Angel Wings - Anna Purowska - ebook + audiobook + książka

Angel Wings ebook i audiobook

Purowska Anna

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Eryk jest bystry i inteligentny. Pochodzi z zamożnej rodziny. Popołudniami gra i śpiewa w rockowym, znanym z coverów, zespole Wings. Kaja to jedna z najlepszych uczennic w szkole. Skryta i nieśmiała. Opiekuje się nią starsza siostra, Zuza. Obie wychowały się w domu dziecka. Dyrektor liceum proponuje Wingsom występ w Gwiazdkowym Przeglądzie Muzycznych Talentów, ale warunkiem jest zagranie własnej kompozycji. Eryk w poszukiwaniu inspiracji do stworzenia tekstu piosenki sięga po poezję. Przez przypadek trafia na blog Angel Wings, którego nazwa od razu do niego przemawia. Zaczyna czytać teksty, wiersze i choć trudno mu się do tego przyznać, jest zauroczony tajemniczą autorką bloga. W końcu decyduje się napisać do niej wiadomość… Chłopak który ma wszystko, i dziewczyna, która o wszystko musi zawalczyć sama. Czy mimo że pochodzą z różnych światów, mają szansę na miłość?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 315

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 3 min

Lektor: Katarzyna GałązkaWiktor Piechowski

Oceny
4,6 (44 oceny)
31
10
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mkrynia65

Nie oderwiesz się od lektury

Przepiękna książka dla młodzieży, pełna ciepła i dobrych uczuć. Lektorzy wspaniali, dawno z taką przyjemnością nie słuchałam audiobooka. Polecam z całego serca.❤️❤️
30
Emi_tom

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna ciepła historia. Lektorzy super!
20
wzorawska

Nie oderwiesz się od lektury

Jeśli szukacie idelanej książki dla nastolatek to możecie przestać szukać. Oto ona "Angel wings" od Anny Purowskiej. "Z tego co mnie rani, staram się budować most, a nie tamę." Wydawca oznaczył ją jako 15+ i choć we wstępie już ją przypisałam dla nastolatek to książka spodoba się także dojrzałym czytelnikom. Wszak sama już dawno nie mam naście lat. Zacznijmy od bohaterów. Kaja chodzi do liceum. Jest raczej skryta i bardzo wrażliwa. Uwielbia obserwować zachowania innych ludzi. Mieszka ze starszą siostrą Zuzą, która pracuje w kawiarni. Tam właśnie najczęściej po szkole przesiaduje Kaja. To jej idealne miejsce do obserwacji i spisywania własnych myśli i odczuć. Muzyka, wiersze i sama praca twórcza to całe jej życie. Eryk jest rok starszy od Kai. Chodzi do tej samej szkoły co dziewczyna, ale on jej jakoś nie kojarzy. Jest wokalistą w zespole rockowym, który założył z trzema kolegami. Nie bardzo dogaduje się z rodzicami, którzy nie widzą potencjału w jego śpiewaniu. Zespół ma szanse si...
00
ZuzannaGr

Nie oderwiesz się od lektury

świetnie się słucha jest to książka która daje nadzieję 😘
00
sinkevot

Całkiem niezła

Spoko młodzieżówka. Dużo elementów w tej książkę jest z filmu List do M tylko w wersji młodzieżowej w ięc po części wiedziałam jak historia się potoczy.
00

Popularność




Re­dak­tor pro­wa­dząca: Agata Ton­dera
Ko­rekta: Dag­mara Po­wolny, Alek­san­dra Mar­czuk-Ra­do­szek, ko­rekta w pro­gra­mie firmy Lin­gventa
Skład: Cy­prian Za­drożny
Pro­jekt okładki: Mo­nika No­wicka
Ilu­stra­cja wy­ko­rzy­stana na okładce: Mi­la­_ls/Shut­ter­stock.com
© Co­py­ri­ght for text by Anna Pu­row­ska, 2023 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2023 All ri­ghts re­se­rved
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub frag­men­tów książki moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-82995-45-9
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@zie­lo­na­sowa.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Z de­dy­ka­cją

– Mamo, też się uczy­łaś w przed­szkolu o nut­kach?

– Ja się na­wet uczy­łam w szkole... mu­zycz­nej.

– Nooo, to robi wra­że­nie!

Dla mo­jego syna, Bar­to­sza,pię­cio­latka, który wciąż mnie za­ska­kuje.

...li­ghts go down

In the mo­ment we’re lost and fo­und

I just wanna be by your side

If these wings co­uld fly...

Ryan Ted­der, Birdy; Wings

Deszcz bębni o duże okna, po­mię­dzy ka­mie­ni­cami hula silny wiatr, jest ciemno, je­dy­nie świa­tło la­tarń kła­dzie się na mo­krym, błysz­czą­cym bruku. Przez wro­cław­ski Ry­nek prze­bie­gają lu­dzie schro­nieni pod pa­ra­so­lami. Za­ta­piam się w mięk­kie po­duszki i wdy­cham aro­mat her­baty z im­bi­rem. Upi­jam łyk, roz­cho­dzi się we mnie cie­pło słod­kiego na­poju i ani my­ślę ru­szać się stąd przez naj­bliż­sze go­dziny. Już mam brać do ręki kom­pu­ter, lecz mój wzrok przy­cią­gają dwie po­sta­cie sza­mo­czące się tuż przy drzwiach ka­wiarni. Nie sły­szę ich, ale są tak bli­sko, że z ru­chu ich warg od­czy­tuję pa­da­jące z ust prze­kleń­stwa. Po bliż­szym przyj­rze­niu się oce­niam, że są to ko­bieta i męż­czy­zna. On wy­gląda na sil­nego, mimo upo­je­nia, ona na po­zba­wioną mocy. Są co­raz bli­żej okna, do któ­rego je­stem pra­wie przy­kle­jona, więc od­ru­chowo od­su­wam się i wstaję, nie prze­staję ich jed­nak ob­ser­wo­wać. Męż­czy­zna jest co­raz bar­dziej agre­sywny.

Dys­kret­nie daję znać sio­strze, by do mnie po­de­szła. Kiwa głową, za­nosi tacę z kawą i cia­stem do sto­lika, uśmie­cha się do klien­tów, a póź­niej ru­sza w moim kie­runku. Nie mó­wię nic, tylko wska­zuję jej, co się dzieje. Zuza przy­gląda się szar­pa­ni­nie przez przy­mru­żone oczy, po czym przy­sła­nia twarz dłońmi.

– Nie ru­szaj się stąd, za­raz wra­cam. – Nie ba­cząc na po­godę, otwiera drzwi i wy­biega.

Chyba osza­lała, je­śli my­śli, że ją z tym zo­sta­wię. Na­ci­skam klamkę i wy­cho­dzę na ze­wnątrz. Od razu ata­kują mnie zimne kro­ple, a wiatr oplata mi szyję. Mimo wszystko czuję na so­bie i wo­kół sie­bie go­rąco. Zuza jest o wiele bli­żej kłó­cą­cej się pary, ale nic nie mówi. W końcu z jej gar­dła wy­do­bywa się prze­raź­liwy krzyk, a ja za­mie­ram. Ni­gdy nie sły­sza­łam, żeby po­wie­działa choć słowo tak gło­śno.

– Do­rota!!! – Wi­dać, że używa do tego wszyst­kich sił, bo po chwili trudno zła­pać jej swo­bodny od­dech.

Męż­czy­zna mo­men­tal­nie wy­pusz­cza ko­bietę z sil­nego uści­sku i ucieka, a ona wpa­truje się w nas ślepo, za­ta­cza się i upada. Moja sio­stra po­maga jej wstać, a ja otwie­ram drzwi. Znają się? Ja­kim cu­dem Zuza wie, jak ta ko­bieta ma na imię? Z mo­krych wło­sów Do­roty na pod­łogę spły­wają strugi desz­czu. Jej wzrok po­zba­wiony jest kon­taktu z rze­czy­wi­sto­ścią, twarz szara. Ta twarz! Wy­gląda ja­koś zna­jomo.

– Do­ris, co ty wy­pra­wiasz? – mówi ła­god­nie, ale sta­now­czo Zuza. – Po­daj mi te­le­fon – zwraca się do mnie i wy­ciąga dłoń w moim kie­runku. Bie­gnę na za­ple­cze, prze­trze­puję jej to­rebkę i pę­dem wra­cam do niej.

Do­ris wpa­truje się we mnie uważ­nie, jakby i ona mnie roz­po­zna­wała. Nie mogę utrzy­my­wać z nią kon­taktu wzro­ko­wego. Prze­raża mnie jej wy­gląd, od­rzu­cają po­szar­pane ubra­nia i odór al­ko­holu.

– Ola bę­dzie za chwilę, za­stąpi mnie. – Zuza jest prze­jęta, wi­dzę, jak drży jej dłoń, kiedy chowa te­le­fon do kie­szeni spodni. – Przy­nieś mocną kawę i cro­is­santa.

Ro­bię wszystko, o co mnie prosi. Czuję się jak na­krę­cona. Ko­bieta do­słow­nie po­chła­nia je­dze­nie i wlewa w sie­bie całą za­war­tość fi­li­żanki. Do­ris. Do­ris? Kiedy do­ciera do mnie, kim jest ta od­py­cha­jąca po­stać, zu­peł­nie nie po­tra­fię po­łą­czyć jej wi­ze­runku z ob­ra­zem, który mam w pa­mięci. Gdy przy­cho­dzi druga pra­cow­nica ka­wiarni, moja sio­stra prosi ją je­dy­nie, by o nic nie py­tała.

– Zuza, to jest ta Do­rota? Ta, z którą...? – mó­wię dys­kret­nie, ale ona kła­dzie pa­lec na usta.

Całą drogę do domu mil­czymy. Do­ris co ja­kiś czas ły­pie na mnie krzy­wym spoj­rze­niem, lecz udaję, że tego nie za­uwa­żam. W miesz­ka­niu Zuza prosi ją od razu, by się wy­ką­pała, daje jej ręcz­nik i swoje ubra­nia.

Ko­bieta znika za drzwiami ła­zienki, po chwili do­biega mnie szum, co zna­czy, że od­krę­ciła wodę.

– Zuza. – Do­piero te­raz czuję, że za­czy­nam drżeć, jak­bym wcze­śniej była za­mro­żona, jak­bym nie mo­gła wy­ra­zić swo­ich emo­cji.

Sio­stra siada obok mnie i mocno mnie przy­tula.

– Nie wszyst­kim udało się tak jak nam – szep­cze i od­wraca się, jakby w oba­wie, że Do­rota ją usły­szy.

– Nic się nam nie udało, to twoja za­sługa – pre­cy­zuję.

Zuza ma­cha ręką i ucina te­mat.

– Chcesz, żeby tu spała? Bo ja na samą myśl o tym mam dresz­cze.

– Ona po­trze­buje po­mocy, prze­cież nie jest dla nas obcą osobą.

– Dla mnie jest. A to­bie była bli­ska dawna Do­ris, która oba­wiam się, już nie ist­nieje. Bła­gam, po­wiedz, że nic nas z nią nie łą­czy. Po­wiedz to!

Zuza za­sła­nia usta. Wstaje i za­czyna ner­wowo cho­dzić po po­koju.

– Nie łą­czy, to prze­szłość. Cho­lera, ta de­cy­zja to był im­puls. Zo­ba­czy­łam ją i nie po­tra­fi­łam ina­czej. – Pa­trzy w kie­runku ła­zienki.

Kiedy Do­ris przy­cho­dzi do nas w czy­stych ubra­niach i z wło­sami mo­krymi po ką­pieli, a nie w brud­nych i prze­mo­czo­nych desz­czem, o wiele bar­dziej przy­po­mina dziew­czynę, którą za­pa­mię­ta­łam.

– Siema, młoda. – Po­kle­puje mnie po ko­la­nie. – Czas działa na twoją ko­rzyść, cał­kiem ładna z cie­bie pan­nica. – Za­czyna się śmiać z wła­snych słów. Szkoda, że nie mogę tego sa­mego po­wie­dzieć o niej. Do­ris pod­cho­dzi do re­gału z książ­kami. – No, no, kto tu jest ta­kim mo­lem książ­ko­wym? Pew­nie ty! – Wska­zuje na mnie. – Jezu Chry­ste, same ro­manse! Już po ty­tu­łach wi­dzę! Masz chło­paka? – Pusz­cza do mnie oko. – Nie czy­taj tych bzde­tów, wi­dzia­łaś dziś na wła­sne oczy, co zna­czy mi­łość! Mój Zby­nio pięć lat temu ku­pił kłódkę, wy­gra­we­ro­wał na niej na­sze ini­cjały, za­brał mnie na Ostrów Tum­ski. Przy­pię­li­śmy ją do słyn­nego mo­stu. – Przy­myka oczy i kręci głową, jakby nie wie­rzyła we wła­sne słowa. – Most Za­ko­cha­nych... chyba tak się o nim mówi. A klu­czyk wrzu­ci­li­śmy do rzeki. Dzięki temu mie­li­śmy żyć długo i szczę­śli­wie. – Śmieje się gło­śno, uka­zu­jąc znisz­czone zęby. – Je­steś zbyt na­iwna, wi­dzę to w two­ich oczach!

Już mam jej coś od­py­sko­wać, ale Zuza wkra­cza do ak­cji:

– Zro­bię ko­la­cję. Chodź, Do­ris, po­mo­żesz mi.

– Skąd ma­cie ta­kie miesz­kanko? – pyta moją sio­strę, idąc za nią do kuchni.

– Pra­cuję – od­po­wiada jej krótko i do­bit­nie Zuza. – Od wielu lat.

ERYK

Ga­bi­net dy­rek­torki to nie jest naj­lep­sze miej­sce na spę­dze­nie dłu­giej prze­rwy. W po­miesz­cze­niu unosi się za­pach drew­nia­nych me­bli i skó­rza­nej ka­napy sto­ją­cej pod ścianą. Jest duszno, mam wra­że­nie, że po­wie­trze, które w so­bie ku­mu­luję, za chwilę roz­sa­dzi mnie od środka. Naj­chęt­niej otwo­rzył­bym okno i wpu­ścił­bym tu tro­chę świe­żo­ści.

– Eryku, za­pewne wiesz, dla­czego cię we­zwa­łam. – Ko­bieta ściąga oku­lary i przy­gląda mi się uważ­nie.

– Nie – od­po­wia­dam pew­nie.

Dyrka gło­śno wzdy­cha. Składa ręce ni­czym do mo­dli­twy i wpa­truje się we mnie, jakby chciała od­czy­tać prawdę z mo­ich oczu.

– Spóź­nie­nia, opusz­cza­nie pierw­szych lek­cji. – Zerka w mo­ni­tor. – Zda­rza ci się to co­raz czę­ściej. Nasz an­gli­sta, pro­fe­sor Beck, wi­dział, jak o ósmej pięt­na­ście naj­spo­koj­niej w świe­cie sie­dzisz na ko­ry­ta­rzu, przy sto­liku, z dłu­go­pi­sem w ręku i coś no­tu­jesz, w cza­sie gdy po­wi­nie­neś już być na lek­cji. Dla­czego? – Jej wzrok jest pe­łen... zro­zu­mie­nia? Nie wiem, jak to na­zwać, ale pewne jest jedno: dyrka nie ema­nuje zło­ścią. Nie jest wku­rzona.

– Tak, by­łem wtedy spóź­niony. – Czuję, że nie obę­dzie się bez mo­jego spro­sto­wa­nia. – Aku­rat w gło­wie po­ja­wiła mi się me­lo­dia, chcia­łem za­pi­sać cho­ciaż wska­zówki, żeby póź­niej do niej po­wró­cić. Mi­nutę po by­łem już w kla­sie.

– Eryku... to o szes­na­ście mi­nut za późno. – Gło­śno wzdy­cha. – Za­nim we­zwa­łam cię na roz­mowę, prze­ana­li­zo­wa­łam dzien­nik.

Rze­czy­wi­ście, nie prze­my­śla­łem tego, pew­nie po­wi­nie­nem pę­dzić na za­ję­cia. Po pro­stu to był mo­ment, jedna chwila, brzmie­nie w gło­wie, które mo­głoby już ni­gdy nie wró­cić.

– Wiesz, co naj­bar­dziej za­sko­czyło pro­fe­sora Becka?

– Nie mam po­ję­cia. – Roz­kła­dam ręce i ro­bię skru­szoną minę.

– Na­wet po­wieka ci nie drgnęła. Spoj­rza­łeś na na­uczy­ciela i tak po pro­stu po­wie­dzia­łeś „dzień do­bry”.

– Tak się robi, kiedy spo­tyka się na­uczy­ciela albo ko­goś zna­jo­mego.

Dy­rek­torka składa usta w dzió­bek i gło­śno wy­pusz­cza po­wie­trze. Po­woli traci cier­pli­wość.

– Za­sta­na­wiam się nad po­wia­do­mie­niem two­ich ro­dzi­ców.

Tym mnie roz­ba­wia.

– Je­śli tylko znajdą czas, może za ja­kiś mie­siąc, wpadną na chwilę. – Od­wra­cam wzrok w kie­runku okna. Czuję, jak za­czy­nają mi drgać mię­śnie żu­chwy. Wolę, żeby dy­rek­torka tego nie za­uwa­żyła. Jest zbyt prze­ni­kliwa i mą­dra.

– Mam dla cie­bie pro­po­zy­cję. – Nie spo­glą­dam na nią, ale w jej gło­sie sły­szę cie­plej­szą nutę. – Wiem, że grasz w ze­spole z kil­koma chło­pa­kami ze szkoły. Wiem też, jak duże zna­cze­nie ma dla cie­bie mu­zyka.

O nie! Za­ka­zać mi nie może. To mój ze­spół, moje skrzy­dła! Moje speł­nie­nie i moja je­dyna, naj­lep­sza droga! Czuję, że szczęka drży mi co­raz bar­dziej. Zer­kam na ko­bietę, jej spoj­rze­nie po­zo­staje nie­wzru­sze­nie spo­kojne.

– Sły­sza­łeś o Gwiazd­ko­wym Prze­glą­dzie Mu­zycz­nych Ta­len­tów Ra­dia Wro­cław?

– Chyba każdy mu­zyk z Dol­nego Ślą­ska sły­szał. – Za­my­ślam się i już wi­dzę tę scenę, tłum na wi­downi.

– To ważne mu­zyczne wy­da­rze­nie. Chcia­ła­bym, abyś wy­stą­pił ze swoim ze­spo­łem. Na­zy­wa­cie się Wings, tak?

– Nie ro­zu­miem... – Wal­czą we mnie dwie siły. Jedna wy­wo­łuje uśmiech, druga każe mi szu­kać pod­stępu i ha­czyka.

Od­kąd to w sza­no­wa­nym li­ceum za prze­wi­nie­nia wrę­cza się na­grody?

– Jest jed­nak wa­ru­nek.

No tak, tak, pew­nie wy­sprzą­ta­nie wszyst­kich klas lub inne czyny spo­łeczne za spóź­nie­nia.

– Mu­si­cie mieć wła­sną pio­senkę.

– Tylko tyle? – Wle­piam w nią zdu­mione spoj­rze­nie i po raz pierw­szy pod­czas tej roz­mowy czuję, że na­prawdę po­ru­szają mnie słowa dy­rek­torki.

– A na­pi­sa­nie pio­senki to taka pro­sta sprawa? – Przy­gląda mi się ba­daw­czo.

– Ale nie musi być... gwiazd­kowa? – Uj­muję wy­raz pal­cami w cu­dzy­słów.

– Nie.

– Pani we­zwała mnie, żeby po­roz­ma­wiać o...

– Do po­nie­działku daj znać, czy was zgło­sić. – Na­kłada oku­lary i przy­ciąga wzro­kiem moje spoj­rze­nie. – I co naj­waż­niej­sze, ko­niec ze spóź­nie­niami.

* * *

Wy­cho­dzę z ga­bi­netu i sły­szę gło­śny, prze­szy­wa­jący dzwo­nek tuż nad głową. Za­rzu­cam ple­cak na ra­mię i wbi­jam się w tłum. W gło­wie wciąż mam jej słowa: gwiazd­kowy prze­gląd, wła­sna pio­senka, ko­niec ze spóź­nie­niami. Wbie­gam na schody, przy­bi­jam piątkę kum­plowi i lecę da­lej, choć nie tego stanu spo­dzie­wa­łem się po wi­zy­cie w ga­bi­ne­cie Mał­go­rzaty Le­śniań­skiej.

Do­sko­nale pa­mię­tam ten mo­ment, wła­śnie mi­jam sto­lik, przy któ­rym za­pi­sy­wa­łem brzmiącą mi w gło­wie me­lo­dię. W cza­sie lek­cji pa­no­wała tu ide­alna ci­sza... taka, jaką lu­bię naj­bar­dziej. Taka, w któ­rej naj­le­piej mi się my­śli.

Dla­czego dyrka jesz­cze nie we­zwała ro­dzi­ców? Dla­czego mimo spóź­nień chce mnie wy­słać na prze­gląd? Czyżby moje wy­niki w na­uce były wy­star­cza­jąco do­bre? Pewny je­stem tylko jed­nego: po raz pierw­szy, od­kąd je­stem w tej szkole, wręcz frunę do pra­cowni che­micz­nej znaj­du­ją­cej się na trze­cim pię­trze.

Do­pa­dam do drzwi jako je­den z ostat­nich, ką­tem oka za­uwa­żam Maksa wcho­dzą­cego do sali na­prze­ciwko.

– Maks!

Chło­pak roz­gląda się zdez­o­rien­to­wany. W końcu mnie za­uważa.

– Nie te­raz, za­raz mam spraw­dzian z ca­łego pół­ro­cza. – Wy­gląda na me­ga­zmę­czo­nego.

– Dzi­siaj na pró­bie! Pad­nie­cie, jak wam po­wiem! – Zzia­jany strze­lam do niego uśmie­chem i za­my­kam za sobą drzwi.

* * *

KAJA

Po raz pierw­szy od spo­tka­nia z Do­ris de­cy­duję się usiąść w swoim ulu­bio­nym miej­scu, po kilku ty­go­dniach prze­rwy. Wraz z jej wi­zytą ożyły wspo­mnie­nia. Ni­gdy nie chcia­łam wra­cać w te re­jony, w które za­pę­dziło mnie jedno, krót­kie spo­tka­nie. Prze­cze­ka­łam je­sień, ale nie mogę prze­pu­ścić wi­doku na jar­mark bo­żo­na­ro­dze­niowy.

Po­woli sia­dam na mięk­kiej po­duszce, jak­bym spraw­dzała, czy jest czy­sta. Czy przy­pad­kiem nie po­zo­stał na niej ża­den ślad po tam­tym dniu. Upew­niam się, że wszystko jest tak, jak było, i tak, jak lu­bię. Wy­godne opar­cie, ku­bek z cie­płą her­batą na sto­liku, otwarty lap­top, zwi­sa­jące z su­fitu po­zła­cane pa­pie­rowe gwiazdy, które po­ru­szają się i mie­nią pod wpły­wem cie­pła, Zuza krzą­ta­jąca się za ba­rem i, co naj­waż­niej­sze, wi­dok za oknem. Uwiel­biam ob­ser­wo­wać prze­chod­niów. Nie­któ­rzy gnają po nie­rów­nym bruku, jakby byli spóź­nieni na ważne spo­tka­nie, inni po­dzi­wiają ka­mie­nice oka­la­jące wro­cław­ski Ry­nek. Są wśród nich ra­do­śni, z bły­skiem i na­dzieją w oczach, oraz za­my­śleni lub po­grą­żeni w smutku. Są dzieci ucie­ka­jące ro­dzi­com oraz te po­słuszne. Są męż­czyźni i ko­biety, chłopcy i dziew­czyny, któ­rzy cho­dzą w po­je­dynkę, grup­kami albo... w pa­rach. Ci ostatni są dla mnie naj­bar­dziej za­gad­kowi.

Dys­kret­nie ob­ser­wuję chło­paka, który prze­pusz­cza w drzwiach dziew­czynę, uśmie­cha się do niej. Ona roz­gląda się i wy­biera sto­lik. Sia­dają koło mnie. Chło­pak po­maga jej zdjąć płaszcz.

– Twoja ulu­biona kawa? – pyta, a ona po­ta­kuje.

– I cia­sto, wi­dzę, że jest. – Ca­łuje go w po­li­czek.

Chło­pak pod­cho­dzi do Zuzy, ale co ja­kiś czas zerka na dziew­czynę. Pa­trzy na nią tak, jakby była je­dyną osobą w tej ka­wiarni. Lo­kal jest mały, lecz wy­daje mi się, że to nie ma zna­cze­nia. Na­wet w tłu­mie on wi­działby tylko jedną osobę.

Cie­kawe, jak długo się znają i czy to uczu­cie, które te­raz ich uskrzy­dla, kie­dyś prze­mi­nie. Od razu przy­po­mina mi się Do­ris, jej fa­cet i ich pa­skudna hi­sto­ria. Z tego, co mó­wiła, na­wet oni wrzu­cili klu­czyk do Odry, a kłódkę za­wie­sili na mo­ście.

Mi­łość. Znam ją je­dy­nie z ksią­żek, fil­mów i pio­se­nek. Znam na tyle, na ile zdo­łano mi o niej opo­wie­dzieć. Jest jak ta­jem­nica owiana ko­lo­ro­wym dy­mem, strze­żona przez tych, któ­rzy jej do­świad­czyli.

Kładę na ko­la­nach lap­topa i sły­szę nad sobą zna­jomy głos:

– Lek­cje od­ro­bione? – Zuza wpa­truje się we mnie z za­ło­żo­nymi rę­kami.

– Wszyst­kie.

– Mo­żesz już iść do domu.

– Za­cze­kam na cie­bie. – Włą­czam kom­pu­ter.

– Jest pią­tek, do tego za­czął się jar­mark. Bę­dzie dziś spory ruch, a ja nie chcę, że­byś się nu­dziła – mówi z ża­lem.

– Mam za­miar na­pi­sać opo­wia­da­nie... w ta­kiej au­rze. – Wska­zuję wi­dok za oknem.

– Niech zgadnę. – Za­baw­nie marsz­czy brwi. – Wła­śnie zo­sta­łaś świad­kiem ko­lej­nej sza­le­nie in­spi­ru­ją­cej sy­tu­acji?

– Nie mu­sisz być taka iro­niczna.

– Mar­twię się o cie­bie i o to twoje... zbie­ra­nie hi­sto­rii.

– Nie mu­sisz. Mam pra­wie sie­dem­na­ście lat, je­stem zdrowa, do­sta­łam sty­pen­dium na­ukowe.

– Wiem, wiem... – Przy­siada obok, jakby chciała mnie po­cie­szyć. – Po pro­stu je­stem je­dy­nym...

– Praw­nym opie­ku­nem. W po­rządku, Zuza. Je­steś naj­lep­szą mamą i ide­al­nym tatą w jed­nym.

– Na­prawdę? – Pa­trzy na mnie nie­pew­nie. – Ucie­kasz w książki, w filmy, w mu­zykę i w to... pi­sa­nie. Ob­ser­wu­jesz świat z da­leka, przez szybę. Zaj­mu­jesz się cu­dzymi hi­sto­riami. – Ści­sza głos, bo do­sko­nale wie, że ob­ser­wo­wa­łam parę przy sto­liku obok. – Choć tak na­prawdę nic o nich nie wiesz.

– A póź­niej na ich pod­sta­wie two­rzę wła­sne. I nie ucie­kam, ja to uwiel­biam. – Po­sy­łam jej ca­łusa. – Mogę ci po­móc, wiesz, że za­wsze chęt­nie przy­go­tuję kawę, prze­trę sto­liki.

– Nie ma mowy. To ja mam ci za­pew­nić opiekę i o cie­bie za­dbać. Twoim za­da­niem jest po pro­stu się uczyć.

Na szczę­ście do ka­wiarni wcho­dzą klienci, więc sio­stra daje mi spo­kój, a ja mogę wró­cić do kon­tem­plo­wa­nia wy­jąt­ko­wego wi­doku. Tylko przez je­den mie­siąc w roku jest tu tak ba­jecz­nie. Za­pada zmierzch, drew­niane chatki roz­bły­skują cie­płym świa­tłem lam­pek. Co­raz wię­cej lu­dzi za­gląda na sto­iska ofe­ru­jące pro­dukty spo­żyw­cze, rze­mieśl­ni­cze, odzie­żowe... wszystko, czego tylko du­sza za­pra­gnie. Spa­ce­rują, piją grzane wino albo go­rącą cze­ko­ladę, za­ja­dają osypki z żu­ra­winą. I choć jest pierw­szy grud­nia, a za­miast śniegu o szybę ude­rzają kro­ple desz­czu, ani tro­chę mi to nie prze­szka­dza. To je­den z mo­ich ulu­bio­nych od­gło­sów, który mnie wy­ci­sza i po­maga mi się sku­pić.

Tuż nade mną Mi­chael Bu­blé cza­ruje swoim gło­sem w pio­sence Win­ter Won­der­land, Zuza uwija się przy ba­rze. Chcia­ła­bym jej po­móc, ale za­wsze upiera się, że nie mogę pra­co­wać, że wzięła na sie­bie od­po­wie­dzial­ność, że sąd ją nad­zo­ruje, że... Sio­stra sta­wia przede mną ta­lerz z szar­lotką, a ja czuję za­pach cy­na­monu.

Uwiel­biam to miej­sce, za to nie lu­bię być sama w domu.

Po la­tach miesz­ka­nia w jed­nym wiel­kim cha­osie, wśród krzy­ków i dra­ma­tów, nie po­tra­fię wy­sie­dzieć w zu­peł­nej ci­szy.

* * *

ERYK

– Ci­szej, bo osza­leję! Nie mów­cie wszy­scy na­raz! – W cia­snej, piw­nicz­nej sali po chwili za­mie­sza­nia za­pada mil­cze­nie. – No! W końcu sły­szę wła­sne my­śli.

– Ty nie bądź jak Bo­ro­wik na bio­lo­gii – par­ska Maks, a reszta chło­pa­ków za­czyna mu wtó­ro­wać.

– Mu­szę wie­dzieć jedno. Albo wam się ten po­mysł po­doba, albo nie. Chcę, żeby to było ja­sne, je­śli wej­dziemy w ten pro­jekt, pio­senka sama się nie na­pi­sze.

– Eryk, cho­dzi­łeś tro­chę do szkoły mu­zycz­nej, to­bie chyba naj­bli­żej do na­pi­sa­nia pio­senki, my je­ste­śmy bandą sa­mo­uków. – Maks się marsz­czy.

– Nie umniej­szaj mi, stary! – od­zywa się Da­wid zza per­ku­sji. – Nie czuję się gor­szy od Eryka, żeby nie było.

– Do­bra, po­wiem wam, że na­pi­sać co­kol­wiek to każdy z nas by pew­nie po­tra­fił. – Chwy­tam się pod boki i mie­rzę wzro­kiem zdez­o­rien­to­wane miny swo­ich kum­pli. – Ale to ważny prze­gląd. Je­śli mamy wy­stą­pić, to z czymś...

– Moc­nym! – Maks za­ci­ska pięść.

– Tak, to na pewno, ale utwór musi być przede wszyst­kim na po­zio­mie.

– Ej! Od­kąd dyrka zło­żyła ci tę pro­po­zy­cję, pa­no­szysz się jakby bar­dziej niż my. – Per­ku­si­sta znów się bu­rzy.

– Hej! Oprzy­tom­niej! Je­ste­śmy Wings! Jedna ekipa, je­den za wszyst­kich! We­zwała mnie sa­mego, bo wie­działa, że naj­pierw mu­simy się po­ro­zu­mieć, pod­jąć de­cy­zję. – Prze­ły­kam ślinę i przy­po­mi­nam so­bie roz­mowę o spóź­nie­niach.

– Ja tam de­cy­zję pod­ją­łem, na prze­gląd chęt­nie pójdę, tylko pio­senki nie na­pi­szę, mó­wię to szcze­rze, dzię­kuję – w końcu za­biera głos Ja­siek, nasz wiecz­nie mil­czący kla­wi­szo­wiec.

Per­ku­si­sta po­stu­kuje w pod­łogę, jakby już pró­bo­wał coś zmaj­stro­wać.

– My­ślę, że to dla nas szansa. Mo­gli­by­śmy się po­ka­zać... może to sprawi, że bę­dziemy grać wię­cej kon­cer­tów... – Maks za­czyna bu­jać w ob­ło­kach.

– Chyba ja­kie­kol­wiek kon­certy, chcia­łeś po­wie­dzieć – za­uważa cel­nie Da­wid.

– Otóż to – wtrą­cam, żeby mię­dzy Mak­sem a Da­wi­dem nie do­szło do nie­po­trzeb­nej wy­miany zdań, która za­wsze koń­czy się wielką dramą. – Chło­paki, w końcu sły­szę głos roz­sądku. I wie­cie co? Ja też tak czuję. Za­leży mi na tym ze­spole. Gramy co­very od dwóch lat, ale mu­szę wam przy­znać, że...

– Masz nas już dość? – pyta Ja­siek nie­śmiało.

– Nie, wcale nie! Po pro­stu... pró­bo­wa­łem już coś pi­sać...

– Stary! To po co mą­cisz? – Maks chwyta się za głowę. – Da­waj ten ka­wa­łek, mów, ja­kie akordy, i le­cimy!

– Akordy to ja wam po­dam, chło­paki, na­wet ja­kąś tam li­nię me­lo­dyczną już sły­szę, tek­stem jed­nak niech się zaj­mie któ­ryś z was, bo wszystko, co przy­cho­dzi mi do głowy, jest po pro­stu słabe.

* * *

Przez ko­lejną go­dzinę pró­bu­jemy się zgrać w no­wym utwo­rze. To jak stą­pa­nie po roz­grza­nych ka­mie­niach. Po tłu­czo­nym szkle! Kiedy zna się utwór, ła­twiej grać, bo sły­szy się go w so­bie i je­dy­nie od­twa­rza, ale te­raz każdy z chło­pa­ków jest nie­pewny. Biorę bas od Maksa i po­ka­zuję mu, na czym do­kład­nie mi za­leży. Póź­niej pod­cho­dzę do per­ku­si­sty. Jemu naj­go­rzej prze­ka­zy­wać in­for­ma­cje, ale mimo wszystko pró­buję to zro­bić tak, aby nie czuł się po­uczany.

– Może ja­kaś prze­rwa? – wy­rywa się zza ga­rów Da­wid.

– Może nie dziś. Po pro­stu dajmy z sie­bie wszystko, zróbmy ten ka­wa­łek naj­le­piej, jak po­tra­fimy, i albo opi­jamy to pi­wem i w to wcho­dzimy, albo...

– W to nie wcho­dzimy, ale i tak opi­jamy. – Przy­kla­skuje Maks.

* * *

Sam nie wiem, czy to, na co się po­ry­wamy, nie przy­spo­rzy nam je­dy­nie pro­ble­mów. Czy się nie ośmie­szymy? Wy­stęp pod­czas Gwiazd­ko­wego Prze­glądu Mu­zycz­nych Ta­len­tów na sce­nie Ra­dia Wro­cław to po­ważna sprawa. Utwór, który wy­gra, bę­dzie emi­to­wany przez roz­gło­śnię. Na samą myśl o tym prze­cho­dzą mnie dresz­cze. I są to bar­dzo przy­jemne dresz­cze, bo chyba każdy ga­ra­żowy czy piw­niczny mu­zyk ma­rzy o tym, by usły­szeć się na fa­lach od­bior­ni­ków.

Nie wiem, jak dyrka to zro­biła i dla­czego, ale spra­wiła, że po­czu­łem się do­ce­niony. Że po dwóch la­tach tłu­cze­nia co pią­tek do­brych roc­ko­wych ka­wał­ków coś może się w na­szym ży­ciu ru­szyć. Może się zmie­nić!

– Pro­szę, dla na­szego li­dera Eryka po­my­sło­wego... – Da­wid sta­wia przede mną ku­fel wy­peł­niony zło­ci­stym na­po­jem. – Tylko się nie upij ze szczę­ścia.

– Daj spo­kój, Da­wid, ka­wa­łek wy­cho­dzi na­prawdę do­brze, do­pra­cu­jemy go. – Do­siada się do nas Maks.

– Wła­ści­wie do świę­to­wa­nia to nam da­leko. – Uno­szę ku­fel i stu­kamy się ostroż­nie, żeby nie uro­nić ani kro­pli. Biorę do ust łyk gorz­kiego, chłod­nego na­poju. Bą­belki wi­rują mi w ustach.

– Daj nam chwilę. Wy­pi­jemy po jed­nym i zo­ba­czysz, że tekst się sam na­pi­sze. – Da­wid po­ciąga dwa spore hau­sty.

– Mie­siąc do osiem­nastki, da­cie wiarę? – Maks się za­my­śla.

– Nie, nie damy! – Da­wid wy­wraca oczami. – Może gło­śniej chwal się datą uro­dze­nia – sy­czy przez za­ci­śnięte zęby.

– Zo­ba­czysz! Pierw­szy skoń­czę osiem­nastkę i...

– Do­bra, chce­cie się w to ba­wić? Pro­szę bar­dzo. – Znów trzeba coś wy­my­ślić, żeby nie do­pu­ścić do roz­lewu krwi i... piwa! Ja­siek w ostat­niej chwili chwyta ku­fel, który Maks trąca łok­ciem.

Wy­cią­gam z ple­caka kartkę i dłu­go­pis. Kładę je na środku stołu. Za­pada ci­sza.

Przez ko­lejne pięć mi­nut po pro­stu wpa­tru­jemy się w biały ka­wa­łek pa­pieru. Wo­kół pa­nuje co­raz więk­szy har­mi­der, dla mnie są to nie­moż­liwe wa­runki do pracy, nie­za­leż­nie od tego, ile piwa wy­piję.

– Oj tam! – Maks przy­suwa do sie­bie kartkę i chwyta dłu­go­pis. Ob­raca nim, kre­śli kilka szlacz­ków i od­daje kartkę mnie. – Masz. To ty bę­dziesz śpie­wał, więc naj­le­piej wiesz o czym.

– Chciał­bym, żeby to było ta­kie pro­ste. – Na­wet nie za­mie­rzam te­raz się nad tym za­sta­na­wiać.

– Jaaa, ale z was mię­czaki. – Da­wid na­chyla się nad sto­łem i przej­muje kartkę. – O czym? No o czym ma być? Je­śli chcemy przy­cią­gnąć czarne cha­rak­tery tań­czące pogo pod sceną, to o ja­kiejś dra­mie, nie­na­wi­ści... a je­śli panny mają się do nas szcze­rzyć, to nie ma wyj­ścia, mi­łość, chło­paki, i tyle.

– Chyba le­piej, że­byś nie snuł wię­cej prze­my­śleń. – Maks od razu go sztor­cuje.

– Cho­lera, Da­wid ma ra­cję – przy­znaję.

– Ej, ale ty masz Dianę – wy­pala Ja­siek, który zwy­kle za­biera głos tylko wtedy, kiedy jest do tego we­zwany.

– To bez zna­cze­nia, bo kon­cert ma być gwiazd­kowy, i na bank przyj­dzie dużo dziew­czyn. Chło­paki, mu­simy się prze­móc... na­pi­sać coś o...

– O za­ko­cha­niu? – Maks par­ska.

– No weź, to nie jest gor­szy ro­dzaj pio­se­nek. Chyba każdy to prze­żył i wie, jak to jest.

Pa­trzę po chło­pa­kach. Ich miny wska­zują obo­jęt­ność.

– Kiedy cię wi­dzę, moje serce... – za­czyna Da­wid.

– No­tuj, od razu no­tuj! – po­pę­dza mnie Maks.

– Jest go­rące jak... – Da­wid przy­myka oczy i przy­gryza wargę.

– Jak kur­czak w pa­nierce – rzuca Maks i wszy­scy wy­bu­chamy śmie­chem.

– Je­śli z KFC, to przy­naj­mniej się nie po­pa­rzymy. – Da­wid się otrząsa, jakby chciał z sie­bie zrzu­cić od­po­wie­dzial­ność. – Mnie nie wy­szło, ale pro­szę... mo­że­cie pró­bo­wać.

W po­nie­dzia­łek mam dać od­po­wiedź. Oba­wiam się, że od­mó­wię, a tak bar­dzo chciał­bym wy­stą­pić... dla nas, dla Diany, żeby była ze mnie dumna. Dla dy­rek­torki, z po­dzię­ko­wa­niem za szansę. Dla ro­dzi­ców, gdyby tylko chcieli przyjść.

* * *
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki