Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jak zakończy się historia miłosna Weroniki, jedynej spadkobierczyni fortuny Floriana Skarbierskiego, i Jusufa, syryjskiego uchodźcy? Dzieliło ich wszystko: kultura, religia, status społeczny. Dość dramatyczne spotkanie przed laty zaważyło na dalszych losach tej dwójki. Gorące uczucie wybuchło nagle, jednak nie przeszło ciężkiej próby, na którą je wystawiono. Cena, jaką Weronika musiała zapłacić za chwilę zapomnienia, okazała się bardzo wysoka. Ogarnięty żądzą zemsty gangster bez skrupułów odebrał jej wszystko, co kochała i zmusił do podjęcia najtrudniejszej decyzji.
Czy teraz, gdy minęło już trochę czasu, pojawi się wreszcie szansa na wyjaśnienie wszelkich niedomówień? Czy mimo wzajemnych uraz Weronika i Jusuf będą potrafili wreszcie się porozumieć? Czy w imię dawnej miłości zdecydują się ponownie zaryzykować i wrócić do siebie, raniąc przy tym najbliższe im osoby? Czy przeszłość ponownie stanie na drodze ich szczęściu? Poznajcie ostatni tom cyklu Wszystkie nasze chwile.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 539
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Anna Seweryn
Projekt okładki
Pracownia WV
Fotografia na okładce
© Boiko Olha | shutterstock.com
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Urszula Bańcerek
Marketing
Anna Jeziorska
Wydanie I, Chorzów 2021
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c
tel. +48 600 472 609, +48 664 330 229
www.videograf.pl
Dystrybucja wersji drukowanej: LIBER SA
01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21
tel. +48 22 663 98 13, fax +48 22 663 98 12
dystrybucja.liber.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2019
tekst © Katarzyna Grabowska
ISBN 978-83-7835-836-7
Kochanej mamie – Barbarze Grabowskiej
Otworzyłam okno i zaciągnęłam się zapachem porannego powietrza. Boże, jak dawno nie czułam tego swojskiego aromatu polskiej wsi. Rodzinny Skarbiesz przez te kilka lat stał się dla mnie prawie abstrakcją. W odmętach pamięci przechowywałam jego wspomnienie, jednak dopiero teraz namacalnie powróciły do mnie dawno zatarte obrazy.
Popatrzyłam na obsypane bladoróżowym kwieciem drzewka wiśniowe, za których widokiem tak tęskniłam. Nie myślałam, że powrót do tego miejsca wyzwoli we mnie tyle pozytywnej energii.
To już ponad sześć lat, odkąd opuściłam Polskę. Uciekając tuż przed własnym ślubem, nie przypuszczałam nawet, że moja ucieczka będzie trwała tak długo…
***
Zatrzaskując za sobą drzwi wynajmowanego mieszkanka na jednym z łódzkich osiedli, właściwie nie myślałam o niczym. Po prostu chciałam zapaść się pod ziemię, żeby nie musieć spojrzeć w oczy Jusufowi. Czułam się jak najgorsza zbrodniarka, która na swoje usprawiedliwienie nie ma żadnych argumentów. Popełniłam błąd i musiałam za niego zapłacić. Adamczewski dopiął swego!
Dopiero gdy wsiadłam do taksówki, naszła mnie refleksja, co teraz. Dokąd się udać? Co zrobić? Kierowca zapytał o cel podróży, a ja milczałam, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie miałam nikogo, do kogo mogłabym się zwrócić.
W końcu podjęłam decyzję. Może i zostałam całkiem sama na świecie, ale nadal posiadałam miejsce, które należało do mnie. Nie wydawało mi się wprawdzie oazą szczęścia i spokoju, ale było moje.
Gdy po trwającej kilka godzin podróży pekaesem i małym busikiem dotarłam wreszcie do Skarbiesza, byłam tak wykończona, że jedyne, o czym mogłam myśleć, to aby natychmiast położyć się do łóżka. Zasnęłam, tonąc we łzach i rozpamiętując mój związek z Jusufem. Dlaczego wszystko tak bardzo się skomplikowało? Dlaczego byłam tak głupia i uległam Adamczewskiemu? Cóż mi teraz pozostało? Tylko próżny żal. To, co się stało, już się nie odstanie.
Obudziłam się w środku nocy, słysząc natarczywe walenie w drzwi.
– Cholera! Nika, wiem, że tam jesteś! Otwórz!
Właściwie spodziewałam się, że Jusuf bez problemu domyśli się, gdzie się udam. Zresztą nawet gdybym wybrała zupełnie inne miejsce, to on i tak dzięki swoim kontaktom z łatwością mógłby je znaleźć. Ukrycie się przed nim graniczyło z cudem.
– Otwieraj te drzwi! – krzyczał coraz głośniej, nie przestając łomotać, ja jednak nie miałam sił i odwagi na spotkanie z nim. – Chcę usłyszeć to osobiście od ciebie! Jesteś mi to winna!
Wyciągnęłam spod poduszki telefon i pospiesznie odszukałam numer Jacka. Tylko on jeden przyszedł mi teraz na myśl. Mimo późnej pory i naszego niezbyt miłego ostatniego spotkania nacisnęłam opcję połączenia.
– Czy ty wiesz, która jest godzina? – Po dość długim oczekiwaniu wreszcie usłyszałam w słuchawce jego zaspany głos.
– Jacek, błagam, pomóż mi – wyszeptałam.
– Coś się stało? Gdzie jesteś? – Nagle stał się bardzo rzeczowy.
– W domu. Tu, w Skarbieszu.
– W Skarbieszu? – zdziwił się. – Co się dzieje?
– Proszę, przyjdź i mi pomóż. Uciekłam od Jusufa, a on przyjechał tu za mną i teraz stoi pod drzwiami, i robi awanturę. Bardzo się boję!
– Zaraz będę. Tylko mu nie otwieraj! – krzyknął.
– Nie otworzę – zapewniłam. – Błagam, pospiesz się!
Skuliłam się na łóżku i, dygocąc ze strachu, wpatrywałam się w ciemność przed sobą. Może powinnam jednak zejść na dół i wpuścić Jusufa? Powinnam mu wszystko wytłumaczyć i… Nie! Nie dam rady! Nie teraz! Jest taki wściekły! Nie będzie chciał mnie słuchać. On już mnie osądził i skazał!
Łomotanie w drzwi ustało, a ja przez moment nabrałam nadziei, że Jusuf jednak zrezygnował. Kiedy jednak po chwili usłyszałam brzęk tłuczonego szkła, zrozumiałam, że zamiast odejść, zdecydował się dostać do środka w sposób niezbyt zgodny z prawem. Szybkie kroki dobiegające ze schodów utwierdziły mnie w przekonaniu, że się nie mylę. Po chwili szarpnął drzwi od mojego pokoju i odszukał włącznik światła. Zmrużyłam oczy pod wpływem jasności, która zalała pokój. Trochę trwało, zanim mój wzrok się przyzwyczaił. Jusuf tymczasem wolnym krokiem podszedł i zatrzymał się tuż przy łóżku, na którym siedziałam. Nadal ubrany był w wytworny czarny frak, który jednak zdążył się już trochę pognieść. Przy rozpiętym kołnierzyku śnieżnobiałej koszuli smętnie zwieszały się rozwiązane jedwabne końce bladoróżowego fularu. Lekko przechylił głowę w bok, tak jakby zastanawiał się, czy to naprawdę ja. Jego twarz była poważna, wręcz zdawała się wykuta w kamieniu, a oczy przyglądały mi się z dziwną intensywnością.
– Nie miałaś nawet odrobiny odwagi, aby przyznać się do wszystkiego? Po prostu uciekłaś jak najzwyklejszy tchórz! Na tyle tylko było cię stać? Po tym wszystkim, co niby nas łączyło? Oszukałaś mnie i… Jak mogłaś?
– Jusuf… – jęknęłam, nie potrafiąc sformułować żadnego sensownego usprawiedliwienia. – To nie tak.
– No to może powiesz mi, co to jest? – Uniósł rękę, w której, dopiero teraz to zauważyłam, trzymał plik kart formatu A4. Rzucił nimi we mnie.
W przerażeniu podążyłam wzrokiem za opadającymi na posłanie dużymi fotosami, dobrze wiedząc, co przedstawiają.
– Co to jest? – powtórzył pytanie. – Do jasnej cholery, co to jest? To naprawdę ty? No powiedz coś! Zaprzecz! Czemu milczysz?
Powoli sięgnęłam po jedną z fotografii, na której bez trudu rozpoznałam kadry z filmiku z Łeby. Bezwiednie wypuściłam zdjęcie z dłoni. Majestatycznym ruchem spłynęło w dół, lądując wśród pozostałych. Pochyliłam głowę, wpatrując się w nie niewidzącym wzrokiem.
– No czemu nic nie mówisz? – Jusuf gwałtownie chwycił mnie za podbródek, mocno zaciskając na nim palce, i zmusił, abym uniosła głowę. Przybliżył twarz do mojej twarzy. – Nie zasługuję według ciebie na wyjaśnienia?
– Ja… Ja nie wiem, co mam ci powiedzieć… – wydukałam ze strachem.
Patrzył mi prosto w oczy, a jego wzrok zdawał się przewiercać mnie na wylot.
– Najlepiej prawdę – wysyczał. – Ty i on… Ty i Adamczewski… Zresztą co będziesz gadać! Zdjęcia nie kłamią! I nie próbuj mi wmówić, że to jakiś fotomontaż.
– To był tylko raz – jęknęłam, nie mogąc powstrzymać łez. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo tego żałuję.
– Raz… – powtórzył cicho. Puścił mój podbródek i cofnął się o krok. – Zdradziłaś mnie! Oszukałaś! A na koniec uciekłaś jak tchórz! W dniu naszego ślubu! Kobieto, czy wiesz, co ja teraz czuję? Przecież kochałem cię jak wariat! Wszystko chciałem dla ciebie rzucić! Stałaś się sensem mojego życia! A ty… Dlaczego?
– Jusuf! – krzyknęłam rozpaczliwie, nie panując nad swoimi emocjami. – Ja nie wiem, jak ci to wszystko wytłumaczyć. Naprawdę nie wiem! Myślisz, że było mi łatwo?! Codziennie patrzeć na twoją twarz, doznawać od ciebie tyle miłości i żyć ze świadomością, iż uległam innemu mężczyźnie… Chciałam ci powiedzieć, ale tak bardzo się bałam… Bałam się, że gdy poznasz prawdę, znienawidzisz mnie!
– Więc wolałaś skłamać! Wolałaś zachować się jak najpodlejszy zdrajca! A na końcu uciekłaś!
– Proszę, błagam, wybacz mi! Nie wiem, jak to się stało, że ja i Adamczewski… To było wtedy, gdy się rozstaliśmy. Gdy powiedziałeś mi tyle okropnych słów. Myślałam, że to już koniec. Byłam taka samotna. Ja nie wiem… Naprawdę nie wiem! Piłam wino, grała muzyka… To stało się tak jakoś samo z siebie! Nawet za bardzo nie pamiętam tamtej nocy. Jednak gdy rano zrozumiałam, co zrobiłam, bardzo tego żałowałam. Gdybym mogła cofnąć czas…
– Czasu cofnąć się nie da, ale zawsze można zdobyć się na szczerość i wyznać to, co się uczyniło. Przecież pytałem cię wtedy… Dlaczego więc wybrałaś kłamstwo zamiast prawdy? Na nim chciałaś budować naszą przyszłość?
– Ja nie wiem! Nie wiem… Po prostu cię kocham…
– Właśnie widzę! Gdy się kogoś kocha, nie rani się go! Nie okłamuje! Nie zdradza! I nie ucieka!
– Bałam się, że mnie zostawisz, że już nie będziesz chciał ze mną być! – Mój płacz przeszedł w spazmatyczny szloch. Zrozumiałam, że właśnie go tracę. Nieodwracalnie, na zawsze, i nic nie zdoła tego zmienić.
– Masz rację! Po czymś takim jak mógłbym z tobą zostać? Zawsze już pamiętałbym o tym, że jesteś zdolna do zdrady i kłamstwa. Cały czas miałbym przed oczami te przeklęte zdjęcia. Okłamałaś mnie – powtórzył. – Nie ufam ci już! Skąd mam w ogóle mieć pewność, że dziecko, które nosisz, jest moje?
Z dołu dobiegł odgłos otwieranych gwałtownie drzwi. Domyśliłam się, że to Jacek spieszy mi na pomoc. Tylko on jeden miał zapasowy klucz od domu.
– Nika! – krzyknął, wbiegając po schodach.
– No proszę, kolejny facet do ciebie spieszy! – Jusuf zaśmiał się nienaturalnie. – Co, może z nim też spałaś? Może ta twoja Anka służyła ci tylko za zasłonę dymną, abyś mogła do woli gzić się z tym swoim wiejskim chłopaczkiem? Ależ byłem głupcem!
Jacek wpadł do pokoju, podbiegł do Jusufa i szarpnął go, odciągając ode mnie.
– Spieprzaj stąd!
– Bo co? Pobijesz mnie? Może poczekamy to i Adamczewski się zjawi, spiesząc na pomoc swojej kobiecie. Ilu facetów miałaś? Szmata z ciebie! – rzucił w moją stronę. – Zwykła ściera!
Jacek bez chwili namysłu wymierzył mu cios prosto w szczękę, czego Jusuf chyba się nie spodziewał. Zatoczył się do tyłu i uderzył plecami w futrynę.
– Jusuf! – Podbiegłam do niego, przerażona myślą, że mogłoby mu się coś stać. W końcu niedawno był poważnie ranny.
– Nie masz prawa wymawiać mojego imienia! – krzyknął, prostując się i odpychając mnie z taką siłą, że aż poleciałam do tyłu, na ścianę. – Jeśli to dziecko faktycznie jest moje… Nie powinno dorastać pod okiem takiej matki jak ty! Gdy się urodzi, odbiorę ci je i nigdy, przenigdy nie pozwolę, abyś miała z nim cokolwiek do czynienia!
Poczułam przejmujący ból w dole brzucha. Zrobiło mi się słabo. Z trudem zdołałam złapać oddech. Świat zawirował, wciągając mnie w szaleńczy wir. Zachwiałam się, zgięłam w pół i osunęłam, wprost w bezkresną głębię.
To był koniec mojego związku z Jusufem. Definitywny. Już nic nie mogło go uratować. Nawet dziecko.
Przed oczami ciągle jak żywą mam tę chwilę, gdy ocknęłam się w szpitalu. Przez rurkę podłączoną do mojej lewej dłoni wolno skapywała kroplówka. Lekarz długo tłumaczył mi, co się stało, lecz miałam wrażenie, jakby mówił w jakimś zupełnie obcym języku i o zupełnie obcej osobie. W tamtej chwili potrafiłam tylko płakać.
Gdy lekarz opuścił salę, natychmiast znalazł się przy mnie Jacek. Od razu zaczął zapewniać, że wszystko jakoś się ułoży i jeszcze będzie dobrze. Wiedziałam jednak, że nie będzie.
Po chwili z korytarza wszedł Jusuf. Ciągle ubrany w ślubny frak i rozpiętą pod szyją koszulę, z twarzą wykrzywioną wściekłością.
– A ty tu czego?! – warknął Jacek. – Dałbyś już spokój. Wszystko przez ciebie! Nika potrzebuje teraz dużo spokoju. Po prostu idź stąd!
– Pójdę, ale najpierw chcę się dowiedzieć, co z moim dzieckiem. Mam do tego prawo, jednak lekarze upierają się, że nie mogą mi przekazać żadnych informacji.
– No cóż, w końcu jesteś dla Niki obcym człowiekiem – nie bez cienia satysfakcji zauważył Jacek.
– To może być moje dziecko! Mam do niego prawo! – krzyknął.
Utkwiłam wzrok w obdrapanej ścianie. Łzy spływały mi po policzkach nieprzerwanym strumieniem, staczając się na poduszkę.
– Zabrałbyś mi je, prawda? – zapytałam, odwrócona tyłem do Jusufa. Nie miałam siły patrzeć na niego. – Nie żartowałeś wtedy?
– Zabrałbym – przyznał. – Zabiorę na pewno, jeśli faktycznie jest moje. Nie powinno być wychowywane przez taką matkę jak ty!
Wiedziałam, że mówił całkiem serio.
– A jeśli tego dziecka… jeśli już go nie ma?
– Jak nie ma? – Usłyszałam w jego głosie panikę. Dopadł do łóżka, odepchnął Jacka i szarpnął mnie za ramię, odwracając twarzą w swoją stronę. – Co ty, do cholery, mówisz?
– Już go nie ma – powtórzyłam, łykając łzy. – Nie ma i nie będzie. Poroniłam.
– Co? – Puścił mnie i zatoczył się jak pijany.
– Pchnąłeś mnie, uderzyłam w ścianę i… straciłam nasze dziecko.
– Kłamiesz! Znowu kłamiesz! – Ciągle mi nie dowierzał.
– Straciłam nasze dziecko! To ty je zabiłeś! Ty! – rzuciłam oskarżycielsko.
Przez chwilę stał bez ruchu, po czym ocknął się i wybiegł z sali, jednak już po kilkudziesięciu sekundach wrócił, niemalże wlekąc za sobą lekarza, z którym dopiero co rozmawiałam.
– Czy to prawda? Czy to prawda, co ona mówi? – krzyczał, szarpiąc go. – Chyba tyle może mi pan powiedzieć? Niech pan zaprzeczy lub potwierdzi! Tylko tyle!
– Proszę mnie puścić! – Mężczyzna próbował się uwolnić. – Co pan wyprawia? Zaraz wezwę ochronę.
– Powiedz to! Czy ona faktycznie straciła dziecko? Muszę to wiedzieć!
Nie odrywał wzroku od twarzy lekarza, wpatrując się w niego intensywnie. Zszokowany doktor przeniósł spojrzenie z Jusufa na Jacka, a następnie na mnie, jakby oczekiwał z naszej strony pomocy. Nieznacznie pokręciłam głową, chcąc mu dać znak, aby nic nie mówił.
– Bardzo mi przykro, ale… – zawahał się.
Nie zdążył jednak dokończyć zdania, gdyż Jusuf sam dopowiedział sobie resztę. Puścił lekarza i spojrzał na mnie.
– Nika… Ja… – szepnął, a jego twarz ściągnęła się w wyrazie ogromnego bólu. – Nika… Przecież ja… – Niepewnie postąpił w moją stronę.
– To twoja wina! – powtórzyłam bezdusznie, mając gdzieś jego uczucia. Nie mogłam okazać litości. – Tylko twoja!
Zatrzymał się. Drgający mięsień na jego policzku świadczył o tym, jak bardzo był zdenerwowany.
– Moja? Przecież to ty mnie okłamałaś! Ty! – krzyknął. – Odebrałaś mi wszystko. Miłość, szczęście… nawet dziecko. Nienawidzę cię z całych sił i będę nienawidził aż do śmierci. Przeklinam twoje imię po wsze czasy. Jeszcze nigdy nikt nie potraktował mnie tak jak ty! Ze wszystkich ludzi na całym świecie ty jesteś najpodlejsza.
Nie odzywałam się. Poprzez łzy wpatrywałam się w jego twarz. Chciałam, aby wryła się w moją pamięć, aby już zawsze była przy mnie.
– Przeklinam cię, kobieto – powtórzył. – Żałuję każdej chwili, którą spędziłem z tobą. Nigdy więcej nie chcę cię oglądać! Jesteś dla mnie nikim! Chcę, by było tak, jakbyś nigdy nie istniała.
Leżąc w szpitalnym łóżku i ściskając dłoń Jacka, patrzyłam za oddalającym się korytarzem Jusufem. Drugą dłoń kurczowo przyciskałam do brzucha, w którym nadal rosło nowe życie. Wcale nie poroniłam, a przedwczesne skurcze udało się powstrzymać, jednak nie zamierzałam mówić o tym Jusufowi. Okłamałam go. Tym razem nie miałam innego wyjścia. Utrata ukochanego była dla mnie ogromnym ciosem, jednak odebrania jego ostatniej cząstki, która rozwijała się we mnie, chybabym nie przeżyła.
***
Nie czułam się zbyt dobrze ani psychicznie, ani fizycznie, ale postanowiłam zebrać w sobie wszystkie siły i spróbować normalnie żyć. W szpitalu spędziłam trzy tygodnie, a później wróciłam do domu. Pomoc Jacka i jego mamy okazała się nieodzowna, jednak na dłuższą metę nie mogłam obciążać ich moimi problemami. Bojąc się, że Jusuf mógłby dzięki swoim dojściom dowiedzieć się o moim kolejnym kłamstwie, postanowiłam na jakiś czas wyjechać z Polski. Najlepiej gdzieś bardzo, bardzo daleko. Tam, gdzie odnalezienie mnie sprawiłoby mu sporo trudu.
Z pomocą przyszła mi Anka, a raczej jej narzeczony – doktor Konrad Szyszko. Dzięki jego znajomościom udało się załatwić dla mnie staż naukowy u profesora Alejandro Gallardo w Argentynie. Prywatne lekcje hiszpańskiego, na które uczęszczałam od pierwszej klasy podstawówki, wreszcie mogły się na coś przydać. Wprawdzie długa podróż samolotem w moim stanie nie była zbyt bezpieczna, jednak nie mając innej opcji, postanowiłam zaryzykować.
Na szczęście bez żadnych przeszkód dotarłam do Argentyny, a lot w klasie biznesowej okazał się naprawdę komfortowy, właściwie większość czasu przeleżałam na bardzo wygodnym, całkowicie rozkładanym fotelu.
W ten sposób rozpoczął się nowy rozdział w moim życiu. Z dala od Polski i miejsc, które znałam. Z dala od Jusufa, za którym nadal tęskniłam.
Profesor Alejandro, sześćdziesięcioośmioletni dość żwawy siwy pan o dobrodusznym wyrazie twarzy i bujnym wąsie, oraz jego żona, Estela, zajęli się mną bardzo troskliwie, oferując lokum w swojej ogromnej willi na przedmieściach Rosario oraz wsparcie w zaaklimatyzowaniu się w nowym miejscu.
Jeśli spodziewałam się, że będę dla nich jedną z pracownic, tak jak zatrudnione w rezydencji dwie pokojówki, ogrodnik, kucharka i szofer, to bardzo się pomyliłam. Od pierwszej chwili mojego pobytu w ich domu poczułam się niczym członek rodziny.
Pani Gallardo, o trzy lata młodsza od swojego męża, niewysoka, korpulentna kobieta o energicznych ruchach i farbowanych na czarno włosach, czesanych w niemodny wysoko upięty kok, szczycąca się swoim arystokratycznym pochodzeniem, stała się dla mnie kimś w rodzaju bratniej duszy. To właśnie na jej ramieniu wypłakałam mój cały żal za Jusufem, a ona potrafiła mnie zrozumieć i nie potępiać. Co więcej, sama przyznała się do tego, że za młodu postąpiła wbrew rodzinie, wiążąc się ze swym obecnym mężem. Estelę i profesora Alejandra dzieliła ogromna przepaść społeczna, która wydawała się nie do przeskoczenia. Ona – bogata dziedziczka, córka przemysłowca, w którego żyłach płynęła krew znamienitych przodków związanych z hiszpańskim dworem królewskim i on – syn biednego robotnika, któremu dzięki walce o przetrwanie i ciężkiej pracy udało się zdobyć wykształcenie.
Opowiedziała mi historię swego życia, zaznaczając, iż też rozstała się z Alejandrem, którego jej ojciec, chcąc uniknąć skandalu, wysłał na studia do Hiszpanii. Miał nadzieję, że w ten sposób skutecznie rozdzieli zakochanych, a córkę wyda za bardziej odpowiedniego kandydata. Jednakże Estela wykazała się uporem i wbrew staraniom rodziców wytrwała w stanie panieńskim. Przez dziesięć lat oczekiwała na powrót ukochanego, chociaż nie otrzymała od niego ani jednego listu. Nigdy nie traciła nadziei, jak się okazało słusznie, gdyż pan Gallardo pisał regularnie, jednak cała jego korespondencja trafiała prosto w ręce ojca Esteli.
Po śmierci rodziców, którzy umarli w odstępie roku, przyszła żona profesora sama zdecydowała się udać do Madrytu i odszukać ukochanego. Po raz pierwszy opuszczała rodzinny dom, jednak nie czuła strachu. Spotkanie po latach przyniosło im wiele wzruszeń. Wytłumaczyli sobie wszystkie niedomówienia i do Rosario wrócili już jako małżeństwo.
Estela tłumaczyła mi, że dopóki się żyje, zawsze jest nadzieja, więc ja również nie powinnam jej tracić.
– Drogie dziecko, spójrz tylko na niebo. Czyż księżyc i słońce nie są sobie tak różne? Patrząc na nie, można odnieść wrażenie, że nigdy się nie spotkają. A jednak czasem następuje zaćmienie, gdy ich tarcze najdą na siebie. Cóż to wtedy jest za widok. Dla takich chwil warto żyć. Tak samo jest z ludźmi. Jeśli wszystko ich dzieli, to, co ich łączy, jest wyjątkowe. Musi takie być. Głęboko wierzę w to, że ty i ten twój Jusuf jeszcze się kiedyś zejdziecie, a jeśli nawet tak się nie stanie, to pamiętaj tylko te najpiękniejsze momenty i dziękuj mu za dar, który ci ofiarował.
Pod koniec kwietnia, gdy wraz z panią Gallardo przebywałyśmy w jej wiejskiej rezydencji, kilkanaście dni przed wyznaczonym terminem porodu dostałam silnych skurczy. W tym najtrudniejszym dla mnie momencie towarzyszyła mi właśnie Estela, która wiedząc, iż nie zdążymy dotrzeć do szpitala, zdecydowała się sama przyjąć mój poród w domu, wspierając się jedynie pomocą nie mniej ode mnie przerażonych pokojówek i wielce zaaferowanej kucharki. To ona pierwsza wzięła na ręce nowo narodzone dziecko i wybrała mu imię – Nicolas.
Rosario stało się dla mnie spokojną przystanią. Wreszcie poczułam, jak to jest być częścią pełnej rodziny. Państwo Gallardo jawili się niczym ojciec i matka, okazując mi swoją miłość i troskę. Zostawiając Nicolasa pod opieką Esteli, mogłam poświęcić się nauce, która nigdy nie była przecież sensem mojego życia, jednak stała się doskonałym lekarstwem na tlącą się w głębi serca tęsknotę. Dzięki temu ukończyłam studia magisterskie, a pracując pilnie pod kierunkiem profesora Alejandro, stałam się niebawem szanowaną posiadaczką dyplomu doktora nauk ekonomicznych.
Przez wszystkie te lata ani razu nie przyjechałam do Polski, chociaż miałam bardzo dobry kontakt z Jackiem. Przetwórnia pod kierownictwem Bogusza i pani Olgi, która awansowała na zastępcę dyrektora, rozwijała się dynamicznie, przynosząc coraz większe zyski.
Jacek, coraz bardziej odczuwając braki w swoim wykształceniu, dopingowany przeze mnie, zdecydował się na podjęcie studiów zaocznych z zarządzania i – muszę to przyznać – całkiem dobrze sobie radził. Z doskonałym wynikiem obronił licencjat, lecz nie poprzestał na tym, decydując się na kontynuowanie nauki na studiach magisterskich. Zaczął też bardziej dbać o swój wygląd – zagustował w markowych rzeczach, na które było go teraz stać. Zrezygnował z burzy niesfornych, przydługich włosów na rzecz eleganckiej, bardzo modnej krótkiej fryzury, która nadała mu wyrazu pewnej drapieżności, podkreślanej jeszcze przez wypielęgnowany lekki zarost. Od czasu do czasu odwiedzał mnie w Rosario, stając się ulubionym wujem Nicolasa.
Lata mijały, Nicolas rósł, a ja powoli zaczynałam traktować stan rzeczy, w którym ja i mój syn staliśmy się nieodłączną częścią rodziny Gallardo, jako całkiem naturalny.
Pewnie jeszcze przez długi czas nie zdecydowałabym się na przyjazd do Polski, gdyby nie śmierć ojca Jacka. Pan Bogusz chorował od ponad roku i niestety jego organizm przegrał tę nierówną walkę. Wprawdzie z racji obowiązków zawodowych nie dałam rady zjawić się na pogrzebie, ale czując potrzebę towarzyszenia Jackowi i jego matce w tych trudnych momentach, postanowiłam wesprzeć ich w okresie żałoby.
Początkowo zamierzałam zostawić Nicolasa pod opieką Esteli, jednak doszłam do wniosku, że pobyt w Polsce dobrze mu zrobi. Będzie mógł wreszcie poznać ojczyznę swojej matki i zobaczyć miejsca, w których dorastała.
W ten sposób ponad sześć lat po moim wyjeździe z Polski ponownie postawiłam stopę na rodzinnej ziemi. Nie wiedziałam, czego mogę się tam spodziewać. Właściwie nie oczekiwałam niczego – to miała być przecież tylko krótka wizyta. Życie jednak jak zawsze mnie zaskoczyło.