Opowiedz mi o nas - Denise Hunter - ebook
NOWOŚĆ

Opowiedz mi o nas ebook

Denise Hunter

4,7

270 osób interesuje się tą książką

Opis

Ona nie pamięta. On nie może zapomnieć.

Po ukończeniu studiów hotelarskich miastowa dziewczyna Lauren Wentworth przyjeżdża na wieś do New Hampshire, gdzie obejmuje stanowisko tymczasowego menadżera w ośrodku wypoczynkowym. To, co miało być tylko szczeblem na drodze do wymarzonej kariery, staje się czymś znacznie więcej, gdy dziewczyna zakochuje się w synu właścicieli, Jonahu, rodzinie Landrych i swojej prostej, lecz satysfakcjonującej pracy. Z czasem zaczyna planować zupełnie inną przyszłość i jest szczęśliwa. Wtedy spada z drabiny.

Kiedy Lauren budzi się w szpitalu, pamięta tylko pierwsze tygodnie pobytu w ośrodku, napięte stosunki z Jonahem i zauroczenie miejscowym lekarzem, Carsonem, który też ma wielkomiejskie ambicje, lecz niestety jest zajęty. Jednak wszyscy wokół niej twierdzą, że teraz żywi szaleńcze uczucia do Jonaha i że zrezygnowała z pracy czekającej ją w Bostonie. Trudno jej uwierzyć, żeby dokonała tak radykalnych zmian w ciągu zaledwie kilku miesięcy.

Jonah jest zdruzgotany i gotowy zrobić wszystko, by Lauren przypomniała sobie, jak bardzo zauroczyli się w sobie. Ale ona nie chce pamiętać, że zakochała się w kimś, kogo nawet nie lubi, i że porzuciła karierę na rzecz prowincjonalnego ośrodka na wsi.

Zwłaszcza że doktor Carson znowu jest do wzięcia…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 371

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (6 ocen)
5
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MagdalenaSzary

Nie oderwiesz się od lektury

" Tęsknota jest najdokładniejszym sposobem pomiaru siły miłości."(P.G.) ⬇️ "Opowiedz mi o nas" Denise Hunter @dreams_wydawnictwo Premiera 10.04.2025 [Współpraca Patronacka] Uwielbiam literackie wyprawy w miejsca, gdzie w realnym życiu nie mam możliwości wyruszyć. Tym razem wybrałam się w podróż do wyjątkowego zakątka, gdzie otaczający las, odgłosy natury, zapachy oraz widoki zapierają dech w piersiach i dodatkowo gwarantują cudowną atmosferę i ukojenie. Denise Hunter jest mistrzynią jeżeli chodzi o historie romantyczne. Jeśli początek książki, rozpoczyna się jak idealne zakończenie, to już jest pewne, że historia będzie podnosić ciśnienie. Poznajemy zakochaną bez pamięci parę: Jonah i Lauren. Początki ich znajomości nie należały do przyjemnych. Przykra sytuacja poróżniła ich na tyle mocno, że zapałali do siebie delikatnie mówiąc-niechęcią i działają sobie na nerwy. Sęk w tym, że oboje byli ślepi i nieczuli na przeskakujące między nimi iskry. Gdy nareszcie ulegli temu uczuciu, s...
00



Ty­tuł ory­gi­nału: 
Be­fore We Were Us
Au­tor: 
De­nise Hun­ter
Tłu­ma­cze­nie z ję­zyka an­giel­skiego: 
Agnieszka Po­dol­ska
Re­dak­cja i ko­rekta:
Ewa Hof­f­mann-Ski­biń­ska
Do­mi­nika Wilk
Skład i opra­co­wa­nie gra­ficzne:
Anna Bro­dziak
ISBN 978-83-68304-07-7
Pro­jekt okładki: © Fa­ce­out Stu­dio, Spen­cer Ful­ler © Tho­mas Nel­son, Har­per­Col­lins 
Chri­stian Pu­bli­shing Inc.
Zdję­cie na okładce: © iStock, Shut­ter­stock
Diego Ro­meo / Unsplash
Lori Ste­vens / Unsplash
Wek­tory: jcomp / Fre­epik.com
my­riam­mira / Fre­epik.com
© 2024 by De­nise Hun­ter by Tho­mas Nel­son, Har­per­Col­lins Chri­stian Pu­bli­shing Inc.
© 2025 for the Po­lish edi­tion by Dre­ams Wy­daw­nic­two
Dre­ams Wy­daw­nic­two Li­dia Miś-No­wak
ul. Unii Lu­bel­skiej 6A, 35-016 Rze­szów
www.dre­am­swy­daw­nic­two.pl
Rze­szów 2025, wy­da­nie I
Druk: Dru­kar­nia Opol­graf
Książkę wy­dru­ko­wano na pa­pie­rze Ecco Book cream 2,0 70 g/m2
do­star­czo­nym przez An­ta­lis Po­land sp. z o.o. 
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej pu­bli­ka­cji nie może być re­pro­du­ko­wana,
prze­cho­wy­wana jako źró­dło da­nych, prze­ka­zy­wana w ja­kiej­kol­wiek me­cha­nicz­nej,
elek­tro­nicz­nej lub in­nej for­mie za­pisu bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.

Roz­dział pierw­szy

Tego dnia, który miał za­wa­żyć na jego przy­szłych lo­sach, Jo­nah Lan­dry po­sta­no­wił zna­leźć so­bie ja­kieś za­ję­cie. To­też gdy do jego uszu do­bie­gło dy­cha­wiczne rzę­że­nie sa­mo­chodu te­re­no­wego sio­stry, za­marł z sie­kierą za­wie­szoną nad głową.

Na­resz­cie.

Opu­ścił sie­kierę i wbił ją w pień, roz­łu­pu­jąc go na pół. Po­tem chwy­cił ko­szulę i ru­szył w górę zbo­cza po za­le­sio­nym te­re­nie ośrodka. Dy­wan z so­sno­wych igieł tłu­mił jego nie­cier­pliwe kroki. Po­pi­ski­wa­nie wie­wiórki do­da­wało mu otu­chy. Wziął głę­boki od­dech, wdy­cha­jąc rześ­kie je­sienne po­wie­trze prze­sy­cone za­pa­chem dymu z wczo­raj­szego ogni­ska.

Szybko po­ko­nał od­le­głość, sa­dząc dłu­gie kroki. Wła­śnie wkła­dał ko­szulę, gdy Meg wy­sia­dła z sa­mo­chodu.

Jej kasz­ta­nowe włosy, spły­wa­jące fa­lami do ra­mion, lśniły w słońcu, a blada skóra za­ru­mieniła się pod­czas jazdy do Por­ts­mouth je­epem po­zba­wio­nym kli­ma­ty­za­cji.

– Wiesz, że mamy rę­bak do drewna, prawda? Czy może mia­łeś na­dzieję, że Lau­ren za­uważy twój sze­ścio­pak i ob­ślini się na twój wi­dok?

– To się na­zywa „roz­ła­do­wy­wa­nie stresu”. Gdzie to masz?

Spoj­rzała na niego ze zdzi­wie­niem.

– Co gdzie mam?

Serce za­marło mu w piersi. Ogar­nięty pa­niką, wstrzy­mał od­dech.

– Tylko żar­to­wa­łam – za­szcze­bio­tała i uśmiech­nęła się, jakby smar­kula nie wie­działa, że gra to­czy się o całą jego przy­szłość.

Już miał ją udu­sić, gdy wci­snęła mu do ręki nie­wiel­kie kre­mowe opa­ko­wa­nie. Chwy­cił je i wy­jął ze środka pu­de­łeczko ob­szyte nie­bie­skim ak­sa­mi­tem.

– Nie ma za co. Mu­sia­łam za­par­ko­wać trzy prze­cznice da­lej i cze­kać pięt­na­ście mi­nut, za­nim wresz­cie…

– Dzię­kuję.

Wieczko za­skrzy­piało ci­cho, gdy je uchy­lił, a w środku… znaj­do­wało się to, czego szu­kał, we­tknięte w mięk­kie nie­bie­skie gniazdko. Jego złość roz­wiała się ni­czym je­sienna mgła nad je­zio­rem.

Lau­ren bar­dzo się zmie­niła przez pół roku, od­kąd przy­szła do pracy w ośrodku So­snowy Raj, ale na­dal miała sła­bość do bły­sko­tek. A owalny dia­ment lśnił ośle­pia­ją­cym bla­skiem.

Dzi­siaj wie­czo­rem za­bie­rze ją na ko­la­cję do re­stau­ra­cji Por­to­wej. Po­tem wy­biorą się na prze­jażdżkę po je­zio­rze tą samą łódką, na któ­rej wy­znał jej mi­łość mie­siąc temu. Wspo­mnie­nie tej chwili spra­wiło, że za­lała go fala go­rąca. Kiedy na niego pa­trzyła z mi­ło­ścią w swo­ich pięk­nych oczach, za­sta­na­wiał się, czy umarł i po­szedł do nieba. Co ta­kiego zro­bił, żeby za­słu­żyć so­bie na tę piękną, silną ko­bietę?

Śmiech Meg prze­rwał te przy­jemne roz­my­śla­nia. Jo­nah skrzy­wił się, wi­dząc kpinę w jej oczach.

– Co?

– Kom­plet­nie stra­ci­łeś głowę – za­śmiała się.

Jed­nym klap­nię­ciem za­mknął pu­dełko, nie za­mie­rza­jąc zło­ścić się w tym wy­jąt­ko­wym dniu.

– Przy­mknij się.

Kilka ty­go­dni temu zo­ba­czył ten pier­ścio­nek na wy­sta­wie skle­po­wej w Por­ts­mouth, ale wie­dział, że było za wcze­śnie na oświad­czyny. Och, tak bar­dzo chciał po­jąć ją za żonę. Od razu wie­dział, że jest mu prze­zna­czona. No, może od razu po tym, jak prze­stał ją nie­na­wi­dzić. Ale nie miał pew­no­ści, czy Lau­ren czuła to samo.

Aż do chwili, gdy dwa ty­go­dnie temu sie­dzieli w al­ta­nie w parku Nad Za­toką. Niebo prze­ci­nały ró­żowe smugi za­pa­da­jące ni­czym lśniąca kur­tyna, gdy słońce scho­dzi ze sceny.

Oparła głowę na jego ra­mie­niu, a dłoń na jego piersi.

– Chyba mo­gła­bym tu zo­stać na za­wsze.

Nie­czę­sto tak się otwie­rała, od­kry­wała. Sta­rał się nie za­re­ago­wać zbyt prze­sad­nie, choć sły­sząc to, nie mógł po­wstrzy­mać gwał­tow­niej­szego bi­cia serca.

– W So­sno­wym Raju?

Moc­niej się przy­tu­liła, ukry­wa­jąc twarz w jego piersi, nie­śmiała jak ni­gdy.

– W two­ich ra­mio­nach.

Na­stęp­nego dnia Jo­nah za­dzwo­nił do firmy ju­bi­ler­skiej Gar­rett i ku­pił pier­ścio­nek.

– W co się ubie­rzesz?

Py­ta­nie sio­stry zmu­siło go do po­wrotu na zie­mię.

– Nie wiem. W ja­sne spodnie i ko­szulę. Chyba.

Meg prze­wró­ciła oczami. Wy­glą­dała bar­dziej na szes­na­ście lat niż na swoje dwa­dzie­ścia je­den.

– Włóż ele­ganc­kie gra­na­towe spodnie, brą­zowe oks­fordki, pa­sek pod ko­lor i nie­bie­ską ko­szulę – pa­suje ci do ko­loru oczu, a Lau­ren ją uwiel­bia.

– Na­prawdę?

– Nie za­kła­daj ma­ry­narki, bo za­cznie coś po­dej­rze­wać. Ni­gdy nie no­sisz ma­ry­na­rek.

– Tro­chę za bar­dzo się wy­mą­drzasz.

Cza­sami za­po­mi­nał, że jego sio­stra jest już do­ro­sła. Nie mógł uwie­rzyć, że była kie­dyś tą małą pie­go­watą dziew­czynką, któ­rej po­ma­gał w al­ge­brze i che­mii.

– Za­re­zer­wo­wa­łeś sto­lik, prawda? W so­botę wie­czo­rem w Por­to­wej robi się tłoczno.

Daj mi po­my­śleć.

Umknął spoj­rze­niem przed jej wzro­kiem.

– O któ­rej go­dzi­nie mam przy­pro­wa­dzić łódź do przystani?

– Za­raz po tym, jak wy­je­dziemy na ko­la­cję.

Co po­my­śli Lau­ren, kiedy zo­ba­czy ich łódź tuż przy re­stau­ra­cji Por­to­wej? Czy do­my­śli się, co się za chwilę sta­nie? Co wtedy po­czuje? Eks­cy­ta­cję? Zde­ner­wo­wa­nie?

– Wiesz, co masz po­wie­dzieć, tak?

– Wy­daje mi się, że wy­star­czy tra­dy­cyjne py­ta­nie: „czy wyj­dziesz za mnie?”.

Meg wes­tchnęła.

– Mógł­byś się tro­chę bar­dziej po­sta­rać. To ma być naj­bar­dziej roman­tyczna chwila w jej ży­ciu.

Po­czuł ucisk nie­po­koju w gar­dle.

– Ła­two ci mó­wić.

– Po pro­stu po­wiedz jej, co czu­jesz – od­parła. – Czy to ta­kie trudne?

Już wcze­śniej długo nad tym my­ślał. Przy­szło mu do głowy kilka po­my­słów. Ale nie chciał uczyć się na pa­mięć żad­nej prze­mowy. Nie chciał go­to­wego sce­na­riu­sza. To miało pły­nąć pro­sto z serca, spon­ta­nicz­nie. Oby tylko serce go nie za­wio­dło.

A kiedy skoń­czy, ona uśmiech­nie się do niego sze­roko, spoj­rzy na niego swo­imi błysz­czą­cymi zie­lo­nymi oczami prze­peł­nio­nymi szczę­ściem, może na­wet lśnią­cymi od łez… i po­wie „tak”.

My­śli za­wi­ro­wały mu w gło­wie. Zie­mia za­drżała pod sto­pami. Zgo­dzi się, prawda?

Spo­ty­kali się od nie­dawna, ale Jo­nah był pe­wien swo­ich uczuć. Co nie­ko­niecz­nie ozna­czało, że ona też. Może po­trze­bo­wała wię­cej czasu. Nie wy­cho­wała się w cie­płym domu z do­brym wzo­rem mi­ło­ści i mał­żeń­stwa. Trzę­sły mu się ręce, gdy wkła­dał do kie­szeni pu­dełko od ju­bi­lera. Nie tra­fił. Mo­co­wał się z kie­sze­nią, aż w końcu pu­dełko upa­dło na zie­mię.

Meg pod­nio­sła je i się ro­ze­śmiała.

– Spójrz na sie­bie. Wszystko ci leci z rąk. Wy­lu­zuj, bę­dzie do­brze. Ona ni­czego nie po­dej­rzewa.

W tym mo­men­cie nie to sta­no­wiło jego naj­więk­sze zmar­twie­nie. Czy nie za­nadto się po­spie­szył? Dla­czego le­piej tego nie prze­my­ślał? A co, je­śli jego oświad­czyny wy­stra­szą ją na do­bre?

– W sen­sie: ni­czego nie po­dej­rzewa, bo dzi­siej­szy wie­czór wy­daje się zu­peł­nie zwy­czajny, czy ni­czego nie po­dej­rzewa, bo jest o wiele za wcze­śnie na po­dej­mo­wa­nie waż­nych ży­cio­wych de­cy­zji i ona na­wet nie jest pewna, czy je­stem tym męż­czy­zną, z któ­rym chcia­łaby się zwią­zać?

Meg prze­chy­liła głowę i roz­sze­rzyła usta w uśmie­chu.

– Och, je­steś taki słodki, gdy tar­gają tobą wąt­pli­wo­ści. Będę miała co opo­wia­dać Lau­ren, kiedy już bę­dzie miała pier­ścio­nek na palcu. A bę­dzie miała pier­ścio­nek na palcu – do­dała.

Meg po­kle­pała go po ra­mie­niu, skrzy­wiła się, gdy oka­zało się spo­cone, i cof­nęła rękę.

– Zgo­dzi się, bra­chu. Czy kie­dy­kol­wiek prze­czu­cie mnie za­wio­dło?

– A kie­dyś w gim­na­zjum…

– Pro­szę cię. Mo­głeś wy­brać dużo le­piej niż Maddy Ben­ton.

Jego sio­stra już jako chuda na­sto­latka miała wy­jąt­kową in­tu­icję. I choć lu­biła się z nim dro­czyć, za­wsze kie­ro­wała się jego do­brem. Ona i Lau­ren zbli­żyły się do sie­bie przez lato. Je­śli Lau­ren nie czu­łaby się go­towa do związku, Meg by o tym wie­działa.

– Prze­stań się za­mar­twiać. To bę­dzie wspa­niały wie­czór. – Po­de­szła do ba­gaż­nika sa­mo­chodu. – A je­śli chcesz roz­ła­do­wać stres, mo­żesz mi po­móc to wy­pa­ko­wać.

Jo­nah spoj­rzał na ze­ga­rek i się­gnął po torbę. Zo­stały trzy go­dziny.

Z miej­sca nad za­toką, w któ­rym się znaj­do­wała, uko­chany pro­jekt Lau­ren Wen­tworth był tylko plamą wy­bla­kłej czer­wieni prze­zie­ra­jącą spo­mię­dzy le­śnej gę­stwiny. Drzewa do­piero za­czy­nały przy­bie­rać je­sienne barwy, odro­biny zło­tego i po­ma­rań­czo­wego na tle ciem­no­zie­lo­nych so­sen. Nie miała wąt­pli­wo­ści, że je­sień w New Hamp­shire ją za­chwyci.

Prze­cią­gnęła wio­słami po wo­dzie, kie­ru­jąc łódź w stronę po­mo­stu, gdzie cze­kał jej pies, Gra­ham. Jego żółta sierść lśniła w pro­mie­niach słońca.

– Ko­cha­nie, spójrz – po­wie­działa Beth Ca­bot sie­dząca z tyłu ło­dzi. – To nur.

Geo­rge uniósł swój sta­ro­świecki apa­rat i zro­bił zdję­cie.

– Tro­chę się spóź­nił nad Atlan­tyk, prawda, Lau­ren?

– Cza­sami młode zo­stają dłu­żej niż ich ro­dzice.

Od przy­jazdu w marcu Lau­ren wiele do­wie­działa się o nu­rach. Wiele do­wie­działa się o róż­nych rze­czach.

Pod­pły­nęła bli­żej Gra­hama i przy­stani na­le­żą­cej do So­sno­wego Raju. Ruch w ośrodku osłabł od ze­szłego ty­go­dnia, po dłu­gim week­en­dzie. Se­zon letni ofi­cjal­nie do­biegł końca i te­raz ich go­ści sta­no­wiły głów­nie star­sze mał­żeń­stwa. Nie­któ­rzy nie da­liby so­bie rady na wo­dzie bez po­mocy. Mi­ło­śnicy je­sien­nych li­ści mieli wkrótce przy­być tłum­nie do stanu New Hamp­shire, ale do szczytu se­zonu bra­ko­wało jesz­cze kilku ty­go­dni.

Lau­ren bę­dzie mo­gła wresz­cie za­jąć się sto­dołą sto­jącą na te­re­nie po­sia­dło­ści, w są­siedz­twie ośrodka. „Po­sia­dło­ścią re­zer­wową”, jak ją na­zwał Tom Lan­dry. Lau­ren na­tknęła się na tę starą bu­dowlę przy­pad­kiem, w mo­men­cie, w któ­rym jesz­cze my­ślała, że praca w ośrodku jest tylko tram­po­liną do wy­ma­rzo­nego sta­no­wi­ska w Bo­sto­nie.

Ależ się po­zmie­niało… Ostatni raz po­cią­gnęła wio­słami i łódź pod­pły­nęła do po­mo­stu.

Gra­ham wstał, ma­cha­jąc ogo­nem, z na­sta­wio­nymi uszami i błysz­czą­cymi brą­zo­wymi oczami.

– Tę­sk­ni­łeś za mną, przy­ja­cielu?

Lau­ren chwy­ciła słu­pek, przy­cią­gnęła łódź i wpraw­nym ge­stem za­wią­zała linę wo­kół knagi. Po­dała rękę star­szym pań­stwu, któ­rzy, choć po sie­dem­dzie­siątce, wciąż wy­da­wali się cał­kiem dziar­scy.

– Dzię­ku­jemy, ko­chana. – Po zej­ściu na ląd Beth po­gła­skała ła­szą­cego się Gra­hama. – Bar­dzo chcie­li­śmy w tym roku po­pły­wać po je­zio­rze, ale ra­miona już nie te.

– Wio­sło­wa­nie to dla mnie przy­jem­ność. Daj­cie mi znać, je­żeli przed wy­jaz­dem bę­dzie­cie mieli ochotę na jesz­cze jedną prze­jażdżkę.

Chwilę po­tem, gdy ma­chała im na po­że­gna­nie, Lau­ren spo­strze­gła Jo­naha, który scho­dził w jej stronę po po­chy­łym zbo­czu. Na jego wi­dok serce za­biło jej moc­niej. Na­wet w sta­rym T-shir­cie i dżin­sach wy­glą­dał nie­zwy­kle atrak­cyj­nie. Dzięki pracy fi­zycz­nej w ośrodku był wy­spor­to­wany i umię­śniony, a let­nie słońce opa­liło jego skórę na ciemny brąz. Cza­peczka z dasz­kiem, na­su­nięta ni­sko na czoło, przy­cią­gała uwagę do przy­stoj­nej twa­rzy: błę­kit­nych oczu, lekko za­krzy­wio­nego nosa i ust o per­fek­cyj­nym wy­kroju.

I te usta roz­chy­liły się, gdy pod­szedł bli­żej.

– Wzię­łaś Ca­bo­tów na prze­jażdżkę ło­dzią?

– To ide­alny dzień, by tro­chę po­pły­wać.

Mu­snął jej usta w prze­lot­nym po­ca­łunku, który dał jej na­dzieję na nad­cho­dzący wie­czór. Przez chwilę pa­trzyli so­bie w oczy. Tak, wie­czór z Jo­na­hem to do­kład­nie to, czego pra­gnęła z ca­łego serca. La­tem mieli mnó­stwo za­jęć, a praca w ro­dzin­nej fir­mie ozna­czała, że spę­dzali dużo czasu z bli­skimi. Lau­ren się nie skar­żyła. Ko­chała każ­dego z Lan­drych. Ale spę­dzić czas sam na sam z Jo­na­hem?

Jakby czy­ta­jąc w jej my­ślach, Jo­nah przy­cią­gnął ją bli­żej i znowu po­ca­ło­wał, za­trzy­mu­jąc na dłużej swoje usta na jej war­gach.

– Hm – wy­mam­ro­tał po kilku dłu­gich se­kun­dach. – Faj­nie.

– Po pro­stu faj­nie?

– Po pro­stu bo­sko.

Po­słał jej po­włó­czy­ste spoj­rze­nie, od któ­rego za­biło jej serce.

– Go­towa na ko­la­cję?

– Nie mogę się do­cze­kać. Ale naj­pierw mu­szę ko­niecz­nie iść pod prysz­nic, prze­cze­sać się i zmie­nić fir­mową ko­szulkę na coś in­nego.

– Ślicz­nie wy­glą­dasz w ro­bo­czym ubra­niu.

Po­ca­ło­wał ją w nos. Gra­ham wśli­znął się mię­dzy nich, nie­cier­pli­wie do­ma­ga­jąc się uwagi. Jo­nah po­tar­gał jego sierść.

– Hej, ko­lego. Tak, wi­dzę cię. Ła­sisz się od pół go­dziny. Meg wła­śnie wró­ciła z za­ku­pami. Czy Brow­nom w końcu udało się wy­mel­do­wać?

– Zdą­żyli w samą porę. Fran te­raz sprząta. Po­winna skoń­czyć przed trze­cią. Chcia­łam jesz­cze na chwilę wró­cić do sto­doły i zo­ba­czyć, jak wy­gląda po wy­nie­sie­niu wszyst­kich rze­czy.

Wczo­raj, kiedy Lau­ren pra­co­wała, Jo­nah i Meg opróż­nili sto­dołę z na­gro­ma­dzo­nych tam od kil­ku­dzie­się­ciu lat gra­tów.

– Wy­gląda na jesz­cze więk­szą niż przed­tem. Chodźmy.

Chwy­cił ją za rękę i ru­szyli przed sie­bie w stronę ścieżki wio­dą­cej przez las, a Gra­ham po­biegł za nimi.

Ptaki ćwier­kały na igla­stych ga­łąz­kach so­sen, a wiatr szep­tał po­przez bal­da­chim z li­ści. Ostat­nio spę­dzali wolny czas na wy­ci­na­niu za­ro­śli i chwa­stów wo­kół sto­doły, by od­sło­nić jej ka­mienny fun­da­ment. Prze­ro­bie­nie sta­rego bu­dynku na ten, jaki Lau­ren wi­działa w wy­obraźni, wy­ma­gało znacz­nie wię­cej pracy, ale nie mo­gła się do­cze­kać, kiedy jej wi­zja się urze­czy­wistni.

My­ślała o przy­szło­ści z en­tu­zja­zmem. Te­raz, gdy miała dwa­dzie­ścia sześć lat, przed­sta­wiała się ona zu­peł­nie ina­czej, niż kie­dyś to so­bie wy­obra­żała, ale była lep­sza i bar­dziej kon­kretna niż mgli­ste wi­zje, które Lau­ren snuła za cza­sów stu­denc­kich. Za to na myśl o ucieczce od prze­szło­ści po­czuła bo­le­sne ukłu­cie w sercu.

Roz­mowa ze­szła na sprawy zwią­zane z pracą i Lau­ren od­su­nęła od sie­bie nie­po­ko­jące my­śli. Przedarli się przez le­śną gę­stwinę, a gdy szli, wil­gotne igły so­snowe tłu­miły ich kroki. Po chwili ścieżka wy­szła na po­lanę. Słońce oświe­cało bu­dy­nek, pod­kre­śla­jąc nie­dawno od­sło­nięte ściany boczne i fun­da­ment. Lau­ren mi­mo­wol­nie się uśmiech­nęła.

– Pa­trzysz na tę ru­derę jak na ósmy cud świata.

Szturch­nęła go łok­ciem.

– To nie jest żadna ru­dera. To jest nie­oszli­fo­wany dia­ment, który kie­dyś bę­dzie piękny. Po­cze­kaj tylko: wkrótce każda panna młoda w hrab­stwie bę­dzie chciała zło­żyć tu­taj przy­sięgę mał­żeń­ską.

Ści­snął jej rękę.

– Nie wątpię w to ani przez chwilę.

Otwo­rzył skrzy­piące drzwi sto­doły, a kiedy prze­szli przez próg, po­wie­trze na­tych­miast się ochło­dziło. Noz­drza Lau­ren wy­peł­nił za­pach ziemi, stę­chli­zny i dawno mi­nio­nych cza­sów. Pro­mie­nie słońca są­czyły się przez zma­to­wiałe okna, a w smu­gach świa­tła prze­bi­ja­ją­cych się przez szpary w pio­no­wych de­skach tań­czyły dro­binki ku­rzu.

Te­raz, gdy prze­strzeń zo­stała opróż­niona z ru­pieci, wy­obra­że­nie so­bie osta­tecz­nego efektu przy­cho­dziło Lau­ren z jesz­cze więk­szą ła­two­ścią. Po­zo­sta­wią ru­sty­kalną struk­turę bu­dynku, ale do­da­dzą de­ko­ra­cje: mi­go­czące świa­tełka, ży­ran­dol, a po za­chod­niej stro­nie po­miesz­cze­nia wielki ka­mienny ko­mi­nek, który ide­al­nie pa­suje do tego miej­sca.

– Znowu masz ten wy­raz twa­rzy. – Uśmiech­nął się do niej z czu­ło­ścią. – Wej­dziemy na strych tylko na se­kundę – mamy za­re­zer­wo­wany sto­lik w re­stau­ra­cji. Przed tobą cała zima. Masz mnó­stwo czasu, żeby nadać temu miej­scu od­po­wiedni wy­gląd.

Wziął alu­mi­niową dra­binę, która stała oparta o ścianę obok pod­da­sza.

– Pa­nie przo­dem.

Wspięła się na górę, pod­czas gdy on przy­trzy­my­wał dra­binę. Chwilę póź­niej po­wio­dła wzro­kiem po otwar­tym pod­da­szu. To nie jej pierw­sza wi­zyta tu­taj, ale wcze­śniej na­gro­ma­dzone szpar­gały za­sła­niały kwa­dra­towe okno znaj­du­jące się po­środku tyl­nej ściany stry­chu. Te­raz wpa­da­jące przez nie słońce oświe­tlało prze­strzeń sła­bym bla­skiem. Na pa­ra­pe­cie le­żały szmaty i płyn do okien, ale są­dząc po war­stwie brudu na szy­bach – jesz­cze nie­uży­wane.

We­szła na pię­tro, które na­wet nie skrzyp­nęło pod jej cię­ża­rem.

– Jest ide­al­nie. Zmie­ści się tu co naj­mniej sześć do­dat­ko­wych sto­łów. Będziemy mu­sieli za­in­sta­lo­wać ba­lu­stradę zgod­nie z prze­pi­sami. I przyda się jesz­cze je­den ży­ran­dol, żeby zro­biło się przy­tul­niej. Ale wi­dok jest nie­ziem­ski, co? Go­ście będą mo­gli stąd ob­ser­wo­wać to, co się dzieje na dole, a dla fo­to­grafa to świetne miej­sce do ro­bie­nia zdjęć.

Jo­nah wszedł po dra­bi­nie, po czym sta­nął za nią i ob­jął ją ra­mie­niem wo­kół pasa.

– Cie­szę się, że ko­chasz to miej­sce. Czy już o tym wspo­mi­na­łem?

Zło­żył po­ca­łu­nek w za­głę­bie­niu jej szyi. Z uśmie­chem prze­chy­liła głowę, żeby mu uła­twić piesz­czotę.

– Cie­szysz się, że ko­cham. Ko­niec kropka.

– Masz ra­cję.

Za­mknęła oczy i za­to­piła się w tu i te­raz. To dla niej coś no­wego. Cią­gle mu­siała so­bie przy­po­mi­nać, żeby się za­trzy­mać i na­pa­wać chwilą. A nie tylko wiecz­nie w biegu, w po­śpie­chu, wy­żej, da­lej. Och, na­dal chciała wiele do­ko­nać. Ale chwile spo­koju oka­zały się też bar­dzo przy­jemne.

Bar­dzo przy­jemne.

Jego usta po­wę­dro­wały w górę po szyi i szczęce, a po­tem od­wró­cił ją, nie wy­pusz­cza­jąc z ob­jęć. Oczy miał za­snute po­żą­da­niem.

– Znowu masz ten wy­raz twa­rzy – po­wie­działa.

A po­tem jego usta zna­la­zły się na jej. Ni­gdy nie miała dość jego po­ca­łun­ków. Z mi­strzow­ską pre­cy­zją po­tra­fił być jed­no­cze­śnie wład­czy i pe­łen sza­cunku. Do­brze już znała jego do­tyk i smak, ko­jące i eks­cy­tu­jące za­ra­zem, i pra­gnęła ich z siłą nar­ko­tycz­nego głodu.

Prze­su­nął ręce na jej plecy, a ona wsu­nęła dło­nie w jego krót­kie brą­zowe włosy, strą­ca­jąc mu czapkę. Le­dwo usły­szała, jak ude­rzyła o pod­łogę. Po­dą­żała dłońmi wzdłuż li­nii jego bar­ków, a po­tem ra­mion. Uwiel­biała jego ra­miona. Ko­chała po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, ja­kie jej da­wały. Jej serce prze­peł­niała mi­łość. Nie są­dziła, że można tak ko­chać. Ale te­raz, gdy już wie­działa, pra­gnęła wię­cej.

Nie­cier­pliwe szcze­ka­nie Gra­hama, do­cho­dzące z dołu, spro­wa­dziło ją z po­wro­tem na zie­mię.

Jo­nah spo­wol­nił po­ca­łu­nek, wy­co­fu­jąc się po­woli i nie­chęt­nie. Oparł czoło o jej czoło, jakby nie był jesz­cze go­towy, by ją wy­pu­ścić. Ich cięż­kie od­de­chy mie­szały się ze sobą.

– Re­zer­wa­cja.

Miał roz­kosz­nie chro­po­waty głos.

– Wiem.

Te­raz, kiedy jej umysł wró­cił na dawne tory, Lau­ren przy­po­mniała so­bie, że pla­no­wała umyć włosy, wy­su­szyć je, za­krę­cić i zro­bić całą resztę. Nie wspo­mi­na­jąc o pa­znok­ciach. Są w opła­ka­nym sta­nie.

– Nie mogę się do­cze­kać, żeby mieć cię dziś wie­czo­rem całą dla sie­bie – po­wie­dział.

– Ja też. I tego krwi­stego steku też nie mogę się do­cze­kać, je­śli mam być szczera.

Ro­ze­śmiał się, po­ca­ło­wał ją w czoło, po czym się od­su­nął.

– To mi się po­doba.

Zer­k­nął na okno.

– Za­nim wrócę do domu i we­zmę prysz­nic, umyję jesz­cze tę szybę. Wczo­raj już nie zdą­ży­łem.

– Do­brze. Wi­dzimy się na par­kingu przed siódmą?

– Nie ma mowy. Przyjdę po cie­bie, jak przy­stało na praw­dzi­wego dżen­tel­mena.

– Jak wo­lisz – po­wie­działa, nie da­jąc po so­bie po­znać wzru­sze­nia.

Cmok­nęła go w usta i uśmiech­nęła się do niego, po czym we­szła na dra­binę i za­częła scho­dzić. Z góry ob­jęła wzro­kiem prze­stronne wnę­trze sto­doły. Jaka szkoda, że trzeba bę­dzie za­tkać te szpary, przez które prze­kra­dało się świa­tło sło­neczne. To by­łoby ta­kie piękne miej­sce na we­sele. Może kie­dyś, w nie­da­le­kiej przy­szło­ści, ona i Jo­nah…

Stopa, którą opie­rała się szcze­blu, ob­su­nęła się. Lau­ren chwy­ciła dra­binę po bo­kach. Za późno.

Siła gra­wi­ta­cji po­cią­gnęła ją w dół. Pa­nika ode­brała jej od­dech. Z jej gar­dła wy­rwał się krzyk za­sko­cze­nia.

A po­tem nie było już nic.

Roz­dział drugi

Jo­nah prze­mie­rzał szpi­talny ko­ry­tarz, od­twa­rza­jąc w my­ślach ostat­nie pół go­dziny ni­czym film grozy. Nie mógł uci­szyć prze­ra­ża­ją­cego głu­chego huku, jaki usły­szał, gdy Lau­ren ude­rzyła o zie­mię. Trzask upa­da­ją­cej dra­biny od­bił się echem w jego gło­wie. W prze­bły­skach umy­słu wi­dział jej nie­ru­chome le­żące ciało. Wy­glą­dała, jakby…

Prze­stań. Prze­stań. Wyj­dzie z tego. Musi wyjść.

Wró­cił my­ślami do chwili, kiedy dzwo­nił pod nu­mer alar­mowy. Do dłu­gich, bez­rad­nych mi­nut ocze­ki­wa­nia, gdy je­dyne, co mógł ro­bić, to wo­łać ją po imie­niu. Trzy­mać ją za rękę. Żyć na­dzieją, jaką da­wał mu stały puls wy­czu­walny na jej szyi.

Gra­ham pisz­czał ża­ło­śnie z pod­wi­nię­tym ogo­nem, li­żąc ją po dru­giej ręce.

Po pew­nym cza­sie, który jemu zda­wał się go­dziną, a upły­nęło praw­do­po­dob­nie tylko parę mi­nut, ra­tow­nicy usztyw­nili szyję Lau­ren za po­mocą koł­nie­rza or­to­pe­dycz­nego. Na­stęp­nie po­ło­żyli ją na no­szach i za­nie­śli przez las na par­king, gdzie uło­żyli ją w ka­retce. Jo­nah na­le­gał, żeby po­je­chać z nimi, a że cho­dził do szkoły z jed­nym z ra­tow­ni­ków, zgo­dzili się.

Po przy­by­ciu do szpi­tala prze­wie­ziono ją na od­dział ra­tun­kowy, a tam do pra­cowni to­mo­gra­fii. Jo­naha nie wpusz­czono do środka.

Na końcu ko­ry­ta­rza zro­bił w tył zwrot, po raz setny ci­cho się po­mo­dlił, a po­tem spoj­rzał na za­mknięte drzwi. Jak długo to może trwać? Miał wra­że­nie, że mi­nęły dłu­gie go­dziny od chwili, gdy drzwi za­mknęły się za szpi­tal­nymi no­szami.

W jego kie­szeni za­wi­bro­wał te­le­fon. Spoj­rzał na wy­świe­tlacz. Meg. Wy­brał przy­cisk „Od­bierz”.

– Cześć. Jesz­cze nic nie wiem. Za­brali ją pro­sto na to­mo­gra­fię.

– Czy ona jest przy­tomna?

– Kiedy ją za­bie­rali, nie była.

Prze­su­nął dło­nią po twa­rzy. Jak to się mo­gło stać? Jesz­cze nie­całą go­dzinę temu uśmie­chała się do niego swo­imi wiel­kimi zie­lo­nymi oczami. Ca­ło­wała go mięk­kimi ustami.

– Wyj­dzie z tego.

– Nie wia­domo. – Głos uwiązł mu w gar­dle.

– Musi z tego wyjść.

Ob­raz le­żą­cej bez ży­cia Lau­ren, z roz­rzu­co­nymi na ziemi ja­sno­blond wło­sami, znów po­ja­wił się w jego umy­śle. Za­mru­gał, bo za­pie­kły go oczy.

– Spa­dła z du­żej wy­so­ko­ści. Ude­rzyła głową o starą drew­nianą pod­łogę i…

Za­milkł, za­nim cał­kiem stra­cił głos. Miał ści­śnięte gar­dło.

– To silna ko­bieta. Obu­dzi się i wszystko bę­dzie do­brze. Zo­ba­czysz.

– Po­wi­nie­nem był zejść pierw­szy. Po­wi­nie­nem był przy­trzy­mać jej dra­binę. – Za­ci­snął oczy. – Dla­czego nie przy­trzy­ma­łem dra­biny?

– Skar­bie, to nie twoja wina. To był wy­pa­dek.

Słowa Meg wy­wo­łały bo­le­sne ukłu­cie w jego sercu. Dla­czego zo­stał, żeby umyć to głu­pie okno?

– Weź od­dech i, na li­tość bo­ską, prze­stań się ob­wi­niać. To okropny wy­pa­dek, ale za ty­dzień bę­dziemy sie­dzieli ra­zem, pełni ulgi i wdzięcz­no­ści, że nic jej się nie stało.

Pro­szę Cię, Boże.

– Mam na­dzieję, że masz ra­cję.

– Mam. Zo­ba­czysz. – Za­pa­dła chwila ci­szy. – Da­łam znać ma­mie i ta­cie. Przy­jadą tak szybko, jak to moż­liwe. Biedny Gra­ham nie wie, co się dzieje. Cią­gle pod­cho­dzi do drzwi i skamle. Chyba we­zmę go na spa­cer. O nic się nie martw, reszta jest pod kon­trolą. Ty tylko zaj­mij się na­szą dziew­czyną.

– Dzięki, Meg. – Po­czuł skurcz w pu­stym żo­łądku. Kro­ple potu zro­siły mu kark. – Mu­szę koń­czyć. Dam ci znam, jak tylko się cze­goś do­wiem.

– Do­brze. Będę się go­rąco mo­dlić.

Jo­nah krą­żył w kółko. Zdjął czapkę, prze­cze­sał pal­cami włosy i za­ło­żył ją z po­wro­tem. Spoj­rzał na za­mknięte drzwi. Znowu zdjął czapkę i ci­snął ją na pod­łogę. Zro­bił ko­lejne okrą­że­nie. Pod­niósł czapkę.

W końcu drzwi się otwo­rzyły. Pod­biegł. Dwóch sa­ni­ta­riu­szy wy­wio­zło Lau­ren na wózku. Była przy­wią­zana do no­szy, jej szyja na­dal tkwiła w koł­nie­rzu or­to­pe­dycz­nym.

Miała otwarte oczy!

– Lau­ren. – Jo­nah szedł przy no­szach. – Ko­cha­nie, je­stem tu­taj.

Ma­jąc głowę usztyw­nioną koł­nie­rzem, po­wio­dła wzro­kiem wo­kół sie­bie, po czym za­trzy­mała go na Jo­nahu. Za­mru­gała, a po­tem za­mknęła oczy.

– Bar­dzo boli ją głowa – po­wie­dział star­szy sa­ni­ta­riusz. – Świa­tło ją razi. Umie­ścimy ją w po­koju i do­sta­nie coś prze­ciw­bó­lo­wego.

– Czy wszystko z nią w po­rządku?

– Jest tro­chę zdez­o­rien­to­wana. Bę­dzie wia­domo coś wię­cej, kiedy le­karz ją zbada i do­sta­niemy wy­niki to­mo­gra­fii.

– Wszystko bę­dzie do­brze, Lau­ren.

Je­śli go sły­szała, to nie dała tego po so­bie po­znać. Ale zmarszczka mię­dzy brwiami wska­zy­wała, że jest przy­tomna. To do­brze, prawda? Do­brze, że jest przy­tomna.

Sa­ni­ta­riu­sze za­wieźli ją do po­koju i prze­nie­śli z no­szy na łóżko.

– Za­raz przyj­dzie pie­lę­gniarka.

Jo­nah pod­szedł do Lau­ren i wziął ją za rękę.

– Prze­stra­szy­łaś mnie. Jak się czu­jesz? Po­trze­bu­jesz cze­goś?

Spró­bo­wała otwo­rzyć oczy, ale mru­żyła je pod wpły­wem świa­tła. Po­tem wy­jęła rękę z jego dłoni i za­sło­niła nią twarz.

– Wy­łą­czę je.

Od­su­nął się, na­ci­snął wy­łącz­nik i ża­rówki zga­sły. Do po­koju wpa­dało światło z ko­ry­ta­rza. Sta­nął z po­wro­tem przy łóżku.

– Le­piej?

Kiedy opu­ściła rękę, ujął ją po­now­nie, by pod swo­imi pal­cami po­czuć jej skórę, cie­płą i żywą.

– Co się stało? – wy­chry­piała. – Dla­czego je­stem w szpi­talu?

– Nie pa­mię­tasz? By­li­śmy w sto­dole i oglą­da­li­śmy strych na siano. Spa­dłaś z dra­biny. Prze­pra­szam. Po­wi­nie­nem był ci ją przy­trzy­mać. Spa­dłaś z dość du­żej wy­so­ko­ści. Przy­je­chała ka­retka i za­brała cię do szpi­tala.

Lau­ren wy­su­nęła rękę z jego dłoni. Za­mru­gała.

– W ja­kiej sto­dole?

Za­nim zdą­żył od­no­to­wać py­ta­nie, do po­koju wpadł Car­son McCon­nell ubrany w tur­ku­sową bluzę le­kar­ską i biały far­tuch la­bo­ra­to­ryjny, ze ste­to­sko­pem za­wie­szo­nym na szyi. Car­son od­by­wał staż w szpi­talu na od­dziale pe­dia­trii, Jo­nah znał go z ko­ścioła. Na wi­dok Lau­ren zmarsz­czył brwi.

– Cześć. Jedna z pie­lę­gnia­rek po­wie­działa mi, że mia­łaś wy­pa­dek. Co za nie­szczę­ście.

Oczy Lau­ren zwró­ciły się w jego stronę.

– Cześć.

Jej dłoń drżała, kiedy pró­bo­wała wy­gła­dzić so­bie włosy.

Car­son przy­wi­tał się z Jo­na­hem, uści­snęli so­bie ręce. Po­tem pod­szedł do łóżka.

– Jak się czu­jesz? Pew­nie bar­dzo boli cię głowa.

Czubki uszu Lau­ren za­ró­żo­wiły się, gdy spoj­rzała Car­so­nowi w oczy, i Jo­nah przy­po­mniał so­bie, jak za­du­rzyła się w tym fa­ce­cie, kiedy pierw­szy raz przy­je­chała do mia­sta.

– Boli prze­okrop­nie. Je­stem tro­chę… za­mro­czona.

– Do­my­ślam się. Wła­śnie koń­czę zmianę, ale zo­ba­czę, czy uda mi się wci­snąć cię do ko­lejki.

Jo­nah przy­su­nął się bli­żej Lau­ren i ujął jej dło­nie w swoje.

– By­li­by­śmy bar­dzo wdzięczni. Przed chwilą miała zro­bioną to­mo­gra­fię. Przy­da­łoby się jej coś na ból głowy.

– Zo­ba­czę, co da się zro­bić. Czy mam za­dzwo­nić do ko­goś w twoim imie­niu? Do mamy, taty? – Spoj­rzał na Lau­ren. – Do ko­goś z ro­dziny?

Czy nie wy­star­czyło, że fa­cet jest przy­stojny? Musi być do tego jesz­cze taki tro­skliwy? To nic, że Lau­ren nie miała żad­nej ro­dziny, do któ­rej można by za­dzwo­nić. Póź­niej za­dzwoni do jej naj­lep­szej przy­ja­ciółki, Syd­ney.

– Dzię­ku­jemy, to już za­ła­twione.

Car­son po­słał Lau­ren swój uśmiech pre­zen­tera te­le­wi­zyj­nego.

– W po­rządku. Wi­dzę, że je­steś w do­brych rę­kach. Chcia­łem tylko wpaść i spraw­dzić, co u cie­bie. Zo­ba­czę, czy mogę tu ko­goś szybko spro­wa­dzić.

– Dzię­kuję. – Lau­ren się uśmiech­nęła. – To bar­dzo miłe z two­jej strony.

– Czego się nie robi dla przy­ja­ciół. Daj mi znać, je­śli jesz­cze będę mógł w czymś po­móc. – Car­son ode­zwał się do Jo­naha, zbie­ra­jąc się do wyj­ścia.

– Do­brze. Dzię­kuję.

Lau­ren od­pro­wa­dziła go spoj­rze­niem i za­mknęła oczy.

– Mam na­dzieję, że za­raz przyjdą cię zba­dać.

Jo­nah przy­po­mniał so­bie, jak uśmiech­nęła się do Car­sona. Coś tu nie grało. Lau­ren wy­da­wała się ja­kaś inna. Zwy­kle nie oka­zy­wała nad­mier­nie uczuć, ale od­kąd się obu­dziła, le­d­wie spoj­rzała na Jo­naha, a jej ręka le­żała w jego dłoni bez­władna ni­czym mar­twa ryba.

Jej klatka pier­siowa po­woli uno­siła się i opa­dała. Brwi wy­gięte w ła­godny łuk po­zo­sta­wały ścią­gnięte po­nad oczami po­ru­sza­ją­cymi się pod za­mknię­tymi po­wie­kami. Splą­tane rzęsy spo­czy­wały nad bla­dymi po­licz­kami.

Otwo­rzyła oczy i ro­zej­rzała się gwał­tow­nie wo­kół, po czym jej wzrok padł na Jo­naha. Te­raz jej klatka pier­siowa uno­siła się i opa­dała w rytm szyb­kich od­de­chów.

– Hej… – Ści­snął ją za rękę. – Wszystko bę­dzie do­brze. Je­stem tu­taj. Ni­g­dzie się stąd nie ru­szam.

W jej oczach peł­gało zdu­mie­nie.

– Co się stało? Gdzie ja je­stem?

Roz­dział trzeci

Lau­ren nie mo­gła ze­brać my­śli. Głowę miała wy­peł­nioną watą, krew dud­niła jej w skro­niach. Miała coś na szyi; nie mo­gła po­ru­szać głową. Nie pa­mię­tała, jak się tu zna­la­zła. W ogóle ni­czego nie pa­mię­tała.

Co się ze mną dzieje?

– Wszystko jest w po­rządku. – Jo­nah ści­snął ją za rękę. – Je­ste­śmy w szpi­talu Pi­ne­ha­ven. Spa­dłaś z dra­biny, dla­tego masz koł­nierz or­to­pe­dyczny na szyi, tak na wszelki wy­pa­dek. Zro­bili ci to­mo­gra­fię, a te­raz cze­kamy na le­ka­rza.

– Ude­rzy­łam się w głowę?

Wy­su­nęła rękę z jego dłoni i unio­sła ją, żeby do­tknąć tyłu głowy. Skrzy­wiła się, wy­czuw­szy bo­le­snego guza. Skrę­ciło ją w żo­łądku. Opu­ściła rękę i z bólu za­mknęła oczy. Nie chciała pa­trzeć na Jo­naha. Gdzie była jego mama? Już wo­la­łaby, żeby to Tammy jej to­wa­rzy­szyła. Wo­la­łaby, żeby był tu kto­kol­wiek, na­wet Car­son, cho­ciaż mu­siała wy­glą­dać bez­na­dziej­nie. Boże drogi, jak mo­gła być taka próżna? I dla­czego nikt tu nie przyj­dzie i nie da jej cze­goś na ten po­tworny ból głowy?

– Bar­dzo do­brze, za­mknij oczy, od­pocz­nij so­bie.

Jo­nah przy­naj­mniej raz był miły. Szkoda, że mu­siała ude­rzyć się w głowę, żeby wy­do­być z niego odro­binę życz­li­wo­ści. Otwo­rzyła oczy. Wy­glą­dał ina­czej. Ob­ciął dłu­gie, ciemne włosy i zgo­lił zmierz­wioną brodę. Kiedy to zro­bił?

– Kto jest w ośrodku? – za­py­tała.

– Nie martw się, Meg wszyst­kim się zaj­mie. Mama i tata za­raz tu przy­jadą. Gra­ham się o cie­bie mar­twi.

Gra­ham.

Jaki znowu Gra­ham? Nie znała żad­nego Gra­hama. Dla­czego ja­kiś obcy fa­cet miałby się o nią mar­twić?

– Kto?

– Gra­ham.

Na­dal nie wie­działa, o kogo cho­dzi.

– Nie mam po­ję­cia, o kim mó­wisz.

Od tego ca­łego my­śle­nia za­krę­ciło jej się w gło­wie. Dla­czego nie mógł po pro­stu zo­sta­wić jej w spo­koju?

– Lau­ren… Nie pa­mię­tasz swo­jego psa?

– Ja nie mam psa.

Jo­na­howi zrze­dła mina. Zmarsz­czył brwi i znowu chwy­cił ją za rękę.

Jej rękę.

Sku­piła uwagę na swo­ich pal­cach. Pół biedy, że miała od­ci­ski, kło­pot w tym, że nie mo­gła so­bie przy­po­mnieć, skąd się wzięły. Ciężko pra­co­wała i zo­stała za­trud­niona jako me­na­dżer w wiej­skim ośrodku wcza­so­wym.

Go­rzej z pa­znok­ciami. Za­wsze, ale to za­wsze miała wy­pie­lę­gno­wane i po­ma­lo­wane pa­znok­cie. Te­raz bra­ko­wało na nich la­kieru, któ­rego ostat­nio uży­wała – pu­drowy róż, o ile pa­mięć jej nie my­liła – a jej skórki były okrop­nie po­za­dzie­rane.

O co tu cho­dziło? Dla­czego nie po­ma­lo­wała pa­znokci? Dla­czego Jo­nah twier­dził, że miała psa, i dla­czego, na li­tość bo­ską, przez cały czas jej do­ty­kał?

Po­czuła, że bra­kuje jej tchu. Jej płuca wy­da­wały się wy­peł­nione watą i nie mo­gła zła­pać od­de­chu.

Wy­rwała rękę z jego dłoni.

– Prze­stań mnie do­ty­kać. Nie mów nic do mnie. Dla­czego w ogóle tu­taj je­steś?

Po­chy­lił się, uważ­nie się jej przy­glą­da­jąc.

– Lau­ren… Co się dzieje? To ja, Jo­nah.

– Wiem, kim je­steś. Nie je­stem idiotką.

Dla­czego Jo­nah tak dziw­nie się za­cho­wy­wał? Mu­siała po­roz­ma­wiać z Syd­ney. Ona sta­ra­łaby się ją roz­we­se­lić, a nie wpra­wiać w za­kło­po­ta­nie. Po­mo­głaby Lau­ren to wszystko zro­zu­mieć. Po­szłaby i za­żą­dała, żeby ktoś się tu po­ja­wił. Mu­siała po­roz­ma­wiać z Syd­ney. Nie­ważne, że przy­ja­ciółka wró­ciła do domu, do Bo­stonu.

Lau­ren się­gnęła do kie­szeni, ale nie miała na so­bie dżin­sów, tylko szpi­talną ko­szulę.

– Gdzie mój te­le­fon? Daj mi te­le­fon.

– Pew­nie na­dal jest w two­ich spodniach.

Jo­nah od­wró­cił się i otwo­rzył szafkę, wy­jął z niej dżinsy i prze­szu­kał kie­sze­nie.

– Tu go nie ma. – Pod­niósł jej ko­szulkę i buty. – Mu­siał wy­paść w sto­dole.

Lau­ren nie mo­gła zła­pać od­de­chu.

– Chcę po­roz­ma­wiać z Syd­ney!

Nie mo­gła za­czerp­nąć po­wie­trza. Po­trze­bo­wała tlenu. Koł­nierz or­to­pe­dyczny na szyi du­sił ją. Szarp­nęła go. Jo­nah chwy­cił ją za ręce.

– Ko­cha­nie, nie rób tego. Nic się nie dzieje. Wszystko jest w po­rządku. Je­stem tu­taj.

– Zdej­mij to. Zdej­mij to! Nie mogę od­dy­chać.

– Po­trze­buję po­mocy! – krzyk­nął. – Mu­sisz le­żeć nie­ru­chomo. Pro­szę cię, ko­cha­nie. Zro­bisz so­bie krzywdę.

– Zo­staw mnie w spo­koju!

Ogar­nęło ją okropne uczu­cie. Lęk do­padł ją ni­czym rój roz­wście­czo­nych psz­czół kłę­bią­cych się w jej gło­wie.

Zro­biło się za­mie­sza­nie. We­szła pie­lę­gniarka, za­raz za nią Car­son.

– Coś jest nie tak. – Jo­nah ode­zwał się do pie­lę­gniarki. – Moja dziew­czyna nie może od­dy­chać.

– Żadna… dziew­czyna – wy­du­siła Lau­ren.

Po­wie­trza. Po­trze­bo­wała po­wie­trza. Po­chło­nęło ją straszne po­czu­cie, że już po niej. Jej puls przy­spie­szył. Dud­nił w pier­siach, w gło­wie. Czuła, że umiera.

Boże, do­po­móż mi.

Car­son wy­mi­nął Jo­naha.

– Czy ona miewa na­pady pa­niki?

– Nie, ni­gdy.

Car­son zaj­rzał jej w oczy.

– Hej, Lau­ren. Lau­ren, spójrz na mnie. Spójrz na mnie. Puść koł­nierz, okej? Zdejmę go. To­mo­gra­fia nie wy­ka­zała żad­nych ura­zów szyi ani krę­go­słupa. To do­bra wia­do­mość, nie? No już.

Roz­legł się od­głos od­pi­na­nego rzepu i Car­son zdjął to coś z jej szyi.

– Go­towe. Le­piej? Co się dzieje?

Po­czu­cie, że się dusi, nie mi­nęło.

– Ja… się boję. Nie mogę od­dy­chać.

– Czu­jesz ból w klatce pier­sio­wej lub gdzie in­dziej?

Nie mo­gła my­śleć. Nie mo­gła od­dy­chać.

– Lau­ren, czy coś cię boli?

– Tylko… tylko głowa.

– Coś z nią jest nie tak – po­wie­dział Jo­nah. – Mu­sisz jej po­móc.

– Na wy­ni­kach to­mo­gra­fii jej mózg wy­gląda nor­mal­nie. Lau­ren, wiem, że się bo­isz, ale my­ślę, że masz atak pa­niki. Chcę, że­byś sku­piła się na od­de­chu. Od­dy­chaj po­woli i głę­boko. Patrz na mnie.

Spoj­rze­nie Lau­ren sku­piło się na oczach Car­sona. Ode­gnała pa­nikę i do­sto­so­wała swój od­dech do jego od­de­chu.

– Je­den od­dech na­raz – po­le­cił. – Bar­dzo do­brze. Świet­nie ci idzie.

Wzięła jesz­cze trzy głę­bo­kie, po­wolne od­de­chy. No do­bra. Mo­gła od­dy­chać. Może jed­nak wcale nie umie­rała.

Jo­nah za­ci­snął dło­nie w pię­ści. Po­czuł się taki bez­radny. Ni­gdy wcze­śniej nie wi­dział w jej oczach ta­kiej dzi­ko­ści. Ni­gdy nie wi­dział ta­kiej to­tal­nej i wszech­ogar­nia­ją­cej pa­niki na jej twa­rzy. Lau­ren była spo­kojna i opa­no­wana. Nie zde­ner­wo­wana i prze­lęk­niona.

– Lau­ren, spró­buj po­li­czyć od stu w dół. – Głos Car­sona po­zo­sta­wał ła­godny i rze­czowy. – Czy mo­żesz to dla mnie zro­bić?

– Sto?… Sto. – Jej głos drżał. – Dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć… dzie­więć­dzie­siąt osiem…

– Bar­dzo do­brze. Licz da­lej.

Od­dy­chała nor­mal­nie. Rysy jej twa­rzy nieco się roz­luź­niły. Zga­sła dzi­kość w jej oczach.

Jo­nah po­czuł ulgę, ko­lana mu zmię­kły i nogi się pod nim ugięły. Nie miała ataku serca. Ani uszko­dzo­nego mó­zgu. Ale je­śli to była prawda, to dla­czego nie pa­mię­tała Gra­hama ani sto­doły? Dla­czego za­cho­wy­wała się, jakby nie byli parą? Te py­ta­nia drę­czyły go ni­czym na­przy­krza­jące się ko­mary. Za­cho­wy­wała się tak, jakby go nie pa­mię­tała, albo w każ­dym ra­zie nie pa­mię­tała ich. Ale to prze­cież nie może być prawda. Na myśl, że tak mo­głoby się zda­rzyć, za­bra­kło mu tchu.

– Le­piej się czu­jesz, prawda? – za­py­tał Car­son kilka mi­nut póź­niej.

Lau­ren ski­nęła głową.

– Tak trzy­mać. Bę­dzie do­brze.

Car­son od­su­nął się, po­de­szła pie­lę­gniarka i zba­dała Lau­ren. Car­son do­łą­czył do Jo­naha sto­ją­cego po dru­giej stro­nie po­koju.

– Je­stem prze­ko­nany, że miała atak pa­niki, ale pew­nie zro­bią jej parę ba­dań, żeby się upew­nić. Co do­kład­nie wy­wo­łało atak?

Jo­nah po­krę­cił głową.

– Tylko roz­ma­wia­li­śmy. Po­wie­działa, że nie ma psa, i nie pa­mię­tała sto­doły, tej, gdzie to się wy­da­rzyło, gdzie spa­dła z dra­biny. I po­wie­działa, że nie jest moją dziew­czyną. Sam sły­sza­łeś.

– Po­słu­chaj, wi­dać, że jest oszo­ło­miona. Wiem, że to wy­gląda nie­po­ko­jąco, ale naj­waż­niej­sze to za­pew­nić jej spo­kój. W naj­lep­szym wy­padku ma wstrzą­śnie­nie mó­zgu. Po­trze­buje od­po­czynku.

Car­son zer­k­nął na Lau­ren, która, nie wie­dzieć czemu, wpa­try­wała się w Jo­naha.

– Dla­czego ona jest na mnie taka zła? Przy­się­gam, że nie zro­bi­łem ni­czego, co mo­głoby ją roz­zło­ścić. Mó­wię ci, ona nie jest sobą.

– Ro­zu­miem. Sta­raj się nie brać tego do sie­bie. Guz na gło­wie może po­wo­do­wać róż­nego ro­dzaju ob­jawy, rów­nież draż­li­wość. Pra­wie za­wsze mi­jają z cza­sem. Nor­malne wy­niki to­mo­gra­fii to bar­dzo do­bry znak. Ale le­piej, żeby nie miała ko­lej­nego ataku pa­niki. Im mniej sty­mu­la­cji, tym le­piej. – Przy­brał ła­godny wy­raz twa­rzy i po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu Jo­naha. – By­łoby do­brze, gdy­byś dał jej tro­chę prze­strzeni.

– Do­bra. Usiądę so­bie tam i nie będę się od­zy­wał. Nie chcę, żeby zo­stała sama.

– Prze­stań o mnie mó­wić. – Lau­ren wark­nęła na Jo­naha.

Pie­lę­gniarka zdjęła ta­bliczkę in­for­ma­cyjną i nieco prze­chy­liła łóżko. Lau­ren wy­da­wała się taka mała. Taka bez­radna.

– Le­piej, żebyś wy­szedł na ko­ry­tarz – po­wie­dział Car­son. – Tylko na chwilę. Daj jej tro­chę ode­tchnąć.

Serce Jo­naha ści­snęło się z bólu. Bo Car­son miał ra­cję. Nie wy­świad­czał Lau­ren żad­nej przy­sługi. Jego obec­ność, nie wie­dzieć czemu, tylko ją iry­to­wała. Choć strach ściął mu krew w ży­łach, mu­siał po­sta­wić jej zdro­wie na pierw­szym miej­scu.

– Okej, masz ra­cję.

– Za chwilę przyj­dzie le­karz. Zo­stanę z nią do tego czasu, je­śli chcesz.

– Tak, tak. Niech bę­dzie.

Naj­waż­niej­sze było do­bro Lau­ren.