Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Emilia Szewczyk to cicha, skromna dziewczyna. Niby zwykła nastolatka tuż przed maturą, jednak już z bagażem doświadczeń. Chwila zapomnienia, złudna miłość i świat Emilki legł w gruzach. Po przeprowadzce z Zamościa do Łodzi rozpoczyna naukę w liceum, próbując udawać, iż jest taka sama jak jej rówieśnicy.
Giorgio Simonetti jest Włochem mającym polskie korzenie. Podejmując się pracy nauczyciela języka włoskiego w jednej z łódzkich szkół, nie podejrzewa, z jak problematycznymi uczniami przyjdzie mu się zmierzyć. Próbując znaleźć sposób na lekceważącą jego przedmiot młodzież, proponuje rywalizację o możliwość uczestnictwa czworga najlepszych uczniów w wakacyjnej wyprawie do Włoch, którą sam zamierza sfinansować.
Udaj się wraz z bohaterami w cudowną podróż do Sorrento. Odwiedź Neapol i Capri. Poczuj rytm gorącego włoskiego południa. Zakochaj się pod błękitnym niebem, wsłuchując w pieśń mitycznych syren. Tu wszystko może się zdarzyć, a serce zawsze wygrywa z rozumem.
Jednak czy Emilia i Giorgio mogą być razem? Czy związek nauczyciela i uczennicy ma szansę zyskać społeczną aprobatę? A może tak jak we włoskiej legendzie zostaną rozdzieleni i niczym Capri i Wezuwiusz będą patrzeć na siebie tylko z daleka?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 582
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Anna Seweryn
Anna Jeziorska
Projekt okładki
Ewelina Nawara
Fotografia na okładce i grafiki na stronach rozdziałowych
© oneinchpunch/stock.adobe.com|Berthold Werner/wikimedia.org
Redakcja techniczna, składiłamanie
Damian Walasek
Przygotowanie wersji elektronicznej
Maksym Leki
Korekta
Urszula Bańcerek
Marketing
Anna Jeziorska
Wydanie I, Chorzów 2022
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c
tel. + 48 600 472 609, + 48 664 330 229
www.videograf.pl
Dystrybucja wersji papierowej:LIBER SA
05-080 Klaudyn, ul. Zorzy 4
Panattoni Park City Logistics Warsaw I
tel.+4822-663-98-13, fax+4822-663-98-12
dystrybucja.liber.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2022
tekst © Katarzyna Grabowska
ISBN 978-83-7835-970-8
Amore la spinge e tira,
Non per elezion ma per destino
(Miłość nie jest wynikiem naszego wyboru,
ale przeznaczenia)
Anicie Rucińskiej, mojej bratniej duszy, w podziękowaniu za długie godziny rozmów i wsparcie w trudnych chwilach.
Ogromne metalowe cielsko czerwonego tramwaju zbliżało się do przystanku. Rosło z każdą chwilą, a odgłos kół dudniących po szynach się nasilał. Motorniczy zaczął hamować i pojazd wytracił prędkość. Wkrótce zatrzymał się tuż przy wiacie dla oczekujących pasażerów. Rozległ się szum i drzwi się rozsunęły.
Bardzo szczupła jasnowłosa dziewczyna jako jedna z pierwszych opuściła wnętrze tramwaju. Wyraźnie podenerwowana zerknęła na trzymany w dłoni telefon, sprawdzając godzinę. Było już piętnaście minut po ósmej, czyli niestety kolejny raz się spóźniła.
Przebiegła przez pasy i nie zwalniając tempa, skręciła w boczną uliczkę, po której obu stronach piętrzyły się posępne stare kamienice. Minęła piekarnię, gdzie zazwyczaj wstępowała po słodką bułkę z serkiem, minęła sklep spożywczy, w którym kupowała jogurt. Dziś nie miała czasu, aby tam zajrzeć. Trudno, jakoś wytrzyma bez drugiego śniadania. Do szczęścia będzie jej musiało wystarczyć jabłko, które wzięła z domu.
W oddali zobaczyła posępną szarą bryłę budynku, do którego zmierzała. Momentalnie zwolniła kroku. W pochmurny lutowy poranek gmach szkoły wyglądał jeszcze bardziej odpychająco niż zwykle. Powrót w jego mury po dwutygodniowych feriach i świadomość, że znowu zobaczy tych wszystkich ludzi, budziły w niej przerażenie. W dodatku czekało ją dużo nauki, gdyż nauczyciele postawili sobie za punkt honoru, aby jak najlepiej przygotować uczniów do przyszłorocznego egzaminu dojrzałości. Sprawdziany i liczne niezapowiedziane kartkówki były normą, a do tego dochodziło odpytywanie na lekcjach, co wywoływało ciągły stres, że zostanie się wyczytanym przez nauczyciela.
Nie była złą uczennicą. Uwielbiała geografię, historię i język włoski, lubiła biologię, tolerowała matematykę, ale wręcz nienawidziła chemii i fizyki, uważając je za zupełnie zbędne i utrudniające szkolne życie. Ubolewała nad tym, że zamiast solidnie przygotowywać się do matury z przedmiotów obowiązujących na egzaminie, jak i tych dodatkowo wybranych będzie musiała sporo czasu poświęcić na te, które nigdy nie będą jej do niczego potrzebne. Pocieszała ją jedynie myśl, że już za rok, po zdanej maturze, więcej nie sięgnie po żaden podręcznik do fizyki i chemii, a matematykę ograniczy do najpotrzebniejszych działań, usuwając z pamięci wszystkie informacje dotyczące całek, funkcji i miar kątów.
Z każdym kolejnym krokiem dziewczyna zwalniała, aż wreszcie zatrzymała się przed szeroko otwartą furtką wiodącą na szkolny dziedziniec. Jakiś podszept w jej głowie mówił, aby uciekała stąd jak najdalej, jednak poczucie obowiązku nie pozwalało jej tego uczynić. Wpatrywała się w masywne drzwi z umieszczoną nad nimi tabliczką znapisem „Liceum Ogólnokształcące”, próbując zdecydować, co zrobić. Na szczęście nie musiała sama podejmować decyzji, gdyż właśnie w tej chwili zza rogu budynku wyłonił się wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, pełniący funkcję szkolnego woźnego. Zamaszystymi ruchami rąk przesuwał wysłużoną, posklejaną taśmą miotłą po chodnikowych płytach, wzbijając przy tym tumany pyłu.
– Spóźnialska! – Od razu zauważył dziewczynę. – I to pierwszego dnia po feriach. Co też ta młodzież ma teraz w głowach? – zadał dość retoryczne pytanie. – Każde z telefonem w dłoni, a na zegarku się nie zna!
Dziewczyna odruchowo wcisnęła smartfon do kieszeni kurtki, chcąc go skryć przed wzrokiem mężczyzny.
– Dzień dobry, panie Dorianie. – Z trudem wyartykułowała słowa powitania.
– Dla kogo dobry, dla tego dobry.
Obserwowała go w milczeniu, wiedząc, iż z Dorianem lepiej nie zadzierać. Wśród uczniów miał opinię świra i prawie nigdy nie rozstawał się ze swoją miotłą. Krążyły nawet plotki, że to jego tajne narzędzie do walki, a on sam jest doskonale wytrenowanym agentem specjalnym, jedynie udającym upośledzonego osobnika.
Podszedł do niej, po drodze odwracając miotłę do góry nogami.
– No co tak się na mnie patrzysz jak ciele na malowane wrota? – ironizował, zadowolony, że ma chwilę rozrywki i może się ponabijać z któregoś z uczniów. – W słup soli się zamieniłaś czy co? Już dawno po dzwonku! Która klasa? – huknął głośno, mocno uderzając końcówką kija w płytę chodnikową, a zrobił to tak niespodziewanie, że dziewczyna aż się wzdrygnęła. Jej reakcja najwyraźniej go ucieszyła, bo się zaśmiał.
– Druga a – odpowiedziała lekko drżącym głosem.
– Druga a chemię ma! – Doskonałe opanowanie przez woźnego planu zajęć każdej klasy wszystkich wprawiało w osłupienie. – No i teraz rozumiem. Pani Ostrowskiej się unika, co? – Wycelował w nią wskazujący palec.
Cofnęła się o krok. Nie lubiła tego człowieka, tej szkoły i tego miasta. Odkąd dwa lata temu przeprowadziła się z mamą do Łodzi, czuła się tu dziwnie obco. W rodzinnym Zamościu znała każdy kąt, tu wszystko było takie inne i wrogie. Nie potrafiła z nikim nawiązać znajomości, kontakty z rówieśnikami ograniczając tylko do tych szkolnych. Stroniła od ludzi, każdego uważając za swojego wroga, który tylko czyha, aby odkryć jej największą tajemnicę. Tę, dla której zdecydowała się zrezygnować z dotychczasowego życia i dokonać prawdziwej rewolucji. Chociaż ta zmiana była tak drastyczna, stanowiła jedyne wyjście z sytuacji. Gdyby została w Zamościu… O nie, to nie mogło się zdarzyć!
– No co się tak trzęsiesz? Mam iść po dyrektora? – Dorian z satysfakcją dostrzegł przerażenie dziewczyny i postanowił ją trochę podręczyć. – Może przyda się jakaś uwaga na dobry początek nowego semestru?
– Ja…
Nie zdołała dokończyć zdania, gdyż właśnie w tej chwili przed szkołę zajechał elegancki sportowy samochód i z piskiem opon zaparkował tuż przed furtką. Rozległ się trzask drzwiczek i z jego wnętrza wysiadł młody ciemnowłosy mężczyzna. Mimo chłodu panującego na zewnątrz nie miał na sobie kurtki, tylko lekką dżinsową marynarkę.
Przyjezdny, zapewne nieznający tutejszych zwyczajów, wedle których miejsca parkingowe przed szkołą były zarezerwowane wyłącznie dla nauczycieli, beztrosko zamknął drzwiczki auta i niedbałym ruchem zdjął ciemne przeciwsłoneczne okulary, bardziej pasujące na lato niż na połowę lutego w klimacie panującym w Polsce. Uśmiechając się, popatrzył na posępny budynek, po czym przeniósł wzrok na Doriana, swoją zwalistą sylwetką górującego nad szczupłą, niewysoką jasnowłosą dziewczyną.
– Jaśnie panisko zajechało. Trza go rozumu nauczyć – mruknął Dorian, natychmiast tracąc zainteresowanie spóźnialską. Ruszył w stronę mężczyzny, groźnie potrząsając miotłą i krzycząc: – To miejsce dla nauczycieli!
Dziewczyna przelotnie zerknęła na swojego wybawiciela, który całkiem bezwiednie pomógł jej uwolnić się od Doriana. Zdołała dostrzec jego potargane przez wiatr ciemne włosy i lekki ślad zarostu na pociągłej przystojnej twarzy. Przez ułamek sekundy jej wzrok napotkał spojrzenie mężczyzny, a wtedy poczuła lekki niepokój. Pospiesznie opuściła głowę. Poprawiła przewieszony przez ramię plecak i nie oglądając się za siebie, chociaż nadal słyszała tubalny głos Doriana pokrzykującego na kierowcę, pobiegła w stronę wejścia do szkoły.
Przebrała się w szatni i weszła na drugie piętro. Szkolny korytarz był pusty. Zza niektórych drzwi sal lekcyjnych słychać było głosy nauczycieli prowadzących zajęcia, a z pracowni muzycznej dolatywały dźwięki pianina. Zatrzymała się przy ostatniej klasie, na której drzwiach wisiała tabliczka z napisem „Pracownia chemiczna”. Kilka razy zaczerpnęła głębiej powietrze, próbując siętrochęuspokoić, po czym zapukała we framugę i nacisnąwszy klamkę, prawie bezszelestnie wślizgnęła się do klasy.
– O, kogo my widzimy? – Ciemnowłosa szczupła kobieta pisząca coś na tablicy, odwróciła się w jej stronę. – Panna Szewczyk jak zwykle spóźniona. Tym razem ile to będzie? – Wymownie spojrzała na powieszony nad wejściem zegar. – Drobnostka, tylko dwadzieścia pięć minut.
– Przepraszam – bąknęła.
Pospiesznie, starając się nie patrzeć na kolegów i koleżanki, którzy szeptem zaczęli komentować jej spóźnienie, podeszła do swojej ławki. Sonia, pulchna, dość wysoka dziewczyna o kręconych ciemnych włosach i zadartym perkatym nosie, natychmiast wstała z miejsca, aby umożliwić jej zajęcie krzesła pod ścianą.
– Emilio, twoja niechęć do chemii jest zdumiewająca. – Nauczycielka nie zamierzała tak łatwo odpuścić tematu. Przemaszerowała przez klasę i zatrzymała się przy ławce spóźnialskiej. – Z litości postawiłam ci na semestr dwójkę, licząc, iż w tym półroczu nadrobisz zaległości, ale widzę, że nie doceniłaś mojego gestu.
Emilia, która zdążyła już zająć miejsce, utkwiła wzrok w blacie biurka. Nie śmiała spojrzeć na nauczycielkę.
– Wstań, kiedy do ciebie mówię!
Ton głosu pani Ostrowskiej sprawił, że posłusznie podniosła się z krzesła.
– Całkowicie dezorganizujesz mi pracę na lekcji. Spóźniasz się nagminnie, przeszkadzając kolegom w przyswajaniu wiedzy. Twoje podejście jest samolubne i wręcz wydaje się podszyte złośliwością.
Wiedziała, że popełniła błąd, kolejny raz spóźniając się na zajęcia profesor Ostrowskiej. Może gdyby wytłumaczyła jej, dlaczego tak się działo, dlaczego zazwyczaj w poniedziałki zjawiała się później niż pozostali uczniowie, mogłaby liczyć na zrozumienie. Może gdyby odkryła swoją najpilniej strzeżoną tajemnicę, wreszcie uniknęłaby przykrych uwag od nauczycielki. Jednakże mogłoby się okazać, że ujawnienie sekretu przyniosłoby bardziej nieprzyjemne konsekwencje niż reprymenda za spóźnienie i obniżona ocena z zachowania. Wolała tego nie sprawdzać. Życie ją tego nauczyło.
Pani Ostrowska jeszcze przez chwilę utyskiwała na złe zachowanie Emilii i całkowite lekceważenie przez nią tak ważnego przedmiotu, jakim jest chemia, ale wreszcie wróciła do uprzednio tłumaczonego tematu lekcji.
Sonia wykorzystała okazję. Gdy tylko nauczycielka odeszła od ich ławki i odwróciła się w stronę tablicy, przysunęła się bliżej Emilii.
– Ale z ciebie dzban. Znowu zegarek nie zadzwonił na czas? – zapytała konspiracyjnym szeptem, uśmiechając się przy tym ironicznie.
Emilia nie odpowiedziała. Otworzyła zeszyt i z uwagą zaczęła zapisywać równanie, które pani Ostrowska rozwiązywała na tablicy. Udając pełne skupienie, ignorowała koleżankę. W tej klasie, w tej szkole, może nawet w całym tym mieście nie miała nikogo, komu mogłaby wyznać prawdę. Zaufanie to bardzo cenna rzecz. Trudno je zdobyć, a bardzo łatwo stracić.
***
Dźwięk dzwonka nie oderwał pani Ostrowskiej od zadań. Z niezmąconym spokojem zapisywała kolejne wzory chemiczne, nie zważając na hałas, który dobiegał zza zamkniętych drzwi. Uczniowie nieprotestowali, wiedząc, iż nauczycielka ma specyficzne podejście do czasu trwania zajęć i chociaż wymagała punktualności, przedłużała zajęcia wedle własnego uznania, czasem kończąc równo z dzwonkiem wzywającym na kolejną lekcję. Tym razem jednak chemiczka okazała odrobinę litości i zaledwie po pięciu minutach wypuściła klasę na przerwę.
– Na przyszłą lekcję proszę przypomnieć sobie rodzaje wiązań chemicznych – obwieściła, siadając za biurkiem.
Uczniowie z ulgą zaczęli opuszczać salę. Emilia spakowała plecak i tak jak reszta ruszyła do wyjścia.
– Szewczyk, poczekaj! – Głos Ostrowskiej zastopował ją w progu.
– Ja? – zapytała niepewnie, spoglądając na nauczycielkę.
– Nie, święty turecki – zakpiła kobieta. – Chyba masz mi coś do powiedzenia, prawda?
– Ale zaraz lekcja…
Emilia zerknęła na Sonię, która jako ostatnia opuszczała salę. Łudziła się, że koleżanka jakoś jej pomoże, jednak ta tylko uśmiechnęła się współczująco i wyszła na korytarz, dokładnie zamykając za sobą drzwi.
– Jakoś nie masz wyrzutów sumienia, spóźniając się na moje zajęcia, a tak bardzo przejmujesz się innymi? – Nauczycielka obróciła się na fotelu i surowym wzrokiem zmierzyła dziewczynę. – Rozumiem, że nie lubisz chemii, co widać po twoich ocenach, ale żeby aż tak to manifestować…
– Pani profesor, ja wcale… – zaczęła.
– Nie przerywaj mi, gdy coś mówię – upomniała ją Ostrowska. – W zeszłym semestrze ani razu nie zjawiłaś się punktualnie na moich zajęciach. Specjalnie sprawdziłam dzienniki i zauważyłam, że tylko w poniedziałki masz taki problem. To wygląda tak, jakbyś robiła to specjalnie. Nawet rozmawiałam o tym z twoją wychowawczynią – dodała, patrząc uważnie, jakie wrażenie wywoła na Emilii ta wiadomość. – Z geografii masz dobre oceny, więc pani Mikulska ma w sobie dość dużą dozę wyrozumiałości i próbuje cię tłumaczyć tym, że zmieniłaś otoczenie i potrzebujesz czasu, aby zaaklimatyzować się w Łodzi. Ten powód jednak jakoś niespecjalnie do mnie przemawia… – zawiesiła głos. – Twoje spóźnienia nie są przypadkowe. Odbieram je jako lekceważenie mojego przedmiotu i jeśli nic się nie zmieni, tym razem nie masz co liczyć na moją pobłażliwość. Tak, moja droga. Chcę, abyś była tego w pełni świadoma.
Zapanowała niezręczna cisza. Emila poczuła się jak w potrzasku. Cokolwiek by powiedziała i tak nie zdołałaby wytłumaczyć swoich spóźnień. Na pewno nie bez wyznania prawdy, a tej nie mogła odkryć. Stała więc ze spuszczoną głową, unikając wzroku srogiej pani profesor.
– No czemu nic nie mówisz? – Zniecierpliwiła się nauczycielka. – Nie spróbujesz się usprawiedliwić?
Dziewczyna zaczęła nerwowo skubać skórkę przy paznokciu, koncentrując na tej czynności całą uwagę i wyczekując chwili, gdy Ostrowska wreszcie pozwoli jej opuścić klasę.
– A może masz jakiś problem? – zasugerowała chemiczka, zmieniając taktykę. – Jeśli jest coś…
– Nie! – Emilia pospiesznie zaprzeczyła, może nawet trochę zbyt gwałtownie, gdyż Ostrowska zmarszczyła czoło, przyglądając się jej z coraz większą uwagą.
– Chyba na najbliższym zebraniu będę musiała ponownie poruszyć ten problem z twoją mamą – orzekła w końcu. – Poprzednia rozmowa, jak widać, nie przyniosła rezultatów. A przecież spóźnienia to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Zauważyłam, że wyraźnie stronisz od swoich rówieśników i jesteś bardzo wycofana w kontaktach z innymi. Może tym razem w rozmowę trzeba będzie zaangażować panią dyrektor, a nawet psychologa. Ja tu widzę większy i bardziej złożony problem, więc…
Pani Ostrowska nie zdołała dokończyć myśli, gdyż w tym momencie rozległ się dzwonek wzywający na lekcję i drzwi od sali otworzyły się gwałtownie. Do klasy weszli uczniowie czekający na zajęcia z chemii. Punktualność Ostrowskiej była wszystkim doskonale znana, nauczycielka nie mogła więc poświęcić więcej czasu Emilii, chociaż była pewna, że gdyby mocniej przycisnęła dziewczynę, ta by pękła i wyznała powód swoich notorycznych spóźnień.
– Idź już. – Zniecierpliwiona machnęła ręką. – Możesz jednak być pewna, że nie zostawię tak tej sprawy.
***
Sonia była klasowym centrum informacji, osobą, która musiała o wszystkim wiedzieć pierwsza i chętnie dzieliła się tą wiedzą z innymi. Mimo wścibstwa i sporej nadwagi wszyscy okazywali jej sympatię, gdyż nikt nie chciał jej podpaść i znaleźć się na celowniku. Teraz też jako pierwsza, sobie tylko znanym sposobem, dowiedziała się o zmianie nauczyciela języka włoskiego. Jeszcze przed rozpoczęciem semestru przekazała tę informację reszcie klasy, pisząc wiadomość na grupowym czacie na Facebooku.
– Ciekawe, kogo dostaniemy zamiast poczciwej Pizzy? – Kuba, klasowy przystojniak, oparł się niedbale o ścianę przy drzwiach do pracowni językowej i z uwagą wpatrywał się w wyświetlacz swojego smartfona.
Mimo iż w szkole obowiązywał zakaz używania telefonów komórkowych, dyrekcja nie umiała skutecznie egzekwować respektowania przez uczniów tego punktu regulaminu.
– Teraz to poczciwej. – Sonia teatralnym gestem poprawiła pukiel włosów, zakładając go sobie za ucho. Kuba od dawna się jej podobał i chociaż ten nie zwracał na nią uwagi, przy każdej okazji starała się go kokietować. – A kto mówił, że to stara, zupełnie wysuszona Pizza? – przypomniała.
– No i co z tego? – Wzruszył ramionami, nawet na nią nie spoglądając. – Ale przynajmniej wiedzieliśmy, czego można się spodziewać. Teraz to będzie lekka kraksa.
– Może nowym nauczycielem będzie jakiś bardzo przystojny Włoch? – Do rozmowy wtrąciła się niewysoka, dość ładna brunetka.
– Albo Włoszka! – dodał któryś z chłopców.
– LOL. Ta, na pewno – zadrwił Kuba. – Już to widzę. Kolejną Pizzę nam dowalą, w dodatku śmierdzącą naftaliną.
– He, he. Laski to od razu się ślinią, gdy tylko pomyślą o Włochu. Pewnie każdej z nich marzy się przystojny mafioso – zażartował wysoki, dobrze zbudowany blondyn, którego sylwetka świadczyła o tym, iż dużo czasu spędzał na siłowni. – Niestety, mogą sobie tylko pośnić.
– Tak, tak – poparł go Kuba. Stanął przed kolegami, tyłem do korytarza, jak aktor przed publicznością.
Nie lubił tych ludzi, którzy tak bardzo różnili się od towarzystwa, w którym do niedawna się obracał. Pogardzał nimi. Śmieszyły go ich problemy i rozmowy. Nie znali prawdziwego życia, nie mieli pojęcia, że on jest z nimi tylko dlatego, że musi. Jego pozycja stawiała go wysoko w hierarchii społecznej. Tak wysoko, że takich pcheł jak oni z niej nie widać.
– Jeśli już marzycie o Włochu, to raczej nastawiajcie się na jakiegoś obleśnego grubasa. – Wyciągnął przed siebie obie dłonie, pokazując rozmiar brzucha nowego nauczyciela. – Niskiego i w dodatku łysego jak kolano. – Przejechał palcami po równo przystrzyżonej ciemnej czuprynie.
Uśmiechnął się drwiąco, widząc zaskoczone spojrzenia koleżanek. Wiedział, że się im podoba, ale one totalnie go nie interesowały. Nie ta liga.
– Buon giorno, buon giorno! – zaczął pokrzykiwać dość piskliwym głosikiem. – Jestem waszym nowym nauczycielem włoskiego. Jestem mafioso don Ernesto Pierdesto…
– Ziomal, uważaj! – ostrzegawczo syknął Maciek, próbując go uciszyć, ale ten zignorował kolegę.
– Ernesto Pierdesto we własnej osobie, znany mafioso i pizzerman, a w dodatku wasz nowy nauczyciel włoskiego… – ciągnął Kuba, czując przypływ aktorskiego talentu. – Przy mnie będziecie śpiewać po włosku. O sole mio… – zaintonował.
– Buon giorno. – Nagle zza jego pleców rozległ się głęboko brzmiący męski głos.
Kuba momentalnie ucichł i obejrzał się za siebie. Tuż za nim stał wysoki młody mężczyzna o południowej urodzie i z pewną nonszalancją mierzył Wilczyńskiego wzrokiem.
– Co jest…? – wymamrotał Kuba, zły, że ktoś ma czelność mu przerywać.
Nieznajomy zaczął klaskać z uznaniem. Robił to w sposób teatralny, lekko drwiący. Nie odrywał spojrzenia od twarzy Kuby, tak jakby dostrzegł w niej coś szczególnie interesującego.
– No co jest, kurwa? – zniecierpliwił się Wilczyński. Nie przywykł być obiektem kpin. – Co, do licha?
– Widzę, że już mnie przedstawiłeś. Bardzo dziękuję za pomoc. – Mężczyzna przestał bić brawo i przemówił po polsku, ale z dziwnym akcentem. – Wprawdzie nie nazywam się Ernesto Pierdesto, ale faktycznie jestem Włochem. Zapraszam do klasy. – Stanął przy drzwiach pracowni językowej i zachęcającym ruchem ręki dał znać uczniom, aby weszli do środka.
– Ale krindż. – Maciek nachylił się do Kuby, gdy ten z ociąganiem sięgnął po leżący na podłodze plecak. – Nieźle zdzbaniłeś.
– Trzeba mi było powiedzieć, że stoi za mną – syknął brunet.
– Koleś, nie zwalaj winy na mnie. Dawałem ci znaki, ale mnie olałeś.
Obaj minęli w milczeniu nauczyciela i od razu skierowali się do ostatniej ławki, aby nie rzucać się w oczy.
Włoch zamknął drzwi i stanąwszy na środku klasy, popatrzył na uczniów. Dzwonek, który właśnie się rozległ na korytarzu, oznajmił początek lekcji.
– Wasz utalentowany kolega… – Mężczyzna odszukał wzrokiem Kubę, który z udawanym zainteresowaniem, nie mając odwagi spojrzeć na nauczyciela, wpatrywał się w porysowany blat. – …trochę się pomylił. Owszem, jestem Włochem, ale jak widzicie, na mam ani wielkiego brzucha, ani łysiny, ani nawet nie jestem niski. Nie jestem także mafiosem. – Mrugnął znacząco do siedzącej w pierwszej ławce dziewczyny. – Nazywam się Giorgio Simonetti i od teraz będę was uczył włoskiego.
***
Emilia zatrzymała się przed drzwiami pracowni językowej i ostrożnie zapukała we framugę. Nacisnęła klamkę. Zamierzała wślizgnąć się do sali i tak jak zawsze, ze spuszczoną głową, nie patrząc na nauczycielkę, wymamrotawszy słowa przeprosin, szybko zająć swoje miejsce. Jednak w momencie, gdy przekroczyła próg, z impetem wpadła na stojącego przy drzwiach mężczyznę. Upadłaby, gdyby ten nie chwycił jej za ramiona i nie przytrzymał. Najpierw zobaczyła jego lśniące nowością czarne buty i równie czarne dżinsy.
– Buon giorno. – Usłyszała miło brzmiący dla ucha głos.
W sali rozległ się śmiech, a Emilia w popłochu uniosła spojrzenie na niespodziewaną zawalidrogę. Gwałtownie zamrugała powiekami. Od razu rozpoznała tego mężczyznę. Widziała go rano przed szkołą. Przyjechał sportowym samochodem i swoim nagłym pojawieniem się wybawił ją od tłumaczenia się Dorianowi.
Szewczyk nie należała do grupy klasowej na Messengerze, nie utrzymywała pozaszkolnych kontaktów z koleżankami, nie wiedziała więc o zmianach w kadrze nauczycielskiej. Zjawiając się spóźniona na lekcję włoskiego, spodziewała się zastać tu dość leciwą panią Skwarek, zwaną przez wszystkich Pizzą, która z wrodzonym wdziękiem starszej damy starała się wpoić niesfornym uczniom podstawy języka Dantego. Nic więc też dziwnego, że widok przystojnego młodego mężczyzny całkowicie zaskoczył Emilię.
– Przepraszam…
– Widzę, że lubisz się spóźniać. – Zaśmiał się, przechodząc na polski. – Ten jeden raz wybaczam, ale na przyszłość proszę o punktualność.
Przeszła do ławki zajmowanej razem z Sonią i zajęła wolne miejsce.
– Czy teraz jesteśmy już w komplecie? – zapytał nauczyciel.
– No raczej! – Głos zabrał Kuba, który nieco okrzepł po korytarzowej wpadce. – Emi to etatowa spóźnialska. Zawsze mamy z niej niezłą bekę. Nikt jej nie przebije.
Sonia zachichotała, a reszta klasy jej zawtórowała. Emilia zacisnęła usta, czując, iż spojrzenia wszystkich skierowane są właśnie na nią. Och, jakże nie lubiła takich momentów! Bycie w centrum uwagi peszyło ją i doprowadzało do szybszej pracy serca. Wiedziała, że w takim przypadku jej policzki stają się czerwone, a dłonie chłodne i wilgotne od potu. Najchętniej zapadłaby się wtedy pod ziemię albo zupełnie przestała istnieć.
– Rozumiem, że wszyscy jesteście bardzo punktualni. – Giorgio usiadł na brzegu biurka i uważnie popatrzył na siedzących przed nim licealistów. – Wam nigdy nie zdarzyło się spóźnić? Wszyscy jesteście tacy zorganizowani?
Śmiech ucichł.
– No nie, ale Emi bije nas wszystkich na głowę – upierał się Kuba.
– A ty pewnie nie możesz się pogodzić z tym, że dziewczyna jest w czymś lepsza od ciebie? – zadrwił nauczyciel. – Pewnie chciałbyś we wszystkim przodować. No to dam ci tę szansę. Pani Skwarek przekazała mi informację, że na ferie zadała wam pewien dialog. Może jako pierwszy go nam zaprezentujesz?
***
Długa przerwa ciągnęła się Emilii w nieskończoność. Gdy pozostali uczniowie podzielili się na grupki i prowadzili ze sobą ożywioną konwersację, ona przysiadła na parapecie. Głód trochę jej dokuczał, ale ponieważ nie zdążyła kupić nic na drugie śniadanie, musiała zadowolić się jabłkiem. Gryzła je powoli i przeżuwała długo każdy kęs, aby w ten sposób oszukać żołądek. Skupiona na tej czynności, słyszała urywki rozmów oraz śmiech kolegów, jednak nie miała odwagi unieść głowy i spojrzeć w ich stronę. Była pewna, że obgadują ją, jak zawsze.
Cóż miała poradzić, że nie pasowała do tego towarzystwa? Nie umawiała się z nimi po lekcjach, nie miała z nimi wspólnych tematów. Na początku pierwszej klasy, gdy jeszcze się nie znali, kilkakrotnie zaproponowali jej jakieś wyjścia, próbowali wciągnąć do rozmowy. Ponieważ jednak nigdy nie odpowiadała na zaproszenia, a będąc w grupie, stawała zawsze z boku, nie zabierając głosu, w końcu uznali, że szkoda marnować czasu na towarzystwo kogoś tak nieciekawego i wyobcowanego. Stała się więc klasowym outsiderem, osobą, z której można się tylko śmiać i traktować jako doskonały obiekt drwin.
– OMG! Niezły jest ten gość od włoskiego. – Do uszu Emilii doleciał fragment rozmowy dziewcząt z jej klasy. – Przystojny na maksa.
– I skup się tu przy takim na słówkach – stwierdziła Sonia. – Gdy tak patrzy tymi swoimi czarnymi oczyma…
Sonia zaczęła chichotać, po czym zniżyła głos do szeptu i Emilka nie mogła już usłyszeć, co takiego dzieje się z jej koleżanką, gdy Giorgio na nią spogląda. Sama jednak musiała przyznać, że gdy napotkała wzrok nowego nauczyciela, przeszył ją dziwny dreszcz. Przypomniała sobie dotyk jego rąk na swoich ramionach i z wrażenia aż źle przełknęła kęs jabłka. Zakrztusiła się i rozkasłała, a nie chcąc robić scen, postanowiła jak najprędzej skryć się w toalecie. Zeskoczyła z parapetu, jednak miała tak wielkiego pecha, że wpadła wprost na przechodzącego obok Kubę.
– Uważaj, jak leziesz! – krzyknął, odpychając ją tak gwałtownie, że plecami uderzyła o kant parapetu.
Zabolało jak diabli. Zagryzła wargi, by nie okazywać bólu, i miała zamiar cichaczem się wycofać, nie reagując na zaczepki, ale Kuba miał inny plan.
– Co z tobą jest nie tak? – Zagrodził jej drogę. – Ciągle sprawiasz kłopoty. Za kogo ty się masz, idiotko?
Postąpił krok w jej stronę. Był wyższy od niej o głowę, a ona skuliła się w sobie, nie wiedząc, jak zareagować. Spod opadającej na oczy grzywki rozejrzała się rozpaczliwie w poszukiwaniu nauczycielki dyżurującej na korytarzu, jednak jak na złość nie było jej w zasięgu wzroku.
– No gadaj?! – ponaglił.
– Daj jej spokój, przecież to ofiara – odezwała się Sonia, niespodziewanie przychodząc Emilce z pomocą.
– No nie mów, że będziecie jej bronić, jak ten nasz Armani. – Kuba z niedowierzaniem pokręcił głową i przeniósł wzrok na stojące w pobliżu dziewczyny. – Sońka, od kiedy ty się taka miłosierna zrobiłaś?
– Armani? – zdziwiła się Marlena, wchodząc mu w słowo. Podchwyciła inny temat, aby rozładować atmosferę. Wszyscy znali wybuchowy charakter Kuby.
– No ten typek z Włoch. Giorgio ma na imię. – Kuba zaśmiał się tubalnie. – Czyli Armani. Rozumiecie, nie? Chociaż, patrząc na was, wątpię, czy się znacie na światowej modzie – dodał z nonszalancją.
– Znamy się, znamy – zapewniła Marlena. – A Armani faktycznie brzmi zdecydowanie lepiej niż Pizza – przyznała. – Nieźle to wymyśliłeś. Prawdziwy pogchamp.
– Pochodzenie zobowiązuje, nie? – Kuba przytknął wskazujący palec do skroni. – Jakby co, polecam się na przyszłość.
Emilka wykorzystała okazję, że wszyscy zajęli się omawianiem przezwiska nowego nauczyciela. Niezauważona przez nikogo przemknęła do łazienki i zamknęła się w jednej z kabin. Tu wreszcie poczuła się bezpieczna.
– Jeszcze półtora roku – powiedziała do siebie szeptem. – Już niedługo… Wytrzymam. Muszę wytrzymać.
Zacisnęła pięści, bo zdawała sobie sprawę, że nie będzie łatwo. Cóż, wszystko zrobiła nie tak, jak powinna. Gdyby wtedy… Była zła na siebie i na swoje decyzje. Jakże łatwo jest zniszczyć sobie życie. Wystarczy jeden pochopny krok. Młodość ma to do siebie, że daje poczucie wolności. Człowiek zachłystuje się tą nadchodzącą dorosłością i nie zważa na konsekwencje. A później pozostaje tylko żal…
– Jeszcze półtora roku – powtórzyła.