Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W świecie, w którym liczą się pieniądze i wpływy, nie ma miejsca na litość. Nawet miłość nie może stanąć na drodze do realizacji celu. Ważne jest tylko to, aby przetrwać i utrzymać władzę.
Igor miał tego pecha, że urodził się w rodzinie Leonida Sokołowa, ukraińskiego multimilionera związanego z rosyjskimi sferami rządowymi i stojącego na czele zorganizowanej grupy przestępczej. Dorastając jako drugi, niechciany, gorszy syn, nie mógł liczyć choćby na odrobinę ciepła ze strony ojca. Po traumie z dzieciństwa zdołał odnaleźć spokój na Lazurowym Wybrzeżu, gdzie po ucieczce z Odessy rozpoczął wraz z matką nowe życie.
Niestety, przeszłość nie pozwala o sobie zapomnieć... Jest ktoś, kto pała nienawiścią do rodziny Sokołowa. Ktoś, kto chce wyrównać rachunki. Za grzechy Leonida muszą odpowiedzieć jego bliscy, a zemsta ma być bardzo bolesna. Rozpoczyna się gra, w której główną rolę odgrywa intryga i namiętność.
Jak w tym wszystkim odnajdzie się Igor? Czy będzie potrafił przezwyciężyć swoje słabości? A może to właśnie on, jak twierdzi francuska policja, stoi za wszystkim?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 337
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Anna Seweryn
Projekt okładki
Ewelina Nawara
Fotografia na okładce
© neonshot|stock.adobe.com
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz przygotowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Urszula Bańcerek
Marketing
Anna Jeziorska
Wydanie I, Chorzów 2021
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c
tel. +48 600 472 609, +48664 330 229
www.videograf.pl
Dystrybucja wersji drukowanej: LIBER SA
01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21
tel. +48 22 663 98 13, fax +48 22 663 98 12
dystrybucja.liber.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2020
tekst © Katarzyna Grabowska
ISBN 978-83-7835-855-8
Dla Basieńki, która wspiera mnie podczas pisania, podsuwając różne pomysły.
Nadia Sokołow powoli spacerowała kamienistą plażą, z prawdziwą przyjemnością wystawiając twarz na działanie lekkich podmuchów wiatru od morza. Uwielbiała takie leniwe upalne dni jak dziś, gdy skryta w swojej prywatnej zatoczce, mogła cieszyć się pięknem lata, z dala od zatłoczonych miejsc. Riwiera Francuska o tej porze roku wręcz kipiała od nadmiaru turystów, lecz tu, do tej oazy ciszy i spokoju, nie mieli oni dostępu.
Nadia weszła na drewniany pomost wiodący w morze i niespiesznym krokiem dotarła do jego końca. Zatrzymała się tuż przy zacumowanym jachcie należącym do jej syna.
Żałowała, że Igora nie ma w domu, ale odkąd dwa tygodnie temu wstąpił w związek małżeński, nie miała serca odmawiać mu tej odrobiny prywatności. Wiedziała, że młodzi potrzebują trochę czasu tylko dla siebie, z dala od nadopiekuńczej mamuśki.
Wprawdzie wiadomość o ślubie syna zaskoczyła Nadię – w końcu znał Ksenię zaledwie od dwóch miesięcy – jednak początkowe podejrzenia, iż panna Nieminin jest łowczynią posagów, okazały się błędne. Dyskretne śledztwo, które zleciła jednemu z detektywów, nieco ją uspokoiło. Ksenia pochodziła z dobrej rodziny francusko-rosyjskiej, a jej przodkowie ze strony ojca opuścili swój leżący nieopodal Moskwy majątek na krótko przed wybuchem rewolucji październikowej.
Nadal sceptycznie nastawiona do przyszłej synowej, spotkała się z nią, ciekawa osoby, która w ciągu kilku tygodni znajomości zauroczyła Igora do tego stopnia, że ten był skłonny zmienić dla niej całe swe życie. O dziwo, jasnowłosa, błękitnooka dziewczyna o delikatnej słowiańskiej urodzie i nienagannych manierach podbiła też serce Nadii. Patrząc na nią i swego syna, nie potrafiła dłużej sprzeciwiać się ich małżeństwu. Igor u boku Kseni był wyraźnie szczęśliwy, a przecież Nadii przede wszystkim chodziło o jego szczęście.
Ślub Kseni i Igora, chociaż organizowany w takim pośpiechu, co mogło wywołać jakieś plotki, odbył się pod koniec czerwca. Udział w nim wzięło zaledwie kilka osób. Ze strony Igora była tylko Nadia i dwoje wiernych służących: Pierre i Hélène, ze strony Kseni zaś nie było nikogo, gdyż rodzice dziewczyny zginęli w katastrofie lotniczej, gdy ta miała siedem lat i od tego czasu wychowywała ją jedyna żyjąca krewna – cioteczna babka, osoba surowa i mająca niezwykle konserwatywne podejście do życia. Niestety starsza dama od kilku lat w związku z bardzo zaawansowanym alzheimerem przebywała w prywatnym domu opieki pod Paryżem i nie było mowy, aby wzięła udział w skromnej, kameralnej uroczystości swojej wychowanicy.
Na wspomnienie ślubu i szczęścia widocznego w oczach Igora Nadia uśmiechnęła się. W wyobraźni układała już scenariusze przyszłości, w których widziała się u boku syna i jego wybranki, otoczoną wianuszkiem wnucząt. Najbardziej na świecie chciałaby, aby te marzenia się ziściły. Ach, dożyć tej chwili… Ach, wieść spokojne życie wśród najbliższych, ukochanych osób. Dla jednych to codzienność i norma, której nie doceniają, dla niej coś najcenniejszego, czego, niestety, nie mogła być pewna.
Każdego dnia, o każdej porze, nawet w najbardziej radosnych momentach, gdzieś w zakamarkach świadomości tkwiło wspomnienie dawno minionych chwil. Nie pozwalało o sobie zapomnieć i z całą wyrazistością powracało w nocnych koszmarach. Choć starała się wierzyć, że przeszłość stała się już tylko sennym majakiem, to jednak Nadia zdawała sobie sprawę, że nigdy się od niej nie uwolni i będzie prześladowana przez nią aż do końca.
Zerwanie z tamtym życiem i ludźmi kosztowało ją masę nerwów. W momencie, gdy zdecydowała się im przeciwstawić, zaryzykowała i postawiła na szali wszystko. Przestając być ukochaną żoną Leonida, stała się wrogiem numer jeden. Może nawet jeszcze bardziej znienawidzonym niż rywale, z którymi jej mąż walczył o pozycję w skorumpowanym, przesiąkniętym złem świecie. Tamci mogli mu zabrać tylko status i dobra materialne, ona odebrała mu rzecz niemierzalną – poczucie, że jest panem swego losu.
Przez długi czas po odejściu od Leonida miała wrażenie, że każdy jej krok jest obserwowany, że nigdzie nie znajdzie dla siebie i Igora miejsca, gdzie będzie mogła się skryć. Drżała przy każdym najlżejszym hałasie dobiegającym w pobliżu. Budziła się w nocy i nasłuchiwała, czy nie słychać kroków zbliżających się skrytobójców. To dlatego postarała się o najlepsze zabezpieczenia domu i przygotowała awaryjny plan ucieczki, gdyby przeszłość ponownie się o nią upomniała. A jednak mijały lata, a nikt nie zakłócał jej spokoju. Tu, na francuskim wybrzeżu, zdołała odzyskać równowagę i stworzyła dom dla Igora. Najlepszy, na jaki było ją stać. Otoczyła syna miłością, której nie zaznałby, dorastając w Odessie.
* * *
W pamięci Nadii ciągle żywe było wspomnienie tego wieczoru, gdy wróciwszy wcześniej od koleżanki, zastała Leonida wraz z dziesięcioletnim Borysem i pięcioletnim wówczas Igorem w ogrodzie rezydencji. Może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, wszak widok dzieci spędzających radosne chwile pod czujnym okiem kochającego rodzica jest czymś normalnym, jednak ów sielski, zdawałoby się, obrazek psuły pistolety w dłoniach obu chłopców i rady Leonida, jak powinni trzymać broń, mierząc do celu.
Zszokowana tym widokiem przystanęła w progu i przez dłuższą chwilę przyglądała się, nie wierząc w to, co widzi.
– Ręka nie może wam drgnąć – tłumaczył z powagą Leonid, jakby mówił do rekrutów, a nie małych dzieci. – Musicie być pewni tego, co chcecie zrobić. Śmiało patrzeć w twarz osobie, do której mierzycie. To wy jesteście panami jego życia i śmierci! I nie myślcie o litości. Litość charakteryzuje słabych.
– Leonid! – krzyknęła przerażona.
– O, już wróciłaś, Nadiuszko! – Spojrzał w jej stronę, najwyraźniej zaskoczony tak niespodziewanym pojawieniem się żony. – Spotkanie się nie udało?
Nie odpowiedziała. Wyminęła ochroniarzy stojących przy drzwiach wiodących z wnętrza domu do ogrodu i, ignorując męża, podeszła do dzieci.
– Igorku, daj mamie pistolet. – Przykucnęła przy młodszym synku i wyciągnęła do niego dłoń. – Daj, bo to nie jest zabawka dla dzieci.
Malec z wahaniem uniósł rączkę, lecz nim zdołał oddać broń matce, starszy brat szarpnął go.
– Co mówił tata?! – krzyknął. – Nie wolno nikomu oddawać swojej broni!
– Brawo! – Leonid, przyglądający się w milczeniu całemu zajściu, zaklaskał. – Moja krew! Zuch chłopak! Tak, broń to władza! Nie można jej oddać! Nikomu! Nawet matce! – Zaśmiał się.
Igor pospiesznie cofnął dłoń i schował się za starszym bratem.
– Borysie, w tej chwili oddaj mi pistolet! – Wyprostowała się i z powagą popatrzyła na starszego syna. – Powinieneś świecić bratu przykładem. Nie tak cię wychowywałam.
Chłopak spojrzał na nią z gniewną miną, ale nie zastosował się do polecenia.
– Borys! Słyszysz, co do ciebie mówię?
– Nie! Tata nam dał! – odparł butnie, ponownie podkreślając, iż większe znaczenie ma dla niego słowo ojca niż matki.
– Leonidzie, zabierz chłopcom broń – zwróciła się do męża. – Jeszcze jakieś nieszczęście się stanie.
– Nie dramatyzuj. – Ten zbagatelizował sprawę. – Chłopcy muszą się uczyć od najmłodszych lat, że broń daje władzę. Trzeba umieć egzekwować swoje prawa.
– Ale to jeszcze dzieci. Igor ma dopiero pięć lat! A i Borys jest niewiele starszy. Jak mogłeś dać im broń?
– Kobieta tego nie zrozumie. Idź i połóż sobie jakąś maseczkę na twarz, zapisz do SPA. Na pewno znajdziesz dla siebie jakieś pasjonujące zajęcie, a mnie zostaw opiekę nad moimi synami.
– To także moi synowie! – Pierwszy raz nie ustąpiła Leonidowi.
– No idź już, idź. – Zignorował jej sprzeciw i popchnął delikatnie w stronę domu. – Nie przeszkadzaj nam! Niech się chłopcy uczą od maleńkiego. Niech wiedzą, że nazwisko Sokołow ma budzić trwogę. Żaden szubrawiec nie będzie próbował odebrać nam tego, co nasze!
– Zabierz im pistolety! – krzyknęła histerycznie. – Jeszcze sobie zrobią jakąś krzywdę! – powtórzyła. – To tylko dzieci!
– Sokołow nigdy nie zrobi sobie krzywdy bronią – zapewnił ją mąż. – My rodzimy się z pistoletem w dłoni. Nie rozumiesz tego, bo jesteś kobietą!
– Błagam cię, Leonidzie, zabierz im…
Sokołow skinął na jednego z ochroniarzy, dając mu znak, aby zajął się Nadią. Ten natychmiast podszedł do żony swego szefa.
– Proszę za mną, pani Nadio – odezwał się służbowym tonem, kładąc dłoń na jej ramieniu. W tym dotyku można było wyczuć stanowczość i nieustępliwość.
– Leonid!
Spojrzała na męża, a następnie przeniosła wzrok na Igora, który, przerażony niezrozumiałą dla niego sytuacją, rozpłakał się. Rozdarty wewnętrznie między chęcią bycia posłusznym zarówno matce, jak i ojcu, nie wypuścił jednak z dłoni pistoletu, tak jakby się bał, że spotka go za to kara.
– Idź za Iwanem – poradził jej Leonid. – To, co planuję, nie jest przeznaczone dla oczu kobiety.
Odwrócił się do niej plecami i podszedł do młodszego synka.
– Leonid! – krzyknęła. Szarpnęła się, próbując strząsnąć z ramienia dłoń ochroniarza, ale ten trzymał mocno.
– Pani Nadio, proszę wrócić do domu – polecił cicho. – Proszę nie robić scen. Pan Leonid tego nie lubi. A poza tym denerwuje pani chłopców.
– Igorze, dlaczego opuściłeś pistolet? Czy pozwoliłem ci na to? – Sokołow nie zwracał już uwagi na żonę, koncentrując się na młodszym synu.
– On jest ciężki – szepnął chłopiec.
– Ciężki? W twoim wieku umiałem już posługiwać się karabinkiem i nie narzekałem! Nie bądź mazgajem! Przestań wreszcie płakać! – krzyknął. – Jesteś moim synem czy cherlawym tchórzem?
– Ja umiem trzymać broń – wtrącił się Borys, spragniony pochwał ojca.
– Naturalnie, Borysie – przyznał Leonid. – W końcu płynie w tobie moja krew! Ty już jesteś strzelcem wyborowym. – Zaśmiał się cicho. – Ale twój brat… – Spoważniał. – Ten cherlak… No, Igorze, uspokój się, bo czas, abyś nauczył się strzelać. Bierz przykład z brata.
Borys wyprężył się dumnie, patrząc z politowaniem na Igora, który ledwie utrzymywał w drżącej dłoni za ciężki dla niego pistolet.
– Pani Nadio! – ponaglił ochroniarz. – Proszę wracać do domu.
– Nie!
– To naprawdę nie dla pani…
– Co nie jest dla mnie?
– Niech zostanie, skoro tak bardzo jej na tym zależy. – Leonid machnął lekceważąco ręką. – Zaraz i tak sama ucieknie… Wprowadź Tereszczenkę! – polecił drugiemu ochroniarzowi, który nadal stał przy drzwiach. – A ty wreszcie przestań się mazać! – warknął do synka. – Bo pomyślę, że babą jesteś! Wstyd mi tylko przynosisz!
Igor otarł łezki wolną rączką i chociaż nadal się trząsł, próbował powstrzymać szloch. Zdążył się zorientować, że złość u Leonida nie oznacza niczego dobrego.
Borys uśmiechnął się z wyższością. Obracał pistolet w dłoni, zachowując się tak, jakby posługiwał się nim od zawsze. To było wręcz przerażające widzieć dwóch małych chłopców dzierżących prawdziwą broń. Nadia starała się wmówić sobie, że pewnie nie jest nabita.
W tym momencie do ogrodu wrócił ochroniarz wysłany po Tereszczenkę. Anton wraz ze swoją rodziną bywał u nich częstym gościem, więc jego obecność nie powinna nikogo dziwić, jednak tym razem z pewnością nie przybył tu z własnej woli. Z ust Nadii wyrwał się mimowolny krzyk, gdy zobaczyła, że ten korpulentny, łysiejący mężczyzna, który swą fizjonomią przywodził na myśl dobrotliwego wujaszka, prowadzony jest przez ochroniarza, a jego dłonie są skrępowane z przodu kajdankami. Tereszczenko drobił kroczki niczym gejsza, co – jak się okazało – było wynikiem spętania również stóp. Na jego nalanej czerwonej twarzy widoczne były zasinienia będące świadectwem razów, jakie mu zadano. Zaś pomięty szary garnitur i brunatne zacieki na kiedyś białej koszuli świadczyły, że z niedawnym przyjacielem Leonid nie obszedł się zbyt łagodnie.
– No, witaj, Antonie! – Sokołow z pogardą popatrzył na ciężko posapującego mężczyznę. – Miło cię widzieć. Cieszę się, że wpadłeś.
– Czego ode mnie chcesz? – Tereszczenko z niepokojem rozejrzał się dookoła. – Nie rozumiem, po co to wszystko…
– Nie rozumiesz? – zdziwił się Leonid. – Czy może nie chcesz rozumieć? Próbujesz robić ze mnie wariata? Myślisz, że jestem głupcem? – wycedził przez zęby. – Przypomnieć ci o kontrakcie z Abu Khazi?
Anton zadrżał.
– Ja nic o tym nie wiem. – Nadal starał się iść w zaparte, ale Leonid miał gdzieś jego tłumaczenia.
– Nic nie wiesz? A to ciekawe! I nie masz pojęcia, co stało się z moimi pięcioma milionami? Na kolana go! – rozkazał ochroniarzowi prowadzącemu Tereszczenkę.
– Błagam cię, skończ już z tym przedstawieniem – poprosiła Nadia. Zaczynało się jej robić słabo, nadal jednak miała nadzieję, że mąż tylko żartuje.
– Mówiłem, żebyś wróciła do domu – westchnął. – Uparłaś się, że chcesz zostać… A więc dobrze… Sama wiesz, jak to jest… Albo my ich, albo oni nas… – Wykonał charakterystyczny ruch ręką, pokazujący podrzynanie gardła. – Chyba nie chciałabyś, aby ktoś zabił twoich kochanych synków. Żeby przetrwać w tej dżungli, którą jest życie, Borys i Igor muszą umieć zabijać. Im szybciej się tego nauczą, tym lepiej.
– O czym ty mówisz? Ty naprawdę chcesz, aby chłopcy… – Wreszcie zrozumiała, o co naprawdę chodzi Leonidowi.
– Pierwszy raz zawsze jest najtrudniejszy – przyznał. – Lepiej jednak jak najprędzej mieć go za sobą. To tylko jedno pociągnięcie za cyngiel. Nic wielkiego.
– Boże, Leonid! – Szarpnęła się, próbując uwolnić z łap barczystego osiłka, który ją trzymał, ale ten stał niewzruszenie. W starciu z tak wyszkolonym i silnym przeciwnikiem nie miała szans.
– No, Anton, jak to jest zdradzić przyjaciela?
Leonid podszedł do Igora i stanął za jego plecami, kładąc mu dłoń na ramieniu. Popatrzył na klęczącego przed nimi mężczyznę.
– To jakaś totalna pomyłka. Ja nic nie zrobiłem. Nic! – Więzień spocił się z nerwów. Po jego twarzy spływały strużki potu.
– Dla ciebie może to jest nic, ale dla mnie…
Sokołow pochylił się nad synem i ujął jego dłoń z zaciśniętym pistoletem, celując prosto w głowę Antona.
– O tak, właśnie tak – pouczył chłopca. – Musisz trzymać prosto. Nie okazywać strachu ani się nie wahać.
– Tatusiu, dlaczego mam celować do wujka? – zapytał Igor płaczliwie.
– Bo ja ci każę! – krzyknął Leonid, szybko jednak zniżył ton, uznając, iż może wobec Igora lepiej zastosować inną metodę. – To taka zabawa – wyjaśnił, uśmiechając się ironicznie. – Wujek był zły i zasłużył na karę.
– Zabawa? – upewnił się malec.
– Zabawa – potwierdził Leonid. – Wujek oszukiwał i musi ponieść karę. To my wygraliśmy. My.
– Leonid, nie rób tego! Nie każ mu strzelać! On tego nie udźwignie! Zlituj się! – Nadia nie zdołała powstrzymać łez.
Wiedziała, jakim człowiekiem jest jej mąż. Doskonale zdawała sobie sprawę, z jakiej rodziny sama pochodzi, jednak nigdy nie była świadkiem morderstwa. Pieniądze, z których korzystała, były splamione krwią, ale ta krew wydawała się jej abstrakcyjna. Nigdy nie miała koloru ani nie należała do konkretnej osoby. Aż do dziś…
– Tato, ja to zrobię! – odezwał się Borys, chcąc przypodobać się ojcu. – Ja jestem starszy. Pozwól mi.
– Wiem, że ty jesteś do tego zdolny – przyznał Leonid. – Ale to Igor ma pokazać, na co go stać. Musi udowodnić, że zasługuje, by nosić nazwisko Sokołow. Dziś jest jego dzień.
– Błagam! – zapiszczał cienko Anton. – Przecież nasze dzieci się ze sobą bawiły…
– Tym gorzej dla ciebie. Zdradziłeś nie tylko przyjaciela, ale i rodzinę. Przez ciebie twoi bliscy też umrą… Sam to na nich ściągnąłeś.
– Nie, błagam! – zawył Tereszczenko, ale Leonid nie zwracał uwagi na jego krzyki. – Zabij mnie, jeśli chcesz, ale oszczędź moją rodzinę!
– No, chłopcze, spokojnie, patrz na niego – instruował syna. – Patrz na tę przebrzydłą twarz zdrajcy. Albo my jego, albo on nas. Pamiętaj o tym zawsze. W tym interesie nie ma miejsca na litość. Nieważne kto to, musisz się go pozbyć. Tylko w ten sposób można przetrwać.
Pomógł chłopcu wyprostować rękę i podprowadził o krok bliżej do klęczącego na ziemi mężczyzny. Ten chciał się cofnąć, ale pilnujący go ochroniarz, trzymając dłoń na ramieniu, uniemożliwił mu ucieczkę.
Igor spojrzał na ojca. Był przerażony i wcale nie odbierał tego jako zabawy. Znał Tereszczenkę, więc widok płaczącego i błagającego o litość mężczyzny bardzo nim wstrząsnął.
– No, na co czekasz? – ponaglił go ojciec. – Strzelaj wreszcie! Tu nie ma po co przeciągać sprawy!
– Nie rób tego! – krzyknęła Nadia, ale właśnie w tej chwili Leonid sam docisnął palce Igora do spustu.
Rozległ się strzał pomieszany z krzykiem ofiary. Ręka chłopca drgnęła i kula zamiast trafić Antona w czoło zgruchotała mu ramię.
– Cholera! – zabluźnił Leonid. – Wszystko zafajda krwią!
Przerażony Igor przyglądał się wyjącej z bólu postaci, która nadal klęczała przed nim. Czerwone strugi spływały po ramieniu, skapując z jego spętanych dłoni na ziemię.
– Jeszcze raz – zakomenderował Leonid. – No, ruszaj się!
– Tato… – Mały nie przestawał płakać, co tylko rozwścieczyło ojca.
– Strzelaj! Musisz być mężczyzną! Ta kreatura nie zasługuje na życie! Nie zasługuje! – Sokołow krzyczał jak szalony. Już nie oszukiwał, że chodzi tylko o zabawę. – Strzelaj! Po prostu go zabij!
Malec skulił się w sobie. Najchętniej uciekłby z tego ogrodu i schował się przed ojcem. W tej chwili bał się go najbardziej na świecie. Mimo iż starał się powstrzymać łzy, te potokami wydostawały się spod powiek, potęgując złość ojca.
– I ja mam uwierzyć, że jesteś moim synem? Nazwisko, które nosisz, do czegoś zobowiązuje! Musisz być mężczyzną! Zabij skurwysyna!
– Leonid! – jęknęła Nadia, a wtedy Sokołow puścił małego i dopadł do żony. Schwycił ją za gardło, ściskając z całą mocą.
– Patrz, synu! – wrzasnął. – Jeśli nie strzelisz do tego śmiecia, to ja zabiję twoją matkę. Albo ona, albo on! Jeśli nic do ciebie nie dociera, to może dotrze chociaż to!
Nadia nigdy jeszcze nie widziała męża ogarniętego takim szaleństwem. Nienawiść biła z całej jego postawy. Ten zawsze tak dla niej czuły i oddany mężczyzna, ściskał teraz jej gardło i, była tego pewna, nie zawahałby się ani na chwilę, aby spełnić swoje groźby. Zaczęło jej brakować powietrza i z gardła wydarł się charchot. Gasnącym wzrokiem popatrzyła na synka, który zapłakany, trzymając w drżącej dłoni pistolet, spoglądał na nią z rozpaczą.
– Albo matka, albo on… – powtórzył Leonid, nie zwalniając uścisku. – Chyba kochasz swoją mamusię, co? Ona tak się o ciebie troszczy… Pozwolisz, by zginęła zamiast tego ścierwa?
Igor nadal płakał, nie mogąc zdobyć się na ponowne oddanie strzału. Ultimatum postawione przez ojca wykraczało poza jego zdolności rozumowania. Był po prostu tylko przerażonym dzieckiem, które nie ogarniało sytuacji.
– Na co czekasz, szczeniaku?! – wrzasnął Leonid, trzęsąc się ze złości.
– Sokołow! Miej litość! – zaskomlał Anton.
Nie wiadomo, jak to wszystko by się skończyło, gdyby nie Borys. Błyskawicznie uniósł dłoń z pistoletem. Zanim ktokolwiek zdołał zareagować, przyłożył ją do głowy Antona i nacisnął spust. Ciało Tereszczenki osunęło się na ziemię przy wtórze krzyku, który wydarł się z ust Igora. Malec zamknął oczy i darł się jak opętany.
Ten wrzask podziałał na Nadię. Szarpnęła się ponownie i wreszcie wyrwała Sokołowowi, który w pełnym osłupieniu wpatrywał się w trupa Antona, zapominając o żonie. Bezwiednie wypuścił ją z uścisku. Nadia roztarła bolącą szyję. Kilkakrotnie głębiej zaczerpnęła powietrze, na początku kaszląc i krztusząc się przy tym. Dopadła do Igora i kucnęła przy synku. Wyjęła mu z dłoni pistolet, po czym ostrożnie odłożyła na trawę.
– Już wszystko dobrze, mamusia jest przy tobie – wyszeptała, tuląc do siebie chłopca.
Igor przestał krzyczeć, teraz tylko cicho zawodził. Czując się bezpieczniej w ramionach matki, zdecydował się uchylić powieki. Wystarczyło jednak, że zobaczył ciało Antona, leżące w czerwonej kałuży, aby ponownie zaczął wydzierać się wniebogłosy. Przeraził go widok poszarpanej dziury pośrodku czoła mężczyzny, przez którą wypływała krew pomieszana z czymś gąbczastym. Miał wrażenie, że to duże liszki wypełzają z głowy trupa.
– Co ty, do diabła, zrobiłeś? – Do uszu Nadii doleciał głos jej męża i odgłos uderzenia. Domyśliła się, że Leonid spoliczkował starszego syna. – Kto ci kazał strzelać, szczeniaku? No kto?
– Zrobiłem tak, jak chciałeś, tato – mruknął Borys. – Przecież mówiłeś, aby strzelić. Ta ślamazara nie potrafiła…
– Igor miał to zrobić! Igor! – krzyczał Leonid. – Jeśli coś mówię, masz to traktować jak rozkaz! Rozumiesz? Igor miał to zrobić!
Nadia wyprostowała się, trzymając w objęciach synka, i odwróciła się w stronę męża. Przez ułamek sekundy jej wzrok spoczął na Borysie. Na jego policzku wyraźnie widać było ślad po uderzeniu, stał jednak pewny swego, wyprostowany i… taki obcy. Patrzył na nią z butą i pogardą. Zrozumiała, że jest już stracony. Jego nie mogła ocalić, zresztą miała pewność, że ten wcale by tego nie chciał. Ale był jeszcze Igor, dla niego była gotowa na wszystko. Nie mogła pozwolić, aby Leonid uczynił z niego swoją wierną kopię.
Do tej pory kochała męża bezwarunkowo, teraz jednak nie wyobrażała sobie dalszego życia u boku tak bezwzględnego człowieka. Nie dlatego, że nagle przestała go kochać. O nie! Nadal był bliski jej sercu, jednak miłość do męża nie przesłoniła tej do syna. Przede wszystkim musiała myśleć o Igorze.
Używając jako karty przetargowej pozycji i znajomości swego ojca, Stiepana Kozubowa, zdołała wymóc na Leonidzie zgodę na separację. Początkowo nie chciał słyszeć o odejściu żony, jednak uległ perswazji teścia, dokonując specyficznej wymiany handlowej, podczas której spokój swojej żony i syna wymienił na korzystne układy, owocujące wielomilionowymi kontraktami. No cóż, w końcu nie tracił obu synów. Nadia zabierała przecież tylko młodszego, gorszego.
Borys nie przyszedł nawet się z nimi pożegnać. Oboje byli dla niego równie bezwartościowi. Młodszy brat okazał się mazgajem i tchórzem, który nie potrafił wykonać polecenia ojca, zaś matka to zwykła niewdzięcznica. Przecież to dla niej, aby ją chronić, zdecydował się oddać strzał do Tereszczenki! A ona nawet mu nie podziękowała! Nie doceniła go! Przez nią naraził się na gniew ojca, a ona zamiast ująć się za nim wybrała ucieczkę z tym zapłakanym smarkiem! Nienawidził jej z całego serca, sam nie wiedząc, czy nienawiść do niej nie jest nawet większa niż do brata.
Przez pierwsze miesiące po wyjeździe z Odessy Igor budził się co noc z krzykiem. Ciągle miał przed oczami tamtą scenę w ogrodzie. Nadia starała się, aby widmo ojca i brata nie rzutowało na przyszłość chłopca, dlatego też nigdy więcej nie spotkał na swej drodze ani Leonida, ani Borysa. Z dala od Odessy wiódł wraz z matką spokojne życie, nie utrzymując żadnych kontaktów z dawnymi znajomymi ani z rodziną. Stary Kozubow zmarł zresztą wkrótce po wyjeździe córki, zapisując jej majątek, który wydatnie ułatwił życie na obczyźnie.
Mijały lata i mały Igor wyrósł na przystojnego młodego mężczyznę. Z wyglądu podobny do ojca, w niczym nie przypominał go z charakteru. Związany z matką, przejął jej system wartości. Od najmłodszych lat zakochany w książkach i odnajdujący w nich ucieczkę od codzienności, w późniejszym okresie zajął się studiami nad literaturą, zapisując się na zajęcia na pobliskim uniwersytecie w Nicei, który ukończył z wyróżnieniem.
Przez cały ten czas, gdy wiedli spokojne życie, Nadia nie traciła jednak czujności. Uderzenie mogło przyjść z najmniej oczekiwanej strony. Nawet w najbardziej sielskich momentach ciągle pamiętała o niebezpieczeństwie, dlatego też nie nawiązywała żadnych znajomości, a grono służby ograniczyła do minimum, zatrudniając na stałe tylko kamerdynera i gospodynię. Sprzątaczki, które zmieniały się w ciągu tych wszystkich lat, zawsze najpierw dobrze sprawdzała, zlecając tę pracę najlepszym detektywom. Mimo wszystkich zabezpieczeń, zdawała sobie jednak sprawę, że Leonid wie o każdym jej kroku i to, że na razie pozwala żonie na swobodne życie, nie jest jego aktem łaski, a wynikiem układu, który z nim zawarła po śmierci swego ojca. Gdyby nie fakt, że miała w rękach pakiet ważnych dokumentów stanowiących niezłe haki na Sokołowa i kilku innych wpływowych polityków, na pewno już dawno musiałaby stanąć z nim do otwartej walki.
* * *
Wspomnienie męża sprawiło, że pogodny, upalny dzień nagle stracił swą barwę. Wszystko wkoło pociemniało, poszarzało, a przyjemna bryza od morza powiała chłodem.
Nadia objęła ramiona rękoma i zawróciła w stronę plaży. Zeszła z pomostu i, stawiając ostrożnie stopy na kamieniach, przeszła w stronę wykutych w skale stopni. W górze znajdował się dom, w którym spędziła ostatnie dwadzieścia lat życia.
Mimo że zbliżała się do pięćdziesiątki, nadal była bardzo atrakcyjną kobietą. Ciemne włosy i brązowe oczy, które odziedziczyła po babce pochodzącej z Turcji, podkreślały jasność jej cery. Szczupłej figury, będącej wynikiem codziennych spacerów i pływania w basenie, mogłaby pozazdrościć Nadii niejedna nastolatka.
Z prawdziwą zwinnością i gracją zaczęła się wspinać po stromych, niezbyt bezpiecznych stopniach, pnących się przez kilka metrów. Wąska metalowa poręcz była jedynym zabezpieczeniem podczas wspinaczki.
Nadia szybko dotarła do niewielkiego tarasu widokowego, zlokalizowanego na występie skalnym, ogrodzonego solidną barierką. Aby wspiąć się wyżej, trzeba było przejść za potężny głaz, przy którym ustawiono drewnianą ławkę, i dalszą część drogi odbyć w swoistym wąwozie pomiędzy skałami.
Jeszcze raz popatrzyła na morze, po czym zerknęła na zegarek. Dochodziła godzina trzynasta i wedle planu dnia przestrzeganego w rezydencji za chwilę miał być podany obiad. Pomyślała, że już wkrótce, gdy młodzi nacieszą się sobą i wreszcie zamieszkają wraz z nią, będą spożywać obiady we trójkę, tak jak ostatniej niedzieli, gdy ją odwiedzili.
Minęła ławeczkę i, uśmiechając się do swoich myśli, skręciła za głaz. W tej chwili wpadła na kogoś, kto stał schowany za załomem, najwyraźniej czekając na nią. W luźnym dresie w kolorze khaki wyglądał niczym żołnierz, który zagubił się podczas ćwiczeń i przez przypadek zawędrował na teren prywatnej rezydencji. Nadia z okrzykiem przerażenia cofnęła się o krok. Wszystkie obawy, tak skrzętnie skrywane w głębi serca, teraz odżyły ze zdwojoną siłą. Czyżby to już? Właśnie teraz?
Cofała się przed postępującym tuż za nią nieznajomym, którego płci nie mogła określić. Zbyt obszerny strój doskonale maskował kształty ciała, a włosy dokładnie przykrywała czapka z daszkiem, nasunięta tak głęboko na czoło, że przesłaniała oczy. Dół twarzy przybysza otulał czarny szal, skutecznie uniemożliwiając jakąkolwiek identyfikację.
– Czego… czego chcesz? – wychrypiała z trudem, rozglądając się dookoła, tak jakby oczekiwała nadejścia odsieczy. Niestety, rezydencja znajdowała się w górze i raczej nikt ze służby nie usłyszałby jej wołania o pomoc. – Kim jesteś?
Nieznajomy nie odpowiedział. Dalej szedł wprost na Nadię, a ta, cofając się przed nim, dobrnęła już do końca skalnego tarasu. Poczuła za plecami barierkę.
– Czego… chcesz? – jęknęła, zerkając z rozpaczą w dół, na zwały kamieni leżących u podnóża skały.
Zatrzymał się przed nią i przez chwilę stał bez ruchu, zdając sobie sprawę, że jego ofiara i tak nie ma gdzie uciec. Przyglądał się jej, najwyraźniej sycąc strachem widocznym w oczach kobiety. Stali tak milczący na wprost siebie, ofiara i jej oprawca, pewni tego, co się za chwilę stanie. Szum morza i skrzek ptaków przelatujących nad ich głowami brzmiały tak samo, jak każdego dnia. Słońce świeciło zwykłym blaskiem, ozłacając ziemię i rzucając refleksy na połyskującą taflę wody. Gdzieś z oddali dolatywał dźwięk muzyki puszczanej na jednym z jachtów, leniwie sunących po dość spokojnych falach.
– Dlaczego? – zapytała, gdy ręce nieznajomego, obleczone w czarne skórkowe rękawiczki, spoczęły na jej ramionach, zmuszając do wychylenia się poza barierkę.
Nie zamierzał odpowiedzieć. Napierał z całej siły, próbując zepchnąć z tarasu, lecz Nadia nie miała ochoty poddać się bez walki. Jedną ręką schwyciła się barierki, pragnąc przytrzymać przed upadkiem, a drugą zaczęła odpychać napastnika. Nie był o wiele silniejszy od niej, ale miał tę przewagę, że działał z zaskoczenia. Gdyby wcześniej się mu przeciwstawiła, gdyby nie uległa chwilowemu przerażeniu, miałaby szansę. Teraz, przechylona do tyłu nad przepaścią, miała marne widoki na ocalenie.
– Kim jesteś? – Zdeterminowana, zdając sobie sprawę, że przegrała to starcie, zapragnęła poznać tożsamość napastnika. Ostatkiem sił zdołała pochwycić końcówkę szala spowijającego jego twarz i pociągnęła, odsłaniając ją. Nie spodziewała się tego, co zobaczyła. – Ty?
Szok, jakiego doznała na ten widok, sprawił, że mimowolnie rozpostarła palce zaciśnięte na barierce. Nie trzymała się już niczego i napastnik mógł bez przeszkód zepchnąć ją z tarasu. Poleciała w dół, wprost na skałki znajdujące się u podnóża skarpy.