Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
FASYCYNUJĄCA,PEŁNA EMOCJI, MIŁOŚCI I DRAMATÓW HISTORIA POLSKIEJ RODZINY
Bydgoszcz przełomu lat 80. i 90. Trudne czasy zmuszają bohaterów do podejmowania nowych wyzwań i mierzenia się w praktyce z tak długo wyczekiwaną wolnością oraz kapitalizmem. Tymoteusz poszukuje spo¬sobów na pomnożenie fortuny. Justyna otwiera małą firmę. Nadal utrzy¬muje kontakty z domniemanym synem Heleny Wetlik, nie mając poję¬cia, jaką niespodziankę chowa w zanadrzu Klaus Engel…
Edyta Świętek to niekwestionowana mistrzyni sag!!! Ta powieść wciąga już od pierwszej strony. Burzliwy czas przemian gospodarczych i ustrojowych. Chciwość bierze górę nad rozsądkiem, a za czyny dokonane w przeszłości nadchodzi czas rozliczenia. Tajemnice, nieoczekiwane zwroty akcji, emocje, wiarygodność, wyraziste postaci i sytuacje poruszające serce to wprost goto¬wy materiał
scenariusz filmowy. Czytajcie, a jestem pewna nie doznacie zawodu!!!Polecam!
Aneta Pimpis
Edyta Świętek kontynuuje opowieść o wielopokoleniowej rodzinie, w której bohaterami są nie tylko matki, babki, ojcowie, bracia, siostry, kochankowie… Ważną bohaterką jest Bydgoszcz, a w niej miejsca, na wspomnienie których kręci się łezka w oku i takie, o których istnieniu wygodniej byłoby zapomnieć. Poznając niełatwe losy Trzeciaków, ma się ochotę wyjść na ulice i z książką w ręku na nowo poznawać miejskie zakamarki. To gdzieś tu muszą czaić się zazdrość, rozpacz, radość, miłość, lęk, nadzieja. Między brzegiem jednej rzeki, a nabrzeżem drugiej odbijają się też echa niewierności. Polecam!
Dorota Witt, dziennikarka
Express Bydgoski
Edyta Świętek jest mistrzynią sag rodzinnych osadzonych w realiach PRL-u. Po rewelacyjnym Spacerze Aleją Róż powraca z równie wciągającą serią Grzechy młodości. Obowiązkowa lektura dla miłośników gatunku!
Magdalena Majcher, pisarka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 371
W POPRZEDNIEJ CZĘŚCI
Milicja odnajduje na brzegu Brdy ciało topielca. Tymoteusz wspólnie z Kazimierzem tuszuje sprawę bratobójstwa. Franciszka i Leon uważają, że ich najmłodszy syn został zamordowany. Podczas pogrzebu matka przeklina osobę, która może być zamieszana w jego zgon.
Justyna wciąż jest nękana przez Służbę Bezpieczeństwa. Po śmierci męża pozostaje w mieszkaniu Heleny. Kobiety mają trudną sytuację materialną. Skruszony Tymek wspiera wdowę po bracie.
Wojciech Kost wnosi pozew o rozwód. Badania krwi wykazują, że Piotr nie jest jego synem. Rodzice potępiają Agatę za rozbicie rodziny, a dzieci mają do niej żal i sprawiają problemy wychowawcze. Początkowo Piotrek nie potrafi zaakceptować faktu, że jest synem Romana. Z biegiem czasu pomiędzy nim a ojcem powstaje nić porozumienia. Dereń prosi Agatę o rękę, mimo że jego żona nie wyraża zgody na rozwód.
Helena Wetlik otrzymuje z Niemiec list oraz paczkę. Kobieta przypuszcza, że nadawca, Klaus Engel, jest w rzeczywistości uprowadzonym podczas wojny Teofilem.
Manuela Trzeciak zakochuje się w opozycjoniście Albercie Ślusarku. Roman Dereń ostrzega Kazimierza Trzeciaka, że jego córka romansuje z wichrzycielem. Kazimierz ignoruje jego uwagi. Młodzi ludzie szybko zakładają rodzinę. Tuż przed ślubem córki Kazimierz przechodzi na wcześniejszą emeryturę i radykalnie zmienia światopogląd.
Wiesław Trzeciak dokonuje malwersacji w Zachemie. Zdobyte pieniądze trwoni w nocnych klubach na hazard oraz narkotyki. Kiedy sprawa wychodzi na jaw, ojciec zwalnia go z pracy i dyskretnie tuszuje problem. Wiesław nie porzuca hulaszczego trybu życia. Wpada w tarapaty finansowe i zostaje pobity do nieprzytomności przez swoich wierzycieli. Gdy odzyskuje świadomość, wciąż oszołomiony, wchodzi pod pędzący elektrowóz. Tymoteusz obwinia się o jego śmierć. Twierdzi, że to skutek przekleństwa, które na jego głowę rzuciła Franciszka. Chce wyznać matce prawdę na temat śmierci Eugeniusza i błagać ją o wybaczenie, lecz Kazimierz go powstrzymuje.
Tymoteusz zatrudnia w Zachemie Marię i powierza jej kierownicze stanowisko. Kobieta nie jest lubiana przez współpracowników. Benedykta Wilimowska namawia Marię na przyjęcie jej nazwiska. W zamian obiecuje wnuczce spadek. Oprócz nazwiska Maria zmienia też imię. Tymek, który dowiaduje się o tym przypadkowo, nie potrafi zaakceptować faktu, że córka nazywa się teraz Mirella Wilimowska.
Mimo braku przychylności ze strony ojca Mirella bierze ślub z Aleksandrem Braunem. Młodzi ludzie zamieszkują w willi na Miedzyniu.
Po śmierci Benedykty wychodzi na jaw, że cały jej majątek został zapisany w testamencie siostrze PCK, która sprawowała nad nią opiekę podczas ciężkiej choroby.
Albert i Manuela uczestniczą w mszy świętej z udziałem Jerzego Popiełuszki. Wśród wiernych widzą Romana Derenia. Tej samej nocy kapłan zostaje uprowadzony, a następnie zamordowany. W jego śmierć zamieszane są tajne służby. Zdarzenie wywołuje szok wśród ludzi. Franciszka i Leon Trzeciakowie wyrażają dezaprobatę dla planów matrymonialnych Agaty z funkcjonariuszem SB. Kobieta postanawia zerwać z Dereniem.
Podczas relaksu nad wodą najmłodsza córka Trzeciaków uderza się w głowę i wpada do basenu. Nastolatka nie oddycha, gdy ratownik wyławia jej ciało.
PROLOG
Usta milczą, dusza śpiewa,
Usta milczą, świat rozbrzmiewa![1]
[1] Fragment tekstu piosenki Nie dokazujz repertuaru Marka Grechuty. Słowa: Marek Grechuta, muzyka: Jan Kanty Pawluśkiewicz.
Bezgłośny krzyk
Justyna Trzeciak siedziała na ławce w parku. Dzień był piękny, słoneczny, więc z przyjemnością wystawiła twarz na działanie wiosennych promieni. W pobliżu Jola wraz z dwoma koleżankami grała w gumę. Dziewczynki osiągnęły już etap kolanek, więc rozrywka nabierała rumieńców, gdyż znacznie łatwiej przychodziły „skuchy”. Zwykle Justyna przypatrywała się beztroskim harcom, lecz tego popołudnia ogarnęła ją tak wielka błogość, że przymknęła powieki.
Listy od Klausa zawsze poprawiały jej nastrój. Engel potrafił wyjątkowo pięknie pisać o drobiazgach dnia codziennego. Odmalowywał widok ze swojego okna: starego piekarza, który miał zakład oraz sklepik przy jego ulicy; maluchy dokazujące na podwórku. Dopytywał, czy polskie dzieciaki mają podobne zabawy, jakie są ich zainteresowania i co porabiają w wolnym czasie. O matce rzadko wspominał, ale wciąż dopytywał o Helenę i Franciszkę. Ubolewał nad pogarszającym się stanem ich zdrowia. Przysyłał witaminy. Najczęściej jednak podkreślał słowa o tęsknocie za towarzystwem drugiego człowieka. Ze starannie zapisanych kartek wyzierała samotność. Łaknienie bliskości – szczególnie w wymiarze duchowym.
Nazywał Justynę swoją przyjaciółką. Te słowa były miłe jej sercu.
Mój przyjaciel… – pomyślała, głaszcząc pieszczotliwie opuszkami kopertę spoczywającą na podołku.
Nie wypełnił emocjonalnej pustki, która powstała po śmierci Eugeniusza – tragicznie zmarłego męża nikt nie mógł zastąpić. Ale był kimś ważnym. Właśnie Mroczkowi wspominała o wielu rozterkach, których nie zdradziłaby nikomu innemu, nawet Helence.
Od jakiegoś czasu dokładała starań, by oszczędzać poczciwej cioci zgryzot. Nie ze wszystkiego chciała zwierzać się Agacie, ponieważ ona także miała dość własnych problemów. Klaus stanowił idealnego powiernika. Być może z racji dzielącej ich znacznej odległości. Niemalże nie istniało prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek się spotkają. Nigdy nie rozmawiali telefonicznie – chyba nie tylko z uwagi na barierę językową, ale również dlatego, że gdzieś między wierszami nadmienił, iż jest niemy. Nie wyraził tego wprost, lecz tak wynikało z treści listu.
– Jestem człowiekiem milczącym – pisał. – Moje usta musiały na zawsze umilknąć. Jedynie w myślach krzyczę. Mogę też przelewać na papier to, co gra w mojej duszy, ale i tutaj nie jestem w stanie oddać wiernie tego, co czuję. Gdybym tylko zdołał przemówić! Ile rzeczy wówczas bym wyraził… Justyno!
Żałowała, że nie może skorzystać z jego zaproszenia. Dopóki ciocia była w lepszej formie, taki wyjazd nie byłby większą uciążliwością. Cóż, gdy Trzeciakowa nie otrzymała paszportu. Choć nigdy nie działała w opozycji, Służba Bezpieczeństwa wciąż kontrolowała jej poczynania. Zapewne miała u nich swoją teczkę, w której notowano różne bzdury na jej temat. Owszem, utrzymywała wiele znajomości mogących uchodzić za „podejrzane” czy wręcz „szkodliwe”. Jakiś czas temu przystąpiła nawet do Solidarności. Skoro już była na cenzurowanym, to niech przynajmniej będą ku temu powody. Być może przez to posunięcie odmówiono jej możliwości wyjazdu na Zachód. I nie pomogło tłumaczenie, że w kraju zostawia dzieci, jest wdową i ma pod opieką schorowaną staruszkę. Trzykrotnie próbowała i za każdym razem otrzymywała negatywną odpowiedź.
Teraz choćby uzyskała dokument, nie mogłaby pojechać. Helenka była w coraz gorszej kondycji, a do tego jeszcze doszły problemy zdrowotne teściowej. Nie byłoby kogo poprosić o doglądnięcie cioci i dwójki nastolatków.
A może to i lepiej? Kto wie, do czego mogłoby dojść, gdyby stanęła z Klausem twarzą w twarz?
Doznałaby rozczarowania?
A może wręcz przeciwnie – jeszcze silniej przywiązałaby się do tego człowieka i po powrocie do domu znowu doskwierałyby jej bolączki tęskniącej kobiety.
Wolę, żeby Klaus pozostał w sferze marzeń. By nadal był tylko i aż przyjacielem.
Czasami nawiedzały Justynę osobliwe myśli, które wzbudzały w niej paniczny strach. Gdy popuszczała wodze fantazji, wyobrażała sobie, że za personaliami Klausa Engela ukrywa się ktoś zupełnie inny. Człowiek, którego dawno temu pogrzebała na cmentarzu, lecz nie pozwoliła na to, by umarł w jej sercu. Te rojenia nie miały racji bytu, gdyż zamiast pozwalać czasowi na zabliźnianie ran, na nowo je rozdrapywały.
Wiem, że w naszym życiu zachodzi wiele zadziwiających przypadków. Ten jednak jest absolutnie niemożliwy. Bądź rozsądna, dziewczyno! – karciła w duchu samą siebie. Gdyby Eugeniusz żył, nie dopuściłby do tego, byś usychała z tęsknoty i rozpaczy w przekonaniu, że umarł. Na pewno dałby znać, że jest cały, zdrowy i bezpieczny. Nawet jeśli nie wprost, to w jakiś zawoalowany sposób.
Klaus nigdy nie napisał w liście niczego, co mogłoby sugerować taką sytuację.
Coś miękkiego musnęło dłoń kobiety. Podniosła leniwie powieki i spojrzała na podołek. Zobaczyła niewielkie białe piórko, które wylądowało na kopercie. Uśmiechnęła się – właśnie poczuła osobliwe ciepło w okolicy serca.
ROZDZIAŁ 1
Jaka róża, taki cierń – nie dziwi nic
Jaka zdrada, taki gniew – nie dziwi nic
Jaki kamień, taki cios – nie dziwi nic
Jakie życie, taka śmierć[2]
[2] Fragment tekstu piosenki Jaka róża, taki cierńz repertuaru Edyty Geppert. Słowa: Jacek Cygan, muzyka: Włodzimierz Korcz.
Odwieczny cykl życia
Rok 1985
Justyna Trzeciak spoglądała w lustro zawieszone w przedpokoju. Odziana była w prostą czarną sukienkę z krótkim rękawem. Obawiała się, że mimo ewidentnie letniego fasonu żałobny strój nieźle da jej w kość, gdyż dzień należał do upalnych. Przez moment rozważała, czy wypada ozdobić szyję jakimś wisiorkiem lub koralami. Sięgnęła nawet po lekko opalizujące czarne fasetowane paciorki, lecz z chwilą, gdy przyłożyła je do szyi, przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz wywołujący gęsią skórkę.
Déjà vu? – Wzdrygnęła się na niejasne wspomnienie, które zamajaczyło w jej myślach.
Gdzieś kiedyś już widziała samą siebie z podobnymi paciorkami. Wtedy dławiły jej krtań, odbierając płucom możność zaczerpnięcia powietrza.
Wrzuciła błyskotkę do niewielkiego pudełka stojącego na podręcznym stoliku przed lustrem. Pogrzeb zdecydowanie nie należał do tych okoliczności, gdzie próżność miałaby rację bytu.
Nie żeby była próżna!
Po wyjątkowo chudych latach przyszedł czas, gdy mogła sobie pozwolić na nieco więcej. Pomoc ze strony Klausa oraz Tymoteusza korzystnie wpłynęła na stan jej budżetu. Choć Trzeciakowa wzbraniała się przed przyjmowaniem czegokolwiek, mężczyźni z uporem obdarowywali dwie wdowy oraz dwójkę nastolatków.
Dzwonek do drzwi wytrącił ją z krótkiej zadumy. Z przyzwyczajenia wstrzymała oddech, zerkając przez otwór judasza. Właściwie od dawna nikt jej nie nękał, więc teoretycznie nie miała powodów do niepokoju, lecz od czasu aresztowania Eugeniusza każdy dzwonek czy energiczniejsze stukanie przyprawiały ją o nieprzyjemny skurcz żołądka.
Na korytarzu stał listonosz. Miał ze sobą kolejną przesyłkę z Niemiec zachodnich. Przynoszenie paczek zdążyło mu już spowszednieć, nie komentował tego, że raz w miesiącu wnosi po trzeszczących drewnianych schodach ciężki karton.
Czasami pudła nosiły ślady otwierania. Listy przeglądał cenzor. Znikały jakieś drobiazgi i zagraniczne banknoty. Helena i Justyna wielokrotnie prosiły Engela, by nie przysyłał im pieniędzy. Raz wspomniały, że to daremny wydatek, jako że gotówkę ktoś ukradł. Od tamtej pory Klaus zaczął ją chować w bardzo przemyślny sposób do opakowań z produktami. Bywało, że wszywał pieniądze w maskotki lub odzież. Planował to z wyprzedzeniem, gdyż zawsze w liście dawał sugestie co do tego, gdzie kobiety mają poszukiwać marek przy otwieraniu kolejnej przesyłki. I po wielokroć powtarzał, że nie zaprzestanie wysyłania gotówki, ponieważ jako człowiek samotny, mający jedynie przybraną matkę, nie ma dużych wydatków. Niech mu więc nie zabraniają drogie przyjaciółki z Polski zadośćuczynienia w ten sposób swemu wewnętrznemu impulsowi, by nieść pomoc osobom w trudniejszej sytuacji. Był doskonale poinformowany na temat kulejącej gospodarki kraju. Wiedział o rosnących cenach, pustych sklepowych półkach i gigantycznych kolejkach, gdy „rzucano” do sprzedaży jakiekolwiek towary. W lot odgadywał potrzeby Wetlikowej oraz Trzeciaków.
Od dłuższego czasu do każdej paczki dołączane były dwa listy. Jeden z nich, ogólny, Klaus kierował do wszystkich domowników. Drugi adresował wprost do Justyny. Ten miał charakter bardziej osobisty i przyjacielski. W korespondencji z Trzeciakową Engel nie tylko wypytywał o to, „czy aby na pewno Frau Helenka czuje się dobrze i czy dba należycie o siebie”. Dzielił się także z Justyną różnymi przemyśleniami, o których zapewne nie chciał mówić domniemanej matce. Przesyłał również wiele słów otuchy dla samotnej kobiety. Wyrażał swój podziw dla niej. Regularnie wymieniana poczta zbudowała pomiędzy nimi pewien rodzaj bliskości. Z myślą o nim Justyna kupiła swego czasu podręcznik do nauki języka niemieckiego. Uczyła się obcej mowy, lecz listy wciąż pisywała po polsku. Wstyd by jej było, gdyby napisała coś z błędem. Wszak Klaus tak interesująco potrafił ubierać swoje myśli w słowa! Poza tym od jakiegoś czasu cała korespondencja prowadzona była w języku polskim – Engel uparł się, że jemu łatwiej będzie zatrudniać i opłacać tłumacza.
Wyobrażała go sobie jako człowieka inteligentnego, oczytanego erudytę. Na pewno miał nienaganne maniery i potrafił odnaleźć się w każdej sytuacji. Nigdy nie uraził jej żadną swoją wypowiedzią. Umiejętnie natomiast wydobywał z niej zwierzenia. Był drugą po cioci Helenie osobą, której opowiedziała o okolicznościach związanych z odnalezieniem Eugeniusza i wspomniała o sennych koszmarach. I tylko on potrafił tak to skomentować, że poczuła ciepło na sercu.
Wciąż z głębokim żalem podkreślał, że na razie nie może przyjechać do Polski, choć bardzo tego pragnie. I nawet nie jest w stanie powiedzieć, czy zrobiłby to, gdyby w kraju zaszły radykalne zmiany ustrojowe, choć takich nic nie zwiastowało. Delikatnie sugerował, że na przeszkodzie stoi nie tylko jego kondycja i przywiązanie do niemieckiej matki.
Justyna pokwitowała odbiór przesyłki. Zawołała Michała, który siedział przed odbiornikiem telewizyjnym, i poprosiła go o pomoc w przeniesieniu pudła do kuchni. W tym wyjątkowo smutnym dla rodziny dniu nawet upominki zza Odry nie wpłynęły na poprawę humorów. Zresztą nie było czasu na rozpakowanie zawartości, gdyż zaraz powinni pojechać na cmentarz. Justyna ograniczyła się wyłącznie do wyjęcia listów. Od razu jeden z nich odczytała na głos w pokoju cioci. Z drugim przysiadła na wersalce u siebie. Szybko przebiegła wzrokiem po kilku stronach, chciwie łowiąc wynurzenia Klausa. Wiedziała, że po powrocie do domu przeczyta go powtórnie – spokojnie, i w większym skupieniu. Teraz najbardziej poruszyło ją kilka zdań.
Droga Przyjaciółko, przemyśl, proszę, jeszcze raz moją propozycję. Tak bardzo zależy mi na naszym osobistym spotkaniu. Rad bym ugościł w moich skromnych progach i panią Helenkę, i Ciebie, i Twoje dzieci. Pani Helena wymawia się od podróży starością oraz chorobami, co doskonale rozumiem. Zdaję sobie sprawę z niewygód, na jakie byłaby narażona. Przysięgam na Boga, że gdyby istniała taka możliwość, sam bym u Was zawitał. Błagam, Justyno! Muszę coś ważnego wyznać, lecz mogę to zrobić jedynie osobiście. To sprawa wielkiej wagi – w grę wchodzi życie i śmierć.
Rzeczywiście zapraszał je do siebie tuż po tym, gdy ogłoszono zniesienie stanu wojennego. Gotów był zorganizować całą wyprawę, byle tylko wyraziły zgodę. Wtedy Helena przyklasnęła pomysłowi Engela, choć przyznawała, że perspektywa takiej podróży jest dla niej po prostu przerażająca.
Niestety, żadna z nich nie otrzymała paszportu.
Jakiś czas później Klaus ponowił propozycję, lecz wtedy Helenie zaczęło szwankować zdrowie. Właściwie przez całą minioną zimę staruszka niemalże nie wychodziła na zewnątrz. Po mieszkaniu poruszała się wolno i za pomocą laski. Narzekała na kołatanie serca. W styczniu spędziła dwa tygodnie w szpitalu, do którego zabrała ją karetka pogotowia. Oczywiście Wetlikowa usiłowała bagatelizować dolegliwości. Zwalała winę za niedołęstwo na bezlitośnie upływający czas. A niekiedy wprost mówiła o tym, że swoje już przeżyła i może nareszcie umrzeć. Bo choć nie było jej przeznaczone ostatnie przytulenie rodzonego dziecka, to sama świadomość, że Teoś żyje, pozwalała jej na zamknięcie oczu.
Nie dopuszczała do siebie myśli, że Klaus nie jest tym, za kogo go uważała.
Justyna poskładała list od Engela.
Wiedziała, że i tym razem nie będzie w stanie spełnić jego prośby. Nie pojedzie do Niemiec, gdyż nie mogłaby zostawić Helenki. Nie teraz, gdy na rodzinę spadło kolejne nieszczęście, zbierając śmiertelne żniwo. W innych okolicznościach pewnie zdołałaby uprosić kogoś z krewnych, by zaglądał na Cieszkowskiego i otoczył opieką starowinkę. Pod warunkiem, że otrzymałaby paszport.
– Michaś, Jola! Jesteście gotowi? – zapytała nastolatków.
– Już dawno – odparł syn.
– Dobrze, to wychodzimy. Idę po ciocię.
Staruszka także była ubrana. Czekała w swoim pokoju, gładząc suchą, pomarszczoną dłonią kopertę z ostatnim listem z Dortmundu. Gdy Justyna do niej przyszła, Hela podniosła oczy o wiecznie zaczerwienionych powiekach.
– Nie dane mi go będzie zobaczyć, Justysiu – powiedziała drżącym głosem. – Mój kres jest coraz bliższy.
– Co też mówisz, ciociu! – delikatnie wyraziła oburzenie Trzeciakowa.
– Wiem to dobrze, córciu. Ale może ty pojedziesz do Niemiec. Obiecaj mi więc, dziecko, że gdy tylko nadarzy się sposobność, powiesz ode mnie Klausowi, że kochałam go ze wszystkich sił. I że świadomość jego istnienia dodała mi otuchy u kresu. Ucałujesz go ode mnie i uściskasz – poleciła.
Justyna spoglądała na nią z przerażeniem. Jeszcze nigdy Wetlikowa nie mówiła o tej sprawie aż tak bardzo wprost. Boże… Czy ona coś przeczuwa? – jęknęła w duchu.
– Ciociu… Ciotuchno moja kochana!
– Cii… Nie frasuj się, Justysiu. Taka kolej rzeczy. Jeszcze nie dzisiaj, może nie jutro, ale już niebawem i mnie zabierze Święty Piotr. Odejdę w spokoju, wiedząc, że Teoś przeżył. Ty porozmawiasz z nim w moim imieniu i powiesz mu, że czekałam na niego całe życie. I nawet przez moment nie straciłam nadziei na jego odnalezienie.
Mirella nienawidziła pogrzebów. Ponure uroczystości na nowo zapełniały jej wyobraźnię myślami o robactwie i rozkładzie ciała. Nic nie wzbudzało w niej równie obezwładniającego przerażenia. W desperackiej próbie rozładowania frustracji sprowokowała nawet sprzeczkę z mężem o jakąś bzdurę. Zwykle awantury odwracały jej uwagę od innych przykrych spraw. Tym razem nawet to nie pomogło.
– A może przestałabyś w końcu stroić fochy? – burknął mąż.
Był już gotowy do wyjścia. Czekał na połowicę, która z wyjątkowo cierpkim wyrazem twarzy grzebała w szkatułce z biżuterią w poszukiwaniu złotej bransoletki. Jej mina nie miała absolutnie nic wspólnego z żałobą, rozpaczą czy cierpieniem, ale znamionowała jedynie jakąś absurdalną złość.
– Jak mi się będzie chciało – warknęła Mira. Potem pomyślała, że może jednak nie powinna na razie warczeć na ślubnego, gdyż męskie ramię może być nader pożądane na cmentarzu w sytuacji, gdyby znowu poczuła zawroty głowy. Ta przypadłość męczyła ją w podobnych sytuacjach. – No dobrze. Niech będzie zgoda – dodała po chwili.
– Nareszcie. – Mężczyzna odetchnął z ulgą. Wcześniej dręczył go niepokój, że Mirella niefrasobliwie narobi mu wstydu wśród swoich krewnych. Już i tak wiedział, że Trzeciakowie spoglądają na niego z pewnego rodzaju politowaniem. Mieli go prawdopodobnie za mydłka, który nie ma nic do gadania i jest całkowicie podporządkowany swej ślubnej. Takie stwierdzenie zdecydowanie nie pokrywało się ze stanem faktycznym, czego jednak nikt spoza ścisłego kręgu domowników nie był w stanie obiektywnie ocenić.
– Prochem jesteś i w proch się obrócisz.
O wieko trumny pacnęła pierwsza grudka. Po niej następne. Ponad nieprzyjemny głuchy łoskot przebił się żałosny szloch Franciszki.
To nie mogło być prawdą! Nie mogła opuścić jej kolejna bliska istota. Pochowała już tak wiele osób drogich swemu sercu, a teraz nieubłagana kostucha zebrała kolejne żniwo.
Tylko zaraz, zaraz… kto tak właściwie spoczywa w niknącej pod kopcem skrzyni?
Trzeciakowa przycisnęła mokrą chusteczkę do ust i na chwilę stłumiła jęk rozpaczy. Spojrzała bezradnie po zapłakanych twarzach żałobników. Zatrzymała oczy na Agacie.
Czemu wygląda tak nieporządnie? Staro, ponuro, beznadziejnie… A Kazik? Kiedy on zdążył zmarnieć do tego stopnia? Ma pochylone plecy, wąs mu posiwiał. I Tymek też stracił nagle swój młodzieńczy wigor. Co oni ze sobą zrobili? – zżymała się w duchu. Przecież to jeszcze dzieciaki! A gdzie zniknął Leon?
Próbowała odszukać wzrokiem małżonka, lecz nigdzie go nie dostrzegła. Jakby zapadł się pod ziemię. Nagle jej wzrok spoczął na tabliczce zamocowanej do prostego drewnianego krzyża, który grabarz wbijał właśnie w świeżo usypaną pryzmę.
– Nie! – jęknęła w rozpaczy. – Nie! To niemożliwe. Nie mój Leoś! Leosiu, Leosiu! Jak mogłeś mi to zrobić? – krzyczała, spoglądając na grób zmarłego cztery dni wcześniej męża.
Jak przez mgłę wróciło do niej przerażające wspomnienie feralnego dnia, gdy zaaferowany Kazimierz przyniósł im wieści o tym, że od kilku godzin Kinga walczy w szpitalu o życie. Byłoby biedactwo utonęło, bo ratownicy wyciągnęli ją bez czucia i oddechu z wody. Co za licho poniosło Tymka z rodziną nad ten cholerny Balaton na Bartodziejach?
Dziecko trafiło na intensywną terapię, lecz rokowanie było przerażające. Lekarze powściągliwie opiniowali, że prawdopodobnie niedotleniony mózg nigdy nie będzie równie sprawnie funkcjonował, jak przed podtopieniem. Na dodatek został zerwany rdzeń kręgowy w odcinku szyjnym, co zapewne poskutkuje dożywotnim niedowładem ciała.
Ile tak dramatycznych informacji może znieść serce osłabione wiekiem i chorobami?
Zbyt wiele trudnych chwil spadło w minionych latach na rodzinę, by Leon był w stanie to przeżyć. Ani słówka nie pisnął, gdy Kazik skończył zdawanie relacji ze szpitala. Stęknął tylko, przyłożył dłonie do klatki piersiowej, a potem padł z otwartymi oczami na dywan. Nawet nie zdążyli go pochwycić.
To kostucha złapała starca w swój drapieżny uścisk.
Jak teraz znieść kolejne dni, tygodnie czy miesiące bez mężczyzny, który zawsze był obok? Bez kogoś, z kim upłynęło ponad pięćdziesiąt lat życia?
– Nie płacz, mamusiu. Nie płacz.
Franciszka spojrzała na córkę, która mocno podtrzymywała jej ramię.
Choćbym był święty i kryształowy, nie umknę przed przeznaczeniem i karą za winę. Dlaczego więc mam cierpieć w dwójnasób? – rozmyślał Tymoteusz, zerkając przez okno biura za odchodzącą Barbarą. Ona skończyła już pracę, on miał w perspektywie posiedzenie zarządu.
Mimo upływu czasu jego uczucie do tej kobiety nie stygło. Tęsknił szaleńczo. Marzył o tym, by znowu łączyła ich taka sama bliskość jak przed laty. W ich związku nigdy nie chodziło tylko o fizyczność. Nie każde spotkanie kończyło się zmysłowymi uniesieniami. W rzeczywistości znacznie ważniejsze były wspólnie spędzone chwile.
Wspominał godziny upływające na rozmowach. Wyjazdy „na delegację” do Torunia, gdy po prostu spacerowali po obcym mieście, gdzie nikt ich nie znał. Mogli przechadzać się – niczym narzeczeństwo – ze splecionymi dłońmi. Przesiadywać w kawiarniach bez obawy, że zostaną nakryci. Pójść razem na przedpołudniowy seans do kina. Czasami zabierał kochankę na zakupy do domu Mody Polskiej. Czekał, aż przymierzy naręcze ubrań i zaprezentuje mu się w każdej z tych kosztownych kreacji. Pomagał jej w wyborze najpiękniejszej, tej wymarzonej, płacił za nią, a potem z zachwytem spoglądał na Basię, gdy przychodziła w nowym nabytku do biura. Była szczupła, zgrabna i dość wysoka, więc na niej nawet wór pokutny musiałby pięknie leżeć.
– Ładnemu we wszystkim ładnie – zachwycał się, ilekroć widział ją w czymś nowym. – Jesteś najszykowniejszą kobietą, jaką znam.
Smutna prawda. Choć Elżunia miała szafę wypełnioną drogimi fatałaszkami, nigdy nie wyglądała równie ponętnie co Szydłowska. Może z racji wieku, wszak dzieliły je niemalże dwie dekady. A może dlatego, że choć ślubna zdołała zrzucić parę nadprogramowych kilogramów, to i tak wciąż była zbyt masywna w porównaniu z rywalką?
A może wpływ na jego uczucia miało to, że małżonka zachowywała się niczym nobliwa matrona – zawsze z godnością, zawsze stosownie do okoliczności, i pod wieloma względami przypominała swoją matkę – damę w każdym calu – tak idealną, że aż człowiekowi robiło się niedobrze na samą myśl o przebywaniu w jej towarzystwie. Gdy jeszcze teściowa żyła, Tymek wciąż odnosił wrażenie, że jest przez nią obserwowany z zacietrzewieniem sępa czatującego na padlinę. Czekała na każde uchybienie i potknięcie, a gdy kogokolwiek na czymkolwiek przyłapywała, dawała temu wyraz czy to gniewnym ściągnięciem brwi, czy komentarzem.
Elżunia, być może w dużej mierze nieświadomie, coraz częściej powielała jej zachowania. Tresowała swoje pociechy, by prezentowały światu nienaganne maniery oraz eleganckie słownictwo. Proszę, dziękuję, przepraszam – te wyrazy gładko wypływały im z ust. Dla żony istotne było, by dzieci do siebie odnosiły się ładnie i grzecznie, a do rodziców zawsze z największym szacunkiem.
Jedynie Mirella umykała matczynym standardom, Tymek doskonale o tym wiedział, ponieważ niejeden raz słyszał siarczyste przekleństwa padające z ust najstarszej latorośli. Przymykał jednak na to oko – przynajmniej póki jemu i Elżbiecie nie okazywała grubiaństwa – gdyż była kobietą temperamentną, obdarzoną impetem i pazurem.
Tak czy inaczej młodzieńczy wigor Barbary stanowił przyjemną odmianę po wielkopańskich nawykach ślubnej. Przy niej wypoczywał i odnosił wrażenie, jakby ubyło mu lat.
Mieli swoje własne małe rytuały. Gdy spacerowali razem, lubiła go obejmować i wsuwać kciuk w szlufkę jego paska. Po każdej randce Tymek zostawiał na biurku Basi zaklejoną kopertę, a w niej kartkę pocztową z kwiatami. Na odwrocie rysował długopisem dwa serca. Często na powitanie zamiast go pocałować, Basia pocierała nosem o nos ukochanego.
– Jak Eskimosi. Tylko wspólnego igloo brak – rzucała żartem.
W tych słowach nie było ani smutku, ani przygany. Rozmawiali o tym niejednokrotnie. Wiedziała, że on nie może porzucić niestabilnej emocjonalnie żony. Z tego samego względu, choć skóra cierpła mu na samą myśl o takiej możliwości, akceptował to, że pewnego dnia ukochana zechce założyć rodzinę i urodzić mężowi dzieci.
Gdy z nią zrywał, myślał, że zdoła zapomnieć. Pocierpi parę dni, potem ból zelżeje. Zobaczy, że ona ukoiła tęsknotę w cudzych objęciach i zaczyna odżywać oraz rozkwitać pod wpływem nowej miłości. Uprosił ją, by mimo ich rozstania nie odchodziła z Zachemu.
Ona także cierpiała, widział to w jej spojrzeniach przepełnionych tęsknotą.
To wszystko pozwalało mu lepiej wczuć się w sytuację Romka. Już nie potępiał siostry i przyjaciela. Nawet jeśli przez krótki czas uważał, że dopuścili się czegoś niestosownego, szybko przejrzał na oczy. No bo cóż niestosownego było w miłości?
Teraz żal mu było odtrąconego mężczyzny. Nie mógł zrozumieć Agaty i jej dziwacznej logiki. Jakie znaczenie miało to, że Romek jest esbekiem? W końcu z tego wynikało więcej korzyści niż szkód. Za jakiś czas ludzie przestaną wracać do fatalnych wydarzeń związanych z uprowadzeniem księdza Popiełuszki. Już i tak coraz mniej się o tym mówiło. A Roman nie miał z tą akcją absolutnie nic wspólnego. Tymoteusz wierzył w niewinność przyjaciela.
Jutro zaproszę Basię do kawiarni – postanowił.
Ciąża zdecydowanie nie służyła Mirelli. Choć brzuch jeszcze jej nie urósł, kobieta już czuła się ociężała niczym słonica. Zdecydowanie nie uważała swego stanu za błogosławiony i właściwie żałowała, że poinformowała męża o spodziewanym powiększeniu rodziny. Zrobiła to jednak pod wpływem impulsu w momencie, gdy mieli jeden z okresów zawieszenia broni. Na co dzień toczyli ze sobą coś w rodzaju wojny podjazdowej, ale czasami dochodziło do spontanicznego pojednania. W takich chwilach było pomiędzy nimi słodko i czule. Alex przynosił jej wtedy kwiaty lub upominki, podawał śniadanie do łóżka. Ona rewanżowała się kolacjami przy świecach i romantycznymi kąpielami we dwoje, które miały finał w sypialnianym zaciszu. No i właśnie jednego z tych miłych wieczorów poniosła ją szczerość.
Przez kilka dni przeżywali wspólną radość. Braun był wręcz podekscytowany myślą o tym, że zostanie ojcem. Nosił ją na rękach i okazywał czułość w dwójnasób. Ignorował kaprysy i humory połowicy. A potem sytuacja wróciła do normy, w domu znowu zagościły ich codzienne utarczki. Może tym razem na nieco mniejszą skalę, gdyż Mirelli zwyczajnie brakowało sił na przepychanki słowne, a i Aleksander odrobinę się hamował z uwagi na odmienny stan żony. Gdy jednak ta zaczynała na męża bluzgać, wykorzystując najobelżywsze inwektywy ze swojego słownika, nie pozostawał jej dłużny.
Matce też już zdążyła wspomnieć o dziecku, choć zrobiła to bardziej z myślą o tym, by rodzicielka przestała ją męczyć o odwiedzenie Kingi w szpitalu. Elżunia oczywiście nie omieszkała podzielić się nowinami z całą resztą rodziny.
Kurwa! I po co było o tym mówić? – jęczała Mirella pochylona nad sedesem. W ustach wciąż czuła nieprzyjemny smak pozostawiony przez torsje. Była zła na samą siebie. Gdyby bowiem zapanowała nad swym długim językiem, teraz nic by jej nie doskwierało. Przecież mogła wybrać prostszą opcję i pójść na zabieg.
Jestem skończonym głupcem – rozmyślał Dereń, stojąc w oknie garsoniery na Kapuściskach – tej, którą przed laty kupił z myślą o schadzkach z Kostową. Dzisiaj ta klitka służyła mu za całe mieszkanie.
Spoglądał na podwórko. Bez większych emocji śledził wzrokiem chłopaków grających w piłkę. Tak niewiele brakowało, a pomiędzy nimi biegałby jego syn. Niekoniecznie w tym samym miejscu, bo być może mieszkaliby gdzieś indziej. Prawdopodobnie Piotrek miałby innych kolegów. Ale na pewno w każdej wolnej chwili pryskałby z domu, by toczyć boje o strzelenie kolejnej bramki.
– Te cholerne baby! – zżymał się. – Że też muszą wszystko tak bardzo komplikować.
Przed paroma miesiącami, tuż po tym, jak Agata z nim zerwała, pojechał na Miedzyń. Nie wiedział, czemu to robi, wszak już wtedy przemieszkiwał tutaj, szukając jednocześnie lepszego lokum dla rodziny, którą miał niebawem założyć. Może wiodło go tam wieloletnie przyzwyczajenie? A może potrzeba rozmowy z kimś, kogo znał od wielu lat?
Na Miedzyniu wciąż jeszcze mieszkała Janina. Nie chciała opuszczać domu i kręciła nosem na każde mieszkanie, które oferował jej w zastępstwie willi. Wyrzucić kobiety stamtąd nie mógł, gdyż musiał uważać na jej kochanka, człowieka o wysokiej pozycji społecznej. Gdyby wtedy wiedział, że trafił na kryzys ich związku, to może by tam nie polazł. Ale przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie wypytuje eksżony o to, jak jej się układa życie seksualne.
Wszedł bez dzwonienia do drzwi, przecież ten dom nadal należał do niego. Skierował kroki do salonu. Wyjął z barku butelkę wódki i sięgnął po szklankę. Nalał sobie mniej więcej połowę i wypił duszkiem.
– Aż tak bardzo cię suszy? – Dobiegł go głos Janki.
Odwrócił się. Kobieta siedziała na narożniku. Robiła manicure, a raczej bawiła się pilniczkiem do paznokci.
– Ostrzysz szpony? – odpowiedział pytaniem.
– Miło, że cię tu przyniosło. Rozgość się. Masz ochotę na coś do picia? – rzuciła cynicznie.
Brakowało mu sił na utarczki słowne. Ze szklanką w jednej dłoni i butelką alkoholu w drugiej podszedł do mebla i klapnął obok byłej żony. Odłożył szkło na ławę. Rozluźnił krawat, marynarkę rozpiął. Już wcześniej zostawił w holu płaszcz, przerzucając go niedbale przez kutą poręcz schodów.
– Przepraszam za najście – odparł, opierając plecy o poduszki. Zasadniczo nie powinien przepraszać, ponieważ formalnie wciąż był właścicielem willi. Miał pełne prawo, by w niej przebywać.
– Ciężki dzień? – odgadła.
Odwrócił głowę w jej stronę. Przytaknął. Przez cały czas, gdy żyli pod jednym dachem, wytrzymywał z nią dlatego, że ją lubił. Cechowały ją takt, poczucie humoru, ale i cierpliwość. Potrafiła znaleźć się w każdej sytuacji, mógł bez zażenowania bywać z nią wśród elit. Wzbudzała zachwyt, podziw i pożądanie, więc nic dziwnego, że zwrócił na nią uwagę sam towarzysz Zieliński. Ten romans trwał wiele lat i przysporzył korzyści również Romanowi.
Janina wstała. Przeszła po pomieszczeniu, pogasiła lampy. Zostawiła włączony tylko jeden z licznych kinkietów. Za oknami było ciemno. W salonie zapanował przyjazny półmrok. Drugie źródło światła stanowił ogień trzaskający w kominku. Kobieta wróciła na poprzednie miejsce. Nim usiadła, podała Romkowi szklankę, do której nalała wódki.
Mężczyzna pociągnął łyk. Alkohol go odprężył. Wściekłość na Kostową z wolna ustępowała. Roman jeszcze czuł nieprzyjemny ucisk w żołądku, rozczarowanie i frustrację, lecz nie miały już takiej wyrazistości, jak w chwili, gdy wzburzony decyzją ukochanej wsiadał do poloneza. Teraz dominowała myśl, że jest głupcem, który zaprzepaścił spokojne, poukładane życie, by gonić za iluzją.
Z perspektywy czasu Dereń nie potrafiłby odpowiedzieć na pytanie, jak to możliwe, że tamtego wieczoru wylądował w sypialni z byłą żoną. Jak doszło do tego, że trafili razem do łóżka, zdzierając z siebie ubrania, by później kochać się w szale dzikiej pasji. Może gdyby wtedy przewidział, jakie to pociągnie za sobą konsekwencje, nie pozwoliłby, aby namiętność wzięła górę.
Był mistrzem w podejmowaniu błędnych decyzji życiowych.
O ile jego kariera zawodowa zawsze przebiegała pomyślnie i na tym polu święcił triumfy, to prywatnie przypominał idącego po omacku ślepca, który za każdym razem trafia na niewłaściwą drogę.
Teraz dokonywał rachunku zysków i strat. Niestety wynik końcowy wypadał fatalnie.
Został sam w tej cholernej kawalerce. Nie miał żony ani kochanki. Piotrek znowu zachowywał się nieufnie i trzymał dystans – zapewne był to wpływ najstarszych Trzeciaków. Przyjaciele też się odsunęli, przytłoczeni ciężarem własnych problemów. Stracił dom i daczę. Dom zawłaszczyła Janina, daczę sprzedał, gdy wychodziła za mąż Magda. Trzeba było wyprawić córce wesele i zapewnić przyzwoity start w nowe życie. Natomiast w najbliższej perspektywie czekało go płacenie alimentów na dziecko, którego oczekiwała eksżona. Termin porodu wypadał za kilka dni. Bezdyskusyjnie to miał być jego potomek. Gdy Romek próbował zakwestionować ojcostwo, przyjechał do niego Adam Zieliński. Mężczyzna wprost oznajmił, że choć zerwali z Janiną, wciąż poczuwa się do ochrony jej interesów. Gdy Roman zasugerował, że to Adam mógł być sprawcą tego hm… zajścia, usłyszał nader szczerą odpowiedź.
– Wazektomia, towarzyszu. Z tym nie można dyskutować.
Już nie próbował ratować swojego związku z Agatą.
Najpierw nie zrobił nic, gdyż uważał, że Kostowa potrzebuje trochę czasu, by ochłonąć. Zadziałała pod wpływem impulsu. W tamtym okresie wszyscy żyli najpierw uprowadzeniem, a następnie śmiercią księdza Popiełuszki. Dyskutowano o tym na ulicy, w tramwajach, zakładach pracy i domach. Snuto domysły, przekazywano z ust do ust plotki. Pomstowano na urzędników państwowych. A nade wszystko wyklinano ludzi takich jak on – odpowiedzialnych za bezpieczeństwo wewnętrzne kraju. Ufał, że gdy emocje opadną, sytuacja wróci do normy i Agata odpuści.
A potem niczym grom z jasnego nieba spadła na niego wiadomość, że zostanie ojcem! Tej nowiny nie potrafiłby wytłumaczyć Agacie. No bo jak niby miałby jej powiedzieć, że wprost od niej pojechał do byłej żony? Miałby skamleć o chwilę uwagi i tłumaczyć, że go poniosło, choć od wielu lat powtarzał, że nic go nie łączy z Janiną?
O ile pierwsza ciąża była dla Manueli sporym zaskoczeniem, na dodatek mocno krzyżującym plany życiowe, to decyzja o ponownym powiększeniu rodziny podjęta została w sposób całkowicie świadomy i dogłębnie przemyślany. Wszak powszechnie wiadomo, że łatwiej jest wychować dwójkę dzieci jedno po drugim. Niewielka różnica wieku pomiędzy rodzeństwem pozwala na wspólne zabawy oraz budowanie mocnych więzi.
Ślusarkowa bardzo szybko zweryfikowała swoje ambicje i postanowiła, że dopuści do głosu nie egoizm, ale racjonalizm. Bo w jej mniemaniu egoizmem byłoby, gdyby teraz zabrała Juliusza i wyjechała na studia do Łodzi. Albo gdyby zostawiła dziecko pod opieką taty i dziadków, a doraźnie żłobka. Czułaby się z tym po prostu źle. Juluś, choć trochę absorbujący, zawładnął jej sercem. Za nadrzędne uważała dobro synka.
O tym, że rodzina urośnie w siłę, dowiedziała się krótko przed pogrzebem dziadka. A ponieważ Trzeciakowie byli do głębi poruszeni nagłą śmiercią Leona, uznała, że nie wypada w takiej chwili epatować radością. Dopiero po kilku dniach pojechała na Kapuściska, by przekazać miłą nowinę najpierw rodzicom, a następnie babci i całej reszcie rodziny.
Tydzień później wpadła do niej z wizytą Mirella i po krótkiej pogawędce o wszystkim i o niczym oznajmiła, że i ona będzie miała potomka.
– Ale będzie fajnie – snuła plany. – Będę do ciebie przyjeżdżała, żebyśmy razem chodziły na spacery po parku. Mój tatko już myśli o kupnie wózka. Wiesz, jaki on jest: każda rzecz musi być najlepszej jakości. Pewnie szarpnie się na coś zagranicznego, w końcu to będzie pierwszy wnuk. A ty będziesz miała nowy czy dorzynasz starego rupiecia?
– Jakoś nie czuję potrzeby, by wydawać pieniądze. Ten, który miałam przy Julku, w zupełności mi odpowiada.
– Jak chcesz. – Mirella wzruszyła ramionami. – Ale z tego, co pamiętam, on był już wcześniej używany. Pewnie jest mocno zużyty i brudny.
– Wystarczy, że go dokładnie umyję. Ciuszki też mam po synku, a przed nim nosiła je córka kuzynki Alberta.
– Nie opatrzyły ci się jeszcze? Ja na twoim miejscu coś bym dokupiła.
– Nie. Dziecko rośnie tak szybko, że nie zdążyły mi się znudzić. Nie są wypłowiałe ani zniszczone. No i sama wiesz, jak trudno dostać coś sensownego. Jestem pewna, że później posłużą jeszcze niejednemu dziecku. Poza tym babcia Waleria już dzierga na drutach ładny sweterek.
– Mami da – zabrzmiał nagle dodatkowy głosik.
Do siedzących w pokoju kobiet podszedł chłopczyk ubrany w krótkie spodenki i spraną koszulkę. Mirella skrzywiła się nieznacznie. Ona w życiu nie ubrałaby swojego dziecka w coś tak brzydkiego. Maluch pociągnął matkę za rękę. Kobieta wstała i na moment wyszła. Po chwili wróciła z kubkiem, w którym zapewne była herbatka ziołowa. Dała naczynie dziecku. Julek usiadł na dywanie i zajął się zawartością.
– A tak właściwie skąd wiedziałaś, czego chciał? – zapytała Mira.
– To się po prostu wie.
– Ale przecież mógł oczekiwać czegoś innego. Cukierka na przykład.
– Jeszcze nie jada cukierków. Mógłby się zadławić. Obiad zjadł godzinę temu, więc nie jest głodny – wyjaśniła krótko Manuela.
– No a wcześniej? To znaczy tuż po tym, jak go urodziłaś. Czy wtedy od razu wiedziałaś, czego potrzebuje?
– Może nie od razu, ale to bardzo szybko przychodzi. Juluś inaczej płakał z głodu, a inaczej, gdy miał mokro. Kiedy bolał go brzuszek, robił się czerwony na buzi i naprężał ciałko. To naprawdę łatwe. Instynkt ci wszystko podpowie.
Kuzynka spoglądała na nią bez przekonania.
– Ale teściowa na pewno dużo ci pomagała na początku – stwierdziła.
– Tyle o ile. Czasami zabawiała Juliuszka, gdy musiałam coś zrobić albo dokądś pójść.
– A Albert? Bo z tego, co wiem, mężczyźni nie są szczególnie chętni do opieki nad niemowlakami.
Manuela rozciągnęła usta w uśmiechu. Przez moment zastanawiała się, co odpowiedzieć kuzynce. Prawdę czy podkoloryzowaną wersję? Napędzić jej strachu czy przeciwnie? Ostatecznie postawiła na szczerość.
– Owszem, jest bardzo pomocny. Świetnie potrafi zabawić Julka. Wtedy, gdy przechodziliśmy przez wyrzynanie się ząbków, wstawał do niego w nocy i nosił go na rękach. Ale jeśli pytasz o zmianę pieluch czy kąpiel, to przyznaję, że bywało różnie. Przewijał małego tylko wtedy, gdy było mokro. Przy kupie wołał na pomoc mnie albo babcię.
Uwadze Ślusarkowej nie uszło delikatne wykrzywienie twarzy przez Mirellę. Czyli jednak trochę ją wystraszyła, choć nie miała takiej intencji.
– Mężczyźni to chuje – skwitowała Wilimowska-Braun. – Do niczego się nie garną.
– Nie mów tak przy dziecku – zaprotestowała Manuela.
– Czemu? Przecież i tak nie rozumie, co powiedziałam.
– Dzieci rozumieją więcej, niż myślisz, i szybko wszystko chłoną.
Jakby w odpowiedzi na jej słowa, Juliusz powtórzył:
– Uje, uje!
– No widzisz? – Zdenerwowana Manuela posłała Mirze karcące spojrzenie. – Jak ja teraz wytłumaczę babci lub Albertowi, że mały zna takie słowo?
– Nie przesadzaj. Może nie chodziło o tamto. Skończył pić i pewnie chciał powiedzieć „dziękuję”.
– Kuje, kuje!
Szkoda, że nie można sobie wybierać krewnych – westchnęła Ślusarkowa. Gdyby to od niej zależało, Mirella nigdy w życiu nie byłaby jej kuzynką. O wiele milej spędzała czas z Beatą Kost. A już najlepsi byli przyjaciele, na których zawsze mogła liczyć. Nie przemawiała przez nich interesowność.
Tacy Jeżowscy na przykład! Byli młodym małżeństwem zbliżonym wiekowo do niej i Alberta. Mieli córeczkę, Lenkę, która przyszła na świat kilka miesięcy po Juliuszu. Mieszkali w niedużym domku jednorodzinnym na osiedlu Jachcice, co nie przeszkadzało im w utrzymywaniu regularnego kontaktu ze Ślusarkami. Znajomość zaczęła się przyjaźnią licealną chłopaków, potem dołączyły Ania i Manuela. Dziewczyny szybko znalazły wspólny język. Z Jeżowskimi czas mijał zdecydowanie przyjemniej niż w towarzystwie Miry i jej ślubnego. Zawsze mieli mnóstwo spraw do obgadania, łączyły ich zbliżone pasje oraz poglądy polityczne. Panowie aktywnie działali w opozycji, a panie wspierały ich jak tylko potrafiły. Poza tym obydwie młode mamusie chętnie wymieniały spostrzeżenia dotyczące opieki nad dziećmi i dawały sobie wzajemne wsparcie w trudnych chwilach. To było dla Manueli znacznie cenniejsze niż bufońskie zadęcie Mirelli, dla której absolutnie każda dziedzina życia była przedmiotem ukrytej rywalizacji.
Nie wątpię, że jej maluszek będzie miał najpiękniejsze ubranka. Dostanie śliczny nowy wózek i mnóstwo wartościowych upominków. Ale czy Mira nadaje się na matkę?
Ślusarkowa bardzo nie chciała myśleć źle o własnej kuzynce, lecz nie mogła oprzeć się wrażeniu, że dla Wilimowskiej-Braun dziecko będzie jeszcze jedną luksusową zabawką na pokaz.
Zdecydowanie wolałaby się w tej kwestii mylić!
Ciąg dalszy w wersji pełnej