Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
On ma piękny głos, który pociąga za sobą tłumy, blond włosy, które zapewniają mu rzesze fanek i życie, o którym każdy marzy.
Ona jest zwykłą uczennicą, ma dość nieudanych randek, tanich podrywaczy i tego, że w szkole jedyny temat tabu to „kto” i „z kim”. Chciałaby w końcu poznać kogoś, kto ma pasję i coś ciekawego do powiedzenia.
I wtedy wpada na pomysł… przeprowadzi wywiad do szkolnej gazetki ze swoim idolem – Arturem Gotzem! Cel, który postawiła sobie na horyzoncie, napędza ją do działania – w każdej wolnej chwili zapisuje sobie pytania, które mu zada. Kupuje bilety na koncert i umawia się z agentką Artura na prywatne spotkanie. Wreszcie jej marzenie się spełnia i poznaje piosenkarza. Ich pierwsze spotkanie okazuje się nie być ostatnim i tak rozpoczyna się znajomość, co do której Sonia snuje ogromne plany.
Na szkolnym korytarzu aż huczy od plotek – jak Soni udało się poznać Artura, jak wyglądało ich spotkanie? Wszyscy pilnie śledzą jej bloga i każdą nową wzmiankę o piosenkarzu, a ona, z głową w chmurach, zaczyna wagarować i nie zauważa, kiedy jedno kłamstwo rozpętuje całą lawinę kolejnych…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 167
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Text © copyright by Marta Fox 2016
Digital edition © copyright by Aleksandria Media sp. z o.o. 2024
Projekt okładki: Anna Slotorsz
Przygotowanie edycji elektronicznej: Emilia Domańska
ISBN 978-83-67940-55-9
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tego pliku nie może być rozpowszechniana i udostępniana publicznie w jakiejkolwiek formie zapisu i w jakikolwiek sposób bez zgody właściciela praw autorskich.
Aleksandria Media sp. z o.o.
al. Wojciecha Korfantego 138
40-156 Katowice
Sonia od dwóch miesięcy myślała o dniu, w którym skończy siedemnaście lat, i wyobrażała go sobie na różne sposoby. Bynajmniej nie dlatego, że pragnęła urodzinowej imprezy. Wręcz przeciwnie, obwieściła rodzicom, że nie chce świętować tradycyjnie, w zamian wolałaby wyjechać na sobotę i niedzielę do Krakowa. Powiedziała, że zaprosiła ją koleżanka, z którą na razie przyjaźni się wirtualnie, bo na Facebooku. Pokazała nawet profil koleżanki na portalu, czym uwiarygodniła swój wyjazd. Nie chciała opowiadać za dużo, bo w szczegółach można się łatwo pogubić, zwłaszcza kiedy niektóre fakty się przemilcza.
Rodzice zgodzili się bez dodatkowych pytań, być może roześmiane oczy koleżanki obecnej na fejsie jako Zuza Sarenka nie wzbudzały żadnych wątpliwości. Sonia dostała całe trzysta złotych gotówką, więc mogła być zadowolona. Obiecała, że zatelefonuje zaraz po przyjeździe i nazajutrz, kiedy będzie już siedziała w pociągu do domu. Babcia Nina przygotowała kanapki, jakby wnuczka wybierała się na długi rajd po górach, kiedy to warto mieć przy sobie zapas jedzenia i picia.
W sobotni ranek świeciło słońce. Rodzice Soni odsypiali piątkowy wieczór spędzony u przyjaciół, siostra, Aniela, też spała, bo zawsze lubiła długo spać, w przeciwieństwie do cioci Reny, schorowanej staruszki, siostry babci Niny. Ciocia Rena większość dnia spędzała na wózku inwalidzkim, ale była jeszcze na tyle sprawna, że z pomocą kul sama w nim siadała. Starsze panie zajmowały dwa pokoje na parterze domu pod lasem, choć ciągle w mieście, a Sonia z rodzicami i siostrą mieli dla siebie całą górę, gdzie były cztery niewielkie pokoje. Największy stanowił sypialnię rodziców, w której mama wygospodarowała sobie miejsce na biurko i dwa regały na książki. Najmniejszy zajmował ojciec, starczyło w nim miejsca tylko na półki z książkami, biurko i fotel. Siostry urządziły się w średniej wielkości pokojach, Soni z racji starszeństwa przypadł nieco większy.
Babcia Nina patrzyła, jak wnuczka zamyka furtkę, zarzuca na ramię mały plecak, który pomieścił szczoteczkę do zębów, dezodorant, dwa komplety bielizny, T-shirt, a także tablet i telefon komórkowy, nie licząc babcinych kanapek. Sonia nie odwróciła się, nie pomachała, jak miała w zwyczaju. Głowę wtuliła w ramiona, czy to z zimna, czy z niepewności przed tym, co się może wydarzyć. Ręce trzymała w kieszeni kurtki, w prawej ściskała telefon, jakby ten uścisk miał przyśpieszyć przyjście SMS-a, na który czekała. Telefon jednak nie wibrował.
Termometr na zewnątrz kuchennego okna pokazywał minus trzy stopnie. Babcia Nina wyjrzała przez nie, by przypomnieć wnuczce o założeniu czapki, ale zamknęła je szybko, bo przecież nie było sensu przypominać o tym komuś, kto czapek nie cierpiał, i trzeba było naprawdę wielkiego mrozu, by je nosił. Miedziane włosy Soni zamajaczyły za zakrętem.
Ma kaptur, pocieszyła się babcia i zaczęła się krzątać po kuchni. Zerwała kartkę z tradycyjnego kalendarza przypiętego do jednej z szafek. Czternasty lutego, świętego Walentego, uśmiechnęła się do siebie, a bardziej do męża, który zmarł trzy lata temu. Rozmyślała o nim nieustająco. Przysiadła przy stole pod oknem, gdzie zawsze rano razem popijali kawę z mlekiem. Podążał za młodymi, pomyślała, świętował także walentynki, a nie tylko Dzień Kobiet. To wspomnienie zachęciło ją do tego, by przygotować domownikom miłośnie ozdobione śniadanie. Szkoda, że Soni z nimi nie będzie, ale wiadomo, że jak się uprze, to postawi na swoim. Najważniejsze, by była po swojemu zadowolona.
Przystanek autobusowy był pusty, więc zapewne autobus odjechał dwie minuty przed czasem. Sonia spojrzała na rozkład jazdy; następny miał być za piętnaście minut, postanowiła więc przejść na główną ulicę, bo tam kursowało kilka innych linii. I rzeczywiście, kiedy po siedmiu minutach doszła na miejsce, na przystanek podjeżdżał autobus linii numer 10, który także zatrzymywał się w podziemiach katowickiego dworca. Nie musiała się śpieszyć, miała zapas trzydziestu minut, nigdy nie wychodziła na ostatnią chwilę. Będzie mogła spokojnie kupić bilet do Krakowa i rozejrzeć się po dworcowych sklepikach.
Po dwudziestu minutach wysiadła na dworcu, ale telefon nadal nie wibrował. Zerknęła na ekran z nadzieją, że może tylko tego nie poczuła. Kusiło ją, by wysłać SMS-a, ale uniosła się dumą. Poczeka, nie pokaże nadgorliwości ani zdenerwowania. Przy kasach było tylko kilka osób, więc najpierw kupiła sobie małą kawę w jednym z bufetów i popijała powoli, spacerując po dworcu. Niepokój w niej narastał, minuty upływały, nieokreślony żal łapał ją za gardło. Pozostało dziesięć minut do odjazdu pociągu, więc podeszła do kasy.
– Dokąd się pani wybiera? – usłyszała znajomy głos i odwróciła się radośnie.
– Jesteś, a już myślałam, że pojadę sama.
– Pojechałabyś? – Karol zapytał z niedowierzaniem.
– Jasne, lubię Kraków, poza tym to moje urodziny i chcę je świętować właśnie tam.
– Wiem, wiem, nie musisz przypominać, przecież się umówiliśmy – powiedział.
– Dwa bilety do Krakowa ze zniżką szkolną – zwrócił się do kasjerki.
– Proszę. – Sonia podała Karolowi odliczoną kwotę.
– Skąd wiesz ile?
– Jeżdżę, to wiem.
– Biegniemy, zostało nam pięć minut do odjazdu.
– Spoko, zdążymy, to pierwszy peron. – Sonia bardziej udawała wyluzowaną, niż była naprawdę.
Weszli do pustego przedziału, pociąg ruszył i nikt do nich nie dołączył. Sonia usiadła przy oknie, Karol naprzeciw. Uśmiechnęła się, choć wolałaby, aby siedział obok, przytulił lub choćby tylko dotknął jej ramienia.
– Jak mi się nie chciało rano wstać… Gdyby nie to, że mam klucze od mieszkania kumpla, to nie wiem, czybym się obudził.
– Twój kolega naprawdę wyjechał i naprawdę będziemy się mogli rozgościć w jego mieszkaniu na noc?
– No jasne i to od razu po przyjeździe, bo kumpel z dziewczyną jest od wczoraj u mnie i wróci dopiero jutro o siedemnastej. Spotkamy się wtedy na dworcu i oddam mu klucze. Wszystko obmyślone w szczegółach. – Karol mówił to tak, jakby nieraz wymieniał się z kolegą mieszkaniem i kluczami.
– Niesamowite – westchnęła Sonia.
– Co jest niesamowite?
– Ta wasza precyzja czasowa i to, że w ogóle możecie zrobić coś takiego, u mnie by to nie przeszło, na dole mieszka babcia ze swoją siostrą, zawsze ktoś jest w domu.
– To znaczy, że nie możesz nikogo gościć?
– Mogę, czemu nie, ale nie mogłabym tak po prostu oddać komuś kluczy.
– Tak bywa, jak się rodzicom wisi na karku.
– A ty nie wisisz?
– Już niedługo skończę osiemnaście lat, starsi obiecali mi mieszkanie, jak tylko dostanę się na studia. Na razie muszę wytrwać.
– Czyli teraz rodziców nie ma w domu i dlatego mogłeś zaprosić kolegę, dobrze myślę?
– Po prostu wymiana usług. Koleś chce zobaczyć Katowice i się zabawić, a my Kraków, prawda? Starsi pojechali do Pragi na weekend i wrócą w niedzielę, w nocy, czyli wszystko gra.
– I nie wiedzą o tej zamianie? – dociekała Sonia.
– Przestań węszyć, obiecałem, że zabiorę cię do Krakowa, i słowa dotrzymuję.
– Dobrze, dobrze, po prostu lubię wiedzieć co i jak. Czy twój kolega mieszka sam?
– Nie wiem, nie pytałem. Coś taka podejrzliwa? Ciekawe, co ty powiedziałaś w domu.
– Prawdę, że jadę do Krakowa.
– Powiedziałaś, że ze mną?
– Nie, skłamałam, że do koleżanki. – Sonia spojrzała w okno.
– A widzisz, a mnie się czepiasz. Ja nie kłamałem, po prostu nic nie mówiłem.
– No tak, to bezpieczniejsze, ale ja musiałam jakoś wytłumaczyć swój wyjazd w dniu urodzin i w dodatku na noc, więc skłamałam podwójnie, bo jeszcze powiedziałam, że będę spać u koleżanki z Facebooka.
Głos Soni zadrżał. Karol to zauważył. Przesiadł się i objął ją mocno. Odsunął jej długie miedziane włosy z twarzy i spojrzał prosto w oczy.
– Soniu, nie przejmuj się, nie miałaś wyjścia, musiałaś skłamać. Przecież chcieliśmy wyjechać i być sami, prawda? Spotykamy się od pół roku, tak na pół gwizdka, i naprawdę już pora zaszaleć. A ty zawsze masz jakieś „ale”. Ale mama, ale siostra, ale babcia. Może pora się nimi nie przejmować? Kochasz mnie?
– Tak – odpowiedziała bez wahania.
– I dlatego mam dla ciebie prezent. – Karol zawiesił głos wyczekująco.
– Dlatego? – Zawahała się, ale po chwili zarzuciła Karolowi ręce na szyję i już nie oczekiwała odpowiedzi. – To będzie piękny dzień – szepnęła mu do ucha, jakby przedział był pełen podsłuchujących.
Karol przygarnął ją, pocałował najpierw w szyję, potem w usta. Sonia złagodniała, rozluźniła się, bo lubiła się całować z Karolem. Wprawdzie nie zdarzało im się to często, bo rzadko byli sam na sam, mimo że chodzili do tego samego liceum, tylko Karol klasę wyżej. Szkoła już nawet nie huczała na ich temat, bo wszystkim to spowszedniało. Ot, kolejna para, która nie ukrywa swoich uczuć i spotkań. Sonia dbała, by nie obnosić się z uczuciami. Nie lubiła plotek, podpatrujących oczu. Raczej nie zwierzała się też koleżankom, choć od czasu do czasu musiała coś powiedzieć o Karolu, aby zaspokoić ciekawość natarczywie dopytujących, jak było. Wznosiła wówczas oczy do góry, co znaczyło, że cudnie. Konkrety, konkrety, ponaglały koleżanki. Opowiadaj, jak całuje. Najlepiej na świecie, odpowiadała, jakby całowania doświadczyła co najmniej z tuzinem chłopaków i miała porównanie.
Nie było w szkole dziewczyny, której Karol by się nie podobał. Wysoki, czarnooki, czarnowłosy, wysportowany. I miał w sobie coś wabiącego, czy to w spojrzeniu, czy w uśmiechu. Wchodził do szkoły i od razu zwracał na siebie uwagę. Z nonszalancją rzucał plecak albo przeczesywał grzywkę spadającą na oczy. Poza tym znał się na komputerach jak mało kto. Był komputerowym guru i nawet nauczyciel informatyki korzystał z jego wiedzy, bo Karol był na bieżąco z najnowszymi grami, a także najstarszymi wersjami sterowników potrzebnych do uruchomienia nie najnowszych, ale ciągle sprawnych laptopów.
Sonia też zwracała na siebie uwagę, choć nic specjalnego w tym kierunku nie robiła. Miała jednak atut, którego nie sposób było nie dostrzec: burzę złocistomiedzianych, w dodatku długich i niesfornie kręcących się włosów. To była uroda dana przez Boga, jak mawiała babcia Nina, chcąc zachęcić wnuczkę do tego, by urody nie ulepszała makijażem. I rzeczywiście – nie ulepszała za bardzo. Lubiła tylko, by błyszczały jej usta, więc powlekała je bezbarwną szminką lub kolorowym błyszczykiem. Ostatnio zaangażowała się w redagowanie szkolnej gazetki. Pisała zadziorne teksty o piosenkarzach i aktorach, także o pisarzach, którzy mieli ciekawe, a czasem nawet sensacyjne życie.
– Zobaczę wreszcie ten prezent? – ponagliła Karola.
Karol wstał, wyprostował się, zamknął oczy, zamachał rękami, jakby był iluzjonistą i przymierzał się do wyciągnięcia królika z kieszeni spodni. Włożył do nich rękę i wydobył dwa duże klucze na zielonej smyczy.
– Tadam! – Położył je na kolanach Soni.
– To jest prezent? – Sonia nie ukrywała swojego rozczarowania.
– A co? Zły? Wiesz, ile się nagłówkowałem, by wszystko zgrać i położyć ci klucze na kolanach?
Sonia milczała.
– No tak, a kiedy mówimy, że baby to materialistki, to się oburzacie. No dobra, zamierzałem ci jeszcze kupić kwiatka na krakowskim rynku. Lepiej? – Karol zreflektował się, że mógł pomyśleć o jakimś drobiazgu, więc na poczekaniu wymyślił kwiatek.
Sonia nie przytaknęła. Odwróciła głowę w bok i patrzyła w okno.
– Lepiej? – powtórzył Karol. – Co to za foch?
– OK, nie musisz kupować, teraz to się już nie liczy, wystarczą mi klucze – burknęła, nie odwracając głowy od okna.
Inaczej wyobrażała sobie spotkanie na dworcu i wspólny wyjazd.
Po cichu liczyła na to, że Karol powita ją czerwoną różą albo maskotką. Różę mogłaby zasuszyć, choćby tylko płatki, a maskotkę nosić przy sobie. Romantyczne fotki pokazałaby koleżankom. Tymczasem Karol nazwał ją materialistką, którą w swoim mniemaniu nie była. Postanowiła nie wracać do tematu, nie zepsuć sobie dnia. Bardzo jej zależało na Karolu, tak przynajmniej sobie powtarzała.
Od kiedy zaczęli się spotykać, dziewczyny w szkole liczyły się z nią, patrzyły z zazdrością, ale też z podziwem. Czuła, że nic się w niej nie zmieniło, a akcje poszły w górę, jakby to Karol dodał jej wartości. Przypomniała sobie, co ciocia Rena mówiła po śmierci szwagra, czyli męża babci. Teraz będzie nam trudniej, kochana, bo wdowa czy rozwódka to kobieta niepełna. Sama była wdową od wielu lat, w dodatku bez dzieci. Sonia oburzała się na takie gadanie, nazywając je staromodnym ględzeniem. Teraz przyznawała, że trochę racji ciocia jednak miała. Bycie dziewczyną Karola zapewniało podziw otoczenia, a może i szacunek.
– Głodny jestem. – Karol przerwał jej rozmyślania i odłożył telefon, w którym czytał posty na Facebooku.
Sonia spojrzała pytająco i zdjęła plecak z górnej półki.
– No, co się dziwisz, jestem głodny, bo nie zdążyłem zjeść śniadania – odpowiedział na pytające spojrzenie.
Wyciągnęła kanapkę zawiniętą w srebrny papier.
– Tadam! – powiedziała, kładąc mu jedną na kolanach.
Odwinął łapczywie i zjadł równie szybko.
– Dobre. – Uśmiechnął się. – Sama robiłaś?
– Oczywiście – skłamała.
– Ooo, to już wiem, kto mi jutro poda śniadanie do łóżka.
– Nie ja. – Roześmiała się Sonia.
– Dobra dziewczyna by tak nie odpowiedziała.
– W takim razie jestem złą dziewczyną.
– Żartowałem. – Karol wytarł usta ręką i patrzył wyczekująco.
– OK, rozumiem, chcesz jeszcze jedną. – Sonia ponownie sięgnęła do plecaka.
Wyciągnęła też butelkę wody mineralnej, do której Karol od razu się przyssał. Wypił więcej niż połowę, zanim się zorientował, że wypada coś zostawić Soni. Zakręcił butelkę, postawił na stoliku, ale Sonia po nią nie sięgnęła.
– Zobacz, jaki piękny krajobraz za oknem, szadź na krzakach i drzewach, na trawach, po prostu bajkowo.
– Aleś ty romantyczna, lepiej podziwiaj mnie.
– Chciałabym pójść na spacer, obejść rynek wkoło, zajrzeć do bazyliki franciszkanów, do Sukiennic – mówiła dalej, nie zwracając uwagi na to, co powiedział Karol.
– A ja myślę tylko o tym, by jak najszybciej dojechać i znaleźć się w ciepłym mieszkaniu, co ty na to?
– Napiłabym się też gorącej herbaty, najlepiej w kawiarni, tak dużo ich w bocznych uliczkach przy rynku.
– Stroisz fochy, zamiast się cieszyć – powiedział zirytowany – i w dodatku patrzysz w okno, zamiast na mnie. Jaki masz problem? Co się zmieniło?
Sonia nie zareagowała.
– Przecież żadnej przerwy nie mogłem spędzić sam, zawsze za mną łaziłaś, byłem twoim idolem, i co, już nie jestem? Nie podobam ci się? – Tym razem starał się brzmieć milej.
– Idol, dobre słowo. Zauważyłam, że ty bardzo lubisz się podobać, i to wszystkim. Ja też bym chciała się podobać, ale najbardziej tobie.
– Już dojeżdżamy, zbierajmy się. – Karol zmienił temat.
Pogubili się w tej liczbie peronów, wejść i wyjść. Trafili do galerii handlowej, dopiero stamtąd na plac przed dworcem. Sonia wzięła głęboki oddech, spojrzała w jasne niebo, rozłożyła ręce, jakby chciała do siebie przyciągnąć całą przestrzeń wokół. Najkrótszą drogą skierowała się wprost na ulicę Floriańską, by jak najszybciej znaleźć się koło pomnika Mickiewicza, wśród kwiaciarek, gołębi, i móc spojrzeć na wieżę kościoła Mariackiego. Chciała pokazać Karolowi witraż Stanisława Wyspiańskiego Bóg Ojciec – Stań się, znajdujący się w kościele św. Franciszka z Asyżu, w zachodnim oknie, nad chórem. Była pewna, że Karol go nie zna, i zrobi mu tym prawdziwą przyjemność. Zastanawiała się, czy nie odwlec tej chwili o godzinę, by witraż zobaczyć w pełnej krasie, podświetlony słońcem.
– Czy nie moglibyśmy pójść na spacer później? Zobacz, już jesteśmy przy ulicy św. Marka, zobaczymy, co nas czeka w mieszkaniu, zostawimy plecaki.
Sonia, jakby nie słyszała, szła szybkim krokiem, pełna energii, jakby na rynku miała na nią czekać co najmniej karoca z dyni. Karol dreptał krok za Sonią i wzbierała w nim złość. Wydawało mu się, że ma nad nią prawdziwą władzę, że jej imponuje, więc dziewczyna będzie się godzić na wszystko, co zaproponuje. Tymczasem ona miała swój plan i wyraźnie zamierzała go realizować.
– Nie marudź, idol, obejdziemy rynek wokół i otworzymy to tajemne mieszkanie, OK? – zaproponowała.
Przyśpieszył kroku. Na rynku podszedł do pierwszego kubła z różami i wybrał jedną, czerwoną. Podał Soni bez słów, bez życzeń. Wyraźnie się rozchmurzyła. No cóż, pomyślała, widocznie babcia Nina ma rację, mówiąc, że mężczyźni wolą czyny. Klucze, mieszkanie, róża bez słów. Cmoknęła go w policzek. Oto Karol, marzenie każdej dziewczyny w szkole, przyjechał do Krakowa w dniu jej urodzin, kupił różę, spędzą razem cały dzień i całą noc.
Poczuła ucisk w dołku. A może strach. Jakby otwierała zakazane drzwi. Coś jednak kazało jej iść dalej, czy to ciekawość, czy pragnienie, które dopiero zaczynała poznawać? Kiedy Karol był blisko, musiała poskramiać swoje gesty. Pragnęła tulenia i pocałunków, ale i odsuwała to od siebie. Teraz zgodziła się na wspólną noc, co znaczyło, że i na pożegnanie z dziewictwem. Aż tak naiwna nie była, by uwierzyć, że będą leżeć obok siebie i tylko patrzeć sobie w oczy. Już czas, powtarzała sobie, już czas. Większość koleżanek w klasie miała inicjację za sobą. Jak to było u Karola, nie wiedziała, nie pytała, a on był dyskretny, co dobrze o nim świadczyło.
Spacer zajął im nie więcej niż czterdzieści minut, po których doszli wreszcie do ulicy św. Marka. Stały przy niej same stare kamienice, niektóre puste, choć po remoncie, takie przynajmniej sprawiały wrażenie. Sonia zatrzymała się przed numerem 34, gdzie wisiał szyld Szkoły Podstawowej numer 1 im. Komisji Edukacji Narodowej.
– Zobacz, to świetna szkoła, kończyła ją moja kuzynka. Stary budynek, cztery kondygnacje, ciekawe, jak jest w środku.
– Całe szczęście, że sobota, bo na pewno chciałabyś pozwiedzać.
– Pomyśl, chodzić do szkoły w historycznym miejscu, w pobliżu Teatru imienia Juliusza Słowackiego, w samym centrum Krakowa, przy Plantach.
– Ani trochę mnie to nie kusi, wolę nowoczesność, szkło i aluminium, a nie grube mury i ciemne lochy.
– Jasne, przecież ty jesteś człowiekiem komputerów i Internetu, a w grubych murach mogłoby nie być zasięgu. Co wtedy? Nuda?
Karol nie podjął wątku. Stanęli wreszcie przed drzwiami mieszkania mającego na dobę stać się ich dziuplą. Bez problemu otworzyli drzwi zamknięte na dolny i górny zamek. Znaleźli się w długim i ciemnym przedpokoju. Sonia zapaliła światło. Zobaczyli ściany pomalowane na ciemnozielono, obwieszone obrazami w złotych ramach, staromodną garderobę z dużym lustrem. Sonia spostrzegła pięcioro drzwi, poczuła zapach podobny do tego w sklepie z antykami, gdzie lubiła zaglądać razem z mamą. Zdjęła kurtkę, ale nie miała odwagi wejść dalej.
– W którym pokoju mieszka twój kolega?
– Patryk… Rozpoznamy, na pewno będą w nim sztalugi, bo on maluje, no i bałagan będzie, hehe… – Karol próbował śmiechem zagłuszyć onieśmielenie.
Drzwi na lewo prowadziły do salonu, stamtąd – jak to w amfiladzie – do gabinetu z książkami. Drzwi po prawej otwierały dużą kuchnię z podłogą w czarno-białą szachownicę z kafli. Była jeszcze duża sypialnia gospodarzy i wreszcie pokój Patryka, z osobnym wejściem z przedpokoju, a w nim duży materac leżący w poprzek pokoju, nakryty brązowym futrzakiem. Pod oknem, bez firan, za to z roletami, stały sztalugi, stół z farbami, pastelami, blokami rysunkowymi.
– Czuję się jak złodziej – powiedziała Sonia.
– Dziwaczysz, przecież takie udostępnianie mieszkania to normalka. Nawet obcy ludzie to robią, to się nazywa couchsurfing.
– No tak, ale widzę, że Patryk mieszka z rodzicami, a oni nie wiedzą, że my tu jesteśmy.
– Komplikujesz proste sprawy, przecież nie będziemy zaglądać do szaf ani szuflad. Najwyżej do lodówki, na co mam pozwolenie Patryka. – Karol się roześmiał.
– Może masz rację, ale i tak czuję się nieswojo, chyba nie chciałabym, aby ktoś obcy buszował mi w pokoju podczas mojej nieobecności.
– Zamiast filozofować, lepiej zróbmy sobie herbatę – zaproponował Karol.
– Dobrze, zrobię herbatę – powiedziała Sonia, nastawiając czajnik do połowy wypełniony wodą.
Zajrzała do łazienki, która wyglądała jak salon łazienkowy: duża wanna i kabina prysznicowa, rzeźbione szafki i stolik o wygiętych nogach, a obok niego stary fotel z tapicerką w kolorze bordo. Całość była aranżacją przemyślaną w najdrobniejszych szczegółach. Nawet chusteczki higieniczne znajdowały się w koszyczku wyłożonym serwetką dzierganą z kordonka. Najpiękniejsze były jednak ogromne lustra w złotych ramach. W lustrze zobaczyła swoją bladą twarz. Może to tylko kwestia oświetlenia, a może prawdziwy odcień jej skóry, bo rzeczywiście nie czuła się za dobrze w obcym mieszkaniu i łazience pełnej staromodnego przepychu.
Nie mogła narzekać, w domu też miała wszelkie wygody, wannę na górze, prysznic na dole, dla wygody babci i cioci. Tyle że u nich było prościej, bardziej ascetycznie. Karol powiedziałby, że nowocześniej. Usiadła na brzegu wanny i zadzwoniła do mamy.
– Wszystko dobrze, mamo, Zuzka jest fajna, pogoda słoneczna, zaraz wychodzimy na spacer, koleżanka chce mi pokazać miejsca, których nie znam – wyrecytowała jednym tchem.
Rodzina odśpiewała jej Sto lat. Najgłośniej śpiewała siostra. Sonia podziękowała za życzenia, obiecała, że zadzwoni jutro, kiedy już będzie w pociągu. Starała się nie przedłużać rozmowy. Nie chciała, aby Karol pomyślał, że spowiada się mamie, a jeszcze bardziej obawiała się pytań rodziców, bo odpowiedzi wiązałyby się z kolejnymi kłamstwami. Umyła ręce i twarz. Poszła po szczoteczkę do zębów i pastę. Przez chwilę się wahała, bo odruchowo chciała zostawić kosmetyki na brzegu umywalki, ale włożyła je do kosmetyczki, którą schowała na powrót do plecaka.
Kiedy wróciła do kuchni, zobaczyła, że Karol już przygotował kubki. Herbata ekspresowa stała na kuchennym blacie, Sonia nie musiała szukać w szafkach, więc wyraźnie jej ulżyło.
– Musimy kupić sobie coś do jedzenia, kiedy będziemy wieczorem wracać z miasta – powiedziała jak zapobiegliwa gospodyni.
Karol stał za nią, nie odwróciła się jednak. Wyciągnęła torebki z herbatą, odłożyła na talerzyk. Poczuła, jak jego chłodne ręce wędrują po plecach, w górę, potem zjeżdżają w dół, dotykają brzucha. Czuła na szyi oddech Karola.
– Herbatę wypijemy potem, teraz chodź. – Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą, do pokoju Patryka.
Poszła potulnie. Zamknął drzwi, opuścił rolety do połowy okien. Sonia zdjęła buty, rozpięła sweter. Nie wiedziała, co ma zrobić dalej. Nie miała odwagi rozebrać się przed Karolem, który śledząc jej niezdecydowanie, oczekiwał więcej.
– Rozbieraj się, Soniu – powiedział ciepło i prosząco.
– Sama? Nie mam odwagi.
– Przecież czekaliśmy na tę chwilę i rozmawialiśmy o tym.
Przytuliła się do Karola, zarzuciła mu ręce na szyję.
– To coś zupełnie innego rozmawiać, wyobrażać sobie, a coś innego to robić – szepnęła mu do ucha.
– Przytulimy się na łóżku.
– Materacu.
– OK, materacu.
Sonia zwinęła się w kłębek, jakby ta pozycja gwarantowała bezpieczeństwo. Kątem oka widziała, jak Karol też zrzucił buty, T-shirt, spodnie. Kocham go, powiedziała do siebie. Mogę to zrobić, bo go kocham, upewniła się. Karol przylgnął do jej pleców.
– Powoli – szepnął – powoli, nie musisz się bać, nie musimy się śpieszyć.
Odwróciła się nagle, wystraszona.
– Zamknąłeś drzwi? Bo wydawało mi się, że ktoś wchodzi.
– Nie bój się, zamknąłem.
– Lepiej sprawdź.
– Przestań świrować, nie psuj nastroju.
– Ćśś… słyszę, że ktoś chodzi w przedpokoju.
Karol poderwał się, chwycił spodnie, zdążył je zapiąć, kiedy drzwi się otworzyły i wchodząca do pokoju kobieta głośno krzyknęła. Dobiegł do niej starszy pan, równie przerażony, jak ona.
– Przepraszam, przepraszam, wystraszyłam się, nie pukałam, bo mówił pan, że wnuka nie będzie w domu – zwróciła się do mężczyzny obok.
– Kim pan jest? – odezwał się mężczyzna. – Nie pytam, co pan tu robi, bo to widać.
Karol włożył T-shirt. Sonia siedziała skulona, ze spuszczoną głową.
– Jestem kolegą Patryka, wymieniliśmy się mieszkaniami, by poznać miasto – tłumaczył się wyraźnie speszony.
– Poznać miasto, też coś. – Korpulentna pani ochłonęła i postanowiła dać upust swojemu zgorszeniu: – Miasto najlepiej się zwiedza ze zdzirą w łóżku. Widział pan, dom schadzek sobie urządzili.
Sonia wstała, włożyła sweter i buty, plecak zarzuciła na ramię. Wymownie spojrzała na Karola.
– Może wyjaśnisz państwu tę sytuację i nie pozwolisz mnie obrażać – powiedziała.
– Co mam więcej powiedzieć, przecież wyjaśniłem.
– Panience trzeba plecak sprawdzić, zanim wyjdzie.
– Pani Krysiu, pani się już uspokoi i zabierze do mycia okien, jak uzgodniliśmy, a ja porozmawiam z młodymi. – Starszy pan próbował złagodzić sytuację.
Sonia otworzyła plecak, wytrząsnęła jego zawartość na materac.
– Proszę dobrze popatrzeć, nie jestem złodziejką – powiedziała. –
– Jestem, jestem… Karol, proszę, powiedz, kim jestem – mówiła, zbierając rzeczy. Ręce jej się trzęsły, tłumiła wściekłość, żal i łzy.
Karol milczał.
– Patryk to mój wnuk, nie uprzedził nas, że kogoś zaprosił, a córka, która wraca za trzy dni, zarządziła dzisiaj sprzątanie, dlatego przywiozłem panią Krysię – tłumaczył starszy pan. – Proszę się uspokoić, zaraz ustalimy, co dalej.
Karol włożył skarpetki i buty. Sonia poczuła, że już dłużej nie zniesie tej konfrontacji i poniżenia, zdecydowanym krokiem wyszła do przedpokoju. Zdjęła kurtkę z wieszaka, nie śpieszyła się, licząc na to, że Karol ją zawoła, podbiegnie, ale tego nie zrobił. Dotykając poręczy, powoli schodziła po schodach, nawet zatrzymała się przy bramie. W kieszeni ściskała telefon, który nie zabrzęczał, choć znów miała nadzieję.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji