Jak dobrze być razem - André Christophe - ebook

Jak dobrze być razem ebook

André Christophe

3,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Czy zdarza ci się czasem pomyśleć: „Nie warto polegać na innych”? A może unikasz silnego zaangażowania w relacje i marzysz o pełnej niezależności? Żyjemy w czasach, w których królują autonomia i samowystarczalność. Wmawia się nam, że niezależność jest najważniejsza. Ale czy przez to nie stajemy się czasem coraz bardziej samotni? Intuicyjnie zdajemy sobie sprawę, że to solidarność i wzajemna pomoc dają nam niezbędne oparcie. Gdy czujemy moc wsparcia płynącą od naszych bliskich, stajemy się silniejsi i mądrzejsi, a co więcej, lepiej funkcjonujemy. Więzi międzyludzkie sprawiają też, że jesteśmy szczęśliwi i spełnieni. Tak, nasze życie zależy od rozwiniętej zdolności bycia w relacji z innymi, w tym zwłaszcza z najbliższymi. Dowiedz się, jak tworzyć wokół siebie sieci wsparcia, jakie cechy warto w sobie pielęgnować, by być wspieranym i dawać oparcie innym, i jak wychowywać dzieci umiejące z tego korzystać. Pomogą ci w tym autorzy tej książki: Rébecca Shankland, psycholożka specjalizująca się w umiejętnościach społeczno-emocjonalnych, i Christophe André, psychiatra i psychoterapeuta zajmujący się w zaburzeniami emocjonalnymi. Z ich pomocą uda ci się zbliżyć do innych ludzi i wzmocnić łączące was więzi, byście mogli czerpać z siebie nawzajem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 298

Oceny
3,8 (8 ocen)
2
3
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Przed­mowa

Przed­mowa

Jako ludzie wszy­scy jeste­śmy zależni jedni od dru­gich – i to od uro­dze­nia.

Los dziecka, co oczy­wi­ste, zależy od jego rodzi­ców, bez nich by nie prze­żyło. Ale jeśli przyj­rzymy się tej kwe­stii nieco bli­żej, dostrze­żemy, że rodzice także są zależni od swo­jego dziecka – nie w kwe­stii fizycz­nego prze­ży­cia, ale ze względu na poczu­cie sensu nada­wane ich życiu. Jeśli dziecko umrze lub zosta­nie im ode­brane, będą zroz­pa­czeni z powodu naj­okrut­niej­szej tra­ge­dii, jaka może dotknąć czło­wieka.

Wszy­scy ludzie zależą więc od sie­bie nawza­jem. Mon­te­skiusz mówił o obec­nym w nas „zwie­rzę­ciu spo­łecz­nym”, ale w rów­nym stop­niu co spo­łeczni, jeste­śmy też słabi, przy­naj­mniej z bio­lo­gicz­nego punktu widze­nia – bez pazu­rów, kłów, pan­ce­rza, rogów, z nie­zbyt roz­wi­nię­tymi mię­śniami, a w porów­na­niu z dużymi dra­pież­ni­kami dys­po­nu­jemy nie­wielką siłą… Jeśli jako gatun­kowi udało nam się prze­żyć i odnieść suk­ces (według nie­któ­rych nawet tro­chę prze­sadny!), stało się to nie tyle dzięki naszej sile fizycz­nej, co dzięki pie­lę­gno­wa­niu zdol­no­ści wią­za­nia się z innymi.

Od zara­nia dzie­jów grupy ludz­kie zawdzię­czają swoje prze­ży­cie soli­dar­no­ści i wza­jem­nej pomocy, wię­zom wza­jem­no­ści i współ­za­leż­no­ści tka­nym mię­dzy doro­słymi człon­kami spo­łecz­no­ści, ale także mię­dzy poko­le­niami. Dzieci zależą od doro­słych, ale przy­szłość doro­słych zależy też od dzieci, które pew­nego dnia będą im poma­gać, a potem – wspie­rać; osoby wie­kowe wyma­gają opieki ze strony młod­szych, jed­no­cze­śnie same wciąż im poma­gają na mnó­stwo spo­so­bów, są też nośni­kami pamięci i doświad­czeń grupy. Sło­wem: im ści­ślej­sze są więzi współ­za­leż­no­ści w spo­łecz­no­ści ludz­kiej, tym jest ona bogat­sza i bar­dziej zdolna do roz­woju i prze­trwa­nia. A jej człon­ko­wie mają więk­sze szanse na szczę­ście i speł­nie­nie.

Dla­czego zatem lek­ce­wa­żymy współ­za­leż­ność1? A co gor­sza, dla­czego cza­sem się jej boimy?

Dzieje się tak, gdyż mylimy ją z jed­no­stronną zależ­no­ścią (jedna osoba nie może nic zro­bić bez dru­giej osoby, która robi dla niej wszystko), a jed­no­cze­śnie żyjemy w epoce domi­na­cji ide­ałów auto­no­mii i samo­wy­star­czal­no­ści (by nie mówić o ego­izmie i nar­cy­zmie). Ale współ­cze­sna nie­przy­tomna pogoń za indy­wi­du­alną wol­no­ścią („Żeby tylko od nikogo nie zale­żeć”) u coraz więk­szej liczby osób wywo­łuje uczu­cie samot­no­ści, bez­bron­no­ści, sła­bo­ści. Z lęku przed sła­bo­ścią pły­nącą z zależ­no­ści odda­jemy się bowiem w ramiona jesz­cze więk­szej sła­bo­ści, a mia­no­wi­cie – samot­no­ści.

Jest na to roz­wią­za­nie: rado­śnie przy­jąć współ­za­leż­ność! Cie­szyć się nią, rozu­mie­jąc, że nas roz­wija i wzbo­gaca, że czyni nas sil­niej­szymi i mądrzej­szymi.

Jak mówi afry­kań­skie przy­sło­wie: „Samemu idzie się szyb­ciej, ale razem – idzie się dalej”. I wese­lej!

A to zamie­rzamy poka­zać ci w tej książce.

Wpro­wa­dze­nie. Dla­czego warto inte­re­so­wać się współ­za­leż­no­ścią?

Wpro­wa­dze­nie

Dla­czego warto inte­re­so­wać się współ­za­leż­no­ścią?

Co powiesz na podróż do sedna naszego czło­wie­czeń­stwa? Czło­wie­czeń­stwa w całej swej zło­żo­no­ści, które nie zna cudow­nych roz­wią­zań dopa­so­wa­nych do każ­dej sytu­acji, ale które skrywa nie­spo­dzie­wane bogac­twa? Ten kon­ty­nent, który chcemy przed tobą odkryć, to współ­za­leż­ność. To nieco skom­pli­ko­wane słowo, sto­so­wane przez psy­cho­lo­gów, ozna­cza po pro­stu zja­wi­sko obecne w naszych rela­cjach z ludźmi. Czę­sto potrze­bu­jemy innych, by czuć się dobrze, by posu­wać naprzód nasze plany i po pro­stu, by prze­żyć.

Weźmy za przy­kład prze­bieg two­jego zwy­kłego dnia. Rano wsta­jesz z łóżka, które zostało zapro­jek­to­wane i wyko­nane przez ludzi, korzy­stasz z prysz­nica dzięki pracy i dba­ło­ści rze­mieśl­ni­ków, następ­nie zja­dasz pyszne śnia­da­nie, któ­rego skład­niki zostały sta­ran­nie przy­go­to­wane przez inne osoby – począw­szy od uprawy zbóż, umoż­li­wia­ją­cej upie­cze­nie chleba, aż po zbiór owo­ców, które skła­dają się na kon­fi­turę. Nie­mal każdy twój gest wyko­ny­wany w ciągu dnia uobec­nia innych ludzi. Wspól­nie pra­cu­jemy nad utrzy­ma­niem rów­no­wagi we wszyst­kich tych rela­cjach współ­za­leż­no­ści.

W niniej­szej książce zain­te­re­su­jemy się warun­kami, dzięki któ­rym ludzka współ­za­leż­ność pozo­staje kon­struk­tyw­nym ele­men­tem każ­dego z nas, a także warun­kiem ewo­lu­cji naszego spo­łe­czeń­stwa. Gdy w naszych rela­cjach z innymi sta­ramy się odna­leźć jak naj­więk­szą rów­no­wagę mię­dzy zależ­no­ścią a auto­no­mią, przy­po­mi­namy lino­skocz­ków. Nad­miar zależ­no­ści jest szko­dliwy, jed­nak jej uni­ka­nie rów­nież, i to w jed­nakowym stop­niu. Wła­śnie ten para­doks spró­bu­jemy obja­śnić na kolej­nych stro­nach.

W jakich warun­kach współ­za­leż­ność dostar­cza nam wza­jem­nych korzy­ści? W jaki spo­sób możemy budo­wać rela­cje, które nas roz­wi­jają, zamiast poczu­cia zależ­no­ści, które nas znie­wala? Pro­wa­dzone od wielu dzie­się­cio­leci bada­nia na temat kon­struk­tyw­nych rela­cji pozwa­lają nam zro­zu­mieć, jak pogo­dzić potrzeby, które mogą się wyda­wać sprzeczne: potrzebę przy­wią­za­nia do dru­giego czło­wieka i potrzebę auto­no­mii.

Obawy i prze­szkody na dro­dze do współ­za­leż­no­ści

Przy­czyn­kiem do naszych roz­wa­żań stała się seria skie­ro­wa­nych do rodzi­ców i pro­fe­sjo­na­li­stów kon­fe­ren­cji i warsz­ta­tów na temat pozy­tyw­nego wycho­wa­nia. W jaki spo­sób wdro­żyć życz­liwe podej­ście w edu­ka­cji, nie zba­cza­jąc w stronę per­mi­sy­wi­zmu i pobłaż­li­wo­ści? Jak naj­le­piej odpo­wie­dzieć na fun­da­men­talne potrzeby psy­chiczne dzieci, respek­tu­jąc jed­no­cze­śnie swoje potrzeby jako doro­słego? W jaki spo­sób odna­leźć miej­sce na wol­ność, gdy czu­jemy, że masa obo­wiąz­ków i zajęć prze­ra­sta nas i przy­tła­cza? Pyta­nia te odsy­łają nas do kon­cep­cji ludz­kiej współ­za­leż­no­ści.

Współ­za­leż­ność – odczu­wana jako przy­wią­za­nie do dru­giej osoby w cha­rak­te­rze jej dłuż­nika lub jako koniecz­ność reago­wa­nia w pierw­szej kolej­no­ści na potrzeby innych (szcze­gól­nie gdy cho­dzi o dzieci lub o słab­szych bli­skich) – staje się cza­sem trud­nym do znie­sie­nia cię­ża­rem, do tego stop­nia, że nie­któ­rzy decy­dują się izo­lo­wać od innych, pra­gnąc odna­leźć w ten spo­sób tro­chę wol­no­ści. Tyczy się to zwłasz­cza rodzi­ców doświad­cza­ją­cych trud­no­ści w opiece nad dziećmi, któ­rzy wolą nie pro­sić rodziny czy przy­ja­ciół o pomoc z obawy, że przyj­dzie im się odwdzię­czyć tym samym. Poczu­cie zależ­no­ści od innych rodzi dys­kom­fort, a nawet lęk. Co do zależ­no­ści emo­cjo­nal­nej, jest ona rów­nie źle widziana…

Pro­sze­nie o pomoc może być inter­pre­to­wane jako oznaka nie­kom­pe­ten­cji („Nie jestem już nawet w sta­nie zająć się wła­snymi dziećmi!”) lub prze­jaw bier­no­ści („Nie mam dość siły, by samemu zająć się swo­imi pro­ble­mami”). Ale u nie­któ­rych osób za tymi osą­dami na wła­sny temat zdaje się kryć opór przed zależ­no­ścią od innych, która mia­łaby sta­no­wić oznakę sła­bo­ści lub pod­po­rząd­ko­wa­nia.

Zależ­ność od innych jest rów­nież uwa­żana za wyraz nie­doj­rza­ło­ści przez osoby, które przy­cho­dzą na tera­pię, by pozbyć się nie­ade­kwat­nego, ich zda­niem, mecha­ni­zmu funk­cjo­no­wa­nia: „Zawsze wpa­dam w pułapkę miło­ści – przy­wią­zuję się do kogoś, a powi­nie­nem/powin­nam potra­fić samo­dziel­nie prze­żyć swoje życie”. Nie­któ­rzy szczycą się więc nie­za­leż­no­ścią od innych i sami chcą sta­wiać czoła wymo­gom sytu­acji, mając trud­no­ści z zaak­cep­to­wa­niem faktu, że ludz­kie funk­cjo­no­wa­nie jest dogłęb­nie oparte na współ­za­leż­no­ści.

Ale nie­pro­sze­nie nikogo o nic, prze­ko­na­nie, że wszystko można zro­bić samemu, ma swoją cenę – wypa­le­nie. Ono z kolei odbija się na bli­skim oto­cze­niu, dzie­ciach i współ­pra­cow­ni­kach… Co wię­cej, ta nega­tywna wizja ryzyka zależ­no­ści od kogoś może sta­no­wić hamu­lec przy budo­wa­niu i cemen­to­wa­niu rela­cji. To dla­tego chcemy zapro­po­no­wać ci odmienne spoj­rze­nie na kwe­stię „zależ­no­ści” od innych, oparte na bada­niach pro­wa­dzo­nych w ostat­nich dzie­się­cio­le­ciach.

W tej książce zaj­mu­jemy się róż­nymi for­mami rela­cji, począw­szy od zależ­no­ści uzna­wa­nej za pato­lo­giczną, a skoń­czyw­szy na zależ­no­ści uzna­wa­nej za zdrową (w któ­rej odnaj­du­jemy rów­no­wagę mię­dzy auto­no­mią a bli­sko­ścią). Zesta­wie­nie tych dwóch okre­śleń może wyda­wać się para­dok­salne: czy moż­liwa jest zależ­ność od innych, która nam nie zaszko­dzi?

Czy wza­jemna zależ­ność to naj­lep­szy spo­sób na roz­wi­nię­cie skrzy­deł?

Po ponad 20 latach badań w zakre­sie pomocy oso­bom doświad­cza­ją­cym trud­no­ści, Robert Born­stein, psy­cho­log i nauko­wiec spe­cja­li­zu­jący się w zależ­no­ści, stwier­dził, że naj­lep­szym spo­so­bem na roz­wój jest zaak­cep­to­wa­nie naszej współ­za­leż­no­ści, a nie próby walki z nią. To w ten spo­sób defi­niuje „zdrową”2 zależ­ność mię­dzy­ludzką. Jedną z jej oznak sta­nowi odwaga w pro­sze­niu o pomoc bez poczu­cia nie­zdol­no­ści do zmie­rze­nia się z daną sytu­acją. Zaak­cep­to­wa­nie inte­rak­cji opar­tych na tak zwa­nej zdro­wej zależ­no­ści pozwala wytwo­rzyć przy­wią­za­nie do dru­giej osoby bez poczu­cia, że ta więź nas osła­bia, lub też zaufać dru­giej oso­bie bez ryzyka utraty gruntu pod nogami, gdy poja­wią się kon­flikty. Przy­ję­cie takiego spoj­rze­nia na zależ­ność od dru­giej osoby – albo na „współzależ­ność”, bo ta zależ­ność jest prze­cież wza­jemna – pozwala nam zmie­nić sto­su­nek do nas samych i do innych. Dzięki tej zmia­nie per­spek­tywy łatwiej jest pro­sić o wspar­cie w trud­nych sytu­acjach, a jed­no­cze­śnie zacho­wać dosta­teczną wiarę w sie­bie, by czer­pać naukę z tych doświad­czeń i iść naprzód. To z kolei sprzyja rów­no­wa­dze naszych potrzeb auto­no­mii i bli­sko­ści.

Podróż do kraju ludz­kich rela­cji zaczyna się już in utero, kiedy płód żyje w sym­bio­zie z matką. Jej dal­szy ciąg nastę­puje po naro­dzi­nach wraz z pierw­szą fazą poważ­nej zależ­no­ści dziecka od naj­bliż­szych, która stop­niowo prze­kształca się w rela­cję wza­jem­nej zależ­no­ści z innymi ludźmi. Wyru­sza­jąc w tę fascy­nu­jącą podróż, w niniej­szej książce naj­pierw nieco zba­damy tery­to­rium roz­woju dziecka i odwie­dzimy kra­jo­brazy przy­wią­za­nia, po czym wyru­szymy odkry­wać nowe ścieżki rozu­mie­nia „zdro­wej” lub „pozy­tyw­nej”3 zależ­no­ści, wyty­czone w bada­niach z dzie­dziny psy­cho­lo­gii i neu­ro­nauk. Naszym celem jest wska­zać ci wszyst­kie moż­li­wo­ści pły­nące ze związ­ków z innymi i spo­soby na unik­nię­cie zasa­dzek zależ­no­ści lub ilu­zji niezależ­no­ści.

Istoty ludz­kie potrze­bują bli­skich rela­cji – źró­dła naj­więk­szych rado­ści i naj­lep­szych wspo­mnień w życiu. Bada­nia wyka­zały, że to wła­śnie więzi z innymi w naj­więk­szym stop­niu nadają sens życiu4, a „zdrowa” zależ­ność jest uży­teczna dla roz­woju czło­wieka. Takie spoj­rze­nie sprze­ci­wia się kary­ka­tu­ral­nej wizji, zgod­nie z którą roz­wój miałby być moż­liwy bez innych, albo też doszu­ki­wa­niu się w popra­wia­ją­cej dobro­stan zależ­no­ści prze­ja­wów pato­lo­gii. Roz­wój nie opiera się na niezależ­no­ści (ilu­zja, że nie potrze­buje się innych) ani na uza­leż­nie­niu od sie­bie nawza­jem (wra­że­nie, że nie da się żyć bez part­nera), lecz raczej na tym, co nazwiemy tutaj „pozy­tywną współzależ­no­ścią”.

Pro­po­nu­jemy ci wła­śnie ową zmianę spoj­rze­nia na zależ­ność od innych ludzi: jak zaak­cep­to­wać i wzmoc­nić rela­cje, które zakła­dają jakąś formę zależ­no­ści od innych, tak by umoż­li­wić każ­demu zacho­wa­nie auto­no­mii? Jak odwa­żyć się pro­sić o pomoc, by nie stało się to cię­ża­rem dla nas ani dla dru­giej osoby? Te pyta­nia doty­czą wszyst­kich nas, a bada­nia i tera­pia osób doświad­cza­ją­cych w tym obsza­rze trud­no­ści pod­su­wają nam wska­zówki doty­czące zna­le­zie­nia tej rów­no­wagi, sta­no­wią­cej źró­dło wza­jem­nego roz­woju.

Kom­pas, któ­rego uży­jemy, wyru­sza­jąc na poszu­ki­wa­nia pozy­tyw­nej współ­za­leż­no­ści, wska­zuje pły­nące z niej korzy­ści, które legły u pod­staw rela­cji mię­dzy­ludz­kich. W pierw­szym rzę­dzie – wza­jemną pomoc.

Sko­rzy­staj z pomocy – bo pęk­niesz!

„Mam dość. Moje dziecko ma 2 lata, a ja już nie mogę, nie wiem, jak sobie z nim radzić. Jedyne roz­wią­za­nie, na jakie wpa­dłam, to wsta­wić je w ubra­niu pod zimny prysz­nic, wtedy od razu się uspo­kaja” – opo­wiada Eléa pod­czas kon­fe­ren­cji o rodzi­ciel­stwie.

Sandy, inna mama, podej­muje temat: „Ja także już nie wiem, co robić. Mój syn też ma 2 lata. Kiedy ma napad szału, docho­dzi do tego, że wysta­wiam go na zewnątrz i zamy­kam drzwi. Nie wiem już, co innego mogę zro­bić”.

Kiedy pro­wa­dząca kon­fe­ren­cję pre­cy­zuje, że uczu­cie wyczer­pa­nia jest nor­malne przy małych dzie­ciach, i kiedy wska­zuje, że ist­nieją sto­wa­rzy­sze­nia mogące zapew­nić doraźne lub bar­dziej regu­larne wspar­cie w miej­scu zamiesz­ka­nia – zależ­nie od potrzeb, Eléa znów zabiera głos: „Dobrze, że coś takiego ist­nieje, ale ja mimo wszystko jesz­cze nie jestem na tym eta­pie!”.

Jak daleko sprawy muszą zajść, żeby­śmy ośmie­lili się popro­sić o pomoc? Czy słusz­nie bie­rzemy wszystko na sie­bie lub chcemy sami „udźwi­gnąć” całość zadań i obo­wiąz­ków, które spa­dają na nas jako rodzi­ców? I czy nie będzie jesz­cze trud­niej popro­sić o pomoc, gdy uznamy, że już posu­nę­li­śmy się za daleko? Te pyta­nia skła­niały nas do roz­wa­żań przez ostat­nie lata. To oczy­wi­ste, że potrze­bu­jemy innych, nawet gdy jeste­śmy doro­śli. Ale czy jeste­śmy w sta­nie ina­czej spoj­rzeć na tę potrzebę? W jaki spo­sób taka zmiana per­spek­tywy mogłaby się przy­czy­nić do zmniej­sze­nia udręki, wypa­le­nia i napięć w rela­cjach?

W odle­głej prze­szło­ści koniecz­ność nie­sie­nia sobie nawza­jem pomocy – klu­czowa zarówno na płasz­czyź­nie fizycz­nej, jak i mate­rial­nej – była oczy­wi­sta. Przy­na­leż­ność do grupy pozwa­lała lepiej się bro­nić, prze­trwać kaprysy pogody lub też podzie­lić się zada­niami, by zaspo­koić pod­sta­wowe potrzeby ple­mie­nia. Obec­nie, w spo­łecz­no­ściach zachod­nich, „ple­mię” staje się mniej nie­zbędne w wymia­rze mate­rial­nym, a bar­dziej potrzebne w wymia­rze spo­łecz­nym. Pro­wa­dze­nie odręb­nego życia (posia­da­nie swo­jego miesz­ka­nia) nie zagraża prze­trwa­niu, prze­ciw­nie – jest postrze­gane jako oznaka powo­dze­nia i sta­bi­li­za­cji mate­rial­nej. Odda­le­nie się od rodziny pocho­dze­nia służy wykształ­ce­niu poczu­cia nie­za­leż­no­ści, tak czę­sto poszu­ki­wa­nego w kul­tu­rze indy­wi­du­ali­zmu.

Nie­bez­pie­czeń­stwa nad­mier­nego indy­wi­du­ali­zmu

Spo­łe­czeń­stwo, w któ­rym żyjemy, ceni nie­za­leż­ność, wol­ność jed­nostki i jej indy­wi­du­al­ność. Bada­cze wyka­zali, że w skali świa­to­wej war­to­ści indy­wi­du­ali­styczne nasi­lają się. I tak w 2017 roku bada­nie obej­mu­jące 78 kra­jów wyka­zało ogólny wzrost indy­wi­du­ali­zmu o około 12% w cało­ści bada­nych spo­łe­czeństw od 1960 roku5. Wskaź­nik ten został zmie­rzony na pod­sta­wie opi­sa­nych zacho­wań i wyra­ża­nych war­to­ści. Zacho­wa­nia uwa­żane za wyznacz­niki indy­wi­du­ali­zmu zostały wyli­czone na pod­sta­wie liczby osób przy­pa­da­ją­cych na domo­stwo, liczby osób miesz­ka­ją­cych samot­nie, sto­sunku liczby roz­wo­dów do liczby mał­żeństw. War­to­ści zaś zmie­rzono, pro­sząc uczest­ni­ków o odno­to­wa­nie, jak ważne wydaje im się prze­ka­za­nie swoim dzie­ciom war­to­ści „nie­za­leż­no­ści” lub też wol­no­ści jed­nostki. Wła­śnie tym tak zwane indy­wi­du­ali­styczne spo­łe­czeń­stwa róż­nią się od spo­łe­czeństw zwa­nych kolek­ty­wi­stycz­nymi, w któ­rych mocno popiera się umie­jęt­no­ści dosto­so­wa­nia się do grupy i wto­pie­nia w nią6.

W Sta­nach Zjed­no­czo­nych na przy­kład od kilku lat stwier­dza się coraz częst­sze nada­wa­nie rzad­kich, a wręcz uni­kal­nych w skali świata, imion. Po co? Dla wzmoc­nie­nia wyjąt­ko­wego cha­rak­teru dziecka7. Podob­nie w ame­ry­kań­skich utwo­rach bada­cze odno­to­wali wzmo­żone uży­cie słów odwo­łu­ją­cych się do war­to­ści indy­wi­du­al­nych („ja”, „sobie”, „jedyny” itp.), w odróż­nie­niu od spa­da­ją­cego uży­cia ter­mi­nów zwią­za­nych z war­to­ściami kolek­tyw­nymi („razem”, „posłu­szeń­stwo” i „przy­na­leż­ność”)8.

Indy­wi­du­alizm ma cza­sem kiep­ską prasę z powodu pochop­nego zrów­ny­wa­nia go z ego­izmem, tymcza­sem w prze­ci­wień­stwie do tego dru­giego odwo­łuje się także do idei samo­sta­no­wie­nia: każda osoba może wybrać kie­ru­nek, w któ­rym pra­gnie podą­żać, i to nie­za­leż­nie od wyboru innych, a szcze­gól­nie – swo­ich bli­skich. Indy­wi­du­alizm przy­pi­suje wię­cej miej­sca oso­bi­stemu wybo­rowi, wyra­ża­niu swo­ich pra­gnień i bra­niu pod uwagę wła­snych potrzeb, co może skła­niać do myśle­nia o nim w kate­go­riach więk­szego sku­pie­nia na sobie, a zatem – więk­szego ego­izmu. Nie­mniej w spo­łe­czeń­stwach nazy­wa­nych indy­wi­du­ali­stycz­nymi ludzie także dzia­łają na rzecz wza­jem­nej pomocy zgod­nie z war­to­ściami spo­łecz­nymi, ale jest to ich oso­bi­sta decy­zja. I tak: bada­cze wyka­zali, że w spo­łe­czeń­stwach tych bar­dziej ceni się rela­cje poza­ro­dzinne, bo są one nawią­zy­wane z wyboru i mogą sprzy­jać obo­pól­nemu roz­wo­jowi. Indy­wi­du­alizm nie ozna­cza więc zapo­mi­na­nia o innych ludziach ani spo­łecz­nej izo­la­cji, ale więk­sze uwzględ­nia­nie wła­snych potrzeb przy podej­mo­wa­niu decy­zji.

To oczy­wi­ste, że ideę, by uwa­żać każdą osobę za zupeł­nie auto­no­miczną i odrębną od innych, ogra­ni­cza fakt, iż rzadko można doko­nać wyboru, który pozo­stałby bez wpływu na inne jed­nostki. Uży­teczne jest więc roz­róż­nie­nie dwóch pozio­mów indy­wi­du­ali­zmu: poziomu „makro”, obej­mu­ją­cego spo­łe­czeń­stwo, które wychwala takie war­to­ści jak nie­za­leż­ność i swo­boda wyra­ża­nia wła­snych wybo­rów, i poziomu „mikro”, doty­czą­cego oso­bi­stych war­to­ści sto­ją­cych u pod­staw mniej lub bar­dziej indy­wi­du­ali­stycz­nych zacho­wań. Na pozio­mie makro bada­cze inte­re­sują się ogól­nymi ten­den­cjami widocz­nymi w popu­la­cji, któ­rej war­to­ści i cele nakie­ro­wane są raczej na osobę niż na zbio­ro­wość. Na pozio­mie mikro, nawet w spo­łe­czeń­stwie indy­wi­du­ali­stycz­nym, war­to­ści i cele danej osoby róż­nią się w zależ­no­ści od otrzy­ma­nego wycho­wa­nia, od kon­tek­stu i od rela­cji, któ­rej to doty­czy. Na przy­kład doro­śli, któ­rzy zostają rodzi­cami, za prio­ry­tet uznają dobro­stan dzieci i tej war­to­ści poświę­cają zazwy­czaj więk­szość swo­ich wysił­ków i zaso­bów, spy­cha­jąc na dal­szy plan swoje oso­bi­ste cele.

Nie poświę­cać indy­wi­du­al­no­ści dla zbio­ro­wo­ści… i nie poświę­cać zbio­ro­wo­ści dla indy­wi­du­al­no­ści!

W rela­cji z bli­skimi nakie­ro­wa­nie na myśle­nie o celach zbio­ro­wych i dba­łość o nie pozwa­lają wzmoc­nić więź zaufa­nia, wza­jem­nej pomocy, a więc także dobro­stan indy­wi­du­alny i zbio­rowy. Nie­mniej prze­sadne uwzględ­nia­nie celów zbio­ro­wych ze szkodą dla wła­snych potrzeb rów­nież może pro­wa­dzić do wypa­le­nia, jeśli zabrak­nie nam moż­li­wo­ści zre­ge­ne­ro­wa­nia się9. Jak odna­leźć rów­no­wagę mię­dzy uwagą poświę­caną sobie a tą, którą dajemy innym?

Wła­ściwe prze­ży­wa­nie rela­cji spo­łecz­nych wymaga odpo­wied­niej rów­no­wagi mię­dzy posza­no­wa­niem wła­snych potrzeb a uwzględ­nie­niem potrzeb innych. Nawet u naj­bar­dziej sce­men­to­wa­nych par poja­wiają się napię­cia zwią­zane z kon­flik­tem inte­re­sów – moty­wa­cje oso­bi­ste mogą się ście­rać z moty­wa­cjami doty­czą­cymi wspól­nych pla­nów10. Nego­cja­cje i kom­pro­misy, nie­zbędne w związku, ilu­strują ryzy­kowny wymiar współ­za­leż­no­ści11. Gdy docho­dzi do roz­bież­no­ści inte­re­sów, wybra­nie dzia­ła­nia na rzecz innych lub w zależ­no­ści od nich fak­tycz­nie grozi nie­za­spo­ko­je­niem wła­snych potrzeb. Nie­które osoby mówią wów­czas o „poświę­ce­niu”. Roz­dź­więki mię­dzy jed­nost­ko­wymi a zbio­ro­wymi moty­wa­cjami zazna­czają się naj­wy­raź­niej w tzw. spo­łe­czeń­stwach indy­wi­du­ali­stycz­nych – ze względu na pro­mo­wa­nie coraz bar­dziej nie­za­leż­nego stylu życia, w któ­rym każdy byłby w sta­nie „się reali­zo­wać”. Tym­cza­sem bar­dzo rzadko da się podą­żać za oso­bi­stymi aspi­ra­cjami, tak by nie koli­do­wały z aspi­ra­cjami innych osób. Warto więc zain­te­re­so­wać się mode­lami rela­cji sprzy­ja­ją­cymi kon­struk­tyw­nej współzależ­no­ści, poma­ga­ją­cymi w jak naj­sku­tecz­niej­szym dąże­niu do swo­ich celów z jed­no­cze­snym uwzględ­nie­niem potrzeb innych.

Od ponad 50 lat bada­cze inte­re­so­wali się naszym sto­sun­kiem do feno­menu wza­jem­nej zależ­no­ści12. W tej książce przyj­rzymy się, jak nasze postrze­ga­nie rela­cji z innymi może rzu­to­wać na wcho­dze­nie w inte­rak­cje i jak inte­rak­cje te rzu­tują z kolei na dobro­stan nasz i innych. Zain­te­re­su­jemy się naj­pierw pro­ce­sami sprzy­ja­ją­cymi ludz­kiemu przy­wią­za­niu, na które nowe świa­tło rzu­ciły obecne bada­nia, następ­nie przyj­rzymy się pro­ce­som, które sprzy­jają altru­istycz­nym zacho­wa­niom zgod­nym z potrze­bami osób zaan­ga­żo­wa­nych w daną rela­cję. W trze­ciej czę­ści zgłę­bimy warunki sprzy­jające kon­struk­tyw­nym rela­cjom. Wresz­cie zakoń­czymy wska­zów­kami, zain­spi­ro­wa­nymi bada­niami nauko­wymi, a doty­czą­cymi kul­ty­wo­wa­nia trwa­łych pozy­tyw­nych rela­cji.

1. Od przy­wią­za­nia do auto­no­mii

1

Od przy­wią­za­nia do auto­no­mii

„Miłość to nie­spo­dzianka, która wyrywa nas z nija­ko­ści, przy­wią­za­nie to nić, którą tka się na co dzień”

Boris Cyrul­nik Sous le signe du lien (Pod zna­kiem przy­wią­za­nia)

Gdy zosta­jemy rodzi­cami albo pra­cu­jemy w zawo­dach ukie­run­ko­wa­nych na wspar­cie rodzin, regu­lar­nie nasuwa się kwe­stia przy­wią­za­nia jako hamulca lub wspar­cia roz­woju dziecka: czy lepiej jest jak naj­wię­cej nosić dziecko przy sobie, czy raczej bar­dzo szybko przy­zwy­czaić je do oby­wa­nia się bez ramion doro­słego? Czy powin­ni­śmy jak naj­wcze­śniej korzy­stać z opieki gru­po­wej, by uła­twić dziecku usa­mo­dziel­nia­nie? Czy należy dać mu się wypła­kać, by nauczyło się samo­dziel­nie regu­lo­wać emo­cje? Co daje dotyk i kon­takt skóra do skóry mię­dzy nie­mow­lę­ciem a jego rodzi­cami? W jaki spo­sób sprzy­jać war­to­ścio­wemu przy­wią­za­niu, nie dopro­wa­dza­jąc do nad­mier­nej zależ­no­ści dziecka od ota­cza­ją­cych je doro­słych? Takie pyta­nia coraz czę­ściej zadają sobie rodzice i pro­fe­sjo­na­li­ści, szcze­gól­nie po lek­tu­rze róż­no­ra­kich tytu­łów na temat wycho­wa­nia.

Jako rodzice mamy natu­ralną skłon­ność do trosz­cze­nia się o wła­ściwy roz­wój swo­jego dziecka i szu­kamy infor­ma­cji i porad, by unik­nąć pomyłki. W trud­niej­szych okre­sach dzie­ciń­stwa lub nasto­let­nio­ści czę­sto się obwi­niamy, ana­li­zu­jąc, co nale­żało zro­bić ina­czej. Wpraw­dzie wyniki prac nauko­wych mogą nam pomóc zro­zu­mieć, jak roz­wija się auto­no­mia, jed­nak każda sytu­acja pozo­staje wyjąt­kowa i nie ist­nieje żadna „magiczna for­muła”, którą mogli­by­śmy zasto­so­wać jako rodzice. Na szczę­ście wnio­ski pły­nące z badań pozwa­lają nam jak naj­le­piej pokie­ro­wać naszymi wybo­rami, z korzy­ścią dla roz­woju naszych dzieci.

Czy małe dzieci wyma­gają czę­stego nosze­nia?

Zespół naukow­ców z Colum­bia Uni­ver­sity w Nowym Jorku w trak­cie badań nad wpły­wem bli­sko­ści fizycz­nej na roz­wój dziecka i jego samo­dziel­ność prze­pro­wa­dził eks­pe­ry­ment na gru­pie mło­dych mam13. Bada­cze skon­tak­to­wali się z nimi w trak­cie ciąży i poło­wie z nich prze­ka­zali leża­czek dla nie­mow­lę­cia z zale­ce­niem, by uży­wać go jak naj­czę­ściej. Druga połowa mam otrzy­mała nosi­dełko i kro­ko­mierz, który pozwa­lał spraw­dzić czę­stość uży­cia. Tej gru­pie dora­dzono jak naj­częst­sze nosze­nie. Gdy dzieci skoń­czyły 13 mie­sięcy, bada­cze ponow­nie się z nimi spo­tkali, by obser­wo­wać ich zacho­wa­nia eks­plo­ra­cyjne. Stwier­dzili, że te dzieci, które były czę­ściej noszone, wyka­zy­wały więk­szą swo­bodę, odda­la­jąc się od rodzi­ców, by eks­plo­ro­wać nowe oto­cze­nie lub spo­ty­kać inne osoby.

W pew­nym stop­niu prze­ma­wia to zatem za waż­ko­ścią kon­taktu fizycz­nego mię­dzy rodzi­cami a małymi dziećmi i poka­zuje, że bli­skość nie zabu­rza pro­cesu usa­mo­dziel­nia­nia się dziecka. Wyniki tego stu­dium zga­dzają się także z obser­wa­cjami antro­po­lo­gów na temat roz­woju psychofizycz­nego i auto­no­mii dzieci noszo­nych przez więk­szość czasu na ple­cach matki, jak ma to miej­sce w Afryce. Czę­sta bli­skość fizyczna zdaje się więc nie wywo­ły­wać więk­szych trud­no­ści z usa­mo­dziel­nia­niem. W tym samym kie­runku zmie­rzają prace nad róż­nymi typami przy­wią­za­nia i ich skut­kami, prze­pro­wa­dzone już ponad 50 lat temu przez Johna Bowlby’ego.

Co trzeba wie­dzieć o przy­wią­za­niu

John Bowlby, lekarz psy­chia­tra, w latach 30. pra­co­wał z dziećmi wyka­zu­ją­cymi zabu­rze­nia zacho­wa­nia. Po dru­giej woj­nie świa­to­wej WHO zle­ciło mu spo­rzą­dze­nie raportu na temat zdro­wia psy­chicz­nego sie­rot. Prze­pro­wa­dziw­szy wiele obser­wa­cji, Bowlby stwier­dził – podob­nie jak inni bada­cze w tym samym okre­sie – że samo dba­nie o higienę i żywie­nie nie­mow­ląt nie stwa­rza wystar­cza­ją­cych warun­ków do pra­wi­dło­wego roz­woju dziecka odłą­czo­nego od rodzi­ców. W tym cza­sie René Spitz i Kathe­rine Wolf obser­wo­wali roz­wój 123 dzieci w wieku 12–18 mie­sięcy14 oddzie­lo­nych od samot­nych matek, które znaj­do­wały się w wię­zie­niu15. W ten spo­sób odkryli, do jakiego stop­nia małe dzieci, u któ­rych zaspo­ka­jane są wyłącz­nie potrzeby fizjo­lo­giczne (żywie­nie, higiena), prze­stają wyka­zy­wać jakie­kol­wiek oznaki zain­te­re­so­wa­nia swoim oto­cze­niem. Tracą żywot­ność i stop­niowo pogrą­żają się w mara­zmie, który pro­wa­dzi ponad jedną trze­cią z nich do zgonu.

Jakie są potrzeby dzieci?

Aż do XX wieku roz­po­wszech­nione było prze­ko­na­nie, że nowo­rodki mają po pro­stu potrzeby fizjo­lo­giczne, które koniecz­nie trzeba zaspo­koić, jed­nak wspo­mniane wyżej prace dogłęb­nie zmie­niły spoj­rze­nie na potrzeby dziecka i stop­niowo zmo­dy­fi­ko­wały prak­tyki wycho­waw­cze i opie­kuń­cze wobec naj­młod­szych, zwłasz­cza w żłob­kach czy domach małego dziecka. Prze­ko­na­niu, że ist­nieją fun­da­men­talne potrzeby fizjo­lo­giczne, takie jak jedze­nie, picie czy spa­nie, towa­rzy­szy dzi­siaj wiara, że ist­nieją także fun­da­men­talne potrzeby psy­chiczne, które współ­de­cy­dują o zdro­wiu i roz­woju jed­no­stek. Naj­bar­dziej pod­sta­wowa z nich jest potrzeba bli­sko­ści, która roz­po­czyna się od doty­ka­nia dru­giej osoby i od bycia doty­ka­nym – tego, co nazy­wamy kon­tak­tem skóra do skóry mię­dzy rodzi­cami a nie­mow­lę­ciem.

Pełen cie­pła kon­takt fizyczny sta­nowi jeden z klu­czo­wych budul­ców bez­piecz­nego przy­wią­za­nia.

Szybko dostrzega się jego dobro­czynny wpływ na zdro­wie, a nawet na prze­ży­cie nie­mow­ląt. Pra­wie 70% zgo­nów nowo­rod­ków obej­muje dzieci z wagą poni­żej 2,5 kg. Tym­cza­sem wiele badań poka­zało, że metoda kan­gu­ro­wa­nia, w ramach któ­rej pro­po­nuje się mamie, by zacho­wy­wała stały kon­takt skóra do skóry ze swoim dziec­kiem i kar­miła je wyłącz­nie pier­sią, pozwala zmniej­szyć ryzyko śmierci u nowo­rod­ków z taką wagą uro­dze­niową o 40%. Sta­nowi to jeden z naj­sku­tecz­niej­szych spo­so­bów walki ze śmier­tel­no­ścią, toteż jeśli dziecko ma niską wagę, WHO zaleca stały kon­takt skóra do skóry mię­dzy matką a dziec­kiem po naro­dzi­nach16. Nie­stety, ta metoda wciąż jest mało roz­po­wszech­niona i pro­po­nuje się ją na nie­ca­łych 5% poro­dó­wek na świe­cie. Nie­mniej coraz wię­cej oddzia­łów neo­na­to­lo­gii dys­po­nuje udo­god­nie­niami mogą­cymi sprzy­jać takiemu kon­tak­towi mię­dzy matką a jej przed­wcze­śnie uro­dzo­nym dziec­kiem.

W marcu 2019 roku na pierw­sze strony gazet tra­fił arty­kuł opu­bli­ko­wany w „Science”17. Wska­zano w nim, że przez 60 lat nie zmie­niał się rodzaj czuj­ni­ków uży­wa­nych w neo­na­to­lo­gii wcze­śnia­ków. Pewna grupa badaw­cza opra­co­wała nowe, mniej inwa­zyjne czuj­niki, które nie wyma­gają już kabli łączą­cych dziecko z apa­ra­turą. Wielką zaletą tej zaawan­so­wa­nej tech­no­lo­gii jest to, że po pro­stu pozwala ona rodzi­com czę­ściej brać dziecko na ręce i sto­so­wać „kan­gu­ro­wa­nie”. Dla­czego ten kon­takt ma klu­czowe zna­cze­nie? Dla­czego ta nowa prak­tyka jest szcze­gól­nie obie­cu­jąca dla roz­woju nowo­rodka i dla jego rodzi­ców? Po pro­stu sprzyja fizycz­nemu i peł­nemu cie­pła kon­taktowi, nie­zbęd­nemu do wytwo­rze­nia bez­piecz­nego przy­wią­za­nia. Ono zaś deter­mi­nuje roz­wój dziecka, rzu­tu­jąc na jego przy­szłe rela­cje przez całe życie.

Gdy dziecko rośnie, cie­pło obecne w into­na­cji głosu osoby doro­słej może dostar­czyć uko­je­nia i poczu­cia bez­pie­czeń­stwa, bli­skich korzy­ściom przy­no­szo­nym przez fizyczny kon­takt z rodzi­cem. Jesz­cze póź­niej w toku roz­woju dziecka odbie­ra­nie pozy­tyw­nych zamia­rów oto­cze­nia wpływa na poczu­cie bli­sko­ści, a więc i na dobro­stan dziecka – bez potrzeby tak czę­stego praw­dzi­wego kon­taktu jak w przy­padku nie­mow­lę­cia. Dla każ­dej osoby, dziecka czy doro­słego bli­skie rela­cje pozo­stają więc naj­waż­niej­szą deter­mi­nantą dobro­stanu.

Jakie są fun­da­men­talne potrzeby ludz­kie?

Wiele badań wska­zało, że naj­częst­sza odpo­wiedź na pyta­nie: „Co spra­wia, że jesteś szczę­śliwy, i nadaje sens two­jemu życiu?” brzmi: „Rela­cje z innymi” (z rodziną i przy­ja­ciółmi na czele).

Od uro­dze­nia poszu­ku­jemy bli­sko­ści. Jest klu­czowa dla naszego prze­ży­cia i nadaje więk­szy sens ist­nie­niu18. I odwrot­nie: uczu­cie samot­no­ści wywo­łuje udrękę nie­za­leż­nie od naszego wieku. To z tego powodu bli­skość jest dzi­siaj uwa­żana za jedną z naczel­nych potrzeb psy­cho­lo­gicz­nych.

Naj­bar­dziej zna­nym zobra­zo­wa­niem ogółu potrzeb fizjo­lo­gicz­nych i psy­chicz­nych jest pira­mida potrzeb wymy­ślona w latach 40. przez przed­sta­wi­ciela psy­cho­lo­gii huma­ni­stycz­nej Abra­hama Maslowa19. Pod­stawę pira­midy sta­no­wią potrzeby fizjo­lo­giczne, następne są potrzeby psy­chiczne, takie jak potrzeba bez­pie­czeń­stwa, przy­na­leż­no­ści i miło­ści, sza­cunku, a na samym szczy­cie pira­midy znaj­duje się potrzeba samo­re­ali­za­cji.

Cho­ciaż taka pre­zen­ta­cja suge­ruje, że nie­które potrzeby nie mogą zostać zaspo­ko­jone, jeśli nie zapew­niono reali­za­cji potrzeb z niż­szej war­stwy (co nie zawsze jest prawdą), za klu­czową dla jed­nostki uważa się obec­nie całość pira­midy. Prace Johna Bowlby’ego i jego zespołu uwy­pu­kliły fun­da­men­talny cha­rak­ter bez­piecz­nego przy­wią­za­nia i pozwo­liły uznać je za pod­stawę moty­wa­cji do życia.

Rysu­nek 1. Pira­mida Maslowa

Zro­dzeni do więzi: Oksy­to­cyna – hor­mon, który sprzyja przy­wią­za­niu

Według teo­rii przy­wią­za­nia Johna Bowlby’ego nie­mow­lęta dys­po­nują umie­jęt­no­ściami i zacho­wa­niami, które pozwa­lają im spon­ta­nicz­nie roz­wi­jać więź z bli­skimi. Od uro­dze­nia dziecko poszu­kuje fizycz­nej bli­sko­ści z innymi, co zwią­zane jest jed­no­cze­śnie z moż­li­wo­ścią poży­wie­nia się i z uspo­ka­ja­ją­cym kon­tak­tem. Można stwier­dzić, że nie­mow­lęta są zapro­gra­mo­wane na poszu­ki­wa­nie pokarmu i więzi – nowo­ro­dek spon­ta­nicz­nie „peł­znie” po brzu­chu mamy, by dosię­gnąć jej piersi. Ale, jak uwi­dacz­niają to obser­wa­cje Renégo Spitza, szu­ka­jąc bli­sko­ści, nie szuka wyłącz­nie poży­wie­nia.

To, co nazy­wamy bli­sko­ścią, jest po pro­stu przy­jem­nym dozna­niem kon­taktu i łącz­no­ści z innymi oso­bami.

Bli­skość wywo­łuje poczu­cie przy­jem­no­ści zwią­zane z uwol­nie­niem oksy­to­cyny, opio­idów i dopa­miny przez mózg, co wzmac­nia zacho­wa­nia afi­lia­cyjne20, to zna­czy wszel­kie zacho­wa­nia, które pozwa­lają nam wią­zać się z innymi i osta­tecz­nie stać się czę­ścią grupy spo­łecz­nej. Oksy­to­cyna sprzyja zwłasz­cza zaufa­niu i spo­koj­nym inte­rak­cjom21. A więc nie­mow­lęta, tak samo jak ich rodzice, są przy­go­to­wane na doświad­cza­nie więzi spo­łecz­nych: zmiany fizjo­lo­giczne poprze­dza­jące naro­dziny dają wszel­kie szanse na zacho­wa­nia sprzy­ja­jące zaist­nie­niu przy­wią­za­nia.

Pod­czas porodu wydzie­lane są silne dawki oksy­to­cyny, które uła­twiają prze­cho­dze­nie przez jego poszcze­gólne etapy, a następ­nie lak­ta­cję, ale oksy­to­cyna sprzyja także reak­cjom dosto­so­wa­nym do potrzeb nie­mow­lę­cia: bra­niu na ręce, nosze­niu, pocie­sza­niu, koły­sa­niu22 etc. To wła­śnie dopro­wa­dziło do uzna­nia jej za hor­mon przy­wią­za­nia. Na usta­na­wia­nie więzi z dziec­kiem u ojca wpływa rów­nież inny hor­mon (wazo­pre­syna), który wydziela się wraz z poja­wie­niem się nowo­rodka. Zacho­wa­nia nakie­ro­wane na bli­skość fizyczną są w ten spo­sób wzmac­niane poprzez wydzie­lane hor­mony i przy­czy­niają się do dobrego roz­woju dziecka.

Nie­bez­pie­czeń­stwa sepa­ra­cji

I odwrot­nie: stwier­dzono, że prze­dłu­ża­jąca się sepa­ra­cja nie­mow­lę­cia z rodzi­cami zmie­nia struk­tury mózgowe odpo­wie­dzialne za poszu­ki­wa­nie kon­taktu. W takiej sytu­acji aktyw­ność dziecka, jego moty­wa­cja do eks­plo­ra­cji i uwaga zmniej­szają się, aż do stop­nio­wego poja­wia­nia się symp­to­mów depre­sji. Rów­no­le­gle w przy­padku fizycz­nej sepa­ra­cji nadak­tywny jest inny sys­tem prze­ży­cia nie­mow­lę­cia – sys­tem paniki23. Dziecko znaj­duje się wów­czas w sta­nie zaalar­mo­wa­nia, co nie skła­nia go do inte­re­so­wa­nia się oto­cze­niem24, bo jego jedy­nym celem jest powrót do stanu bez­pie­czeń­stwa. Spró­buje wszyst­kiego, w tym krzy­ków i pła­czu dla przy­cią­gnię­cia uwagi, by odzy­skać swoją figurę przy­wią­za­nia. Ten stan alar­mowy wyci­sza wyłącz­nie kon­takt fizyczny, zwłasz­cza dzięki oksy­to­cy­nie, wydzie­la­nej na sku­tek dotyku.

Nie­mow­lęta, które były noszone, koły­sane, doty­kane, które mogły korzy­stać ze wszyst­kich gestów skła­da­ją­cych się na bli­skość fizyczną, wyka­zują póź­niej lep­sze kom­pe­ten­cje w rela­cjach i mniej­szą lękli­wość.

Gdy oto­cze­nie dziecka nie odpo­wiada w ade­kwatny spo­sób na jego potrzebę bli­sko­ści, można u niego zaob­ser­wo­wać reak­cje i zacho­wa­nia ambi­wa­lentne. Mary Ain­sworth, psy­cho­lożka ame­ry­kań­ska spe­cja­li­zu­jąca się w roz­woju dziecka, bli­ska współ­pra­cow­niczka Johna Bowlby’ego, pro­wa­dziła obser­wa­cje inte­rak­cji mię­dzy matką a dziec­kiem i wypra­co­wała narzę­dzie oceny typu przy­wią­za­nia, by wcze­śnie wykryć ewen­tu­alne nie­pra­wi­dło­wo­ści. Narzę­dzie to nazywa się „pro­ce­durą obcej sytu­acji”25. Składa się na nią kilka krót­kich epi­zo­dów roz­łąki matki z dziec­kiem i ich ponow­nego spo­tka­nia, a samo bada­nie odbywa się w labo­ra­to­rium i polega na obser­wa­cji zacho­wań eks­plo­ra­cyj­nych i przy­wią­za­nia dzieci w wieku 12–18 mie­sięcy.

Trzy rodzaje przy­wią­za­nia

Na pod­sta­wie swo­ich obser­wa­cji Mary Ain­sworth okre­śliła trzy główne typy przy­wią­za­nia u dzieci. Pierw­szym jest przy­wią­za­nie bez­pieczne (lub sta­bilne). Małe dzieci, które nabyły pod­staw bez­piecz­nego przy­wią­za­nia, mają skłon­ność do eks­plo­ra­cji w obec­no­ści matki, do mniej­szej śmia­ło­ści, gdy opu­ści ona pomiesz­cze­nie, do wita­nia jej i oka­zy­wa­nia pozy­tyw­nych emo­cji lub doma­ga­nia się jej uwagi po jej powro­cie, a następ­nie – gdy jest już w pomiesz­cze­niu – do ponow­nego podej­mo­wa­nia eks­plo­ra­cji tak jak na początku sekwen­cji. Obser­wa­cje, pro­wa­dzone wie­lo­krot­nie od lat 50., pozwo­liły potwier­dzić, że im sil­niej­sze i bez­piecz­niej­sze jest przy­wią­za­nie mię­dzy rodzi­cem a jego potom­kiem, tym bar­dziej sprzyja odkry­wa­niu oto­cze­nia przez dziecko w spo­sób samo­dzielny. Nie ma więc sprzecz­no­ści mię­dzy przy­wią­za­niem a auto­no­mią. Prze­ciw­nie, bez­pieczne przy­wią­za­nie sta­nowi fun­da­men­talną bazę dla auto­no­mii: im bez­piecz­niej czuje się dziecko, tym bar­dziej zauwa­żal­nie inte­re­suje się ota­cza­ją­cymi je zabaw­kami i bawi się bez potrzeby cią­głego przy­zy­wa­nia uwagi doro­słego.

Nato­miast zgod­nie z obser­wa­cjami Mary Ain­sworth dwa pozo­stałe typy przy­wią­za­nia – lękowo-ambi­wa­lentne lub lękowo-uni­ka­jące – cechują się gor­szą jako­ścią i łączą się ze zmniej­sze­niem zacho­wań afi­lia­cyj­nych (poszu­ki­wa­nia więzi) dziecka wobec rodzica. Pod­czas eks­pe­ry­mentu z „obcą sytu­acją” dzieci pre­zen­tu­jące lękowo-ambi­wa­lentny styl przy­wią­za­nia wyka­zują wielką udrękę, gdy matka opusz­cza pomiesz­cze­nie, ale kiedy wraca, sta­rają się pozo­sta­wać bli­sko niej, jed­no­cze­śnie wyra­ża­jąc gniew lub ją odpy­cha­jąc. Dzieci o lękowo-uni­ka­ją­cym stylu przy­wią­za­nia oszczęd­nie reagują na powrót matki do pomiesz­cze­nia po krót­kiej roz­łące, nie­które wręcz zupeł­nie ją igno­rują, uni­ka­jąc jej spoj­rze­nia.

Styl przy­wią­za­nia można okre­ślić rów­nież wtedy, gdy dziecko czuje się zagro­żone: im bez­piecz­niej­sze jest przy­wią­za­nie, tym natu­ral­niej dziecko zwraca się do rodzica lub figury przy­wią­za­nia, to zna­czy doro­słego, któ­remu w pełni ufa. Obser­wa­cje pro­wa­dzone w ramach badań nad przy­wią­za­niem przez eto­lo­gów nad zwie­rzę­tami i przez psy­cho­lo­gów nad ludźmi pozwo­liły wyka­zać natu­ralną pre­dys­po­zy­cję do poszu­ki­wa­nia figury przy­wią­za­nia, a sys­tem ten akty­wuje się zwłasz­cza w sytu­acjach stre­so­wych, kiedy potrzebne jest zna­le­zie­nie źró­dła uko­je­nia26. W trak­cie roz­woju dzieci powta­rzają swoje doświad­cze­nia z rodzi­cem (rodzi­cami) lub figurą (figu­rami) przy­wią­za­nia i, w zależ­no­ści od ich dostęp­no­ści, wzmac­niają bez­pieczny lub ambi­wa­lentny/uni­ka­jący styl przy­wią­za­nia; w ten spo­sób budują repre­zen­ta­cje umy­słowe lub „wewnętrzne sche­maty” na temat samych sie­bie, innych i rela­cji. Sche­maty te czę­ściowo pokie­rują ich przy­szłymi inte­rak­cjami z bli­skimi i z nowo pozna­nymi oso­bami27.

Do kogo się przy­wią­zy­wać?

Istoty ludz­kie czę­sto prze­ja­wiają ela­stycz­ność i zdol­no­ści przy­sto­so­waw­cze. Bada­nia wyka­zały, że gdy rela­cja z jed­nym z rodzi­ców nie jest kon­struk­tywna, bez­pieczne przy­wią­za­nie do dru­giego rodzica pozwala unik­nąć ryzyka, jakie pociąga za sobą przy­wią­za­nie pozabez­pieczne (mowa tu o zabu­rze­niach zacho­wa­nia)28. Jeśli rela­cja z żad­nym z rodzi­ców nie ma pożą­da­nego cha­rak­teru, moż­liwe będzie póź­niej­sze stwo­rze­nie więzi zaufa­nia z innym doro­słym, a jej korzy­ści będą widoczne w toku roz­woju mło­dego czło­wieka29. Takimi doro­słymi mogą być dziad­ko­wie, nauczy­ciel(-ka), chrzestny(-a). Moż­li­wość licze­nia na jakąś szcze­gólną osobę, na jej wspar­cie i bez­wa­run­kowe przy­wią­za­nie pozwala utkać więź zaufa­nia i sprzyja zdol­no­ści mie­rze­nia się z życiem oraz wzmac­nia odpor­ność psy­chiczną (rezy­lien­cję). To dla­tego tacy doro­śli nazy­wani są „men­to­rami rezy­lien­cji”.

Rezy­lien­cja ozna­cza zdol­ność poko­ny­wa­nia trud­nych zda­rzeń życio­wych poprzez korzy­sta­nie ze swo­ich umie­jęt­no­ści i zdol­no­ści adap­ta­cyj­nych.

Według WHO wszy­scy mamy poten­cjał adap­ta­cyjny do poko­ny­wa­nia trud­no­ści. Obej­muje on pewne umie­jęt­no­ści, które pozwa­lają nam rozu­mieć sie­bie i innych, a także dosto­so­wy­wać swoje zacho­wa­nia do celów, do czego nie­zbędne jest kre­atywne myśle­nie i kształ­to­wa­nie kry­tycz­nego osądu.

Jeśli dziecko nie mogło roz­wi­nąć bez­piecz­nego przy­wią­za­nia, może doświad­czać trud­no­ści w korzy­sta­niu z kom­pe­ten­cji adap­ta­cyj­nych i poszu­ki­wać poczu­cia bez­pie­czeń­stwa wewnątrz róż­nych grup spo­łecz­nych, takich jak dru­żyny spor­towe czy grupy rówie­śni­cze w miej­scu zamiesz­ka­nia, lub też anga­żo­wać się w grupy reli­gijne. Zgod­nie z jed­nym z badań, u osób, które wykształ­ciły w dzie­ciń­stwie uni­ka­jący styl przy­wią­za­nia, licz­niej odno­to­wuje się nagłe nawró­ce­nia reli­gijne w nasto­let­nio­ści lub w wieku doro­słym. Kon­wer­sja jawi się jako spo­sób na zna­le­zie­nie więk­szej bli­sko­ści we wspól­no­cie z człon­kami zbio­ro­wo­ści, któ­rzy kom­pen­sują brak bez­piecz­nego przy­wią­za­nia30. Wyka­zano też, że stu­denci prze­ja­wia­jący lękowo-ambi­wa­lentny typ przy­wią­za­nia wobec bli­skich mieli ten­den­cję do roz­wi­ja­nia rela­cji nazy­wa­nych para­spo­łecz­nymi. Ter­min ten opi­suje poczu­cie bli­sko­ści z nie­re­al­nymi figu­rami, na przy­kład z akto­rem, któ­rego widzi się w tele­wi­zji. A więc według tego bada­nia osoby prze­ja­wia­jące mniej bez­pieczny styl przy­wią­za­nia czuły w porów­na­niu z innymi31 więk­szą bli­skość wobec boha­te­rów seriali tele­wi­zyj­nych. To wra­że­nie bli­sko­ści z fik­cyjną posta­cią może być uznane za spo­sób na kom­pen­so­wa­nie sobie trud­no­ści w budo­wa­niu rela­cji zaufa­nia z oso­bami w swoim oto­cze­niu.

Przy­wią­za­nie dziecka – pod­stawa przy­szłego uspo­łecz­nie­nia

Pod­sta­wowe bez­pie­czeń­stwo nabyte w dzie­ciń­stwie deter­mi­nuje więc łatwość, z jaką dana osoba może następ­nie nawią­zy­wać rela­cje spo­łeczne. Bada­cze obser­wu­jący style przy­wią­za­nia u doro­słych stwier­dzili, że w przy­padku napięć w związku part­ne­rzy pre­zen­tu­jący bez­pieczny (lub sta­bilny) styl przy­wią­za­nia szu­kają bli­sko­ści z mał­żon­kiem, jed­no­cze­śnie bio­rąc pod uwagę jego potrzeby. Dosto­so­wują się przy tym do sytu­acji – w prze­ci­wień­stwie do part­ne­rów prze­ja­wia­ją­cych lękowo-ambi­wa­lentny typ przy­wią­za­nia, któ­rzy będą mieć ten­den­cję do nad­mier­nego czy wręcz natręt­nego szu­ka­nia bli­sko­ści, co może cza­sem skut­ko­wać odrzu­ce­niem ze strony dru­giego part­nera. Za to w przy­padku osoby o lękowo-uni­ka­ją­cym stylu przy­wią­za­nia ist­nieje ryzyko, że wobec draż­li­wej sytu­acji wycofa się i prze­sta­nie anga­żo­wać w zwią­zek32.

Cho­ciaż style przy­wią­za­nia nabyte we wcze­snym dzie­ciń­stwie zapo­wia­dają style przy­wią­za­nia w przy­szłych rela­cjach, sche­maty te mogą być mody­fi­ko­wane przez doświad­cze­nia, które pod­suwa życie33. Świad­czy o tym cho­ciażby bada­nie pro­wa­dzone wśród dzieci z rumuń­skich sie­ro­ciń­ców poka­zu­jące, że te, które zostały umiesz­czone w rodzi­nie zastęp­czej, prze­ja­wiały wię­cej oznak bez­piecz­nego przy­wią­za­nia w rela­cji z doro­słymi niż dzieci, które zostały w sie­ro­cińcu, pod­czas gdy przed tra­fie­niem do rodzin zastęp­czych 75% z nich wyka­zy­wało oznaki przy­wią­za­nia pozabez­piecz­nego34.

Podob­nie dzieje się u doro­słych wcho­dzą­cych w nową rela­cję roman­tyczną: kiedy part­ner reaguje bez­piecz­nie na sytu­acje postrze­gane przez drugą osobę jako trudne, wzmac­nia u niej poczu­cie bez­pie­czeń­stwa emo­cjo­nal­nego i kon­so­li­duje jej sche­mat bez­piecz­nego przy­wią­za­nia. „Bez­piecz­nymi” nazwiemy takie reak­cje, które są prze­wi­dy­walne (podobne reak­cje w takich samych sytu­acjach), spójne (osoba rozu­mie, dla­czego part­ner reaguje w taki spo­sób) i nakie­ro­wane na dobro­stan part­nera (potrzeby dru­giej osoby są brane pod uwagę).

Potrzeba kon­taktu, nie­zbęd­ność fizycz­nej bli­sko­ści

Od czasu ogło­sze­nia prac Johna Bowlby’ego i jego zespołu przy­wią­za­nie dziecka do doro­słego jest postrze­gane jako fun­da­men­talny ele­ment roz­woju jego auto­no­mii. Można powie­dzieć, że przy­wią­za­nie działa jak ogni­sko, które pozwala dziecku się ogrzać, kiedy mu zimno (potrzeba bez­pie­czeń­stwa). Kiedy jest mu dość cie­pło (bez­pieczne przy­wią­za­nie), może łatwiej odda­lić się od ogni­ska, by odkry­wać oto­cze­nie (potrzeba auto­no­mii). Jeśli jed­nak jest mu dalej zimno (nie­do­sta­tecz­nie bez­pieczne przy­wią­za­nie), będzie mieć więk­szą skłon­ność do pozo­sta­wa­nia bar­dzo bli­sko ognia (trud­ność z pod­ję­ciem samo­dziel­nych dzia­łań). Abs­tra­hu­jąc od tej meta­fory: bada­cze zaob­ser­wo­wali, że nowo­rodki są w pew­nym sen­sie zapro­gra­mo­wane na poszu­ki­wa­nie kon­taktu z oto­cze­niem głów­nie dla­tego, że utrzy­ma­nie sta­łej tem­pe­ra­tury ciała jest klu­czowe dla prze­ży­cia35. Począt­kowo mały czło­wiek potrze­bo­wałby więc fizycz­nego cie­pła ludz­kiego, które następ­nie byłoby czę­ściowo zastę­po­wane przez cie­pło rela­cji z ludźmi, rów­nież przy­no­szące uczu­cie bez­pie­czeń­stwa, ufno­ści i uko­je­nia.

Cie­pło ludz­kie w sen­sie dosłow­nym i meta­fo­rycz­nym

Dla nie­mow­lę­cia kon­takt skóra do skóry to naj­sku­tecz­niej­szy spo­sób na ogrza­nie się. Bada­cze udo­wod­nili bowiem, że gdy nowo­rod­kowi zapew­nia się ten rodzaj kon­taktu, udaje mu się usta­bi­li­zo­wać cie­płotę ciała, w prze­ci­wień­stwie do nowo­rodka owi­nię­tego w wiele warstw ubrań36. Ten rodzaj kon­taktu fizycz­nego sta­nowi też źró­dło uko­je­nia, co prze­ja­wia się rzad­szym pła­czem37. Nato­miast gdy dziecko pozo­staje oddzie­lone od rodzica, docho­dzi do licz­nych per­tur­ba­cji fizjo­lo­gicz­nych38, a nawet do spadku tem­pe­ra­tury ciała, jakby sta­no­wiło to znak ostrze­gaw­czy pro­wo­ku­jący do poszu­ki­wa­nia bli­sko­ści. Zatem gdy odbie­ramy od dziecka sygnały udręki, nie należy się wahać, czy wziąć je na ręce, by je pocie­szyć i uspo­koić. Rodzice cza­sem boją się to robić, nasłu­chaw­szy się bli­skich osób, które uwa­żają, że należy uni­kać zbyt czę­stego bra­nia dziecka na ręce, by coraz upo­rczy­wiej nie doma­gało się obec­no­ści doro­słego. Tymcza­sem cho­dzi tu o naj­sku­tecz­niej­szy, naj­prost­szy, naj­bar­dziej natu­ralny spo­sób, by uspo­koić nie­mowlę, a zatem pozwo­lić mu nauczyć się ufnego spoj­rze­nia na życie. Ufność zaś uła­twia roz­wój auto­no­mii i wła­snych kom­pe­ten­cji umoż­li­wia­ją­cych sta­wia­nia czoła roz­ma­itym sytu­acjom.

Kiedy dziecko rośnie, nie musi reali­zo­wać poczu­cia bez­pie­czeń­stwa emo­cjo­nal­nego poprzez kon­takt fizyczny, ale przy­nosi mu ono uczu­cie uko­je­nia, a nawet wra­że­nie fizycz­nego cie­pła – tak samo jak praw­dziwy kon­takt fizyczny. Hans IJzer­man, badacz na Université Gre­no­ble-Alpes, w swoim eks­pe­ry­men­cie w zabawny spo­sób poka­zał, że moż­liwe jest nawet wpły­wa­nie na uczu­cie bli­sko­ści poprzez zwięk­sza­nie tem­pe­ra­tury pomiesz­cze­nia. Jego bada­nie odby­wało się w labo­ra­to­rium, a uczest­nicy nie znali się wcze­śniej. Ci, któ­rzy zostali przy­jęci w dobrze ogrza­nej sali, wska­zali póź­niej, że czuli się bliżsi innym uczest­ni­kom, w prze­ci­wień­stwie do tych, któ­rzy zostali przy­jęci w sła­biej ogrza­nej sali.

Rozu­miemy więc, że okre­śle­nie „cie­pły czło­wiek”, które odwo­łuje się do miłego, dają­cego poczu­cie bez­pie­czeń­stwa i ser­decz­nego cha­rak­teru jakiejś osoby, jest także zwią­zane z wra­że­niem fizycz­nego cie­pła. Więź w bli­skich rela­cjach wyzwala bowiem regu­la­cję fizjo­lo­giczną. Eks­pe­ry­menty pro­wa­dzone na doro­słych w warun­kach labo­ra­to­ryj­nych wska­zy­wały, że tem­pe­ra­tura ciała spada, gdy znajdą się oni w sytu­acji wyklu­cze­nia spo­łecz­nego, nato­miast w obec­no­ści uważ­nej bli­skiej osoby reak­cje fizjo­lo­giczne na groźne sytu­acje zostają zre­du­ko­wane39. W innym eks­pe­ry­men­cie James Coan zapro­sił wiele par na bada­nie z wyko­rzy­sta­niem funk­cjo­nal­nego rezo­nansu magne­tycz­nego (fMRI)40. Roz­po­czął od przed­ło­że­nia obojgu mał­żon­kom kwe­stio­na­riu­sza mie­rzą­cego zdol­ność dosto­so­wy­wa­nia się do potrzeb dru­giej osoby w związku. Następ­nie kobietę pod­da­wano stre­su­ją­cej sytu­acji (pora­że­niu prą­dem w loso­wych odstę­pach czasu w duży palec u nogi41), pod­czas gdy bada­cze ana­li­zo­wali aktyw­ność obsza­rów mózgu, by zmie­rzyć ostrą reak­cję na stres. Cho­ciaż dana osoba została szcze­gó­łowo uprze­dzona co do sytu­acji, z jaką się zmie­rzy, i wyra­ziła zgodę na udział w eks­pe­ry­men­cie, jej mózg reago­wał tak sil­nie, jakby coś zagra­żało jej życiu. Nie­mniej ten tryb „prze­trwa­nia” mógł zostać zdez­ak­ty­wo­wany, jeśli pod­czas nie­przy­jem­nego eks­pe­ry­mentu bli­ska osoba trzy­mała kobietę za rękę. James Coan wyka­zał, że im bar­dziej satys­fak­cjo­nu­jąca była rela­cja pary, tym mniej­sza część bada­nych obsza­rów układu lim­bicz­nego (zaan­ga­żo­wa­nego w uczu­cie stra­chu) się akty­wo­wała. Kiedy więź zaufa­nia była mniej­sza (trzy­ma­jący za rękę nie­zna­jomy), obszary te akty­wo­wały się w pełni.

Kon­takt fizyczny łago­dzi ból i koi emo­cje

Jak stwier­dzono, uko­je­nie odczu­wane w kon­tak­cie z bli­ską osobą przy­czy­nia się do lep­szego zno­sze­nia bólu fizycz­nego42: trzy­ma­nie za rękę part­nera zmniej­sza dozna­nie bólu – tym bar­dziej, im bar­dziej zsyn­chro­ni­zują się puls i odde­chy obojga part­ne­rów. Odkry­wamy tu spi­ralę suk­cesu, w któ­rej im więk­szą bli­skość z drugą osobą czu­jemy, tym więk­sza staje się syn­chro­ni­za­cja fizjo­lo­giczna, a im bar­dziej ta ostat­nia się zwięk­sza, tym więk­szą bli­skość czu­jemy. Reduk­cja stresu zwią­za­nego z bólem fizycz­nym odbywa się zwłasz­cza poprzez syn­chro­ni­za­cję rytmu serca, uspo­ka­ja­nego przez rytm serca tej osoby, która nie cierpi.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Współ­za­leż­ność (lub też: „wza­jemna zależ­ność”) – ter­min ten przyj­muję przy tłu­ma­cze­niu fran­cu­skiego interdépendance (ang. inter­de­pen­dency). Choć czy­tel­ni­kom lite­ra­tury psy­cho­lo­gicz­nej może się koja­rzyć nega­tyw­nie (z „oso­bo­wo­ścią współ­za­leżną” lub ze „współ­uza­leż­nie­niem”), w niniej­szej publi­ka­cji „współ­za­leż­ność” użyta jest w zna­cze­niu neu­tral­nym (słow­ni­ko­wym) oraz pozy­tyw­nym, zgod­nie z zamy­słem auto­rów, jako zdrowe prze­ci­wień­stwo nad­mier­nej, pato­lo­gicz­nej zależ­no­ści czy też uza­leż­nie­nia (wszyst­kie przy­pisy dolne pocho­dzą od tłu­maczki). [wróć]

R.F. Born­stein, M.A. Lan­gu­irand, Heal­thy Depen­dency, New­mar­ket Press, Nowy Jork 2003. [wróć]

M. Solo­mon, Lean on Me: The Power of Posi­tive Depen­dency in Inti­mate Rela­tion­ships, Ken­sing­ton Books, Nowy Jork 1996. [wróć]

R. Bau­me­ister, M.R. Leary, The need to belong: Desire for inter­per­so­nal attach­ments as a fun­da­men­tal human moti­va­tion, „Psy­cho­lo­gi­cal Bul­le­tin” 1995, nr 117, s. 497–529. [wróć]

H. San­tos, M.E. Var­num, I. Gros­smann, Glo­bal incre­ases in indi­vi­du­alism, 2017, http://doi.org/10.1177/0956797617700622. [wróć]

H.R. Mar­kus, S. Kitay­ama, Cul­ture and the self: Impli­ca­tions for cogni­tion, emo­tion, and moti­va­tion, „Psy­cho­lo­gi­cal Review” 1991, nr 98(2), s. 224–253. [wróć]

J.M. Twenge, L. Daw­son, W.K. Camp­bell, Still stan­ding out: Chil­dren’s names in the Uni­ted Sta­tes during the Great Reces­sion and cor­re­la­tions with eco­no­mic indi­ca­tors, „Jour­nal of Applied Social Psy­cho­logy” 2016, nr 46, s. 663–670. [wróć]

P.M. Gre­en­field, The chan­ging psy­cho­logy of cul­ture from 1800 thro­ugh 2000, „Psy­cho­lo­gi­cal Science” 2013, nr 24, s. 1722–1731. [wróć]

M. Miko­laj­czak, I. Roskam, Le Burn-Out paren­tal, Odile Jacob, 2017. [wróć]

H.H. Kel­ley, J.G. Hol­mes, N.L. Kerr, H.T. Reis, C.E. Rus­bult, P.A.M. Van Lange, An Atlas of Inter­per­so­nal Situ­ations, Cam­bridge Uni­ver­sity Press, Cam­bridge 2003. [wróć]

S.L. Mur­ray, J.G. Hol­mes, N.L. Col­lins, Opti­mi­zing assu­rance: The risk regu­la­tion sys­tem in rela­tion­ships, „Psy­cho­lo­gi­cal Bul­le­tin” 2006, nr 132(5), s. 641–666. [wróć]

H.H. Kel­ley, J.W. Thi­baut, Inter­per­so­nal rela­tions: A the­ory of inter­de­pen­dence, Wiley-Inter­science, Nowy Jork 1978. [wróć]

E. Anis­feld, V. Casper, M. Nozyce, N. Cun­nin­gham, Does infant car­ry­ing pro­mote attach­ment? An expe­ri­men­tal study of the effects of incre­ased phy­si­cal con­tact on the deve­lop­ment of attach­ment, „Child Deve­lop­ment” 1990, nr 61, s. 1617–1627. [wróć]

Drobna nie­ści­słość. Wła­ści­wie dzieci te były obser­wo­wane przez 12–18 mie­sięcy. W dodatku w bada­niach tych porów­ny­wano ochronkę dla dzieci (czy­ste oto­cze­nie, ubogi kon­takt z pro­wa­dzą­cymi zakład zakon­ni­cami) z pla­cówką przy­wię­zienną (gor­sze warunki, ale dzieci miały wię­cej kon­taktu z doro­słymi, w szcze­gól­no­ści z mat­kami). [wróć]

R.A. Spitz, De la nais­sance à la parole [1947], PUF 1968. [wróć]

S. Mazum­der i in., Effect of com­mu­nity-ini­tia­ted kan­ga­roo mother care on survi­val of infants with low bir­th­we­ight: a ran­do­mi­zed con­trol­led trial, „The Lan­cet” 2019, nr 394 (10210), s. 1724–1736. [wróć]

H.U. Chung i in., Bino­dal, wire­less epi­der­mal elec­tro­nic sys­tems with in-sen­sor ana­ly­tics for neo­na­tal inten­sive care, „Science” 2019, nr 363 (6430). [wróć]

R. Bau­me­ister, M.R. Leary, The need to belong: Desire for inter­per­so­nal attach­ments as a fun­da­men­tal human moti­va­tion, „Psy­cho­lo­gi­cal Bul­le­tin” 1995, nr 117, s. 497–529. [wróć]

A. Maslow, A the­ory of human moti­va­tion, „Psy­cho­lo­gi­cal Review” 1943, nr 50, s. 370–396. [wróć]

T.K. Ina­gaki, Opio­ids and social con­nec­tion, „Cur­rent Direc­tions in Psy­cho­lo­gi­cal Science” 2018, nr 27, s. 85–90; J.A. Bartz, Oxy­to­cin and the phar­ma­co­lo­gi­cal dis­sec­tion of affi­lia­tion, „Cur­rent Direc­tions in Psy­cho­lo­gi­cal Science” 2016, nr 25, s. 104–110; R. Feld­man, The neu­ro­bio­logy of human attach­ments, „Trends in Cogni­tive Scien­ces” 2017, nr 21, s. 80–99. [wróć]

M. Kos­feld, M. Hein­richs, P.J. Zak, U. Fisch­ba­cher, E. Fehr, Oxy­to­cin incre­ases trust in humans, „Nature” 2005, nr 435, s. 673–676. [wróć]

J.T. Win­slow, L.E. Sha­piro, C.S. Car­ter, T.R. Insel, Oxy­to­cin and com­plex social beha­viors: Spe­cies com­pa­ri­sons, „Psy­cho­phar­ma­co­logy Bul­le­tin” 1993, nr 29, s. 409–414. [wróć]

Sys­tem paniki (ang. panic/gried) – jeden z sied­miu głów­nych sys­te­mów emo­cjo­nal­nych ssa­ków według Jaaka Pank­seppa. Znaj­duje się wśród nich rów­nież „sys­tem poszu­ki­wa­nia” (ang. seeking), wspo­mi­nany nieco niżej. [wróć]

M.A. Hofer, Psy­cho­bio­lo­gi­cal roots of early attach­ment, „Cur­rent Direc­tions in Psy­cho­lo­gi­cal Science” 2006, nr 15, s. 84–88. [wróć]

W pol­skich źró­dłach spo­tyka się także inne tłu­ma­cze­nie angiel­skiego ter­minu „Strange Situ­ation” (fr. „situ­ation étrange”): „dziwna sytu­acja”. [wróć]

V. Prior, D. Gla­ser, Under­stan­ding Attach­ment and Attach­ment Disor­ders: The­ory, Evi­dence and Prac­tice, Jes­sica King­sley Publi­shers 2006. [wróć]

J. Bowlby, A Secure Base, Basis Books 1988. [J. Bowlby, Przy­wią­za­nie, tłum. M. Pola­szew­ska-Nicke, Wydaw­nic­two Naukowe PWN, War­szawa 2007]. [wróć]

J.J. Chang, C.T. Hal­pern, J.S. Kauf­man, Mater­nal depres­sive symp­toms, father’s invo­lve­ment, and the tra­jec­to­ries of child pro­blem beha­viors in a US natio­nal sam­ple, „Archi­ves of Pedia­trics and Ado­le­scent Medi­cine” 2007, nr 161, s. 697–703. [wróć]

G. Brion-Meisels, J. Fei, D. Vasu­de­van, Posi­tive rela­tion­ships with ado­le­scents in edu­ca­tio­nal con­te­xts [w:] M.A. War­ren et S.I. Donald­son (red.), Toward a Posi­tive Psy­cho­logy of Rela­tion­ships: New Direc­tions in The­ory and Rese­arch, Pra­eger, Santa Bar­bara, Kali­for­nia 2018, s. 145–177. [wróć]

L.A. Kirk­pa­trick, P.R. Sha­ver, Attach­ment the­ory and reli­gion: Chil­dhood attach­ments, reli­gious beliefs and conver­sions, „Jour­nal for the Scien­ti­fic Study of Reli­gion” 1990, nr 29, s. 315–334. [wróć]

T. Cole, L. Leets, Attach­ment sty­les and inti­mate tele­vi­sion vie­wing: Inse­cu­rely for­ming rela­tion­ships in a para­so­cial way, „Jour­nal of Social and Per­so­nal Rela­tion­ships” 1999, nr 16 (4), s. 495–511. [wróć]

M. Miku­lin­cer, P.R. Sha­ver, D. Pereg, Attach­ment the­ory and affect regu­la­tion: The dyna­mics, deve­lop­ment, and cogni­tive con­se­qu­en­ces of attach­ment-rela­ted stra­te­gies, „Moti­va­tion and Emo­tion” 2003, nr 27 (2), s. 77–102. [wróć]

J. Davila, B.R. Kar­ney, T.N. Brad­bury, Attach­ment change pro­ces­ses in the early years of mar­riage, „Jour­nal of Per­so­na­lity and Social Psy­cho­logy” 1999, 76 (5), s. 783–802. [wróć]

A.T. Smyke, C.H. Zeanah, N.A. Fox, C.A. Nel­son, D. Guth­rie, Pla­ce­ment in foster care enhan­ces attach­ment among young chil­dren in insti­tu­tions, „Child Deve­lop­ment” 2010, nr 81, s. 212–223. [wróć]

H. IJzer­man, J.A. Coan, F.M.A. Wage­mans, M.A. Mis­sler, I. Van Beest, S. Lin­den­berg, M. Tops, A the­ory of social ther­mo­re­gu­la­tion in human pri­ma­tes, „Fron­tiers in Psy­cho­logy” 2015, nr 6, s. 464. [wróć]

K. Bystrova, A. Mat­thie­sen, I. Voront­sov, A. Widström, A. Ransjö-Arvid­son, K. Uvnäs-Moberg, Materna laxil­lar and bre­ast tem­pe­ra­ture after giving birth: Effects of deli­very ward prac­ti­ces and rela­tion to infant tem­pe­ra­ture, „Birth” 2007, nr 34, s. 291–300. [wróć]

J. Win­berg, Mother and new born baby: Mutual regu­la­tion of phy­sio­logy and beha­vior. A selec­tive review, „Deve­ve­lop­men­tal Psy­cho­bio­logy” 2005, nr 47, s. 217–229. [wróć]

T. Field, Attach­ment as psy­cho­bio­lo­gi­cal attu­ne­ment: Being on the same wave­length [w:] M. Reite, T. Field (red.), Psy­cho­bio­logy of Attach­ment and Sepa­ra­tion, New York Aca­de­mic Press, Nowy Jork 1985. [wróć]

** N.I. Eisen­ber­ger, S.W. Cole, Social neu­ro­science and health: Neu­ro­phy­sio­lo­gi­cal mecha­ni­sms lin­king­so­cial ties with phy­si­cal health, „Nature Neu­ro­science” 2012, nr 15, s. 1–6. [wróć]

J.A Coan, H.S. Scha­efer, R.J. David­son, Len­ding a hand: Social regu­la­tion of the neu­ral response to threat, „Psy­cho­lo­gi­cal Science” 2006, nr 17, s. 1032–1039. [wróć]

Drobna nie­ści­słość, cho­dziło o kostkę. Pora­że­nia mogły, lecz nie musiały (20% praw­do­po­do­bień­stwa) nastą­pić po wyświe­tle­niu na ekra­nie czer­wo­nego znaku X. [wróć]

P. Gold­stein, I. Weis­sman-Fogel, S.G. Sha­may-Tso­ory, The role of touch in regu­la­ting inter-part­ner phy­sio­lo­gi­cal coupling during empa­thy for pain, „Scien­ti­fic Reports” 2017, nr 7 (1), s. 3252. [wróć]