Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Spójrz mi w oczy, usłysz mnie, bądź ze mną w mojej historii…
W życiu Laury i Marcina pojawia się ktoś niespodziewany. Mała dziewczynka, a jej sytuacja zawładnie ich sercami, przyniesie rozterki i nakłoni do podejmowania niełatwych wyborów.
Magda, topowa wokalistka, przyjeżdża do Śnieżyska, by wypocząć i stworzyć materiał na nową płytę. Kim tak naprawdę jest podziwiana i ceniona gwiazda? Jakie sekrety skrywa? Czy będzie potrafiła się odnaleźć z dala od tłumu i wielkich scen w małej górskiej miejscowości?
Julianna pod osłoną długich nocy próbuje budować w sercu nadzieję. Zgodnie z prośbą ukochanego pisze listy i przechowuje je, wierząc, że kiedyś wszystkie zostaną przez niego przeczytane.
To magiczna opowieść o powrotach do źródła, o iskrach pobłyskujących tam, gdzie zdaje się ciemno, i o tym, że droga do spełnienia nie zawsze jest taka, jak się spodziewamy.
Anna Purowska
Magister muzykologii, redaktor współtworząca telewizyjny teleturniej wiedzowy. Zadebiutowała w 2015 r. powieścią Moje pierwsze imago. Autorka książek Kiedy spada gwiazda (2021), Szepty ze snów (2022) i Lustrzane serce (2022). Ta ostatnia książka ogłoszona najlepszą książką na zimę serwisu Granice.pl. Zakochana w podróżach i odkrywaniu nowych miejsc. Pisze, aby ukazywać czytelnikom piękno zamknięte w drobiazgach i chwilach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 379
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
I wybrałem Ciebie.
W stu różnych życiach, w stu światach, w dowolnej wersji rzeczywistości znalazłbym i wybrałbym Ciebie.
Kiersten White
Mamo, powiedz mi: dlaczego ludzie na plaży nie uważają i „deptają” muszle?
Dla Bartunia, mojego pięcioletniego cudu
ROZDZIAŁ 1
Magda
Czasem jest śmiech, czasem są łzy
Ale raz do roku zawsze jest tych kilka dni...
Głosy Kasi Stankiewicz, Mietka Szcześniaka i Kuby Badacha brzmią czule, dotykają mnie tak łagodnie, jakby motyle muskały skórę.
Za takim dotykiem... za taką delikatnością...
Znów się rozpraszam. Muszę wyciszyć muzykę i skupić się na drodze. Z Warszawy do Krakowa szło gładko, ale im bliżej celu, tym warunki stają się trudniejsze. Coraz bardziej biało, na szybę spadają coraz większe płatki śniegu. Góry stają się coraz bardziej majestatyczne, jakby mnie chciały otoczyć. Za kilka kilometrów powinnam dostrzec pierwsze domy.
Podrywam się na dźwięk telefonu i odruchowo włączam przycisk na kierownicy.
– Madlenne! – W samochodzie rozlega się świergoczący głos. – Wszystko w porządku?
– Tak, Iza, dziękuję. Nie musisz mnie niańczyć. Obiecałam, że dam znać, jak tylko dojadę.
– Jesteś moim największym skarbem, siedzę jak na szpilkach. Tylu ludzi mogłoby cię zawieźć do tego Śniego... Śniegowiska.
– Śnieżyska.
– Mniejsza o to. Jest tam chociaż śnieg?
– O, tak... – Rozglądam się i uśmiecham do siebie. – Przy drodze wysokie świerki, całe otulone puchem. Jest biało, cichutko... jakby ten śnieg pokrył niepotrzebny, rozpraszający chaos...
W samochodzie zapada cisza, którą przerywa wybuch śmiechu Izy.
– Oj, moja artystko! Tylko ty potrafisz w ten sposób opisać drogę. Zwyczajną drogę! – Wzdycha. – Jeśli rzeczywiście to miejsce ma zadziałać na ciebie inspirująco, enjoy! I pamiętaj, to odpowiedni moment, by szykować materiał na nową płytę. Musimy coś mieć.
– Iza... nie mogę być pod presją, to się nie uda na zawołanie.
– Wiem, oczywiście, że wiem, ale jako twoja menedżerka czuję się w obowiązku ci o tym przypomnieć. Trzeba kontynuować twoją dobrą passę. I...
– I? Jeszcze jakieś „i”?!
– Nie jesteś zwyczajną dziewczyną. – Zaostrza ton.
– Co masz na myśli?
– Nie udawaj. Nie daj się złapać. Tak, jak się umówiłyśmy, jedziesz tam sama, ale zaszywasz się w pensjonacie i nie szarżujesz po ulicach.
– Nie będę siedziała dwa tygodnie zamknięta w pokoju.
– Wiem, nie o to mi chodziło. Ale błagam... szalik, czapka, kaptur, chowaj twarz, po prostu wtop się w tłum. Jeśli zostaniesz rozpoznana, to nie mój urlop stanie się przekleństwem, rozumiesz?
– Pewnie, że tak. Nie martw się, Iza. Już słyszę, jak drepcze do mnie pomysł na coś zupełnie nowego, coś, co...
– Zatem nie przeszkadzam! Odpoczywaj po ostatniej trasie, regeneruj siły.
Rozłączam się, rozluźniam mięśnie, wykonuję kilka ruchów głową i słyszę głośne chrupnięcia. Dlaczego jestem tak napięta? Może dlatego, że od dawna nie jeżdżę sama autem? Na pewno nie przez tyle godzin.
Wąskie uliczki, drewniane domy ze spadzistymi dachami i zdobionymi okiennicami. Promyki słońca przedzierające się przez białe obłoki. Śnieg... rażąca w oczy biel. Wkładam okulary przeciwsłoneczne, uchylam szybę i pozwalam, by dotarło do mnie świeże, chłodne powietrze. Biorę głęboki wdech i delektuję się ciszą... do czasu, aż dobiega mnie przeraźliwe trąbienie. Czuję gorąco rozlewające się po twarzy, rozglądam się oszołomiona. Wyprzedza mnie czarny mercedes. Kierowca, choć niby było mu bardzo śpieszno, gwałtownie zwalnia i opuszcza szybę. To młody mężczyzna, może być przed czterdziestką. Od razu szykuję się na potok przekleństw z jego strony, na wypominki o kobietach za kierownicą, na... O dziwo, jego mina ze wzburzonej dość szybko łagodnieje.
– Sorry, girl! Tak mi się ten klakson... przypadkiem nacisnął. – Rozciąga usta w sympatycznym uśmiechu.
Kiwam do niego na znak, że zrozumiałam, i czekam, aż przyśpieszy. Facet szczerzy się do mnie, ale wciąż jedzie tym samym tempem.
– Wyprzedza pan? – pytam coraz bardziej poirytowana. Przecież z naprzeciwka w każdej chwili może ktoś nadjechać, a on nic sobie z tego nie robi.
– Nie, nie, kobiety przodem. – Puszcza do mnie oczko.
Dociskam pedał gazu i od razu czuję, że przesadziłam. W lusterku widzę wyraźnie, jak grudy śniegu zmieszanego z błotem spod moich opon atakują czarne, pozostające w tyle auto. Ups. – Sorry, boy – mówię do siebie.
To był zdecydowanie bad boy. Bohater z filmów o nastolatkach. Przystojny, niegrzeczny, nieprzystępny, a na koniec wyciągający z opresji szarą myszkę, najspokojniejszą dziewczynę w całej szkole. I oczywiście zakochujący się w niej! Śmieję się sama do siebie. – Wszystko pasuje, tylko wiekowo się troszkę posunąłeś, panie bad – zauważam, zerkając w tylne lusterko.
Wybrałam tę miejscowość. To nie był przypadek. Rok temu zobaczyłam zdjęcia jarmarku, małych, kolorowych kamieniczek, śniegu na dachach i zboczach gór. Zauroczyłam się światłami domów rozjaśniającymi kotlinę. Przez kilka miesięcy ten obraz wciąż do mnie wracał. Nieważne, czy byłam akurat na zachodzie czy na wschodzie kraju. Szykowałam się w garderobie do koncertu czy zasypiałam w chłodnym, hotelowym pokoju. Myśl o Śnieżysku stała się moim głównym celem, misją, przewodnią gwiazdą. Takie przebłyski nie zdarzają się często, trzeba je chwytać.
Dlatego musiałam tu przyjechać.
Musiałam tu przyjechać... sama.
Laura
– Brunonku! Będę umierać... – Głos Wiktorii sprawia, że biorę głęboki oddech i zaglądam do salonu.
Moja przyjaciółka opiera się o parapet i wpatruje w widok za oknem. Jej jasne, błyszczące włosy opadają na ramiona. Nie wie, że jestem coraz bliżej. Nie chcę jej przestraszyć, ale też nie lubię przerywać jej zapatrzenia... spotkań z rodziną, które odbywają się zawsze, ilekroć spada pierwszy śnieg, i trwają aż do jego całkowitego stopnienia. Widuje się z synem, synową i wnukiem właśnie w ten sposób. Czasem z nimi rozmawia.
– Brunonku, już od dawna nie jeżdżą tędy buldożery, już nie budzą o szóstej rano, nie zakłócają spokoju, sarny i ptaki wróciły. I ty mógłbyś...
Z trudem powstrzymuję łzy. Zerkam na zdjęcie stojące na kominku. Młody chłopak o jasnej cerze, zmierzwionych włosach, zaciśniętych, wąskich ustach i oczach... tak smutnych, że patrząc w nie, zawsze mam ochotę zapytać... dlaczego? Co się stało? Co tak mocno cię bolało?
– Dlaczego to zrobiłeś? – pyta Wiktoria.
Głośno wzdycham, by zaznaczyć swoją obecność.
– Jak się czujesz? – Staję tuż obok niej.
Wiktoria zerka na mnie i spuszcza wzrok.
– Wiesz, zawsze, gdy spada śnieg... – Wyciąga do mnie dłoń.
– Wiem. – Obejmuję ją. – Może przysunę ci fotel do okna?
– Nie, usiądźmy. – Wskazuje mi kanapę i uśmiecha się łagodnie. – Najważniejsze, że jestem w swoim domu... że mam tu ciebie i Marcina. Że zajęliście się starą babcią.
– Lenartówka to również mój dom, tak to czuję. To ty nas do siebie przyjęłaś. Nigdy nie myślałam o tym, że się tobą zajmuję. Tobą nie trzeba się zajmować.
– Ale gdy mieszkałam sama, to był najgorszy czas w moim życiu.
– Wiem, nie martw się. Masz nas.
– Laura... – Zerka na mnie, jakby coś knuła. Doskonale znam to spojrzenie. – Ale ty i Marcin... nie kłócicie się z mojego powodu?
Patrzę na nią zagadkowo.
– My? My się nie kłócimy przecież... Miewamy czasem drobne nieporozumienia, ale...
– Laura! – karci mnie. – Wiesz, że przede mną niczego nie ukryjesz.
Oho, wraca dobrze mi znana Wiktoria.
– A co z tym... umieraniem?
– Odkładam na inny termin. Jeszcze zdążę to zrobić, ale wcześniej chciałabym wiedzieć.
– Nic się nie dzieje. Naprawdę.
Uśmiecham się do niej, a późnej wycofuję do kuchni. Kiedy już wiem, że mnie nie widzi, biorę głęboki oddech i rozluźniam mięśnie twarzy.
Magda
Ponad miasteczkiem, na wzgórzu wznosi się hotel Diament Śnieżyska. Iza namawiała mnie, bym to właśnie w nim się zatrzymała. Tylko menedżerka zajmująca się promocją, organizacją i wszystkim, co wokół muzyki, ale muzyką nie jest... tylko ona mogła wymyślić coś takiego.
Zatrzymuję się przy pensjonacie, który dla siebie wybrałam. Już sama nazwa Wśród Świerków brzmi o wiele przyjaźniej. Willa jest spora, ale wygląda klimatycznie. Zielone okiennice z wyciętym wzorem serc, małe okienka, balkony, wszystko drewniane. Otwieram drzwi auta i dopada mnie chłód. Stawiam nogi na białym, dotąd nietkniętym, śnieżnym dywaniku. Śniegowce w kolorze fuksji prezentują się obłędnie. Narzucam na siebie czarną, sportową kurtkę. Przygotowałam się na ten urlop porządnie. Przeglądam się w szybie. W ciemnych okularach przysłaniających pół twarzy wyglądam bardziej gwiazdorsko niż bez nich. Rzucam je więc na siedzenie i idę w kierunku wejścia.
Przekraczam próg. Od razu otacza mnie przyjemne ciepło. Ciemny korytarz rozjaśnia kilka lampionów rozstawionych na podłodze i zapalone w nich świece. Do góry prowadzą schody, po balustradzie pnie się ozdobny, świerkowy łańcuch, z czerwonymi kokardami. Unoszę głowę. Nade mną wirują zwisające z sufitu złote gwiazdy i mienią się w blasku świec.
Cisza i zapach cynamonu. Może w kuchni piecze się właśnie szarlotka?
– Słucham? – Dobiega mnie kobiecy głos.
Odwracam się zaskoczona. Zauważam blondynkę w związanych na czubku włosach, ubraną w błękitny dres.
– Dzień dobry, nazywam się Magdalena Antkowiak. Mam u państwa rezerwację.
– Zapraszam. – Młoda kobieta wskazuje mi recepcję. – Zwykle się tym nie zajmuję, ale... – Sprawdza w komputerze. – Złoty Apartament, nazwisko się zgadza.
– Cudownie. Nie mogłam się już doczekać. – Podaję jej dowód, a ona zerka na mnie i potakuje, ale nie podziela mojego entuzjazmu.
Nie powinnam się dziwić. Ona jest tu na co dzień, a ja... ja żyję w zupełnie innym świecie. Rozglądam się i czekam.
– Przepraszam... – Słyszę niepewny, drżący ton głosu i od razu domyślam się, co oznacza. – To pani? Znaczy... muszę o to zapytać... Madlenne?
Jedno spojrzenie w jej kierunku i wiem, że właśnie zostałam rozpoznana.
– Tak, to ja. Ale bardzo proszę o dyskrecję. Długość mojego pobytu zależy w dużej mierze od tego, na ile swobodnie będę mogła się tu czuć.
Dostrzegam błysk w jej oczach. Twarz, dotąd znudzona, nagle się rozpromienia.
– Mam na imię Justyna. – Wyciąga do mnie dłoń. – Jestem właścicielką pensjonatu. Co za szczęście, że akurat dziś zastępuję naszą recepcjonistkę.
– Magda, bardzo mi miło.
– Możemy mówić sobie po imieniu? – Widzę rosnącą w niej ekscytację.
– Tak, oczywiście.
– O rany! – Chwyta się za poczerwieniałe policzki. – Uwielbiam twoje piosenki. Nawet moja córka... ona zna wszystkie teksty na pamięć! Madlenne! – Piszczy, ale stara się stopować i przysłania sobie usta. – Kochana, mów, czego ci tylko potrzeba. Podam ci swój prywatny numer. Dzwoń do mnie o każdej porze, w ogóle się nie krępuj. Stworzę ci idealne warunki. Z tego, co widzę, masz rezerwację na dwa tygodnie. Wow! I wybacz moją reakcję, to jest nieprofesjonalne, ale szczere, po prostu... uwielbiam cię! Dobra! Nic więcej nie mówię.
Blondynka podaje mi klucze i informuje o porach posiłków. Entuzjazm w niej nie gaśnie. Oby tą radością nie dzieliła się zbyt szczodrze.
Dawno nie musiałam nosić swoich rzeczy. Paskudnie to brzmi! Taszczę na piętro walizkę, największą, jaką miałam w domu. Moja kondycja jest coraz słabsza, powinnam tutaj o siebie zadbać. Regularne pory posiłków, spacery, cisza, odpoczynek. Żadnego stresu, żadnych terminów, po prostu ja. Ja i moje myśli.
Staję przy odpowiednich drzwiach i ledwo łapię oddech, czuję ból w nogach i ramionach. Reszta rzeczy poczeka na razie w aucie, bo oto przede mną największa niespodzianka.
Szybko wkładam klucz do zamka, przekręcam, naciskam klamkę i... o, tak, tak! O tym marzyłam. Salon, a w nim żywa choinka przystrojona w kolorach złota i czerwieni. Sofa udekorowana rzędem biało-złotych poduszek. Na ławie rozciąga się bordowy bieżnik, na nim przygotowane świeczki i srebrząca się figurka renifera. Siadam w fotelu i przytulam się do zawieszonego na podłokietniku koca. Jest świeżo wyprany, pachnący, miękki, a stopy otula mi puchaty dywan.
Czy jakikolwiek hotel, nawet najbardziej ekskluzywny, byłby w stanie zapewnić mi taki klimat? A to jeszcze nie koniec. Ruszam w kierunku sypialni, a tam... ogromne łóżko okryte grubą, czerwoną narzutą, na nim poduchy w biało-zieloną kratę. Tuż obok mała, sztuczna choinka ozdobiona lampkami, nad wezgłowiem spory wianek z suszonymi cytrusami i laskami cynamonu.
Mam ochotę zbiec na dół po gitarę, zamówić pyszne jedzenie i spędzić resztę dnia, delektując się tym miejscem. Ciepłem. Otulić się kocem, zatopić w miękkich poduszkach, zapaść w pachnącą pościel... zniknąć.
Za takim dotykiem... za taką delikatnością... za objęciami...
Chodzi za mną ten tekst. Muszę go w końcu zapisać. Czuję, że w tym miejscu powstanie coś wyjątkowego.
Za oknami dzień ustępuje miejsca nocy. Płatki śniegu wirują w powietrzu, unoszą się i opadają. Robi się coraz bardziej szaro, na ulicy rozświetlają się latarnie, górski krajobraz okala okolicę.
Za takim dotykiem...
Otrząsam się i biegnę na dół po resztę rzeczy.
Laura
– Dziadku, trochę wyżej... – Patrzę, jak na ścianie prezentuje się tabliczka upamiętniająca Danusię i Waldka, założycieli księgarni, którą odważyłam się wziąć pod moje skrzydła.
– Pod Skrzydłem Anioła, piękna nazwa, kochana – chwali dziadek Roman i przytwierdza do ściany własnoręcznie obrobiony kawałek drewna.
– Bez was taka chwila nigdy by nie nastąpiła. – Wiktoria przytula mnie mocno.
Zabroniła dopisać imię wnuka. Zdołała pogodzić się z zaginięciem w górach syna i synowej, jedenaście lat temu. Bruno, który wyruszył na wyprawę dwa lata temu, rzekomo ich śladem, w jej odczuciu wciąż tu jest...
– To nasza rodzinna księgarnia – Wiktoria oświadcza dumnie i unosi kieliszek z szampanem. – Założona przez mojego syna i jego żonę, a później przez lata z zaangażowaniem prowadzona przez... – mówi coraz ciszej. – Przez Brunona. – Głos jej drży. Ledwo wstrzymuje łzy.
– Wiktorio, nie musisz nic więcej dodawać. – Chwytam ją za rękę.
– Ale chcę. – Prostuje się i mruga, by powstrzymać napływające do oczu krople. – Nie wiem, co by ze mną było, gdybym nie miała was... Gdyby Laura rok temu nie przyjechała tu i nie pokazała mi, jak wiele tracę każdego dnia. Cieszę się... choć może tego nie widać, ale to szczęście w nieszczęściu, to jak pojawienie się anioła na mojej drodze, że ta księgarnia odżyła. – Głośno wydycha powietrze, jakby wypowiedzenie tych kilku zdań przyniosło jej ulgę. – I cieszę się, że księgarnię otwieramy w naszym, rodzinnym gronie.
Kroję mały torcik, który kupiłam z tej okazji, i widzę, jak drży mi ręka.
– Pomogę ci. – Marcin bierze ode mnie nóż i przez dłuższą chwilę przytrzymuje mi dłoń. Gładzi ją i patrzy mi w oczy. – Wiesz, jak bardzo jestem z ciebie dumny? – szepcze mi do ucha, a ja czuję na szyi przyjemne mrowienie.
Dziadkowie podziwiają odnowione regały i stoły z książkami, oglądają pamiątki, zdają się nas nie zauważać. Cały świat jakby się na chwilę zatrzymał. Przytulam się mocno do Marcina, a on mnie obejmuje.
– Niczym się martw. Poradzimy sobie ze wszystkim – mówi z przekonaniem.
– A jeśli...
– Bądź spokojna, wciąż czekamy na wyniki, jeszcze nic nie jest przesądzone. Masz teraz księgarnię. Cieszę się, że to właśnie ty się nią zaopiekujesz, i z pewnością Bruno też byłby zadowolony. – Marcin głośno przełyka ślinę. Wiem, że on również nie pogodził się z zaginięciem przyjaciela.
Jego słowa zapisuję głęboko w sobie. Chcę w nie wierzyć.
– Może Angel powinna tu wrócić? – pyta dziadek. – Kotka lubiła tu przychodzić z Brunonem.
– Daj spokój, Roman – strofuje go żona. – Żyje w naszym wielkim domu i wokół niego od dwóch lat i nagle miałaby wrócić tu? Nie sądzę, by się odnalazła, myślę, że to dla niej za późno.
– Pamiętam, jak ją znalazł... – Wiktoria się zamyśla.
– Ja też – wtrąca Marcin. – Przyszedł z nią do mnie. Strasznie miauczała i się bała... ale uwielbiała tę dziewczynę... tę... – Zawiesza się jakby ocknięty ze snu.
– Myślę, że na nas czas. – Wiktoria chwyta torebkę z fotela.
– Wiktorio, odwieziemy cię – proponuje dziadek.
– Nie jestem stara, poradzę sobie!
– Nie jesteś, ani trochę, ale po drodze sobie poplotkujemy, o! – Babcia Małgosia chwyta ją pod ramię.
– Jaka dziewczyna? Marcin? – pytam po wyjściu gości i przyglądam się mężowi.
– Koleżanka... Brunona, nie znam jej. Patrz, nikt nie tknął tortu i wyszli. – Kręci głową z niezadowoleniem.
Nakładam po kawałku na talerzyki. Jemy w ciszy, choć w głowie wybrzmiewa mi cały chór głosów. Czy sobie poradzę? Czy nie zepsuję wszystkiego, co przez lata zostało tu stworzone? Jakie będą wyniki badań? Co dalej? I kim była ta dziewczyna, o której nie chciała mówić Wiktoria? Czasem odnoszę wrażenie, że to, iż w Śnieżysku wszyscy się znają, wcale nie jest taką wielką zaletą. Łączy ich wspólna przeszłość, w której ja nie uczestniczyłam. Przyjaźniłam się z Marcinem na studiach i już wtedy go pokochałam. Już wtedy stał mi się bliski, ale potrzebowałam dziesięciu lat intensywnego podróżowania po świecie, by zrozumieć, że tylko jego chcę mieć blisko siebie. Że to on jest najważniejszą planetą w mojej galaktyce, a każda kolejna wyprawa tylko wzmaga tęsknotę za nim. Musiałam tu przyjechać rok temu, odnaleźć go w małej mieścince zasypanej śniegiem... i zostać. Zostać i każdego dnia utwierdzać się w przekonaniu, że życie tutaj to najpiękniejsze, co mogło mi się przytrafić. A on, choć zawsze był i jest moim najlepszym przyjacielem, wszystkich tu obecnych zna dłużej. Mają wspólne historie. Nawet takie, do których, jak się okazuje, z jakichś powodów nie chcą wracać.
– Powiem to po raz ostatni. – Otula mi policzki swoimi ciepłymi dłońmi. – Ta księgarnia na ciebie czekała. To dla mnie ważny i piękny dzień, Laura. – Całuje mnie w usta. – A resztą tortu podziel się z pierwszymi klientami.
Wyciągam dłoń w jego kierunku i kciukiem gładzę bliznę na twarzy, a później przykładam usta dokładnie w to miejsce. Jakbym w ten sposób chciała odebrać ból, który spotkał kilkuletniego chłopca podczas poważnego wypadku w warsztacie dziadka. Każdy ból, który nas spotyka. Również ten, który wciąż może nas spotkać.
– Idą święta. Wypełnijmy ten czas nadzieją i spokojem. – Marcin patrzy mi głęboko w oczy.