Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
270 osób interesuje się tą książką
Ona nie pamięta. On nie może zapomnieć.
Po ukończeniu studiów hotelarskich miastowa dziewczyna Lauren Wentworth przyjeżdża na wieś do New Hampshire, gdzie obejmuje stanowisko tymczasowego menadżera w ośrodku wypoczynkowym. To, co miało być tylko szczeblem na drodze do wymarzonej kariery, staje się czymś znacznie więcej, gdy dziewczyna zakochuje się w synu właścicieli, Jonahu, rodzinie Landrych i swojej prostej, lecz satysfakcjonującej pracy. Z czasem zaczyna planować zupełnie inną przyszłość i jest szczęśliwa. Wtedy spada z drabiny.
Kiedy Lauren budzi się w szpitalu, pamięta tylko pierwsze tygodnie pobytu w ośrodku, napięte stosunki z Jonahem i zauroczenie miejscowym lekarzem, Carsonem, który też ma wielkomiejskie ambicje, lecz niestety jest zajęty. Jednak wszyscy wokół niej twierdzą, że teraz żywi szaleńcze uczucia do Jonaha i że zrezygnowała z pracy czekającej ją w Bostonie. Trudno jej uwierzyć, żeby dokonała tak radykalnych zmian w ciągu zaledwie kilku miesięcy.
Jonah jest zdruzgotany i gotowy zrobić wszystko, by Lauren przypomniała sobie, jak bardzo zauroczyli się w sobie. Ale ona nie chce pamiętać, że zakochała się w kimś, kogo nawet nie lubi, i że porzuciła karierę na rzecz prowincjonalnego ośrodka na wsi.
Zwłaszcza że doktor Carson znowu jest do wzięcia…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 371
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rozdział pierwszy
Tego dnia, który miał zaważyć na jego przyszłych losach, Jonah Landry postanowił znaleźć sobie jakieś zajęcie. Toteż gdy do jego uszu dobiegło dychawiczne rzężenie samochodu terenowego siostry, zamarł z siekierą zawieszoną nad głową.
Nareszcie.
Opuścił siekierę i wbił ją w pień, rozłupując go na pół. Potem chwycił koszulę i ruszył w górę zbocza po zalesionym terenie ośrodka. Dywan z sosnowych igieł tłumił jego niecierpliwe kroki. Popiskiwanie wiewiórki dodawało mu otuchy. Wziął głęboki oddech, wdychając rześkie jesienne powietrze przesycone zapachem dymu z wczorajszego ogniska.
Szybko pokonał odległość, sadząc długie kroki. Właśnie wkładał koszulę, gdy Meg wysiadła z samochodu.
Jej kasztanowe włosy, spływające falami do ramion, lśniły w słońcu, a blada skóra zarumieniła się podczas jazdy do Portsmouth jeepem pozbawionym klimatyzacji.
– Wiesz, że mamy rębak do drewna, prawda? Czy może miałeś nadzieję, że Lauren zauważy twój sześciopak i obślini się na twój widok?
– To się nazywa „rozładowywanie stresu”. Gdzie to masz?
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Co gdzie mam?
Serce zamarło mu w piersi. Ogarnięty paniką, wstrzymał oddech.
– Tylko żartowałam – zaszczebiotała i uśmiechnęła się, jakby smarkula nie wiedziała, że gra toczy się o całą jego przyszłość.
Już miał ją udusić, gdy wcisnęła mu do ręki niewielkie kremowe opakowanie. Chwycił je i wyjął ze środka pudełeczko obszyte niebieskim aksamitem.
– Nie ma za co. Musiałam zaparkować trzy przecznice dalej i czekać piętnaście minut, zanim wreszcie…
– Dziękuję.
Wieczko zaskrzypiało cicho, gdy je uchylił, a w środku… znajdowało się to, czego szukał, wetknięte w miękkie niebieskie gniazdko. Jego złość rozwiała się niczym jesienna mgła nad jeziorem.
Lauren bardzo się zmieniła przez pół roku, odkąd przyszła do pracy w ośrodku Sosnowy Raj, ale nadal miała słabość do błyskotek. A owalny diament lśnił oślepiającym blaskiem.
Dzisiaj wieczorem zabierze ją na kolację do restauracji Portowej. Potem wybiorą się na przejażdżkę po jeziorze tą samą łódką, na której wyznał jej miłość miesiąc temu. Wspomnienie tej chwili sprawiło, że zalała go fala gorąca. Kiedy na niego patrzyła z miłością w swoich pięknych oczach, zastanawiał się, czy umarł i poszedł do nieba. Co takiego zrobił, żeby zasłużyć sobie na tę piękną, silną kobietę?
Śmiech Meg przerwał te przyjemne rozmyślania. Jonah skrzywił się, widząc kpinę w jej oczach.
– Co?
– Kompletnie straciłeś głowę – zaśmiała się.
Jednym klapnięciem zamknął pudełko, nie zamierzając złościć się w tym wyjątkowym dniu.
– Przymknij się.
Kilka tygodni temu zobaczył ten pierścionek na wystawie sklepowej w Portsmouth, ale wiedział, że było za wcześnie na oświadczyny. Och, tak bardzo chciał pojąć ją za żonę. Od razu wiedział, że jest mu przeznaczona. No, może od razu po tym, jak przestał ją nienawidzić. Ale nie miał pewności, czy Lauren czuła to samo.
Aż do chwili, gdy dwa tygodnie temu siedzieli w altanie w parku Nad Zatoką. Niebo przecinały różowe smugi zapadające niczym lśniąca kurtyna, gdy słońce schodzi ze sceny.
Oparła głowę na jego ramieniu, a dłoń na jego piersi.
– Chyba mogłabym tu zostać na zawsze.
Nieczęsto tak się otwierała, odkrywała. Starał się nie zareagować zbyt przesadnie, choć słysząc to, nie mógł powstrzymać gwałtowniejszego bicia serca.
– W Sosnowym Raju?
Mocniej się przytuliła, ukrywając twarz w jego piersi, nieśmiała jak nigdy.
– W twoich ramionach.
Następnego dnia Jonah zadzwonił do firmy jubilerskiej Garrett i kupił pierścionek.
– W co się ubierzesz?
Pytanie siostry zmusiło go do powrotu na ziemię.
– Nie wiem. W jasne spodnie i koszulę. Chyba.
Meg przewróciła oczami. Wyglądała bardziej na szesnaście lat niż na swoje dwadzieścia jeden.
– Włóż eleganckie granatowe spodnie, brązowe oksfordki, pasek pod kolor i niebieską koszulę – pasuje ci do koloru oczu, a Lauren ją uwielbia.
– Naprawdę?
– Nie zakładaj marynarki, bo zacznie coś podejrzewać. Nigdy nie nosisz marynarek.
– Trochę za bardzo się wymądrzasz.
Czasami zapominał, że jego siostra jest już dorosła. Nie mógł uwierzyć, że była kiedyś tą małą piegowatą dziewczynką, której pomagał w algebrze i chemii.
– Zarezerwowałeś stolik, prawda? W sobotę wieczorem w Portowej robi się tłoczno.
Daj mi pomyśleć.
Umknął spojrzeniem przed jej wzrokiem.
– O której godzinie mam przyprowadzić łódź do przystani?
– Zaraz po tym, jak wyjedziemy na kolację.
Co pomyśli Lauren, kiedy zobaczy ich łódź tuż przy restauracji Portowej? Czy domyśli się, co się za chwilę stanie? Co wtedy poczuje? Ekscytację? Zdenerwowanie?
– Wiesz, co masz powiedzieć, tak?
– Wydaje mi się, że wystarczy tradycyjne pytanie: „czy wyjdziesz za mnie?”.
Meg westchnęła.
– Mógłbyś się trochę bardziej postarać. To ma być najbardziej romantyczna chwila w jej życiu.
Poczuł ucisk niepokoju w gardle.
– Łatwo ci mówić.
– Po prostu powiedz jej, co czujesz – odparła. – Czy to takie trudne?
Już wcześniej długo nad tym myślał. Przyszło mu do głowy kilka pomysłów. Ale nie chciał uczyć się na pamięć żadnej przemowy. Nie chciał gotowego scenariusza. To miało płynąć prosto z serca, spontanicznie. Oby tylko serce go nie zawiodło.
A kiedy skończy, ona uśmiechnie się do niego szeroko, spojrzy na niego swoimi błyszczącymi zielonymi oczami przepełnionymi szczęściem, może nawet lśniącymi od łez… i powie „tak”.
Myśli zawirowały mu w głowie. Ziemia zadrżała pod stopami. Zgodzi się, prawda?
Spotykali się od niedawna, ale Jonah był pewien swoich uczuć. Co niekoniecznie oznaczało, że ona też. Może potrzebowała więcej czasu. Nie wychowała się w ciepłym domu z dobrym wzorem miłości i małżeństwa. Trzęsły mu się ręce, gdy wkładał do kieszeni pudełko od jubilera. Nie trafił. Mocował się z kieszenią, aż w końcu pudełko upadło na ziemię.
Meg podniosła je i się roześmiała.
– Spójrz na siebie. Wszystko ci leci z rąk. Wyluzuj, będzie dobrze. Ona niczego nie podejrzewa.
W tym momencie nie to stanowiło jego największe zmartwienie. Czy nie zanadto się pospieszył? Dlaczego lepiej tego nie przemyślał? A co, jeśli jego oświadczyny wystraszą ją na dobre?
– W sensie: niczego nie podejrzewa, bo dzisiejszy wieczór wydaje się zupełnie zwyczajny, czy niczego nie podejrzewa, bo jest o wiele za wcześnie na podejmowanie ważnych życiowych decyzji i ona nawet nie jest pewna, czy jestem tym mężczyzną, z którym chciałaby się związać?
Meg przechyliła głowę i rozszerzyła usta w uśmiechu.
– Och, jesteś taki słodki, gdy targają tobą wątpliwości. Będę miała co opowiadać Lauren, kiedy już będzie miała pierścionek na palcu. A będzie miała pierścionek na palcu – dodała.
Meg poklepała go po ramieniu, skrzywiła się, gdy okazało się spocone, i cofnęła rękę.
– Zgodzi się, brachu. Czy kiedykolwiek przeczucie mnie zawiodło?
– A kiedyś w gimnazjum…
– Proszę cię. Mogłeś wybrać dużo lepiej niż Maddy Benton.
Jego siostra już jako chuda nastolatka miała wyjątkową intuicję. I choć lubiła się z nim droczyć, zawsze kierowała się jego dobrem. Ona i Lauren zbliżyły się do siebie przez lato. Jeśli Lauren nie czułaby się gotowa do związku, Meg by o tym wiedziała.
– Przestań się zamartwiać. To będzie wspaniały wieczór. – Podeszła do bagażnika samochodu. – A jeśli chcesz rozładować stres, możesz mi pomóc to wypakować.
Jonah spojrzał na zegarek i sięgnął po torbę. Zostały trzy godziny.
Z miejsca nad zatoką, w którym się znajdowała, ukochany projekt Lauren Wentworth był tylko plamą wyblakłej czerwieni przezierającą spomiędzy leśnej gęstwiny. Drzewa dopiero zaczynały przybierać jesienne barwy, odrobiny złotego i pomarańczowego na tle ciemnozielonych sosen. Nie miała wątpliwości, że jesień w New Hampshire ją zachwyci.
Przeciągnęła wiosłami po wodzie, kierując łódź w stronę pomostu, gdzie czekał jej pies, Graham. Jego żółta sierść lśniła w promieniach słońca.
– Kochanie, spójrz – powiedziała Beth Cabot siedząca z tyłu łodzi. – To nur.
George uniósł swój staroświecki aparat i zrobił zdjęcie.
– Trochę się spóźnił nad Atlantyk, prawda, Lauren?
– Czasami młode zostają dłużej niż ich rodzice.
Od przyjazdu w marcu Lauren wiele dowiedziała się o nurach. Wiele dowiedziała się o różnych rzeczach.
Podpłynęła bliżej Grahama i przystani należącej do Sosnowego Raju. Ruch w ośrodku osłabł od zeszłego tygodnia, po długim weekendzie. Sezon letni oficjalnie dobiegł końca i teraz ich gości stanowiły głównie starsze małżeństwa. Niektórzy nie daliby sobie rady na wodzie bez pomocy. Miłośnicy jesiennych liści mieli wkrótce przybyć tłumnie do stanu New Hampshire, ale do szczytu sezonu brakowało jeszcze kilku tygodni.
Lauren będzie mogła wreszcie zająć się stodołą stojącą na terenie posiadłości, w sąsiedztwie ośrodka. „Posiadłością rezerwową”, jak ją nazwał Tom Landry. Lauren natknęła się na tę starą budowlę przypadkiem, w momencie, w którym jeszcze myślała, że praca w ośrodku jest tylko trampoliną do wymarzonego stanowiska w Bostonie.
Ależ się pozmieniało… Ostatni raz pociągnęła wiosłami i łódź podpłynęła do pomostu.
Graham wstał, machając ogonem, z nastawionymi uszami i błyszczącymi brązowymi oczami.
– Tęskniłeś za mną, przyjacielu?
Lauren chwyciła słupek, przyciągnęła łódź i wprawnym gestem zawiązała linę wokół knagi. Podała rękę starszym państwu, którzy, choć po siedemdziesiątce, wciąż wydawali się całkiem dziarscy.
– Dziękujemy, kochana. – Po zejściu na ląd Beth pogłaskała łaszącego się Grahama. – Bardzo chcieliśmy w tym roku popływać po jeziorze, ale ramiona już nie te.
– Wiosłowanie to dla mnie przyjemność. Dajcie mi znać, jeżeli przed wyjazdem będziecie mieli ochotę na jeszcze jedną przejażdżkę.
Chwilę potem, gdy machała im na pożegnanie, Lauren spostrzegła Jonaha, który schodził w jej stronę po pochyłym zboczu. Na jego widok serce zabiło jej mocniej. Nawet w starym T-shircie i dżinsach wyglądał niezwykle atrakcyjnie. Dzięki pracy fizycznej w ośrodku był wysportowany i umięśniony, a letnie słońce opaliło jego skórę na ciemny brąz. Czapeczka z daszkiem, nasunięta nisko na czoło, przyciągała uwagę do przystojnej twarzy: błękitnych oczu, lekko zakrzywionego nosa i ust o perfekcyjnym wykroju.
I te usta rozchyliły się, gdy podszedł bliżej.
– Wzięłaś Cabotów na przejażdżkę łodzią?
– To idealny dzień, by trochę popływać.
Musnął jej usta w przelotnym pocałunku, który dał jej nadzieję na nadchodzący wieczór. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Tak, wieczór z Jonahem to dokładnie to, czego pragnęła z całego serca. Latem mieli mnóstwo zajęć, a praca w rodzinnej firmie oznaczała, że spędzali dużo czasu z bliskimi. Lauren się nie skarżyła. Kochała każdego z Landrych. Ale spędzić czas sam na sam z Jonahem?
Jakby czytając w jej myślach, Jonah przyciągnął ją bliżej i znowu pocałował, zatrzymując na dłużej swoje usta na jej wargach.
– Hm – wymamrotał po kilku długich sekundach. – Fajnie.
– Po prostu fajnie?
– Po prostu bosko.
Posłał jej powłóczyste spojrzenie, od którego zabiło jej serce.
– Gotowa na kolację?
– Nie mogę się doczekać. Ale najpierw muszę koniecznie iść pod prysznic, przeczesać się i zmienić firmową koszulkę na coś innego.
– Ślicznie wyglądasz w roboczym ubraniu.
Pocałował ją w nos. Graham wśliznął się między nich, niecierpliwie domagając się uwagi. Jonah potargał jego sierść.
– Hej, kolego. Tak, widzę cię. Łasisz się od pół godziny. Meg właśnie wróciła z zakupami. Czy Brownom w końcu udało się wymeldować?
– Zdążyli w samą porę. Fran teraz sprząta. Powinna skończyć przed trzecią. Chciałam jeszcze na chwilę wrócić do stodoły i zobaczyć, jak wygląda po wyniesieniu wszystkich rzeczy.
Wczoraj, kiedy Lauren pracowała, Jonah i Meg opróżnili stodołę z nagromadzonych tam od kilkudziesięciu lat gratów.
– Wygląda na jeszcze większą niż przedtem. Chodźmy.
Chwycił ją za rękę i ruszyli przed siebie w stronę ścieżki wiodącej przez las, a Graham pobiegł za nimi.
Ptaki ćwierkały na iglastych gałązkach sosen, a wiatr szeptał poprzez baldachim z liści. Ostatnio spędzali wolny czas na wycinaniu zarośli i chwastów wokół stodoły, by odsłonić jej kamienny fundament. Przerobienie starego budynku na ten, jaki Lauren widziała w wyobraźni, wymagało znacznie więcej pracy, ale nie mogła się doczekać, kiedy jej wizja się urzeczywistni.
Myślała o przyszłości z entuzjazmem. Teraz, gdy miała dwadzieścia sześć lat, przedstawiała się ona zupełnie inaczej, niż kiedyś to sobie wyobrażała, ale była lepsza i bardziej konkretna niż mgliste wizje, które Lauren snuła za czasów studenckich. Za to na myśl o ucieczce od przeszłości poczuła bolesne ukłucie w sercu.
Rozmowa zeszła na sprawy związane z pracą i Lauren odsunęła od siebie niepokojące myśli. Przedarli się przez leśną gęstwinę, a gdy szli, wilgotne igły sosnowe tłumiły ich kroki. Po chwili ścieżka wyszła na polanę. Słońce oświecało budynek, podkreślając niedawno odsłonięte ściany boczne i fundament. Lauren mimowolnie się uśmiechnęła.
– Patrzysz na tę ruderę jak na ósmy cud świata.
Szturchnęła go łokciem.
– To nie jest żadna rudera. To jest nieoszlifowany diament, który kiedyś będzie piękny. Poczekaj tylko: wkrótce każda panna młoda w hrabstwie będzie chciała złożyć tutaj przysięgę małżeńską.
Ścisnął jej rękę.
– Nie wątpię w to ani przez chwilę.
Otworzył skrzypiące drzwi stodoły, a kiedy przeszli przez próg, powietrze natychmiast się ochłodziło. Nozdrza Lauren wypełnił zapach ziemi, stęchlizny i dawno minionych czasów. Promienie słońca sączyły się przez zmatowiałe okna, a w smugach światła przebijających się przez szpary w pionowych deskach tańczyły drobinki kurzu.
Teraz, gdy przestrzeń została opróżniona z rupieci, wyobrażenie sobie ostatecznego efektu przychodziło Lauren z jeszcze większą łatwością. Pozostawią rustykalną strukturę budynku, ale dodadzą dekoracje: migoczące światełka, żyrandol, a po zachodniej stronie pomieszczenia wielki kamienny kominek, który idealnie pasuje do tego miejsca.
– Znowu masz ten wyraz twarzy. – Uśmiechnął się do niej z czułością. – Wejdziemy na strych tylko na sekundę – mamy zarezerwowany stolik w restauracji. Przed tobą cała zima. Masz mnóstwo czasu, żeby nadać temu miejscu odpowiedni wygląd.
Wziął aluminiową drabinę, która stała oparta o ścianę obok poddasza.
– Panie przodem.
Wspięła się na górę, podczas gdy on przytrzymywał drabinę. Chwilę później powiodła wzrokiem po otwartym poddaszu. To nie jej pierwsza wizyta tutaj, ale wcześniej nagromadzone szpargały zasłaniały kwadratowe okno znajdujące się pośrodku tylnej ściany strychu. Teraz wpadające przez nie słońce oświetlało przestrzeń słabym blaskiem. Na parapecie leżały szmaty i płyn do okien, ale sądząc po warstwie brudu na szybach – jeszcze nieużywane.
Weszła na piętro, które nawet nie skrzypnęło pod jej ciężarem.
– Jest idealnie. Zmieści się tu co najmniej sześć dodatkowych stołów. Będziemy musieli zainstalować balustradę zgodnie z przepisami. I przyda się jeszcze jeden żyrandol, żeby zrobiło się przytulniej. Ale widok jest nieziemski, co? Goście będą mogli stąd obserwować to, co się dzieje na dole, a dla fotografa to świetne miejsce do robienia zdjęć.
Jonah wszedł po drabinie, po czym stanął za nią i objął ją ramieniem wokół pasa.
– Cieszę się, że kochasz to miejsce. Czy już o tym wspominałem?
Złożył pocałunek w zagłębieniu jej szyi. Z uśmiechem przechyliła głowę, żeby mu ułatwić pieszczotę.
– Cieszysz się, że kocham. Koniec kropka.
– Masz rację.
Zamknęła oczy i zatopiła się w tu i teraz. To dla niej coś nowego. Ciągle musiała sobie przypominać, żeby się zatrzymać i napawać chwilą. A nie tylko wiecznie w biegu, w pośpiechu, wyżej, dalej. Och, nadal chciała wiele dokonać. Ale chwile spokoju okazały się też bardzo przyjemne.
Bardzo przyjemne.
Jego usta powędrowały w górę po szyi i szczęce, a potem odwrócił ją, nie wypuszczając z objęć. Oczy miał zasnute pożądaniem.
– Znowu masz ten wyraz twarzy – powiedziała.
A potem jego usta znalazły się na jej. Nigdy nie miała dość jego pocałunków. Z mistrzowską precyzją potrafił być jednocześnie władczy i pełen szacunku. Dobrze już znała jego dotyk i smak, kojące i ekscytujące zarazem, i pragnęła ich z siłą narkotycznego głodu.
Przesunął ręce na jej plecy, a ona wsunęła dłonie w jego krótkie brązowe włosy, strącając mu czapkę. Ledwo usłyszała, jak uderzyła o podłogę. Podążała dłońmi wzdłuż linii jego barków, a potem ramion. Uwielbiała jego ramiona. Kochała poczucie bezpieczeństwa, jakie jej dawały. Jej serce przepełniała miłość. Nie sądziła, że można tak kochać. Ale teraz, gdy już wiedziała, pragnęła więcej.
Niecierpliwe szczekanie Grahama, dochodzące z dołu, sprowadziło ją z powrotem na ziemię.
Jonah spowolnił pocałunek, wycofując się powoli i niechętnie. Oparł czoło o jej czoło, jakby nie był jeszcze gotowy, by ją wypuścić. Ich ciężkie oddechy mieszały się ze sobą.
– Rezerwacja.
Miał rozkosznie chropowaty głos.
– Wiem.
Teraz, kiedy jej umysł wrócił na dawne tory, Lauren przypomniała sobie, że planowała umyć włosy, wysuszyć je, zakręcić i zrobić całą resztę. Nie wspominając o paznokciach. Są w opłakanym stanie.
– Nie mogę się doczekać, żeby mieć cię dziś wieczorem całą dla siebie – powiedział.
– Ja też. I tego krwistego steku też nie mogę się doczekać, jeśli mam być szczera.
Roześmiał się, pocałował ją w czoło, po czym się odsunął.
– To mi się podoba.
Zerknął na okno.
– Zanim wrócę do domu i wezmę prysznic, umyję jeszcze tę szybę. Wczoraj już nie zdążyłem.
– Dobrze. Widzimy się na parkingu przed siódmą?
– Nie ma mowy. Przyjdę po ciebie, jak przystało na prawdziwego dżentelmena.
– Jak wolisz – powiedziała, nie dając po sobie poznać wzruszenia.
Cmoknęła go w usta i uśmiechnęła się do niego, po czym weszła na drabinę i zaczęła schodzić. Z góry objęła wzrokiem przestronne wnętrze stodoły. Jaka szkoda, że trzeba będzie zatkać te szpary, przez które przekradało się światło słoneczne. To byłoby takie piękne miejsce na wesele. Może kiedyś, w niedalekiej przyszłości, ona i Jonah…
Stopa, którą opierała się szczeblu, obsunęła się. Lauren chwyciła drabinę po bokach. Za późno.
Siła grawitacji pociągnęła ją w dół. Panika odebrała jej oddech. Z jej gardła wyrwał się krzyk zaskoczenia.
A potem nie było już nic.
Rozdział drugi
Jonah przemierzał szpitalny korytarz, odtwarzając w myślach ostatnie pół godziny niczym film grozy. Nie mógł uciszyć przerażającego głuchego huku, jaki usłyszał, gdy Lauren uderzyła o ziemię. Trzask upadającej drabiny odbił się echem w jego głowie. W przebłyskach umysłu widział jej nieruchome leżące ciało. Wyglądała, jakby…
Przestań. Przestań. Wyjdzie z tego. Musi wyjść.
Wrócił myślami do chwili, kiedy dzwonił pod numer alarmowy. Do długich, bezradnych minut oczekiwania, gdy jedyne, co mógł robić, to wołać ją po imieniu. Trzymać ją za rękę. Żyć nadzieją, jaką dawał mu stały puls wyczuwalny na jej szyi.
Graham piszczał żałośnie z podwiniętym ogonem, liżąc ją po drugiej ręce.
Po pewnym czasie, który jemu zdawał się godziną, a upłynęło prawdopodobnie tylko parę minut, ratownicy usztywnili szyję Lauren za pomocą kołnierza ortopedycznego. Następnie położyli ją na noszach i zanieśli przez las na parking, gdzie ułożyli ją w karetce. Jonah nalegał, żeby pojechać z nimi, a że chodził do szkoły z jednym z ratowników, zgodzili się.
Po przybyciu do szpitala przewieziono ją na oddział ratunkowy, a tam do pracowni tomografii. Jonaha nie wpuszczono do środka.
Na końcu korytarza zrobił w tył zwrot, po raz setny cicho się pomodlił, a potem spojrzał na zamknięte drzwi. Jak długo to może trwać? Miał wrażenie, że minęły długie godziny od chwili, gdy drzwi zamknęły się za szpitalnymi noszami.
W jego kieszeni zawibrował telefon. Spojrzał na wyświetlacz. Meg. Wybrał przycisk „Odbierz”.
– Cześć. Jeszcze nic nie wiem. Zabrali ją prosto na tomografię.
– Czy ona jest przytomna?
– Kiedy ją zabierali, nie była.
Przesunął dłonią po twarzy. Jak to się mogło stać? Jeszcze niecałą godzinę temu uśmiechała się do niego swoimi wielkimi zielonymi oczami. Całowała go miękkimi ustami.
– Wyjdzie z tego.
– Nie wiadomo. – Głos uwiązł mu w gardle.
– Musi z tego wyjść.
Obraz leżącej bez życia Lauren, z rozrzuconymi na ziemi jasnoblond włosami, znów pojawił się w jego umyśle. Zamrugał, bo zapiekły go oczy.
– Spadła z dużej wysokości. Uderzyła głową o starą drewnianą podłogę i…
Zamilkł, zanim całkiem stracił głos. Miał ściśnięte gardło.
– To silna kobieta. Obudzi się i wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
– Powinienem był zejść pierwszy. Powinienem był przytrzymać jej drabinę. – Zacisnął oczy. – Dlaczego nie przytrzymałem drabiny?
– Skarbie, to nie twoja wina. To był wypadek.
Słowa Meg wywołały bolesne ukłucie w jego sercu. Dlaczego został, żeby umyć to głupie okno?
– Weź oddech i, na litość boską, przestań się obwiniać. To okropny wypadek, ale za tydzień będziemy siedzieli razem, pełni ulgi i wdzięczności, że nic jej się nie stało.
Proszę Cię, Boże.
– Mam nadzieję, że masz rację.
– Mam. Zobaczysz. – Zapadła chwila ciszy. – Dałam znać mamie i tacie. Przyjadą tak szybko, jak to możliwe. Biedny Graham nie wie, co się dzieje. Ciągle podchodzi do drzwi i skamle. Chyba wezmę go na spacer. O nic się nie martw, reszta jest pod kontrolą. Ty tylko zajmij się naszą dziewczyną.
– Dzięki, Meg. – Poczuł skurcz w pustym żołądku. Krople potu zrosiły mu kark. – Muszę kończyć. Dam ci znam, jak tylko się czegoś dowiem.
– Dobrze. Będę się gorąco modlić.
Jonah krążył w kółko. Zdjął czapkę, przeczesał palcami włosy i założył ją z powrotem. Spojrzał na zamknięte drzwi. Znowu zdjął czapkę i cisnął ją na podłogę. Zrobił kolejne okrążenie. Podniósł czapkę.
W końcu drzwi się otworzyły. Podbiegł. Dwóch sanitariuszy wywiozło Lauren na wózku. Była przywiązana do noszy, jej szyja nadal tkwiła w kołnierzu ortopedycznym.
Miała otwarte oczy!
– Lauren. – Jonah szedł przy noszach. – Kochanie, jestem tutaj.
Mając głowę usztywnioną kołnierzem, powiodła wzrokiem wokół siebie, po czym zatrzymała go na Jonahu. Zamrugała, a potem zamknęła oczy.
– Bardzo boli ją głowa – powiedział starszy sanitariusz. – Światło ją razi. Umieścimy ją w pokoju i dostanie coś przeciwbólowego.
– Czy wszystko z nią w porządku?
– Jest trochę zdezorientowana. Będzie wiadomo coś więcej, kiedy lekarz ją zbada i dostaniemy wyniki tomografii.
– Wszystko będzie dobrze, Lauren.
Jeśli go słyszała, to nie dała tego po sobie poznać. Ale zmarszczka między brwiami wskazywała, że jest przytomna. To dobrze, prawda? Dobrze, że jest przytomna.
Sanitariusze zawieźli ją do pokoju i przenieśli z noszy na łóżko.
– Zaraz przyjdzie pielęgniarka.
Jonah podszedł do Lauren i wziął ją za rękę.
– Przestraszyłaś mnie. Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś?
Spróbowała otworzyć oczy, ale mrużyła je pod wpływem światła. Potem wyjęła rękę z jego dłoni i zasłoniła nią twarz.
– Wyłączę je.
Odsunął się, nacisnął wyłącznik i żarówki zgasły. Do pokoju wpadało światło z korytarza. Stanął z powrotem przy łóżku.
– Lepiej?
Kiedy opuściła rękę, ujął ją ponownie, by pod swoimi palcami poczuć jej skórę, ciepłą i żywą.
– Co się stało? – wychrypiała. – Dlaczego jestem w szpitalu?
– Nie pamiętasz? Byliśmy w stodole i oglądaliśmy strych na siano. Spadłaś z drabiny. Przepraszam. Powinienem był ci ją przytrzymać. Spadłaś z dość dużej wysokości. Przyjechała karetka i zabrała cię do szpitala.
Lauren wysunęła rękę z jego dłoni. Zamrugała.
– W jakiej stodole?
Zanim zdążył odnotować pytanie, do pokoju wpadł Carson McConnell ubrany w turkusową bluzę lekarską i biały fartuch laboratoryjny, ze stetoskopem zawieszonym na szyi. Carson odbywał staż w szpitalu na oddziale pediatrii, Jonah znał go z kościoła. Na widok Lauren zmarszczył brwi.
– Cześć. Jedna z pielęgniarek powiedziała mi, że miałaś wypadek. Co za nieszczęście.
Oczy Lauren zwróciły się w jego stronę.
– Cześć.
Jej dłoń drżała, kiedy próbowała wygładzić sobie włosy.
Carson przywitał się z Jonahem, uścisnęli sobie ręce. Potem podszedł do łóżka.
– Jak się czujesz? Pewnie bardzo boli cię głowa.
Czubki uszu Lauren zaróżowiły się, gdy spojrzała Carsonowi w oczy, i Jonah przypomniał sobie, jak zadurzyła się w tym facecie, kiedy pierwszy raz przyjechała do miasta.
– Boli przeokropnie. Jestem trochę… zamroczona.
– Domyślam się. Właśnie kończę zmianę, ale zobaczę, czy uda mi się wcisnąć cię do kolejki.
Jonah przysunął się bliżej Lauren i ujął jej dłonie w swoje.
– Bylibyśmy bardzo wdzięczni. Przed chwilą miała zrobioną tomografię. Przydałoby się jej coś na ból głowy.
– Zobaczę, co da się zrobić. Czy mam zadzwonić do kogoś w twoim imieniu? Do mamy, taty? – Spojrzał na Lauren. – Do kogoś z rodziny?
Czy nie wystarczyło, że facet jest przystojny? Musi być do tego jeszcze taki troskliwy? To nic, że Lauren nie miała żadnej rodziny, do której można by zadzwonić. Później zadzwoni do jej najlepszej przyjaciółki, Sydney.
– Dziękujemy, to już załatwione.
Carson posłał Lauren swój uśmiech prezentera telewizyjnego.
– W porządku. Widzę, że jesteś w dobrych rękach. Chciałem tylko wpaść i sprawdzić, co u ciebie. Zobaczę, czy mogę tu kogoś szybko sprowadzić.
– Dziękuję. – Lauren się uśmiechnęła. – To bardzo miłe z twojej strony.
– Czego się nie robi dla przyjaciół. Daj mi znać, jeśli jeszcze będę mógł w czymś pomóc. – Carson odezwał się do Jonaha, zbierając się do wyjścia.
– Dobrze. Dziękuję.
Lauren odprowadziła go spojrzeniem i zamknęła oczy.
– Mam nadzieję, że zaraz przyjdą cię zbadać.
Jonah przypomniał sobie, jak uśmiechnęła się do Carsona. Coś tu nie grało. Lauren wydawała się jakaś inna. Zwykle nie okazywała nadmiernie uczuć, ale odkąd się obudziła, ledwie spojrzała na Jonaha, a jej ręka leżała w jego dłoni bezwładna niczym martwa ryba.
Jej klatka piersiowa powoli unosiła się i opadała. Brwi wygięte w łagodny łuk pozostawały ściągnięte ponad oczami poruszającymi się pod zamkniętymi powiekami. Splątane rzęsy spoczywały nad bladymi policzkami.
Otworzyła oczy i rozejrzała się gwałtownie wokół, po czym jej wzrok padł na Jonaha. Teraz jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytm szybkich oddechów.
– Hej… – Ścisnął ją za rękę. – Wszystko będzie dobrze. Jestem tutaj. Nigdzie się stąd nie ruszam.
W jej oczach pełgało zdumienie.
– Co się stało? Gdzie ja jestem?
Rozdział trzeci
Lauren nie mogła zebrać myśli. Głowę miała wypełnioną watą, krew dudniła jej w skroniach. Miała coś na szyi; nie mogła poruszać głową. Nie pamiętała, jak się tu znalazła. W ogóle niczego nie pamiętała.
Co się ze mną dzieje?
– Wszystko jest w porządku. – Jonah ścisnął ją za rękę. – Jesteśmy w szpitalu Pinehaven. Spadłaś z drabiny, dlatego masz kołnierz ortopedyczny na szyi, tak na wszelki wypadek. Zrobili ci tomografię, a teraz czekamy na lekarza.
– Uderzyłam się w głowę?
Wysunęła rękę z jego dłoni i uniosła ją, żeby dotknąć tyłu głowy. Skrzywiła się, wyczuwszy bolesnego guza. Skręciło ją w żołądku. Opuściła rękę i z bólu zamknęła oczy. Nie chciała patrzeć na Jonaha. Gdzie była jego mama? Już wolałaby, żeby to Tammy jej towarzyszyła. Wolałaby, żeby był tu ktokolwiek, nawet Carson, chociaż musiała wyglądać beznadziejnie. Boże drogi, jak mogła być taka próżna? I dlaczego nikt tu nie przyjdzie i nie da jej czegoś na ten potworny ból głowy?
– Bardzo dobrze, zamknij oczy, odpocznij sobie.
Jonah przynajmniej raz był miły. Szkoda, że musiała uderzyć się w głowę, żeby wydobyć z niego odrobinę życzliwości. Otworzyła oczy. Wyglądał inaczej. Obciął długie, ciemne włosy i zgolił zmierzwioną brodę. Kiedy to zrobił?
– Kto jest w ośrodku? – zapytała.
– Nie martw się, Meg wszystkim się zajmie. Mama i tata zaraz tu przyjadą. Graham się o ciebie martwi.
Graham.
Jaki znowu Graham? Nie znała żadnego Grahama. Dlaczego jakiś obcy facet miałby się o nią martwić?
– Kto?
– Graham.
Nadal nie wiedziała, o kogo chodzi.
– Nie mam pojęcia, o kim mówisz.
Od tego całego myślenia zakręciło jej się w głowie. Dlaczego nie mógł po prostu zostawić jej w spokoju?
– Lauren… Nie pamiętasz swojego psa?
– Ja nie mam psa.
Jonahowi zrzedła mina. Zmarszczył brwi i znowu chwycił ją za rękę.
Jej rękę.
Skupiła uwagę na swoich palcach. Pół biedy, że miała odciski, kłopot w tym, że nie mogła sobie przypomnieć, skąd się wzięły. Ciężko pracowała i została zatrudniona jako menadżer w wiejskim ośrodku wczasowym.
Gorzej z paznokciami. Zawsze, ale to zawsze miała wypielęgnowane i pomalowane paznokcie. Teraz brakowało na nich lakieru, którego ostatnio używała – pudrowy róż, o ile pamięć jej nie myliła – a jej skórki były okropnie pozadzierane.
O co tu chodziło? Dlaczego nie pomalowała paznokci? Dlaczego Jonah twierdził, że miała psa, i dlaczego, na litość boską, przez cały czas jej dotykał?
Poczuła, że brakuje jej tchu. Jej płuca wydawały się wypełnione watą i nie mogła złapać oddechu.
Wyrwała rękę z jego dłoni.
– Przestań mnie dotykać. Nie mów nic do mnie. Dlaczego w ogóle tutaj jesteś?
Pochylił się, uważnie się jej przyglądając.
– Lauren… Co się dzieje? To ja, Jonah.
– Wiem, kim jesteś. Nie jestem idiotką.
Dlaczego Jonah tak dziwnie się zachowywał? Musiała porozmawiać z Sydney. Ona starałaby się ją rozweselić, a nie wprawiać w zakłopotanie. Pomogłaby Lauren to wszystko zrozumieć. Poszłaby i zażądała, żeby ktoś się tu pojawił. Musiała porozmawiać z Sydney. Nieważne, że przyjaciółka wróciła do domu, do Bostonu.
Lauren sięgnęła do kieszeni, ale nie miała na sobie dżinsów, tylko szpitalną koszulę.
– Gdzie mój telefon? Daj mi telefon.
– Pewnie nadal jest w twoich spodniach.
Jonah odwrócił się i otworzył szafkę, wyjął z niej dżinsy i przeszukał kieszenie.
– Tu go nie ma. – Podniósł jej koszulkę i buty. – Musiał wypaść w stodole.
Lauren nie mogła złapać oddechu.
– Chcę porozmawiać z Sydney!
Nie mogła zaczerpnąć powietrza. Potrzebowała tlenu. Kołnierz ortopedyczny na szyi dusił ją. Szarpnęła go. Jonah chwycił ją za ręce.
– Kochanie, nie rób tego. Nic się nie dzieje. Wszystko jest w porządku. Jestem tutaj.
– Zdejmij to. Zdejmij to! Nie mogę oddychać.
– Potrzebuję pomocy! – krzyknął. – Musisz leżeć nieruchomo. Proszę cię, kochanie. Zrobisz sobie krzywdę.
– Zostaw mnie w spokoju!
Ogarnęło ją okropne uczucie. Lęk dopadł ją niczym rój rozwścieczonych pszczół kłębiących się w jej głowie.
Zrobiło się zamieszanie. Weszła pielęgniarka, zaraz za nią Carson.
– Coś jest nie tak. – Jonah odezwał się do pielęgniarki. – Moja dziewczyna nie może oddychać.
– Żadna… dziewczyna – wydusiła Lauren.
Powietrza. Potrzebowała powietrza. Pochłonęło ją straszne poczucie, że już po niej. Jej puls przyspieszył. Dudnił w piersiach, w głowie. Czuła, że umiera.
Boże, dopomóż mi.
Carson wyminął Jonaha.
– Czy ona miewa napady paniki?
– Nie, nigdy.
Carson zajrzał jej w oczy.
– Hej, Lauren. Lauren, spójrz na mnie. Spójrz na mnie. Puść kołnierz, okej? Zdejmę go. Tomografia nie wykazała żadnych urazów szyi ani kręgosłupa. To dobra wiadomość, nie? No już.
Rozległ się odgłos odpinanego rzepu i Carson zdjął to coś z jej szyi.
– Gotowe. Lepiej? Co się dzieje?
Poczucie, że się dusi, nie minęło.
– Ja… się boję. Nie mogę oddychać.
– Czujesz ból w klatce piersiowej lub gdzie indziej?
Nie mogła myśleć. Nie mogła oddychać.
– Lauren, czy coś cię boli?
– Tylko… tylko głowa.
– Coś z nią jest nie tak – powiedział Jonah. – Musisz jej pomóc.
– Na wynikach tomografii jej mózg wygląda normalnie. Lauren, wiem, że się boisz, ale myślę, że masz atak paniki. Chcę, żebyś skupiła się na oddechu. Oddychaj powoli i głęboko. Patrz na mnie.
Spojrzenie Lauren skupiło się na oczach Carsona. Odegnała panikę i dostosowała swój oddech do jego oddechu.
– Jeden oddech naraz – polecił. – Bardzo dobrze. Świetnie ci idzie.
Wzięła jeszcze trzy głębokie, powolne oddechy. No dobra. Mogła oddychać. Może jednak wcale nie umierała.
Jonah zacisnął dłonie w pięści. Poczuł się taki bezradny. Nigdy wcześniej nie widział w jej oczach takiej dzikości. Nigdy nie widział takiej totalnej i wszechogarniającej paniki na jej twarzy. Lauren była spokojna i opanowana. Nie zdenerwowana i przelękniona.
– Lauren, spróbuj policzyć od stu w dół. – Głos Carsona pozostawał łagodny i rzeczowy. – Czy możesz to dla mnie zrobić?
– Sto?… Sto. – Jej głos drżał. – Dziewięćdziesiąt dziewięć… dziewięćdziesiąt osiem…
– Bardzo dobrze. Licz dalej.
Oddychała normalnie. Rysy jej twarzy nieco się rozluźniły. Zgasła dzikość w jej oczach.
Jonah poczuł ulgę, kolana mu zmiękły i nogi się pod nim ugięły. Nie miała ataku serca. Ani uszkodzonego mózgu. Ale jeśli to była prawda, to dlaczego nie pamiętała Grahama ani stodoły? Dlaczego zachowywała się, jakby nie byli parą? Te pytania dręczyły go niczym naprzykrzające się komary. Zachowywała się tak, jakby go nie pamiętała, albo w każdym razie nie pamiętała ich. Ale to przecież nie może być prawda. Na myśl, że tak mogłoby się zdarzyć, zabrakło mu tchu.
– Lepiej się czujesz, prawda? – zapytał Carson kilka minut później.
Lauren skinęła głową.
– Tak trzymać. Będzie dobrze.
Carson odsunął się, podeszła pielęgniarka i zbadała Lauren. Carson dołączył do Jonaha stojącego po drugiej stronie pokoju.
– Jestem przekonany, że miała atak paniki, ale pewnie zrobią jej parę badań, żeby się upewnić. Co dokładnie wywołało atak?
Jonah pokręcił głową.
– Tylko rozmawialiśmy. Powiedziała, że nie ma psa, i nie pamiętała stodoły, tej, gdzie to się wydarzyło, gdzie spadła z drabiny. I powiedziała, że nie jest moją dziewczyną. Sam słyszałeś.
– Posłuchaj, widać, że jest oszołomiona. Wiem, że to wygląda niepokojąco, ale najważniejsze to zapewnić jej spokój. W najlepszym wypadku ma wstrząśnienie mózgu. Potrzebuje odpoczynku.
Carson zerknął na Lauren, która, nie wiedzieć czemu, wpatrywała się w Jonaha.
– Dlaczego ona jest na mnie taka zła? Przysięgam, że nie zrobiłem niczego, co mogłoby ją rozzłościć. Mówię ci, ona nie jest sobą.
– Rozumiem. Staraj się nie brać tego do siebie. Guz na głowie może powodować różnego rodzaju objawy, również drażliwość. Prawie zawsze mijają z czasem. Normalne wyniki tomografii to bardzo dobry znak. Ale lepiej, żeby nie miała kolejnego ataku paniki. Im mniej stymulacji, tym lepiej. – Przybrał łagodny wyraz twarzy i położył dłoń na ramieniu Jonaha. – Byłoby dobrze, gdybyś dał jej trochę przestrzeni.
– Dobra. Usiądę sobie tam i nie będę się odzywał. Nie chcę, żeby została sama.
– Przestań o mnie mówić. – Lauren warknęła na Jonaha.
Pielęgniarka zdjęła tabliczkę informacyjną i nieco przechyliła łóżko. Lauren wydawała się taka mała. Taka bezradna.
– Lepiej, żebyś wyszedł na korytarz – powiedział Carson. – Tylko na chwilę. Daj jej trochę odetchnąć.
Serce Jonaha ścisnęło się z bólu. Bo Carson miał rację. Nie wyświadczał Lauren żadnej przysługi. Jego obecność, nie wiedzieć czemu, tylko ją irytowała. Choć strach ściął mu krew w żyłach, musiał postawić jej zdrowie na pierwszym miejscu.
– Okej, masz rację.
– Za chwilę przyjdzie lekarz. Zostanę z nią do tego czasu, jeśli chcesz.
– Tak, tak. Niech będzie.
Najważniejsze było dobro Lauren.