Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Łatwiej stawić czoła przeszłości, jeśli nie trzeba tego robić samemu.
Pensjonat Bluebell przynosi zyski, więc rodzeństwo Bennettów uznaje, że najwyższy czas go sprzedać i zamknąć ten rozdział życia. Jedynie Grace planuje zostać w miasteczku nad jeziorem w Karolinie Północnej. Ma nadzieję, że rozwój własnej wypożyczalni sprzętu sportowego uchroni ją przed samotnością po wyjeździe rodzeństwa i wzmocni jej poczucie wartości.
Wyatt Jennings jest agentem Secret Service, ale w wyniku postrzału, który przywołał mroczne wspomnienia, stał się czasowo niezdolny do pełnienia obowiązków. Zostaje wysłany na przymusowy urlop i wyjeżdża do Bluebell, by przepracować wydarzenie, które czternaście lat temu odmieniło jego życie.
Tam poznaje Grace, która oprowadza go po górach Pasma Błękitnego. Kobieta imponuje mu siłą i poczuciem humoru, jednak oboje noszą w sobie ból, o którym nie chcą mówić. Kiedy ich tajemnice z przeszłości wyjdą na jaw, świeżo nawiązana relacja zostanie wystawiona na poważną próbę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 326
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
BIURO TERENOWE SECRET SERVICE
CHARLOTTE, KAROLINA PÓŁNOCNA
Czytanie ludzi było częścią pracy Wyatta Jenningsa, a wyraz twarzy jego szefa raczej nie zapowiadał dobrych wiadomości. Wyatt zmusił się, by siedzieć spokojnie, gdy agent dowodzący opadł swym sporym ciężarem ciała na krzesło za sfatygowanym biurkiem.
Był po czterdziestce, a jego aparycja agenta specjalnego i barczysta postura pasowały do rzeczowego, poważnego usposobienia. Wyatt czuł się przy nim niebywale onieśmielony. Jarzeniówki odbijały się od jego łysiny i jeszcze bardziej wyostrzały prawie czarne oczy. Poprzekładał jakieś papiery, zaciskając usta w prostą linię. Czy pod tą lodowatą fasadą kryła się jakaś łagodność?
– Co się z tobą dzieje, Jennings? – chropawy głos Burke’a zadudnił w niewielkim pomieszczeniu. Skrzyżował umięśnione przedramiona i oparł je o blat. – Mów.
Co się działo? Mnóstwo rzeczy, jeśli miał być szczery. Ale wydawało mu się, że odwalił kawał dobrej roboty, ukrywając swoje problemy przed sokolim wzrokiem przełożonego.
Odchrząknął.
– Oberwałem kulkę, broniąc senatora Edwardsa, sir.
– Brednie. Nie ze mną te numery. Od czterech lat jestem twoim szefem i nigdy nie miałem z tobą problemów. Pierwszy zgłaszałeś się na ochotnika do każdego zadania. Pracowałeś niezmordowanie, jak jakiś robot, bez słowa skargi. A teraz to.
– Co takiego, sir? – Wyatt patrzył na niego, mimo że serce waliło mu o żebra.
– Nie jestem ślepy, Jennings. Przez ostatnie kilka tygodni opuściłeś się w pracy. Od czasu wypadku. Jesteś rozkojarzony, masz krótki lont przy współpracownikach, odpływasz myślami podczas wykonywania zadań. – Szef przygwoździł go spojrzeniem. – A wczoraj zastałem cię śpiącego przy biurku.
Wyatt z trudem zachował kamienną twarz. To nie była nawet połowa tego, co działo się w jego wnętrzu. Zawsze był ekspertem w radzeniu sobie z emocjami, ale niepokój i rozdrażnienie, które narastały w nim od czasu strzelaniny, zaczęły żyć własnym życiem.
– Przepraszam, sir. To się więcej nie powtórzy.
– Masz rację, nie powtórzy się. Ostatnie zadanie dało ci trochę w kość. Widziałem już podobne rzeczy.
– Zostałem postrzelony, sir. – Nie wiedział, co jeszcze powiedzieć. Zrobiłby to jeszcze raz, rzuciłby się na linię strzału, żeby uratować człowieka, któremu miał zapewnić bezpieczeństwo. To była jego praca, jego powołanie, i był w tym dobry.
– Powierzchowna rana. To nie ona tak mnie martwi. Potrzebujesz trochę czasu, żeby zebrać się do kupy. Mam na myśli urlop.
Przed oczami Wyatta zatańczyły białe plamki z braku snu i desperacji.
– Z całym szacunkiem, sir, nie potrzebuję urlopu. Mam wzorowe akta w służbie Secret Service.
– Dokładnie. I niech tak zostanie.
– Nic mi nie będzie. Potrzebuję tylko porządnie się wyspać.
– Nie wątpię. Pytanie tylko, czemu ci się to nie udaje? Wiem, że aspirujesz do czegoś większego, i chciałbym zobaczyć, jak to osiągasz.
To prawda, że starał się o posadę w służbie ochrony prezydenta, ale urlop nie przybliżyłby go do tego celu. Wyatt otworzył usta, starając się znaleźć jakieś wytłumaczenie dla swojego zachowania w ostatnim czasie. Jakąś wymówkę, dzięki której Burke cofnąłby swoją decyzję.
– Zostawiam cię z tym, Jennings. Po tym, jak wykonałeś zadanie z Edwardsem, ci na górze mają na ciebie oko. – Spojrzał na niego wymownie. – Niedługo awansujesz.
Wyatt wyprostował się na krześle.
– Do służby ochrony prezydenta, sir?
Burke kiwnął zdecydowanie głową.
– Nie chcesz tego schrzanić.
– Nie, sir.
– Cztery tygodnie – rzekł stanowczo szef.
– Cztery tygodnie, sir!
– Na początek. Potem ocenimy. Zrobimy testy psychologiczne. – Burke patrzył na niego tym swoim wzrokiem, dzięki któremu zyskał ksywkę, której nikt przy nim nie używał. – Sugeruję, żebyś mądrze wykorzystał ten czas. Przydałaby ci się terapia. Mamy od tego odpowiednich ludzi. – Przewertował jakieś papiery i odsunął się od biurka. – Do wykonania natychmiast, Jennings.
Wyatt miał jeszcze tyle do powiedzenia, ale szkolenia w akademii nauczyły go, że nie ma sensu dyskutować. Czy mu się to podobało, czy nie, dostał czterotygodniowy urlop. A nawet po tym czasie nie będzie miał gwarancji, że przyjmą go z powrotem do pracy. Testy psychologiczne. Na samą myśl poczuł żółć w przełyku. Chociaż po nich nareszcie zostanie powołany i zdobędzie to, na co tak długo pracował.
Wyatt nie miał pojęcia, dokąd na ten czas pojedzie ani co będzie robił. Szkolił się do służby w Secret Service, odkąd zaczął studiować sądownictwo karne na Uniwersytecie Northeastern, a nawet wcześniej – od czasu szkoły średniej Hargrave Military Academy. Nie pamiętał nawet, kim był Wyatt Jennings poza Secret Service.
Wkrótce miał się tego dowiedzieć.
– Możesz już iść, Jennings. – Burke zmarszczył brwi.
Wyatt znowu odpłynął myślami. Z ociąganiem podniósł się z krzesła i powiedział jedyne, co mógł:
– Tak jest, sir.
Znajoma droga wiła się po górach Pasma Błękitnego i wzdłuż linii brzegowej jeziora Bluebell. Słońce odbijało się od tafli wody, aż Wyatt musiał zmrużyć oczy, mimo że miał okulary przeciwsłoneczne.
Potrzebował zaledwie dwudziestu czterech godzin, by zdać sobie sprawę, że najlepiej będzie potraktować swój problem jak zewnętrzne zagrożenie. Secret Service było dla niego całym światem, wszystkim, czego pragnął, więc musiał jak najszybciej wziąć się w garść. Pomogłoby mu w tym kilka przespanych nocy, ale koszmary nie odpuszczały.
Ponieważ nie miał w zwyczaju uzewnętrzniać się przed nieznajomymi, spakował torbę, wsiadł do swojego audi i wyruszył do miejsca, w którym zaczęły się jego problemy. Chyba powinien był zarezerwować hotel – o ile w tej okolicy w ogóle było coś takiego – ale był już wrzesień, sezon turystyczny się skończył, więc powinien gdzieś znaleźć nocleg.
Droga skręciła w lewo i minął znak parku stanowego, który na początku lat dziewięćdziesiątych ustanowił jego ojciec. Zanim Wyatt zraził się do tego miejsca, często wędrował i biwakował w tych gęstych iglastych lasach, pełnych nocnych odgłosów. Miał wiele wspaniałych wspomnień. Bluebell zawsze było dla niego domem i czuł się tu lepiej niż w Raleigh.
Po kilku kolejnych zakrętach opuścił górzysty teren i wjechał do miasta. Niewiele się tu zmieniło. Ktoś otworzył kawiarnię w dawnej remizie i powstało kilka nowych sklepów. Pamiętał, jak chodził tymi ulicami, biegał po lody do baru mlecznego, łowił z tatą ryby na molo w parku Pawleya. Nie przypominał sobie równych rzędów drzew rosnących przy drodze ani ich kolorowych liści, ale ostatnio spędził tu wakacje, gdy miał dwanaście lat.
Na samą myśl o tamtym lecie jego oddech zrobił się szybszy i płytszy. Wyatt wytarł dłoń w dżinsy. Z przyzwyczajenia odsunął od siebie to wspomnienie. Będzie musiał przestać to robić. Od czasu strzelaniny to już nie działało. Wszystko, co wypierał w ciągu dnia, wypływało na powierzchnię w chwili, gdy zasypiał i stawał się całkiem bezbronny.
Zabuczał mu telefon. To Ethan. Wyatt odebrał przez Bluetooth.
– Cześć, stary, co tam?
– Wyjechałeś z Charlotte? Jesteś na urlopie? Co się stało?
– Wierz mi, to nie była moja decyzja. Burke wezwał mnie wczoraj do swojego gabinetu.
– I muszę się o tym dowiadywać od Drewsky’ego?
Ethan był najlepszym przyjacielem Wyatta od czasu dwudziestoośmiotygodniowego intensywnego szkolenia. Takie wspólne doświadczenie z piekła rodem musiało skończyć się przyjaźnią na całe życie.
– Sorry, mogłem zadzwonić. – Wyatt jechał przez miasto. O mało nie wspomniał o awansie, ale ugryzł się w język. – Jak ci poszło ostatnie zadanie? – Ethan został tymczasowo przydzielony do ochrony papieża podczas wizyty w USA.
– Bez przygód. Trzymasz się? Nie chcę cię martwić, ale po biurze krążą plotki, że tracisz rozum.
– Mam tylko trochę problemów ze snem, to wszystko. Po prostu potrzebuję przełamać rutynę. Wyluzuj. Rozprawię się z tym i wrócę, zanim się obejrzysz.
Ethan wiedział, że lepiej nie proponować mu środków nasennych. Mężczyźni, których szkolono do stanu ciągłej gotowości, nie braliby czegoś, przez co robiliby się bezbronni. Przynajmniej nie Wyatt.
– Gdzie wyjechałeś?
– Niedaleko, do Bluebell. To takie małe miasteczko nad jeziorem w górach Pasma Błękitnego.
– Brzmi urokliwie.
– W dzieciństwie spędzałem tu wakacje z rodzicami.
– Aha. Czy tata gubernator nadal tam jeździ?
– Już nie. Cały rok spędza w Raleigh.
Obaj zrazili się do Bluebell po traumie tamtego lata.
– Może właśnie tego ci potrzeba, odrobiny wytchnienia. Wróć wypoczęty. Od dawna za ciężko harowałeś. A tamta strzelanina…
– Do tego nas szkolą.
– Jasne, ale niewielu agentów obrywa kulkę. Spisałeś się, Jennings.
– Dzięki. – Zakręcił lewym barkiem. Ból był dokuczliwy, ale niegroźny.
Dojechał już prawie na drugi koniec miasta, kiedy jego oczom ukazał się dom, który kiedyś był letnią rezydencją jego rodziny. Był tak wielki i biały, jak zapamiętał, z szeroką werandą i schludnie utrzymanym trawnikiem.
Dostrzegł tylko jedną różnicę: znak z napisem: „Pensjonat Bluebell”. Wyatt przez kilka sekund patrzył na te słowa, po czym zaparkował na jednym z ukośnych miejsc przed budynkiem.
– Słuchaj, Ethan, muszę już kończyć. Zadzwonię za kilka dni.
Rozłączył się, niezdolny oderwać oczu od znajomego widoku. Wyglądało na to, że uda mu się zobaczyć wnętrze dawnej letniej rezydencji. Ale czy naprawdę chciał stawiać czoła wspomnieniom, które ten dom mógł w nim obudzić?
Czy to spotkanie kiedyś się skończy? Grace Bennett stłumiła ziewnięcie, gdy jej brat Levi przynudzał o finansach pensjonatu. Nagle zabuczał telefon siedzącej obok Molly. Siostra schowała kosmyk ciemnych włosów za ucho i zerknęła na ekran. To pewnie jej mąż, Adam. Pobrali się w czerwcu, wprowadzili do jego pięknego domu nad jeziorem i byli praktycznie nierozłączni.
Rodzeństwo zebrało się w bibliotece pensjonatu jak zazwyczaj na spotkanie pod tytułem „Śmierć przez liczby”. Ostatnimi czasy nie martwili się już tak bardzo o pieniądze, ale Grace nie przepadała za arkuszami kalkulacyjnymi. Posłusznie podporządkowywała się więc bratu, który robił swoje.
– I to by było na tyle. – Levi spojrzał na siostry swoimi niebieskimi oczami. – A teraz zejdźcie na chwilę z obłoków na ziemię, bo musimy omówić przyszłość pensjonatu.
Otworzyli to miejsce cztery lata temu po nagłej śmierci rodziców, którzy zapragnęli, by na emeryturze przekształcić swój zabytkowy dom w pensjonat. Rodzeństwo połączyło siły, aby spełnić to marzenie. W tamtym czasie Grace zaczynała trzecią klasę liceum, Molly kończyła studia hotelarskie, a Levi zgodnie ze zdobytym wykształceniem pracował w firmie budowlanej w Denver. Śmierć rodziców wszystko zmieniła.
– Co masz na myśli? – spytała Molly.
– Chodzi mi o to, że już czas wystawić go na sprzedaż.
Taki był plan od samego początku. Po zastrzyku gotówki, który otrzymali dwa lata temu, prowadzenie pensjonatu stało się łatwiejsze. Mieli teraz restaurację z pełnym menu – ku wielkiemu zadowoleniu Molly – i zatrudnili do pomocy kilka osób na część etatu.
Molly odchrząknęła.
– Myślisz, że jest na tyle rentowny, że będzie atrakcyjny dla potencjalnych kupców?
– Tak sądzę. – Levi zaczął omawiać finanse, ale przerwał, kiedy zdał sobie sprawę, że znowu traci uwagę sióstr. – Teraz jest naprawdę dobry moment. Co myślicie?
Grace uśmiechnęła się złośliwie.
– Ktoś tęskni za swoją gołąbeczką.
Narzeczoną Leviego była popularna aktorka Mia Emerson – Grace nadal nie miała pojęcia, jak mu się to udało – z którą był związany od dwóch lat.
– Doskonale to rozumiem – powiedziała Molly. – I myślę, że wystawienie teraz pensjonatu na sprzedaż ma sens.
– A co z moją firmą? – Rok temu, w wieku dwudziestu lat, Grace otworzyła własny biznes pod szyldem Blue Ridge Outfitters. Prowadziła go w pensjonacie, a sprzęt trzymała w szopie za domem.
Levi rozłożył ręce.
– Od początku wiedziałaś, że kiedyś będziesz musiała się przenieść.
– Ale jeszcze nie stać mnie na czynsz. Ciągle buduję kapitał. – Poza tym wypożyczaniem sprzętu zajmował się ten, kto akurat siedział w recepcji. We własnym lokalu musiałaby zatrudnić dodatkową obsługę.
– Pensjonat sprzeda się pewnie dopiero na wiosnę przyszłego roku, a może nawet latem. I wszyscy dobrze na tym wyjdziemy.
– Racja.
Działalność Grace co prawda przynosiła już zyski, ale to dlatego, że miała niemalże zerowe koszty stałe. Zarobione pieniądze wydawała na zakup sprzętu: kajaków, namiotów, sprzętu wspinaczkowego, paddleboardów i rowerów. Nie były tanie, ale wpływy ze sprzedaży pensjonatu stanowiłyby porządną poduszkę finansową.
– Jeśli obie się zgadzacie – rzekł Levi – to poproszę Pamelę Bleeker, żeby przyszła i zrobiła wycenę, a potem wystawiła go w serwisach nieruchomości.
Molly zmarszczyła brwi.
– Czemu nie możemy sprzedać go sami i zaoszczędzić na honorarium pośrednika?
– To będzie nas kosztować mnóstwo czasu i wysiłku, bo interesuje nas rynek o zasięgu ogólnokrajowym, albo chociaż regionalnym – odparł Levi.
– Grace przecież świetnie sobie radzi z Internetem, a ja zajmę się oprowadzaniem klientów. – Molly zamrugała teatralnie. – Podobno mam niesamowite umiejętności społeczne.
Levi wywrócił oczami.
– Będziecie tylko we dwie. Ja mam dość roboty przy organizacji wesela.
Ślub miał się odbyć w pensjonacie za niecałe trzy tygodnie, a Mia była w trakcie zdjęć w LA, więc Levi nie miał wyboru i musiał wziąć obowiązki organizacyjne na siebie.
Molly spojrzała na Grace.
– Damy radę, co nie, siostrzyczko?
– Jasne. Wchodzę w to.
Rozległ się dzwonek przy frontowych drzwiach.
– Odłóżmy to na potem. Przejmij stery. – Levi skinął na Grace, wstał i zebrał papiery. – Mam coś do załatwienia.
Molly też się podniosła, zwracając się do siostry:
– Będę pielić grządki za domem, jeślibyś mnie potrzebowała, ale spróbuj nie.
Rodzeństwo wyszło tylnymi drzwiami, a Grace przeszła przez hol. Nie mieli teraz wielkiego obłożenia, bo był środek tygodnia poza sezonem. Właściwie to zajęte były tylko trzy pokoje… Na widok mężczyzny stojącego w lobby myśli nagle uleciały jej z głowy. Chociaż szła cicho, on popatrzył na nią, gdy tylko znalazła się w jego polu widzenia.
Jej uwagę zwrócił nie tylko jego wygląd – chociaż facet był bardzo przystojny – ale bijąca od niego jakaś przedziwna przenikliwość.
– Witam, jestem Grace, jedna z właścicielek. – Zadrżał jej głos. Wsunęła się za ladę, która stanowiła mile widziany bufor. – W czym mogę pomóc?
– Przejeżdżałem obok i zobaczyłem wasz szyld. Szukam miejsca na nocleg.
Miał niski, przyjemnie dudniący głos. Na oko był po trzydziestce. Przyjrzała mu się uważniej i zmieniła zdanie. Po dwudziestce, ale pewność siebie sprawiała, że wyglądał na starszego.
– Myślę, że będę mogła pomóc. – Grace otworzyła odpowiednie okno w komputerze.
– Chyba jest trochę za wcześnie, żeby się zameldować?
– Pokoje są już wysprzątane, więc to nie problem. Jak długo chciałby pan zostać?
– Jeszcze nie wiem. Na kilka dni, może na kilka tygodni, jeśli jest taka możliwość.
Starała się nie dać po sobie poznać, jak na nią działał, ale było to trudne, kiedy mierzył ją nieprzeniknionym spojrzeniem. Nagle zdała sobie sprawę, że ma włosy upięte w niedbały kucyk i twarz świeżo po peelingu.
– Mamy wolny pokój, z wyjątkiem weekendu trzeciego października. Wtedy odbędzie się tutaj prywatne wesele.
– Coś wymyślę, o ile zostanę tak długo.
– Doskonale. – Podała mu ceny noclegów w tygodniu i w weekendy.
– W porządku.
Grace przyjęła jego kartę i dokument tożsamości. Wyatt Jennings – fajnie się nazywa.
Starała się patrzeć na ekran, ale jej palce wyjątkowo niezdarnie stukały w klawiaturę. Serce też wykonywało dziwaczne podrygi i czuła się tak niezręcznie, że prosiła w myślach, by Wyatt Jennings ograniczył swój pobyt do kilku dni.
Stał sztywno kilkadziesiąt centymetrów od lady, z rękami wzdłuż ciała i szarą torbą sportową u stóp. Miał na sobie codzienne ubrania, jednak wyprasowane i schludne, bez żadnych zagnieceń. Czarny T-shirt schowany w spodnie leżał na nim jak druga skóra, a krótkie rękawy przylegały do imponujących ramion. Spod jednego z rękawków wystawał tatuaż.
Nie gap się tak.
– Co pana tu sprowadza? – spytała, żeby zagaić rozmowę.
Przeczesał dłonią krótkie, prawie czarne włosy.
– Chciałem trochę odpocząć.
Czekała chwilę, aż rozwinie myśl, ale tego nie zrobił. Gdyby na jej miejscu była Molly, pewnie ciągnęłaby go za język, aż dowiedziałaby się, skąd pochodził, czy był żonaty i jaki miał numer polisy ubezpieczeniowej. Ale Grace nie była taka jak Molly.
– To faktycznie wspaniałe miejsce na odpoczynek, zwłaszcza o tej porze roku. Pogoda nadal jest ładna, a na szlakach i jeziorze nie ma już aż tylu turystów.
Pisała dalej, myląc klawisze, co chwilę kasując i poprawiając błędy. Zauważyła, że mężczyzna rozejrzał się po lobby i zatrzymał wzrok na salonie. Miała przeczucie, że gdyby go poprosiła, by zamknął oczy i opowiedział jej o szczegółach tych pomieszczeń, zrobiłby to lepiej niż ona.
– Dobrze, panie Jennings – powiedziała, gdy skończyła. – Wszystko gotowe.
– Proszę mówić mi po imieniu. Wyatt.
Kiedy spojrzał jej w oczy z pełną uwagą, poczuła, jak ulatuje z niej całe powietrze. Jego brązowe oczy były głęboko osadzone pod parą bardzo męskich brwi. Nie marszczył ich, ale też się nie uśmiechał. Zastanawiała się, jak mógłby wtedy wyglądać. Z uśmiechem, nie ze zmarszczonymi brwiami. Wiedziała już, że nie chciałaby widzieć go w złym humorze.
Przesunęła klucz po ladzie.
– Dobrze, Wyatt. Jestem Grace, jedna z właścicielek. Już to chyba mówiłam. – Przerwała, ale mężczyzna tylko schował klucz do tylnej kieszeni, więc ciągnęła dalej. – Pozwól, że cię oprowadzę, a potem pokażę ci pokój. Możesz zostawić torbę za ladą, jeśli chcesz.
Nie wyglądał na kogoś, komu pasuje obchód z przewodnikiem – zresztą w ogóle nie wyglądał na typ faceta nocującego w pensjonatach – ale mimo wszystko ruszył za nią przez hol.
– Pensjonat Bluebell wybudowano w tysiąc dziewięćset piątym roku i był to pierwszy tego typu obiekt w mieście. Liczył dziesięć pokoi. Z początku służył jako postój dyliżansów, a potem przez wiele lat mieściła się tutaj poczta, aż w siedemdziesiątym ósmym roku budynek sprzedano i gubernator zamienił go w swoją letnią rezydencję. – Już chciała powiedzieć Wyattowi, że ma takie samo nazwisko jak gubernator, jednak stwierdziła, że to nic nieznacząca błahostka, która pewnie go nawet nie zainteresuje. – Moi rodzice kupili tę posiadłość, kiedy ja i moje rodzeństwo byliśmy mali, dlatego mieliśmy przyjemność w nim dorastać.
W przeciwieństwie do Leviego i Molly nie wspominała o śmierci rodziców i pragnieniu spełnienia ich marzenia. Nie chciała wzbudzać litości.
Ściany korytarza wydawały się na nią napierać, a powietrze niemalże wibrowało od obecności Wyatta. Z ulgą powitała otwartą przestrzeń biblioteki.
– Prowadzę ten pensjonat z bratem i siostrą, mam również wypożyczalnię sprzętu turystycznego, którą zajmuję się w wolnym czasie.
Posłał jej przeciągłe spojrzenie, które poczuła aż w palcach u stóp. Spuściła wzrok na sportową torbę, którą niósł ze sobą.
– Ekhm… To oczywiście jest nasza biblioteka. Możesz z niej korzystać i pożyczać książki. Pozwól, że pokażę ci restaurację.
Posłała mu uśmiech – nieodwzajemniony – i minęła go, kierując się z powrotem do holu. Owionął ją męski zapach i bezwiednie wzięła głęboki wdech. Wskazała na tylne drzwi.
– Tamtędy można wyjść nad jezioro. Mamy małą łódkę do wypożyczenia i molo z ławeczką, z której można obserwować zachód słońca. – Nie wyglądał na kogoś, kto lubi zachody słońca. – Nie wiem, czy znasz tutejsze atrakcje przyrodnicze, ale w lobby znajdziesz ulotki, a w recepcji prawie zawsze ktoś jest. Chętnie coś doradzimy, wskażemy drogę… Cokolwiek potrzebujesz. – Kiedy przeszli przez lobby, wskazała na paterę ze szklaną pokrywką stojącą na ladzie. – Nasza kucharka, panna Della, słynie ze swoich wypieków. Każdego popołudnia znajdziesz tutaj darmowe ciasteczka. – Przypomniała sobie o jego doskonałej sylwetce i dodała: – Oraz świeże owoce.
Przeszli przez salon i stanęła przed drzwiami francuskimi prowadzącymi do restauracji. Wyatt w milczeniu omiótł pomieszczenie wzrokiem. Grace wróciła do lobby.
– Śniadanie jest wliczone w cenę pokoju, ale mamy też menu obiadowe i kolacyjne, które może się przydać. Wiele restauracji w okolicy jest zamkniętych w tygodniu albo w deszczowe dni lub… no wiesz, jak właściciel ma zły humor.
Bardzo profesjonalnie, Grace. Skrzywiła się.
– Chodźmy na górę, pokażę ci pokój. – Kiedy skręciła na piętro, przystanęła, żeby się upewnić, że Wyatt nadal jej towarzyszy. – Masz jakieś pytania?
– Jest tu siłownia?
– Nie, lecz mamy umowę z Jim’s Gym. Podczas pobytu u nas możesz z niej korzystać. W mieście jest też studio tańca.
Uniósł brwi i posłał jej długie, spokojne spojrzenie.
No dobra, taniec odpada.
– Na dole jest ulotka ze szczegółami.
Ruszyła dalej po schodach, potem przez korytarz i zatrzymała się przed pierwszymi drzwiami po lewej, ukrytymi w niewielkiej wnęce, prowadzącymi do pokoju numer siedem. Wskazała na drzwi z profesjonalnym uśmiechem.
– To tutaj.
Prześliznął się obok, niemalże ocierając się o nią w ciasnej przestrzeni. Jej uśmiech zbladł i zabrakło jej tchu.
– Proszę, daj mi znać, jeśli będę mogła w czymś pomóc.
Skinął głową.
Grace zrobiła w tył zwrot, walcząc z dziwnym impulsem, który kazał jak najprędzej się oddalić.