Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Starzeję się – i wciąż się uczę”
− powiedział Solon, jeden z siedmiu mędrców antycznych.
Książka Im starszy, tym lepszy to 10 zasad oraz 10 wywiadów ze specjalistami i lekarzami, które na zawsze zmienią Twoje myślenie o własnym mózgu!
Czy wiesz, że:
· Zasada neuroplastyczności mózgu mówi, że każdy człowiek w dowolnym
wieku może skutecznie się uczyć i robić postępy?
· Aktywne muzykowanie i uprawianie sportów wspomaga koncentrację i pomaga
odkryć podstawowy „rytm mózgu”?
· Emerytura to idealny czas na odkrywanie swoich pasji?
· Prowadzenie pamiętników, częste podróże, kreatywne gotowanie i urządzanie
przyjęć rozwija i stymuluje mózg?
Dzięki odkryciom dwóch wybitnych specjalistów - neurobiologów dowiadujemy się, że w wieku dojrzałym ludzki mózg, choć działa wolniej, pracuje dokładniej, a dzięki odpowiednim, prostym ćwiczeniom i właściwej diecie nigdy cię nie zawiedzie.
Nie jest to książka tylko dla osób starszych, ale dla wszystkich chcących zadbać o swoją „mózgową kondycję” i przeciwdziałać zjawiskom, które w późnej starości mogą okazać się nieodwracalne.
Lektura tej książki to niesamowita przygoda – mnóstwo przykładów, praktycznych wskazówek, wywiadów, podsumowań i ćwiczeń, które pozwalają lepiej poznać pracę naszego mózgu i dostrzec, że jest on doskonałym narzędziem – prawdziwym cudem natury.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 294
Published originally under the title Je älter desto besser
© 2010 by gräfe und unzer verlag gmbh, München
Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Esprit 2013
All rights reserved
Projekt okładki: Olga Reszelska
Na okładce: © ULTRA_GENERIC / iStockphoto; © laflor / iStockphoto
Redaktor prowadzący: Aleksandra Motyka
Redakcja: Agnieszka Frankiewicz, Magdalena Weimer
Konwersja do formatów EPUB i MOBI: Małgorzata Widła
ISBN 978-83-63621-59-9
Wydanie I, Kraków 2013
Wydawnictwo Esprit SC
ul. św. Kingi 4, 30-528 Kraków
tel./fax 12 267 05 69
e-mail: sprze[email protected]
ksiegar[email protected]
biuro@wydawnictwoesprit.com.pl
Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl
Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku,
słowo „profesor” pochodzi od łacińskiego terminu proffesio, który oznacza również oświadczenie publiczne, deklarację. W niniejszej książce zawiera się następujące oświadczenie: starość wzbogaca życie zarówno pojedynczego człowieka, jak i całego społeczeństwa.
Nie musimy tutaj podkreślać przekonania, że powszechnie starość postrzega się zupełnie inaczej. Tym uprzedzeniom sprzeciwiają się jednak współczesne wnioski z badań nad mózgiem, jak również tysiącletnie doświadczenia. Zgodnie z nimi, ludzie starsi mają w wielu względach przewagę nad młodymi. Niemniej jednak muszą podjąć wysiłek, aby ten fakt należycie wykorzystać. To jest – poza pozytywnym spojrzeniem na starość – nasza druga myśl przewodnia.
Książka składa się z dziesięciu rozdziałów, z których każdy poświęcony jest konkretnemu twierdzeniu, na przykład, że osoba w starszym wieku może wciąż się uczyć lub dobrze wyglądać. W każdym wypadku dowodzi się, że życie zyskuje na jakości wraz z upływem kolejnych lat. Wstępnej tezie towarzyszy raport naukowy, spisany chronologicznie przez współautorkę, dziennikarkę medyczną, która zaglądała przez ramię profesorowi prowadzącemu badania oraz poznawała historię jego życia. Powiązanie między badaniami mózgu i osobistymi doświadczeniami odgrywa w niniejszej książce istotną rolę, ponieważ tezy i idee, również w nauce, nie powstają w próżni, ale zawsze wiążą się z życiem.
Raport z badań za każdym razem uzupełniają przemyślenia pierwszego autora, pozwalające sprawdzić, czy postawione tezy można zastosować również w praktyce. Aby ułatwić Czytelnikowi wykorzystanie wartościowych wniosków we własnym życiu, raporty i refleksje opatrzono praktycznymi wskazówkami. Każdy rozdział kończy się wypowiedzią pewnej osobistości życia publicznego dotyczącą konkretnego zagadnienia, względnie jej ogólną refleksją na temat starości. W ten sposób treść została dopełniona indywidualnym spojrzeniem na kwestię starzenia.
Á propos dopełnienia: żaden z dziesięciu rozdziałów niniejszej książki nie jest oderwany od pozostałych; wszystkie tworzą krąg symbolizujący również życie człowieka. Nasze istnienie się rozpoczyna i podejmujemy naukę. Doświadczamy teraźniejszości i chwili. Przywiązujemy wagę do naszej powierzchowności i kształtujemy swoje życie poprzez czyny i słowa. Nie zawsze odnosimy sukcesy, ale dzięki temu, że uczymy się akceptować siebie, udaje się nam radzić sobie z porażkami. Dziwimy się i ustalamy własne kryteria. Wraz z nabywaniem wszystkich tych zdolności zyskujemy być może nawet mądrość. Jednak na tym książka się nie kończy, ponieważ dochodzimy do rozdziału dziesiątego: zaczyna się coś nowego. Niezależnie od naszego wieku. Tym samym rozdział dziesiąty przechodzi ponownie w rozdział pierwszy. Ten cykl życia odkrywamy w okresie starości, tak więc nazywamy go po prostu Kołem Starości, które, mamy nadzieję, będzie dla Czytelników źródłem cennych rad.
Życzymy Czytelnikom zabawnej i pouczającej lektury.
Ernst Pöppel i Beatrice Wagner
1Starzeję się i wciąż się uczę
„Starzeję się – i wciąż się uczę” − powiedział Solon, jeden z siedmiu mędrców antycznych. Zdanie to wciąż pozostaje aktualne. Wyniki badań nad mózgiem pokazują, że nawet w wieku stu lat możemy jeszcze się uczyć, musimy tylko postawić przed sobą cel. Mózg nas nie zawiedzie.
Badanie
Od wędrującego pocisku do ćwiczeń mózgu
Było zimne, deszczowe lato 1974 roku. Niemcy były wówczas jeszcze podzielone. Franz Beckenbauer, Gerd Müller, Sepp Maier i Helmut Schön zostali okrzyknięci bohaterami RFN, ponieważ wywalczyli dla swego kraju tytuł mistrzowski w piłce nożnej. Poza tym jednak nie było wielu powodów do radości. Skutki kryzysu naftowego stawały się odczuwalne, wskutek czego doszło do pogłębienia kryzysu ekonomicznego i do przymusowego skrócenia godzin pracy, bezrobocia oraz upadku przedsiębiorstw. Był to również rok dymisji. W Stanach Zjednoczonych w wyniku afery Watergate ustąpił z urzędu prezydent Richard Nixon, w Izraelu na skutek wojny Jom Kippur rezygnację złożyła Golda Meir. W Niemczech zaś Willy Brandt potknął się na aferze Güntera Guillaume’a, najbardziej znanym przypadku niemiecko-niemieckiego szpiegostwa1.
Na podstawie zaburzenia wnioskuje się o normalności
Jednak wszystkie te wiadomości ledwo przebijały się do laboratorium Instytutu Psychiatrii imienia Maxa Plancka w Monachium. Pracował tutaj młody naukowiec, zajmujący się przypadkiem, który napawał go przerażeniem: w głowie jego pacjenta, byłego żołnierza, od czasów II wojny światowej tkwił pocisk. Jego obecność nie wywoływała bólu ani też nie była źródłem poważniejszych problemów i z tego powodu nie próbowano go usunąć. Trzydzieści lat później jednak pocisk zaczął się przemieszczać, powodując istotne szkody. Wszędzie tam, gdzie się wciskał, miażdżył neurony i uszkadzał naczynia krwionośne. Próba wydobycia intruza musiałaby się skończyć niechybną i natychmiastową śmiercią mężczyzny. Tak więc były żołnierz żył z wędrującą powoli kulą w głowie, a w ostatnich miesiącach życia oddał się do dyspozycji nauce. Ponieważ droga pocisku pokrywała się przede wszystkim z lokalizacją układu wzrokowego, młody naukowiec wciąż poddawał swojego pacjenta badaniom wzroku. Kiedy zaś mężczyzna zmarł, jego mózg został poddany sekcji − otwarto czaszkę, a mózg wyjęto i pokrojono w plastry. Badacz uczestniczył w tym badaniu i wyciągnął z niego daleko idące wnioski.
Miał wówczas trzydzieści cztery lata. Wcześniej pracował w Cambridge w Massachusetts Institute of Technology (MIT) i habilitował się z fizjologii zmysłów. Obecnie pełnił funkcję kierownika monachijskiej grupy badawczej zajmującej się neuropsychologią. Tutaj odkrył, że pole widzenia dzieli się na część centralną i peryferyjną. Każdy zna to z własnego doświadczenia: widzenie centralne jest odpowiedzialne za dokładne ogarnianie czegoś spojrzeniem i rozpoznawanie przedmiotów. Widzenie peryferyjne służy do orientacji w pomieszczeniu, przedmioty są rozpoznawane tylko w zarysie, można jednak przenieść na nie spojrzenie. Badanie mózgu byłego żołnierza pozwoliło zyskać wiedzę, że widzenie centralne i peryferyjne są przetwarzane w różnych częściach tego organu. – Informacje o normalnych funkcjach mózgu można zdobyć tylko od pacjentów, którzy mają deficyty w jego funkcjonowaniu. Z zaburzenia wnioskujemy o normalności, Pöppel – mamrotał badacz pod nosem. Miał bowiem dziwny nawyk myśleć na głos, zwracając się jednocześnie do siebie samego po nazwisku. (Cieszyło to jego współpracowników, którzy mogli w związku z tym również bez skrępowania mówić o Pöppelu). Czasami przypominał sobie o swoich dokonaniach również w trzeciej osobie: – To przecież niedawno opublikował był Pöppel! – Wnioski dotyczące widzenia centralnego i peryferyjnego zainspirowały profesora do napisania nadzwyczaj kontrowersyjnego artykułu naukowego, który zamieścił w „Nature”, czasopiśmie, w którym każdy naukowiec chętnie zobaczyłby swoje nazwisko. Po publikacji tego opracowania zaczęto przysyłać mu wciąż nowych pacjentów z interesującymi zaburzeniami widzenia.
Pacjent z zaburzeniami widzenia po udarze
Był to na pierwszy rzut oka sympatycznie wyglądający starszy pan, który przekroczył próg laboratorium, bezradnie wspierając się na ramieniu osoby towarzyszącej. Mężczyzna był nienagannie ubrany i uprzejmy. Sprawiał jednak wrażenie speszonego, ponieważ nikt nie chciał mu uwierzyć, że po udarze prawie całkowicie przestał widzieć. Przysłano go do Pöppela, aby ten wykluczył, że pacjent symuluje po to, by otrzymać pieniądze z ubezpieczenia. Z pewnością nikt jednak nie przypuszczał, że badanie tego staruszka miało zapoczątkować rozwój neurorehabilitacji wzroku. Nie spodziewano się również, że „H.H.” (pod tymi inicjałami pacjent został opisany w literaturze fachowej) dostarczy dowodu na to, że można zachować zdolność uczenia się na wielką skalę przez całe życie, ale również, że można definitywnie ją utracić − w zależności od tego, czy ćwiczy się swój mózg, czy nie.
Udar uszkodził obydwie półkule mózgowe w obszarze potylicznym. Tam znajduje się między innymi kora wzrokowa, czyli część kory mózgowej odpowiedzialna za przetwarzanie informacji optycznych. Z tego powodu wzrok pana H.H. był poważnie uszkodzony, choć jego oczy były zupełnie zdrowe. Wszystko, co mógł jeszcze zobaczyć, zawężało się do ograniczonego pola, mniej więcej tak, jakby patrzył przez tekturową rolkę na papierowe ręczniki. Naokoło tego obszaru panowała nieprzenikniona nicość. − To małe światełko w tunelu jest naszą nadzieją − pomyślał Pöppel. Ale najpierw należało rozwiązać problem kasy chorych i odpowiedzieć na pytanie, czy pacjent rzeczywiście nie symuluje. Miał temu posłużyć mały eksperyment: Pöppel pokazywał mężczyźnie przedmioty oddalone od niego na dwie różne odległości. Symulant prawdopodobnie wyszedłby z założenia, że przedmioty bardziej oddalone w tym małym polu widzenia powinny być postrzegane mniej wyraźnie. Jednak pole widzenia zachowuje się zgodnie z prostymi regułami twierdzenia Talesa: im dalej znajduje się płaszczyzna zawarta pomiędzy ramionami kąta od jego wierzchołka, tym jest większa. Wygląda to tak, jakby z oka wychodziły dwa promienie, które tworzą konkretny kąt, na przykład o mierze dziesięciu stopni. Jeden stopień odpowiada mniej więcej wysokości kciuka przy wyciągniętym ramieniu. Odpowiednikiem dziesięciu stopni jest więc odcinek o długości dziesięciu kciuków. Kiedy odmierza się te dziesięć położonych na sobie długości kciuka z odległości jednego metra, powierzchnia pola widzenia jest wówczas o połowę mniejsza, niż jeżeli odmierzałoby się ją z odległości dwóch metrów. Dokładnie to chciał zweryfikować Pöppel, a jego pacjent udzielił prawidłowej odpowiedzi. H.H. nie był więc symulantem, ale cierpiał na zaburzenie polegające na ekstremalnym zawężeniu pola widzenia.
Przełomowa próba
Od tej chwili zaczęła się właściwa praca. Pacjentowi zostało jeszcze trochę istoty mózgowej do dyspozycji. Obraz martwego żołnierza z pociskiem w mózgu zniknął nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przed Pöppelem stał żywy człowiek, któremu można było pomóc. Musiał być przecież jakiś sposób, by choć w niewielkim stopniu poprawić jego sprawność wzrokową. Pöppel był szczególnie podekscytowany wynikami eksperymentów na zwierzętach, u których potrafił poprawić zdolność widzenia po uprzednim uszkodzeniu kory wzrokowej. H.H. byłby jednak pierwszym człowiekiem, którego poddano by takiej próbie. Dotąd badacze byli zdania, że uszkodzony obszar mózgu pozostaje na zawsze niesprawny, a w najlepszym wypadku jego funkcje mogą przejąć inne części mózgu.
− Jeżeli zgodzi się pan na współpracę, możemy razem podjąć próbę przywrócenia panu wzroku. Chciałbym spróbować czegoś całkiem nowego – tłumaczył naukowiec swojemu pacjentowi. Jego pomysł był następujący: kiedy przycina się koronę drzewa, wypuszcza ono potem młode, cienkie pędy. Po udarze w mózgu również ma miejsce takie „wypuszczanie pędów”, tak zwane axonal sprouting, czyli rozrost neurytów. Przy tej okazji powiększa się liczba dendrytów każdej pojedynczej komórki nerwowej – dendryty to „anteny” komórki nerwowej, za pomocą których odbiera ona przychodzące sygnały. Wprawdzie nie było jeszcze jasne, czy każdy z tych młodych pędów − dendrytów dotrze do innej synapsy, czyli punktu kontaktowego pomiędzy komórkami nerwowymi; tylko w tym wypadku bowiem mogłoby nastąpić przekazanie informacji.
− W każdym razie nie nastąpi to samoistnie, a jedynie poprzez systematyczny trening. To jest zaś wyczerpujące. I wymaga dyscypliny.
H.H. trenował przez trzy miesiące niemal codziennie. Do tego musiał trzymać głowę tak spokojnie, jak to tylko było możliwe, i przez cały czas trwania ćwiczeń wpatrywać się w jeden wybrany punkt, aby nie poruszać oczami. To, czy jego oczy faktycznie były skierowane na to konkretne miejsce, Pöppel kontrolował za pomocą perymetru, urządzenia, które służy do badania pola widzenia. Kontrola za pomocą komputera nie była w tamtych czasach jeszcze możliwa. Jednak miało to swoje dobre strony: interakcja z Pöppelem silnie motywowała pacjenta do współpracy przy wyczerpujących ćwiczeniach. Trik polegał na tym, aby wysyłać sygnały świetlne dokładnie w to miejsce, gdzie H.H., bardzo się wytężając, mógł jeszcze coś zobaczyć. Naukowiec chciał w ten sposób nadać konkretny kierunek poprawie przetwarzania informacji w sieci neuronowej. H.H. miał prawo zakończyć ćwiczenia dopiero wówczas, kiedy był rzeczywiście zmęczony. Przy ćwiczeniu neuronów, dokładnie tak jak podczas treningu wytrzymałościowego, musi bowiem dojść do krańcowego wyczerpania. Wówczas mięśnie, tak samo jak neurony, przywiedzione do granicy swoich możliwości i tym samym – mówiąc obrazowo – postawione przed dylematem „być albo nie być”, zostają zmuszone do odbudowy tkanki. Oznacza to, że H.H. musiał jednorazowo ćwiczyć tak długo, aż jego osiągnięcia wyraźnie słabły. Dopiero wtedy mógł wrócić do domu.
Neurorehabilitacja widzenia
Początki były frustrujące: nie zaobserwowano żadnej zmiany, żadnej poprawy. Przypominające tunel pole widzenia pozostawało wąskie i małe, ogarniająca je przestrzeń była wielka i deprymująca. Pöppel bezustannie dodawał swojemu pacjentowi odwagi. Ponieważ H.H. był kiedyś wysportowany, przypominał sobie, że trening mięśni z początku również jest trudny. Ale przecież mózg nie pracuje jak mięsień. A może jednak?
Przełom nastąpił po około trzech tygodniach. Kiedy Pöppel pewnego dnia zmierzył pole widzenia pacjenta, okazało się, że jego powierzchnia istotnie się powiększyła! Oznaczało to, że mózg rzeczywiście zachowuje się jak mięsień: kiedy podda się go solidnemu wysiłkowi i doprowadzi do granic możliwości, staje się wydajniejszy, co oznacza zdecydowaną poprawę kontaktów międzykomórkowych za pośrednictwem synaps. Dalej można było stwierdzić, że w takiej sytuacji prawdopodobnie powstają również nowe dendryty, i przypuszczać, że zwiększa się aktywność substancji neuroprzekaźnikowych. Teraz poszło już z górki. Podczas każdej kolejnej godziny ćwiczeń H.H. wchodził na wyższy poziom. Uczył się widzieć coraz więcej. Kiedy po trzech miesiącach udało mu się potroić wyjściowe pole widzenia, obiecał samodzielnie kontynuować ćwiczenia w domu.
Niestety, historia H.H. nie ma szczęśliwego zakończenia. Kiedy mianowicie po trzech miesiącach zgłosił się znów do Instytutu Maxa Plancka na badanie kontrolne, zachowywał się jak niewidomy. Miał przy sobie laskę, którą badał przestrzeń przed sobą. Kiedy zaś Pöppel do niego zagadnął, nie potrafił spojrzeć mu w oczy. Codzienny, żelazny trening okazał się zbyt wyczerpujący i w związku z tym H.H. go przerwał.
Od tego momentu jego pole widzenia ponownie się zmniejszyło. Kontrola wykazała, że miało tak małe wymiary, jak na początku ćwiczeń. Nigdy też już się nie powiększyło, nawet mimo podjęcia drugiej próby terapii. Upłynęło zbyt wiele czasu; funkcje mózgu najlepiej jest odbudowywać bezpośrednio po udarze czy innym urazie mózgu.
− Oto kolejny nieszczęśliwy pacjent – pomyślał Pöppel. Jednak dla nauki przypadek H.H. miał wielką wartość, ponieważ zapoczątkował gruntowne badania nad neurorehabilitacją wzroku.
Inni badacze, których zainspirowała ta historia, rozwinęli trening wzrokowy Pöppela. W Niemczech i Stanach Zjednoczonych jest obecnie sporo firm, które komercyjnie oferują tego typu terapię. Dzięki niej możliwe jest rozszerzenie pola widzenia u wielu pacjentów po udarach, doświadczających problemów ze wzrokiem, których w samych Niemczech jest każdego roku tysiące.
Uczyć się, starzejąc – nie widzę przeszkód
Warto podkreślić, że to, co działa w wypadku osób chorych, sprawdza się również w odniesieniu do zdrowych. Przypadek H.H. stał się przyczynkiem do wyciągnięcia nowych wniosków w teorii uczenia się, mianowicie, że umysł ludzki przez całe życie zachowuje zdolność zwiększania wydajności współpracy pomiędzy miliardami swoich komórek nerwowych i prawdopodobnie również budowania nowych połączeń między nimi.
Pöppel wyszedł z założenia, że wewnątrz określonych obszarów mózgu można mniej lub bardziej oddziaływać na wszystkie neurony powiązanej ze sobą sieci, aby nawzajem przejęły swoje zadania. Jest to zasada neuroplastyczności mózgu, na której podstawie pacjent H.H. mógł czynić tak zaskakujące postępy. Dzięki niej każdy człowiek w dowolnym wieku może przyjmować nową wiedzę i zdobywać nowe umiejętności. Można więc dziś powiedzieć: uczenie się w starszym wieku jest wciąż możliwe, tak samo jak wcześniej, ale proces nauki wygląda inaczej niż w młodości.
Później badacze tacy jak dr Rüdiger Ilg z Kliniki Rechts der Isar w Monachium, doktorant Pöppela, udowodnili za pomocą diagnostyki obrazowej, że u ludzi starszych, kiedy uczą się oni czegoś nowego, masa mózgu zagęszcza się w używanych obszarach. Można to dobrze wytłumaczyć rozrostem dendrytów. W innych badaniach wykazano, że osoby w starszym wieku wypadają lepiej we wszystkich zadaniach naukowych, które wymagają koncentracji. Istotnie, okres młodości ma zdecydowaną przewagę, jeżeli chodzi o prędkość uczenia się. Koniec końców jednak ludzie starsi wygrywają z młodszymi pod względem wytrwałości i koncentracji, nawet jeżeli nauka przychodzi im wolniej.
Wyzwania dla przyszłości
W procesie uczenia się niezwykłe jest, że nabywana wiedza zostaje dobrze uporządkowana. Oznacza to, że w mózgu musi istnieć jakiś rodzaj instancji czuwającej nad tym, żeby nowa wiedza i doświadczenia były przypisywane odpowiedniemu kontekstowi znaczeniowemu albo odnosiły się do tzw. atraktorów, a nie zostawały po prostu zapisane gdziekolwiek. Zależnie od zawartości znaczeniowej, mózg otwiera szuflady semantyczne i układa w nich zdobytą wiedzę. Jak jednak działa ta porządkująca instancja? Jej przebadanie stanowi wielkie wyzwanie dla przyszłości.
Zupełnie nieuporządkowana jest dla odmiany kreatywność, czyli umiejętność kojarzenia ze sobą fragmentów posiadanej wiedzy. Przyswaja się zatem całkiem odrębne od siebie informacje, zapisuje je w odpowiednim kontekście znaczeniowym, a mimo to potrafi się znaleźć między nimi powiązanie.
Granica pomiędzy kreatywnością a chaosem jest płynna. Chaos zapanowałby wówczas, kiedy wszystko łączyłoby się ze wszystkim. Zdarza się tak u niektórych pacjentów z zaburzeniami myślenia. Ale dlaczego czasami owa instancja porządkująca działa tak rygorystycznie, a kiedy indziej wykazuje większą tolerancję? Również to – przynajmniej obecnie – pozostaje zagadką.
Wniosek na temat starzenia się
Mózg przez całe życie ma zdolność poprawiania wydajności współpracy między miliardami jego komórek nerwowych, a prawdopodobnie również tworzenia między nimi nowych połączeń. Wraz z upływem czasu możliwości myślenia i uczenia się niekoniecznie muszą się więc pogarszać, a pod niektórymi względami okazują się zgoła lepsze. Ludzie starsi wypadają znacznie lepiej od młodszych przede wszystkim pod względem koncentracji i wytrwałości. Ważne jest jednak, aby podczas treningu neuronów doprowadzić do ich krańcowego wyczerpania, dokładnie tak, jak dzieje się w wypadku trenowania mięśni. Tylko w ten sposób nauka staje się efektywna.
AUTOREFLEKSJA
Poezja, sport i ćwiczenia mózgu
Nauka przychodzi mi dziś wyraźnie łatwiej niż kiedyś. Choć trzeba przyznać, że zawsze chętnie i dużo się uczyłem. A kiedy człowiek dużo się uczy, uczy się też, jak się uczyć. Tylko w stanie nieustannej aktywności mózg jest dobrze przygotowany na wszelkie możliwe wyzwania – tak jak mięsień. Jednak sprawdziłem również, że nie potrafię się uczyć na zapas i magazynować wiedzy; zawsze muszę mieć w perspektywie osiągnięcie określonego celu. Uczenie się dla samego uczenia nie jest skuteczne. Nabywamy wiedzę tylko po to, by ją wykorzystać. W przeciwnym wypadku nauka byłaby zbędna. I w związku z tym, kiedy ucząc się, nie mam żadnej intencji, wymyślam ją sobie. Zgodnie z powiedzeniem, że ten, kto nie zna swojego celu, nie znajdzie również drogi. To jedna z zasad funkcjonowania mózgu, który podejmuje wysiłek tylko wówczas, kiedy widzi w czymś sens. Ale zasadę tę można też odwrócić – ten kto nie zna drogi, nie dotrze do celu. Oznacza to, że trzeba wiedzieć, że istnieje droga uczenia się, na którą można wkroczyć dopiero wtedy, gdy osiągnie się wiek dojrzały albo nawet bardzo sędziwy.
Potrzebujemy celów – inaczej niczego się nie nauczymy
Jako naukowiec zajmujący się mózgiem mam oczywiście pewną przewagę. Wiem bowiem, co odkryto w toku prowadzonych w ciągu wielu lat prac badawczych, a mianowicie, że podczas uczenia się zorientowanego na cel, które absorbuje człowieka bez reszty, dochodzi do zwiększonej produkcji substancji neuroprzekaźnikowych, dopaminy i tak zwanego czynnika neurotroficznego pochodzenia mózgowego (brain-derived neurotrophic factor − BDNF). Ma to miejsce przede wszystkim w obszarach związanych w jakiś sposób z nagrodą i zaspokojeniem.
Można by naturalnie powiedzieć, i niektórzy są zwolennikami takiego postępowania, że dzięki przyjmowaniu określonych medykamentów oddziałujących na wymianę neuroprzekaźników w mózgu możliwe jest zwiększenie zdolności uczenia się i czerpanej z tego przyjemności. Technika neuroenhancement opiera się na eksperymentach (oczywiście nieoficjalnych) polegających na stosowaniu różnych środków, używanych przede wszystkim w leczeniu narkolepsji i ADHD, które mają stymulować stan czuwania mózgu. Podchodzę jednak do tego bardzo sceptycznie. Uszczęśliwiające nas neuroprzekaźniki ośrodka nagrody wydzielają się bowiem tylko wtedy, gdy postawimy przed sobą cel, który staramy się ze wszystkich sił osiągnąć, i w końcu rzeczywiście go osiągamy. Innymi słowy: sam jestem odpowiedzialny za to, czy doświadczę stanu uszczęśliwienia dzięki nauce. Tylko wówczas, kiedy pragnę dopiąć jakiegoś celu, dążę ku niemu wytrwale, mam silną motywację i wiem, do czego jest mi potrzebna określona wiedza, osiągam ów stan zadowolenia. Potrafię to tak dobrze ocenić również z tej przyczyny, że często ponoszę porażki na tym polu. Zauważam, że rośnie we mnie frustracja, kiedy odczuwam niezadowolenie z wykonywanego zajęcia, kiedy jestem bezcelowo zabiegany i zajęty. Jest to dla mnie zawsze jasny sygnał, aby, stawiając sobie nowe cele, zaingerować w strukturę własnego mózgu i odpowiednio poszerzyć swoje horyzonty.
Stworzyć wewnętrzną bibliotekę
Aby wytrenować mięsień zwany mózgiem, zacząłem się uczyć wierszy na pamięć. Oczywiście nie uczę ich się ot tak sobie, ale realizuję przez to pewien cel. Poezja zawsze szczególnie do mnie przemawiała, ponieważ nosi w sobie wiele obrazów i ma szczególny rytm. Kiedy zacząłem się intensywnie zajmować liryką, zauważyłem, że wiersze ilustrują typowe sytuacje z naszego życia, a więc: samotność, rozczarowanie, stratę drugiej osoby, niepewność, zranienie, ale również piękne uczucia, takie jak radość, miłość czy wewnętrzny spokój. Wiersze przemawiają do mnie, kiedy poeta wypowiada myśl mi bliską, z którą mogę się identyfikować. Ta bliskość oznacza, że się w czymś wewnętrznie uczestniczy. Myślenie abstrakcyjne na przykład nie jest bliskie ja, ponieważ obserwacje prowadzi się z dystansu, są więc one bardzo oddalone od ja. Można wyjść z założenia, że jeżeli poeta zmaga się z określonym wyrażeniem, melodią języka lub rymem, to cały ten wysiłek wkłada w przesłanie, które jest dla niego istotne i cechuje się właśnie taką bliskością wobec ja. Takiego wiersza pragnę się nauczyć na pamięć. Chcę przyjąć go do mojego wewnętrznego świata, aby za jego pomocą wpłynąć na ten świat. W ten sposób buduję sobie wewnętrzne muzeum lub wewnętrzną bibliotekę przeróżnych ludzkich doświadczeń. Mogę z niej skorzystać, kiedy sam znajdę się w podobnej sytuacji.
Wewnętrzny związek z wierszem powstaje jednak tylko wtedy, gdy czytam go na głos. Dla zapamiętania go decydujące jest nie tylko opanowanie sensu, ale uczenie się go słowo po słowie, również po to, aby przyswoić sobie melodię języka. Kiedy nauka słowo po słowie przychodzi mi z trudnością, możliwe, że w melodii istnieje jakiś błąd. Można wówczas oczywiście dać sobie spokój z nauką. Albo narzucić danemu wersowi własny rytm. W wypadku takich trudności rodzi się we mnie zawsze ambicja, aby je pokonać. Uczę się dalej, próbując przezwyciężyć opór.
Kolejna motywacja, aby nauczyć się wiersza, przedstawia się dla mnie następująco: dzięki temu kształtuję ponadczasową relację społeczną. Jest tak na przykład w wypadku początku piosenki Księżyc już wzeszedł… Matthiasa Claudiusa, tłumaczenia wiersza greckiej poetki Safony, która żyła ponad 2500 lat temu. Wiersz Safony kończy się jednak inaczej niż Claudiusa, rozwijając się w erotyk.
Czytając poezję minionych epok, stwarza się przeważnie relację czasową w odniesieniu do współczesności i własnego kręgu kulturowego, przekonując się zarazem, że nurtujące nas najbardziej podstawowe pytania zawsze zajmowały ludzkość. Jest to myśl pocieszająca. Z tego też powodu nie uczę się wierszy tylko z jakiejś konkretnej epoki, na przykład romantyzmu czy współczesności, ponieważ wtedy pozwoliłbym umknąć wielu rzeczom. Przyswajam sobie raczej dziedzictwo różnych epok. Ćwiczenie polega także na uczeniu się wierszy w językach obcych, aby dowiedzieć się czegoś o innych kulturach. Omnia mea mecum porto, „wszystko, co mam, noszę ze sobą”. I o to również chodzi w wewnętrznej bibliotece.
Poza tworzeniem wewnętrznej biblioteki mam także inny cel w uczeniu się wierszy na pamięć: poezję mogę wpleść czasami w rozmowę i wprowadzić ją tym samym na inny tor. Dzięki temu temat staje się bardziej podniosły, a ja mogę go elegancko zakończyć, ponieważ mój adwersarz rozmawia wówczas chętniej o liryce i uczeniu się jej na pamięć. Mogę w ten sposób również zadośćuczynić mojej – jakże ludzkiej – próżności.
„Profesor Squash”
Nie tylko poezja, ale również sport był dla mnie zawsze wyjątkowym wyzwaniem. Gdy zostałem profesorem i musiałem zacząć uczyć studentów, postanowiłem opanować jakąś nową dyscyplinę. Był nią squash, w którego grywa się przede wszystkim w Anglii i na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Trenowałem codziennie, co pokazuje, że profesor miewa również czas na inne zajęcia. Ponadto na tej podstawie można wyciągnąć wniosek, że także w dorosłości da się nauczyć nowego rodzaju ruchu, choć jest to uznawane za niełatwe. Niezbędne jest jednak do tego intensywne uprawianie sportu w dzieciństwie. Dzięki temu osobie w starszym wieku, nawet bardzo zaawansowanym, łatwiej będzie przychodzić przyswojenie sobie nowych ruchów. W moim wypadku zadziałało to tak dobrze, że zawsze składałem studentom następującą ofertę: „Nie będziecie Państwo musieli zdawać egzaminu z psychologii medycznej, jeżeli pokonacie mnie w squasha”. Nikomu dotąd się to nie udało. W monachijskiej „Gazecie Wieczornej” pojawił się nawet któregoś dnia artykuł o „profesorze Squashu”.
Obecnie, ponieważ jestem już starszy, skupiam się raczej na najbardziej fascynującym według mnie i zarazem najtrudniejszym sporcie, jakim jest golf. Dotąd, niestety, krzywa moich osiągnięć nie wznosi się zanadto. Najwięcej trudności sprawia mi przede wszystkim umieszczenie piłki w dołku. Tymczasem napisałem na ten temat artykuł naukowy pod tytułem „Putting is impossible” („Umieszczenie piłki w dołku jest niemożliwe”). To, co wydaje się proste, nie musi takie być, i uderzenie nieruchomej piłki z dokładnie dobraną prędkością w precyzyjnie obranym kierunku przy zróżnicowanej powierzchni trawnika i różnych kątach nachylenia terenu, jest wyjątkowo skomplikowane. Nauczyć się tego to niemałe wyzwanie, które jednak podejmuję z prawdziwą radością.
Wskazówki dla czytelników
Jak nauczyć się uczyć
Nauka musi być zawsze aktywnym procesem, który nie jest pozbawiony celu i sensu. Wszystko jedno, czy chodzi o ćwiczenia wzroku w Instytucie Maxa Plancka, czy o szkołę, o wykład na uniwersytecie czy też uczenie się poezji na pamięć. Ważne jest – choć może to brzmieć paradoksalnie – żeby uczyć się tak długo, aż zacznie to przychodzić z trudnością. Kiedy pojawia się zmęczenie, możesz uznać, że zasłużyłeś na odpoczynek.
W tym momencie nie uda się już niczego więcej osiągnąć. Warto więc wówczas się zrelaksować albo zająć czymś innym, pozwalając zarazem mózgowi dalej pracować, bo jest on stale aktywny. Również podczas snu.
W najnowszych badaniach wykazano, że sen głęboki ma duże znaczenie dla procesu uczenia się i że faktycznie „uczymy się przez sen”. Kiedy kolejnego dnia przystąpisz do nauki, zauważysz u siebie postępy – nieoczekiwanie pamiętasz więcej słówek, lepiej radzisz sobie ze skomplikowaną wprawką fortepianową albo rozumiesz trudne zadanie matematyczne. Być może nagle rozwiązanie jakiegoś problemu przyjdzie ci samo do głowy. W każdym razie będzie można zaobserwować, że opanowałeś podstawy, na których możesz teraz dalej budować. I coś jeszcze: sprawność fizyczna wspiera wysiłki mózgu. Jeżeli regularnie pływasz, grasz w golfa albo odwiedzasz klub fitness, ćwiczysz tym samym również zdolności swojego umysłu.
Sześć kroków nauki wiersza na pamięć
• Krok pierwszy – kontekst. Dowiedz się czegoś o poecie. W ten sposób ukształtujesz własną relację z jego osobą, czasem i okolicznościami, w których żył.
Tym samym będzie ci wyraźnie łatwiej osadzić wiersz w umyśle.
• Krok drugi – treść. Przeczytaj wiersz kilkakrotnie po cichu. Dzięki temu zyskasz pewną wiedzę o treści, jak również odczujesz podziw wobec jego, być może abstrakcyjnej, formy.
• Krok trzeci – dźwięk. Przeczytaj wiersz na głos, ponieważ wtedy dopiero usłyszysz jego brzmienie. Zabaw się intonacją. Kiedy usłyszysz melodię i rytmikę wiersza, zapragniesz również się go nauczyć. Jeżeli tak się nie stanie, warto sięgnąć po inny utwór.
• Krok czwarty – obrazy. Podziel wiersz pod względem treści i wyobraź sobie obrazy ilustrujące poszczególne części. Nie czytaj go automatycznie z góry na dół – wtedy również możliwe jest nauczenie się go na pamięć, ale odbędzie się to raczej w ramach pozbawionych sensu ćwiczeń mowy; nie powstanie wtedy relacja między Tobą a wierszem.
• Krok piąty – regularność. Ucz się codziennie przynajmniej czterech albo nawet ośmiu wersów (większa liczba nie jest zabroniona). Powinny one oczywiście tworzyć zwrotkę lub całość myślową. Jest to umiarkowany wysiłek, na który można się zdobyć bez narażania się na frustrację. Na początku jest to trudne, z czasem przychodzi łatwiej.
• Krok szósty – wytrwałość. Jeżeli zapominasz wciąż jeden konkretny fragment, jest to wskazówka, że coś się nie zgadza w strukturze wiersza. Poeta Gottfried Benn powiedział kiedyś, że każdy liryk, jak bardzo nie byłby utalentowany, napisał w swoim życiu tylko kilka, mniej niż dziesięć, wierszy doskonałych. Poeci są także tylko ludźmi, nie należy więc w siebie wątpić. Spróbuj nadać wierszowi własny rytm, jakbyś był aktorem, który ćwiczy rolę. A może ten wiersz nie pasuje po prostu do Twojej wewnętrznej biblioteki? W takim wypadku warto poszukać jakiegoś innego.
Na początek łatwiejsza do nauki od poezji cięższej, głębokiej jest liryka humorystyczna, na przykład utwory Christiana Morgenesterna albo Joachima Ringelnatza. Dla ułatwienia na końcu każdego rozdziału znajduje się propozycja takiego utworu. Pierwszą zamieszczono poniżej.
Jest to wiersz, który Pöppel zwykł najczęściej recytować, ponieważ uwielbiały go jego dzieci i mogły go słuchać w nieskończoność2:
Joachim Rigelnatz
W parku
Stała na pieńku mała sarenka,
Cicho, promiennie jak we śnie.
A było to w nocy, po jedenastej minut dwie.
A gdy wracałem o czwartej nad ranem,
zwierzątko wciąż stało, jakby zasłuchane.
Podszedłem cicho, dałem mu prztyczka w tył
i okazało się, że jeleń – z gipsu był.
1 W 1974 roku bliski współpracownik kanclerza Willy’ego Brandta, Günter Guillaume, został zdemaskowany jako szpieg NRD. Willy Brandt przejął odpowiedzialność polityczną za ten wypadek i podał się do dymisji. Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki.
2 Niektórzy twierdzą pesymistycznie, że poezja jest tym w wierszu, co przepada w tłumaczeniu. Znając więc swoje ograniczenia, polecam polskim czytelnikom w tym miejscu humorystyczne wiersze Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego czy Ludwika Jerzego Kerna albo dowcipne utwory Wisławy Szymborskiej lub Stanisława Barańczaka.
Wywiad ze śpiewaczką operową, profesor Eddą Moser
Sopranistka Edda Moser stała się sławna na międzynarodowej scenie muzycznej dzięki swoim kreacjom w sztukach Mozarta. Jej nagranie arii Królowej Nocy Piekielna zemsta kipi w moim sercu z Czarodziejskiego fletu zostało zapisane jako przesłanie na „złotej płycie” wraz z innymi arcydziełami muzycznymi i wysłane na pokładzie sondy Voyager II poza granice Układu Słonecznego. Obecnie Edda Moser wykłada technikę śpiewu w Wyższej Szkole Muzyki i Tańca w Kolonii.
Pani Profesor, chcemy dzisiaj porozmawiać o uczeniu się przez całe życie. W jakim stopniu możemy odnieść ten proces do muzyki?
Śpiewanie to przymus! Z tego do głębi poruszającego uczucia wynika życiowe motto: „Ćwicz stale!”. W tym sensie praktykowanie muzyki jest uczeniem się całe życie.
Dla sopranistki czas aktywnego śpiewu jest jednak ograniczony. Wszyscy doświadczyliśmy tego na przykładzie Marii Callas: gdy pewnego dnia głos ją zawiódł, została wygwizdana w Metropolitan Opera. Jak to jest, kiedy głos zaczyna odmawiać posłuszeństwa?
Głos rozwija się do około 36. roku życia. Do tego momentu należy kompletnie opanować technikę śpiewu. Maria Callas, wspaniała interpretatorka, prawdopodobnie wiedziała zbyt mało o tej technice i nie mogła się na niej oprzeć w chwilach nadmiernego przypływu emocji. Oczywiście nastąpi kiedyś taki dzień, gdy usłyszy się niedomaganie swojego głosu, zanim jeszcze publiczność będzie w stanie to zauważyć – tego momentu obawia się każdy śpiewak. Bezmiar sił wydaje się przez długi czas czymś oczywistym, trzeba jednak zachować czujność, sprawdzać się za pomocą uszu „wrogów” i odpowiednio wcześnie samemu wyznaczyć sobie koniec kariery. Nie można dopuścić do tego, żeby mówili: „Ona jeszcze śpiewa” – powinni mówić: „Jaka szkoda, że już nie śpiewa”. To ważne, bo dzięki temu zostaje się dobrze zapamiętanym przez publiczność.
Pani nie załamała bezradnie rąk, ale nauczyła się czegoś nowego. Została Pani profesorem techniki śpiewu w Wyższej Szkole Muzyki i Tańca w Kolonii.
Tak, zaczęłam – ze względu na wiek – przekazywać swoją wiedzę dalej i kształcić młode talenty. Bo jedyną niewątpliwą zaletą starzenia się jest to, że ma się coraz lepsze rozeznanie. Jestem świadoma, że ludzie mają obecnie dużo większe możliwości życiowe, ale często brakuje im podstaw dyscypliny: skromności, pracowitości i pokory.
Ponieważ przede wszystkim zajmuję się nauczaniem, uważam za swój obowiązek przestrzec przed zaniedbywaniem dyscypliny. Ta świadomość chroni moich uczniów przed zmarnowaniem ich talentów.
Mało komu jest dane iść drogą, jaką wyznacza jego talent, ponieważ pokora, która wynika z uporu i dyscypliny, stała się dziś terminem niezrozumiałym. Uczę, aby skupić się na istocie sztuki, i staram się przekazać dalej to, czego nauczyłam się w toku własnego życia.
Jak wychodzi Pani naprzeciw starzeniu się?
Ponieważ kategorycznie odrzucam starzenie jako zły nawyk, szukam nowych wyzwań, wiedzy i doświadczeń, co mogłabym również określić mianem uczenia się przez całe życie. I tak na przykład, zapoczątkowałam Festiwal Języka Niemieckiego w Bad Lauchstädt, mieście Goethego, ponieważ jednym z nowych celów na obecnym etapie mojego życia jest ochrona czystości i piękna naszej mowy.
2Starzeję się i odkrywam teraźniejszość
Święty Augustyn napisał przed 1600 laty, że istnieje tylko teraźniejszość. Przeszłość to wspomnienia. Przyszłość tworzą oczekiwania. Rzeczywiście: we współczesnych badaniach nad mózgiem dowiedziono, że umysł ludzki postrzega jako teraźniejszość wycinek czasu trwający około trzech sekund. Starzejąc się, można ćwiczyć świadomość teraźniejszości, po to aby zachować zdolność koncentracji.
BADANIE I
Odkrycie okna teraźniejszości
− Genialne! – Pöppel niemal podniośle wypowiedział te słowa i z trzaskiem zamknął książkę. Die angeborenen Formen möglicher Erfahrung1 były drugim po Rozmawiał z bydlątkami, ptakami i rybami2 tekstem Konrada Lorenza, który przeczytał. Czy też, mówiąc dosadniej: połknął. W pierwszej pozycji chodziło o instynkty, którymi zajmowali się w latach trzydziestych minionego wieku badacze zachowań zwierzęcych Konrad Lorenz i Nikolaas Tinbergen. Już tamta publikacja spodobała się Pöppelowi, jednak nie mogła się równać z tym, co właśnie przeczytał. W Möglicher Erfahrung Konrad Lorenz dał wgląd w to, co sprawia, że człowiek jest człowiekiem. Z jednej strony kształtuje nas kultura, wypracowaliśmy reguły wzajemnych relacji. Z drugiej zaś cechuje nas cały repertuar wrodzonych zachowań.
Nie oznacza to jednak, że można te dwie sfery sobie przeciwstawiać, jak często się to czyni – myślał Pöppel. – Wdrukowanie, które odkrył Lorenz, obserwując zwierzęta, może oznaczać w wypadku człowieka, że program genetyczny zostaje potwierdzony przez wzorce kulturowe; w tym momencie nie można już oddzielać środowiska od genów. Nasze zachowanie obejmuje z konieczności wpływy obu tych czynników – kiedy Pöppel snuł rozważania nad dziełami Konrada Lorenza, stawał się on dla niego wzorcem naukowca.
Z Fryburga do Seewiesen
– Prowadzić badania u Konrada Lorenza. To byłoby coś. Jednak czy nie jest to zbyt śmiały pomysł? – Pöppel nie był pewien, co powinien dalej robić. Studiował obecnie psychologię i biologię we Fryburgu. Ale studia stały się po prostu nudne. „Pod togami stęchlizna z ostatniego tysiąclecia”3. Był rok 1964 i studenci zaczynali się już uskarżać na oderwanie programów uczelnianych od życia. A teraz Pöppel przeczytał to opracowanie Lorenza.
– Praktyka u tego człowieka, a może nawet kilkumiesięczny udział w badaniach, może dać dużo więcej niż codzienne zmuszanie się do przesiadywania w ciasnych i zakurzonych salach wykładowych – myślał. I zanim opuściła go odwaga, wsiadł do swojego volkswagena garbusa i ruszył do Monachium. Niedaleko stamtąd, w Seewiesen, nad niewielkim jeziorem Eßsee znajdował się Instytut Fizjologii Zachowania imienia Maxa Plancka, gdzie Konrad Lorenz zajmował się szarymi gęśmi i psychologią zwierząt, dzięki czemu zyskał przydomek „Einsteina zwierzęcej duszy”.
– Kiedy już tam przyjadę, znajdzie przecież dla mnie kilka minut i wtedy będę wiedział, czy mnie przyjmie, czy nie. Wieczorem będę z powrotem we Fryburgu – taki był plan. Tylko jednego, niestety, Pöppel nie wziął pod uwagę − otóż naukowca wcale nie było wówczas w Seewiesen. Tego właśnie dnia Konrad Lorenz odbierał odznaczenie w Wiedniu. Co robić? Wówczas przemknęło mu przez głowę, że w instytucie pracuje jeszcze ktoś, kto prowadzi nie mniej interesujące badania. Jürgen Aschoff, twórca nowoczesnej chronobiologii, izolował ochotników na kilka dni od świata po to, by zrozumieć zasady rządzące ich wewnętrznym zegarem oraz rytmem dnia. I tak Pöppel uzyskał status praktykanta u Jürgena Aschoffa, przerwał studia i przeprowadził się jako młody badacz na południe od Monachium.
Temat badawczy w stosie papierów
Zupełnie się nie spodziewał, że ta decyzja zainicjuje prowadzenie jego badań w kierunku, w którym miał już podążać przez całe życie. Pracując w nowym środowisku, Pöppel rozwinął koncepcję teraźniejszości i jej postrzegania. Przez dziesięciolecia uzupełniał potem tę teorię o nowe aspekty i szczegóły. W ostatecznym rozrachunku zaś pomogła mu ona w starszym wieku zachować i stale poprawiać zdolność koncentracji. Jednak zanim to nastąpiło, ponownie do gry wkroczył przypadek.
Zdarzenie to miało miejsce w pracowni Jürgena Aschoffa. Gdy Pöppel po raz pierwszy go odwiedził, zauważył na biurku badacza wielki stos zakurzonych i pożółkłych papierów. Teraz Aschoff miał okazję, aby odpowiedzialność za tę stertę powierzyć komuś innemu, poprosił więc praktykanta, aby się nią zajął. Pöppel spojrzał sceptycznie na górę papierzysk. Prawie jak na uniwersytecie – pomyślał.
Znudzony, zaczął przeglądać dokumenty. Zawierały notatki na temat czasu i jego odczuwania oraz tego, czy określone leki są w stanie na nie oddziaływać. Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl. Postrzeganie czasu było zawsze mierzone w osobliwy sposób. Badany musiał na przykład nacisnąć guzik, kiedy sądził, że upłynęło dziesięć sekund. Innym razem danej osobie przedstawiano określony przedział czasowy o długości kilku sekund, odmierzony za pomocą sygnału dźwiękowego lub świetlnego, a następnie pytano badanego, jak długo jego zdaniem trwał ten sygnał. Oznaczało to, że tester musiał zawsze ubrać swoje odczucia w słowa. Pomiary przeprowadzano w różnych grupach; w niektórych badanym podawano wcześniej leki, w innych zaś nie. Ale czy faktycznie była to właściwa metoda do mierzenia odczucia czasu?