Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
Choć melodia została przerwana, wciąż jest jeszcze szansa na rozpoczęcie zupełnie nowego tańca.
Hania wiedzie spokojne życie u boku Michała i trójki ich dzieci. Małżeństwo prowadzi klimatyczny pensjonat w dworku gdzieś na mazowieckiej wsi. Pewnego dnia do kobiety przychodzi list z zaproszeniem na jubileusz szkoły baletowej, do której wiele lat temu uczęszczała. W pierwszym odruchu Hania chce odmówić, ale po namowach męża decyduje się pojechać, choć wiele lat wcześniej zatrzasnęła drzwi do tego etapu swojego życia i nigdy nie zamierzała ponownie ich otwierać.
Jaki sekret skrywa Hania? Dlaczego tak bardzo boi się wrócić do miasta, w którym spędziła młodość?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 258
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Agata Przybyłek-Sienkiewicz, 2024
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2024
Redaktorka prowadząca: Joanna Jeziorna-Kramarz
Marketing i promocja: Judyta Kąkol
Redakcja: Barbara Kaszubowska
Korekta: Magdalena Owczarzak, Damian Pawłowski
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Agata Tondera
Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch
Fotografie na okładce:
© JPbodyparts | Adobe Stock
© MD Media | Adobe Stock
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
Niniejsza książka jest dziełem fikcyjnym. Wszystkie wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
eISBN 978-83-68158-25-0
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Moim córkom. Bardzo Was kocham.
„Aby pokochać po raz drugi, trzeba nauczyć się ufać”.
Nicholas Sparks, Bezpieczna przystań
TERAZ
Rozdział 1
Kiedy listonosz stanął przy furtce i Hanna na niego spojrzała, nie sądziła, że zaraz dostanie list, który na zawsze zmieni jej życie. Akurat pielęgnowała róże rosnące w ogrodzie. Stanowiły jej chlubę. Czerwone i różowe mutanty górowały nad rabatami, kilka okazałych krzewów pięło się przy wejściu do domu, a przy płocie nie dalej niż rok temu posadziła wielkokwiatowe odmiany w białym i herbacianym kolorze, które jeszcze co prawda nie kwitły, ale w przyszłości również miały cieszyć jej wzrok. Hanna była dumna z tych swoich róż i właśnie im poświęcała najwięcej czasu spośród wszystkich roślin otaczających dom. Zawsze wydawały jej się eleganckie i takie dostojne, a przy tym romantyczne i kruche – jak ona sama. Może dlatego tak uwielbiała te kwiaty?
Z pasją operowała sekatorem, lecz dostrzegłszy listonosza, odłożyła go na ziemię. Zdjęła rękawiczki w kwiatki i wyprostowała plecy.
– Dzień dobry, panie Tomku! – Pomachała do znajomego, idąc do drewnianej furtki.
– Dzień dobry, pani Haniu.
– Co pan dla mnie dziś ma?
– Polecony.
– A myślałam, że paczkę z książkami dla dzieci.
– Jakieś większe zamówienie pani złożyła?
– Tak, dzieciaki wybrały sobie lektury na wakacje, a że wszystkie uwielbiają czytać, to sporo się tego uzbierało. – Hanna uśmiechnęła się wymownie.
– Może przesyłka przyjdzie jutro – odparł listonosz i podsunął jej dokument, na którym miała się podpisać.
Wzięła od mężczyzny długopis i pochyliwszy się, złożyła podpis. Pismo miała zamaszyste, choć niektórzy mówili, że wytworne.
Listonosz wręczył jej list.
– Miłego popołudnia.
– Dziękuję, panie Tomku. Wzajemnie!
Listonosz odjechał, a Hanna zamknęła furtkę i miała sprawdzić, kto do niej napisał, gdy z domu wybiegły córki: Nadia i Amelka. Hanna obu zaplotła dziś rano włosy w warkocze, które podskakiwały wesoło, gdy dziewczynki pędziły w jej stronę.
– Książki dotarły? – zawołała Nadia już z daleka.
– Jeszcze nie.
Nadia wyraźnie się zasmuciła. W tym roku skończyła dziesięć lat i była już prawie nastolatką, choć Hanna nadal postrzegała ją jako małą, przesłodką dziewczynkę. Miała wrażenie, że raptem chwilę temu oprowadzała Nadię za palec po domu i ścierała dla niej jabłka na tarce.
Stanowczo za szybko wyrosłaś, kochanie… – pomyślała, głaszcząc z czułością blond włosy starszej córki.
– Ale kicha – stwierdziła tymczasem młodsza Amelka.
Ona również miała jasne włosy w kolorze dojrzałych kłosów zboża. Rysy jej twarzy bardzo przypominały oblicze ojca.
– No kicha, masz rację – odparła z empatią Hanna. – Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Przesyłka pewnie przyjdzie jutro. A tymczasem powiedzcie mi, gdzie jest wasz brat.
Szymek, uroczy trzylatek, ostatnio uwielbiał zadawać pytanie: dlaczego? Zaczął mówić najpóźniej z całej trójki rodzeństwa i Hanna w pewnym momencie zastanawiała się nawet, czy nie pójść z nim do specjalisty, ale odkąd chłopczyk się rozgadał, usta mu się nie zamykały. Wieczorami, po całym dniu z dzieckiem, Hanna marzyła o ciszy, ale nie ograniczała małego. Po pierwsze, to nie było zgodne z jej podejściem do rodzicielstwa, a po drugie, wiedziała, że kiedyś za tym gadulstwem Szymka zatęskni. Próbowała zapisywać w pamięci wszystkie piękne chwile spędzone z rodziną, choć wiedziała, iż każde wspomnienie kiedyś zblaknie.
– Z wiekiem robisz się coraz bardziej sentymentalna – mówił czasami Michał, jej mąż.
Czy miał rację? Hanna żywiła przekonanie, że zawsze taka była. Po prostu w pewnym momencie życia musiała zepchnąć tę cechę w głąb siebie, inaczej mogłaby nie poradzić sobie z pewnymi sprawami. Jak widać, cech właściwych sobie nie można się jednak wyzbyć na zawsze. Uzewnętrznią się wcześniej czy później, niezależnie od tego, jak mocno się staramy je stłamsić.
Hanna miała trzydzieści jeden lat. Czuła się spełniona, chyba całkiem nieźle wyglądała, miała wymarzoną rodzinę i właściwie niczego jej w życiu nie brakowało. Los był dla niej łaskawy i ciągle cieszyła się szczupłą, wysoką sylwetką, nad którą swego czasu bardzo ciężko pracowała na siłowniach. Włosy nosiła długie i tak samo jak u dziewczynek miały one złocisty kolor, który latem niemal idealnie pasował do koloru kłosów zbóż na polach otaczających posiadłość Nagórskich. Hanna miała też błękitne oczy, duże, pełne usta, a latem wokół jej nosa pojawiały się piegi. Od pewnego czasu najchętniej nosiła długie, zwiewne sukienki; dziś miała na sobie żółtą z wiązaniami na ramionach.
Była połowa czerwca, nadchodziły upały. Róże kwitły już od dobrych dwóch tygodni. Ogród od kilku lat był największą pasją Hanny, choć w młodości nie odróżniłaby astra od piwonii. Teraz znała mnóstwo odmian roślin i była stałą bywalczynią w okolicznych sklepach ogrodniczych. Otoczenie rodzinnego domu Michała, do którego Hanna wprowadziła się z mężem po ślubie, zdecydowanie wypiękniało, odkąd nowa gospodyni przejęła nad nim pieczę.
Stary drewniany dworek, wybudowany nad rzeką przez pradziadka męża, przez lata popadał w ruinę, ale młodzi zamierzali po ślubie go wyremontować i urządzić w nim kilka pokojów dla gości. Dworek leżał w pięknej okolicy. Otaczał go stary sad i park z wiekowymi drzewami. Okazałe dęby, kasztanowce i lipy dumnie pięły gałęzie ku niebu. Zaledwie pięćdziesiąt metrów od budynku przepływała rzeka, którą można było obserwować z drewnianego pomostu. Gdy Michał, jeszcze jako narzeczony Hanny, zaproponował, by otworzyli w domu po dziadkach i rodzicach gospodarstwo agroturystyczne, Hannie rozbłysły oczy, a w wyobraźni od razu wymalował się obraz upiększonego dworku, do którego chętnie będą przyjeżdżać turyści.
Szczęśliwie udało im się wcielić ten plan w życie, choć Hanna sądziła, iż sukces powinni przypisywać nie szczęściu, ale ciężkiej pracy. Wydali na remont sporo pieniędzy, a Michał wiele zrobił własnymi rękami. Hanna nie malowała ścian, ale wytyczała kolejne rabaty i grządki w ogrodzie. Z zapałem sadziła krzewy róż, trawy ozdobne i różaneczniki, które cieszyły teraz jej oczy różowymi i fioletowymi kwiatami.
Nadal trzymając list w dłoni, popatrzyła na piętrowy, drewniany dom z pięknym gankiem. Werandę zdobiły bogato rzeźbione rustykalne belki, podobne widniały pod dachem. W kilku pokojach na górze, które Nagórscy udostępniali gościom, otwarte były okna, wiatr rozwiewał wykończone koronkami firanki. W jednym z okien stał mężczyzna w średnim wieku i trzymał przy twarzy lornetkę. Hanna nie miała wątpliwości, iż wpatruje się teraz w kąpielisko, które znajdowało się nieco ponad kilometr od dworku. Dziś rano pytał ją, jak tam trafić i czy można nad wodą kupić coś do jedzenia oraz do picia. Hanna często polecała to miejsce turystom i sama chodziła tam z dzieciakami na gofry czy lody. Władze gminy dbały o kąpielisko, można było miło spędzić tam czas.
Aktualnie wszystkie pokoje w dworku były zajęte przez turystów. Hanna osobiście meldowała starszego pana z lornetką i jego wnuki, rodzinę z dziećmi, kilku ornitologów i starszą parę z Danii, która szukała w Polsce krewnych ze strony Dunki, kobiety z polskimi korzeniami. Takie obłożenie w dworku było spełnieniem marzeń Nagórskich, choć kilka lat temu żadne z nich tak naprawdę nie sądziło, że dworek będzie cieszył się taką popularnością wśród odwiedzających Mazowsze turystów. Michał chciał przede wszystkim odrestaurować rodzinną posiadłość i ocalić ją od zapomnienia, na które upływający czas skazał wiele dworów szlacheckich w tych stronach. Przyjmowanie gości miało być początkowo tylko dodatkowym źródłem dochodu dla Nagórskich. Wcześniej Michał pracował w pobliskiej fabryce jako inżynier. Porzucił jednak pracę na etacie i pomagał żonie prowadzić pensjonat, gdy okazało się, że zainteresowanie wypoczynkiem w ich dworku jest nadspodziewanie duże. Goście chętnie wykupowali posiłki, które przygotowywała Hanna z wyhodowanych przez siebie warzyw, owoców, a także jajek oraz mleka kupowanych u starszej pani z pobliskiej wioski.
– Można tutaj wrócić wspomnieniami do dzieciństwa i poczuć się jak u babci – mówili niektórzy.
Na życzenie oferowała też pyszne dania wege. Dużym zainteresowaniem cieszyła się tarta warzywna, którą uwielbiały również dzieci. Goście chwalili także sernik na bazie kaszy jaglanej.
Hanna oderwała wzrok od domu i podniosła z ziemi porzucone wcześniej przy róży rękawiczki oraz sekator. Zaniosła je do garażu, w którym trzymała narzędzia ogrodnicze i inne potrzebne w ogrodzie rzeczy. Wracając, minęła rabatę pełną malw, obok której stały białe metalowe stoliki i krzesła dla gości. Siedziało tam polsko-duńskie małżeństwo. Hanna uprzejmie spytała, czy niczego im nie potrzeba.
Po pogawędce postanowiła poszukać Szymka, który według dziewczynek przebywał ze swoim tatą. W domu ich jednak nie było. Hanna wyszła do tylnej części ogrodu przez duże, przeszklone drzwi. Dopiero tutaj znalazła swoich chłopaków. Stojąc pod jednym z rosłych drzew okalających działkę, wpatrywali się w coś w oddali.
Zbiegłszy po schodkach, podeszła do nich niespiesznie i zagadnęła:
– Hej. Co tu robicie?
Michał i Szymek spojrzeli na nią karcąco.
– Nie mów tak głośno – poprosił cicho mąż. – Patrzymy na sarnę, która pasie się tuż za naszym płotem. Spłoszysz ją.
– Och. Przepraszam – wyszeptała Hanna. – Gdzie ta nasza dzika sąsiadka?
Michał pokazał jej ręką zwierzę. Rzeczywiście, tuż za ogrodzeniem, w zbożu sąsiada, pasła się sarna.
– Jaka ona krucha…
– Cieniutkie ma nóżki – zgodził się Szymek.
Hanna patrzyła chwilę na zwierzę, a potem przeniosła wzrok na Szymka i Michała. Obu błyszczały oczy, wydawali się zafascynowani obserwacją zwierzęcia. Uśmiechnęła się lekko. Kochała ich z każdym dniem mocniej. Uwielbiała patrzeć na pyzatą twarzyczkę synka, godzinami mogłaby wpatrywać się w oczy Michała, których kolor przywodził na myśl wzburzone morze. Kochała wsuwać palce w bujną ciemną czuprynę męża, gdy wieczorem leżeli w łóżku albo przesiadywali za domem. Michał był wysoki, o głowę wyższy od Hanny, miał smukłą, zadbaną sylwetkę. Najchętniej nosił bawełniane koszulki i dżinsy, ale od czasu do czasu wkładał koszule i nonszalancko podwijał rękawy.
Hanna czuła motyle w brzuchu, kiedy patrzyła na męża w każdym wydaniu. Choć przeżyli razem dwanaście lat, czasami czuła się jak zakochana bez reszty nastolatka – miłość do męża nigdy jej nie spowszedniała. Michał ciągle jej się podobał, pociągał ją, z przyjemnością patrzyła, jak staje się coraz dojrzalszym mężczyzną. To mogło dziwnie zabrzmieć, ale kochała każdą jego zmarszczkę; twierdziła, że powstają na skutek tego, że Michał ciągle się uśmiecha do niej i dzieci, które były jego oczkami w głowie.
Nagle za płotem nastąpiło poruszenie. Na polną drogę nieopodal wjechał ciągnik, sarna spłoszyła się i uciekła.
– Szkoda – westchnął Szymek i zrobił smutną minę.
– Może jeszcze kiedyś przyjdzie – pocieszył go Michał.
– Może przyjdzie – powtórzył rezolutnie chłopiec. – Ale jak my się o tym dowiemy?
Hanna z Michałem wymienili spojrzenia. Jeśli lata rodzicielstwa czegoś ich nauczyły, to na pewno tego, że dzieci potrafią zadać naprawdę trudne pytanie.
– Macie ochotę na koktajl? – Hanna uciekła się do zmiany tematu. – Przed południem przyniosłyśmy z dziewczynkami trochę truskawek z ogródka.
– Mniam! Uwielbiam koktajle! – Szymek wsunął dłoń w rękę matki.
Hanna spojrzała na męża.
– A ty, misiu? Napijesz się z nami?
– Bardzo chętnie.
Wrócili do domu. Hanna opłukała truskawki, wyjęła z szafki blender z dużym kielichem. Postawiła go na drewnianym blacie pod oknem i podłączyła do prądu.
Kuchnia była przestronna i jasna. Hanna urządziła ją w rustykalnym stylu. W rogu stał kwadratowy stół, przy którym jedli prawie wszystkie posiłki, na drewnianych parapetach pyszniły się donice pełne ziół oraz kwiatów.
Jadalnia w dworku była przeznaczona dla gości. Dwa długie, dębowe stoły codziennie na nich czekały, choć większość letników i tak konsumowała śniadania w pokojach, gdzie Hanna co rano zanosiła im tace. Kuchnia była jednak rodzinnym azylem Nagórskich. Tutaj nikt z przyjezdnych nie miał wstępu. Hanna piekła tu chleby, robiła ciasta i gotowała obiady. Szymek uwielbiał wyciągać miski i garnki z szafek, dziewczynki odrabiały przy stole lekcje pod okiem matki, choć miały biurka w pokoju. Kuchnia niemal o każdej porze dnia tętniła życiem, a czasem i w nocy, kiedy Hanna nie mogła spać, krzątała się po niej albo ucinała sobie przy stole długie, nocne pogawędki z Michałem. Czasami tak dobrze im się rozmawiało, że siedzieli niemal do rana. Hanna lubiła to. Nigdy następnego dnia, gdy była niewyspana, nie żałowała, że zamiast pójść spać, rozmawiała z mężem do późna. Dbanie o intymność w związku było dla niej ważne, dobrze wiedziała, że jeśli tego zabraknie, zaczną się z Michałem od siebie oddalać. Widziała niejedno małżeństwo zabite przez rutynę. Bardzo nie chciała takiej przyszłości dla swojej relacji z mężem. Na szczęście na razie nic nie wskazywało na to, że tak może się zdarzyć. Byli sobie bardzo bliscy i uwielbiała to.
Zmiksowała owoce z mlekiem, a wtedy do kuchni wpadły też dziewczynki.
– Robicie koktajl?
– Dlaczego nas nie zawołaliście?
Hanna popatrzyła na Amelię i Nadię z uśmiechem.
– Spokojnie, dla was też wystarczy. Tylko podajcie mi dodatkowe dwie szklanki.
Dziewczynki spełniły jej prośbę i usiadły do stołu, przy którym siedzieli już Michał z Szymkiem. Chłopiec jeździł po blacie resorakiem. Amelia zaczęła trajkotać o tym, co robiła dzisiaj w zerówce, a Hanna rozlała w tym czasie koktajl do szklanek i rozdała je członkom rodziny. W kuchni zrobiło się duszno, ponieważ dzień był gorący, więc otworzyła okno, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza. Wraz z nim doleciał do kuchni zapach piwonii i róż, które rosły pod domem.
Uwielbiam lato – pomyślała z rozkoszą. Co prawda do kalendarzowego rozpoczęcia tej pory roku zostało jeszcze kilkanaście dni, ale od pewnego czasu pogoda rozpieszczała. Ciepłe dni zawsze napawały Nagórską nową energią i dodatkową dawką optymizmu.
O liście przyniesionym przez listonosza przypomniała sobie dopiero wieczorem. Po wykąpaniu i uśpieniu Szymka, gdy dziewczynki też już siedziały pachnące i czyste w swoim pokoju, Hanna poszła wziąć prysznic. Zostawiła za drzwiami łazienki cały codzienny zgiełk i odetchnąwszy głęboko, stanęła przed lustrem, by zmyć makijaż. Była zmęczona. Opiekę nad dziećmi i zwykłe prowadzenie domu łączyła z obsługą gości i dbaniem o wynajmowane pokoje, co czasami stanowiło spore wyzwanie. Kochała swoje życie, lepszego by sobie nie mogła wymarzyć, ale to wcale nie wykluczało tego, że czasami wieczorami czuła się tak, jakby przebiegła maraton albo przesadziła z treningiem na siłowni.
Dziś był właśnie ten dzień. W dworku roiło się od przyjezdnych. Hanna wstała o piątej, żeby przygotować dla nich śniadania, po wydaniu ich zawiozła dziewczynki do szkoły. Kiedyś we wsi funkcjonowała podstawówka, ale wybrana trzy lata temu pani burmistrz miasta i gminy zamknęła ją, twierdząc, że szkoła generuje za duże koszty. Rodzice musieli teraz wozić dzieci kilka kilometrów dalej, do miasta. Władze gminy zorganizowały, co prawda, szkolny autobus z opiekunem, ale Hanna uważała za nierozsądne puszczanie nim do szkoły tak małego dziecka, jakim była Amelka. Córka nie umiała jeszcze dobrze zawiązać butów ani dokładnie umyć zębów, niby jak miała poradzić sobie w autobusie i potem sama w szatni?
Po odwiezieniu dziewczynek do szkoły zwykle udawała się na zakupy, a potem gotowała obiad, robiła pranie, zajmowała się synkiem. Meldowała i wymeldowywała gości, zaznajamiała ich z historią rodziny Michała oraz historią dworku, a do tego dbała o ogród. Była szczęśliwa, jeżeli w tym ferworze udało jej się na chwilę usiąść i wypić ciepłą kawę, ostatnio bowiem nieczęsto miała taką sposobność. Jak większość kobiet była matką, kucharką, praczką, sprzątaczką, animatorką zabaw w jednym. No i oczywiście łączyła to wszystko z pracą: z byciem recepcjonistką, kelnerką, menedżerką i przewodnikiem. Kiedy jakiś czas temu sobie to wszystko uświadomiła, doszła do wniosku, że nic dziwnego, że niekiedy wieczorem po prostu pada z nóg.
Po demakijażu pozbyła się ubrań i to właśnie wtedy wpadł jej w ręce przyniesiony przez listonosza list, który wsunęła do kieszeni. Wzięła go w obie dłonie i obejrzała z obydwu stron białą kopertę. Spodziewała się faktury za prąd, bo zbliżał się okres rozliczeniowy, albo innego rachunku, ale to nie było to. Na kopercie widniało wyraźnie nadrukowane logo szkoły, którą Hanna skończyła kilkanaście lat temu. Serce od razu zabiło jej mocniej. List ze szkoły baletowej był ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewała. Hannie aż zatrzęsły się ręce i rozemocjonowana oparła się o szafkę z kosmetykami.
Balet… Balet był zamkniętym etapem jej życia. Chociaż kochała kiedyś taniec do szaleństwa i zdaniem wielu była w nim niezła, nie stała na scenie od ponad dwunastu lat. Co miał znaczyć ten list? Kto jej go wysłał? I dlaczego?
Wahała się przez chwilę, czy w ogóle powinna otwierać kopertę. Wiedziała, że gdy ją rozedrze, to od razu powrócą zepchnięte w tył głowy wspomnienia. Ciekawość jednak wygrała. Hanna drżącą dłonią przedarła papier i wysunęła z koperty złożoną na czworo zadrukowaną kartkę. Szybko przebiegła wzrokiem po ciemnych literach. To było zaproszenie. Szkoła baletowa obchodziła niedługo okrągły jubileusz i z tej okazji zapraszała byłych uczniów na uroczyste przyjęcie. Tylko skąd mieli jej adres? Skąd władze szkoły wiedziały, że po ślubie zmieniła nazwisko i zamieszkała w dworku nad rzeką? Czyżby ktoś z dawnych nauczycieli interesował się jej losami po tym, jak przerwała swoją karierę?
Hanna odłożyła kopertę na szafkę i odetchnęła głęboko. Nie miała na stopach baletek od lat. W środowisku związanym z baletem mówiło się, że ciało nigdy nie zapomina tego, czego nauczyło się w szkole – że to jak z jazdą na rowerze; gdy człowiek już raz to opanuje, to umie na zawsze, choćby nie praktykował przez lata – ale Hanna szczerze wątpiła w to, czy wykonałaby teraz jakieś trudniejsze figury. Jej ciało się zmieniło. Balet, choć kiedyś najważniejszy, teraz pozostał tylko wspomnieniem. Przykurzonym i nieco wyblakłym.
Ochłonąwszy nieco, Hanna weszła do kabiny prysznicowej. Gdy z deszczownicy zaczęła lecieć ciepła woda, Nagórska głośno westchnęła. Zamknęła powieki, ale wtedy niespodziewanie, jak w kalejdoskopie, zaczęły napływać jej przed oczy wspomnienia ze szkoły i z późniejszych występów na scenie. Niezliczone godziny ćwiczeń przy drążku, przesłuchanie w teatrze, w którym dostała potem pracę, ostatnie chwile przed wyjściem na scenę, gdy tańczyła w pierwszym spektaklu… Otworzyła powieki i przetarła dłońmi zmęczoną twarz.
Kiedyś kochała balet. Od małego nie marzyła o niczym innym, niż nauczyć się figur i zatańczyć kiedyś na scenie. Potem, ucząc się w szkole baletowej, myślała o sobie jako o ogromnej szczęściarze. W końcu tego właśnie pragnęła.
Ale teraz… Chociaż wiodła życie skrajnie inne od tego, które sobie kiedyś wymarzyła, nie zamieniłaby go na żadne inne. Kochała dzieci i męża, uwielbiała wiejskie życie w dworku i piękny ogród, który uważała za swoje królestwo. Nie wiedziała, czy w ogóle mówić Michałowi o zaproszeniu, które dostała. Wiedli spokojny żywot, mieli poukładaną, przewidywalną codzienność. Do tego całą rodziną na ten jubileusz pojechać nie mogli, zamknięcie dworku nie wchodziło w rachubę. Ktoś musiał zostać, goście rezerwowali noclegi nawet z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Skrajnie nieodpowiedzialne i głupie byłoby je odwołać tylko dlatego, że Hanna dostała zaproszenie na jakieś uroczystości.
Podjąwszy w myślach decyzję, że nigdzie nie pojedzie, zakręciła wodę, osuszyła ciało ręcznikiem i włożyła piżamę. Sięgnęła po szczoteczkę do zębów, a wtedy do jej uszu dobiegło pukanie do drzwi. Zaraz po nim usłyszała ściszony głos Michała:
– Hania? Mogę wejść?
Ze szczoteczką w ręce otworzyła mu drzwi.
– Coś się stało?
Michał wsunął się do łazienki.
– Nie. Dlaczego pytasz? – Zamknął za sobą drzwi.
– Właściwie to sama nie wiem. – Hanna sięgnęła po pastę, ze wszystkich sił próbując ukryć przed Michałem emocje, które wywołało w niej niedawne otwarcie listu. – Dziewczynki już śpią?
– Przypuszczam, że tak.
Hanna uśmiechnęła się.
– A na jakiej podstawie to wywnioskowałeś, mój drogi mężu?
Michał podszedł do niej, objął ją w pasie i musnął ustami jej szyję.
– Zgasiły światło, a gdy do nich zajrzałem, leżały w łóżkach.
– Och, rozumiem. Czyli twoja wizyta tu oznacza, że postanowiłeś wykorzystać okazję i zabawić się trochę z żoną?
– Czytasz mi w myślach… A ty miałabyś ochotę się trochę zabawić?
– Cóż, chciałam teraz umyć zęby…
– Mycie zębów nie zając. Znam dużo milsze aktywności – zamruczał i wyjął z ręki Hanny szczoteczkę.
Ale nim wydarzyło się między nimi coś więcej, wzrok Michała padł na otwartą kopertę.
– A to co? – zapytał, przerywając pieszczoty.
Hanna zawahała się: skłamać, że to jakiś rachunek, czy powiedzieć mu prawdę?
Michał dostrzegł jej wahanie. Odsunął się i popatrzył na nią poważnie.
– To list ze szkoły, w której się uczyłam – mruknęła, siląc się na lekki ton. – Przysłali mi zaproszenie na uroczystości w związku z obchodami okrągłej rocznicy istnienia szkoły. Ale nie martw się, nie pojadę – dodała pospiesznie.
Michał wziął do ręki kopertę i zapoznał się pobieżnie z treścią listu.
– A właściwie to dlaczego się nie wybierasz? Takie spotkanie po latach ze znajomymi to musi być fajna sprawa.
– Daj spokój, to daleko stąd. Kto by zajął się dziećmi i obsługą gości?
– Sugerujesz, że bym sobie z tym nie poradził?
– Skąd, na pewno dałbyś radę – zapewniła. – Po prostu nie chcę cię tym obarczać. Jesteś świetnym mężem i ojcem, dobrze to wiesz. – Hanna cmoknęła go w usta. – A ja z nikim ze swojej klasy nie utrzymuję już kontaktu. Pewnie stałabym na tej imprezie sama jak palec.
– Jeśli nie pojedziesz, to na pewno się o tym nie przekonasz.
Hanna popatrzyła mu w oczy.
– A ty czemu tak mnie namawiasz na ten wyjazd, co? Czyżbyś chciał odpocząć od żony? Aż tak cię męczę? – podpuszczała.
– Zwariowałaś? – Michał odłożył kopertę. – Ty jesteś aniołem, a nie kobietą. Ja od ślubu codziennie zadaję sobie pytanie, co taka osoba jak ty zobaczyła we mnie. Gdybym mógł, to przez całe dnie nie wypuszczałbym cię z ramion i z łóżka.
– Napaleniec – zaśmiała się Hanna, ale musiała przyznać, że jego wyznanie sprawiło jej nieopisaną przyjemność.
Przylgnęła do Michała i zarzuciła mu ręce na szyję. To wystarczyło. Mąż przyciągnął ją bliżej i zaczął namiętnie całować. Zaborczo napierał ustami na jej pełne wargi, zacisnął palce na śliskim materiale jej cienkiej piżamy. Hanna poczuła pożądanie i ani się obejrzała, jak siedziała już na szafce z kosmetykami i oplatała nogami biodra męża.
Na resztę wieczoru całkowicie zapomniała o liście ze szkoły i wspomnieniach, które obudził. Spędziła cudowne, namiętne, długie chwile z Michałem. Gdy znaleźli się w łóżku, niemal od razu zasnęła, przytulona do niego.
Rozdział 2
Kilka dni później, kiedy Hanna kroiła warzywa na zupę, a Szymek siedział przy stole i jadł drugie śniadanie, zadzwonił telefon.
– Ciekawe, kto to – zawołał chłopiec.
Hanna wytarła dłonie w ścierkę, odgarnęła z czoła niesforne pasmo włosów i sięgnęła po swojego smartfona. Na ekranie wyświetlał się nieznany numer.
– Może jakiś kurier?
– Ja nic nie zamawiałem – mruknął chłopiec, czym ją rozbawił.
Z uśmiechem na ustach przesunęła palcem po ekranie komórki i odebrała.
– Hanna Nagórska. W czym mogę pomóc?
Wcześniej odebrała już kilka połączeń od osób zainteresowanych pobytem w dworku. Klienci dzwonili jednak na służbowy telefon. Ale może ktoś spragniony pobytu na wsi uzyskał prywatny numer od kogoś z jej znajomych? Takie rzeczy co jakiś czas się zdarzały.
– Dzień dobry. Moje imię Renata, nazwisko Ławicka. Ale to chyba pomyłka.
Hanna zmarszczyła brwi. Nic z tego nie rozumiała. Nie znała tej kobiety.
– Chciałam się dodzwonić do pani Hanny, ale Krzesińskiej – wyjaśniła tymczasem rozmówczyni.
– W takim razie to nie jest żadna pomyłka – oznajmiła jej Hanna. – Krzesińska to moje nazwisko panieńskie. Po ślubie przyjęłam nazwisko męża.
– Och, naprawdę? Ale ulga. Pani Hanno, ja dzwonię z Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej imienia Marii Krzyszkówny. Chcę potwierdzić pani obecność na naszych uroczystościach z okazji zbliżającego się jubileuszu. Bo dostała pani od nas zaproszenie, prawda?
– Tak, dostałam.
– Cudownie. Zaszczyci nas pani swoją obecnością?
– „Zaszczyci” to chyba zbyt duże słowo, jeśli chodzi o moją osobę – wydukała zmieszana Hanna.
– Och, proszę się nie krygować. Swego czasu była pani prawdziwą chlubą naszej szkoły. Wiem od nauczycieli, że do tej pory puszczają uczniom niektóre fragmenty z pani występów podczas zajęć i śledzą pani losy.
– Nie miałam o tym pojęcia. Od tak dawna nie mam kontaktu z baletem…
– Tym bardziej powinna pani przyjechać na nasz jubileusz. W programie przewidziano kilka występów. Na scenie będzie można zobaczyć zarówno naszych uczniów, jak i wspaniałych absolwentów, którzy tańczą na scenach całego świata.
Hanna zerknęła na Szymka, który zlizywał domowej roboty czekodżem z kanapki.
– Dziękuję za zaproszenie, ale nie podjęłam jeszcze decyzji. Prawdę mówiąc, nie sądzę, żeby udało mi się przyjechać…
Jej rozmówczyni wyraźnie się zasmuciła.
– Wielka szkoda. Jak już wspomniałam, mnóstwo osób chciałoby panią tutaj zobaczyć.
Hanna uśmiechnęła się, choć kobieta nie mogła tego widzieć.
– Na uroczystościach z okazji święta szkoły na pewno zjawi się mnóstwo osób bardziej utalentowanych ode mnie.
– Profesor Włodarska uprzedzała mnie, że niezwykle skromna z pani kobieta.
Hanna poczuła ciepło na sercu na wspomnienie ulubionej belferki.
– Pani profesor Włodarska jeszcze uczy?
– Oczywiście. Jest w świetnej formie.
– Proszę ją ode mnie pozdrowić. To cudowna nauczycielka.
– Przekażę pozdrowienia.
– Dziękuję.
– Skoro nie podjęła pani jeszcze ostatecznej decyzji, to może ja jednak wpiszę panią na listę gości? Zaplanowano na dzień jubileuszu cudowne występy, proszę mi wierzyć, widziałam choreografię. W przerwach zapewniamy kawę, herbatę i skromne posiłki, a wieczorem odbędzie się uroczysty bankiet dla wybranych gości, na który oczywiście też serdecznie panią zapraszamy.
Hanna znowu się zawahała. Do niedawna, a dokładnie do dnia, w którym dostała list ze szkoły, uważała, iż drzwi do tej części jej życia, związanej z baletem, kategorycznie już zatrzasnęła. Kochała taniec i przez kilka lat po porzuceniu go pląsała sobie, gdy nikt na nią nie patrzył, ale wspomnienia o dawnych latach przysparzały jej również wiele bólu. Renata Ławicka była bardzo serdeczna, Hanna wiedziała też, że przemiło byłoby spotkać ulubioną belferkę i niektórych dawnych znajomych, ale cichy głos z tyłu głowy podpowiadał jej, że ceną, którą przyszłoby jej za te przyjemne chwile zapłacić, byłoby rozdrapanie starych ran. Wiodła w dworku spokojne, szczęśliwe życie pełne równowagi, niekiedy może schematyczne i trochę przewidywalne, ale lubiła to. Czyż nie do tego właśnie dążyła? Czy nie tego pragnęła, gdy przed laty, będąc młodą, rozedrganą dziewczyną, miotała się, nie wiedząc, co robić?
Po namyśle oznajmiła Renacie Ławickiej, że musi sobie to wszystko jeszcze przemyśleć.
– No dobrze, pani Hanno. To może umówmy się tak: pani się zastanowi na spokojnie i w ciągu tygodnia do mnie oddzwoni, żeby dać ostateczną odpowiedź, dobrze?
– Dobrze. Niech będzie. Dziękuję za miłą rozmowę.
– Ja również. I mam nadzieję, że do zobaczenia.
Hanna odłożyła telefon i zapatrzyła się na zieleń za oknem. Rozmowa niespodziewanie wzbudziła w niej duże emocje.
– Podasz mi sok, mamusiu? – poprosił Szymek.
– Jasne, skarbie. – Hanna machinalnie podała synkowi kubek. – Chcesz jeszcze jedną kanapkę?
– Nie. Najadłem się już.
Hanna zabrała pusty talerz, wstawiła go do zlewu i wróciła do krojenia warzyw. Zdążyła jednak obrać raptem jedną marchewkę, kiedy do kuchni wszedł Michał.
– Daję słowo, że pani Ela, od której bierzemy jajka i mięso, kiedyś mnie wykończy – oznajmił, stawiając na blacie drewnianą skrzynkę pełną jedzenia przywiezionego od sąsiadki. Leżały w niej jajka, swojskie wędliny, poporcjowane mięso i duże pudełko z własnoręcznie zrobionym przez kobietę jogurtem.
Hanna z uśmiechem zapytała:
– Niech zgadnę. Pani Ela znowu cię zagadała?
– Spędziłem u niej czterdzieści minut. Czterdzieści, rozumiesz? – gorączkował się Michał. – Chciałem tylko wpaść po zamówienie i uciec, ale ta kobieta jest niemożliwa.
– O czym ci opowiadała tym razem?
– Chyba powinnaś zapytać, o czym mi nie opowiadała – podkreślił ostatnie słowa. – Skarżyła się na syna, który w niczym jej nie pomaga, narzekała na córkę, która wyjechała za granicę i chyba już na dobre zapomniała o krewnych, a na końcu wygłosiła tyradę na temat naszego proboszcza. Z tego, co zrozumiałem, to chyba jej czymś podpadł, ale ręki sobie za to nie dam uciąć, bo może coś namieszałem. Nie słuchałem już uważnie tego potoku słów.
Hanna pokręciła głową i z czułością pocałowała męża w policzek.
– Może zaparzę ci kawę?
– Dzięki, chociaż w tej sytuacji być może lepiej by mi zrobiła melisa – mruknął z przekąsem.
– Przynieść kilka listków z ogródka? Suszonej z zeszłego roku chyba już nie mamy.
– Nie, nie fatyguj się – powiedział Michał i usiadł przy stole obok Szymka. – Zdecydowanie wolę smak kawy niż tych twoich ziółek.
Hanna włączyła ekspres, podczas gdy mąż zagadnął małego o to, czy ten nie wybierze się z nim dzisiaj po południu do lasu.
– Do lasu? – wtrąciła Hanna. – A po co?
– Antek do mnie dzwonił i powiedział, że ostatnia wichura połamała kilka drzew. Te większe chce zachować dla siebie, a mniejsze możemy wziąć, żeby palić nimi jesienią w kominku.
– To miłe z jego strony – pochwaliła kuzyna męża.
– Pomyślałem, że załatwię to dzisiaj, skoro nie mam żadnych planów na popołudnie. No chyba że ty przewidziałaś dla mnie coś innego.
– Nie, w porządku. Możecie jechać.
– To co, synu? – zwrócił się ponownie do Szymka Michał. – Jesteśmy umówieni na męską wyprawę?
– No jasne, tatusiu! – ucieszył się malec, po czym oznajmił, że idzie poszukać w szafie odpowiedniego ubrania.
– Ach, ci młodzi – mruknął Michał i podszedł do Hanny. – Tyle w nich zapału.
Hanna zachichotała.
– A z ciebie już niby emeryt? Misiaczku, ty masz dopiero trzydzieści cztery lata.
– Gdy się poznaliśmy, byłem o ponad dziesięć młodszy.
– Dla mnie to nie ma żadnego znaczenia. – Hanna pogłaskała go po policzku. – Wiek to tylko liczby – dodała, po czym wybrała ulubiony program męża na panelu dotykowym w ekspresie i urządzenie nalało kawę do kubka.
Michał wziął napój i go sobie osłodził.
– A tobie jak mija przedpołudnie? Pomóc ci w czymś?
– Nie, dzięki. Nie trzeba. Zaraz wstawię zupę i wrzucę do piekarnika ryby, a potem może uda mi się chwilę odpocząć, zanim będzie trzeba odebrać dziewczynki ze szkoły. Pranie już wstawione, naczynia po śniadaniu gości hotelowych się wyparzają. Muszę jeszcze umyć podłogę w naszej łazience, bo Szymek umazał płytki wokół umywalki pastą do zębów, a potem sprzątać dwa pokoje przed przyjazdem gości, i gotowe.
– Czasami się zastanawiam, czy ty nie masz daru bilokacji. – Uśmiechnął się. – Ja zdążyłem dzisiaj po śniadaniu tylko umyć samochód i przywieźć rzeczy od sąsiadki.
– To też całkiem sporo. I nie zapominaj o tym, że odbyłeś długą rozmowę z panią Elą.
– O tym to akurat chciałbym zapomnieć. – Michał się skrzywił. – Pani Ela to dobra kobieta, ale bywa męcząca.
Hanna zaczęła wypakowywać zakupy ze skrzynki. Chwilę później do kuchni wpadł Szymek ubrany w spodnie khaki i ciemną, poprzecieraną koszulkę.
– Jestem gotowy, żeby jechać do lasu! – oznajmił.
– Całkiem niezły wybór ubrań, synu – pochwalił go Michał. – Ale proponuję ci jeszcze włożyć skarpetki i buty. Na boso nie pojedziesz.
– I nie zapomnijcie przed wyjazdem spryskać się sprejem przeciwko komarom i kleszczom – przypomniała Hanna.
– Spokojnie, jedziemy dopiero po południu – przypomniał im Michał.
Szymek wyraźnie się zmartwił.
– A kiedy będzie popołudnie, tato?
Jego rodzice wymienili spojrzenia.
– Jeżeli o mnie chodzi, to możecie pojechać po drewno nawet teraz. Jak nie zdążycie wrócić na obiad, to wam odgrzeję – zaproponowała Nagórska.
– Na pewno? Poradzisz sobie tutaj ze wszystkim?
– Oczywiście.
– A kto zostanie w dworku, kiedy pojedziesz po dziewczynki?
– Zadzwonię do Agaty. Ona teraz pracuje na pół etatu. Na pewno będzie mogła podrzucić Nadię i Amelkę do domu.
– Mamusiu, a co to za pani do ciebie niedawno dzwoniła? – zapytał niespodziewanie Szymek.
Michał również popatrzył na Hannę pytająco. Aż zrobiło się nieco nieswojo, gdy poczuła na sobie ich przenikliwe spojrzenia. By od nich uciec, zaczęła wkładać wytłaczanki z jajkami do stojącej na końcu blatu lodówki.
– Sekretarka ze szkoły, do której przed laty chodziłam.
– Ze szkoły baletowej? – podchwycił mąż.
Hanna skinęła głową.
– Potwierdzają listę gości przed jubileuszem. Powiedziałam, że raczej nie przyjadę.
– A właściwie to dlaczego nie? Już ci mówiłem, że poradziłbym sobie z dziećmi, gdybyś na chwilę wyjechała. Teraz pomyślałem, że do obsługi gości mógłbym na chwilę zatrudnić Agatę, na pewno chętnie dorobi sobie do pensji. Od dawna nigdzie nie wyjeżdżałaś, a dobrze wiem, jak męcząca jest opieka nad dziećmi i zajmowanie się dworkiem.
– Ja nie narzekam.
– Oczywiście, że nie. Jesteś wspaniałą kobietą, ale wiem, że kochałaś kiedyś balet. Powiedz sama, czy nie byłoby miło spotkać znajomych z dawnych lat i na chwilę zmienić otoczenie? Usiąść na widowni, obejrzeć piękny spektakl i przez moment się nigdzie nie spieszyć?
Hanna spojrzała na niego.
– Naprawdę uważasz, że powinnam pojechać?
– Haniu, nie jestem ślepy i widzę, że pracujesz tutaj za trzech. Już dawno chciałem cię namówić na jakiś wyjazd do spa albo chociaż na wyjście do kina. Dom się nie zawali, jak wyrwiesz się stąd na kilka dni, a ja zajmę się dziećmi tak, że nawet nie zauważą, że przez chwilę cię nie będzie.
– Sama nie wiem…
Michał objął żonę.
– To twoja decyzja, ale jeśli o mnie chodzi, to uważam, że dobrze by ci zrobił ten wyjazd.
– I na pewno poradzisz sobie z dziećmi?
Michał nachylił się do niej i cmoknął ją we włosy.
– Jesteś niezastąpiona, kochanie, ale obiecuję, że będę twoim godnym następcą.
– To jedziemy do tego lasu czy nie? – niecierpliwił się Szymek.
Hanna i Michał popatrzyli na siebie wymownie.
– Przygotuję wam jakiś prowiant na ten męski wyjazd – oznajmiła ze śmiechem Nagórska.
* * *
Kilka godzin później siedziała na werandzie i popijała chłodną lemoniadę z Agatą, dwudziestosześcioletnią kuzynką Michała. Hanna dogadywała się z nią zdecydowanie najlepiej z całej rodziny męża. Wręcz uwielbiała tę kobietę. Agata była uroczą brunetką, o długich włosach, błękitnym spojrzeniu i zgrabnych nogach, których zazdrościła jej nie tylko Hanna, ale i niejedna dziewczyna w mieście. Ubrana w czarną sukienkę siedziała naprzeciw żony Michała na metalowym krzesełku i trzymała w dłoni szklankę z lemoniadą, do której dorzuciła sobie kilka listków świeżej mięty z ogrodu. Po przedpołudniowym telefonie od Hanny odebrała dziewczynki ze szkoły i dostarczyła je bezpiecznie do dworku. Nagórska zaproponowała w podziękowaniu, by została na obiad, a ona przyjęła zaproszenie. Zjadły posiłek we czwórkę, a potem dziewczynki pobiegły do swojego pokoju, więc kobiety zostały same przy stole. Hanna podała lemoniadę oraz truskawki.
– Częstuj się. – Podsunęła Agacie miseczkę.
– To z waszego ogrodu?
– Tak. Jak będziesz chciała, to przed wyjazdem zerwę ci trochę. Mamy w tym roku prawdziwy wysyp truskawek. Szkoda, że czereśnie tak nie obrodziły. Tylko przypomnij mi, żebyśmy poszły do ogrodu, zanim wyjedziesz. Mam ostatnio tyle rzeczy na głowie, że mogę o tym zapomnieć.
Agata upiła łyk lemoniady.
– Bycie mamą trójki i prowadzenie popularnego biznesu musi być czasem męczące.
– Zwykle nie narzekam, ale odkąd zrobiło się ciepło i muszę też dbać o ogród, to niekiedy wieczorem jestem tak wykończona, że nie wiem, jak się nazywam.
– Może więc czas na urlop?
– Michał też mówi, że przydałby mi się odpoczynek.
– To dobrze. Cieszę się, że nie jest tak ślepy i głuchy na potrzeby kobiet jak niektórzy faceci.
Hanna popatrzyła na nią uważnie.
– Czyżby ostatnio jakiś cię rozczarował?