Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
Jesteś chory na to, w co uwierzysz.
Pracownica ośrodka terapeutycznego znajduje leżące na posadzce, zakrwawione zwłoki swojej szefowej – psychiatry Antoniny Brzozowskiej. Na miejsce zbrodni wezwani zostają starsza aspirant Agata Górska i komisarz Sławek Tomczyk. Sprawa z pozoru prosta komplikuje się wraz z przeglądaniem kolejnych akt pacjentów Brzozowskiej. Rozszerza się krąg podejrzanych i trudno jest policjantom znaleźć punkt zaczepienia.
Dochodzenie dodatkowo utrudnia fakt, że Michała Stępnia, byłego partnera Agaty, zamordowano. Policjantka zostaje uwikłana w grę, której reguł nie zna i w której nie obowiązują żadne zasady fair play.
Czy parze śledczych uda się wyjść z kryminalnych porachunków bez szwanku? Czy zdołają złapać mordercę, nim dla wszystkich będzie za późno?
Mistrzyni kryminału psychologicznego powraca!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 329
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Małgorzata Rogala, 2018
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2018
Redaktor prowadząca: Monika Długa
Redakcja: Klaudia Bryła
Korekta: Maria Moczko / panbook.pl
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl
Projekt okładki: Magdalena Zawadzka
Fotografie na okładce:
www.shutterstock.com/HomeStudio
www.shutterstock.com/Showcake
www.shutterstock.com/FreddEP
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
Wydanie elektroniczne 2018
eISBN 978-83-7976-823-3
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
fax: 61 853-80-75
www.czwartastrona.pl
Wszystkie sytuacje i osoby przedstawione w powieści są wytworem mojej wyobraźni. Ewentualne podobieństwo fikcji do rzeczywistości jest dziełem przypadku.
Autorka
Analiza jest zakończona, gdy […] zdaniem analityka,
pacjentowi uświadomiono już tyle treści wypartych,
wyjaśniono tyle treściniezrozumiałych,
przełamano tyle wewnętrznych oporów,
iż nie ma już powodu do obawy, że odnośne
procesy patologiczne powtórzą się[1].
Zygmunt Freud
[1] Zygmunt Freud, Poza zasadą przyjemności, tłum. Jerzy Prokopiuk, PWN, Warszawa 1997.
ROZDZIAŁ 1
Maj 2014
Stali naprzeciwko siebie. Doktor Antonina Brzozowska ze spokojem patrzyła na malującą się na twarzy gościa mieszaninę żalu i złości, na ściągnięte brwi i grymas na ustach. Zauważyła błysk łez w zmrużonych oczach, zaciśnięte pięści i szeroko rozstawione nogi. W milczeniu wysłuchała zarzutów, kierowanych podniesionym głosem pod jej adresem, i pokiwała głową. Pozwoliła gościowi na krzyk, zaakceptowała niekontrolowany wybuch emocji, zignorowała niewybredne słownictwo. Przekonana o swojej sile i przewadze, wyraziła zrozumienie dla prezentowanego wzburzenia, a później spytała rozmówcę o potrzeby i oczekiwania. Wszystko zgodnie z procedurą i zasadami. Ponownie wysłuchała pełnej oskarżeń wypowiedzi, a następnie postarała się o ciepły uśmiech i przedstawiła swoją propozycję rozwiązania problemu.
Gdy uświadomiła sobie, że dokonała złego wyboru, że zlekceważyła sygnały, płynące z mowy ciała intruza, było za późno. Ręce gościa, najpierw skrzyżowane na klatce piersiowej, a później oparte na biodrach, teraz wyciągnęły się w stronę barków Antoniny. Kobieta poczuła, że jej stopy straciły kontakt z podłożem, a ona poszybowała w powietrze. Odruchowo rozłożyła ręce, próbując odzyskać równowagę. Końce jej palców prześlizgnęły się po dłoniach, które ją odepchnęły. Ze wszystkich sił pragnęła zamknąć je w uścisku i wyhamować lot ciała, ale tamte ręce cofnęły się. Brzozowska poczuła, że zaczyna spadać. Podjęła jeszcze jedną rozpaczliwą próbę chwycenia się czegoś, co przynajmniej złagodziłoby nieunikniony upadek, i w tym momencie uderzyła głową w brzeg biurka. Antonina poczuła rozdzierający ból, a przed jej oczami rozbłysły światła. Tysiące migoczących punktów wirowało wokół jej głowy i ciała, zbliżając się i oddalając, a w uszach kobiety zabrzmiała cicha melodia. Próbowała przypomnieć sobie, skąd ją zna, ale dźwięk zaczął się oddalać i stopniowo ustąpił miejsca szumowi. Świecące punkty zbladły. Antonina poczuła, że jej ciało zrobiło się nienaturalnie ciężkie. Tak ciężkie, że nie było w stanie walczyć z siłą grawitacji. Doktor Brzozowska powoli osunęła się na podłogę, a jej otwarte oczy znieruchomiały.
* * *
Starsza aspirant Agata Górska siedziała w pokoju przesłuchań, zapatrzona w przeciwległą ścianę. Nigdy nie przypuszczała, że kiedykolwiek znajdzie się po drugiej stronie barykady i ktoś nakaże jej usiąść na miejscu osoby przesłuchiwanej. Do tej pory to ona wskazywała innym krzesło, na którym teraz siedziała, i zajmowała drugie, znajdujące się naprzeciwko. Pełna niedowierzania, że to, czego doświadcza, dzieje się naprawdę, miała nadzieję, że długo tu nie zabawi. Czekając na rozwój wydarzeń, próbowała zebrać myśli i uporządkować fakty.
Wieczór, który spędzała z Tomczykiem w klubie Casablanca na Chmielnej, zapowiadał się obiecująco. Kilka dni wcześniej zatrzymali sprawcę trzech zabójstw i tego wieczoru świętowali zakończone sukcesem śledztwo. W oczekiwaniu na zamówione dania, tańczyli w rytmie I’m getting sentimental over you. Po kolacji planowali obejrzeć film w kinie studyjnym, które mieściło się w podziemiach Casablanki, a później pojechaliby do niej. Albo do Sławka. I kochaliby się do rana. Gdy wracali z parkietu, w drzwiach klubu pojawił się komisarz Szymon Pawelec, kolega z wydziału. Przekazał im wiadomość, że Michał Stępień, były Agaty, został zamordowany, a ona musi jechać na komendę, żeby złożyć zeznania.
Górska wciąż na nowo odtwarzała w myślach tę scenę, a w uszach dźwięczały jej słowa Pawelca: Został zamordowany… Od ciosu nożem… Wykrwawił się… Porozmawiamy w komendzie… Znasz procedury… Musimy jechać.
Uświadomiła sobie, że tamta krótka rozmowa podczas zatrzymania odbyła się między Szymonem a Tomczykiem. Ona nie odezwała się ani słowem. Wsiadła do samochodu, a teraz, na polecenie podinspektora Wolskiego, siedziała w pokoju przesłuchań i od czasu do czasu przenosiła wzrok ze ściany na drzwi, zastanawiając się, kiedy wreszcie ktoś jej powie, dlaczego została tu przywieziona.
Czując narastające zniecierpliwienie, Agata zrobiła głęboki wdech i wydech. Poprawiła się na krześle, odgryzła skórkę przy paznokciu i kolejny raz prześlizgnęła się wzrokiem po pokoju, w którym siedziała, jakby widziała go po raz pierwszy. Zlustrowała białe ściany, spojrzała na sufit i drzwi, a potem zapatrzyła się w brązowy blat stołu. Jej myśli zaczęły krążyć wokół znajomości ze Stępniem. Przypomniała sobie spotkanie, podczas którego powiedziała Michałowi, że chciałaby skończyć to, co było między nimi. Przyjechał do niej pewnego wieczoru, bez zapowiedzi. Prowadziła wtedy śledztwo w sprawie zabójstw „dobrych matek”, była zmęczona i zniechęcona. Po kąpieli, w piżamie, szykowała się do snu. Michał chciał wiedzieć, co się dzieje. Z nimi. Z ich znajomością. Czy będzie dalszy ciąg. Powiedziała mu wtedy, że nie nadaje się do związków. Nie potrafiła się zaangażować w stu procentach i zasłaniała nadmiarem obowiązków służbowych, żeby usunąć ze swojego życia kolejnego mężczyznę. Wolała żyć wolna od męczących emocji i uczuciowego zamieszania. Miała nadzieję, że dystans, który stwarzała, spowoduje, że Michał zrozumie i da za wygraną, tymczasem on wykazał się wyjątkową cierpliwością. Opowiedziała mu o doktorze Mazurze, który molestował małe dziewczynki, i którego krótkie, owłosione palce dotykały także jej ciała. Wyjaśniła, że nie potrafi się oddać i zatracić, a wtedy on zrobił coś niewiarygodnie głupiego: włożył ręce pod jej piżamę. Dotychczas ograniczał się do pocałunków, a tamtego wieczoru chciał przesunąć granicę. Powstrzymała go i powiedziała wprost, że nic z tego nie będzie. Naprawdę było jej przykro, nie chciała go zranić, ale nie chciała również stwarzać złudzeń. Wtedy powiedział coś o Tomczyku. Coś, czego na początku nie zrozumiała. Michał wyczuł zmysłem łowcy, że kobieta, którą się interesuje, woli innego.
Agata z westchnieniem oderwała wzrok od blatu stołu i znów omiotła spojrzeniem pomieszczenie, w którym siedziała. Zerknęła w stronę odsłoniętej szyby weneckiej i zastanawiała się przez chwilę, czy ktoś jest po drugiej stronie, a później zajęła się obserwacją punktu na przeciwległej ścianie. Po chwili odbiegła myślami do wydarzeń prawie sprzed roku, gdy zatrzasnęły się jej drzwi do mieszkania. Był ciepły, letni wieczór, a ona zmęczona po pracy. Zdjęła buty, przebrała się w szorty i zaczęła szykować kolację. Świeży chleb nie dawał się pokroić, więc wyszła na chwilę na klatkę schodową, żeby naostrzyć nóż o kamienne schody. Przeciąg spowodował, że została na zewnątrz boso, z kuchennym nożem w ręku, i musiała jechać do swojej przyjaciółki Justyny po zapasowe klucze. Taksówkę, do której wsiadła, prowadził Michał Stępień. Podczas jazdy zerkał z niepokojem na ostre narzędzie i mimo zapewnień Agaty, że nic mu nie grozi, nie uwierzył jej. Gdy przy stacji metra Wierzbno policjantka wysiadła na chwilę, żeby spacyfikować wyrostka, który szarpał swoją dziewczynę, taksówkarz odjechał razem z nożem. Spotkali się kilka dni później w bazie, gdy Górska zgłosiła się, żeby zapłacić za kurs i odzyskać swoją własność. Nic nie wskazywało na to, że znajomość będzie miała ciąg dalszy, ale niespodziewanie Michał pomógł w prowadzonym wówczas śledztwie.
Górska zrobiła głęboki wdech i znów spojrzała w kierunku szyby.
* * *
Podkomisarz Grzegorz Kalicki stał po drugiej stronie szyby weneckiej i obserwował Agatę, która siedziała na krześle wyprostowana i wpatrzona nieobecnym wzrokiem w przeciwległą ścianę. Przyglądał się policjantce od kilkunastu minut i próbował dostrzec na jej twarzy oznaki emocji: złości, strachu, lub chociaż zniecierpliwienia. Czegoś, co mógłby wykorzystać podczas przesłuchania. Jednak oblicze koleżanki było nieprzeniknione, a jej nieobecny wzrok świadczył, że Górska jest pogrążona w swoich myślach. Kalicki dużo by dał, żeby je poznać. Nie spuszczał z niej wzroku do czasu, gdy nagle odwróciła się w jego kierunku i spojrzała tak, jakby wiedziała, że on jest po drugiej stronie szyby. Miał nawet wrażenie, że kąciki jej ust uniosły się w przelotnym uśmiechu.
Grzegorz odruchowo się cofnął i pogratulował sobie, że oczy i uszy miał zawsze otwarte. Dzięki temu wiedział, co się dzieje w firmie i w porę udało mu się przekonać podinspektora Wolskiego, że powinien właśnie jemu przydzielić śledztwo w sprawie zabójstwa Stępnia. Jak tylko dostał oficjalną zgodę, niezwłocznie przystąpił do działania.
Teraz, wciąż nie odrywając wzroku od Agaty, zabębnił palcami w teczkę z dokumentacją i uśmiechnął się pod nosem.
– Kalicki! Co jest grane? – usłyszał za plecami.
Powoli odwrócił się i napotkał podejrzliwe spojrzenie komisarza Pawelca.
– Nie wiem, o czym mówisz. – Grzegorz uniósł brwi.
– Wiesz. Najpierw Wolski mnie wezwał i nakazał przywieźć Górską, a później dowiedziałem się, że odebrał mi śledztwo w sprawie zabójstwa Stępnia. I przekazał je tobie. O tym mówię i chcę wiedzieć, o co, do diabła, chodzi.
– Nie wiem. – Kalicki rozłożył ręce w geście bezradności i stłumił śmiech. – Może spytaj starego, to on podejmuje decyzje.
– Pytałem. Powiedział, że mogę być nieobiektywny. Nigdy nikt nie zarzucił mi braku obiektywizmu!
– Szymon, naprawdę nie wiem. – Grzegorz wzruszył ramionami i odwrócił głowę w stronę widoku za szybą wenecką. – Sorry, idę pogadać z naszą koleżanką – mruknął.
Minął Pawelca i po chwili wszedł do pokoju przesłuchań. Zasłonił szybę, wyłączył intercom i usiadł naprzeciwko Agaty. Policjantka przeniosła wzrok ze ściany na niego i ściągnęła brwi.
– Gdzie jest Szymon i dlaczego to nie mogło poczekać do rana? – rzuciła, patrząc na niego z niechęcią.
– Właśnie przejąłem śledztwo i chcę wyjaśnić kilka spraw.
– Koniecznie dziś wieczorem?
– Czas to pieniądz. – Kalicki rozparł się na krześle i otworzył teczkę. – Jesteś policjantką, powinnaś to wiedzieć. – Uśmiechnął się z zadowoleniem. – Michał Stępień. Mówi ci to coś?
– Wiem, że Michał nie żyje, więc nie baw się ze mną w gierki, tylko mów, o co chodzi. – Górska westchnęła i przewróciła oczami.
– Pawelec ma długi jęzor – stwierdził z niezadowoleniem.
– Chciałeś być pierwszy? – spytała, a Grzegorz dałby głowę, że przez jej twarz przemknął cień uśmiechu.
– Mówił ci też, jak zginął?
– Od ciosu nożem. Podobno się wykrwawił – odparła spokojnie.
– Nie wyglądasz na zmartwioną. – Miał nadzieję, że ją sprowokuje.
– Mój stan psychiczny to nie twój interes. Do rzeczy.
– Kiedy ostatni raz widziałaś ofiarę?
– Przedwczoraj wieczorem.
– W jakich okolicznościach?
– Byłam u niego w domu.
Kalicki miał nadzieję, że Górska będzie kręcić i teraz z trudem powstrzymał się przed okazaniem niezadowolenia. Rozwaliła mu przygotowaną strategię, pozbawiła satysfakcji, którą odczuwał na myśl, że udowodni jej obecność na miejscu zdarzenia w czasie, gdy zginął Stępień.
– W jakim celu go odwiedziłaś? – wycedził.
– Michał twierdził, że znalazł coś, co należy do mnie.
– Co?
– Bransoletkę z malachitami.
– Co było dalej?
– Nic. Pojechałam tam i okazało się, że kłamał, żeby mnie ściągnąć do siebie.
– Co zrobiłaś, gdy się zorientowałaś, że to podstęp?
– Nic. Wyszłam.
Kalicki wyjął spomiędzy papierów plastikową torebkę z zawartością i położył na stole przed Agatą.
– Czy to jest twoja bransoletka? – spytał.
Górska wzięła torebkę i przyjrzała się biżuterii.
– Wygląda na moją. Skąd ją masz?
– Znaleźliśmy w łóżku ofiary – rzucił i z zadowoleniem odnotował, że na jej twarzy wreszcie pojawiły się emocje.
– Michał powiedział, że jej nie ma, że wymyślił to wszystko, żebym do niego przyjechała. Wciąż próbował… – Na chwilę straciła pewność siebie.
– Próbował?
– Chciał, żebym do niego wróciła.
– Zdenerwowałaś się, gdy odkryłaś podstęp?
– Pytanie sugerujące – zauważyła. – Do czego zmierzasz?
– Czy to nie dziwne, że został dźgnięty nożem?
– Dlaczego? – spytała Agata. – Nóż to popularne narzędzie zbrodni, najłatwiej dostępne w domu.
– Skąd wiesz, że zginął w domu? Nie powiedziałem tego.
– Łatwo wywnioskować z twoich pytań.
– Jak poznałaś Michała Stępnia?
– Kiedyś wsiadłam do jego taksówki.
– Czy to nie wtedy biegałaś z nożem po Marszałkowskiej? – Kalicki potarł czoło, udając głęboki namysł.
– Co sugerujesz? – spytała Górska, mrużąc oczy.
Grzegorz zauważył, że zacisnęła usta, a jej ciało się napięło.
– Na razie tylko się zastanawiam – odparł. – Czy to nie dziwne, że wasza znajomość zaczęła się od noża, a teraz Stępień skończył z nożem w…?
– Dość tego! – przerwała mu i wstała. – Albo postaw mi konkretne zarzuty i zawiadom wewnętrznych, albo daj mi spokój, Grzegorz. Wychodzę! – Podeszła do drzwi i położyła rękę na klamce.
– Stępień nachodził cię i chciał, żebyś do niego wróciła – rzucił Kalicki w stronę pleców policjantki i zauważył, że znieruchomiała. – Wymyślił sposób, żeby cię zwabić do siebie. Gdy złapałaś przynętę, uznał, że ma szansę. Co tam się wydarzyło, Górska? Powiedz szczerze, może uda się to podciągnąć pod obronę konieczną. Chciał cię przelecieć? – Z satysfakcją zauważył, że jej palce zaciskają się na metalowym uchwycie.
Powoli odwróciła się do niego pobladłą twarzą.
– Kiedy wychodziłam, Michał żył. Zajmij się szukaniem prawdziwego mordercy, a ode mnie trzymaj się z daleka, rozumiesz?
Wyszła, trzaskając drzwiami.
* * *
Po przyjeździe na komendę Tomczyk udał się od razu do gabinetu podinspektora Wolskiego. Niestety, szefa nie zastał, a sekretarka wyjaśniła, że przełożony wyszedł przed kwadransem bardzo zdenerwowany, więc Sławek i tak by nic z nim nie załatwił. Na korytarzu natknął się na Pawelca, który poinformował go, że Wolski przekazał śledztwo Kalickiemu. Szymon był właśnie po krótkiej rozmowie z Grzegorzem i nie ukrywał, że najchętniej obiłby mu twarz. Kiedy obaj poszli w kierunku pokoju przesłuchań, okazało się, że Kalicki już rozmawia z Agatą. Tomczyk czekał na nią, spacerując po korytarzu do czasu, aż drzwi się otworzyły i z pokoju wyszła Górska z pochyloną głową, mrucząc pod nosem przekleństwa. Wpadła z impetem na Sławka, który złapał ją za ramiona, mocno przytrzymał i przyjrzał się jej uważnie.
– Odwiozę cię do domu i pogadamy – zaproponował.
Kiwnęła głową. W milczeniu zeszli do samochodu, a gdy ruszyli, każde zatonęło w swoich myślach. Tomczyk wciąż analizował zdarzenia wieczoru, począwszy od zatrzymania Agaty w Casablance, poprzez odebranie śledztwa Szymonowi, a skończywszy na przesłuchaniu Górskiej przez Kalickiego, i jedyne, co było dla niego jasne, to śmierć Michała. Reszty nie rozumiał i miał nadzieję, że rozmowa z Agatą to zmieni.
W drzwiach przywitał ich Borys, kot przygarnięty przez Agatę tuż przed sylwestrem. Kiedy weszli do mieszkania, owinął się wokół jej łydek i zamiauczał. Policjantka wzięła go na ręce i przytuliła.
– Stęskniłeś się? – mruknęła do futrzastego ucha i poszła do kuchni. – Widzę, że wszystko zjadłeś, niezły z ciebie żarłok. – Postawiła Borysa na podłodze, wsypała do miski trochę karmy i otworzyła lodówkę. Zlustrowała jej wnętrze i odwróciła się do Sławka, który stał w progu kuchni.
– Mam schłodzone chardonnay. I piwo. I kilka produktów, z których można zrobić sałatkę. Przez Kalickiego nie zjedliśmy kolacji.
– Wezmę piwo, a tobie otworzę wino – zaproponował.
– Dobrze. Idź do pokoju i daj mi dwadzieścia minut, przygotuję coś do jedzenia.
– Włączyć ci Emmę?
– Tak, zacznij od La notte etterna – poprosiła.
Tomczyk wyszedł z kuchni i po chwili mieszkanie wypełnił sopran Emmy Shapplin.
Voi cui eternità
A posto in braccia
Mia vita
Voi che d’altro mondo
Sognate, d’altre fiamme[2].
Zanim ugotowały się jajka, Agata pokroiła paprykę, dymkę i dwa ogórki kiszone. Otworzyła puszki z kukurydzą i czerwoną fasolą.
– Ma non so per ch’io sia / Ô morta ripa… – zanuciła, dorzucając paski szynki i grubo starty żółty ser. – Del mio stato infelice / L’stato infelice! – Na końcu dodała wystudzone i pokrojone jajka. Wymieszała wszystko z majonezem i przełożyła do salaterki.
– Wiesz, o czym ona śpiewa? – spytał Tomczyk, gdy Agata weszła do pokoju, niosąc sałatkę i koszyk z pieczywem. – Mówiłaś kiedyś, że to język starowłoski.
– Tak. Znalazłam angielskie tłumaczenia. Trochę nieudolne, ale można się zorientować. – Agata usiadła przy stole i wzięła kieliszek z winem. Upiła łyk i zerknęła na Sławka. Wytrzymała spojrzenie jego niebieskich, identycznych jak jej, oczu. – Miejmy to za sobą – zaproponowała. – Co chcesz wiedzieć?
Nałożyła na talerz trochę sałatki, posmarowała masłem kromkę chleba. Tomczyk poszedł w jej ślady.
– Chcę wiedzieć, co się dzieje – powiedział po chwili. – Gdy Kalicki cię przesłuchiwał, rozmawiałem z Pawelcem. Był wściekły, bo stary niespodziewanie odebrał mu śledztwo w sprawie zabójstwa Michała. Ponoć obawiał się, że będzie nieobiektywny. Znasz Szymona, to uczciwy glina, zarzucanie mu braku obiektywizmu jest co najmniej niestosowne.
– Fakt. – Górska ułamała kawałek chleba i spojrzała na Borysa, który wylegiwał się na kanapie. – Dziwne. Przecież Pawelec nie znał Michała.
– Zgadza się, dlatego nie rozumiem tego zarzutu, chyba że… – Sławek znieruchomiał na chwilę. – Może chodzi o ciebie?
– Przecież Szymon jest tylko moim kolegą z pracy. Lubię go jak na przykład Chudego lub Krychę Szubę, to wszystko.
– Podobno Wolski najpierw chciał poznać dotychczasowe ustalenia, a potem kazał przywieźć ciebie. Gdy czekałaś w pokoju przesłuchań, oficjalnie odebrał Szymonowi śledztwo i powiedział, że przekazuje wszystko Kalickiemu. Próbowałem się czegoś dowiedzieć, ale nie zastałem już starego. – Tomczyk urwał i przez kilka następnych minut jedli w milczeniu.
– Kalicki pytał mnie o alibi na czas śmierci Michała. – Agata pierwsza przerwała ciszę. Odłożyła sztućce i ponownie sięgnęła po kieliszek z winem. – Byłam tam.
Borys wstał, przeciągnął się, przemaszerował przez pokój. Wskoczył na kolana Górskiej i zwinął się w kłębek.
– Byłaś? – Sławek wbił w nią spojrzenie.
– Pamiętasz tamten poranek, gdy Michał czekał na mnie na Polnej? – Zanurzyła palce w kociej sierści. – Wtedy, gdy ktoś ci pociął opony w samochodzie?
– Pamiętam. Nie chciał odpuścić i położyłaś go na maskę.
– Właśnie. – Agata odbiegła myślami do wspomnianego zdarzenia. Michał czekał na nią, żeby porozmawiać. Chciał, żeby do niego wróciła, twierdził, że uratował jej życie, rzucając się na napastnika, który ją postrzelił pod koniec ubiegłego roku. Nie odpuszczał, trzymał ją za ramiona i nie chciał zwolnić uścisku, więc musiała go obezwładnić. – Jakiś czas później, gdy przesłuchiwaliśmy Polę Kwiecień, uświadomiłam sobie, że od dawna nie widziałam swojej bransoletki. – Agata podjęła wątek. – Wiesz, tej z malachitami, którą dostałam od Justyny. Pola miała pierścionek z takim samym kamieniem. Gdy obracała go wokół palca, próbowałam przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz nosiłam bransoletkę i uznałam, że mogła spaść mi wtedy, gdy obezwładniałam Michała. – Agata upiła łyk wina i mocniej przytuliła kota. – Po zakończeniu śledztwa zadzwoniłam do niego. Przyznał, że znalazł bransoletkę, leżała na ziemi, przy jego samochodzie. Chciałam, żeby ją przy okazji podrzucił na komendę, ale powiedział, że jeśli chcę ją odzyskać, muszę po nią przyjechać. Wysłał mi SMS-a z adresem.
– Wcześniej nie byłaś u niego?
– Nie. Jak pamiętasz, z Michałem skończyło się, zanim na dobre zaczęło. Nie miałam okazji go odwiedzić. – Agata przesunęła dłoń po sierści Borysa. Kot wbił w nią spojrzenie migdałowych oczu i miauknął. – No co tam, pieszczochu? – mruknęła.
– Okej. – Tomczyk wstał i zaczął spacerować po pokoju. – Co się wydarzyło u Michała?
– Nic. Pojechałam tam, a on powiedział, że nie ma bransoletki. Myślał, że pogadamy o moim powrocie do niego. Powiedziałam mu, że traci czas i wyszłam.
– Czy…? – Tomczyk zatrzymał się przy oknie. – Czy on…?
– Nie. Tym razem trzymał ręce przy sobie.
– Dobrze. Co Kalicki ma na ciebie?
– Nie mam pojęcia, co jest w aktach, trzeba by spytać Pawelca, co ustalił na miejscu zdarzenia. Wiem tylko o bransoletce, Kalicki mi pokazał. Podobno była w łóżku Michała, więc kłamał, że jej nie ma. Pewnie też znaleźli w jego komórce mój numer i SMS, z adresem i informacją o spotkaniu. Poza tym kilka osób wie, że Michał był na miejscu, gdy mnie postrzelono. Zatem i Kalicki wie, jestem pewna. Myślę, że dlatego zostałam przesłuchana.
– Coś jeszcze? – Sławek oparł łokcie na stole i pochylił się w stronę Agaty. – Pomyśl. Wszystko może być ważne.
– Wiedział o nożu. Pamiętasz, co powiedział Michał, gdy pierwszy raz przyszedł na komendę i chciał się ze mną zobaczyć? – spytała. – Wtedy, gdy prowadziliśmy śledztwo w sprawie zabójstwa Leśniaka i Kaweckiego. Zostawił wiadomość, że albo się z nim spotkam, albo… – Agata urwała, próbując sobie przypomnieć wypowiedź Stępnia – … albo „powie każdemu, kto będzie chciał słuchać, że półnaga biegałam z nożem po mieście, szargając opinię stołecznej policji”. Rozniosło się, więc i do Kalickiego pewnie dotarło. – Skrzywiła się.
– To było prawie rok temu.
– No i co z tego? Grzegorz sugerował, że zabiłam Michała. Zaproponował, żebym się przyznała, a wtedy może podciągnie to pod obronę konieczną.
– Żartujesz? – Tomczyk ściągnął brwi. – Skurwiel. Znajomość z ofiarą to żaden dowód winy, niech Kalicki bardziej się postara. Jutro pogadam z Szymonem, może czegoś się dowiem.
– Dobrze. – Górska zdjęła kota z kolan i ułożyła go na kanapie. – Jestem koszmarnie zmęczona. Odłóżmy resztę do jutra i chodźmy spać. – Wstała i zaczęła sprzątać ze stołu.
– Pomogę ci. – Tomczyk podszedł do Agaty i objął dłońmi jej twarz. – Chcesz, żebym został?
– Chcę.
* * *
W drodze na przystanek Marcin Leśniewski zatrzymał się przed mijanym budynkiem, zlustrował otoczenie i ocenił odległość. Potem zdjął plecak i wyjął jego zawartość. Wycelował. Butelka po piwie uderzyła w betonową ścianę i roztrzaskała się na kawałki. Kątem oka zauważył, że przechodząca nieopodal starsza kobieta przyspieszyła. Szesnastolatek wziął drugą butelkę, powtórzył rzut i roześmiał się na całe gardło.
– Yeeeh! – krzyknął w ciemność.
W jednym z okien ukazała się głowa i zabrzmiał męski głos:
– Wynocha stąd albo dzwonię na policję!
– Możesz mi skoczyć, dziadziu! – Chłopak pokazał środkowy palec.
– Czekaj, kurwa, szczeniaku, już do ciebie schodzę! – Mężczyzna zniknął w głębi mieszkania.
– Yeeeh! – Chłopak powtórnie krzyknął i się roześmiał.
Zarzucił plecak na ramię i podbiegł do nadjeżdżającego autobusu. Wsiadł, naciągnął kaptur na głowę i zajął miejsce przy oknie. Przez szybę zobaczył mężczyznę, który wybiegł z klatki schodowej i rozglądał się dookoła. Autobus ruszył, a Marcin usiadł wygodniej i wyciągnął z kieszeni smartfon. Przesunął palcem po ekranie, wybrał listę utworów, a potem wcisnął do uszu słuchawki, odgradzając się od pasażerów ścianą dźwięków.
Zachłanni, okrutni
A w duszy ciągle smutni
Bo czegoś brakuje
Bo coś nam nie pasuje
Bo niebo się psuje
I wszystko znów nie tak[3].
Nigdy nie sięgnąłby po taki repertuar, gdyby nie dziewczyna, którą poznał na imprezie u kumpla z klasy. Siedzieli razem w rogu pokoju, patrzyli na kołyszące się pary i rozmawiali o muzyce. Powiedziała wtedy, że wychowywała się w domu pełnym dźwięków, a wybory rodziców ukształtowały jej muzyczny gust. Zaproponowała, żeby posłuchał Budki Suflera. „Tylko starej” – dodała. – „Potrafi rozedrzeć serce. Nowa to papka”. Na drugi dzień ściągnął kilka empetrójek na próbę, a później sięgnął po więcej. Spodobały mu się teksty, które poruszały w nim czułe struny i wywoływały tęsknotę za czymś nieokreślonym. A muzyka rzeczywiście była przejmująca.
Marcin poprawił słuchawki i wysiadł z autobusu. Idąc w kierunku swojego bloku, przeskoczył przez dwie ławki, wspiął się na drzewo, a następnie przespacerował po dachach garaży. Kwadrans później dotarł do domu. Zdjął buty i rozejrzał się po mieszkaniu. Rodzice oglądali telewizję, a czternastoletnia siostra siedziała przy biurku i rysowała. Drzwi wszystkich pomieszczeń były otwarte.
– Cześć, Rozi. – Marcin wszedł do pokoju siostry i usiadł na tapczanie. – Co rysujesz?
– Patio. – Rozalia odłożyła ołówek i podała bratu kartkę formatu A3.
Oczom chłopaka ukazał się rysunek dziedzińca otoczonego krużgankami i ozdobionego girlandami roślin. Na środku placu znajdowała się fontanna, która przybrała postać dziewczyny w długiej szacie. Z jej dłoni złożonych w łódkę wybijały strugi wody.
– Pięknie. – W głosie brata zabrzmiał niekłamany podziw. – Będziesz architektem, nie ma innej opcji.
– Tak myślisz? – Twarz Rozalii pojaśniała.
– Jestem pewny, tylko nie przestawaj ćwiczyć. I wierzyć. – Marcin zerknął w stronę przedpokoju. – Dlaczego masz otwarte drzwi?
– Byłam dziś u Mai przygotować prezentację na polski…
– Mama pozwoliła ci wyjść? – przerwał brat, zaskoczony.
– Była na zakupach i poprosiłam tatę. Uzgodniliśmy, o której wrócę i spóźniłam się pięć minut. Mama wróciła tuż przede mną i wpadła w panikę, że coś mi się stało. Teraz wciąż sprawdza, czy wszystko u mnie w porządku.
– Próbowałaś zamknąć drzwi?
– Tak. Przepraszałam i płakałam, ale… – urwała Rozalia, a w przedpokoju rozległo się szuranie kapciami i do pokoju czternastolatki weszła matka.
– Marcin? Jesteś wreszcie. – Prześlizgnęła się spojrzeniem po twarzy syna, a potem jej oczy spoczęły na córce. – Idziemy spać. Kto pierwszy do łazienki?
– Chcę jeszcze porysować – powiedziała Rozalia.
Matka oparła dłoń na ramieniu córki.
– Jutro masz dużo zajęć, musisz się wyspać. Szkoła, terapia i wizyta u doktor Brzozowskiej.
– Chcę porysować.
Marcin przeniósł spojrzenie z matki na siostrę i z powrotem. Dłoń Leśniewskiej zaczęła głaskać ramię córki.
– Jutro. Teraz pora spać.
Marcin poszedł do swojego pokoju i po chwili usłyszał krzyk Rozalii. Położył się w ubraniu na tapczanie i wcisnął słuchawki do uszu.
– Wizje chodźcie do mnie / Blisko najbliżej / Zostańcie w mojej głowie / Najdziksze sny – zanucił, a palce uderzyły rytmicznie w ścianę. Przez dźwięki muzyki przebił się krzyk matki. Marcin pogłośnił. – Oto jest wasza scena / Reflektor niżej / Korowód moich marzeń / Wiruje, lśni[4].
[2] Emma Shapplin, La notte etterna.
[3] Budka Suflera, Świat od zaraz.
[4] Budka Suflera, Noc komety.
ROZDZIAŁ 2
– Słońce zagląda do naszego studia, zapowiada się piękny dzień. – Sypialnię wypełnił ciepły, kobiecy głos. – Mimo wczesnej pory na termometrze już osiemnaście stopni, a niebo jest bezchmurne. Szkoda czasu na leżenie w łóżkach. Posłuchajcie tej piosenki i spełnijcie dziś jedno swoje marzenie.
Judyta Halska wyłączyła radiobudzik, nim zabrzmiały pierwsze takty utworu, który miał zmobilizować słuchaczy do wygrzebania się z pościeli i ruszenia na podbój świata. Zwinęła się w kłębek i nakryła kołdrą po uszy. Z zaciśniętymi powiekami próbowała zapanować nad kołataniem serca i uciskiem w okolicy żołądka, symptomami, które od pewnego czasu pojawiały się wraz z dźwiękiem budzika. Jeszcze chwilę, pomyślała i podciągnęła kolana bliżej brody. Starała się nie myśleć o kolejnym dniu pracy w ośrodku i odsuwała myśli krążące wokół zapisanych wizyt i zajęć.
– Hey, Jude… – Paweł objął ją ramieniem. – … don’t make it bad / take a sad song and make it better[5]… – zanucił do ucha Judyty.
– Gdyby to by było takie proste – westchnęła, odwracając się twarzą do męża, anglisty i wielbiciela Beatlesów. – Zazdroszczę ci twojej pogody ducha.
Czuła mdłości na myśl o kolejnym dniu pracy w ośrodku A.L.A. Pracy, której sens był wypierany przez fikcję. Chciała powiedzieć to Pawłowi, ale gdy otworzyła usta, sypialnię wypełniły dźwięki melodyjki z motywem Yesterday, którą mąż ustawił niedawno w jej komórce. Judyta oswobodziła się z uścisku Pawła i zerknęła na wyświetlacz. Numer był nieznany.
– Słucham, Halska. – Usiadła na łóżku i postawiła bose stopy na dywanie.
– Judyta? Przepraszam… Mówi Ewa Florczyk – zaczęła rozmówczyni. – Pewnie cię obudziłam, ale… Kiedyś dałaś mi swój numer i mówiłaś, że gdyby coś, to mogę… – Dziewczyna urwała i wydała z siebie kilka dźwięków przypominających szloch.
– Ewa?
Rozmówczyni pociągnęła nosem i po chwili podjęła wątek. Judyta wysłuchała jej w milczeniu, a na koniec powiedziała tylko:
– Niczego nie dotykaj, wezwij policję. I pogotowie. Zaraz przyjadę. Ewa?
– Tak.
– Porozmawiamy na miejscu.
– Dobrze.
Judyta rozłączyła się i siedziała z pochyloną głową, niezdolna do ruchu, wpatrzona w jeden punkt do czasu, aż usłyszała głos Pawła. Jej ciało przeszył zimny dreszcz. Drgnęła, objęła się ramionami i odwróciła do męża, starając się zapanować nad głosem.
– Dzwoniła nasza recepcjonistka. Powiedziała, że… znalazła Antoninę. To znaczy… jej zwłoki. Nie żyje.
– Jak to: nie żyje? Skąd wiadomo? – Paweł podniósł się z łóżka. – Może…
– Powiedziała, że wszędzie jest pełno krwi. – Judyta potarła czoło. – Nie wiem, nic nie wiem, muszę tam jechać.
– A dlaczego recepcjonistka zadzwoniła do ciebie, a nie do któregoś z pozostałych wspólników?
– Nie wiem! – krzyknęła, tracąc panowanie nad sobą. – Przestań mnie wypytywać. – Schowała głowę w ramiona. – Przepraszam, to wszystko jest takie niespodziewane.
– Pomijając stan śmiertelnej choroby, śmierć zwykle nadchodzi nieoczekiwanie – odparł Paweł filozoficznie.
– Andrzej i Lidia są na konferencji w Sopocie, pewnie dlatego zadzwoniła do mnie. – Judyta wstała i podeszła do okna.
Odsłoniła zasłony i musnęła palcami białe kwiaty storczyka. Zauważyła, że pojawiły się nowe pąki, poprawiła drabinkę, sprawdziła wilgotność podłoża. Kontakt z roślinami zawsze ją uspokajał.
– Hej, Jude, popatrz na mnie. – Paweł stanął za plecami żony i położył dłonie na jej ramionach. – Zrobię ci kawę. Dziesięć minut wobec wieczności, cóż to znaczy?
– Dobrze, wezmę prysznic – odparła, nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że mąż próbował ją rozśmieszyć. A może tylko chciał, żeby się trochę rozluźniła?
Stojąc pod strumieniem ciepłej wody, Judyta zastanawiała się nad swoimi uczuciami, które po fazie szoku, spowodowanego rozmową z Ewą, zalały ją niekontrolowaną falą. Było wśród nich niedowierzanie i zdumienie, że kobieta, która miała siebie za urodzoną zwyciężczynię i szczęściarę, a może nawet uważała się za nieśmiertelną, nie żyła. Judyta czuła też strach przed tym, co miało nastąpić. Bała się spotkania z policją, świdrujących spojrzeń, pod wpływem których człowiek robił w myślach rachunek sumienia, bała się pytań.
Pukanie do drzwi łazienki wyrwało ją z zamyślenia. Zakręciła wodę, wytarła się i ubrała. W czasie gdy robiła makijaż, kilkoma łykami opróżniła filiżankę z kawą, którą zaparzył dla niej Paweł. Nie znosiła picia kawy w pospiechu, ale nie była w stanie dłużej zwlekać z wyjściem. Chciała jak najszybciej znaleźć się w A.L.A.
– Dziękuję. – Włożyła naczynie do zmywarki. – A ty na którą dziś idziesz?
– Na dziesiątą trzydzieści. Zobaczymy się po południu.
– Lecę. – Judyta musnęła wargami policzek męża.
* * *
Ośrodek o nazwie A.L.A., pochodzącej od pierwszych liter imion właścicieli: Antoniny, Lidii i Andrzeja, mieścił się w wynajętej willi na Saskiej Kępie. Na parterze znajdowała się poczekalnia połączona z recepcją i kącikiem zabaw dla dzieci, kuchnia, łazienka oraz trzy pokoje, przystosowane do pełnienia funkcji gabinetów.
Ciało kobiety leżało na podłodze w poczekalni, nieopodal biurka recepcjonistki. W pomieszczeniu pracowali technicy, zabezpieczając ślady i zbierając dowody.
– Rozejrzę się na górze – powiedziała Górska i cofnęła się w stronę schodów prowadzących na piętro.
– Okej. – Komisarz Tomczyk odprowadził ją spojrzeniem, a potem skinął głową koledze, który przechadzał się przed wejściem do poczekalni.
– Siema, Chudy, co mamy?
– Ofiara to Antonina Brzozowska, czterdzieści lat. Psychiatra, współwłaścicielka ośrodka. Ciało znalazła recepcjonistka, Ewa Florczyk. – Aspirant Chudecki wskazał ruchem głowy młodą kobietę, która stała, oparta o poręcz schodów, z oczami utkwionymi w ekran smartfona. – Już z nią rozmawiałem. Ostrzegłem, że jeśli zrobiła zdjęcie i wrzuciła na Facebooka, oskarżę ją o utrudnianie śledztwa. – Chudy parsknął krótkim śmiechem. – Przysięgła, że nawet jej to nie przyszło do głowy. Przyjechała do pracy jak zwykle, zobaczyła zwłoki, narobiła wrzasku. Później zadzwoniła do jednej z terapeutek – Adam przewrócił kartkę z notesu – Judyty Halskiej. Podobno już do nas jedzie. A tutaj masz nazwiska pozostałych właścicieli ośrodka. Nie mogę się do żadnego z nich dodzwonić.
– Dobrze, próbuj dalej. – Sławek zerknął na zbliżającego się medyka sądowego. – Później jeszcze pogadam z dziewczyną. Cześć, Sergiusz. – Tomczyk uniósł dłoń w powitalnym geście. – Masz coś ciekawego?
– Sam jesteś? – Doktor Kot rozejrzał się i zdjął lateksowe rękawiczki. – A gdzie moja ulubienica?
– Agata zwiedza górę. – Sławek wzniósł oczy w stronę sufitu. – Czekamy, aż technicy nas wpuszczą.
– To dobrze, Tomczyk, bo tak się przyzwyczaiłem do was w parze, że bez niej wydajesz mi się niekompletny.
– Co? – Sławek szeroko otworzył oczy.
– Wybrakowany. A ja codziennie wznoszę dziękczynne modły, że los mnie oszczędził i nie musiałem robić sekcji jej postrzelonych zwłok. Mówiłem chyba, jak bym się czuł?
– Tak, mówiłeś. Jak zboczeniec.
– Nie, Tomczyk, jak seryjny morderca – sprostował Kot.
– Na szczęście Agata przeżyła.
– Na szczęście. Mam do niej wielką słabość, jako jedyna z waszej bandy czyta periodyki medyczne.
– Mówicie o naszej ofierze? – Głos Górskiej rozległ się tak niespodziewanie, że obaj drgnęli. – Cześć, Sergiusz! – Posłała lekarzowi uśmiech.
– Nie. – Tomczyk pokręcił głową.
– Wydawało mi się, że rozmawialiście o zwłokach.
– Rozmawialiśmy o tobie – dodał Kot. – Wyjdziesz za mnie?
– A co na to Nina? – zainteresowała się Agata.
– Jest wciąż w Poznaniu, w zespole badawczym na oddziale toksykologii.
– W takim razie muszę odrzucić twoje oświadczyny – zdecydowała. – Boję się zaryzykować, nie chcę skończyć jak Leśniak i Kawecki.
– Aaa, tamci dwaj… – Medyk zamyślił się. – Pamiętam, to była ciekawa sprawa, Taxus baccata[6]i Aconitum firmum[7] jako narzędzia zbrodni… Niezwykłe! Tutaj mamy do czynienia z sytuacją bardziej czytelną.
– No właśnie, co z ofiarą? – spytała.
– Nie żyje od kilkunastu godzin, prawdopodobnie od wczorajszego wieczoru, ale przypominam, że nie wróżę z kryształowej kuli. Przewróciła się. Upadając, uderzyła głową o kant biurka.
– Ktoś ją popchnął?
– Zobaczymy, droga koleżanko. Szczegóły… – Doktor Kot mrugnął okiem. – Sami wiecie.
– Tak, wiemy, po sekcji.
– No, to wszystko jasne. Idę popracować, mam kilku innych nieboszczyków, nie mogę wciąż zajmować się tylko waszymi sprawami. Na razie. – Medyk zasalutował i ruszył w stronę wyjścia. – Odezwę się – rzucił przez ramię. – A ty przemyśl moją propozycję. – Spojrzał na Agatę. – Robiłbym dla ciebie sekcje w pierwszej kolejności. – Zaśmiał się i zniknął za drzwiami.
– Przepadam za nim – stwierdziła Agata, patrząc na wysoką, lekko zgarbioną sylwetkę doktora Kota. – Coś wiadomo? – Przeniosła spojrzenie na Sławka.
– Na razie niewiele. – Tomczyk przekazał jej informacje, które zebrał Chudy. – Mam nadzieję, że uda się skontaktować z pozostałymi właścicielami A.L.A. No i jedzie do nas jedna z terapeutek. A ty? Znalazłaś coś ciekawego na górze?
– Trzy sale do zajęć; zabawki, materiały plastyczne, jakieś przyrządy. Wszystko posprzątane, zero śladów obecności kogokolwiek.
* * *
Judyta już z daleka dostrzegła stojący przed bramą radiowóz i funkcjonariusza, który pilnował wejścia. Z bijącym sercem podeszła do niego, przedstawiła się i poczekała na drugiego policjanta, który zaprowadził ją do gabinetu. Przechodząc obok schodów, skinęła ręką Ewie, a gdy mijała poczekalnię, dostrzegła nogi leżącej na podłodze postaci. Na stopach Antoniny wciąż tkwiły czerwone szpilki, co wydało się Judycie niezrozumiałe i niestosowne, chociaż nie wiedziała, dlaczego. Usiadła w fotelu, ale zanim zdążyła zebrać myśli, do gabinetu weszła kobieta o jasnych włosach. Machnęła Judycie przed nosem legitymacją, którą zaraz schowała do kieszeni.
– Starsza aspirant Agata Górska, wydział zabójstw. Chciałabym zadać pani kilka pytań.
– Proszę, ale ja nic nie wiem. – Halska zamknęła oczy i poczuła, że kręci jej się w głowie. Szybko podniosła powieki i spojrzała na policjantkę. Pomyślała, że i tak nie uniknie przesłuchania, więc lepiej mieć wszystko jak najprędzej za sobą.
– To się okaże – odparła Górska i wbiła w nią spojrzenie niebieskich oczu. – W jakich okolicznościach dowiedziała się pani o śmierci doktor Brzozowskiej?
– Rano zadzwoniła do mnie Ewa Florczyk, nasza recepcjonistka – zaczęła Judyta, z trudem przełykając ślinę przez zaciśnięte gardło. – Powiedziała, że znalazła Antoninę i że ona nie żyje. Nie wiedziała, co zrobić, wpadła w panikę, płakała. Prosiła, żebym przyjechała. Powiedziałam, żeby wezwała pogotowie i policję, i że zaraz będę. – Halska poruszała ramionami, próbując rozluźnić napięte mięśnie. – To wszystko.
– Dlaczego recepcjonistka zadzwoniła do pani, a nie do któregoś z pozostałych właścicieli?
– Doktor Caban i Lidia Makowska są na konferencji w Sopocie – wyjaśniła Judyta.
– Brzozowska nie pojechała z nimi?
– Nigdy nie jeżdżą we troje… Nie jeździli. Uważali, że zawsze na miejscu powinien być jeden lekarz, jakby co.
– Jakby co?
– No… Gdyby ktoś zapisał się na wizytę. Więc z Lidią jeździł doktor Caban albo doktor Brzozowska. Lidia Makowska nie jest psychiatrą, tylko psychologiem.
– To ma znaczenie?
– Tak, jeśli ktoś chciałby receptę. Niektórzy ludzie mylą te dwa zawody. Caban i Brzozowska skończyli medycynę, a Makowska studiowała psychologię. Ona też robi diagnozy, ale psychologiczne. I nie może wypisywać recept, bo nie jest lekarzem – wyjaśniła Judyta z odczuciem, że policjantka na pewno wie takie rzeczy, więc jeśli pyta, coś się za tym kryje.
– Rozumiem. – Górska coś zanotowała w swoim notesie. – O której godzinie wyszła pani wczoraj z pracy?
– O szesnastej.
– Jak pani spędziła popołudnie i wieczór?
Halska znów poruszała ramionami i skubnęła brzeg spódnicy.
– Byłam w domu, z mężem. Wieczorem oglądaliśmy film.
– Tytuł?
– Proszę? – Ucisk w klatce piersiowej utrudniał Judycie oddychanie.
– Tytuł filmu, który pani oglądała – powiedziała policjantka, nie spuszczając z niej wzroku.
Halska potrząsnęła głową i zamrugała.
– Nie pamiętam… Wiem, że to dziwne, ale naprawdę… To nie było zamierzone oglądanie, po prostu mąż przerzucał kanały i trafił na film, który już leciał od kilku minut i nas zaciekawił.
– Jak długo pracuje pani w ośrodku? – padło kolejne pytanie.
– Cztery lata.
– Czym się pani zajmuje?
– Jestem psychologiem. Prowadzę zajęcia indywidualne i grupowe z dziećmi z wyzwaniami rozwojowymi oraz z ich rodzicami.
– Jest pani terapeutką?
– Wolę: psychologiem.
– Dlaczego? – zainteresowała się policjantka.
– Teraz wszystko nazywa się terapią, takie modne słowo. – Judyta skrzywiła się.
– Nie rozumiem. – Górska nie spuszczała z niej wzroku.
– Ach, nieważne. – Halska machnęła ręką, starając się umniejszyć wagę swoich słów. – Czepiam się, taką mam naturę. – Zła na siebie, miała nadzieję, że policjantka nie będzie dalej drążyć tego tematu. Myliła się.
– Proszę wyjaśnić, co pani ma na myśli.
– Kiedyś ludzie bawili się ze zwierzętami, opiekowali nimi, czerpali radość z kontaktu, dzieciaki uczyły się odpowiedzialności za żywą, czującą istotę. Tak po prostu. Teraz mamy dogoterapię, hipoterapię, felinoterapię, cavioterapię i tak dalej.
– Cavioterapię? – Górska uniosła brwi.
– Terapeutyczny kontakt ze świnką morską – wyjaśniła Judyta. – W podstawówce miałam taką świnkę, moje koleżanki też. Sprzątałam po niej, dawałam jeść i nosiłam na rękach.
– A to wcześniejsze? Felinoterapia?
– Kontakt z kotem.
– Ach tak? – Policjantka znów uniosła brwi. – Mam w domu kota. Czy to znaczy, że…
– Nie wiem, proszę pani, ale to, co kiedyś było elementem normalnego życia, wzbogacało, uwrażliwiało, edukowało, teraz nazywa się terapią. Nie sądzi pani, że to głupie? – spytała retorycznie. – Rozmowa to terapia, zabawa grupowa dzieci jest terapią, kontakt ze zwierzęciem… – Halska urwała, a po chwili podjęła wątek. – To wszystko wydaje mi się przerostem formy nad treścią.
– Rozumiem. – Policjantka przyglądała jej się przez chwilę z ciekawością. – Czy przychodzi pani na myśl, kto chciałby skrzywdzić panią Brzozowską? Miała wrogów?
– Nie mam pojęcia, nie znałam jej aż tak dobrze. Wiem tylko, że nie ma… nie miała męża i dzieci. W życiu postawiła na karierę i niezależność, często tak mówiła. Więcej na pewno powiedzą pani jej wspólnicy. Wszyscy znali się od lat.
– Kiedy wracają z konferencji? – spytała Górska.
– Jutro wieczorem. W pracy będą pojutrze rano.
– Jak się układały pani relacje z denatką?
– Dobrze, ale z dystansem. Wykonywałam swoją pracę, robiłam, co do mnie należy i tyle.
– A wspólnicy Brzozowskiej? Co pani może o nich powiedzieć?
– Tyle tylko, że Andrzej Caban studiował z Antoniną, a Lidia Makowska znała Brzozowską jeszcze sprzed studiów, o ile dobrze słyszałam.
– Orientuje się pani, jak się układały relacje między wspólnikami?
– Chyba dobrze, nie słyszałam, żeby się kłócili.
– Kto tutaj jeszcze pracuje oprócz pani i właścicieli?
– Logopeda, Jan Rączka, i pedagog specjalny, Marcelina Zielińska, która jest terapeutką zaburzeń integracji sensorycznej.
– Co to takiego: zaburzenia integracji sensorycznej?
– Najprościej mówiąc cesarki na życzenie i smartfon zamiast trzepaka – palnęła, zanim pomyślała. Kiedy ugryzła się w język, było za późno. Słowa poleciały w świat i trafiły do uszu policjantki, która spojrzała na Judytę wielkimi ze zdumienia oczami.
– Proszę? – spytała. – Może pani mówić jaśniej?
– Przepraszam, mówię, zanim pomyślę, ale to, co się stało z doktor Brzozowską… To nie jest codzienna sytuacja… Integracja sensoryczna to zdolność odczuwania, rozumienia i porządkowania bodźców, które są dostarczane przez zmysły. Zaburzenia w tym zakresie są poddawane terapii – wyjaśniła najogólniej jak mogła. – Kiedyś dzieciaki huśtały się, wisiały na drabinkach, grały w piłkę i grzebały rękami w piasku. Teraz bawią się tabletami i chodzą na terapię integracji sensorycznej za ciężkie pieniądze. W praktyce polega ona na robieniu tego, co dzieci robią na placu zabaw za darmo.
Halska umilkła i wytrzymała spojrzenie Górskiej.
– Dobrze, na razie pani dziękuję. – Policjantka wstała i podała Judycie biały kartonik. – To moja wizytówka, na wypadek, gdyby coś się pani przypomniało, nawet coś mało istotnego.
– Dziękuję. – Judyta wsunęła kartonik do kieszeni żakietu. – Mogę już iść?
– Tak. Policjant odprowadzi panią do bramy, na razie nie można chodzić po terenie budynku.
– Chciałabym usiąść gdzieś przy telefonie i odwołać dzisiejsze wizyty, zanim ludzie ustawią się w kolejce przed drzwiami ośrodka.
– Ach tak… Dobrze, niech pani zostanie w tym pokoju – zdecydowała Górska.
– Potrzebny mi jest kalendarz, którzy leży w recepcji.
– Zaraz sprawdzę, czy mogę go pani przynieść.
Gdy policjantka wyszła, Judyta oparła łokcie na biurku i ukryła twarz w dłoniach. Napięcie, które ogarnęło ją w czasie porannej rozmowy z Ewą, nie mijało, przeciwnie, Halska miała wrażenie, że przybrało na sile. Bolały ją mięśnie i głowa. Była przekonana, że podczas rozmowy z policjantką zachowała się impulsywnie i nieprofesjonalnie. Nie będzie zdziwiona, gdy znajdzie się na szczycie listy podejrzanych o zabójstwo Antoniny.
* * *
Tomczyk stanął w progu pomieszczenia, które pełniło funkcję poczekalni i recepcji, i rozejrzał się. Antonina Brzozowska leżała na plecach, a wokół jej głowy widoczna była plama zastygłej krwi, która zabarwiła też górną część białej bluzki denatki. Sławek przeniósł spojrzenie na krótką, szarą spódnicę, zlustrował wystające spod niej koronkowe wykończenie pończoch, i zatrzymał wzrok na czerwonych szpilkach, przylegających ciasno do stóp.
– Uderzenie był silne, pewnie Sergiusz wam mówił – zaczął technik. – Według mnie ktoś ją popchnął, upadła i trafiła głową w kant biurka. – Pokazał na mebel. – Widzisz? Zabezpieczyliśmy ślady krwi i tkanek.
– Przypadkowa śmierć? – zastanowił się Sławek. – Pokłóciła się z kimś i sprawy wymknęły się spod kontroli?
– Ofiara miała pod paznokciem skrawek naskórka, możliwe, że udrapała sprawcę.
– To by było coś. Odciski linii papilarnych?
– Mnóstwo paluchów, ale nie rób sobie nadziei, to poczekalnia dla klientów. W pomieszczeniu jest porządek, jeśli ktoś myszkował, robił to umiejętnie.
Tomczyk ponownie skupił wzrok na twarzy nieżyjącej kobiety i przyglądał się jej przez długą chwilę.
– Ślady manipulowania przy zamku?
– Brak.
– Dzięki, stary.
Wyszedł na korytarz i zobaczył Agatę, stojącą w drzwiach jednego z gabinetów.
– Masz coś? – spytał, gdy zbliżyła się do niego.
– Rozmawiałam z Judytą Halską, psycholog, którą wezwała recepcjonistka.
– I jak?
– Dziwna jest, naładowana emocjami, z trudem nad sobą panowała. Miałam wrażenie, że jest pełna niewypowiedzianych pretensji, oczami jej to wychodziło.
– Coś ukrywa?