię widzieć.
Bernard otaksował go wzrokiem.
– Coś marnie wyglądasz, Jakubie. Czyżbyś był po dyżurze?
– Wrócił do domu rano – wcięła się Kinga. – Ale nie martw się, chwilę pospał.
– Ach, ta kobieta, co? – Bernard popatrzył na zięcia. – Człowiek nie ma przy niej ani chwili odpoczynku.
Kuba uśmiechnął się i mruknął:
– Chyba już do tego przywykłem.
– Siadamy? – spytał tymczasem zniecierpliwiony Jeremiasz. – Mam taką ochotę na pizzę, że już nie mogę się doczekać!
Kuba zmierzwił mu włosy, a potem całą rodziną usiedli wokół stołu i wzięli do rąk karty dań.
– My też jemy pizzę? – spytał Kuba Kingę.
Jego żona w skupieniu lustrowała jednak wzrokiem dania z makaronu.
– Jeśli masz ochotę, to zamów dla siebie. Ja dziś chyba wezmę tagliatelle z krewetkami.
– To może ja też zdecyduję się na jakiś makaron…
– A dla nas wielkie pepperoni! – ekscytował się Szymek.
– I do tego ostry sos – zawtórował mu brat.
Bernard po przyjacielsku pacnął Jeremiasza w nos.
– Ostry? A nie wypali wam on przełyków?
– Właśnie takie ostre sosy są najlepsze, dziadku!
– Ach, ta dzisiejsza młodzież – westchnął Bernard i spojrzał na Kingę. – Za czasów mojej młodości to nikt nawet nie słyszał o pizzy. A na pewno nie o sosach z ostrych papryczek.
– Co mogę powiedzieć, tato? Świat idzie do przodu.
Chwilę później podeszła do nich kelnerka, żeby przyjąć zamówienie. Do wybranych dań poprosili jeszcze o zimne napoje, a potem oddali się rozmowie w oczekiwaniu na jedzenie.
– Co u was słychać? – spytał Bernard, pochylając się do przodu, podczas gdy dzieciaki włączyły jakąś grę w telefonie. – Kwiecień zbliża się ku końcowi, maj zleci tak szybko, że nawet się nie obejrzymy, i nastaną wakacje. Macie już jakieś plany?
Kinga zerknęła na męża.
– Chcemy wysłać chłopców w tym roku pierwszy raz na kolonie.
– Macie już coś na oku?
– Tak, Kuba przeglądał już różne oferty.
– Jedna wydaje się szczególnie interesująca – dodał lekarz. – Dwa tygodnie w ośrodku nad morzem połączone z nauką pływania i innymi sportowymi atrakcjami. Wydaje mi się, że to dobry pomysł dla chłopców.
– Brzmi dobrze. A wy myślicie o urlopie we dwoje?
– Kuba jeszcze nie wie, kiedy będzie miał wolne.
– Rozumiem. Ale ty, córciu, w razie czego nie bój się prosić o kilka dni urlopu swojego pracodawcę.
Kinga spojrzała na niego z wdzięcznością.
– Dzięki, tato. Jeśli o to chodzi, to naprawdę lubię pracować w rodzinnej firmie.
– Jeśli o to chodzi? – powtórzył za nią Bernard. – To znaczy, że są jakieś cienie takiego stanu?
– Nie, skądże. Czasami nie wiem, co gadam – poprawiła się szybko i spojrzała na ojca wymownie.
Bernard się roześmiał.
– Kocham cię, córeczko.
– A co u ciebie, tato? – zapytał Kuba. – Ze zdrowiem już lepiej?
– Tak, tak. Odpukać, ale z pomocą lekarzy udało mi się okiełznać chorobę.
– To dobrze. Ale gdybyś chciał umówić się jeszcze na jakieś konsultacje albo potrzebował pomocy, to jestem pod telefonem.
– Dziękuję, Jakubie, ale na razie jestem bardzo zadowolony z tych specjalistów, których poleciłeś mi, gdy wyszedłem ze szpitala. Zresztą dlaczego w ogóle rozmawiamy o moim stanie zdrowia? Czuję się świetnie. To taki nudny temat.
Kinga z Kubą popatrzyli po sobie.
– Jak chcesz – mruknęła córka. – Kuba po prostu się o ciebie troszczy.
– Wiem i doceniam to, ale lepiej zajmijcie się sobą – odparował Bernard. – Moim zdaniem naprawdę powinniście pomyśleć o urlopie tylko we dwoje. Przejmujecie się wszystkim i wszystkimi dookoła, a w takich warunkach łatwo zaniedbać małżeństwo.
– Wiesz, tato, po tylu wspólnych latach to człowiek nie myśli już o tym, żeby chodzić na randki.
– A to błąd. Ja po śmierci twojej mamy niczego nie żałowałem tak bardzo jak tego, że mogłem poświęcać jej więcej czasu i okazywać więcej czułości.
– Na razie to my musimy wybrać się do sklepu i kupić nową pralkę. – Kinga znów zerknęła na męża.
– Znowu się zepsuła? – jęknął Kuba.
– Niestety. Musiałam wczoraj prać ręcznie.
– Dzwoniłaś do serwisu?
– Nie mam zamiaru już więcej tam dzwonić. Przysyłają do nas tych pseudofachowców, a po kilku miesiącach znowu jest to samo.
Kuba zamilkł na chwilę.
– To chyba rzeczywiście najwyższy czas kupić nową.
– No raczej. Nie mam już zamiaru dłużej prać ręcznie. Jak nie kupimy tej pralki, to ty będziesz się tym od dzisiaj zajmował.
– Spokojnie, przecież powiedziałem, że pojedziemy do sklepu.
– Kiedy?
– A bo ja wiem? Może we wtorek po twojej pracy?
– Dobrze. Tylko spróbuj się spóźnić, a nie ręczę za siebie – powiedziała ostro.
Kuba już nie kontynuował tematu. Zresztą chwilę później kelnerka przyniosła jedzenie. Coraz więcej miał tych planów na wtorek, ale nie zamierzał narzekać. W końcu życie nie polegało tylko na pracy i odpoczynku.
Spędzili w restauracji prawie dwie godziny. Gdy na stół wjechała pizza, chłopcy byli wniebowzięci, a potem Bernard oznajmił, że zasponsoruje jeszcze wszystkim deser, więc zamówili słodkości. Kinga patrzyła na swoich bliskich, myśląc, jak wspaniale czuje się w ich towarzystwie i że powinni powtarzać takie spotkania częściej.
– Z wielką przyjemnością – odparł Bernard, gdy powiedziała to na głos. – Życie jest tak krótkie, że naprawdę trzeba celebrować czas z rodziną i doceniać wspólne chwile.
Gdy Kinga, Kuba i chłopcy wrócili do domu, Szymek i Jeremiasz pobiegli do siebie pograć na komputerze, a Kuba poszedł do kuchni, żeby zaparzyć sobie kolejną kawę tego popołudnia.
Kinga powiesiła na wieszakach kurtki, które synowie rzucili beztrosko na szafę, a potem dołączyła do męża i oparła się o blat.
– Nie za dużo tej kofeiny? – zagadnęła.
Kuba wybrał ulubiony program w ekspresie i zerknął na żonę przez ramię.
– Miałem ciężki dyżur, więc potrzebuję kolejnej dawki energii.
– Jakieś nagłe przypadki? – spytała. Wcześniej, spiesząc się na obiad z ojcem, nie mieli czasu o tym porozmawiać.
– Dwie nieplanowane operacje w środku nocy.
– Ojej. Wypadki?
– Połamany motocyklista i kobieta, w którą wjechał pijany kierowca.
– Wyjdą z tego?
– Powinni – odparł Kuba z wystudiowaną obojętnością.
Kinga zazdrościła mu trochę tego dystansu. Ona zawsze przejmowała się losem ludzi, o których jej opowiadał, choć jego zdawało się to nie wzruszać. Ale taka chyba była właśnie specyfika pracy lekarza. Oni musieli nauczyć się podchodzić do pewnych spraw bardziej obojętnie, żeby nie zwariować. Nie mogli zamartwiać się losem każdego pacjenta, ponieważ prędzej czy później sami zaczęliby mieć problemy ze zdrowiem.
Próbując nie myśleć o pacjentach męża, podeszła do szafki, w której trzymali słodycze, i wyjęła z niej opakowanie ciastek.
– Masz ochotę? Moim zdaniem będą pasować do kawy.
– Chętnie. A ty nie napijesz się ze mną?
– Nie, o tej porze już nie – odrzekła i przeszła do salonu. Zza ściany dobiegały do niej odgłosy komentujących grę dzieciaków. Usiadła na kanapie, a po chwili do pokoju wszedł Kuba. Gdy siadał, przechylił za mocno kubek i kilka kropel kawy kapnęło mu na spodnie.
– Cholera jasna – zaklął pod nosem. – A dopiero co wyjąłem je rano z szafy. W dodatku to moje ulubione dżinsy.
– Nic nie szkodzi. Wypiorę.
– Przecież pralka zepsuta.
Kinga wzięła od niego kubek z kawą i postawiła go na stole.
– Zdejmij je, to od razu przepiorę ręcznie. Dla mnie to żaden problem.
Kuba wciąż się pieklił, ale posłusznie pozbył się spodni.
– Zaraz wrócę. – Kinga zabrała je do łazienki.
Gdy szła na korytarz, mąż mamrotał coś jeszcze pod nosem, lecz gdy przymknęła drzwi i odkręciła strumień wody, szum zagłuszył dochodzące z salonu odgłosy. Wyjęła z szafki płyn do prania i nalała go trochę do umywalki, którą wcześniej zakorkowała. Napełniła ją do połowy, lecz zanim zamoczyła spodnie, przezornie wsunęła jeszcze rękę w kieszenie, bo już nie raz i nie dwa zdarzyło jej się wyprać jakieś banknoty albo drobiazg, których mąż nie wyjął przed praniem.
I właśnie wtedy ją znalazła. Jej palce niespodziewanie natrafiły na kartkę z odręcznie zapisanym adresem.
Rozdział 4
W poniedziałkowy poranek Ania obudziła się tak nieprzytomna, że nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby zamiast dnia od razu zaczęła się kolejna noc. Nie dość, że wczoraj nie spała za wiele po dyżurze, bo już dawno obiecała córeczce, że spędzą dzień razem, to w nocy dwukrotnie dzwoniła do niej mama, która martwiła się o babcię.
– Może byś przyjechała? – zapytała za drugim razem.
Ania odpaliła samochód i pod osłoną nocy, z rozespanym dzieckiem w foteliku, pomknęła ulicami Warszawy. Niestety, tak jak przewidziała, babcia nie dała jej się nawet dotknąć. Płakała tylko i marudziła, dopóki nie dostała kolejnej dawki silnych leków przeciwbólowych. Ania przyjechała do rodziców na marne, a w poniedziałkowy poranek musiała zerwać się z łóżka wcześniej niż zwykle, żeby podjechać jeszcze do domu po rzeczy Basi przed pracą. Nie mogła zawieźć dziecka do przedszkola w piżamie i bez plecaka. A o dziesiątej zaczynała pracę w prywatnej przychodni, w której czasami dorabiała.
Ania sama wychowywała córkę od prawie pięciu lat, ale całkiem nieźle sobie radziła. Początkowo połączenie bycia lekarką i samotną matką wydawało jej się nierealne i gdy zostawił ją partner, wylała morze łez w obawie, że będzie musiała zrezygnować z pracy w szpitalu, którą kochała, ale wtedy z pomocą przyszli jej rodzice i wspólnymi siłami udało im się zapewnić ciągłość opieki nad małą Baśką. Ojciec Ani był już na emeryturze, więc to on spędzał najwięcej czasu z wnuczką. Zanim mała poszła do przedszkola, opiekował się nią przedpołudniami i do tej pory odbierał chętnie dziewczynkę, kiedy Ania lub jego żona nie mogły.
Gdy Basia była młodsza, jej matce nie raz zdarzyło się jednak ronić łzy w poduszkę, miała poczucie, że za mało czasu poświęca córce.
– Bzdura – stwierdziła jednak jej mama, Bożena. – Robisz dla Baśki wszystko, co możesz, i wcale jej nie zaniedbujesz. Pozbądź się tych wyrzutów sumienia, bo tak daleko nie zajdziesz. Dziecku niepotrzebna jest matka, która się zadręcza. Ono potrzebuje być kochane, zadbane i mieć radosne dzieciństwo. I wierz mi, Basia właśnie takie ma.
Ania jeszcze przez jakiś czas była rozdarta, ale w końcu przyjęła słowa matki i przestała czuć się źle z tym, że kilka razy w tygodniu idzie na dyżur albo do przychodni. Zresztą z wiekiem dotarło do niej, że dziecko potrzebuje nie tylko rodziców, ale też dziadków, przyjaciół, dalszych krewnych. Każdy człowiek dokłada do jego życia małą cegiełkę i uczy nowych umiejętności. Porozmawiała o tym nawet kiedyś z psycholożką, która od czasu do czasu kręciła się po szpitalnym oddziale, i poczuła ulgę.
– W wielu kulturach dzieciakami opiekują się całe wioski – powiedziała jej wówczas kobieta. – To u nas cała opieka i presja spadają na matkę.
Na szczęście z każdym rokiem opieka nad Basią stawała się mniej wymagająca. Gdy minął etap pieluch i karmienia mlekiem, cała rodzina Ani odetchnęła z ulgą, a po ukończeniu dwóch lat mała trafiła na kilka godzin dziennie do żłobka i nawet Jan mógł trochę odpocząć. Potem żłobek zmienił się w przedszkole, Basia zaczęła coraz więcej rozumieć i Ani z roku na rok naprawdę było coraz łatwiej opiekować się córką. Poza tym szalenie lubiła z nią rozmawiać i na nowo poznawać świat z perspektywy dziecka. Basia zawsze miała ciekawe spostrzeżenia. I wyrastała na taką mądrą dziewczynkę…
Dzisiaj jednak ani Ania, ani jej córka nie były skore do rozmowy, gdy po szybkim śniadaniu w kuchni Bożeny pędziły samochodem po warszawskich ulicach. Ania skupiała się na tym, żeby nie uderzyć w żaden pojazd przed sobą i nie wyzywać ślamazarnych kierowców, a Basia siedziała niewyspana w foteliku na tylnym siedzeniu, widocznie nadal zmęczona po nocnej pobudce. Ani było jej żal i najchętniej zrobiłaby małej dziś wolne, ale ona i Bożena musiały iść do pracy, a ojciec miał o dziesiątej wizytę u lekarza i nie mógł jej odwołać. Chcąc nie chcąc, Basia musiała spędzić więc ten czas z grupą dzieci, a Ania uspokajała się tym, że po południu wyjątkowo pozwoli jej uciąć sobie drzemkę. Po przyjeździe do mieszkania pospiesznie przebrała więc i siebie, i dziecko, a potem wyjęła z lodówki jakieś jogurty na drugie śniadanie i znów wróciły z Basią do samochodu.
– Jestem taka zmęczona, mamusiu… – wyszeptała dziewczynka, gdy Ania zapinała ją w foteliku.
Kobieta westchnęła. Naprawdę chętnie zostawiłaby ją dziś w domu. Dorosłość i związane z nią obowiązki bywały czasami takie bezlitosne…
Na szczęście, gdy Basia zobaczyła koleżanki w przedszkolnej szatni, wstąpiła w nią nowa energia i jakby zapomniała o nieprzespanej nocy. Ania uśmiechnęła się, widząc, jak jasnowłosa córeczka oddala się w stronę sali, i gdy wracała do samochodu, jej wyrzuty sumienia nieco osłabły. Po kilku chwilach dotarła do niedużej, prywatnej przychodni na obrzeżach miasta i przebrała się w biały fartuch.
– Kawy, pani doktor? – zapytała ją jedna z recepcjonistek, gdy Ania wyszła na korytarz już w zawodowym wydaniu.
– Bardzo chętnie – odpowiedziała.
– W takim razie zaraz przyniosę pani do gabinetu. Mamy też dziś ciasto. Miałaby pani doktor ochotę?
– Jeśli nie zawiera orzechów, to poczęstuję się z przyjemnością.
– To sernik, jedna z pielęgniarek przyniosła. Jest z mango.
– W takim razie skosztuję z miłą chęcią.
– Dobrze. A karty pacjentów ma już pani na biurku.
Ania skinęła głową i minąwszy recepcję, ruszyła korytarzem w stronę gabinetu. Choć pracowała w przychodni od zaledwie kilku miesięcy, to zdążyła już bardzo polubić to miejsce. Po pierwsze, lokal był nowy i urządzony na bardzo wysokim poziomie. Nie znała właściciela, ponoć był zagranicznym inwestorem, wszystkie formalności załatwiała z rezydującym na miejscu dyrektorem, ale facet z pewnością nie narzekał na brak pieniędzy, ponieważ tak dobrego sprzętu jak tutaj próżno było szukać w szpitalu. Każdy gabinet wyposażono niczym pokój marzeń i korzystali na tym zarówno lekarze, jak i pacjenci. Po drugie, pracowała tutaj naprawdę miła obsługa. Ania bardzo lubiła tutejsze recepcjonistki i pielęgniarki i z kilkoma z nich chętnie wyszłaby po pracy na kawę lub plotki, gdyby tylko miała czas. W większości były to bardzo kontaktowe młode dziewczyny, z wieloma szybko znalazłaby wspólne tematy.
Teraz jednak skupiła się na pracy. Rzuciwszy krótkie „dzień dobry” do oczekujących przed gabinetem pacjentów, weszła do pomieszczenia i usadowiła się za biurkiem. Przez okno, które miała za plecami, wpadały do środka jasne promienie słońca, które wraz z białymi meblami i jasnymi ścianami sprawiały, że wnętrze było świetliste i przestronne. Ania wyjęła z kieszeni telefon, a potem przezornie wyciszyła go i włączyła komputer. Przesunęła karty pacjentów na brzeg biurka i spojrzała na pierwszą z nich. Wyglądało na to, że zacznie dzisiaj przyjmowanie chorych od młodej dziewczyny, którą zobaczy pierwszy raz. Na ekranie komputera pojawiła się prośba o hasło, więc Ania wpisała je, słysząc w tym samym czasie pukanie do drzwi.
– Proszę – zawołała, nie wiedząc, czy spodziewać się już pacjentki, czy recepcjonistki z kawą i ciastem.
Do gabinetu weszła ta druga. Do nozdrzy Ani od razu doleciał aromatyczny zapach kawy i momentalnie poczuła się mniej zmęczona.
– Kawa i sernik dla pani – powiedziała kobieta, po czym postawiła naczynia na stole.
– Dziękuję.
Lekarka upiła łyk kawy, a potem wyszła zza biurka, żeby poprosić pacjentkę.
Pracowała w przychodni aż do siedemnastej.
– Zmęczona? – zapytała ją młoda pielęgniarka, gdy po ostatnim pacjencie pani doktor wyszła na korytarz z torbą na ramieniu.
Ania uśmiechnęła się do niej.
– Trochę. Miałam dzisiaj sporo pacjentów. Na szczęście większość przyszła z drobnymi urazami, ale musiałam wypisać kilka skierowań do szpitala.
– Ojej.
– Niestety, to norma, jeśli chodzi o moją specjalność. Ludzie potrafią chodzić nawet parę tygodni ze złamaną nogą czy ręką, bo przecież wcale nie boli ich tak mocno, żeby zgłosić się do lekarza. A potem wychodzi na jaw, że uraz był poważny, i żałują, że nie zareagowali wcześniej.
– No tak. Ile się da, zgrywają twardzieli.
– Niestety. – Ania posłała jej uśmiech. – A teraz przepraszam, ale idę się przebrać. Moja córka jest u dziadków i najwyższy czas, żeby ją w końcu od nich odebrać.
– Jasne. Dobrego wieczoru, pani doktor.
– Wzajemnie – odparła Ania.
Chwilę później jechała już w kierunku mieszkania rodziców. Jutro wieczorem wyląduje na dyżurze w szpitalu. Pacjentów w przychodni miała przyjmować dopiero w przyszłym tygodniu.
Basia z babcią grabiły właśnie liście w ogródku, kiedy Ania zaparkowała samochód pod bramą.
– Mama! – zawołała na jej widok dziewczynka i podbiegła, by się przytulić.
Ania zmierzwiła włosy córeczki, a potem ukucnęła i dała małej czułego buziaka.
– Jak twój dzień?
– Dobrze! – wykrzyknęła Basia z entuzjazmem i wzięła ją za rękę. – W przedszkolu malowaliśmy owady palcami, a potem babcia zrobiła naleśniki i przyszłyśmy do ogródka robić wiosenne porządki.