Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Miłość w rytmie K-Popu
Jae Woong, znany gwiazdor, członek jednego z najpopularniejszych zespołów koreańskich Ol4u, do którego wzdychają miliony fanek na całym świecie, rozpoczął właśnie tournée po krajach europejskich. Sara, studentka anglistyki, po nieudanym romantycznym weekendzie postanawia wrócić do domu autostopem. Spotykają się przypadkiem na małym parkingu leśnym w Polsce po środku niczego. Ona ma złamane serce, bo właśnie porzucił ją chłopak, a on nigdy nie doświadczył prawdziwej miłości.
Od tej pory już nic nie będzie takie samo. Porzucona dziewczyna i chłopak, który unika bliskości, znajdują w sobie wzajemne wsparcie. Choć przez jego kłamstwo ich drogi rozeszły się, marzą o sobie każdej nocy– ona w Polsce, on w Korei. Czy pozostało im tylko kochać się w swoich marzeniach?
Tak zaczyna się historia miłosna, która udowadnia, że prawdziwe uczucie pojawia się w najmniej spodziewanym momencie i nie mają dla niego znaczenia żadne granice. Bo przecież kocha się kogoś nie za coś, ale dlatego, że po prostu jest, prawda?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 357
Copyright © Katarzyna Grabowska
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Katarzyna Dubois
Korekta
Ewelina Patek
Projekt okładki
Izabela Szewczyk
Skład i łamanie
Izabela Szewczyk-Martin
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2024
eISBN 978-83-68135-90-9
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań
www.replika.eu
PROLOG
KOREA
Rok 2023
Księżyc łagodnym blaskiem osrebrzał plażę, która dziwnie smutno i nostalgicznie wyglądała w tej dość trupiej poświacie. Spienione, morskie fale rozbijały się o brzeg, zachłannie zagarniając dla siebie kawałek suchego lądu, jednak zaraz cofały się w głąb, wystraszone własną śmiałością. W ciemności majaczyły zwarte bryły wzgórz porośniętych lasem i jaśniejsze punkty budynków Pohang. Powietrze przesiąknięte było słonym zapachem ryb, jako iż nieopodal znajdowała się mała przystań rybacka, ta sama, przy której się wychował.
Szedł w jej kierunku, a jego eleganckie, bardzo drogie buty zostawiały na wilgotnym piasku odciski podeszw. Tak jakby znaczyły przebytą drogę, dając mu tym samym możliwość ucieczki. Ale dlaczego miałby uciekać od miejsc, które kochał? Dlaczego miałby chcieć wrócić tam, gdzie nie był szczęśliwy? Co mu po całym bogactwie świata, po sławie i zaszczytach, jeśli jego życie nie miało najmniejszego sensu? Można mieć wszystko, a jednocześnie nie mieć nic. On nie miał. Właśnie teraz, gdy osiągnął szczyt, najbardziej odczuwał swoją samotność i inność. Otaczający go ludzie byli tylko tłem. Nie znaczyli więcej niż zeszłoroczny śnieg. Chcieli być blisko niego, bo widzieli w nim gwiazdę, członka znanego zespołu, który swoją twarzą promował linie kosmetyków, ekskluzywnej odzieży i popularnych produktów dla nastoletnich fanów. Plakaty z jego podobizną wisiały na przystankach, stacjach metra i zdobiły boki autobusów. Jae Woong dzięki nim był wszędzie, stanowiąc symbol powodzenia i luksusu. Jednak nikt z tych ludzi, dla których stał się bożyszczem, nie znał go, gdy był małym, biednym, bosym chłopcem. Nie towarzyszyli mu podczas zabaw na plaży, gdy głodny i zziębnięty wyobrażał sobie, że kiedyś zostanie piratem i wypłynie w wielki rejs. A później wróci z niezliczonymi skarbami i kupi mamie nowy dom. Taki, w którym zawsze będzie ciepło. Marzył, że mama będzie mieć dla niego więcej czasu i razem pójdą na targ. Że kupi jej wszystko, czego tylko zapragnie...
Nie został piratem. Nie wypłynął w rejs. Jego życie potoczyło się w innym kierunku. W kierunku, który jest marzeniem wielu. Lecz nie jego. Oddałby wszystko, aby wrócić do tych dni, gdy nie znał prawdy o sobie. Do tych dni, gdy żyła matka.
Czasu nie można cofnąć, tak samo jak nie można zmienić przeznaczenia. Cokolwiek się stało, musiało się stać. I teraz, tutaj, gdy pod osłoną nocy wrócił na plażę w Pohang, był najbardziej samotnym człowiekiem na świecie. Człowiekiem, do którego wzdychały miliony dziewcząt. Człowiekiem, którego twarz widniała na wielkich bilbordach reklamowych, pojawiała się na pierwszych stronach najpoczytniejszych pism i będąc towarem, przynosiła wytwórni milionowe zyski.
W pamięci młodego mężczyzny pojawił się obraz małego, uśmiechniętego chłopczyka o czarnych, potarganych włosach, który w podartej pomarańczowej podkoszulce i postrzępionych spodenkach, z okrzykami radości wbiegał do morza, wesoło rozchlapując wodę. Zatęsknił za tymi chwilami i czasem, który już przeminął. Nagle zapragnął znowu poczuć się jak ten malec, którego nie wiązały zakazy, nakazy oraz obowiązki.
Tknięty impulsem zdjął buty i zostawiwszy je na kamieniu, podszedł do morza. Tu zatrzymał się na chwilę. Czarna toń trochę go przerażała. Gdy osrebrzał ją blask księżyca, przywodziła mu na myśl cielsko wielkiego potwora, którego mokre macki sięgają w głąb lądu, tak jakby chciały zagarnąć go dla siebie. Wzdrygnął się na to wyobrażenie. Zawsze miał wybujałą wyobraźnię i z biegiem lat wcale się to nie zmieniło.
Z pewnym wahaniem, walcząc z własnym lękiem, ostrożnie zanurzył stopy w chłodnych falach. Wydał przy tym z siebie jęk, ponieważ woda była wyjątkowo zimna. Wytrzymał jednak i już po chwili jego ciało przyzwyczaiło się do tej temperatury.
– Tak jak obiecałem, przyszedłem do ciebie, mamo – wyszeptał, patrząc przed siebie tam, gdzie czarne fale zlewały się w jedno z równie ciemnym niebem. – Martwiłaś się o mnie całkiem niepotrzebnie. Mam się naprawdę dobrze. I jestem szczęśliwy – skłamał. – Jestem naprawdę szczęśliwy.
ROZDZIAŁ I
KOREA
Rok 2006
Min Hwa od kilku dni nie czuła się najlepiej, ale nie zamierzała użalać się nad swoim losem i brać wolnego. Zdawała sobie sprawę, że będąc samotną matką nie może pozwolić sobie na chorowanie i lenistwo. Może praca w przetwórni przy sortowaniu i patroszeniu ryb nie stanowiła szczytu jej marzeń, ale dzięki niej miała pieniądze na utrzymanie Jae Woonga. Już dawno przekonała się, że bez rodziny nic nie znaczy, a piętno kobiety rozwiązłej, które ciągnęło się za nią, odkąd zaszła w ciążę, utrudniało egzystencję w społeczeństwie. Chociaż Korea przez ostatnie lata przeszła ogromne przeobrażenia i rozwinęła się pod względem technologicznym, mentalność ludzka nadal pozostała w epoce Joseon, podlegając konfucjańskim normom etycznym.
Min Hwa wystąpiła przeciwko tym normom. Nie była posłuszną, milczącą kobietą, postępującą wedle nakazu rodziców. Odważyła się marzyć i pragnąć. Zakochała się w kimś, w kim nie powinna, i co gorsza pozwoliła sobie na zapomnienie w ramionach ukochanego.
Takiej zniewagi ojciec nie mógł jej wybaczyć i po prostu wyrzucił ją z domu. Matka nie śmiała mu się sprzeciwić. Wiedziała iż rolą dobrej żony jest we wszystkim słuchać męża.
Min Hwa miała nadzieję, że bez ich pomocy poradzi sobie w życiu, zwłaszcza, że była pewna, iż jej wybranek przejmie na siebie obowiązki głowy rodziny, jednak tu czekał ją kolejny zawód. Mężczyzna, który jeszcze kilka chwil temu zapewniał ją o miłości i który prawił tyle pięknych słów, nagle wyjechał bez pożegnania, całkowicie zrywając z nią kontakt. Chociaż pisała do niego często, nie odpowiadał na listy i dopiero gdy poinformowała go, że spodziewa się dziecka, przysłał jej krótką wiadomość, w której zaparł się ojcostwa i nazwał ją interesowną rozpustnicą.
Kobieta uniosła się honorem i postanowiła wymazać z pamięci istnienie tego człowieka. Jeśli zachował się jak ostatni drań i wyrzekł własnego syna, to ona nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Żałowała, że kiedyś uległa uczuciu do człowieka, który nie był go wart.
Od sześciu lat, dzień po dniu, walczyła o przetrwanie, chwytając się dorywczych prac i często przymierając głodem. Zawsze jednak dbała o to, żeby Jae Woong miał co jeść i gdzie spać. Tułała się z nim po wynajmowanych ruderach, które w niczym nie przypominały domu, w jakim powinno dorastać dziecko. Mimo to starała się, żeby jakoś ogarnąć tchnące stęchlizną pomieszczenia i stworzyć synkowi w miarę bezpieczne miejsce do życia.
Kilka miesięcy temu szczęście uśmiechnęło się do niej, a jawiła się nim praca w niewielkiej przetwórni rybnej, znajdującej się w pobliżu przystani. Pensja nie była może duża, ale za to stała. Co ważniejsze, Min Hwa, za zgodą właściciela przetwórni, mogła brać ze sobą do pracy synka. Gdy była ładna pogoda, i tak większość dnia spędzał na pobliskiej plaży, jednak co jakiś czas zaglądał do hali, w której pracowała matka. Gdy padało, przesiadywał pod zadaszeniem i lepił z błota figurki lub w magazynku malował rysunki na starych, niepotrzebnych kartonach.
Pan Cho, właściciel przetwórni, zastrzegł tylko, że obecność chłopca w hali nie może być kłopotliwa dla nikogo ani tym bardziej odciągać uwagi matki od pracy. Inne kobiety krzywym okiem patrzyły jednak na takie pobłażanie w stosunku do nowej pracownicy i dlatego zaczęły plotkować, że ta świadczy usługi seksualne za pieniądze i pewnie jest utrzymanką swojego pracodawcy. Złośliwości nie ograniczały tylko do nieżyczliwych słów. Na każdym kroku starały się uprzykrzyć jej życie, dokuczając i obarczając dodatkowymi obowiązkami.
W zeszłym tygodniu, chcąc zrobić dowcip nielubianej koleżance, kazały jej iść do chłodni po nowe bloczki lodu. Gdy Min Hwa zajęta była nakładaniem lodowych kostek do wiadra, zatrzasnęły drzwi, zamykając ją wewnątrz. Grube ściany wytłumiły krzyki przerażonej kobiety, która, dygocząc z zimna, daremnie próbowała doprosić się ratunku. Z opresji, po kilkudziesięciu minutach przebywania w lodowej pułapce, wyswobodzili ją dopiero robotnicy, którzy przynieśli świeżą partię ryb.
Przemarznięta i ledwie żywa z trudem trzymała się na nogach, jednak nie mogła liczyć na zrozumienie i wsparcie. Zaraz po opuszczeniu chłodni musiała stanąć do dalszej pracy. W dodatku otrzymała ostrą reprymendę od pana Cho, który – przyjmując wyjaśnienia pozostałych pracownic – uznał, że chcąc zrobić sobie samowolną przerwę, przeszła do pomieszczenia z lodem, gdzie pechowo się zatrzasnęła. Min Hwa zrezygnowała z tłumaczenia szefowi, jak było naprawdę, wiedząc, iż jej słowo nie miałoby większego znaczenia w zestawieniu ze słowami tylu osób, które sprzysięgły się, żeby świadczyć przeciwko niej.
Niby niewinny żart pociągnął za sobą poważne konsekwencje dla zdrowia matki Jae Woonga. Przemarznięta do szpiku kości, mimo mijającego czasu, nie potrafiła się rozgrzać. Bez przerwy było jej zimno i wstrząsały nią dreszcze, do których po kilku dniach dołączyła gorączka i dokuczliwy, coraz bardziej duszący kaszel. Na wizytę u lekarza nie było jej stać, ale liczyła, że nawet bez niej wkrótce poczuje się lepiej. Wolnego na wykurowanie się też nie chciała brać, wiedząc, że przestój równa się utracie wynagrodzenia. Dlatego, mimo iż oddychało się jej coraz ciężej, a gorączka nie chciała ustąpić po tabletkach kupionych w aptece, nadal przychodziła do przetwórni i starając się ukrywać objawy złego samopoczucia, dzielnie trwała na swoim stanowisku.
Dziś, chociaż minął już ponad tydzień od żartu koleżanek, nadal czuła się fatalnie. Poprawa nie następowała, było wręcz jeszcze gorzej. Z ogromnym trudem zwlekła się z łóżka i przyszykowała do pracy, walcząc z obezwładniającą słabością i uczuciem brakującego tchu. Jej oddech był płytki, przyspieszony, nierówny, w dodatku świszczący. Chwilami miała wrażenie, że nie może zaczerpnąć powietrza.
W drodze do przetwórni, chociaż miała do przejścia zaledwie około kilometra, przystawała co trochę, by wyrównać oddech i odpocząć. Jej dziwne zachowanie nie uszło uwadze małego Jae Woonga.
– Mamo, źle się czujesz? – zapytał, gdy zatrzymała się po raz czwarty i podparłszy się jedną ręką o ścianę budynku, dyszała ciężko przez szeroko otwarte usta, chwytając łapczywie powietrze.
– Nic mi nie jest – uśmiechnęła się do synka. – Nie wyspałam się i jestem trochę zmęczona.
Jej wyjaśnienia uspokoiły malca. Podał jej rękę i trzymając za dłoń, szedł u jej boku aż do przetwórni. Tam się rozstali, matka weszła na halę, a Jae Woong, z racji tego, że była ładna pogoda, pobiegł na plażę.
– Znowu spóźniona! – Jedna z pracownic od razu zwróciła uwagę przybyłej kobiecie. – Tylko opierdalać się potrafisz, a kasę chcesz brać jak my. No, do roboty, laleczko! Co się tak telepiesz? Wkładaj fartuch i zabieraj się za ryby!
Min Hwa skinęła głową i sięgnęła po wielki, gumowany fartuch. Założyła go na siebie, tak samo jak długie rękawice, i zajęła stanowisko przy wielkim, metalowym stole. Jak co dnia zajęła się segregacją i patroszeniem ryb, jednak dziś jej ruchy były niezdarne i wyraźnie ociężałe. Chociaż próbowała dorównać tempem pracy pozostałym pracownicom, nie dawała rady. Oczy zachodziły jej mgłą, przesiąknięte zapachem ryb powietrze z trudem przenikało do płuc. Właściwie chwilami traciła rozeznanie, gdzie się znajduje i co robi. Mimo że wychodząc z domu, ubrała dodatkowy sweter, cały czas drżała z zimna.
– No i gdzie wrzucasz rybie łby, ofermo? – zrugała ją jedna ze stojących obok kobiet. – Nikt mi nie płaci za to, żeby cię pilnować. Pomyśl, co będzie, jak taki towar dostanie odbiorca? Zamawia filety, a tam takie coś!
Wskazała na pojemnik, do którego Min Hwa przed chwilą wrzuciła odcięty rybi łeb.
– Przepraszam.
– Nie przepraszaj, tylko pracuj!
– Ja… Ja…
Ponownie poczuła, że nie potrafi złapać oddechu. Może to przez to przesiąknięte zapachem ryb powietrze? Ściągnęła rękawice i potarła dłonią czoło.
– Muszę na chwilę wyjść – szepnęła, czując, że dłużej już nie wytrzyma.
Dość chwiejnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia.
– A ta znowu sobie przerwę robi. – Potężna kobieta o męskich rysach twarzy i wąskich oczach, które w jej nalanej twarzy wyglądały jak dwie szparki, popatrzyła za Min Hwą. – Wszystko my za nią robimy, a ta tylko kasę zbiera.
– Porządnym zawsze wiatr w oczy. Tylko takie suki potrafią się ustawić.
* * *
Min Hwa wyszła przed budynek przetwórni i chwiejnym krokiem przeszła na kraniec drewnianego pomostu, wysuniętego w morze. O tej porze na przystani był spory ruch, bo właśnie wróciły łodzie z połowu. Wielkie beczki, pełne jeszcze żywych ryb, wytaczano po trapie, by następnie przetransportować je do hali produkcyjnej.
Dzień był pogodny, słoneczny i bardzo ciepły. Pomiędzy chłodnym wnętrzem sali, gdzie pracowała, a przystanią panowała spora różnica temperatur, jednak matka chłopca wcale nie poczuła się lepiej.
Oparła obie ręce o barierkę i otworzywszy szeroko usta łapczywie chwytała powietrze do płuc. Miała jednak wrażenie, że te nie współpracują z nią.
– A ty co tutaj robisz? – Chudy, żylasty, starszy mężczyzna z posklejanymi od potu włosami stanął za kobietą i podparłszy się pod boki, patrzył na nią niechętnie. – Znowu się obijasz?
Odwróciła się w jego stronę i pochyliła głowę, wyrażając swój szacunek dla przełożonego.
– Nadużywasz mojej cierpliwości. Pewnie znowu za dzieciakiem się rozglądasz. Pozwoliłem ci łaskawie, abyś zabierała ze sobą do roboty szczeniaka. Ba, nawet w swojej niezmierzonej dobroci przymykam oko, gdy ten pałęta się po przetwórni, ale jak dobrze pamiętam, umówiliśmy się, że twoja opieka nad nim nie będzie się odbywała kosztem pracy.
Jeszcze niżej się pokłoniła. Czuła wstyd i upokorzenie. Może i właściciel przetwórni rybnej nie był wzorem pracodawcy, ale faktycznie zgodził się, aby przychodziła z Jae Woongiem i nawet od czasu do czasu pozwalał im zabrać do domu rybie łby, z których można było ugotować pożywną zupę.
– Przepraszam – wycharczała z trudem.
– Za „przepraszam”, syna nie nakarmisz – przybrał moralizatorski ton. – Nie zapominaj, że jestem twoją jedyną deską ratunku. Nikt nie zatrudni kobiety o takiej reputacji jak twoja. Jak chcesz smarkacza utrzymać bez mojej pomocy? No, chyba że jego ojciec da ci kasę! – zaśmiał się nieprzyjemnie.
– Przepraszam – powtórzyła. Nie była w stanie sformułować pełnego zdania, już to jedno słowo kosztowało ją sporo wysiłku.
– Wracaj do roboty! – krzyknął ostrym tonem. – Dość mam ciągłego użerania się z tobą. To ostatni raz, że ci daruję.
Z ciągle pochyloną głową, starając się nie patrzeć na szefa, ruszyła w stronę wejścia do przetwórni. Uszła jednak zaledwie kilka kroków, gdy poczuła, że dzieje się coś niepokojącego. Otworzyła szeroko usta, rozpaczliwie próbując zaczerpnąć powietrza, ale tym razem płuca całkowicie odmówiły współpracy. Pociemniało jej przed oczami. Zachwiała się, tracąc władzę nad własnym ciałem, po czym upadła.
– Co ty znowu wyprawiasz? – Pan Cho jako pierwszy dobiegł do kobiety i pochylił się nad nią. – Min Hwa? Odezwij się! Słyszysz mnie? Co za cyrki urządzasz? – Złapał ją za ramiona i potrząsnął.
Spojrzała na niego z rozpaczą w oczach. Będąc świadomą tego, że mogą to być jej ostatnie chwile, chciała błagać mężczyznę, by zatroszczył się o Jae Woonga, ale nie była w stanie wydusić z siebie żadnego słowa.
Wokół nich zebrała się grupa robotników, którzy obstąpili ich, zaniepokojeni krzykiem właściciela przetwórni.
– Min Hwa – powtórzył, patrząc na gasnące spojrzenie kobiety. – Min Hwa, cholera! No rusz się!
Ciałem matki Jae Woonga wstrząsnęły drgawki, a twarz wykrzywiła się w grymasie bólu. Przez kilkanaście sekund kobieta telepała się niczym ryba wyciągnięta na brzeg, ciągle bezładnie poruszając ustami, bezskutecznie próbowała zaczerpnąć oddech, po czym znieruchomiała. Chociaż nadal miała otwarte powieki, nie widziała ani pochylającej się nad nią twarzy pana Cho, ani powiększającego się tłumu gapiów.
Po krótkim, ale jakże trudnym życiu Min Hwa dotarła do kresu swojej ziemskiej wędrówki i nawet obawa o małego synka bawiącego się gdzieś na plaży nie mogła powstrzymać jej przed odejściem. Wreszcie była wolna. Nie ograniczało jej słabe ciało ani narzucone przez społeczeństwo obowiązki, normy etyczne i prawne. Wszystkie problemy, obawy, marzenia przestały się dla niej liczyć.
Ci, którzy umierają, mają łatwiej, gorzej jest tym, którzy pozostają.
* * *
Jae Woong siedział na omszałym kamieniu i tęsknym wzrokiem wpatrywał się w morze, hen tam, gdzie niebo łączyło się z falami. W wyobraźni widział siebie jako kapitana pirackiego statku, który dowodzi marynarzami i wytycza cele podróży.
Lekki wietrzyk od morza rozwiewał trochę zbyt długie, czarne włosy chłopczyka i muskał jego ogorzałą od słońca skórę. Stopy oparte o kamień, popękane i twarde od częstego chodzenia boso, wystukiwały rytm melodii, która grała w duszy malca. Odkąd tylko zaczął postrzegać otaczający go świat, odkrył, że dookoła brzmi muzyka. Odnajdywał ją w szumie morza, w szeleście liści, w dźwięku przesypywanego piasku. Nawet oddech wydawał się mu pewnego rodzaju melodią. Chociaż nigdy nie trzymał w dłoni profesjonalnego instrumentu, nie przeszkadzało mu to w tworzeniu własnych, na których mógł wygrywać takty rozbrzmiewające w jego głowie. Wystarczyło, że znalazł opakowanie po jogurcie, nasypał do niego piasku i kamyczków, a otwór zamknął kawałkiem materiału, który owinął sznureczkiem i już czuł się jak prawdziwy muzyk.
Wieczorami, gdy po dniu pełnym pracy matka wracała do domu i nakarmiwszy malca zupą rybną, przysiadała na chwilę, by odpocząć, Jae Woong brał ten swój lichutki instrumencik i potrząsając nim, wyśpiewywał wymyślane na poczekaniu teksty. Dźwięcznym, chłopięcym głosikiem zapewniał matkę o swojej miłości i obiecywał cuda, które jej ofiaruje, gdy już dorośnie.
Min Hwa słuchała tych niezbyt składnych pioseneczek, a w jej oczach pojawiały się łzy. Nie o takim życiu marzyła dla swojego synka. Gdyby mogła cofnąć czas, nie postąpiłaby już tak lekkomyślnie. Nie stałaby się przyczyną cierpień swojego dziecka. Ona sama nie była ważna. Jej życie się nie liczyło, ale ten pogodny malec zasługiwał na wszystko, co najlepsze. Powinien, tak jak jego rówieśnicy, chodzić pięknie ubrany, zaczytywać się w kolorowych książeczkach, być zawsze najedzonym do syta i móc rozwijać swój talent muzyczny. Ubolewała, że niczego z tego nie mogła mu zapewnić. Jedyne na co ją było stać, to miłość. A tą nie zapełni się pustego brzuszka i nie uszyje się nowych, ciepłych ubranek.
Chłopiec nie znał smutnych myśli matki. Widząc łzy w jej oczach, myślał, że sam jest ich przyczyną. Kończył wtedy swoje występy i obejmując rodzicielkę za szyję, szeptał jej, żeby się nie martwiła, bo on już wkrótce dorośnie i się nią zajmie. Chociaż miał zaledwie sześć lat, już dawno zrozumiał, że jego rodzina jest inna niż rodziny dzieci z sąsiedztwa. Przede wszystkim nie było w niej ojca, czyli osoby odpowiedzialnej za dom.
Brak ojca jakoś bardzo mu nie doskwierał, mimo iż bywał powodem drwin rówieśników i pełnych pogardy spojrzeń dorosłych. Chociaż, może, gdyby był ojciec, matka nie musiałaby tyle pracować i miałaby więcej czasu dla syna? Może wreszcie stać by ich było na lepsze jedzenie i porządniejsze ubrania? Może wyprowadziliby się z nędznego pokoju nad smażalnią kurczaków? Jednak czy to sprawiłoby, że inaczej patrzyłby na morskie fale? Że inaczej słyszałby szum wiatru? Że czerpałby mniejszą przyjemność ze stąpania po wilgotnym piasku?
Skromne życie było jedynym, jakie znał i prawdę mówiąc przywykł do niego. To była jego codzienność. W marzeniach wyprawiał się w dalekie rejsy, odnajdywał skarby, ale zawsze wracał do tego samego miejsca. Obiecywał sobie, że gdy dorośnie zbuduje dom blisko plaży, otoczy matkę opieką i przejmie na siebie wszystkie obowiązki. Mama nie będzie musiała już wtedy pracować, tylko wraz z nim będzie chodzić na długie spacery. Pójdą razem na bungeoppang, którym kiedyś uliczny sprzedawca go poczęstował. Równie pysznej rzeczy chłopiec jeszcze nigdy nie próbował. Małe, gofrowe ciastka w kształcie rybki kryły w sobie słodkie nadzienie z czerwonej fasoli. Jae Woong był pewien, że gdy już stanie się głową rodziny, będzie jadał bungeoppang codziennie i ta dość pospolita przecież potrawa stała się dla niego wyznacznikiem wszelkiego powodzenia.
– Te, łachmyto! – Jego rozmyślania przerwał piskliwy, nieprzyjemny dla uszu głos szczupłego, dość wysokiego, jak na swój wiek, siedmiolatka, Song Huna, syna handlarki warzywami.
Odwrócił się w stronę kolegi i od razu napotkał jego drwiący wzrok.
– Patrzcie, niby taki głupek, a na imię reaguje! – odezwał się towarzyszący mu korpulentny, niski chłopiec o gładko przylizanych włosach i pulchnych policzkach, przez które jego wąskie oczy wręcz niknęły w twarzy. – Jak prawdziwy pies!
– Ojca wypatrujesz? – dalej drwił Song Hun. – Myślisz, że przypłynie i zabierze cię stąd?
Jae Woong zacisnął usta i z powrotem spojrzał w stronę bezkresnego morza. Nie chciał reagować na zaczepki, gdyż zdawał sobie sprawę, że jego opór i tak nic nie da. Wśród okolicznych dzieciaków uchodził za odmieńca i na każdym kroku spotykały go szykany z ich strony. Lepiej było po prostu ignorować to, co mówili. Znudzeni jego milczeniem zazwyczaj pogadali, pośmiali się i odchodzili, dając mu upragniony spokój.
Tym razem jednak chłopcy nie zamierzali tak łatwo odpuścić. Widząc brak reakcji na ich zaczepki, postanowili troszkę go podręczyć. Song Hun schylił się i zaczerpnął w obie dłonie piasku. Obserwowany przez swojego kolegę podszedł do siedzącego na kamieniu malca. Uniósł obie ręce i rozwarł palce nad głową Jae Woonga, wysypując piasek na jego włosy.
– Deszcz pada! – zakrzyknął. – Psy lubią deszcz!
Niższy z chłopców natychmiast poszedł w ślady swojego kolegi. Również zaczerpnął piasku i sypnął na Jae Woonga.
– Deszcz pada! – zawtórował. – Zmokniesz, psie! Zmokniesz!
Nieznośny siedmiolatek rozochocony zabawą, korzystając z ciągłego braku reakcji ze strony ofiary, z jeszcze większym zapałem zaczął nabierać piasku w dłonie. Tym razem jednak, ponieważ stał przy samym brzegu, piasek był mokry, lepiący się do palców.
– A masz, psie! A masz! Nikt tu cię nie chce!
Jae Woong nadal milczał. Coraz mocniej zaciskał wargi i małe piąstki. Podbródek niebezpiecznie mu drżał, ale dawał radę powstrzymać płacz. Nie chciał okazać słabości.
W końcu Song Hun poczuł się znudzony. Spodziewał się jakiegoś oporu, prób walki, może płaczu i błagań o to, aby przestał. Obojętność ofiary odbierała cały sens zabawie. Rozzłoszczony takim obrotem sprawy, nabrał ponowną porcję mokrej brei i bez chwili namysłu docisnął dłoń do twarzy chłopca, rozsmarowując na niej piasek.
– Udław się! – krzyknął.
Malec zakrztusił się. Piasek wdarł się do jego ust i nosa. Jakby tego było mało, drugi z oprawców pchnął go mocno, zrzucając z kamienia. Z całym impetem wpadł do wody, mocząc ubranie.
– A co wy tu robicie, łobuzy? – Na szczęście całą sytuację zauważył mężczyzna, który od pewnego czasu siedział w pobliżu na piasku i w milczeniu spożywał przyniesiony ze sobą posiłek. Widział wszystko, co robili chłopcy, nie reagował jednak, biorąc obrzucanie piaskiem i głośne okrzyki za objaw zabawy. Jednak, kiedy zrzucili malca do wody zrozumiał, że dzieciaki wcale się nie bawią, tylko dręczą słabszego kolegę.
– Chodu!
Song Hun stracił cały animusz. Co innego było naśmiewać się i bić słabszego, a co innego tłumaczyć się przed dorosłym. Widmo skargi do rodziców i późniejszej kary okazało się najlepszym straszakiem. Pierwszy, nie czekając na kolegę, rzucił się do ucieczki.
– Poczekaj na mnie! – zawył grubasek i starając się dotrzymać kroku przyjacielowi, pobiegł tuż za nim.
Mężczyzna, który przepłoszył łobuziaków, podniósł się z piasku i wolnym krokiem podszedł do kamienia, za którym w wodzie leżał Jae Woong. Nachylił się nad nim.
– Nie wstaniesz? – zapytał i wyciągnął dłoń.
Dziecko uważnie przyjrzało się mężczyźnie. Nie znało go z widzenia, ale sądząc po stroju, musiał to być jeden z rybaków. Może najął się do wakacyjnej pracy?
– Wstawaj, chłopcze, bo jeszcze rozmiękniesz i zmienisz się w morską pianę – zażartował nieznajomy.
Jae Woong nie przyjął wyciągniętej ręki. Matka zawsze powtarzała mu, żeby nie ufał nieznajomym, a on jako posłuszny syn nie chciał jej zawieść. Nie patrząc na rybaka, spróbował sam się podnieść, jednak jego nogi rozjechały się na mokrym podłożu. Ponownie klapnął tyłkiem do wody, wzbijając fontanny słonych kropel.
Mężczyzna westchnął i, pochwyciwszy malca za ramiona, dźwignął do góry. Przeniósł go na suchy piasek.
– Hej mały, czasem nie warto zgrywać bohatera – przestrzegł. – Gdy ktoś chce ci pomóc, nie odrzucaj pomocnej dłoni.
Chłopczyk nadal milczał. Spod opadającej na oczy grzywki spoglądał na nieznajomego, zastanawiając się, dlaczego ten nie zajmie się swoimi sprawami. Dla malca nawykłego do tego, że wszyscy go ignorowali lub uważali za kłopot, zainteresowanie ze strony obcego mężczyzny było czymś niezwykłym.
– W ogóle umiesz mówić? – Rybak pomyślał, że może ma do czynienia z głuchoniemym. To by tłumaczyło, dlaczego chłopiec był tak cichy i nie krzyczał, gdy urwisy obrzucały go piaskiem.
Chłopiec skinął głową.
– To czemu milczysz? Nie uważasz, że wypadałoby podziękować za pomoc?
Jae Woong wykonał przepisowy ukłon, którego nauczyła go matka. Z wielu rodzajów ukłonów wybrał ten najbardziej uniżony, przewidziany dla najważniejszych osób, którym należny jest szacunek.
Mężczyzna roześmiał się.
– Powiesz chociaż, jak się nazywasz? Ja jestem Jong Ho, ale wołają na mnie Johnny. To tak bardziej światowo brzmi, nie? – Mrugnął do chłopca.
– Jae Woong – wreszcie zdecydował się przedstawić. Uznał, że jest to winny swojemu wybawcy, zwłaszcza że ten powiedział pierwszy, jak się nazywa.
Szybko jednak, zawstydzony tym, że się odezwał, pochylił głowę i, ująwszy w dłonie dół koszulki, zaczął wyżymać mokry materiał.
– No i pięknie, Jae Woong. Miło cię... – Mężczyzna urwał w pół zdania, gdyż do jego uszu doleciał głośny dźwięk burczenia w brzuchu chłopca. Przyjrzał się uważniej malcowi. Początkowo wziął go za góra czterolatka, jednak teraz uznał, że musi być starszy, tylko jest bardzo wychudzony i zaniedbany. – Może jesteś głodny? – zagadnął. – Te urwisy przerwały mi obiad. – Wskazał głową na pozostawioną na piasku chustę, na której leżała porcja wędzonej ryby zawiniętej w starą gazetę.
W oczach chłopca pojawił się błysk, gdy tylko usłyszał o jedzeniu. Powiedzieć, że był głodny, to jakby nic nie powiedzieć. Ostatni posiłek spożył o czwartej rano, gdy – jak każdego dnia – matka obudziła go, żeby zabrać ze sobą do pracy. Odgrzała mu pozostałości z kolacji, czyli resztkę owsianki ugotowanej na rybich łbach.
– To jak, mały, dasz się zaprosić? – Rybak podniósł zawiniątko i podsunął pod nos dziecka pachnący apetycznie pakunek. – Świeżutka. Dopiero co kupiłem na targu. Mówię ci, pycha – zachęcał.
Zapach był tak oszałamiający, że aż z ust Jae Woonga popłynęła ślina, a burczenie w brzuszku przybrało na sile.
– No masz, jedz – zachęcał Johnny.
Chłopiec zrezygnował z dalszego wyżymania koszulki. Mokry materiał nadal oblepiał mu ciało, gdyż próby pozbycia się nadmiaru wody niewiele pomogły. Było mu zimno, jednak gorszym od przejmującego chłodu był głód. Pochwycił w dłonie zawiniątko z pachnącą obłędnie zawartością.
Johnny obserwował, jak malec posila się rybą. Zaskoczyło go, że nie rzucił się na pożywienie jak wygłodzony wilk, tylko jadł powoli, delektując się każdym kęsem i co chwila sprawdzając, ile jeszcze zostało. Gdy zjadł zaledwie jedną czwartą porcji, uniósł wzrok na mężczyznę.
– Czy mogę zostawić resztę dla mamy? – zapytał i było to najdłuższe zdanie, jakie do tej pory wygłosił.
– Tylko dla mamy? A o tacie nie myślisz?
– Nie mam taty.
– Nie masz… – powtórzył. – Więc mówisz, że dla mamy chcesz wziąć trochę jedzenia?
– Tak.
– A nie jesteś już głodny?
– Nie.
Temu stwierdzeniu zaprzeczyło kolejne burknięcie dobywające się z brzucha chłopca. Johnny zrozumiał, że malec kłamie, ponieważ chce podzielić się z matką. Wzruszyło go takie podejście.
– Zjedz całą, jeśli masz ochotę. Mamie kupimy nową – zaoferował.
Chłopiec szeroko otworzył oczy. Nigdy nie spotkał się z aż taką dobrocią.
– Naprawdę? – wolał się upewnić.
– Jasne. Zaraz pójdziemy i kupimy. I może trochę ryżu, warzyw, co? Jestem pewien, że masz ochotę na kimbap.
Głód nadal dokuczał Jae Woongowi, jednak brak zaufania do słów nieznajomego mężczyzny sprawił, że postanowił nie ryzykować. A jeśli Johnny wcale nie kupi obiecanej porcji dla mamy? Z cichym westchnieniem zawinął resztę ryby w gazetę.
Mężczyzna pokręcił głową z niedowierzaniem. W postawie malca było coś, co przypominało mu jego samego sprzed lat. Też kiedyś miał matkę, o którą tak bardzo się troszczył, że był dla niej gotów na wszystko, nawet jeśli wiązało się to ze złamaniem prawa. Popełnił grzech, występując przeciwko człowiekowi, który ją skrzywdził i od ponad dziesięciu lat wiódł życie uciekiniera bez domu i bez rodziny. Tułając się po świecie, nigdzie nie zagrzewał miejsca na dłużej i ciągle czuł na plecach oddech pogoni.
Tknięty dziwną tkliwością pogłaskał chłopca po głowie.
– Żebyś tylko nie powtórzył mojego losu – szepnął.
Ciąg dalszy w wersji pełnej