Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Poruszająca historia o tym, jak jedna decyzja może zmienić los... Po latach emocjonalnej pustki w życiu Anieli Kmiecik przychodzi czas na miłość. O serce dziewczyny walczą dwaj mężczyźni: Norbert oraz Marcin. Sekret wyjawiony przez Rozalię stanowi poważną przeszkodę na jej drodze do szczęścia, a traumatyczne przeżycia z dzieciństwa wciąż nie pozwalają o sobie zapomnieć. Jak walczyć z zakazanym uczuciem? Czy weźmie górę głos rozsądku? Czy w świecie pełnym niedomówień jest miejsce na drugą szansę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 341
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
W poprzednim tomie
Rozalia Kmiecik, żona pijaka i złodzieja, wydaje na świat szóstego potomka. Aniela jest grzecznym, uzdolnionym dzieckiem. Lubiana i towarzyska w przedszkolu, na łonie rodziny czuje się pogubiona. Odstaje od rówieśników, gdyż nosi stare, zniszczone ubrania, a rodzice ją zaniedbują. Na każdym kroku życie uprzykrza jej koleżanka Maryla Piotrowska.
Dziewczynka ma ciocię, która dba o jej rozwój intelektualny. Jest do niej bardzo przywiązana, więc głęboko przeżywa śmierć chrzestnej.
Kiedy Aniela zaczyna dojrzewać, molestuje ją ojciec. Dziewczyna unika wykorzystania, ponieważ Wilhelm zostaje aresztowany za rozbój.
W trudnych momentach życiowych Aniela może liczyć na przyjaciółkę – Magdę. Dziewczyny pochodzą z tego samego środowiska, marzą o tym, by się z niego wyrwać. Anieli podoba się brat Maryli – Marcin Piotrowski, Magdzie jego kolega. Nastolatki snują fantazje o wspólnej przyszłości z tymi chłopakami.
Sympatia Anieli do Marcina jest odwzajemniona. Pewnego dnia chłopak zaczepia dziewczynę i zaczynają ze sobą rozmawiać. Następne spotkanie przynosi pocałunek i jednocześnie rozstanie zakochanych. Zakompleksiona Aniela nie chce kontynuować znajomości, gdyż czuje się niegodna Piotrowskiego. Kilka lat później, mimo protestów ze strony matek, młodzi zbliżają się do siebie.
Maryla, niespełniona artystka malarka, sięga po narkotyki, w następstwie czego trafia na odwyk do Monaru.
Na wieść o zaręczynach córki z Marcinem Rozalia postanawia wyznać skrywany przez wiele lat sekret. Mówi Anieli, że tego dnia, gdy była na porodówce, doszło do zamieszania, w wyniku którego zamieniono noworodki. Rozalia opuściła szpital z córką Leokadii Piotrowskiej, a Leokadia z jej dzieckiem. Kmiecikowa zataiła prawdę, bo chciała zatrzymać znacznie grzeczniejsze niemowlę.
Narzeczeni są załamani, gdy prawda wychodzi na jaw. Marcin, choć bardzo cierpi z tego powodu, postanawia, że pomoże niedoszłej żonie w powrocie na łono prawowitej rodziny.
CZĘŚĆ I
Matki
Rok 1991
Pierwszy dzień nowego życia Anieli zaczął się nader ponuro. Za oknem wciąż padał jesienny deszcz, wygrywając na blaszanym parapecie smutny nokturn. Niebo sprawiało wrażenie, jakby razem z dziewczyną płakało nad utraconą miłością, złudzeniami, z których została odarta, oraz zmarnowanymi pierwszymi dziewiętnastoma latami życia – czasem, który mógł być piękny, ciepły i ze wszech miar pozytywny, lecz został zaprzepaszczony przez jedno kłamstwo. Właściwie nawet nie kłamstwo, ale niedopowiedzenie.
Kmiecikówna niechętnie wygrzebała się z ciepłego kokonu kołdry, choć przez całą noc daremnie szukała w nim wytchnienia. Bezsenność wywołana nadmiarem wrażeń skutecznie spędziła sen z powiek młodej kobiety. Właściwie Aniela mogła w ogóle nie układać się do snu, ponieważ z góry przewidziała, że nie dane jej będzie choćby zmrużyć oczy, lecz chciała, by przynajmniej Magda przespała parę godzin przed wyjściem do biura.
Boso podeszła do okna i bez zainteresowania spojrzała na ponury, jesienny świat. Łańcut wydał jej się smutny jak nigdy dotąd. Oparła czoło o szybę. Widziała odbity w niej zarys własnej twarzy rozmazywany przez krople deszczu. Wyglądało to tak, jakby Aniela stojąca po drugiej stronie okna miała policzki zalane łzami. W rzeczywistości łez zabrakło jej kilka godzin temu. Teraz sama nie wiedziała, jak ulżyć emocjom, które nią targały.
– Nie śpisz już? – dobiegł ją głos przyjaciółki, jednocześnie zaszeleściła pościel na rozkładanym fotelu.
– Nie mogłam zasnąć. Nie chciałam cię obudzić, przepraszam – odparła Kmiecikówna.
– Nie masz za co przepraszać. Twój świat wywrócił się do góry nogami – przypomniała Garkowska. – Ojej! Ależ jestem sponiewierana – jęknęła, zezując na budzik, który zadzwoniłby za kwadrans. – Wszystko przez ten deszcz. Leje i leje do znudzenia – paplała, usiłując oderwać choć na moment myśli przyjaciółki od wczorajszych wydarzeń. Tak jakby to w ogóle było możliwe!
– Nawet pogoda mi nie sprzyja – westchnęła Aniela. – Nie wiem, jak wytrzymam w pracy, nie mam na to siły.
– Powinnaś pójść. W domu i tak nic nie wydumasz. Jeśli weźmiesz urlop, będziesz siedziała samotnie, lejąc łzy i rozdrapując rany – zauważyła Magda, macając na oślep bosymi stopami w poszukiwaniu kapci. Zadygotała, gdy dotknęła palcami zimnej podłogi.
– W sumie masz rację. Pewnie każdemu radziłabym to samo: by szedł między ludzi i próbował przynajmniej na moment zapomnieć. Tylko jak mam dalej żyć?
Magda podeszła i objęła ją ramieniem. Przytuliła policzek do jej twarzy.
– Wiem, że boli, ale jakoś musisz przetrwać. Radziłaś sobie w wielu trudnych chwilach. Nawet wtedy, gdy mogło się wydawać, że zabrnęłaś w ślepy zaułek. Nie jesteś sama. Razem przez to przejdziemy. No i masz jeszcze panią Piotrowską, której na pewno nie jest obojętny twój los.
– Poprosiła mnie, żebym do niej przyszła zaraz po zakończeniu pracy.
– To dobrze. Na pewno chce cię lepiej poznać. Myślę, że razem jakoś uporządkujecie ten chaos.
– Ale tam może być Marcin. Chyba lepiej byłoby, gdybym na razie go nie spotykała.
– Uhm. I wiesz co? Jestem pewna, że on dokądś pójdzie i pozwoli, żebyście spokojnie sobie porozmawiały. Wolisz do śniadania kawę czy herbatę?
– Kawę, choć pewnie nawet najmocniejszy szatan nie postawi mnie dzisiaj na nogi.
Dziewczęta zaczęły codzienną, poranną krzątaninę, lecz Anieli wszystko wyjątkowo leciało z rąk. Była tak roztargniona, że gdyby nie ingerencja Madzi, poszłaby do biblioteki w letniej sukience, gdyż zaczęła wkładać pierwszą rzecz, którą złapała po otwarciu szafy. To Garkowska zadbała, by ubrała się jak człowiek, co było o tyle ważne, że Kmiecikówna miała w perspektywie wizytę u biologicznej matki. Ona także nakarmiła Pafnucego i zrobiła porządek w kuwecie.
– Nie mogę. Nie dam rady – jęknęła Aniela, gdy przyszedł czas na opuszczenie mieszkania. – Naprawdę powinnam zostać w domu!
– Nie załamuj się! – ofuknęła ją przyjaciółka. – Weź się w garść. Jesteś twardą babą, życie zahartowało cię w walce z przeciwnościami losu. Jeżeli teraz się rozkleisz, to tylko pogorszysz sytuację. Poza tym nie wolno ci ot tak nie pójść do pracy! Potrzebujesz dodatkowych problemów? Przecież wiesz, że nie możesz sobie na to pozwolić.
Słowa Garkowskiej nie wlały otuchy w złamane serce. Przywróciły jednak Anieli trzeźwość myślenia. Faktycznie nie mogła sobie pozwolić na utratę źródła przychodów w niepewnych i ciężkich czasach. Ostatnie, czego teraz mogłaby sobie życzyć, to bezrobocie.
– Masz rację.
Kucnęła, by pogłaskać Pafnucego, któremu od wczoraj nie poświęciła ani chwili uwagi. Żałowała, że uprzedniego dnia nie poprosiła kierowniczki o dwa lub trzy dni wolnego. Przecież mogła przewidzieć, że wieści będą niepomyślne i zajdzie potrzeba ochłonięcia oraz poukładania sobie wszystkiego w głowie.
W drodze do biblioteki rozmyślała o tym, że chyba najbardziej boli ją utracona miłość. Tak właściwie nie miała pojęcia, jak się pozbierać po tych sensacyjnych nowinach. Niby od ujawnienia prawdy przez Rozalię do dnia otrzymania wyników było dość czasu na to, by oswoić się ze świadomością, że być może pokochała namiętnie rodzonego brata. I że musi jak najszybciej wyrzucić go ze swojego serca i pamięci. Zapomnieć o tym, z jakim żarem ją całował, o elektryzującym dotyku dłoni Marcina, o czułych słówkach i szeptach na ucho, gdy łączyły ich miłosne uściski.
A jeżeli zaszłam w ciążę? – Poraziła ją koszmarna wizja. Przecież to byłaby prawdziwa katastrofa! Urodziłaby dziecko ze związku kazirodczego. Zapewne obciążone poważnymi wadami, być może niepełnosprawne fizycznie bądź intelektualnie. Wprawdzie od tamtego dnia pomiędzy nią a Marcinem do niczego nie dochodziło, lecz wciąż miała przed sobą termin, w którym powinna wystąpić miesiączka.
Stanęła w pół kroku. Musiała na moment oprzeć dłoń o ścianę pobliskiego budynku, by nie upaść, ponieważ z wrażenia zakręciło jej się w głowie.
– O nie! Błagam. Tylko nie to! – jęknęła.
Wiatr bezlitośnie tarmosił jej parasol, szarpał poły płaszcza, chłostał kroplami deszczu po twarzy. Aniela jednak nie odczuwała dyskomfortu spowodowanego paskudną aurą, ponieważ przerażała ją perspektywa konsekwencji, jakie mogły wyniknąć z jej związku z Marcinem.
– Wszystko dobrze? – zagadnął jakiś przechodzień, ujmując ją delikatnie za ramię.
Zerknęła przytomnie na zziębniętego starszego pana, który próbował przyjść jej z pomocą, gdy słaniała się na nogach, rozmyślając o swoim nieszczęściu.
– Ta... Tak – odparła. – Już mi lepiej.
– Na pewno? Może panienka potrzebuje, bym wezwał pogotowie?
– Nie, dziękuję. Nie trzeba – wyszeptała pobielałymi wargami.
Drżącą dłonią rozluźniła szal, który Magda zamotała wokół jej szyi, a następnie głęboko zaczerpnęła powietrza. Tkwienie w tym miejscu było bezcelowe, nie chciała robić wokół siebie zamieszania. Przemogła więc opór znużonego ciała i ruszyła w stronę biblioteki.
Co zrobię, jeśli okaże się, że będę miała dziecko?
Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Choć poprzedniego dnia pozwoliła, niczym bezwolna marionetka, by Marcin posadził ją sobie na kolanach i przytulił do piersi, teraz widziała niestosowność tego gestu. Im nie wolno było szukać jakiejkolwiek bliskości. Dotykać się, a nawet widywać. Ale jeśli ich związek wyda owoc, to wówczas razem powinni stawić czoła rezultatom poczynań miłosnych.
A może nie? Może to będzie tylko jej problem?
– Anielko! Dobrze się czujesz? – wykrzyknęła na jej widok Kinga Lis, koleżanka z pracy. – Jesteś upiornie blada. Od kilku dni marnie wyglądasz, ale dzisiaj to już tak, jakbyś miała kolizję ze śmiercią. Może powinnaś wrócić do domu?
– Nic mi nie dolega – odparła wykrętnie Kmiecikówna. – Po prostu ostatnio kiepsko sypiam.
Uświadomiła sobie, że nie chce spędzać w pustym mieszkaniu następnych godzin, mając za towarzystwo jedynie kota i własne lęki.
Zanim przystąpiła do wypełniania obowiązków, wyjęła z torebki kalendarzyk i sprawdziła, kiedy miała ostatnią miesiączkę. Obliczyła w myślach spodziewaną datę następnej. Miała w perspektywie cztery dni niepewności. O ile krwawienie nadejdzie terminowo, gdyż jej cykle bywały nieregularne.
Oszaleję w tym czasie ze strachu – stwierdziła przygnębiona kobieta.
O swym intymnym problemie nie chciała rozmawiać z nikim. Nie byłaby w stanie powiedzieć tego nawet Madzi. Bo choć były wyjątkowo serdecznymi i bliskimi przyjaciółkami, Aniela należała do osób, które bez słowa skargi dźwigają własne strapienia, nie obarczając nimi nikogo. Z mniejszych bolączek na bieżąco zwierzała się Garkowskiej. Z tymi, które najmocniej kąsały duszę, potrafiła bardzo długo zmagać się w samotności. Tak było z pierwszymi zakusami Wilhelma na jej cnotę oraz ze słowami Rozalii, które odmieniły jej życie. Przerywała milczenie dopiero wtedy, gdy odnosiła wrażenie, że dochodzi do ściany, przez którą nie potrafi się przebić. Wtedy tama puszczała, a słowa same płynęły z ust.
Pomyślała, że należałoby wstąpić do laboratorium i wykonać test ciążowy. Świtało jej jednak w głowie, że badanie powinna zrobić dopiero wówczas, gdy okres się spóźni.
Osiem godzin dłużyło się w nieskończoność. Na szczęście tego dnia czytelników było niewielu. Paskudna pogoda skutecznie zniechęcała ludzi do opuszczania domów. Aniela wciąż pozostawała pogrążona w zadumie i rozkojarzona. Popełniała błędy, wydając nie te książki, które należało. Z ulgą opuściła mury biblioteki i wyszła na zewnątrz.
Deszcz i wiatr ucichły. Niebo wciąż zasnuwały ołowiane chmury, lecz pogoda zaczynała się poprawiać. Aniela przez moment stała pod zadaszeniem, nie mogąc zrobić kroku naprzód. Zaledwie pół roku wcześniej w tym samym miejscu czekała na Marcina, gdy mieli pójść na pierwszą randkę.
Pół roku szczęścia.
Pół roku marzeń i planów.
Pół roku złudzeń i życia iluzją.
Oddałaby wiele, aby cofnąć czas do tamtej chwili. Z dzisiejszą wiedzą nie wpuściłaby mężczyzny do swojego mikrokosmosu. Spławiłaby go kilkoma cierpkimi słowami. Choćby miała potem wylewać łzy. Byłoby zdecydowanie łatwiej o nim zapomnieć, gdyby nie nosiła w pamięci smaku jego ust, dotyku dłoni. Gdyby nie wspomnienia o wspaniałych momentach, które dane im było dzielić.
A może przesunęłaby wskazówki zegara do dnia, gdy odwiedzili Rozalię? Wszak póki trwała w błogiej niewiedzy, była wręcz nieprzytomnie szczęśliwa. Zachłysnęła się miłością. Uwierzyła, że czeka ją już tylko to, co najlepsze. Że po latach cierpień, upokorzeń i krzywd przyszedł czas na same pozytywne emocje.
Tak, błoga nieświadomość byłaby zdecydowanie przyjemniejsza!
Można byłoby dalej snuć marzenia o pięknej przyszłości. Myśleć o białej sukni, welonie, atłasowych pantoflach. Bujać w obłokach u boku ukochanego.
Jakże ona za nim tęskniła! Odczuwała wręcz fizyczny ból, jakby coś rozsadzało ją od środka – w głowie, klatce piersiowej, w żołądku.
Drugim, równie intensywnym uczuciem był strach przed tym, że ziści się czarny scenariusz, którego jeszcze wczoraj nie brała pod uwagę, gdyż pochłonięta była jedynie problemem swego pochodzenia. Teraz, gdy okrutna prawda pozbawiła ją złudzeń, przyszedł czas na o wiele gorsze lęki.
Westchnęła ciężko, stąpając po schodach. Prawa noga, lewa noga, prawa... każdy ruch stanowił wysiłek. Biła się z myślami, czy rzeczywiście odwiedzać Leokadię. Wszak mogła u niej spotkać Marcina.
Wspomnienie rodzicielki wywołało delikatne trzepotanie serca.
– To moja mama. Mamusia – powiedziała sama do siebie.
Wczoraj zabrakło jej odwagi, by tak się do niej zwrócić, choć Piotrowska nazywała ją swoją córeczką. Strach przed odtrąceniem wziął górę. Przepełniał ją bowiem lęk, że w pewnym momencie kobieta stwierdzi, iż jednak to wszystko jest bajką wymyśloną przez pijaczkę. I że jej prawdziwym dzieckiem jest Maryla.
Za dużo tych myśli, za dużo! – wzdychała, klucząc pomiędzy kałużami. Jeszcze chwila, a oszaleję!
Dziwnie się czuła, wciskając dzwonek Piotrowskich. Wciąż niepewna, odrobinę wylękniona. Jej serce niespokojnie łomotało w oczekiwaniu. Trzasnęła zapadka, ktoś od wewnątrz nacisnął klamkę.
– Anielka...
W drzwiach stanął Marcin. Przez chwilę spoglądali po sobie. Z zaskoczeniem zauważyła, że przez noc posrebrzały mu skronie. Jego pobladła twarz była ściągnięta, pod smutnymi oczami kładły się głębokie cienie. Serce Kmiecikówny ścisnął ból. Sama musiała wyglądać równie marnie, ponieważ tego dnia odpuściła sobie nawet zrobienie makijażu, by nie spłynął smętnymi strugami po jej policzkach.
– Cześć – rzuciła krótko.
Mężczyzna otworzył drzwi szerzej i, choć żadne z nich tego nie planowało, przygarnął dziewczynę do klatki piersiowej. Tulił ją w ramionach, zanurzając twarz w wilgotne pasma włosów.
– Marcinie, czy to Anielka? – dobiegło z głębi mieszkania pytanie Leokadii.
– Tak! – odparł, odskakując gwałtownie od siostry. – Chodźmy, mama nie mogła się doczekać na ciebie. Macie do nadrobienia sporo zaległości.
Ledwo to powiedział, do przedpokoju dotarła Piotrowska.
– Jak dobrze cię widzieć. – Uśmiechnęła się do córki. Zrobiła ruch, jakby chciała ją wziąć w objęcia, lecz przystanęła w pół kroku z wyrazem niepewności na twarzy.
– Dzień dobry.
– Mogę cię uściskać? – zapytała pani domu.
Aniela podeszła bez słowa. Po chwili owionął ją zapach delikatnych perfum. Poczuła policzek przylegający do jej policzka.
– Moja córeczka.
Kobieta odsunęła dziewczynę na odległość wyciągniętych ramion. Przez moment spoglądała to na Anielę, to na Marcina, kiwając głową, jakby analizowała coś w duchu.
– Ależ byłam zaślepiona, gdy pierwszy raz zobaczyłam was razem – stwierdziła. – Podobieństwo jest oczywiste, choć Marcin bardziej wdał się w ojca. Natomiast ty, Anielko, jesteś wykapaną Daniłłowiczówną. Jestem z domu Daniłłowicz – wyjaśniła. – Przed wojną mój ojciec był ziemianinem. Posiadał znaczne dobra, lecz po reformie z czterdziestego czwartego roku skonfiskowano to, czego nie przetrzebili czerwonoarmiści. Dziadków wywieźli na Syberię. Nie dane im było powrócić. Tato szczęśliwie przebywał wówczas w Poznaniu, gdyby pozostał w rodzinnym domu, podzieliłby los swoich krewnych. Po wojnie trafił tutaj, do Łańcuta. No dobrze, na razie dość na tym. Jeszcze zdążysz wysłuchać wielu rodzinnych opowieści. Najpierw obiad. Pewnie niewiele dzisiaj jadłaś – stwierdziła domyślnie.
Marcin ze zdumieniem spoglądał na rodzicielkę. Tryskała niepodobnym do niej optymizmem i energią, jakby niespodziewane pojawienie się w jej życiu Anieli odblokowało jakąś niewidzialną tamę. Nie pamiętał, kiedy widział Lodzię równie podekscytowaną, choć słyszał w nocy jej szamotaninę i szloch. Sam także nie spał, więc jej kroki docierały do niego mimo przymkniętych drzwi od pokoju. Morfeusz z całą pewnością nie był dla nikogo łaskawy, lecz tylko w oczach Leokadii migotał tego dnia radosny błysk. Mężczyzna wiedział, że to przejściowa faza. Zapewne rodzicielka zepchnęła chwilowo na dalszy plan inne troski oraz problemy, którym niebawem trzeba będzie stawić czoła. To wszystko już piętrzyło się w jego umyśle: począwszy od konieczności wprowadzenia Anieli na łono rodziny, poprzez kwestie prawne, a skończywszy na niejasnej w tym momencie sytuacji Maryli. Na razie jednak nie było o tym mowy. Nie chciał się wtrącać ani niczego przyspieszać, choć w jego głowie krążyły już różne racjonalne myśli, gdyż był urodzonym organizatorem, a dodatkowo pedantem. Każda sprawa, z którą miał styczność, wymagała wyjaśnienia i uporządkowania. Ta również, choć akurat w tym przypadku kusząca była perspektywa ucieczki.
Powinienem stąd wyjechać na dłużej – stwierdził, gdy matka usadzała ich przy odświętnie nakrytym stole. – Łatwiej będzie zapomnieć i uleczyć złamane serce, gdy nie będę skazany na spotkania z Anielą. A i jej moja nieobecność dobrze by zrobiła.
Nie był przekonany, czy to wystarczy, by wykorzenić chorą miłość. Przecież już raz wyjechał, zostawił Anielę, nie napisał do niej ani słowa. Myślał, że się otrząśnie, lecz rozstanie nie przyniosło zamierzonego efektu. Może dlatego, że wówczas nieszczególnie mu na tym zależało. Wierzył, że z upływem czasu ukochana zmieni zdanie. Właściwie wtedy nie był szczególnie nieszczęśliwy. I nie robił nic, co mogłoby mu pomóc się odkochać. Skupił uwagę na nauce oraz pracy.
Tak, pojadę do Krakowa. Mam tam dość dobrych znajomości, by znaleźć atrakcyjne zajęcie. Kraków jest na tyle blisko, że w każdej chwili będę mógł wsiąść w pociąg lub samochód i odwiedzić rodziców. Muszę się odciąć, bo inaczej zwariuję.
Aniela chciała pomóc przy podawaniu posiłku, lecz Leokadia stwierdziła, że wszystko jest już gotowe i nie potrzebuje wyręki. Opuściła na chwilę salon, by przynieść wazę z zupą.
Dziewczyna z ciekawością wodziła wzrokiem po wnętrzu. Przy pierwszej wizycie nie zwróciła szczególnej uwagi na fotografie rodzinne ustawione na komodzie oraz rozwieszone na ścianach. Wtedy górę wziął stres, ponieważ występowała w roli kandydatki na synową. Teraz przyciągały jej uwagę. Widziała rodzinę Piotrowskich na różnych etapach życia. Kilka zdjęć przedstawiało całą czwórkę, ale były tam także pojedyncze portrety. Odczuła przykrość na widok roześmianej twarzy Maryli, wyzierającej z kilku z nich.
Przez długie lata to wstrętne dziewuszysko zajmowało nienależne jej miejsce, poniżało mnie i dokuczało mi na każdym kroku. To ona przez całe życie cieszyła się miłością ludzi, którzy są moimi biologicznymi rodzicami.
Wiedziała, że Piotrowscy nadal kochają tamtą dziewczynę. Przecież niemożliwe jest, by ot tak wyrwać z serca uczucie do dziecka, nawet jeśli okazuje się, że doszło do dramatycznej pomyłki. Marylę zawsze będą z nimi łączyły wspomnienia, przeżycia, być może nawet wspólne sprawy. Zupełnie nieświadomie okradła Anielę z najważniejszych wartości.
Jeszcze nigdy ukłucie zawiści nie było równie bolesne.
Dawno temu Kmiecikówna po prostu zazdrościła rówieśnikom szczęśliwych rodzin, lecz było to powierzchowne i ogólne doznanie. Nie chodziło bowiem o konkretne osoby.
Zakładała, że w bliżej nieokreślonej przyszłości dojdzie do konfrontacji pomiędzy nią a Marylą. Spotkają się twarzą w twarz, spojrzą sobie w oczy. Co wtedy będą miały sobie do powiedzenia? Czy Maryla okaże choć minimum skruchy za wszystkie niesłuszne, krzywdzące wyzwiska, za szykany, za szczucie koleżanek i kolegów przeciwko Anieli? Czy padnie słowo „przepraszam”? Czy nadal będzie stanowiła część rodziny Piotrowskich? Przecież oni nie odtrącą jej z dnia na dzień. Być może rodzice zechcą, by obydwie dziewczyny pozostały ich córkami. Bo to, że Maryla zbliży się do Kmiecików, było w odczuciu Anieli całkowicie niemożliwe. Dobrze znała zapatrywanie koleżanki na ludzi tego pokroju. Ale czy to zmieni cokolwiek w ich relacjach nacechowanych ogromną awersją?
Wątpię. Teraz będzie miała realne powody, by mnie nienawidzić.
– Jak się masz? – zagadnął Marcin, gdy został sam z siostrą, ponieważ Leokadia odeszła do kuchni.
– Dziwnie. Nie mogę sobie tego poukładać w głowie, mimo że miałam dość czasu, żeby przygotować się na taką możliwość.
– Mnie też trudno zaakceptować wyniki badań. Doskwiera mi poczucie krzywdy – przyznał. – Ta kobieta zrobiła potworną rzecz.
– Owszem. – Uważała, że nic nie usprawiedliwia postępku Rozalii, która swą niefrasobliwością zniszczyła jej życie. Zatruła je także wielu osobom. – Nagle poczułam, że nie mam tożsamości.
Miała rozdarte serce, bo choć do Kmiecikowej odczuwała wyłącznie niechęć i żal, to skłamałaby, mówiąc, że podobne uczucia żywi do babci Marysi i dziadka Anzelma. Dobrze też wspominała ciocię Wandę, która we wczesnym dzieciństwie była dla niej prawdziwym aniołem. A to oznaczało, że odczuwa minimum pozytywnych emocji i nie może skreślać absolutnie wszystkich. Sęk w tym, że to nie byli jej krewni. Czy to jednak powinno umniejszać sympatię Anieli dla Burczyków? Lakonicznie wspomniała o swych wątpliwościach Marcinowi.
– Pewnego dnia sama znajdziesz w sercu odpowiedź na to pytanie. Wszak jest jeszcze kwestia tego, jak oni zareagują na wieść, że doszło do podmiany dzieci.
– Myślisz, że sami się ode mnie odetną?
Mężczyzna pokręcił głową.
– Nie znam tych ludzi, więc trudno mi to ocenić. Ta sytuacja jest tak kuriozalna, że nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jak sam postąpiłbym na ich miejscu. Być może wiele zależy od ciebie.
– Tak. To prawda. Na pewno nie chcę mieć do czynienia z Rozalią i jej dziećmi. Prócz Izy żadne z nich nie było mi nigdy bliskie, a i z nią także miałam słaby kontakt, zwłaszcza odkąd wyprowadziła się od... wyprowadziła się z... – Nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa dom, ani tym bardziej matka. – Zanim stamtąd odeszła.
Leokadia wróciła mniej więcej w połowie ich rozmowy, lecz taktownie nie próbowała się wmieszać. Odstawiła wazę z parującą zawartością, by nalać zupę na talerze. Słuchała wymiany zdań z ciekawością, usiłując sobie wyobrazić siebie na miejscu Anieli.
– Smacznego – rzuciła, ujmując łyżkę.
Dziewczyna z zainteresowaniem spojrzała na krem o pomarańczowym zabarwieniu. Naśladując brata, sięgnęła po swoją miseczkę z grzankami i przesypała odrobinę do talerza z zupą. Była dość spięta, przepełniała ją obawa, że jej maniery przy stole mogą odbiegać od standardów przyjętych wśród elit. Od dawna większość gestów czy obyczajów podpatrywała u innych ludzi, choćby u Marcina. Wciąż analizowała zasady savoir-vivre’u – najpierw wypożyczyła książkę z biblioteki, później kupiła egzemplarz na własność. Mimo wszystko sytuacje takie jak ta budziły jej popłoch, martwiła się, czy nie zostanie poddana surowej ocenie. A teraz zależało jej na tym, by nie została przez Leokadię uznana za nieokrzesaną dzikuskę. Drżała z lęku przed odrzuceniem, choć intuicja podpowiadała, że to bezzasadne obawy.
Podobało jej się, że do posiłku zasiedli przy ładnie nakrytym stole. Każdy miał do dyspozycji pochodzącą z tego samego kompletu porcelanową zastawę oraz lśniące czystością sztućce. Jakże to kontrastowało z poobijanymi talerzami Kmiecików, ze zmatowiałymi, wiecznie niedomytymi łyżkami i widelcami. Tutaj posiłek miał być ucztą nie tylko dla kubków smakowych, ale i dla oczu.
Skosztowała gorącej zupy.
– Pyszna. Co to jest? – zapytała z onieśmieleniem, gdyż z jednej strony nie chciała wyjść na ignorantkę, a z drugiej zaintrygował ją nieznany dotąd smak.
– Krem z dyni – wyjaśniła pani domu, uśmiechając się łagodnie. – Nigdy wcześniej tego nie jadłaś?
– Nie. Przez prawie całe życie jadałam stołówkowe obiady, a te raczej nie należały do szczególnie urozmaiconych, choć i tak miały znacznie więcej smaku niż to, co miałam w... Proszę mi wybaczyć, ale pewnie o wielu rzeczach nie mam pojęcia. Gotowania uczymy się z przyjaciółką samodzielnie i przyznaję, że na razie wychodzi nam to tak sobie. Szukamy w książce kucharskiej możliwie najprostszych przepisów. Nie dotarłyśmy jeszcze do kremu z dyni.
– Nie martw się, Anielko, chętnie podpowiem wam to i owo. Uwielbiam gotować, mam dość czasu i cierpliwości, abym mogła i ciebie nauczyć. O ile zechcesz, rzecz jasna – dokończyła asekuracyjnie.
– To miłe z pa... z two... – zaplątała się Aniela, gdyż nie wiedziała, jak powinna zwracać się do Leokadii. – To miłe.
Biedne dziecko – westchnęła cichutko Piotrowska. Strach pomyśleć, jak dużo deficytów ją dotknęło. Ilu rzeczy nie wie, ilu się musi nauczyć? Ile chłodu było w jej wcześniejszym życiu? Czy wypada ją prosić, by nazywała mnie mamą? A może lepiej poczekać, aż sama do tego dojrzeje? Dla niej to na pewno mało komfortowa sytuacja. A i trudno jest prowadzić rozmowę, gdy musi stosować jakieś karkołomne kombinacje. Przypuszczam jednak, że słowo mama nie kojarzy jej się pozytywnie – westchnęła dyskretnie. Do mnie należy przełamywanie lodów. Jestem matką, ale kto wie, czy jej niechcący nie onieśmielam?
– Byłoby mi bardzo miło, gdybyś mówiła do mnie „mamo”. Ale oczywiście nie naciskam, wiem, że dla ciebie to niełatwe. Możemy być także na ty. Zdecydowanie nie chcę być dla ciebie „panią”, córeczko – powiedziała, uśmiechając się zachęcająco do dziewczyny.
Zadziwiające, jak gładko przechodził jej przez gardło ostatni wyraz. Czuła osobliwe ciepło w sercu, gdy miała Anielę w pobliżu lub kiedy o niej myślała. Pragnęła spędzać z nią jak najwięcej czasu, uczyć się jej charakteru, przyzwyczajeń, toku myślenia. Służyć pomocą, radą, jakimkolwiek wsparciem. Wynagrodzić krzywdy, których to biedne dziecko zaznało w dzieciństwie. Bo Leokadia wciąż spoglądała na nią jak na małą dziewczynkę o wielkich poczciwych oczyskach, to znowu jak na nastolatkę o spłoszonym, dzikim spojrzeniu.
Widziała zdenerwowanie dziewczyny podczas spożywania obiadu. Delikatne drżenie dłoni, niepewność. Aniela wahała się przed prawie każdym ruchem, obserwowała uważnie zachowanie gospodarzy i po prostu usiłowała je naśladować. Piotrowska z zaskoczeniem skonstatowała, że podczas pierwszej wizyty w jej domu Kmiecikówna była zdecydowanie swobodniejsza. Być może dlatego, że tamtego dnia spotkały się jedynie przy kawie oraz ciastku. A przecież to wtedy musiało jej bardziej zależeć na akceptacji. Teraz już nie było miejsca na wątpliwości, ponieważ kobiety wiązała jedna z najsilniejszych więzi, jakie mogą łączyć ze sobą dwie osoby.
Po obiedzie Marcin zaoferował, że uprzątnie naczynia, a kiedy już uporał się z tym zajęciem, pożegnał panie i wyszedł.
Leokadia i Aniela odgadły, że zostawił je same po to, by mogły w spokoju porozmawiać i przynajmniej zacząć nadrabianie straconego czasu. Mimo to w oczach dziewczyny zakręciły się łzy. Marcin ewidentnie uciekł.
– Dla niego to też bardzo trudna sytuacja – stwierdziła Piotrowska. – Chodź, usiądźmy na kanapie. Spróbuję ci choć trochę przybliżyć obraz twojej prawdziwej rodziny. Za jakiś czas pewnie poznasz ich wszystkich osobiście, a na razie pokażę ci po prostu nasze albumy. Masz ochotę na przegląd fotografii?
– Ależ oczywiście – odparła Aniela. Oceniła, że to faktycznie najlepsze, co teraz mogą zrobić. Musiała jakoś ukoić ból serca, który poczuła po odejściu mężczyzny.
Leokadia już wcześniej przygotowała jeden z opasłych albumów. Postanowiła, że na początek pokaże córce zdjęcia ze swojej młodości. Na inne przyjdzie czas. Nie chciała kłuć tej nieszczęśnicy w oczy wizerunkami rodziny stworzonej z Henrykiem. W tym momencie uświadomiła sobie, że przecież były mąż nie wie jeszcze o niczym. Postanowiła, że sama się z nim rozmówi. Najpierw go przygotuje, a potem zaaranżuje spotkanie z Anielą.
Wszak by przywrócić tę dziewczynę na należne jej miejsce w ich życiu, trzeba będzie pomyśleć również o zmianie nazwiska, a w rezultacie aktu urodzenia oraz wielu dokumentów. Tego jednak nie dokonają bez udziału Henryka. Leokadia znała eksmęża wystarczająco dobrze, by zakładać jego sceptycyzm. Na pewno podejdzie do tematu podejrzliwie. Być może zażąda przeprowadzenia dodatkowych badań. Będzie zaniepokojony faktem, że córkę wychowywali ludzie z marginesu społecznego.
Dodatkowym utrudnieniem może się okazać silna więź emocjonalna łącząca mężczyznę z Marylą. Wszak on zdawał się nie widzieć poza nią świata. Pobłażał jej na każdym kroku, tuszował różne wyskoki, za które tak naprawdę powinni ją karać. Rozpieszczał ją prezentami i uważał za wyjątkowo utalentowaną istotę. Zresztą to ostatnie zawsze stanowiło dla niego ważki argument. Uważał, że tak uzdolniona artystycznie dziewczyna ma prawo do kaprysów i fochów. Gdy znalazł ją w Kazimierzu nad Wisłą naćpaną tak, że nie wiedziała o bożym świecie, w przypływie pierwszych emocji zaczął ją wyklinać i nawet rzucił, że odtąd nie uważa Maryli za swoją córkę, bo zawiodła jego zaufanie i przysporzyła mu wstydu. W tamtym czasie kandydował do parlamentu i zależało mu na nieposzlakowanej opinii nie tylko własnej, lecz również spokrewnionych z nim osób. Jak na złość jakiś żądny taniej sensacji pismak wywęszył sprawę narkotyków, która odbiła się dość szerokim echem w prasie bulwarowej. Przez pewien czas można było ulec wrażeniu, że Henryk faktycznie wydziedziczy niesforną latorośl i spróbuje się od niej odciąć. Jednak gdy minął pierwszy gniew, a mężczyzna ochłonął, ucichły utyskiwania na córkę skandalistkę i wszystko wróciło do normy. To on zadbał, by pannica trafiła na terapię do Monaru. Co więcej, gdy wyraziła chęć pozostania tam dłużej jako wolontariuszka, przyklasnął tej idei i nadal finansował dorosłą kobietę, która powinna samodzielnie zarabiać na własne potrzeby. Dołożył także starań, by zatuszować sprawę rozdmuchaną przez media. Był więc nader zaangażowanym ojcem.
Tak, to nie będzie łatwa rozmowa ani łatwe spotkanie. Najpierw muszę starannie przygotować grunt – rozmyślała, kartkując album i objaśniając córce, kogo przedstawiają stare zdjęcia.
Aniela z zapartym tchem przyglądała się tajemniczym postaciom, które były jej krewnymi: ciotkami, wujkami, kuzynostwem. Szczególnie uważnie spoglądała na znacznie młodszą twarz swej biologicznej matki, szukając podobieństw pomiędzy sobą i nią. Album kończył się fotografiami z czasów studenckich Lodzi. Wśród nich Kmiecikówna zauważyła portret dwudziestoparoletniej panny.
– Byłam wówczas mniej więcej w twoim wieku – oznajmiła Piotrowska. – I teraz, kiedy patrzę na tę podobiznę i na ciebie, to w twoich rysach widzę wyraźnie siebie sprzed lat.
Aniela rozciągnęła usta w delikatnym uśmiechu. Nie ważyłaby się na aż tak dosadne porównanie, choć i ona odnosiła momentami wrażenie, że w ostatnich fotografiach widzi własne odbicie.
– Nie miała pa... – zająknęła się, a następnie poprawiła: – nie miałaś wątpliwości, gdy Marcin powiedział o tym, co zaszło?
– Nie. Nie wystarczyło na nie czasu, ponieważ od razu wcisnął mi w ręce wynik badania DNA. No i jeszcze serce. Ono nie może się mylić. Od razu mi powiedziało, że ta przerażająca skądinąd historia musi być prawdziwa. I chociaż wciąż oswajam tę myśl, ani przez moment jej nie negowałam. Jesteś moją córką, uważam, że to bezdyskusyjne. Oczywiście wiem, że to wszystko dzieje się szybko, ale wiele dałabym za to, by mieć cię pod moim dachem jak najwięcej i jak najczęściej, a najlepiej na stałe. Nigdy nie będę wywierała presji, abyś się do mnie wprowadziła. Wiedz jednak, że możesz zamieszkać tutaj w każdej chwili. Wciąż próbuję wczuć się w twoje położenie. Zasadniczo jestem dla ciebie obcą kobietą. Niedoszłą teściową. To boli, prawda? – Podłapała smutny wzrok córki.
Dziewczyna skinęła głową.
– Tak. Boli. Gdyby nie Marcin... Zapewne byłoby mi o niebo łatwiej. Nadal bolałaby myśl o straconym czasie, ale jednocześnie byłabym pewnie szczęśliwa, że akurat ty jesteś moją matką.
Leokadia odłożyła na bok album i ujęła w palce smukłe dłonie Anieli.
– Dla każdego z nas ta miłość jest trudna. Uwierz mi, że ubolewam nad cierpieniem twoim i Marcina. I sama nie wiem, czy wolałabym, by ta okropna rzecz się nie wydarzyła, bo wówczas ujrzałabym was na ślubnym kobiercu, czy raczej doceniam fakt, że odzyskałam córkę. Bo zanim się pojawiłaś, miałam wrażenie, że jestem niepełna. Że w moim sercu jest luka, a ja jestem wyrodną matką, gdyż nie potrafię tej przestrzeni w całości poświęcić Marcinowi i Maryli.
– Nie spodziewałabym się tego – odparła Aniela.
– A jednak. Mimo że kocham Marylę, zawsze odczuwałam niedosyt. À propos Maryli, wiesz, że przebywa wciąż w Monarze?
– Tak, Marcin mi o tym wspominał. Jest wolontariuszką?
– Owszem. Została w Głoskowie, mimo że wyszła z nałogu. Jej dobro zawsze będzie leżało mi na sercu. Wciąż martwię się, by znowu nie zaczęła brać. Na razie jest dobrze, ale nie wiem, czy traumatyczne przeżycia nie sprawią, że terapia pójdzie na marne. Trudno mi też powiedzieć, kiedy biedactwo tutaj wróci, i dlatego chciałabym cię o coś prosić.
– Słucham.
– Bardzo mi zależy na tym, aby Maryla dowiedziała się o swoim pochodzeniu ode mnie, a nie z jakichś plotek czy przez telefon. Rozumiesz, o co chodzi? – Spojrzała wyczekująco na córkę, a gdy ta pokiwała głową, kontynuowała: – Chcę ją uchronić przed najgorszym i jednocześnie zapewnić, że zawsze będzie mogła na mnie liczyć. Nie przestanę być jej matką ot tak. Nie po tylu latach. Dlatego proszę, aby na razie sprawa zamiany została zachowana w tajemnicy. Wiem, że nie mam prawa tego od ciebie oczekiwać, wręcz powinnam dążyć do jak najszybszego uporządkowania tej kwestii. Jednak dopóki nie porozmawiam z Marylą, nie zaznam spokoju. Nie zniosłabym myśli, że przez czyjąś niedelikatność i nadgorliwość mogłaby ponownie popaść w nałóg.
– Dobrze. Obiecuję, że na razie nie będę z nikim rozmawiała na ten temat, choć przypuszczam, że siłą rzeczy grono wtajemniczonych będzie coraz większe – odparła dziewczyna, dokładając starań, by przez jej głos nie przebiły żadne zdradzieckie nuty. Odczuła bowiem przykrość w związku z prośbą Leokadii. Nie przypuszczała, że kobiecie będzie aż tak bardzo zależało na chronieniu Maryli.
Poruszająca historia o rodzinie,która nie zawsze i nie dla wszystkichjest bezpiecznym portem.
Rozalia Kmiecik wydaje na świat szóste dziecko – Anielę. Rodzina dziewczynki zmaga się z problemami finansowymi, a ojciec wkrótce zostaje aresztowany za rozbój.W trudnych chwilach oparciem dla dziewczynki jest ukochana ciocia Wanda, a następnie najbliższa przyjaciółka. Dorastające dziewczęta łączy zbieżność marzeń oraz wspólny cel do zrealizowania.
Jaką tajemnicę skrywa matka Anieli? I jak wszystkie czyny oraz niewypowiedziane słowa wpłyną na młodą kobietę i jej dalsze życie?
Czy w świecie, który z założenia powinien być bezpieczny, jest miejsce na sekrety i kłamstwa?