Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ekscytująca podróż po najnowszej historii europejskiego futbolu!
Piłka nożna nie znosi próżni i nieustannie ewoluuje. Jeszcze niedawno zachwycaliśmy się hiszpańską tiki-taką, by za chwilę być świadkami triumfu diabelnie skutecznego gegenpressingu – znaku rozpoznawczego Jürgena Kloppa. Od 1992 roku w europejskim futbolu średnio co cztery lata następuje zmiana dominującego stylu gry.
Michael Cox, autor świetnie przyjętej Premier League. Historia taktyki w najlepszej piłkarskiej lidze świata, wyjaśnia, dlaczego tak się dzieje. Tłumaczy, w czym tkwiła istota holenderskiego „voetbalu”, co sprawiło, że Borussia Dortmund na dwa sezony kompletnie zdominowała Bundesligę oraz czy to możliwe, że francuskie pokolenie mistrzów świata wychowali Włosi?
W tej książce poza masą taktycznych niuansów znajdziecie też mnóstwo piłkarskich ciekawostek. Gegenpressing i tiki-taka to pozycja obowiązkowa zarówno dla kibiców zafascynowanych takimi pojęciami jak periodyzacja taktyczna, jak i dla tych, którzy chcieliby dowiedzieć się, co się za tym kryje i jak zbudował na niej sukces José Mourinho.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 548
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Choć książka ta ma chronologiczny układ, pierwotnie nie zamierzałem pisać historii współczesnego europejskiego futbolu. Moim podstawowym celem była analiza różnych stylów gry, które wiodą prym w siedmiu najbardziej wpływowych piłkarsko krajach Europy: Holandii, Włoszech, Francji, Portugalii, Hiszpanii, Niemczech i Anglii (status tej siódemki jest właściwie bezdyskusyjny, jeśli weźmie się pod uwagę wyniki na arenie międzynarodowej i obecną siłę ich lig krajowych).
Styl piłkarski danego kraju znajduje swój wyraz na kilka sposobów. Nie chodzi tylko o charakterystykę drużyny narodowej, lecz także o podejście do gry najważniejszych klubów, osobowość największych gwiazd i filozofię trenerów. Chodzi także o zagraniczne doświadczenia zawodników i sukcesy sprowadzonych piłkarzy. Wreszcie o to, jak sędziowie prowadzą spotkania, a fani dopingują. O tym właśnie od samego początku miała być ta książka.
Potem jednak pojawiła się kwestia jej struktury – wedle jakiego porządku należałoby opisać poszczególne kraje? Geograficznego? Tematycznego? A może po prostu losując kulki w siedzibie głównej UEFA? Z miejsca stało się jasne, że nie jest to wyłącznie opowieść o różnych stylach futbolu w każdym z tych krajów, ale również o regularnych zmianach na szczytach europejskiej piłki.
Oczywistą datą, od której należało zacząć, był rok 1992 – zapowiedziano wówczas wprowadzenie zakazu łapania przez bramkarzy piłki podanej przez partnera z drużyny, Puchar Europy zmienił się w Ligę Mistrzów, powstała też Premier League. O każdym z tych siedmiu krajów można opowiedzieć po kolei, skupiając się na czteroletnich cyklach ich sukcesów.
Na początku lat 90. XX wieku na całym Starym Kontynencie wielbiono holenderską myśl piłkarską, ale po wprowadzeniu prawa Bosmana jej wpływ osłabł. Pałeczkę przejęły Włochy, które niewątpliwie mogły pochwalić się najsilniejszą ligą w Europie. Potem jednak Francja zaczęła wygrywać wszystko na szczeblu międzynarodowym, a tamtejsza krajowa akademia stała się wzorem dla innych, nim nagle – niemal znikąd – okazało się, że zarówno najbardziej ceniony piłkarz, jak i menedżer w Europie pochodzą z Portugalii. Następnie całą pulę w trakcie czteroletniej dominacji zgarnęły Barcelona i Hiszpania, schyłek tiki-taki oznaczał zaś prymat Bayernu i Niemiec. Wreszcie odnoszący największe sukcesy trenerzy przenieśli się do Anglii, by rywalizować w Premier League i wprowadzać tam rozmaite style gry.
Każda z części książki wykracza oczywiście poza te czteroletnie ramy. Nie można analizować holenderskiej piłki z połowy lat 90., nie wracając do futbolu totalnego z lat 70., nie można też omawiać występów Didiera Deschampsa w barwach reprezentacji Francji na przełomie wieków, nie odnotowując faktu, że jako selekcjoner sięgnął po mistrzostwo świata w 2018 roku. Żaden z rozdziałów nie jest zatytułowany na cześć określonego zawodnika bądź drużyny; odnoszą się one do ogólniejszych koncepcji, które przez dłuższy okres znajdowały odzwierciedlenie w futbolu danego kraju.
Siedem części tej książki różni się stylem. Część poświęcona Holandii traktuje o tym, w jaki sposób Holendrzy nadali charakter współczesnej europejskiej piłce, część włoska skupia się na określonych dyskusjach taktycznych, a francuska na tworzeniu pewnego typu piłkarzy. Część portugalska przybliża rozwój poważnego piłkarskiego mocarstwa, hiszpańska opowiada o przywiązaniu do konkretnej filozofii, niemiecka o wynalezieniu siebie na nowo, angielska zaś o przyswajaniu przez wyspiarzy zagranicznych idei.
Z uwagi na układ książki o niektórych ważnych drużynach mówi się tutaj niewiele – napomykam tylko o szokującym triumfie Grecji na Euro 2004, mistrzostwie świata Włochów dwa lata później i triumfującej w Lidze Mistrzów drużynie Realu Madryt z ostatnich lat. Ale większość piłkarzy, trenerów i zespołów istotnych dla europejskiej piłki po 1992 roku odgrywa tu poważną rolę, dlatego też mam nadzieję, że książka ta – choć nie taki był pierwotny zamiar – posłuży czytelnikom za historię nowoczesnego futbolu w Europie. Przedstawia ona bowiem w zarysie najważniejsze piłkarskie innowacje naszych czasów, w tym gegenpressing, budowanie akcji od obrony, periodyzację taktyczną, tiki-takę i – oczywiście – krycie strefowe.
Latem 1992 roku, u progu futbolowej nowoczesności, czołową nacją piłkarską w Europie była Holandia. Po Puchar Europy sięgnęła właśnie dowodzona przez Johana Cruyffa Barcelona – uosobienie holenderskiej szkoły futbolu totalnego – Ajax zaś zdobył Puchar Zdobywców Pucharów. A na tym nie koniec, bo na niwie krajowej nie brakowało konkurencji – PSV zostało mistrzem, a Feyenoord triumfował w Pucharze Holandii.
Reprezentacja – po zwycięstwie w 1988 roku – nie zdołała obronić tytułu mistrza Europy, ale grała porywającą, płynną piłkę na skądinąd rozczarowująco defensywnym Euro 92, ostatnim turnieju przed wprowadzeniem zakazu łapania przez bramkarzy piłki podanej przez partnera z drużyny. Holender był również najlepszym piłkarzem Europy – Złotą Piłkę zdobył w tamtym roku Marco van Basten, a jego partner z ataku w drużynie narodowej, Dennis Bergkamp, skończył plebiscyt na trzecim miejscu.
Ale prymat Holendrów nie opierał się na poszczególnych klubach czy indywidualnościach – chodziło o konkretną filozofię. Holenderskie zespoły – a także drużyny trenowane przez menedżerów z Holandii, takich jak Cruyff – lansowały ją tak skutecznie, że piłkarską nowoczesność rozpatruje się w kontekście klasycznego holenderskiego podejścia do gry.
Gdy w latach 70. XX wieku futbol totalny zrewolucjonizował piłkę nożną, jego charakter wiązano powszechnie z naturą Amsterdamu. Stolica Holandii była centrum europejskiego liberalizmu, a także mekką hipisów z całego kontynentu, co znalazło odzwierciedlenie w holenderskiej piłce. Zawodnicy Ajaksu i reprezentacji Holandii nie byli rzekomo przypisani do pozycji i zdawało się, że mogą błąkać się po boisku, gdzie tylko chcą, dzięki czemu grają energiczny, płynny, piękny futbol.
W rzeczywistości jednak holenderskie podejście do gry było bardzo usystematyzowane – piłkarze wymieniali się pozycjami tylko w linii pionowej, a jeśli obrońca wypuścił się do przodu, pomocnik i napastnik zmuszeni byli się cofnąć i zabezpieczać tyły. W praktyce więc, choć piłkarze teoretycznie mogli swobodnie przemieszczać się po boisku, ciągle myśleli o swoich obowiązkach, biorąc pod uwagę działania kolegów z drużyny. W czasach gdy napastnicy z innych krajów Europy często odgrywali rolę wolnych elektronów, ofensywnych graczy Holandii i Ajaksu ograniczały wytyczne trenerów. Arrigo Sacchi, wielki menedżer Milanu z końcówki lat 80., zwięźle to objaśnił: „Wybuchła tylko jedna prawdziwa rewolucja taktyczna, gdy piłka nożna z gry indywidualnej stała się zespołową – oświadczył. – Stało się to za sprawą Ajaksu”. Od tamtej pory w holenderskiej piłce toczyła się ciągle dyskusja o filozoficznym charakterze: czy futbol powinien być sportem indywidualistycznym zgodnie ze stereotypowym obrazem holenderskiej kultury, czy też usystematyzowanym, tak jak w klasycznych ekipach ucieleśniających futbol totalny?
W połowie lat 90. dyskusję tę symbolizowała rywalizacja między Johanem Cruyffem, prowadzącym wówczas Barcelonę złotym chłopcem futbolu totalnego, a szkoleniowcem Ajaksu Louisem van Gaalem, którego droga na szczyt była o wiele bardziej prozaiczna. Obaj lansowali klasyczny model Ajaksu, jeśli chodzi o ustawienie i posiadanie piłki, ale podczas gdy Cruyff z całego serca wierzył w rolę gwiazdorów, van Gaal nieugięcie podkreślał znaczenie kolektywu. „Van Gaal pracuje w nawet bardziej usystematyzowany sposób niż Cruyff – zauważył ich wspólny mentor Rinus Michels, który dowodził legendarnymi drużynami Ajaksu i reprezentacji Holandii z lat 70. – W podejściu van Gaala jest mniej miejsca na swobodę i wymienność pozycji. Ponadto dopracował budowanie akcji do najmniejszego szczegółu”.
Holendrzy rozumieją przywództwo w dość złożony sposób; chlubią się własną otwartością i umiejętnością dyskusji, co w kontekście futbolowym oznacza, że piłkarze mają czasem wpływ na kwestie, które gdzie indziej podlegałyby wyłącznie trenerowi. Przykładowo w 1973 roku Cruyff nieoczekiwanie odszedł z Ajaksu do Barcelony, ponieważ w amsterdamskim klubie obowiązywał system, zgodnie z którym kapitana zespołu wybierali zawodnicy, i gwiazdor poczuł się tak urażony, gdy odrzucono jego kandydaturę, że postanowił ulotnić się na Camp Nou. Wziąwszy pod uwagę późniejszy wpływ Cruyffa na Barcelonę, była to decyzja o ogromnych konsekwencjach, zarazem jednak wypływała ona wprost z holenderskich zasad.
Holenderscy piłkarze przywykli do tego, że wywierają wpływ na menedżerów, pomagając im w obmyślaniu planu taktycznego. „Uczymy piłkarzy – wyjaśniał van Gaal system Ajaksu – czytać grę, uczymy ich, by byli jak trenerzy, (…) spieramy się i dyskutujemy, a przede wszystkim ze sobą rozmawiamy. Jeśli szkoleniowiec rywali wymyśli dobrą taktykę, zawodnicy starają się znaleźć rozwiązanie”. Podczas gdy w wielu krajach piłkarze instynktownie stosują się do menedżerskich poleceń, w holenderskiej drużynie można zetknąć się z jedenastoma różnymi opiniami na temat optymalnej taktyki, co po części wyjaśnia, dlaczego drużyna narodowa słynie z ciągłych sprzeczek na wielkich turniejach; w Holandii bowiem od zawsze zachęca się piłkarzy do opowiadania o własnych pomysłach. Nieuchronnie prowadzi to do nieporozumień i wydaje się, że reprezentanci zgadzają się ze sobą tylko wtedy, gdy postanawiają zwolnić selekcjonera.
Michels, ojciec futbolu totalnego, zachęcał do wyrażania różnicy zdań w ramach tak zwanego „modelu konfliktowego”, który polegał między innymi na wciąganiu piłkarzy w spory w szatni. „Czasami celowo wykorzystywałem strategię konfrontacji – przyznał po zakończeniu kariery trenerskiej. – Moim celem było stworzenie pola konfliktu i doskonalenie ducha współpracy”. Najistotniejsze jednak, że Michels przyznaje, iż zawsze podpuszczał „kluczowych zawodników”, a gdy najsłynniejszy menedżer w kraju otwarcie mówi, że prowokował swoich najlepszych graczy do kłótni, trudno się dziwić, że kolejne pokolenia nie widziały w nich nic niestosownego.
Nacisk na wyrażanie własnego zdania prowadzi do tego, że holenderscy piłkarze często uchodzą za aroganckich, a to kolejna cecha, która łączy się z naturą Amsterdamu. Cruyff opisał pierwszych „piłkarzy totalnych” z drużyny Ajaksu z lat 70. jako „amsterdamczyków z natury”, co dla jego rodaków jest całkowicie zrozumiałe. Ruud Krol, wybitny obrońca z tamtej ekipy, rozwinął tę myśl: „Graliśmy w bardzo amsterdamski sposób – arogancko, ale nie do przesady, popisywaliśmy się i tłamsiliśmy rywali, pokazując, że jesteśmy od nich lepsi”. Z drugiej strony Dennis Bergkamp twierdzi, że „w Holandii nie wolno być zarozumiałym”, przedstawiając przy tym słynącego z pewności siebie Cruyffa jako „niearoganckiego – to po prostu typowo holenderska, typowo amsterdamska cecha”.
Niewykluczone, że van Gaal był bardziej arogancki od Cruyffa. Tak często pisano, że jest „uparty jak osioł”, że można było odnieść wrażenie, iż jego krytycy celowo sięgają po to porównanie. Gdy otrzymał posadę w Ajaksie, powiedział zarządowi: „Gratuluję zatrudnienia najlepszego menedżera na świecie”, a podczas pierwszej konferencji prasowej prezes klubu Ton Harmsen przedstawił go w następujących słowach: „Louis jest cholernie arogancki, tutaj lubimy takich ludzi”. Van Gaal również wiązał podejście Ajaksu z charakterem miasta. „Model Ajaksu ma coś wspólnego z naszą mentalnością, z arogancją typową dla stolicy i z dyscypliną niewielkich Niderlandów” – stwierdził. Wszyscy w Amsterdamie przyznają się do zbiorowej arogancji, ale wydaje się, że nikt nie przyznaje się do arogancji indywidualnej, co istotnie potęguje całe zamieszanie.
Arogancja Cruyffa, długoletniego rywala van Gaala, nie wzięła się znikąd: był najlepszym piłkarzem lat 70. i najwybitniejszym holenderskim zawodnikiem w historii. Jego kariera obfitowała w sukcesy: przede wszystkim sięgnął po trzy Złote Piłki i trzy Puchary Europy z rzędu. Sześciokrotnie wygrywał ligę z Ajaksem, potem przeniósł się do Barcelony i triumfował w La Liga, spędził trochę czasu w Stanach Zjednoczonych, a po powrocie do Ajaksu jeszcze dwukrotnie zdobywał mistrzostwo Holandii. Kiedy w 1983 roku nie zaproponowano mu nowego kontraktu w amsterdamskim klubie, zemścił się, przenosząc na rok do głównego rywala, Feyenoordu, w którego barwach sięgnął po tytuł, został wybrany piłkarzem roku w Holandii, a wreszcie ogłosił zakończenie kariery. Cruyff robił, co chciał, i zdobywał to, czego pragnął. Osiągał te wszystkie niewiarygodne sukcesy, twierdząc jednocześnie, że triumfy są mniej istotne od stylu. Uosabiał futbol totalny, co sprawiło, że osiągnął nieco osobliwy status – jedynej faktycznej indywidualności w prawdziwym kolektywie. Zgodnie z powszechnymi oczekiwaniami w 1985 roku, ledwie rok po zakończeniu kariery piłkarskiej, został szkoleniowcem Ajaksu. Dwa lata później sięgnął po Puchar Zdobywców Pucharów i jak można było przewidzieć, trafił do Barcelony, gdzie przywitano go jak bohatera i gdzie w 1989 roku kolejny raz triumfował w Pucharze Zdobywców Pucharów, a następnie, w 1992 roku, zapewnił Barcelonie pierwszy Puchar Europy i serię czterech mistrzostw kraju z rzędu, również pierwszą w historii katalońskiego klubu. Legendarny zawodnik stał się legendarnym trenerem.
Kiedy w 1991 roku w Ajaksie zatrudniono van Gaala, w klubie panowała zgoła odmienna atmosfera. Po kilku rozczarowujących sezonach bez Cruyffa kibice byli niezadowoleni. Dużo mówiło się o jego powrocie i w trakcie pierwszych meczów pod wodzą van Gaala fani Ajaksu skandowali nazwisko jego wybitnego poprzednika, a „De Telegraaf”, największa holenderska gazeta, przewodził kampanii wzywającej do powrotu Cruyffa. Niektórzy sądzili, że van Gaal stanowi tylko tymczasowe rozwiązanie, dopóki nie uda się ponownie zaangażować legendy holenderskiej piłki. Trudno się więc dziwić, że van Gaal na podstawie tych pogłosek żywił urazę do Cruyffa. W rzeczywistości napięcia te sięgały dwóch dekad wstecz.
Van Gaal był stosunkowo utalentowanym graczem, wysokim i niezbyt ruchliwym. Zaczynał z przodu, ale raczej jako rozgrywający niż łowca bramek, a z biegiem lat cofnął się do pomocy. Zrobił całkiem niezłą karierę, głównie w barwach Sparty Rotterdam, ale uważał ją za nieco rozczarowującą, przede wszystkim dlatego, że miał nadzieję, iż zostanie podstawowym zawodnikiem Ajaksu. Do klubu ze swego rodzinnego miasta trafił w 1972 roku jako 20-latek. Regularnie pojawiał się na boisku w barwach rezerw, ale został sprzedany, nim zdążył zadebiutować w pierwszej drużynie. Na jego pozycji występował oczywiście Cruyff. Van Gaal całą karierę w Ajaksie spędził w jego cieniu: najpierw będąc dublerem jako piłkarz, a potem nielubianym trenerem drugiego wyboru.
Na początku lat 90. Cruyff prowadził Barcelonę, a van Gaal Ajax i trudno było mówić o przyjaźni. „Nie ma między nami chemii” – potwierdził Cruyff. Początkowo jako trenerzy pozostawali w dobrych stosunkach. Kiedy w 1989 roku van Gaal pracował jako asystent w Ajaksie, w okolicy świąt Bożego Narodzenia odbył kurs trenerski w Barcelonie i spędził wiele wieczorów w domu Cruyffów, szczególnie dobrze dogadując się z synem Johana, Jordim, wówczas juniorem Barcelony. Wtedy jednak relacje między nimi się popsuły. Van Gaal odebrał telefon z Holandii; okazało się, że jego siostra jest śmiertelnie chora, więc pośpieszył zobaczyć się z nią, nim umrze. Wiele lat później sugerował, że gospodarz był na niego wściekły, ponieważ van Gaal wyjechał, nie podziękowawszy Cruyffom za gościnność. Sam Cruyff jednakże zdecydowanie temu zaprzeczał, twierdząc, że niedługo później spotkali się w przyjaznej atmosferze w Amsterdamie. Wydaje się mało prawdopodobne, by Cruyff wykorzystał tragiczne wieści do rozpoczęcia sporu, bardziej możliwe natomiast, że doszło do nieporozumienia w trudnym dla van Gaala momencie. Ale prawda jest najpewniej o wiele prostsza: było to starcie piłkarskich filozofii i dwóch silnych ego.
Cruyff poświęcił sporo czasu na prowokowanie van Gaala, ostatecznie dając się samemu coraz bardziej prowokować. W 1992 roku dziennikarze, jak można było przewidzieć, zaczęli porównywać Barcelonę Cruyffa do Ajaksu van Gaala, czyli odpowiednio triumfatorów Pucharu Europy i Pucharu Zdobywców Pucharów, co wywołało pełną wzburzenia reakcję Cruyffa. „Jeśli sądzi, że Ajax jest dużo lepszy od Barcelony, to prosi się o kłopoty. Popełnia wielki błąd – wypalił. – Gdy spojrzy się w tej chwili na grę Ajaksu, widać, że jej jakość spada”. Stawał się coraz bardziej małostkowy. W 1993 roku powiedział, że chce, aby Feyenoord wyprzedził Ajax van Gaala i wygrał Eredivisie. Rok później w odpowiedzi na pytanie, które europejskie zespoły podziwia, wymienił Auxerre i Parmę – drużyny, które wyeliminowały Ajax z pucharów w minionych dwóch sezonach. W lutym 1995 roku, gdy jeden z dziennikarzy zasugerował, że być może Ajax jest silniejszy od Barcelony, wypalił bez ogródek: „Może przestałbyś pieprzyć głupoty?”. Ale Ajax van Gaala udowodnił swoją wyższość, wygrywając w tamtym roku Ligę Mistrzów.
Van Gaal bezustannie podkreślał, jak ważny jest kolektyw. „Piłka nożna to gra zespołowa, a zatem członkowie drużyny są od siebie wzajemnie uzależnieni – tłumaczył. – Jeśli któryś z piłkarzy nie realizuje boiskowych zadań, ucierpią na tym jego koledzy. To oznacza, że każdy zawodnik musi wypełniać swoje podstawowe obowiązki najlepiej, jak umie”. Brzmi prosto, ale trudno wyobrazić sobie Cruyffa opowiadającego o piłce tak technicznym, pozbawionym emocji językiem. Cruyff pragnął, by jego gracze wyrażali się na boisku, by cieszyli się grą, van Gaalowi chodziło zaś o „wypełnianie podstawowych obowiązków”. Kiedy Ajaksowi nie udawało się wygrać, van Gaal narzekał zwykle, że jego podopieczni „nie trzymali się ustaleń”, oskarżając ich w gruncie rzeczy o to, że zawiedli zaufanie kolegów z drużyny, skupiając się na sobie. Drużyny van Gaala nie koncentrowały się jednak wyłącznie na wyniku – były zdecydowanie nastawione na atak, choć bazowały na schematach. „Wydaje mi się, że bardziej cenię sobie dobrą grę niż wygrywanie” – stwierdził kiedyś.
Dobrym przykładem niechęci van Gaala do indywidualizmu była kontrowersyjna sprzedaż efektownego skrzydłowego Bryana Roya w 1992 roku. Pociągnęła ona zresztą za sobą krytykę ze strony Cruyffa, który narzekał, że jego rywal nie docenia indywidualnej błyskotliwości. Za decyzją o pozbyciu się Roya stał intrygujący powód, skrzydłowy bowiem „nie miał nic przeciwko bieganiu dla drużyny, ale nie umiał myśleć na jej rzecz”. Van Gaal nie był oczywiście pierwszym menedżerem autokratą, którego frustrowała nierówna forma skrzydłowego, ale podczas gdy inni menedżerowie rezygnowali z bocznych pomocników na rzecz węższego ustawienia, gra Ajaksu w dużej mierze zależała od szerokiego pola gry i van Gaal potrzebował dwóch klasycznych skrzydłowych.
Marc Overmars i Finidi George, grający odpowiednio na lewej i prawej stronie, otrzymali ścisłe wytyczne, by nie dryblować przy większej liczbie rywali: w sytuacjach jeden na jednego mogli próbować szczęścia, ale jeśli stawali naprzeciwko dwóch obrońców, mieli schodzić do środka i przenosić grę na drugą stronę. Kibiców Ajaksu, którzy przywykli do nieprzewidywalnych i błyskotliwych skrzydłowych, irytował ten brak wolności piłkarzy, podobnie zresztą jak samych zawodników. Finidi odszedł ostatecznie do Betisu, gdzie nie krył zachwytu, że może się wreszcie wyrazić. Ale van Gaal nie cierpiał dryblingów: nie tylko uważał je za nieefektywne, lecz także sądził, że są przejawem skrajnego piłkarskiego egoizmu. „Żyjemy w leseferystycznym społeczeństwie – mówił van Gaal. – Ale drużynie potrzeba dyscypliny”.
Nauczycielskie podejście van Gaala było całkowicie naturalne, zważywszy na to, że przez 12 lat łączył karierę piłkarską z uczeniem w szkole, idąc w ślady swego idola Michelsa, który również był nauczycielem. Wszyscy twierdzą, że dużo wymagał, pracował zresztą w trudnej szkole z trudnymi uczniami, często pochodzącymi z biednych rodzin. Ukształtowało to jego menedżerską filozofię. „Piłkarze to tak naprawdę duże dzieci, więc istnieje spore podobieństwo między uczeniem a trenowaniem – stwierdzał. – Do uczniów podchodzi się w określony sposób, opierając się na konkretnych metodach, i tak samo jest z piłkarzami. Zarówno w szkole, jak i w drużynie człowiek styka się z hierarchią i różnymi kulturami”. Zanim van Gaal został pierwszym trenerem Ajaksu, sprawował pieczę nad klubowym systemem szkolenia młodzieży, gdzie trenował wybitną grupę juniorów, w tym takich graczy jak Edgar Davids, Clarence Seedorf i Patrick Kluivert. Szkolenie juniorów – nie zaś praca w mniejszym klubie z Eredivisie – posłużyło mu za pomost między karierą nauczycielską a trenerską. Praca z młodymi chłopakami cieszyła go właśnie dlatego, że dało się ich kształtować; van Gaal uważał, że nie jest w stanie wpłynąć w decydujący sposób na 25-letniego piłkarza. Jedynymi weteranami w ekipie Ajaksu, która wygrała Ligę Mistrzów w 1995 roku, byli obrońcy: Danny Blind (dziewiąty sezon w drużynie) i powracający z zagranicy Frank Rijkaard, który szkolił się w klubowej akademii w latach 80. Van Gaal nie zgodziłby się na ściągnięcie w pełni ukształtowanej megagwiazdy, której nie wyszkolono w Ajaksie, nawet jeśli w grę wchodziłby zawodnik lepszy indywidualnie od piłkarza znajdującego się w klubowej kadrze. „Nie potrzebuję 11 najlepszych – powiedział. – Potrzebuję najlepszej jedenastki”.
Podczas gdy van Gaal był nauczycielem, Cruyff nawet nie studiował. Zatrudniono go w 1985 roku w Ajaksie, mimo że nie miał wymaganej licencji – Cruyff to Cruyff, więc jak zwykle zrobiono dla niego wyjątek. Van Gaal podejrzliwie traktował indywidualności, Cruyff zaś gwiazdy rozpieszczał. W ofensywie Barcelony tego drugiego grało zdecydowanie więcej wybitnych piłkarzy, na różnych etapach przygody z Dumą Katalonii Cruyff mógł liczyć na czterech spośród najbardziej uwielbianych zawodników tamtych czasów: Michaela Laudrupa, Christo Stoiczkowa, Romário i Gheorghe Hagiego. Wzloty i upadki Barcelony w dużej mierze zależały od tego, jak Cruyff traktował klubowe megagwiazdy.
Najbardziej fascynującą indywidualnością był Laudrup, w praktyce odpowiednik Cruyffa w Dream Teamie tego ostatniego. Trener Barcelony był idolem Duńczyka z dzieciństwa, a na mistrzostwach świata w 1986 roku – turnieju, na który Holandia nie zdołała się zakwalifikować – Laudrup wiódł prym we wspaniałej ekipie zwanej „duńskim dynamitem”, porównywanej do reprezentacji Oranje z epoki futbolu totalnego. Laudrup związał się z Barçą w 1989 roku i z miejsca stał się liderem drużyny. Występował jako środkowy napastnik, który cofał się głęboko, zachęcając kolegów z pomocy do podłączania się do ataków. Potrafił posyłać zabójcze prostopadłe piłki obiema nogami, miał też niesamowitą umiejętność zagrywania no-look passów zewnętrzną częścią prawej nogi przy jednoczesnym ruchu w lewo, co wprawiało obrońców w osłupienie. Nawiasem mówiąc, skończył karierę roczną przygodą z Ajaksem w sezonie 1997/98.
Z jednej strony Cruyff uwielbiał naturalny talent Laudrupa. Gdy Duńczyk zdobył niezwykłą bramkę wyrównującą na wyjeździe z Realem Burgos w sezonie 1991/92, podbijając piłkę lewą nogą i pakując ją uderzeniem prawą nogą zza pola karnego w prawy górny róg, podbiegł do ławki świętować razem z wniebowziętym Cruyffem. Rzadko widuje się na boisku tak gorące uściski jak tamten. Ale Cruyff uznawał Duńczyka za „jednego z najtrudniejszych piłkarzy, z jakimi pracował”, sądził bowiem, że Laudrup nie pomaga swemu talentowi w dostatecznym stopniu, narzekał także na jego brak umiejętności przywódczych. Cruyff wykorzystywał „konfliktowe” podejście Michelsa, ale jedynym efektem była irytacja Duńczyka, piłkarza nerwowego i wycofanego, który wymagał delikatniejszego traktowania.
Beneficjentem dokładnych prostopadłych podań Laudrupa była inna niezwykle utalentowana megagwiazda, legenda bułgarskiej piłki Christo Stoiczkow. „Jestem pewien, że Michael asystował przy ponad 50 z ponad 100 goli, które strzeliłem – wspominał lata w Barcelonie Stoiczkow. – Grało się z nim bardzo łatwo, intuicyjnie odnajdywaliśmy się na boisku”. Wymowny opis: w drużynie van Gaala atak polegał na odtwarzaniu schematów, w ekipie Cruyffa chodziło o naturalną więź między zawodnikami.
Stoiczkow idealizował Cruyffa, podobnie jak Laudrup. Kiedy przechodził do Barcelony, nadal miał występy Holendra na kasetach. Różnił się jednak od Duńczyka osobowością; był agresywny, porywczy i nieprzewidywalny. Za bijatykę podczas finału Pucharu Bułgarii w 1985 roku rodzimy związek piłkarski ukarał go dożywotnią dyskwalifikacją, którą później skrócono do roku. Na Camp Nou trafił w 1989 roku, po tym jak zachwycił Cruyffa, gdy grając w barwach CSKA Sofia, pokonał wspaniałym lobem bramkarza Barcelony Andoniego Zubizarretę w Pucharze Zdobywców Pucharów. „Miał szybkość, wykończenie i charakter – wspominał Cruyff. – W klubie było zbyt wielu miłych gości, potrzebowaliśmy kogoś takiego jak on”. Ale w swoim pierwszym El Clásico Stoiczkow wyleciał z boiska, nadepnął sędziemu na nogę w drodze do tunelu i został ukarany dziesięciotygodniowym zawieszeniem. Inny klub być może by go wyrzucił, ale Cruyff nadal w niego wierzył. Po powrocie na boisko Stoiczkow odpłacił za zaufanie zwycięską bramką, a w następnej kolejce strzelił cztery gole w wygranym 6:0 spotkaniu z Athletikiem Bilbao. Warto było go rozpieszczać, nawet mimo tego, że w trakcie gry w Barcelonie otrzymał dziesięć czerwonych kartek, co jest niewiarygodnym wynikiem jak na napastnika.
W przeciwieństwie do Laudrupa Stoiczkow świetnie pasował do „modelu konfliktowego” Cruyffa, rozumiejąc doskonale cel ataków menedżera. „Na oczach całego zespołu powiedział, że jestem beznadziejny, że nie zagram w następnym meczu i że mnie sprzeda – tłumaczył Bułgar. – Ale po treningu szliśmy razem na obiad”. Stoiczkow wielokrotnie deklarował swoją nienawiść do Realu Madryt, kibice uwielbiali też jego pozę – choć odmawiał składania autografów, fani śmiali się z jego anarchistycznego usposobienia. „Wywracał wszystko do góry nogami – wspominał Zubizarreta. – Choć czasem zapędzał się za daleko, jestem wdzięczny ludziom takim jak on, ponieważ przełamywali monotonię życia codziennego”.
Ale już w sezonie 1993/94, gdy Cruyff sięgnął z Barçą po swój ostatni tytuł mistrzowski, Stoiczkow nie był nawet najbardziej aroganckim napastnikiem w klubie. Holenderski menedżer sprowadził bowiem z rywalizującego z Ajaksem PSV Eindhoven Brazylijczyka Romário, niezwykle utalentowanego gracza, który słynął z opuszczania treningów. „Mówi się, że jest trudną osobą” – zagaił dziennikarz, gdy Romário przychodził do klubu. „To samo można powiedzieć o mnie” – wypalił w odpowiedzi Cruyff, zachwycony kupnem kolejnego indywidualisty. Romário oświadczył wszem wobec, że jest najlepszym napastnikiem w historii i zdobędzie 30 bramek w sezonie ligowym (i zdobył – sięgając po Trofeo Pichichi, wyróżnienie dla najlepszego strzelca La Liga), następnie zaś przez cały sezon obiecywał, że mistrzostwa świata w 1994 roku będą „turniejem Romário” (i były – potem wybrano go Piłkarzem Roku FIFA). W PSV Romário regularnie brał udział w konstruowaniu akcji, lecz w Barcelonie znikał na długie minuty, by z nagła bezwzględnie rozstrzygnąć wynik meczu. Dysponował niewiarygodnym przyspieszeniem, potrafił zaskakiwać bramkarzy, wykańczając akcje delikatnymi uderzeniami z czuba, i bezwstydnie świętował gole w pojedynkę, nawet jeśli dostawił tylko nogę, by trafić do pustej bramki, po tym jak całą brudną robotę odwalił kolega z drużyny.
Relacje Stoiczkowa i Romário przez 18 miesięcy, które spędzili wspólnie w Barcelonie, przypominały klasyczną Hassliebe, miłość połączoną z nienawiścią. Cruyff mawiał, że mieli „ten sam problem”, uważali bowiem, że drużyna zbudowana jest wokół nich, i czasem wydawało się, że raczej rywalizują o to, kto strzeli więcej goli, niż starają się stworzyć tradycyjny duet napastników. A jednak obaj wzbili się dzięki temu na zupełnie nowy poziom i co zaskakujące, zaprzyjaźnili się. „To dziwne i nawet dziś zadaję sobie pytanie, jak to możliwe – wyjawił po latach Stoiczkow. – Ale od samego początku bardzo się zakumplowaliśmy; byliśmy nierozłączni”. Zaprzyjaźniły się także żony piłkarzy, ich dzieci chodziły razem do szkoły, Stoiczkow został ojcem chrzestnym jednego z synów Brazylijczyka i wcielił się w rolę goryla, usuwając z drogi ciosem w twarz fotografa, gdy Romário odwiedził szpital, by zobaczyć swoje maleństwo.
Ich najbardziej pamiętnym popisem na arenie międzynarodowej było lanie 4:0, które spuścili Manchesterowi United na Camp Nou w listopadzie 1994 roku. Stoiczkow zdobył pierwszą bramkę, Romário drugą, trzeci raz zaś Barcelona trafiła do siatki rywala po dwójkowym rozegraniu: Bułgar pomknął do przodu, wypuścił Brazylijczyka, ten odegrał mu piętką, a Stoiczkow huknął w prawy dolny róg. Wynik ustalił boczny obrońca Albert Ferrer. „Po prostu nie byliśmy sobie w stanie poradzić z szybkością Romário i Stoiczkowa – przyznał menedżer Czerwonych Diabłów Alex Ferguson. – Tempo ich ataków było dla nas czymś zupełnie nowym”. Ale dla fanów Barcelony więcej znaczył pogrom 5:0 z Realem Madryt w meczu rozegranym wcześniej tego roku. Romário zdobył wtedy hat-trick, a przy bramce otwierającej wynik przechytrzył środkowego obrońcę Realu Rafaela Alkortę niewiarygodnym zwodem, który zaczęto nazywać „krowim ogonem”: otrzymał piłkę, znajdując się tyłem do bramki, następnie obrócił się w miejscu, dotykając futbolówki dwukrotnie za jednym zamachem, i zabrał się z nią, by wykończyć akcję. „To przejdzie do historii” – stwierdził Stoiczkow, odnosząc się do zwodu Romário, mimo że to samo mógł powiedzieć o wyniku. Ale w tamtym czasie Barça grała bardzo nierówno i tylko za sprawą świetnej serii pod koniec sezonu wydarła tytuł z rąk Deportivo dzięki lepszej różnicy bramek, triumfując drugi raz z rzędu dzięki uprzejmości rywala, który potknął się w ostatniej kolejce. Samo w sobie nie było to katastrofą, ale już porażka 0:4 z Milanem w finale Ligi Mistrzów w 1994 roku – owszem.
Wszystko zaczęło się sypać. Relacje Cruyffa i Laudrupa popsuły się na dobre, Duńczyk nie znalazł się w składzie na finał z włoską drużyną i nie przedłużono z nim kontraktu. Laudrup natychmiast poszedł w ślady Cruyffa i tak jak Holender, który w 1983 roku zmienił Ajax na Feyenoord, przeniósł się do arcyrywala Barcelony, Realu, by pomóc Królewskim w sięgnięciu po mistrzostwo kraju. Co ciekawe, Cruyff twierdził, że Duńczyk stał się zbytnim indywidualistą: „Brakowało mu dyscypliny. Gdy w drużynie jest wiele gwiazd, muszą istnieć granice indywidualnych popisów”. Było to jednak dość dziwne wytłumaczenie, zważywszy, że Laudrup nie grał ani trochę samolubnie i uwielbiał asystować przy bramkach. W rzeczywistości chodziło raczej o to, że w Dumie Katalonii inne gwiazdy świeciły wówczas jaśniejszym blaskiem, a ponieważ nadal obowiązywały przepisy, wedle których na boisku mogło znajdować się tylko trzech obcokrajowców, Laudrup stał się czwartym wyborem po Romário, Stoiczkowie i środkowym obrońcy Ronaldzie Koemanie.
Tymczasem Romário okazywał się piłkarzem równie kłopotliwym. Jego relacje ze Stoiczkowem wyraźnie się ochłodziły, ponieważ Bułgar narzekał na coraz bardziej hedonistyczny styl życia kolegi. Inni piłkarze Barçy czuli podobną frustrację. Po zdobyciu mistrzostwa świata w 1994 roku Romário, jak można było przewidzieć, balował przez miesiąc w Rio de Janeiro i spóźnił się z powrotem do klubu. Cruyff niespecjalnie się tym przejął, ale rada drużyny, złożona z tak doświadczonych graczy jak Koeman, Zubizarreta, José Bakero i Txiki Begiristain, zażądała, by zorganizować w tej sprawie spotkanie. Menedżer niechętnie się zgodził, usiadł z piłkarzami i poprosił, by wylali swoje żale. Romário słuchał z uwagą, a następnie wybuchnął gniewem. „Ty, ty i ty szybko odpadliście – wypalił w kierunku hiszpańskiego tria, a następnie zwrócił się do Koemana, przypominając mu: – A ciebie sam wyeliminowałem. Przegraliście! To ja tu jestem zwycięzcą! Myślałem, że spotykamy się, bo chcecie mnie przywitać i pogratulować, sądziłem, że wręczycie mi jakąś statuetkę. Co ja tu w ogóle robię? Czy ja przed wami odpowiadam? Wsadźcie sobie w dupę te wasze uwagi!” Odpowiedź Cruyffa była typowa: „Dobra, wracamy na trening”.
W reakcji na odejście Laudrupa Cruyff ściągnął innego absurdalnie utalentowanego pomocnika, Gheorghe Hagiego. Ten znakomity gracz, podobnie jak Stoiczkow, był wybitną „dziesiątką” i w połowie lat 90. poprowadził reprezentację Rumunii do największych sukcesów w historii. Tylko Cruyff był na tyle szalony, by próbować pomieścić Bułgara i Rumuna razem na boisku. Gdy ten drugi trafił do klubu, Holender porównał go otwarcie z Laudrupem: „Trzeba powiedzieć, że wymiana Michaela na Hagiego to dobry interes. (…) Założę się, że Hagi strzeli co najmniej dwa razy więcej goli niż Laudrup i zaliczy przynajmniej tyle samo asyst”. Cruyff się mylił. Rzadko się zdarza, by menedżer wprost zestawiał statystyki dwóch piłkarzy, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że tym samym Holender umniejszał zasługi gracza tak fundamentalnego dla jego Dream Teamu.
Hagi przyszedł do klubu po świetnych występach na mistrzostwach świata, co oznaczało, że Cruyff zgromadził w składzie trzech zawodników najlepszej jedenastki turnieju w Stanach: Romário, Stoiczkowa i Rumuna właśnie. Hagi miał trudny charakter: był aroganckim i leniwym indywidualistą, grał nierówno, ulegał porywom agresji, ale zarazem potrafił dać popis prawdziwej piłkarskiej magii. Jego naznaczona kontuzjami przygoda z Barceloną okazała się rozczarowaniem, sam zawodnik jednak uważał ją za udaną, ponieważ cieszył się ogromną boiskową wolnością. „Nie brakowało plotek i dyskusji na mój temat, ale Johan Cruyff we mnie wierzył i dał mi szansę pokazać, co potrafię. Odpłaciłem mu za zaufanie” – stwierdził. Hagi popisał się geniuszem w wygranej 4:2 nad Celtą Vigo na wyjeździe, gdy w gęstej mgle trafił do bramki ze środka boiska od razu po rozpoczęciu gry, co bez wątpienia należy uznać za przykład skrajnego indywidualizmu.
Ale obsesja Cruyffa na punkcie indywidualistów wymykała się spod kontroli. Zachowanie Romário po powrocie z mistrzostw świata było zapowiedzią tego, co nastąpi. Przez większość sezonu Brazylijczyk balował w Barcelonie, wynajmując ciągle dwa apartamenty hotelowe, by zabawiać gości. „Uprawiaj seks codziennie, ale najwyżej trzy razy” – brzmiało jego motto. Różni zawodnicy klubu dawali do zrozumienia, że gdy przychodził na trening, ich kolega ledwie był w stanie się ruszać po całonocnych imprezach. Cruyff musiał odsyłać go do domu, w dodatku Romário często zasypiał, spóźniając się na drużynowe narady. „Romário tak naprawdę został na mistrzostwach świata. Był tu ciałem, ale myślami wciąż bawił w Rio” – tłumaczył Stoiczkow, Cruyff zaś narzekał po prostu, że Brazylijczykowi „brakuje dyscypliny”, uciekając się do tego samego zarzutu co w przypadku Laudrupa. Początkiem końca okazał się mecz z Realem Madryt, do którego doszło niemal rok po wygranej 5:0. Tym razem Barcelona uległa Królewskim 0:5, a Laudrup wypadł fantastycznie. Stoiczkow wyleciał z boiska jeszcze przed przerwą, a zupełnie bezużyteczny Romário nie wyszedł na drugą połowę i już nigdy nie zagrał w barwach Dumy Katalonii. Cruyff zawierzył nie tym indywidualnościom co trzeba.
Tydzień później Romário został wybrany Piłkarzem Roku FIFA. Stoiczkow znalazł się tuż za nim, ale sięgnął po Złotą Piłkę, którą przyznawano wówczas jedynie Europejczykom. Najjaskrawiej ukazywało to problemy Cruyffa: w barwach Barcelony występowało oficjalnie dwóch najlepszych graczy na świecie, ale obaj nie rozmawiali ze sobą ani z menedżerem, a w ostatnim, przegranym 0:5 meczu nie dotrwali nawet do początku drugiej połowy. Cruyff był wściekły, że Stoiczkow w ogóle chce osobiście odebrać nagrodę, i kazał mu trenować w dniu uroczystej gali, co oznaczało, że Bułgar się na nią spóźni. „Coś się między nami popsuło – narzekał Stoiczkow, gdy w końcu dotarł na galę i ponownie odniósł się do opozycji indywidualność kontra kolektyw: – Kiedy przegrywamy, zawsze obwinia się mnie. Gdy wygrywamy, pochwały spływają na całą drużynę”. Później Bułgar powiedział coś podobnego, tyle że kierując swe słowa w stronę menedżera: „Kiedy wygrywamy, to zasługa Cruyffa. Gdy przegrywamy, to wina zawodników”. Model konfliktowy Holendra w końcu go wykończył.
Latem w klubie nie było już Stoiczkowa, Romário wcześniej zdążył wrócić do Brazylii, Laudrup świętował mistrzostwo z Realem, a w Barcelonie pozostał tylko nieprzekonujący Hagi. Kłótnie z gwiazdami podkopały pozycję Cruyffa. Holender zareagował – odnotowawszy być może z zazdrością amsterdamski model van Gaala – stawiając na wychowanków: Ivána de la Peñę, braci Rogera i Óscara Garcíów oraz swojego syna Jordiego, ale żaden z nich nie spełnił nadziei. Sprowadzony przed sezonem Luís Figo nie dorósł jeszcze do roli lidera, w ataku zaś występował mało efektowny i bardzo niebarceloński Bośniak Meho Kodro, który zdołał strzelić ledwie dziewięć goli. Po sezonie 1995/96 Cruyff stracił posadę. Bezpośrednią przyczyną był spór z prezesem klubu José Luisem Núñezem, ale równie duże znaczenie miały kłótnie z piłkarzami.
Gdy ledwie rok po odejściu Cruyffa van Gaal objął ster w Barcelonie, dyskusje między oboma Holendrami powróciły. Podczas oficjalnej prezentacji nowy menedżer butnie oświadczył: „Gwiazdą jest teraz Louis van Gaal”, by następnie zabrać się do przeszczepienia modelu Ajaksu – łącznie ze sprowadzeniem kilku byłych podopiecznych – na kataloński grunt. Z początku próba ta okazała się udana: w pierwszym sezonie van Gaal sięgnął po dublet, a w drugim obronił tytuł mistrzowski. Ale jak można było przewidzieć, Holender nie mógł sobie poradzić z wielkimi nazwiskami, zwłaszcza z Rivaldo, krzywonogim brazylijskim geniuszem, który przez chwilę uchodził za najlepszego piłkarza na świecie. W porównaniu ze Stoiczkowem i Romário Rivaldo był prawdziwym profesjonalistą, ale podczas gdy kłótnie Cruyffa z gwiazdorami dotyczyły przede wszystkim pozaboiskowej dyscypliny, problemy van Gaala z Rivaldo miały związek z dyscypliną taktyczną napastnika.
W trakcie trzeciego wspólnego sezonu w Barcelonie Brazylijczyk rozwścieczał van Gaala, bo zapamiętale wdawał się w dryblingi, czyli robił coś, co wielbiono – dryblingi kochał zwłaszcza sam Cruyff – za czasów Dream Teamu. Rivaldo otwarcie skrytykował swojego szkoleniowca w dniu, w którym przyznano mu Złotą Piłkę – co przypominało kłótnię Stoiczkowa z Cruyffem – oświadczając, że nie zamierza już występować na lewym skrzydle. „W Brazylii jest inaczej – powiedział. – Nie mówi się tam o taktyce, a to oznacza wolność. Tutaj sprawy są bardziej skomplikowane, w większym stopniu stawia się na taktykę. (…) Latami grałem na rzecz drużyny, nie myśląc o sobie. Chcę czerpać większą radość z piłki. Przez pewien czas występowałem na skrzydle, teraz chcę grać w środku. Nie z numerem 10 na plecach, ale jako »dziesiątka«”.
Van Gaal nie mógł tolerować piłkarza tak bardzo przekonanego o własnej wartości, więc dwa dni później pominął go w 18-osobowej kadrze na wyjazdowy mecz z Rayo Vallecano. Barça zdołała jedynie zremisować. Rivaldo nie wystąpił również w wygranym 3:1 spotkaniu z Realem Sociedad, potem jednak van Gaal się ugiął i wpuścił Brazylijczyka z ławki w meczu z Celtą Vigo, ten zaś przypieczętował zwycięstwo golem na 2:0. W następnych siedmiu kolejkach Rivaldo nie zszedł z murawy nawet na minutę, wygrywając tym samym walkę o władzę, co okazało się dla van Gaala początkiem końca. „Dałem mu zbyt wiele szans – mówił później z żalem Holender. – Zachwiało to równowagą w szatni, co było moim największym błędem w tym sezonie. W futbolu trzeba dziś gwiazd. Mam obecnie dwóch graczy z pierwszej dziesiątki na świecie [drugim był Figo]. W 1995 roku w Ajaksie, gdy nie przegrałem ani jednego meczu w sezonie, nie miałem żadnego takiego zawodnika”. Van Gaalowi bardziej odpowiadała szatnia bez gwiazd. Holender kłócił się także z Sonnym Andersonem i Geovannim, dwoma kolegami Rivaldo z drużyny i co znaczące – jego rodakami. W brazylijskiej piłce kładzie się nacisk na indywidualne popisy w ofensywie. Van Gaal nie potrafił przyjąć tego do wiadomości i wyleciał z klubu po zakończeniu sezonu.
Jak na dwie trenerskie legendy mające obsesję na punkcie klasycznego stylu Ajaksu, Cruyff i van Gaal nie mogli się bardziej różnić. Weźmy na przykład ich podejście do przedmeczowych przygotowań. Cruyff uważał, że jego podopieczni są w stanie pokonać każdego, i nie zastanawiał się nawet nad taktyką przeciwnika. Van Gaal działał wprost odwrotnie: analizował nagrania ze spotkań najbliższych rywali i szczegółowo tłumaczył, jak konstruują akcje, a także w jaki sposób je przerywać, a jego asystent Bruins Slot bezustannie zaskakiwał piłkarzy poziomem wiedzy na temat konkretnych przeciwników.
Było to starcie sztuki Cruyffa z nauką van Gaala. Ten drugi siedział na ławce trenerskiej z notatnikiem na kolanach, oceniał występy piłkarzy na podstawie danych statystycznych, a do tego zatrudnił niejakiego Maxa Reckersa, który powszechnie uchodził za komputerowego geeka, zanim jeszcze na dobre pojawili się profesjonalni analitycy piłkarscy. Gdy van Gaal zmieniał klub, transport jego „archiwów”, w tym niewyczerpanych stert teczek i kaset wideo, generował spore koszty. Był to istny koszmar dla Cruyffa, który swego czasu stwierdził, że rozumie futbol dzięki „szóstemu zmysłowi” i „żaden komputer nie wykryłby” jego wspaniałych umiejętności piłkarskich, a ponadto wielokrotnie przyznawał, że ma fatalną pamięć, i nie przywiązywał wagi do szczegółów. Cruyff w pełni polegał na instynkcie i był najdoskonalszym ucieleśnieniem wyznawanej przez siebie myśli piłkarskiej. Van Gaal wierzył w skrupulatność i wykształcał w piłkarzach automatyzmy, zniechęcając ich do gry z polotem.
Saga ta ciągnęła się przez kolejnych 15 lat. W 2000 roku van Gaal został selekcjonerem reprezentacji Holandii i z miejsca podarł na kawałki plan szkolenia młodzieży przygotowany przez Cruyffa. Jego przygoda z kadrą okazała się jednak katastrofą, ponieważ Holendrzy nie zakwalifikowali się do mistrzostw świata w 2002 roku, a van Gaal w 2004 roku wrócił do Ajaksu, obejmując posadę dyrektora technicznego. Szybko zdążył rozwścieczyć młodego napastnika Ajaksu, który przejawiał typową amsterdamską arogancję. „Chciał robić za dyktatora – pisał w swojej autobiografii Zlatan Ibrahimović. – Van Gaal bardzo lubił rozmawiać o systemie gry. Był w klubie jedną z tych osób, które zwracały się do piłkarzy numerami na koszulkach. Piątka tutaj, a szóstka tam, (…) ciągle te same pierdoły o tym, że dziewiątka broni, schodzi do prawej, a dziesiątka schodzi do lewej. Wiedzieliśmy o tym i wiedzieliśmy, że to on wymyślił ten system”[1]. W tamtym czasie Cruyff od ośmiu lat przebywał już na trenerskiej emeryturze, ale w wywiadach wciąż powtarzał brzmiące znajomo rzeczy: „Widzę, że futbolowi decydenci nigdy nie przejmują się tak naprawdę piłkarzami, interesuje ich wyłącznie drużyna jako całość – mówił. – Ale drużyna składa się z 11 jednostek, z których każda wymaga uwagi”.
W 2009 roku van Gaal objął stery w Bayernie Monachium, zdobywając z Bawarczykami dublet i prowadząc ich do finału Ligi Mistrzów. „Drużynę spaja niesamowita więź i zaufanie do mnie, nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem” – zachwycał się. Postawę monachijczyków chwalił nawet Cruyff. Ale odwieczny rywal van Gaala zaznaczał przy tym dobitnie, że „Bayern i van Gaal stanowią wyjątkowo dobrze dobraną parę – zarząd i piłkarze gotowi byli zaakceptować jego sposób myślenia i działania”. W ustach Cruyffa słowa te brzmiały jak ledwie skrywane oskarżenie, sugestia, że styl van Gaala bardziej pasuje do Bayernu niż do Ajaksu, że więcej w nim Niemca niż Holendra.
Van Gaal później napomykał nawet, że chętnie objąłby posadę selekcjonera reprezentacji Niemiec. „Marzę o zdobyciu mistrzostwa świata z zespołem, który jest w stanie tego dokonać. Reprezentacja Niemiec należy do tego grona” – mówił. Współgrało to z ciągłymi zarzutami w holenderskich mediach, że van Gaal jest niespecjalnie holenderski i bliżej mu do grających efektywnie, lecz bez polotu Niemców, którzy zgodnie z tradycją byli największymi rywalami Holendrów. Wielokrotnie określano go mianem „dyktatora”, a holenderski dziennikarz Hugo Borst, autor intrygującej biografii trenera, zatytułował jeden z jej rozdziałów po prostu „Hitler”, przyglądając się podobieństwom między van Gaalem a przywódcą III Rzeszy. Geovanni, były rozgrywający Barcelony, który pojawia się w tej niepokojącej części książki, mówi o van Gaalu per „szaleniec”, „postrzeleniec” i właśnie „Hitler”. Borst przypomina także artykuł z rumuńskiej gazety, opatrzony nagłówkiem „Van Hitler”, w którym twierdzono, że Holendrzy powszechnie tak van Gaala określają. Była to kompletna bzdura, ale samo to, że nagłówek wydaje się wiarygodny, mnóstwo mówi o reputacji, jaką cieszył się szkoleniowiec.
Do ostatniej sprzeczki między dwoma starymi rywalami doszło w 2011 roku, kiedy ogłoszono, że van Gaal zostanie dyrektorem generalnym Ajaksu. Zatrudniono go, gdy Cruyff, który był wówczas członkiem zarządu w amsterdamskim klubie, spędzał urlop w Barcelonie. Protestował tak stanowczo, że sprawa skończyła się w sądzie, który wydał zresztą niekorzystny dla niego wyrok. Mimo to Cruyff w pewnym sensie odniósł zwycięstwo, ponieważ van Gaal nie zdążył rozpocząć pracy i zamiast tego po raz drugi objął posadę selekcjonera reprezentacji Holandii, co zresztą doprowadziło do kolejnej rundy wzajemnego obrzucania się błotem.
„Van Gaal ma porządną wizję futbolu – uznawał Cruyff. – Ale to nie jest moja wizja. On chce tworzyć zwycięskie drużyny i pracuje nad taktyką w sposób charakterystyczny dla wojskowych. Ja nie. Pragnę, żeby piłkarze myśleli na boisku i podejmowali najlepsze w danej sytuacji decyzje. On chce kontrolować wszystko z ławki. Chcemy sprawić, żeby ten klub osiągał sukcesy, dotyczy to także akademii, a to oznacza szkolenie indywidualne, a nie okowy taktyczne. Jeśli Louis przyjdzie do Ajaksu, nie zabawię tu długo. Mamy inne poglądy na każdy temat”.
Van Gaal patrzył na wszystko bardziej pragmatycznie, choć nie mógł powstrzymać się przed prowokacją na sam koniec swojej wypowiedzi. „»Model Cruyffa« istnieje o tyle, o ile istnieje model »van Gaala« – twierdził uparcie. – Ale tak naprawdę co najmniej od ćwierćwiecza istnieje jedynie model Ajaksu. Dołożyłem do niego cegiełkę, podobnie jak Cruyff, z tą różnicą, że ja byłem tam dłużej”.
Holandia, z samej swej natury, opiera się na koncepcji przestrzeni. Kraj ten, którego historyczna nazwa, Niderlandy, oznacza „niżej położone krainy”, jest niezwykłym tworem, który stopniowo wydzierano morzu za pośrednictwem rewolucyjnego wykorzystania tam i grobli. Siedemnaście procent obszaru lądowego Holandii powinno znajdować się pod wodą, a tylko około 50 procent kraju położone jest więcej niż metr nad poziomem morza.
Holandia jest także najgęściej zaludnionym krajem w Europie (z wyłączeniem małych krajów, takich jak Malta, San Marino i Monako), a pośród państw z podobną albo większą liczbą mieszkańców na świecie tylko Korea Południowa, Bangladesz i Tajwan mogą pochwalić się większą gęstością zaludnienia. Dlatego też historia Holandii to dzieje powiększania granic państwa, a następnie desperackich prób stworzenia przestrzeni w tych granicach.
Znalazło to oczywiście swoje odbicie w holenderskiej piłce. To właśnie przez pryzmat geografii David Winner objaśnia futbol totalny w swojej ważnej książce Brilliant Orange (Wspaniała Pomarańcza). „Futbol totalny oparto na nowej teorii elastycznej przestrzeni – zaczyna. – Podobnie jak w XIX wieku Cornelis Lely wymyślił i wcielił w życie pomysł tworzenia nowych polderów, tak Rinus Michels i Johan Cruyff wykorzystali potencjał nowego gatunku piłkarzy, zmieniając wymiary piłkarskiego boiska”.
Michels wprowadził całą koncepcję, a Cruyff zarówno najlepiej ją uosabiał, jak i najbardziej poetycko tłumaczył. Boski Johan nakreślił znaczenie przestrzeni w dwóch odrębnych sytuacjach: z piłką i bez piłki. „Michels odcisnął trwałe piętno na tym, jak rozumiem tę grę – mówił Cruyff. – Gdy jesteś przy piłce, musisz dopilnować, by mieć jak najwięcej przestrzeni, a gdy tracisz piłkę, musisz zminimalizować przestrzeń, którą dysponuje przeciwnik. W istocie w futbolu chodzi tylko o odległości”. Takie podejście stało się fundamentem holenderskiej mentalności piłkarskiej, przez co całość wydarzeń na boisku zaczęto postrzegać tam w kategoriach pozycji i ustawienia. Jedne kraje za najważniejszą kwestię uznawały charakterystykę piłkarzy („silny i szybki”), drugie skupiały się na konkretnych sytuacjach boiskowych („wygrywanie sytuacji stykowych”), a jeszcze inne brały pod uwagę tylko to, co należy robić z piłką („szybko przenieść ją do przodu”). Ale od czasów futbolu totalnego w holenderskiej piłce chodziło o przestrzeń i stopniowo w całej Europie zaczęto naśladować to podejście do gry.
Michels uważał, że futbol totalny opiera się na dwóch różnych kwestiach: wymienności pozycji i pressingu. W tym drugim duży udział miał sposób gry dwóch zawodników Ajaksu: Johana Neeskensa, który agresywnie krył rozgrywającego rywali, i lidera obrony Velibora Vasovicia, który przesuwał linię obrony do przodu, by łapać przeciwników na spalonym. Pressing stał się cechą charakterystyczną reprezentacji Holandii na mistrzostwach świata w 1974 roku.
„Głównym celem futbolu opartego na pressingu, tak zwanej »nagonki«, było odzyskanie piłki tak szybko, jak się da, po stracie na połowie przeciwnika – tłumaczył Michels. – »Złapanie [rywala] w sidła« jest możliwe tylko wtedy, gdy wszystkie linie przesuną się do przodu i grają blisko siebie”. Zastawianie pułapki ofsajdowej pod wodzą Michelsa robiło ogromne wrażenie: cała drużyna ruszała na rywala jak jeden mąż, łapiąc na spalonym pięciu czy sześciu zawodników jednocześnie; dopiero nowa interpretacja przepisów i tego, kto dokładnie „bierze udział w grze”, sprawiła, że w późniejszych latach tak skrajne podejście stało się bardziej niebezpieczne.
Pomimo zmian w przepisach dotyczących ofsajdu pressing pozostał szczególnie istotny dla Cruyffa i Louisa van Gaala w czasach holenderskiej dominacji: obaj menedżerowie zachęcali bowiem swoich podopiecznych do gry skrajnie agresywną linią obrony i do tego, by już napastnicy naciskali na przeciwników. Barcelona Cruyffa i Ajax van Gaala narzucały rywalom, na jakiej przestrzeni toczy się gra, zamykając przeciwników na ich połowie i wykorzystując w obronie przekwalifikowanych pomocników, którzy spędzali mecz blisko linii środkowej.
„Lubię wywracać na nice tradycyjny sposób myślenia, mówiąc napastnikowi, że jest pierwszym obrońcą – zaznaczał Cruyff. – I tłumacząc obrońcom, że ich ustawienie decyduje o długości pola gry. Odległość między formacjami nie powinna być większa niż 10–15 metrów. Każdy musi mieć świadomość, że trzeba stworzyć przestrzeń do rozgrywania, gdy jesteśmy przy piłce, a bez piłki należy grać bliżej siebie”.
Van Gaal podchodził do tego w podobny sposób: w jego zespołach szybcy obrońcy grali wysoko, a intensywny pressing zaczynał się na połowie przeciwnika. „»Dziesiątką« Ajaksu jest Jari Litmanen, który musi dawać przykład, naciskając na rywala. Porównajcie to tylko z funkcją, jaką pełnili rozgrywający jeszcze dekadę temu!”
Nacisk, jaki Holendrzy kładą na przestrzeń, najlepiej ukazywało to, w jakim systemie grały Barcelona Cruyffa, Ajax van Gaala i reprezentacja Holandii. Klasycznym holenderskim ustawieniem było 4-3-3, choć w praktyce przybierało ono dwie formy.
Uosabiane przez Barcelonę Pepa Guardioli 4-3-3 w nowoczesnym wydaniu oznacza ustawienie z jednym defensywnym pomocnikiem za dwoma, czyli w istocie 4-1-2-3; Holendrzy często odwracają ten trójkąt w środku pola, tworząc w ten sposób ustawienie 4-2-1-3, lecz mimo to uważają je za formację 4-3-3. Obecnie traktowanie tych dwóch systemów jako jednego wydaje się dziwne, zwłaszcza że odzwierciedlają one w gruncie rzeczy różnicę między formacjami 4-3-3 i 4-2-3-1, najpopularniejszymi w ostatniej dekadzie. Ale w tamtych czasach 4-3-3 oznaczało tyleż podejście do gry, co samo ustawienie. Podczas gdy w innych liczących się piłkarsko krajach zwykle decydowano się na klasyczne 4-4-2, a czasem na defensywne 5-3-2, pomysł, by grać szeroko ustawioną trójką z przodu wydawał się zuchwały sam w sobie. Dokładne rozmieszczenie pomocników na boisku było pomniejszym szczegółem.
Ale zarówno Cruyff, jak i van Gaal zrobili się jeszcze zuchwalsi. Gdy pierwszego z nich zatrudniono w Ajaksie, zrezygnował z jednego obrońcy w czteroosobowym bloku defensywnym, tłumacząc, że większość drużyn z Eredivisie gra dwójką w ataku, więc trio obrońców powinno sobie z tym poradzić. W praktyce Cruyff zastąpił obrońcę graczem na „dziesiątce”, tworząc między trójką z tyłu i trójką z przodu diament w pomocy. Było to holenderskie 3-4-3, które wyraźnie różniło się od spopularyzowanego później na przykład przez Antonio Conte w Chelsea włoskiego 3-4-3 z wahadłowymi na bokach. Defensywny pomocnik u Cruyffa przemieszczał się między obroną a pomocą, a „dziesiątka” poruszała się między pomocą a atakiem przy wsparciu dwóch ustawionych po obu jej stronach środkowych pomocników, grających od pola karnego do pola karnego. „Cruyff poniósł związane z tą decyzją ryzyko – stwierdził Michels. – Sukces gry w ustawieniu 3-4-3 zależy od umiejętności indywidualnych, które służą temu spektakularnemu, acz ryzykownemu stylowi. (…) Stawia on ogromne wymagania przed zawodnikami w środku pola, muszą oni bowiem zachować dyscyplinę taktyczną i imponować boiskową inteligencją”.
Van Gaal nie zgadzał się z Cruyffem w wielu sprawach, ale za swojej kadencji w Ajaksie w dużym stopniu poszedł w jego ślady, korzystając z ustawienia 3-4-3. Michels, dawny mentor Cruyffa, sam również okazał się konwertytą na ten system, gdy prowadził reprezentację Holandii na mistrzostwach Europy w 1992 roku, choć uważał 3-4-3 jedynie za wariant swojego starego 4-3-3. Niepowtarzalność i płynność holenderskiego ustawienia na tym turnieju wprawiała w zakłopotanie obserwatorów z zagranicy, którzy jeden system gry opisywali na przemian jako 4-3-3, 3-4-3, a nawet 3-3-4, co na papierze wyglądało zupełnie niedorzecznie, zwłaszcza w porównaniu z dominującymi wówczas formacjami 4-4-2 i 5-3-2, lecz zarazem dobitnie pokazywało, że Holendrzy myślą o futbolu w zupełnie inny sposób niż Niemcy, Włosi czy Skandynawowie.
Kluczowym, niezbywalnym elementem tych systemów było szerokie pole gry. Niezależnie od liczby obrońców, ustawienia w pomocy i tego, czy środkowego napastnika wspierała „dziesiątka”, holenderscy trenerzy trzymali się gry dwoma przyklejonymi do linii bocznych skrzydłowymi. Nie było to wówczas popularne rozwiązanie: system 4-4-2 wymagał od pomocników biegania blisko środka, a w ustawieniu 5-3-2 szerokość pola gry zapewniali grający na obieg boczni obrońcy. Holendrzy z natury jednak uważali, że istotne jest rozciągnięcie gry i rozszczelnienie defensywy rywali, by pojawiły się w niej luki. Michels podkreślał, jak ważne jest wykorzystywanie „prawdziwych skrzydłowych, którzy dysponują dużą szybkością i wysokimi umiejętnościami. (…) Trzeba ich dobrać i zacząć trenować w bardzo młodym wieku. Holandia jest jednym z niewielu krajów, które potrafią szkolić takich piłkarzy do gry w systemie 4-3-3”.
Ajax van Gaala, który wygrał Puchar UEFA w 1992 roku, uzależniony był od występującego na prawej flance Johna van ’t Schipa, tradycyjnego skrzydłowego, który imponował trzema rzeczami: świetnym balansem ciała, dobrą kiwką i celnym dośrodkowaniem. Van ’t Schip nigdy nie dostawał piłki między formacjami, nigdy też nie ścinał do środka; był skrzydłowym i trzymał się linii bocznej. Występujący na lewej flance Bryan Roy był podobnym zawodnikiem, tyle że szybszym i z nieco gorszym dośrodkowaniem. Miał wykonywać identyczne zadania co van ’t Schip, irytował jednak van Gaala zbyt częstym schodzeniem do środka. Kontrast pomiędzy ustawieniami był szczególnie widoczny w zwycięskim finale z Torino: Włosi grali w systemie 5-3-2, a Holendrzy 3-4-3.
Roy występował również na lewym skrzydle w reprezentacji Holandii Michelsa na Euro 92, choć na drugim skrzydle w tej drużynie biegał Ruud Gullit, nietypowy dla takiego ustawienia piłkarz, który w gruncie rzeczy powinien grać w środku, ale należało go jakoś wkomponować w skład, ponieważ był zbyt ważny, by go pominąć. Na mistrzostwach świata w 1994 roku Holendrów prowadził Dick Advocaat, który nadal wystawiał Roya, ale odkrył także porywającego Gastona Taumenta i – co istotniejsze – Marca Overmarsa z Ajaksu.
Overmars był najbardziej typowym i najbardziej kompletnym holenderskim skrzydłowym tamtych czasów. Dysponował niesamowitym przyspieszeniem, a dzięki swej obunożności mógł występować na prawej i lewej flance; uwielbiał uciekać przed wślizgami, a do tego wspaniale dośrodkowywał i strzelał. Grał porywająco, ale przede wszystkim skutecznie, przedkładając końcowy efekt nad sztuczki techniczne, dzięki czemu był wręcz wymarzonym piłkarzem dla van Gaala.
„Jako trener chciałem atakować za pomocą skrzydłowych. Nie ma ich jednak zbyt wielu. Overmars należał do absolutnej czołówki – wspominał van Gaal. – Dobrze dryblował, potrafił wygrać pojedynek jeden na jednego, co było istotne w przypadku skrzydłowego w naszym systemie, ale notował też bardzo dużo asyst i strzelał gole. Co sezon zaliczał 10–15 trafień, niemal zawsze bardzo istotnych. Potrzebujemy takich zawodników, by futbol pozostał atrakcyjnym widowiskiem”. Gdyby van Gaal mógł wystawić dwóch Overmarsów – po jednym na każdym ze skrzydeł – zrobiłby to. Ale ponieważ nie mógł, wystawiał go na prawym skrzydle, a na drugiej flance w Ajaksie grał Nigeryjczyk Finidi George.
Van Gaal robił ze skrzydłowych ciekawy użytek: pełnili oni bowiem przede wszystkim funkcję przynęty, będąc częścią systemu, nie zaś gwiazdami. Podobnie rzecz miała się ze środkowymi napastnikami: zadaniem graczy takich jak Stefan Pettersson i Ronald de Boer (wykorzystywany także w pomocy) nie było zdobywanie wielu bramek, lecz rozciągnięcie gry i skupienie na sobie uwagi środkowych obrońców. Van Gaal rozumował w prosty sposób: jeśli skrzydłowi odciągną bocznych obrońców do linii bocznej, a napastnik zmusi środkowych defensorów, by się cofnęli, więcej miejsca będzie miała gwiazda drużyny, czyli „dziesiątka”.
W przypadku Ajaksu i reprezentacji Holandii oznaczało to w tamtym okresie tego samego zawodnika: Dennisa Bergkampa. Choć nie był on wówczas może najlepszym holenderskim piłkarzem – Złotą Piłkę zdobył w 1992 roku Marco van Basten, Bergkamp był trzeci, a rok później drugi – w latach 90. bez wątpienia okazał się najbardziej typowym graczem dla tamtejszego futbolu, ponieważ jego styl w pełni opierał się na dobrze znanej koncepcji. „Moją największą zaletą na boisku było dostrzeganie wolnej przestrzeni i tworzenie jej” – wyjaśnił. W autobiografii Bergkamp tłumaczy swój styl i całą karierę słowami „przestrzeń” i „miejsce”. Dlaczego miał taką obsesję na punkcie lobowania bramkarzy? „To najlepszy sposób – nad bramkarzem jest dużo miejsca”. Dlaczego miał problem ze współpracą z kolegami z Interu Mediolan podczas krótkiej przygody z Serie A? „Między nami było mnóstwo przestrzeni, martwe pole”. Dlaczego przeszedł do Premier League? „Wiedziałem, że w Anglii będzie więcej miejsca na boisku”. Czemu zawdzięcza zdobycie legendarnej zwycięskiej bramki w meczu z Argentyną na mistrzostwach świata w 1998 roku? „Była to kwestia stworzenia sobie skrawka wolnego miejsca”. O tym samym mowa nawet wtedy, gdy chodzi o jego niechęć do latania samolotami. „Nigdy nie ma tam miejsca – jest tak tłoczno, że wywołuje to u mnie klaustrofobię”.
Bergkamp był amsterdamczykiem. Pokonał kolejne szczeble akademii Ajaksu, ale „dziesiątką” został w dość osobliwy sposób. W początkach kariery uważano go za klasycznego środkowego napastnika, a w sezonie 1986/87 Cruyff wystawiał go na prawym skrzydle. „W tamtych czasach skrzydłowi grali w prostszy sposób – wspominał Bergkamp, potwierdzając tym samym, jak wyglądał powszechnie wówczas przyjęty styl gry skrzydłowych. – Nikt nie oczekiwał, że zejdziesz do środka i uderzysz, miałeś trzymać się linii bocznej, czuć kredę pod korkami. Zadanie skrzydłowego polegało na rozciągnięciu linii obrony rywala, minięciu bezpośredniego przeciwnika na pełnej szybkości i dośrodkowaniu piłki”.
Po odejściu Cruyffa Kurt Linder, niemiecki trener, który nie rozumiał holenderskiej mentalności i wolał sztywne 4-4-2, zesłał Bergkampa do drużyny rezerw. Ale tam Bergkamp trafił na van Gaala, który dostrzegł jego talent i wystawiał go na „dziesiątce”. Kiedy Linder stracił posadę, tymczasowym menedżerem został Antoine Kohn, lecz to van Gaal – wówczas jego asystent – odpowiadał za taktykę. Ten ostatni nalegał, żeby Bergkamp pełnił funkcję „dziesiątki”, co zaowocowało nowym rekordem Eredivisie: gracz Ajaksu zdobywał bramki w dziesięciu kolejnych spotkaniach. Ale gdy menedżerem pierwszej drużyny został Leo Beenhakker, zaczął wykorzystywać Bergkampa na szpicy lub – jak to wcześniej w przypadku tego piłkarza bywało – na skrzydle. Dopiero zatrudnienie van Gaala na stanowisku głównego trenera w 1991 roku sprawiło, że Bergkamp znów mógł grać na swojej pozycji. Jego występy na „dziesiątce” tak zachwyciły holenderską prasę, że dziennikarze poczuli się zmuszeni, by wymyślić nowe określenie: schaduwspits, „napastnik-cień”.
W tej roli Bergkamp spisywał się wyśmienicie. Świetnie współpracował ze szwedzkim środkowym napastnikiem Ajaksu Petterssonem, który grał wprawdzie w dość konwencjonalny sposób, ale potrafił inteligentnie wyciągać obrońców z pozycji i tworzyć mu miejsce. W tym czasie Bergkamp trzy razy z rzędu został królem strzelców Eredivisie: najpierw razem z Romário w sezonie 1990/91, a później już dwa razy samodzielnie, choć nie grał jako „dziewiątka” – czy raczej, jeśli wziąć pod uwagę holenderską specyfikę, właśnie dlatego, że nie grał jako „dziewiątka”. Oczywistym przykładem bramkostrzelnego napastnika, który cofał się po piłkę, zamiast czekać na nią w polu karnym, był Cruyff, ale najlepszy strzelec w historii Eredivisie, Willy van der Kuijlen, również grał jako podpięty napastnik, nie zaś w roli „dziewiątki”. Van der Kuijlen spędził niemal całą karierę w PSV, miał jednak to nieszczęście, że grał w tych samych czasach co Cruyff, a z powodu sprzeczek między piłkarzami Ajaksu i PSV rzadko występował w reprezentacji. Ale w Eredivisie imponował skutecznością, tworząc z „dziewiątką” ze Szwecji, Ralfem Edströmem, identyczny pod względem narodowości i stylu duet co Bergkamp i Pettersson dwie dekady później: Szwed jako odgrywający, Holender w roli cofniętego, lecz bezlitosnego podpiętego napastnika.
Na tym polegał holenderski styl: „dziewiątka” poświęcała się dla „dziesiątki”, co znajdywało swoje odzwierciedlenie także na poziomie reprezentacyjnym, mimo że pierwszym napastnikiem holenderskiej kadry był wspaniały van Basten. Na Euro 92 Holendrzy błyszczeli, by ostatecznie ulec Danii w półfinale. Najlepiej zaprezentowali się w meczu z odwiecznymi rywalami z Niemiec, którym sprawili pamiętne lanie 3:1. Szczególnie wymowny był ich trzeci gol: pomocnik Aron Winter ruszył prawą stroną i ocenił możliwości dośrodkowania piłki – van Basten wpadał w pole karne, gotów zamienić centrę na krótki słupek na bramkę. Ale gdy Winter podniósł głowę, van Basten właśnie spojrzał przez ramię, sprawdzając, czy Bergkamp idzie mu w sukurs. Tak właśnie było. Skupiając na sobie uwagę obu niemieckich środkowych obrońców i pędząc szaleńczo na krótki słupek, van Basten podniósł prawą rękę i pokazał za siebie w stronę partnera z ataku. Winter dostrzegł sygnał napastnika i delikatnie wrzucił piłkę za jego plecy ku Bergkampowi, który ładnym uderzeniem umieścił ją przy dalszym słupku. Był to najdoskonalszy przykład tego, jak holenderska „dziewiątka” tworzy miejsce holenderskiej „dziesiątce”.
Bergkamp został jednym z czterech najlepszych strzelców mistrzostw, a van Basten zakończył turniej bez gola. Mimo to gracz Milanu był powszechnie chwalony za bezinteresowność i obaj Holendrzy znaleźli się w najlepszej jedenastce Euro. Duet ten funkcjonował znakomicie. „Marco był zabójcą, prawdziwym łowcą bramek, zawsze na szpicy, ja grałem raczej jako »wchodzący« napastnik – mówił Bergkamp. – Gdyby rejestrowano wówczas statystyki, łatwo byłoby zobaczyć, jak często Marco strzelał z dziesięciu metrów lub jeszcze mniejszej odległości. Ja trafiałem raczej z jakichś 15”.
Bergkampa i van Gaala łączyły specyficzne relacje. Trener początkowo wierzył w swojego podopiecznego, „wymyślając” dla niego rolę napastnika-cienia. Gdy z powodu grypy Bergkamp nie zagrał w rewanżu zwycięskiego finału Pucharu UEFA z Torino, autokar ze świętującymi triumf piłkarzami Ajaksu obrał okrężną drogę, aby przejechać obok mieszkania napastnika, a podczas fety van Gaal wywrzaskiwał nazwisko Bergkampa z balkonu Stadsschouwburg, teatru miejskiego, do zgromadzonych mas, które odpowiadały najgłośniejszymi wiwatami dnia. Ale obaj panowie kłócili się bez przerwy w ostatnim sezonie Bergkampa w Ajaksie (1992/93), przed jego przenosinami do Włoch. Gdy piłkarz oświadczył, że zamierza odejść, van Gaal zaczął krytykować jego grę i ściągać go z boiska w kluczowych momentach, mimo że Ajaksowi potrzebne były gole napastnika, by utrzymać się w grze o tytuł. Zdaniem menedżera Bergkamp zaczął zadzierać nosa. Traktując go surowo, dawał czytelny sygnał nowemu pokoleniu zawodników Ajaksu, że nie będzie tolerował gwiazdorów – zdecydowanie ważniejsze były drużyna i system.
Bergkamp przeżył dwa nieudane sezony w Interze, a potem trafił do Arsenalu, stając się katalizatorem ewolucji Kanonierów w drużynę, która dostarcza najlepszej rozrywki w Premier League. Powodem jego niepowodzenia we Włoszech – i niekwestionowanego sukcesu w Anglii – była oczywiście przestrzeń, którą dysponował. „W Premier League grało się zawsze czwórką z tyłu w linii, co oznaczało, że obrońcy musieli bronić przestrzeni za swoimi plecami – tłumaczył. – We Włoszech wystawiano libero, w Anglii zaś dwaj środkowi obrońcy mierzyli się z dwoma napastnikami, więc tak naprawdę nie byli w stanie się ubezpieczać. Podobało mi się to, ponieważ jako napastnik mogłem dzięki temu grać między liniami”. Bergkamp stał się później najbardziej cenionym cofniętym napastnikiem w Premier League, mimo że częściej otwierał kolegom drogę do bramki, niż do niej trafiał.
Ajax nie tęsknił za nim jednak przesadnie. W ciągu trzech sezonów, w trakcie których Bergkamp sięgał po koronę króla strzelców, amsterdamczycy ani razu nie zdobyli mistrzostwa – PSV triumfowało w tym czasie dwa razy, Feyenoord raz. W kolejnych trzech sezonach po jego odejściu amsterdamczycy zwyciężali co roku, dokładając do tego triumf w Lidze Mistrzów w 1995 roku i finał tych rozgrywek rok później. Nie wynikało to oczywiście wyłącznie ze sprzedaży Bergkampa, wiązało się raczej z wejściem do pierwszej drużyny nowego pokolenia piłkarzy. Pomogło także to, że Bergkampa na „dziesiątce” zastąpił równie utalentowany Fin Jari Litmanen. „Dennis Bergkamp grał w Ajaksie wspaniale, ale naszą najlepszą »dziesiątką« w historii był Jari” – stwierdził Frank Rijkaard. Litmanen był Finem, a nie Holendrem, dlatego jego indywidualne cechy są tu mniej istotne, doskonale jednak ucieleśniał on amsterdamską koncepcję „dziesiątki”. Świetnie radził sobie ze znajdowaniem wolnego miejsca na boisku, wspaniale grał z pierwszej piłki i bezbłędnie operował futbolówką obiema nogami. Van Gaal powiedział, że Bergkamp był drugim napastnikiem, a Litmanen czwartym pomocnikiem.
Gdy magazyn „Four Four Two” poprosił Litmanena już po tym, jak Fin zakończył karierę, o wybór najlepszej jedenastki, z jaką grał, ten głowił się nad odpowiedzią dwa dni – miał do dyspozycji zdobywców Złotej Piłki Luísa Figo, Michaela Owena i Rivaldo, a także innych graczy klasy światowej, takich jak Michael Laudrup, Steven Gerrard, Zlatan Ibrahimović i Pep Guardiola. Ostatecznie zdecydował się po prostu na pierwszy skład Ajaksu z 1995 roku. Doskonale świadczyło to o harmonii w ekipie van Gaala, która wygrała Ligę Mistrzów; Litmanen nie chciał sięgać po wybitniejsze indywidualności, bo w ten sposób mógłby ucierpieć kolektyw.
Sezon 1994/95 był dla Ajaksu wyjątkowy: amsterdamczycy nie tylko triumfowali w najbardziej prestiżowych rozgrywkach klubowych w Europie, lecz także niepokonani sięgnęli po mistrzostwo Holandii. Van Gaal mógł liczyć na pokolenie niebywale utalentowanych piłkarzy, ale przy tym stworzył najlepiej zorganizowany zespół tamtych czasów.
Dyscyplinę taktyczną często uważano wówczas za istotną jedynie wtedy, gdy drużyna nie znajdowała się przy piłce; broniono całym zespołem, lecz w ataku gracze ofensywni cieszyli się swobodą. Van Gaal miał jednak obsesję na punkcie ustawienia drużyny, gdy ta miała piłkę, niemalże do cna rugując jakąkolwiek spontaniczność. Najpoważniejsza różnica między jego systemem gry a systemami jego poprzedników, Michelsa i Cruyffa, polegała na tym, że van Gaal w zasadzie zabronił typowej dla futbolu totalnego wymienności pozycji między graczami biegającymi po tej samej stronie boiska. Przed van Gaalem prawy obrońca, prawy pomocnik i prawoskrzydłowy Ajaksu wymieniali się pozycjami, ale menedżer ten nakazał pomocnikom trzymać się za plecami skrzydłowych; nie dlatego, że nie podpisywał się pod koncepcją wszechstronności, lecz ponieważ naruszało to ustawienie drużyny. Zgodnie ze z góry narzuconymi wytycznymi van Gaala piłkarze Ajaksu mieli być równomiernie rozstawieni na boisku. „Trenerzy często zastanawiają się, jak sprawić, by piłkarze dużo biegali w trakcie meczu – mówił ze śmiechem van Gaal. – Ajax szkoli zawodników tak, by biegali jak najmniej, i dlatego właśnie na naszych treningach kluczowa jest praca nad utrzymywaniem się przy piłce”.
W klasycznej pierwszej jedenastce bronił Edwin van der Sar, który miał przed sobą trzyosobową linię obrony złożoną z Michaela Reizigera, Danny’ego Blinda i Franka de Boera, trzech świetnie wyszkolonych technicznie defensorów. Przed nimi z kolei biegał Frank Rijkaard, wyjątkowo wszechstronny zawodnik, grający po części w obronie, a po części w pomocy, co umożliwiało Ajaksowi przejście z trójki obrońców na czwórkę. Po obu stronach diamentu w pomocy występowało dwóch urodzonych w Surinamie piłkarzy z dredami: Clarence Seedorf i Edgar Davids. Obaj byli znakomici technicznie, ale zarazem na tyle pełni energii, by toczyć boje w pomocy i ruszać do przodu ze wsparciem dla grających na środku piłkarzy ofensywnych. Skrzydłowi Finidi George i Marc Overmars byli natomiast pozostawieni sami sobie, mając za zadanie wyłączenie z gry bocznych obrońców rywala. Między drugą linią a atakiem operował Litmanen, który schodził głęboko, by wesprzeć pomoc, a następnie ruszał w pole karne, gdzie czyhał napastnik Ajaksu, zwykle Ronald de Boer, mogący grać także w pomocy (wówczas zastępowali go Patrick Kluivert lub Nwankwo Kanu).
Drużynę Ajaksu z 1995 roku bez wątpienia można porównywać z Barceloną Pepa Guardioli, która podbiła świat 15 lat później. Obie bazowały na posiadaniu piłki, elastyczności taktycznej i świetnym pressingu, ale podczas gdy Barça strzelała gole po kunsztownych kombinacjach środkiem pola, Ajax zdobywał większość bramek za pomocą prostszych środków. Pomocnicy rozprowadzali skrzydłowych, którzy starali się minąć bocznych obrońców i dośrodkować do napastników. Gdy amsterdamska drużyna stawiała czoła głęboko cofniętej obronie, w ataku pozycyjnym najważniejsze było konstruowanie akcji skrzydłami. Kiedy nie dało się sprawić, by będący najbliżej futbolówki skrzydłowy znalazł się w sytuacji jeden na jednego z rywalem, należało szybko przenieść ciężar gry na przeciwną flankę, gdzie drugi skrzydłowy miał więcej przestrzeni. Ajax osiągał to raczej za sprawą dwóch, trzech szybkich podań w trójkącie Davids, Rijkaard i Seedorf niż dzięki bezpośredniemu długiemu przerzutowi. Tym sposobem środkowi pomocnicy wyciągali przeciwników, co dawało więcej miejsca skrzydłowemu na drugiej flance.
Szczytowym osiągnięciem Ajaksu było zwycięstwo w finale Ligi Mistrzów z Milanem Fabio Capello. Włoski trener niemal zawsze grał systemem 4-4-2, ale w meczu z amsterdamczykami ustawił bliżej siebie kwartet pomocników, by mogli oni toczyć wyrównaną walkę z diamentem Ajaksu. Swojej kreatywnej „dziesiątce”, Zvonimirowi Bobanowi, Capello przydzielił zadanie zneutralizowania Rijkaarda (po czym Chorwat miał cofać się na lewą stronę środka pola), a defensywny pomocnik Marcel Desailly odpowiadał za indywidualne krycie Jariego Litmanena. Przed przerwą Ajax miał problemy, bo dodatkowo napastnicy Marco Simone i Daniele Massaro sprytnie ustawiali się w taki sposób, by Blind i de Boer nie mogli pograć piłką i musieli kierować podania do mniej utalentowanego technicznie Reizigera.
W drugiej połowie van Gaal dokonał trzech kluczowych zmian, które pozwoliły rozciągnąć szeregi grającego zwykle w bardzo zwartym ustawieniu rywala, co dało Ajaksowi więcej miejsca. Po pierwsze, Rijkaard miał cofać się do obrony, van Gaal wiedział bowiem, że pomocnicy Milanu nie ruszą tak daleko, żeby go kryć. Rijkaard zaczął więc reżyserować grę. Po drugie, menedżer Ajaksu zdjął z boiska Seedorfa, przesunął do pomocy środkowego napastnika Ronalda de Boera i wprowadził Kanu, który przerażał szybkością defensorów Milanu i zmusił ich do tego, by głębiej się cofnęli. Po trzecie, van Gaal postawił na bardzo duże tempo w ataku, poświęcając Litmanena – uważanego powszechnie za najlepszego zawodnika drużyny – na rzecz niebywale szybkiego 18-latka Patricka Kluiverta.
W typowo holenderskim stylu Ajax rozciągnął pole gry, wciągając głębiej napastników Milanu, a zarazem zmuszając obrońców mediolańskiej ekipy, by się cofnęli, dzięki czemu zyskał przestrzeń w środku pola. Zwycięski gol padł pięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry: zmiennik Kluivert wykorzystał złe ustawienie linii obrony i trafił do siatki po podaniu Rijkaarda zza pola karnego. Może to zabrzmieć dziwnie: defensywny pomocnik, któremu kazano cofać się do obrony, zagrywa rozstrzygające podanie z 20. metra. Ale świetnie wyszkoleni technicznie obrońcy byli w tamtych czasach jednym ze znaków firmowych holenderskiej piłki.
[1] Zlatan Ibrahimović, Ja, Ibra, przeł. Barbara Baradyn, Kraków 2012, s. 152–153 (przekład zmodyfikowany).
Zonal Marking. The Making of Modern European Football
Copyright © Michael Cox 2019
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2020
Copyright © for the translation by Krzysztof Cieślik, Grzegorz Krzymianowski 2020
Redakcja – Krzysztof Cieślik, Grzegorz Krzymianowski
Korekta – Piotr Królak
Projekt typograficzny i skład – Joanna Pelc
Adaptacja okładki – Paweł Szczepanik / BookOne.pl
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Wydanie I, Kraków 2020
ISBN EPUB: 978-83-8129-586-4ISBN MOBI: 978-83-8129-585-7
Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:
Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Dagmara Kolasa
Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Agnieszka Jednaka
Promocja: Piotr Stokłosa, Łukasz Próchno, Gabriela Matlak, Aldona Liszka, Szymon Gagatek, Tomasz Czernich
Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga, Karolina Żak
E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Łukasz Szreniawa, Marta Tabiś
Administracja i finanse: Klaudia Sater, Monika Płuska, Honorata Nicpoń, Ewa Koza
Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak
www.wsqn.pl
www.sqnstore.pl
www.labotiga.pl