Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Za dnia Rapperswil rozkwita kolorami róż, wieczorem różowymi barwami zachodów, a nocą granatem nieba, złotem gwiazd i ich odbiciem w jeziorze."
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 448
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Barbara Kaszubowska
Korekta
Robert Ratajczak
Projekt okładki, skład i łamanie
Natalia Jargieło
© Copyright by Anna Purowska
© Copyright by Wydawnictwo Vectra
Druk i oprawa
Opolgraf, Opole
Wydanie I
ISBN 978-83-68293-16-6
Wydawca
Wydawnictwo Vectra
Czerwionka-Leszczyny 2025
www.arw-vectra.pl
Z dedykacją...
Mój sześcioletni syn, po spotkaniu autorskim:
Mami, bardzo ładnie odpowiadałaś na pytania.
Skąd to wszystko wiedziałaś?
Bartusiu, od Ciebie uczę się najwięcej.
Dziękuję, że to ja mogę być Twoją mami.
Książkę dedykuję swojemu synowi, Bartusiowi,
oraz każdemu, kto w swoim sekretnym ogrodzie
hoduje drzewo życia, a wraz z nim nadzieję.
Sekret, droga Alicjo, polega na otaczaniu się ludźmi,
którzy sprawiają, że się uśmiechasz.
Tylko wtedy znajdziesz Krainę Czarów.
Lewis Carroll
Alicja obserwowała maślane ciastko, na którym w świetle światełek padających ze stojącej obok choinki mieniły się drobinki cukru. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że cukiernik posypał wypieki gwiezdnym pyłem, a to musiał być znak. Niebawem spotka ją coś magicznego! Zawsze doszukiwała się znaków, choćby wydawały się najbardziej absurdalne.
Zanurzyła łyżkę w bitej śmietanie, dumnie wieńczącej pękatą filiżankę, i już po chwili rozkoszowała się słodkim smakiem. Na mokrym asfalcie odbijał się poblask latarń, deszcz melodyjnie bębnił o ogromne szyby. Dziewczynka czuła, jak w jej sercu rozlewa się ciepło.
– Mam coś dla ciebie. – Babcia postawiła na stole metalową skrzyneczkę. Jej uśmiech był szeroki, a mrugnięcie zdradzało, że właśnie w życie dziewczynki wkracza wielka tajemnica. – Nie rezygnuj z marzeń, Alicjo.
– To ma być prezent dla dziecka? – wycedziła przez zaciśnięte zęby mama.
Na Alicji nie robiło to wrażenia.
Uchyliła wieczko, usłyszała pierwsze dźwięki i zadrżała. Zdecydowanym ruchem odsunęła filiżankę. Od teraz nawet największa porcja ulubionego deseru nie mogła konkurować z melancholijną melodią pozytywki, a kiedy spod klapy wyłoniła się baletnica, Alicja zapiszczała cicho i przysłoniła usta dłonią.
Kobiece głosy zdawały się rozpływać w powietrzu.
– To nie zabawka, jest zbyt wartościowa.
– Owszem, jest bezcenna, ale to ja decyduję, komu ją przekazać. Ala zrobi z nią, co będzie chciała.
Słowa wypowiedziane przez babcię zgrywały się z cichą melodią i z kroplami deszczu, a wszystkie te dźwięki razem brzmiały dla Alicji niczym bajki z najodleglejszych zakątków świata.
Nie zrezygnuję, nigdy! – postanowiła.
– Chciałabym się rozwijać, uczyć nowych rzeczy. Jestem otwarta na różnorodne obowiązki. Mimo że jestem dorosła, często czytam i oglądam bajki. Są dla mnie jak światło w pochmurny dzień, dzięki nim wierzę w spełnienie marzeń.
O czym ona mówi?! Mam nadzieję, że nie wywróciłam oczami, nie ułożyłam ust w ironiczny uśmieszek, nie uniosłam brwi w wyrazie niezadowolenia. Gryzę się w język, by nie skomentować jej słów. Ubrała się naprawdę z klasą, mówiła sensownie i z ogromną kulturą, a to na rozmowach kwalifikacyjnych wcale nie jest oczywiste. Widziałam już kandydatów w T-shirtach, adidasach, i to białych, w dresach, w koszulach wymiętych tak, jakby zostały wyjęte prosto z kosza na brudne ubrania! Widziałam przeżuwających gumy, ostentacyjnie osuwających się na fotelu, dziewczyny w mini, która niemal niczego nie zasłaniała.
Dlaczego powiedziała to ostatnie zdanie?
Zerkam do pliku z oczekującymi CV. Może ktoś inny się jednak znajdzie…
– Mój synek też je uwielbia, często oglądamy razem.
Synek. Kolejna rysa na wizerunku kandydatki, która sprawiała wrażenie idealnej.
– Bardzo dziękuję za spotkanie. – Wstaję, zdecydowanie wyciągam rękę i patrzę bez emocji. Nie silę się ani na uśmiech, ani na współczujący wyraz twarzy. Wiem, że w moim zespole nie ma szans. Dłoń dziewczyny jest chłodna i wilgotna, jej oczy połyskują. Czyżby zbierały się w nich łzy? Pewnie to przez sztuczne oświetlenie, niektórzy tak na nie reagują.
– W przypadku pozytywnej decyzji odezwiemy się do pani. – Siadam i wlepiam wzrok w monitor. Słyszę już tylko głos stukających obcasów. Kątem oka zerkam na jej buty. Szpilki, skromne, granatowe, nawet wysokość idealna do pracy.
Zamykam dokument z jej danymi i przechodzę do kolejnego.
Od pracy odrywam się dopiero, gdy pani Stefania zagląda do gabinetu. Za oknami jest już szaro, a mój brzuch niczym na zawołanie wydaje błagalne odgłosy. Daję kobiecie znać, by weszła, a spod biurka wysuwam wielką papierową torbę.
– Dla Jowity. – Ściągam z wieszaka beżowy, zamszowy płaszcz, nakładam go i przewiązuję w pasie. W lustrze zauważam, że kilka kosmyków włosów sterczy mi nad idealnie ułożoną fryzurą, więc je wygładzam.
– Pani Alicjo, przecież to są nowe rzeczy, z metkami! Pani by je mogła sprzedać – usiłuje protestować pani Stefania.
Słyszę wzruszenie w jej głosie i mimowolnie się wzdry gam.
– Mam nadzieję, że się jej spodobają. – Maluję usta bordową szminką i wychodzę.
Open space zupełnie pusty, cichy, o wiele bardziej lubię go teraz niż w ciągu dnia, gdy pełen jest rozmów, wybuchów niekontrolowanego śmiechu, gdy muszę odpowiadać na dziesiątki pytań. Dyskretnie zerkam, czy na biurkach nie zostały śmieci, worki, torebki po lunchu, papierki po batonach, cukierkach, butelki po napojach. Z uznaniem stwierdzam, że moi podopieczni się pilnują. „Przecież przyjdzie Stefa” – powiedział kiedyś jeden z cwaniaków. Długo tu nie popracował.
W windzie światło jest tak ostre, że zauważam jeszcze więcej włosów, które sterczą, więc znów je wygładzam, poprawiam też przekręcony pasek płaszcza. Drzwi otwierają się na poziomie minus jeden, nogi owiewa mi chłodne powietrze, więc szybko przemykam do samochodu. Parking niemal pusty – taki zastaję rano i taki opuszczam wieczorami.
Zza szyb dostrzegam ciepłe światła restauracji. Lubię ją za ogromne okna, wystrój nowoczesny, surowy, a jednak dodatkami wpasowujący się w azjatyckie klimaty: mnóstwo zielonych roślin i nisko zawieszonych lamp przypominających lampiony. Chłopak stojący za barem od razu mnie rozpoznaje. Witam się z nim szybko i zamawiam bowl z łososiem i awokado.
– Bez sezamu? – pyta z pewnością w głosie.
– Tak.
– Do tego mango lassi bez lodu? – upewnia się i wpisuje w system wręcz mechanicznie.
– Dokładnie.
– Może pani usiądzie?
Rozglądam się po sali. Niemal wszystkie stoliki zajęte. Para trzymająca się za ręce, grupa znajomych, starsza pani z młodym chłopakiem, synem lub wnukiem. Tych w głębi nie jestem w stanie dostrzec. Na pierwszym planie zarysowuje mi się jeszcze on… Sam, jakby chciał potwierdzić wyjątek od reguły. Od mojej reguły. Przygląda mi się, więc odwracam wzrok.
– Zapłacę kartą.
Chłopak wpisuje cenę i podaje mi terminal. Kiedy odchodzi, by przekazać zamówienie, do słoiczka z napisem „Na wakacje” wrzucam banknot.
Rozgarnięty, szybki – właśnie takich ludzi mi potrzeba. Wie, gdzie mnie szukać, więc bez słowa się odwracam. W mgnieniu oka przewija się przede mną męska, wpatrzona we mnie twarz. Biorę głęboki wdech i idę w kierunku drzwi, jakby nic się nie wydarzyło, jakbym niczego nie zauważyła.
Zaczyna padać, na szyję spadają mi chłodne krople, szybko wsiadam do samochodu. Trzęsą mi się ręce, więc włączam ogrzewanie. Przykładam dłonie do miejsca, z którego powinno zacząć płynąć ciepło, rozcieram palce i staram się oddychać miarowo, choć to wcale nie jest łatwe. Czyżby z powodu zimna? Fotel, choć ustawiony idealnie do moich potrzeb, staje się nagle niewygodny, trudno mi się w nim umościć. Opieram głowę, bo czuję napięcie w okolicy karku. Słyszę, jak na szybę spadają krople deszczu, a po ciele płyną kolejne dreszcze. Miał różową koszulę. Próbuję go skreślić niczym kandydatów, z którymi nie chcę pracować. Czuję, jak jego spojrzenie zbliża się do mnie i oplata. Odsuwam się więc na bezpieczną odległość. Cholera, i tak wciąż tu jest, pod zamkniętymi powiekami, jego obraz nie znika.
Zrywam się, gdy słyszę pukanie w szybę i ledwo przytomna szybko ją opuszczam.
– Dziękuję – mówi chłopak i podaje mi torbę, a w samochodzie rozchodzi się zapach ryby okraszonej limonką.
– To ja dziękuję. – Odstawiam swój obiad na siedzenie obok.
– Wiem, że to pani wrzuca pięćdziesiątki do skarbonki. – Uśmiecha się, życzy mi smacznego i ucieka przed deszczem.
Mam nadzieję, że będzie miał udane wakacje. Zasłużył na nie. Przekręcam kluczyk i choć uparcie ze sobą walczę, czuję, że chcę po raz ostatni spojrzeć za szybę. Mam wrażenie, jakby ktoś przyciągał mnie spojrzeniem i zmuszał do odwrócenia głowy. Zrobię to, ale tylko na chwilę, choć wcale nie chcę i wiem już, że może być dla mnie o jeden moment za dużo. Zawsze dotrzymuję danego sobie słowa. Wciąż tam jest. On i jego przedziwny, magnetyczny wzrok. On i jego koszula. Różowa – podkreślam w myślach i odjeżdżam.
Po kilku sekundach napięcie w karku staje się coraz bardziej uciążliwe, a dłonie widocznie drżą. Powinnam się zatrzymać? O co tu chodzi? Włączam radio, choć muzyka raczej nie pomaga mi się rozluźnić, jednak muszę się czymś ratować. Mam wrażenie, że całe moje ciało się telepie. Dreszcze! A więc pewnie bierze mnie jakieś choróbsko. Powinnam wypić gorącą herbatę. Gabi poleciłaby imbir i cytrynę. Dlaczego nie wzięłam jakiejś roboty do domu? Nie dawałabym głowie wolnego. Co dla niej za dużo, to zawsze wyjdzie na gorsze!
– Gabi, jestem chora. Jak wiesz, to nie w moim stylu – podkreślam i rozkładam przed komputerem zapas leków, w który się zaopatrzyłam.
– To może dopaść każdego. – Przyjaciółka się śmieje, zerka na moje zakupy i z niezadowoleniem kręci głową. – Sama chemia.
– Chemia, ale niech mi pomoże! Podobno na dreszcze najlepiej zażyć to. – Podnoszę kartonik i wyciągam z niego saszetkę.
– Nawet się nie waż! Zawsze ci mówię: imbir, cytryna, goździki!
– Ja nie mam czasu, żeby się przez tydzień wylegiwać i poić naparami. Jutro muszę być na nogach.
Gabi z niezadowoleniem macha głową, a jej brązowe, długie włosy falują.
– A tobie co? – pytam, włączając czajnik.
– Zimno mi na sam widok.
– Czego?
– Tych gołych ścian i tynków. Jeszcze takiego zbliżenia na kuchnię mi nie robiłaś. – Wychyla się, jakby zaraz miała wyskoczyć zza ekranu i rzeczywiście się tu znaleźć.
– No właśnie, mieszkam tu od roku, a to znaczy, że nie widziałyśmy się na żywo już dość dawno. – Wsypuję zawartość saszetki do kubka i zalewam wrzątkiem.
– Serio masz kubki tylko w jednym kolorze?
– Dokładnie tak, jak zawsze chciałam.
– Myślałam, że tak tylko ględzisz. Zawsze ma się przecież jakieś pamiątkowe, których się nie wyrzuca, choćby dla zasady.
– Nie jestem sentymentalna.
– Przynajmniej przeprowadzka nie była dla ciebie udręką, pewnie sporo rzeczy wyrzuciłaś.
– Jasne, nie była, nie biorąc pod uwagę okoliczności. – Nachylam się nad parującym napojem i czuję odrzucający malinowo-chemiczny aromat.
– Od tamtej pory nie miałaś ani dnia wolnego od pracy – mówi smutno.
– Mam weekendy.
– I tak wiem, co wtedy robisz.
– Gabi… – mówię z naciskiem i głośno odstawiam kubek na blat.
– Nie spinaj się, po prostu skorzystaj z zaproszenia, które jest dla ciebie zawsze aktualne. Szwajcaria na ciebie czeka. Ja czekam.
– Zaczeka jeszcze trochę. Ty zawsze możesz przylecieć, masz więcej wolnego, a u mnie stoi zupełnie pusta piękna sypialnia dla gości.
– Też są w niej szarobure tynki? – Próbuje stłumić śmiech.
– Tak się teraz robi i mnie to przekonuje, mnie się tu podoba. Wyciągam swoją kolację i przez chwilę się waham, ale… za późno. Ona widzi wszystko.
– Jest coraz gorzej, widzę to.
– A ty co jesz na kolację?
– Sałatkę. Mam już pokrojone składniki, tylko ją do prawię.
– Nad czym teraz pracujesz? – zahaczam o temat, widząc w tle pulpit i nuty.
– Szykuje się spory koncert grudniowy, a być może powtórzymy go w styczniu, jako noworoczny.
– Pięknie, prawie jak w Wiedniu. – Przegryzam łososia zadowolona z wyboru, jak również z tego, że udało mi się pokierować rozmową. Że nie muszę się tłumaczyć, że nie muszę się sama przed sobą wstydzić.
– Na stronie waszej korpo jest informacja o konkursie.
– Ach, Gabi, dlaczego jesteś taka dociekliwa?
– Jestem twoją najlepszą przyjaciółką i chyba wiem, co cię tak spina. Gdybyś nie wzięła udziału, nie byłabyś sobą.
– Czasem się zastanawiam, czy to dobrze, że znamy się od podstawówki. Okej, ty wiesz, jak poprawić mi humor, ja wiem, kiedy tobie fortepian usuwa klawisze spod palców. Zawsze poznam, kiedy miałaś gorszą próbę. Ale na litość, serio na widok ogłoszenia wiesz, że wzięłam udział w konkursie? Mogłam się nie przyznawać, ale trudno. Tak, myślę, że to stanowisko na mnie czeka. Jeszcze trochę i zmieniam gabinet.
– Spokojnie, ja w ciebie wierzę, ale chyba na tak wysokim pułapie to już o wspólnych wakacjach możemy zapomnieć.
– No co ty, Gabi, przylecę do ciebie, obiecuję. Musi mi się przewalić. Teraz zatrudniam dwóch pracowników. – Przypomina mi się dziewczyna od bajek i dodaję: – Miałam dziś kandydatkę podobną do ciebie.
– Tak samo roztrzepaną? – Śmieje się i przeczesuje palcami długie, kasztanowe pasma.
– Nie – parskam. – Kochającą bajkową magię – rzucam z ironią.
– O mój Boże, nienawidzę cię.
– Dlaczego?
– Bo jej nie zatrudniłaś! – fuczy i zakłada ręce na pier siach.
– Gabi, to poważna firma, zatrudniam ludzi, którym powierzam odpowiedzialne obowiązki.
– Twoim zdaniem ja jestem niepoważna?
– No co ty! Ty po prostu jesteś…
– No, jaka? – Wlepia we mnie ogromne zielone oczy.
– Inna. Przecież ty byś do mnie nie przyszła.
– Ależ oczywiście, nigdy w życiu bym tego nie zrobiła!
– No właśnie. Twoje fascynacje bohaterami książek, bajkami Disneya, muzyką orkiestrową, obrazami i takim… hmm… magicznym światem uważam za piękne. Bo są twoje.
– Wcale nie uważasz za piękne. Mówisz tak, bo ci głupio.
– Nie powinnam z tobą o tym rozmawiać – oznajmiam i wrzucam do kosza pusty pojemnik po posiłku. – To tajemnica, nie będziemy tego roztrząsać.
– Tajemnica tajemnicą, ale nie możesz dyskwalifikować ludzi z takich powodów.
– Były jeszcze inne, poważniejsze. – Mówiąc to, gryzę się w język. Cholera, pokarało mnie.
– Co się tak krzywisz? W język się ugryzłaś? Babcia Rozalia od razu by ci powiedziała, że kłamiesz.
Sprawdzam, czy lekarstwo nadaje się do wypicia, próbuję wziąć łyk, ale stwierdzam, że nie mam już żadnych objawów przeziębienia. Nie telepie mną, dreszcze minęły. Przechylam kubek i wylewam jego zawartość do zlewu.
– Dzielna dziewczynka – słyszę głos Gabi.
– Po prostu mi przeszło.
– Wypij napar na dobranoc. Nie zaszkodzi, rozgrzeje cię. Dodaj cynamonu i miodu koniecznie. Jak cię widzę na tle tych surowych ścian, aż chciałabym otulić cię kocykiem.
– Mam koc i zapewniam, że jeśli zrobi mi się zimno, to się nim okryję.
– Byłam dziś w tej kawiarni, o której ci opowiadałam. Oglądałam nową wystawę obrazów. Gwieździste noce. Tłem każdego z obrazów jest niebo pełne gwiazd… – Gabi mówi coraz bardziej rozanielonym głosem, a ja siadam naprzeciwko, wsłuchuję się i obserwuję, jak jej oczy błądzą po ścianach mieszkania, którego nigdy nie widziałam, gdzieś daleko stąd. I choć jest tam zamknięta w jego murach, sprawia wrażenie, jakby frunęła.
– Jeśli miałabym kiedykolwiek słuchać bajek, to tylko twoich.
– To nie bajki. To jest życie, Ala! Właśnie tak ono wygląda, tylko trzeba się obudzić.
– O nie, moja droga. To ty śnisz. I śnij dalej. Tobie to sprzyja. Ja potrzebuję swoich liczb, komputera, programów i apli kacji.
– Mam wrażenie, że nigdy cię nie namówię, żebyś tu przy leciała.
– Już namówiłaś. To tylko kwestia czasu, zapewniam.
– Trzymam kciuki za twój awans. Wiem, że tego pragniesz, choć powiem szczerze, wątpię, czy tego potrzebujesz. – Ucieka wzrokiem.
– No wiesz…
– To pa! Muszę przejrzeć nowe nuty, koniecznie!
Ekran przede mną staje się czarny.
W mojej przestrzeni zapada cisza.
To nie czerń, to odcień szarości. Jeden z ciemniejszych, jaki był dostępny. Wchodząc do sypialni, wciąż mam wrażenie, że rozmawiam z Gabi. Narzuta, owszem, jest czarna, wezgłowie i poduszki również. Zapalam światło, a nad łóżkiem rozbłyskują zwisające z sufitu żarówki. Ich światło odbija się w ogromnym lustrze, które jest częścią toaletki. Czarnej, ponieważ tylko taka pasowała do całości wystroju. Tuż za nim na ścianie połyskują elementy w nieregularnych kształtach. Miały sprawiać, że nie będę się czuła przytłoczona. Miały…
Projekt był gotowy, ktoś go wymyślił, a ja tylko wybrałam. W czasie, kiedy remontowałam mieszkanie, współgrał ze mną idealnie. Właściwie miałam nawet wrażenie, że sama lepiej nie oddałabym swojego stanu. Moje mieszkanie to ja. Wszystko, co w sobie noszę, czym żyję i oddycham, cała aura, która mnie otacza, została odzwierciedlona w ścianach, meblach oraz dodatkach.
Biorę szybki prysznic, po czym siadam przy toaletce, klikam w okienko aplikacji i przeglądam uaktualnioną bazę danych. Szczupły, wysoki, z ciemnym zarostem, twarz nawet, nawet, ale dwadzieścia pięć lat? Przesuwam palcem w lewo. Biała koszula, włosy po bokach przystrzyżone, na górze schludnie zaczesane. Tato pięciolatka. Serio to napisał? Odrzuć. Co dalej? Czy w ogóle chciałabym wiedzieć? Dam szansę jednemu, ostatni na dziś. Na ekranie pojawia się nagi tors. Wyćwiczony, ale jedynie on rzuca się w oczy, bo zajmuje większą część zdjęcia. Zadufany w sobie, pewnie nic poza własną klatą nie widzi.
Siedząc na brzegu łóżka, uświadamiam sobie, jakie jest wielkie, ale… czy naprawdę kogokolwiek mi tu potrzeba? Jego skarpet na podłodze? Pewnie nie zaścielałby narzuty. Nie tak dokładnie, skrupulatnie, by stanowiła nietkniętą, idealnie gładką taflę. Odruchowo kładę dłoń na miękkim posłaniu i wyrównuję drobne zagniecenie. Otwieram szufladkę, z czarnej przestrzeni wyciągam różową tubkę, wyciskam odrobinę kremu na dłoń i dokładnie rozsmarowuję. Widać już po mnie, że czas płynie. A jeśli kiedyś będzie za późno? Stanę się za stara? Za brzydka? Podchodzę do lustra, siadam na taborecie i zapalam dodatkowe oświetlenie. Muszę kupić lepszy krem pod oczy. To, że teraz nie chcę, aby mi się ktoś snuł po domu, nie znaczy, że zawsze tak będzie. A jeśli mi się odmieni za rok albo dwa? Może umówię się na jakiś zabieg?
Zerkam w telefon i już chcę szukać dobrego salonu, ale zauważam maila. Pięcioletnia Maja walczy o życie. Zbiórka stoi w miejscu. Szybko robię przelew i obserwuję, jak zielony pasek przesuwa się w prawo, a liczba procentów zwiększa. Rośnij. Uderzam paznokciami o blat i stwierdzam, że dokonam jeszcze jednej wpłaty. Widzę, że zainteresowanych pomocą przybywa, oby do rana pojawiła się cała kwota na zbiórce.
Ustawiam budzik, wyciszam i wygaszam telefon. Składam narzutę i kładę ją na fotelu – jedynym jasnym elemencie w mojej sypialni. Wsuwam się pod kołdrę i patrzę na tubkę stojącą na szafce. Już mam ją chować, gdy jej kolor przypomina mi o czymś, czego już dawno miałam się pozbyć.
Różowa koszula… – okropna. Mam wrażenie, że wokół zaczyna brakować powietrza, więc zrywam się z łóżka, podchodzę do okna, otwieram je, a moje płuca wypełnia świeże, rześkie powietrze. Na dole jakaś para przechodzi uliczką, trzymając się za ręce. W świetle latarń widzę, jak na siebie spoglądają. Jak im się to udaje? Tak po prostu idą przez życie, ramię w ramię, uśmiech w uśmiech, dłoń w dłoń. Kosmos.
Trzymam kciuki za twój awans. Wiem, że tego pragniesz, choć powiem szczerze, wątpię, czy tego potrzebujesz.
Gabi, błagam, może o tym nie wiesz, ale sama sobie potrafię wystarczająco dowalić. Nie tylko sobie, owszem, zgadzam się. Ale sobie też, dlatego nie mąć mi już w głowie swoimi mądrościami, ponieważ nie chcę się nad nimi zastanawiać.
Otwieram szufladę, by włożyć do niej tubkę, i dostrzegam migoczące elementy. Oplatam palcami chłodny przedmiot. Tego mi jeszcze brakuje. Powinnam ją lepiej schować. Unoszę pamiątkę, za każdym razem zaskoczona jej ciężarem. Próbuję na nią nie patrzeć. Staję na środku pokoju i rozglądam się za odpowiednią kryjówką, a jednak jakaś siła kieruje mój wzrok na dygoczącą dłoń.
Napięcie w ciele staje się tak silne, że stawiam przedmiot na blacie toaletki. W świetle zaczyna połyskiwać kolorami granatu i fioletu. Szkatułka. Choć mam nadzieję, że sama zniknie z mojego życia, wcale tak się nie dzieje. Siadam naprzeciwko i obserwuję. Kryształki pokrywają całą skrzyneczkę, ani jeden nie odpadł przez lata. Zbliżam dłoń i próbuję unieść wieczko, ale się powstrzymuję. Przecież nie chcę tego zobaczyć ani usłyszeć. Wsunęłam ją tutaj na szybko rok temu, kiedy tylko odwinęłam z folii po przeprowadzce, i zapomniałam, że kiedykolwiek istniała. A może przez lata, odkąd jej nie otwierałam, coś się w jej wnętrzu zmieniło?
Sama nie wiem, czy to z ciekawości czy z przekory, ale powoli uchylam wieczko. Stare zawiasy zaczynają skrzypieć, dociera do mnie zapach kurzu i zleżałego materiału. Z wnętrza powoli wyłania się ona – najpiękniejsza tancerka, jaką kiedykolwiek widziałam. W tle rozlegają się fałszujące dźwięki pozytywki wygrywającej fragment Jeziora łabędziego. Baletnica o idealnie prostych i długich nogach, z jasnym kokiem na czubku głowy, obudzona ze snu, wykonuje jedyny taniec, do jakiego została stworzona. Smutna melodia dzwoni mi w uszach, po rękach wędrują dreszcze, a w oczach jakby na zawołanie stają łzy. Próbuję dotknąć różowej, sztywnej spódniczki, ale to dla mnie zbyt wiele, więc szybko cofam dłoń. Nie mogę sobie na to pozwolić! Jakby wyrwana z transu przymykam wieczko, melodia się urywa, a ja rozglądam wokół i sprawdzam, czy aby na pewno wszystko jest na swoim miejscu. Wszechogarniająca czerń to wciąż moja rzeczywistość. Podchodzę do okna, zamykam je i zerkam na zupełnie pustą alejkę. Tak, to zdecydowanie mój świat.
– Alicjo, jak rekrutacja? – Wywołana do odpowiedzi włączam ikonkę mikrofonu i oznajmiam:
– Dziś podejmę decyzję.
– Przyjmij dwóch kandydatów. W najbliższym czasie będziemy potrzebować silnej ekipy. Najnowsze projekty będą wymagające, ale jestem przekonany, że przyniosą nam wszystkim satysfakcję. Mam na myśli kwestie rozwojowe, oczywiście. – Dyrektor generalny uśmiecha się zawadiacko. – Ale pod względem finansowym również będziecie zadowoleni. Niedługo zostaną też ogłoszone wyniki najnowszego konkursu, mamy wśród ubiegających się o to stanowisko naszą wewnętrzną kandydatkę. Trzymamy kciuki, Alicjo.
Po zakończonym spotkaniu zdejmuję słuchawki i przeglądam pliki kandydatów. Trafiam na zdjęcie dziewczyny od bajek. Nawet gdybym bardzo chciała dać jej szansę, dyrektor dziś upewnił mnie, że potrzebujemy naprawdę mocnych osobowości, sama wiedza nie wystarczy, a wiara w magiczne moce nie pomoże. Po raz ostatni zerkam na zdjęcie. Z jej oczu i łagodnej twarzy biją spokój, równowaga… To bardzo dobre cechy pracownika, ale nie tutaj. Dla niej chyba bardziej odpowiednim miejscem byłaby… hmm… biblioteka. O! Tam mogłaby być królową, opowiadać o książkach, a nawet je czytać.
O czym ja w ogóle myślę? Miałam zdecydować, kogo przyjąć, a nie układać życie osobie, którą widziałam tylko raz i nigdy więcej nie spotkam.
Po podjęciu decyzji dzwonię do dwóch kandydatów, informuję o przyjęciu, słucham wybuchów radości, staram się je jakoś przetrzymać, wysłuchać, jak wiele to dla nich znaczy, po czym podaję najważniejsze informacje dotyczące zatrudnienia. Jeśli wygram konkurs, nie będę już musiała tego robić. I całe szczęście, na to czekam. Jeszcze dwa lata temu wydawało mi się, że moja obecna posada to szczyt marzeń, a jednak wciąż widzę dla siebie dalszą drogę, wciąż się rozwijam. Chyba mogę być z siebie dumna i po pracy znów zajść do ostatnio ulubionej restauracji. Zerkam na zegarek i stwierdzam, że przede mną jeszcze kilka godzin. Zacznę od kawy, zanim usiądę do rozliczeń, i oderwę się od nich, gdy zacznie zapadać zmierzch.
W moim open spejsie w miarę spokojnie, dwie dziewczyny plotkują przy oknie, od razu poznaję po ich uśmieszkach. Jedna z nich zauważa mój wzrok, a jej mina szybko się zmienia. Wlepia spojrzenie w monitor i ignoruje szturchającą ją koleżankę. Ta druga w ogóle się nie orientuje, o co chodzi. I z kim ja muszę pracować? Komu mam powierzać odpowiedzialne obowiązki?
Zaglądam do pomieszczenia socjalnego i z ulgą stwierdzam, że nikogo w nim nie ma. Wybieram latte i podstawiam szklankę. Wpatruję się w niebo za oknem i sama nie wiem, dlaczego przypominają mi się oczy dziewczyny, której nie zatrudniłam. Nie zatrudniłam, bo… Ach, znalazłam jej przecież lepszą posadę. Gdzie taka marzycielka między plotkujące hieny?
– Alu, takie masz ambitne plany, a marnujesz czas na patrzenie przez okno?
Ten głos rozpoznam zawsze. Choć stoję tyłem, doskonale widzę wyraz jego twarzy. Uniesiona broda, zadarty nos, czarne oprawki, a za nimi zmrużone oczy.
– Mówiłeś do mnie? – Przenoszę wzrok na ciemną strugę sączącą się do wysokiej szklanki.
– A jak masz na imię? – Podchodzi bliżej, mam wrażenie, że czuję na sobie jego oddech. Zbieram wszystkie siły i robię szybki odwrót. Wolę widzieć przeciwnika, żeby mnie czymś nie zaskoczył.
– Na co ci to? – rzuca.
– Nie wiem, o czym mówisz. – Patrzę mu wymownie w oczy.
Czuję, że moje dłonie stają się wilgotne, ale on nie może o tym wiedzieć.
– Zajmij się lepiej tym, co dla kobiet w twoim wieku odpowiednie. – Puszcza do mnie oko. – Jeszcze względnie dwa lata i będzie za późno na rodzenie dzieci.
– Nie twoja sprawa – mówię pewnie i szybko, żeby głos mi nie zadrżał.
– Ach, pardon. – Chwyta się teatralnie za serce. – Nikt cię nie chce. Kto by chciał zimną sukę bez serca? Gówno tu robisz, tylko kawki, przerwy i wyjścia na lancz. Nie zasłużyłaś na to stanowisko – parska. – Nawet na to, na którym jesteś teraz.
W głowie zaczyna mi pulsować. Najchętniej kopnęłabym go w krocze, ale wtedy wylecę stąd jeszcze dziś. Pieprzony kierownik. Przyszedł tu razem ze mną, jednak jemu jakoś szybciej otwierali kolejne drzwi i obniżali progi. Ale mnie to nie zniechęci.
– Alunia, jesteś tu nikim, może przy garach i pieluchach szłoby ci lepiej. – Ścisza głos i upewnia się, czy nikt nas nie słyszy.
Chwytam szklankę z kawą i mam ochotę chlusnąć mu w twarz. Zaciskam tak mocno zęby, że zaczynam czuć ból w skroniach.
– Dla ciebie Alicja, gnoju. – Przez chwilę zatrzymuję na nim wzrok i ruszam przed siebie.
Pulsowanie w głowie się nasila, słyszę stukot swoich szpilek, ale staram się trzymać, nie rozlać kawy i oddychać miarowo. Nie drżyj, nie wolno ci, nie teraz. Przez open space przemykam, słysząc, jak cichną rozmowy. Na nikogo nie patrzę, jeden fałszywy ruch z mojej strony i się rozproszę, pęknę, a nie mogę. Wchodzę do gabinetu, z ulgą zamykam drzwi i od razu zaczynam się telepać. Upijam kilka łyków kawy, ciepło pomaga mi opanować dygot. Powoli się uspokajam.
Z perspektywy mojego auta wszystko wygląda lepiej, bezpieczniej. Młody chłopak kręci się między stolikami, zbiera zamówienia, donosi jedzenie. Mogłabym przecież zamówić cokolwiek z dostawą do domu. Jest już zupełnie ciemno, lampiony rozpraszają ciepłe światła ponad stolikami, zielone rośliny piętrzą się na ścianach i w kątach. Przy pierwszym stoliku od okna siedzi spora ekipa, zasłaniają mi widok. Opieram się o kierownicę i sama nie mogę pojąć, dlaczego zrobiłam wszystko, by o tej porze tra fić właśnie tu.
Z zamyślenia wyrywa mnie ciche pukanie w szybę. Mój ulubiony kelner patrzy na mnie zaniepokojony, więc naciskam przycisk.
– Wszystko w porządku? – pyta.
– Po prostu musiałam chwilę odpocząć – odpowiadam zaskoczona jego reakcją.
– Mogę pani przynieść zamówienie, nie musi pani wy siadać.
Ale chcę. Tak brzmi moja pierwsza myśl, więc biorę głęboki wdech.
Wcale nie chcę, to żenujące.
– Dziękuję, muszę się zastanowić. Zaraz podejdę.
Chłopak potakuje i odchodzi. Patrzę w lusterko i poprawiam kosmyki, które wysunęły się z koka. Próbuję dojrzeć, co dzieje się w środku, ale nie ma szans, abym z tej perspektywy dostrzegła coś więcej. Muszę wstać. A jeśli pomyśli, że przyjechałam tu znów ze względu na niego? Ciekawość jest silniejsza. Wysiadam, poprawiam opiętą granatową sukienkę i czuję chłodny powiew. Trudno, płaszcz zostaje w aucie, nie zmarznę przez moment. Podchodzę do drzwi i przez szybę zaglądam do środka.
Nie ma go. Wchodzę i rozglądam się wokół. Ani śladu różowej koszuli. Okropnej, różowej koszuli. Idę powoli i usilnie wytężam wzrok. Cóż, najwidoczniej mi odbiło.
– Pięknie pani wygląda. – Mój ulubiony kelner, zapewne student, jakieś piętnaście lat ode mnie młodszy, patrzy na mnie z wielkim uznaniem.
Zamawiam pierwsze danie, jakie przychodzi mi do głowy, i uciekam do samochodu.
Zwariowałam. Naprawdę chciałam go znów zobaczyć. Tylko po co? Do czego mi ktokolwiek potrzebny? Prędzej czy później i tak będzie bolało. Zawsze boli. Zresztą nie mam już serca.
Kto chciałby zimną sukę bez serca?
Szary salon z dodatkiem drewna rozbłyskuje światłami. Ciemna, marmurowa szafka, stojąca pod ogromnym telewizorem, lśni, w powietrzu unosi się delikatny, kwiatowy zapach czystości, a to znaczy, że pani Stefania była. Na myśl o niej i jej córce czuję ukłucie w sercu. Szybko nalewam wodę do szklanki i wypijam duszkiem. Siadam na twardej sofie i podkurczam nogi. Otacza mnie chłód, ale przecież nie jest mi zimno. Rozcieram łydki, sunę dłońmi po cielistych rajstopach. Mogłabym się przebrać w dres, byłoby mi cieplej. Sama nie wiem, dlaczego powiedziałam Gabi, że mam koc. Otulanie nie jest dla mnie, nie jest mi potrzebne, a koce właśnie z tym się kojarzą. Z ciepłem, z miłym wieczorem przy świecach i herbacie, a to ani trochę ze mną nie współgra. Nie potrzebuję koca. Ale dres to dobre rozwiązanie.
Kończę jeść i widzę przychodzące połączenie. Odbieram, choć dopiero po kliknięciu zielonej słuchawki dociera do mnie, że mogłam zaczekać. Szybko odkładam pudełko i uśmiecham się do ekranu, na którym pojawia się radosna twarz Gabi.
– Smakowało? – pyta od razu.
– Co takiego?
– Zdążyłam zobaczyć opakowanie. Widzę, że ostatnio pozostajesz wierna jednej restauracji.
Czyżby się czegoś domyślała? Nawet nie musi pytać, po prostu zna mnie jak nikt inny. Wyczuwa coś, to pewne.
Tak, wróciłam tam. Specjalnie. A on nie przyszedł. Cholera, patrzył tak przenikliwie. Może już mnie tam kiedyś zauważył, dlatego mi się przyglądał? Potrafię stwierdzić, kiedy ktoś się mną naprawdę interesuje. A jeśli go więcej nie zobaczę? A jeśli coś nie tak było ze mną? Jak byłam ubrana? I skąd we mnie tyle durnych pytań?! Powinnam się opanować. Z trudem przełykam ślinę i dotykam szyi. Chłód dłoni przywraca mnie do rzeczywistości.
– …a więc taki jest plan. Nie mogłam dłużej czekać. Musiałam ci o tym powiedzieć.
Patrzę w ekran i zastanawiam się, czy przyznać, że nie słuchałam, czy jednak potakiwać i czekać na dalszy rozwój wydarzeń.
– Wiesz co, Ala, ty to nawet w dresie wyglądasz idealnie. – Gabi patrzy na mnie rozmarzona. – Cokolwiek zrobisz z włosami, są gładkie, nie to co moje, sterczące.
Idealna. Całe życie do tego dążę. Nie wiem, czy to już…
– Idealna będę dopiero, gdy mi się uda wygrać. Chyba wtedy w końcu sobie pogratuluję.
– Już dawno możesz to zrobić, nie mam pojęcia, dlaczego nie widzisz, ile do tej pory osiągnęłaś. – Głos przyjaciółki wchodzi na niebezpiecznie wysokie rejestry.
– Ale ja nie czuję satysfakcji. Jeszcze nie. Dlatego daj mi chwilę, a po mojej wygranej zorganizujemy wspólną imprezę.
– Rozumiem, że w końcu do mnie przylecisz i zaproszę cię w najpiękniejszą podróż po moich ulubionych miejscach w Szwajcarii.
Patrzę na policzki przyjaciółki, które aż poczerwieniały z radości. Nie wiem, jak jej powiedzieć, że wolałabym, aby to ona przyleciała tu. Niekoniecznie chcę się ruszać ze swojej bezpiecznej oazy. Niekoniecznie chcę brać wolne. Mój ulubiony kierownik miałby pole do popisu.
– Kiedyś trzeba w końcu wykorzystać urlop – dodaje.
– Nie trzeba, on po prostu przepada – odpowiadam pewnie.
– Ala! To niezdrowe i niebezpieczne.
– Wiem, co jest niezdrowe i niebezpieczne, jestem dorosła, nie musisz mnie pouczać, Gabi.
– To nie jest pouczanie. Ja po prostu widzę, co się z tobą dzieje. Wiem, że nie było ci łatwo w wielu sytuacjach, ale przecież chodzisz na terapię, masz mnie. Norbert okazał się idiotą, ale na nim świat się nie kończy.
Słysząc jego imię, przymykam oczy i próbuję odgonić obsiadające mnie paskudne myśli. Jego twarz pozbawiona uczuć, oczy pełne gniewu od razu odprowadzają mnie do drążka. Na sam środek lustrzanej sali, o której wolałabym już nigdy nie pamiętać. Zrobiłam wiele, by zniknęła z mojego życia, a ona wciąż powraca.
– Gabi, jestem zmęczona, zadzwonię jutro. – Rozłączam się szybko.
Kładę się na sofie. Pod głowę podkładam jedną z ozdobnych poduszek. Wywracam oczami na myśl o tym, że wybrałam najtwardsze, jakie tylko były dostępne, żeby się nie zaginały, nie mięły, nie traciły kształtu.
Jeśli tylko wygram konkurs, będę miała jeszcze więcej pracy. Wiem, że mój psycholog ma na ten temat inne zdanie, wiem, jak bardzo stara się mnie naprowadzić na inne tory, jak kieruje rozmową, abym dostrzegła inne aspekty mojego życia, inne możliwości. Ja to wszystko naprawdę wiem, ale czuję zupełnie inaczej. Potrzebuję tego awansu. Tylko on może mnie uratować. Biorę kilka głębokich wdechów. Chociaż techniki relaksacyjne jestem w stanie wprowadzić w życie i choć na chwilę sobie pomóc. Miałam też znaleźć zajęcie, które będzie mnie odłączało od natrętnych myśli. Odpalam więc aplikację i przesuwam placem po męskich twarzach, po T-shirtach, garniturach, bluzach. Żaden z tych kandydatów niewiele się postarał. Żaden nie jest w stanie mnie przyciągnąć, zatrzymać.
Zresztą, co ja bym mu miała powiedzieć?
Że nie mam dla niego czasu?
Że nie mam serca?
Pod zamkniętymi powiekami pojawia się twarz kierownika. Zimna suka – jego słowa brzmią mi w uszach. Wraz z nimi czuję złość Norberta. „Jesteś nienormalna, totalnie głupia, nikt cię nie lubi i wcale się nie dziwię”. Znów wracam do drążka. Nie umiem się od niego uwolnić. Trzymam się tak mocno drewnianej ramy, że cierpnie mi nadgarstek. Widzę swoje odbicie w otaczających mnie lustrach: wymarzone różowe, błyszczące body i tiulowa spódniczka, białe baletki, blond włosy zaczesane w kok na czubku głowy. Drżące kąciki ust i szkliste oczy, nieprzepuszcza jące łez.
Na sali podczas zajęć nie wolno płakać, nie można pokazać, że boli. Twarz ma być surowa, napięta. Po szkole, choćby się chciało, nie da się uronić łzy, wszystkie zamar zają. Zamieniają się w bryłę lodu i osiadają na dnie serca.
Tak wiele robię, żeby się uwolnić, a wciąż tam jestem.
Po nocy pełnej wspomnień, w samochodowym lusterku zauważam, że do ideału naprawdę mi daleko. Nie wiem, o czym mówi Gabi. Gdybym rano nie czesała, nie pryskała włosów odpowiednim sprayem i nie układała ich, byłyby niczym snop siana. Podkład nie zdołał zatuszować cieni pod oczami, powieki są opuchnięte. Wokół stalowoszarych tęczówek widzę przekrwienia. Póki się nie rozbudzę, nie mogę pokazać się w pracy. Choć jestem już całkiem blisko swojego biurowca, skręcam w boczną uliczkę i z ulgą odnajduję wolne miejsce. Poranki są coraz chłodniejsze, więc narzucam płaszcz, wysiadam z auta i w odbiciu szyby poprawiam pasek, który się przekręcił. Jesienne, zimne powietrze muska mi twarz. Wkładam ręce w kieszenie i słucham rytmicznego stukotu czarnych szpilek. Odgłos zgrywa się z ulicznym szumem, świstem przejeżdżających obok aut oraz turkotem tramwajów. Chaos, zgiełk i przechodnie, którzy mnie mijają – każdy idzie w swoim kierunku, do upragnionego celu, z własną misją.
Przez chwilę szarpię się z drzwiami, i dopiero gdy widzę napis „pchać”, zwalniam obroty, biorę głęboki wdech i wchodzę do środka. Zapach świeżo mielonej kawy od razu przywraca mnie do życia. Tego właśnie mi trzeba. W drodze do baru dopada mnie dziwne skrępowanie, jakbym została otoczona… spojrzeniem. Unoszę głowę i od razu natrafiam na niego. Siedzi na antresoli, dzieli nas od siebie kilka metrów, a jego oczy zatapiają się w moich, jakby już od dawna znały do nich drogę. Jakby czekały tu tylko na to, by się w nich rozgościć. Trzyma przed sobą filiżankę, która zasłania jego usta, nos, połowę twarzy, ale ja i tak wiem, że to on. Rozpoznałabym go zawsze i wszędzie. Paranoja. To przecież dopiero drugie, przelotne spotkanie. Próbuję się wyciszyć, ale szalejące serce ani trochę mi na to nie pozwala. Mężczyzna nie wypuszcza mnie, nie daje odejść, nie pozwala zaczerpnąć swobodnego oddechu. Jednocześnie pozostaje nieruchomy, ani drgnie, jest pełen…
– Dzień dobry! Co dla pani? – Niczym wyrwana ze snu zerkam na młodą dziewczynę w fartuszku.
– Kawa? Herbata? Może kanapka? – Wlepia we mnie zachęcające spojrzenie.
– Kawa, czarna z mlekiem, na wynos – mówię szybko.
Może powinnam zostać? Co ja wymyślam?! Mam siedzieć sama w kawiarni?
Płacę i choć bardzo nie chcę, jakaś siła zmusza mnie, bym się odwróciła. Robię to powoli, jakbym nie chciała zwrócić na siebie niczyjej uwagi. Idzie w moim kierunku, o mój Boże! Powie coś? Odezwie się? Mężczyzna odstawia filiżankę do okienka i po raz kolejny odnajduje moje oczy, a ja pozwalam, by się w nich rozgościł. Fala dreszczy płynie przez moje ramiona, brzuch i nogi, aż do palców u stóp. Mimowolnie zerkam, jak otwiera drzwi i odchodzi.
Drżą mi nogi i ręce, więc jak najszybciej docieram do samochodu, odstawiam kawę, kładę dłonie na kierownicy i bezsilnie opieram o nie głowę. Musiał mnie rozpoznać, tak jak ja rozpoznałam jego. Wtedy jedynie mi się przyglądał, teraz po prostu trafił. Trafił spojrzeniem w punkt, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Mój oddech powoli się wycisza, ale ciałem wciąż wstrząsają dreszcze, zupełnie jak wtedy, kiedy szykowałam sobie rozgrzewający, chemiczny środek z apteki.
Miał białą koszulę w granatowo-czerwoną kratkę. Pasowała do niego.
Nie, to się nie może wydarzyć. Nie mnie.
Zaciskam dłonie na kierownicy, zapinam pas i ruszam.
– Jeszcze trochę, Marta, a osiągniemy najlepszy wynik w ciągu ostatniego roku. Zobacz tylko. – Pokazuję pracownicy wykres na monitorze.
Czerwona kreska ewidentnie pnie się w górę.
– Dla mnie jesteś mistrzynią branży finansów. Osiągasz każdy cel, jaki sobie postawisz. – Dwudziestoparoletnia dziewczyna przygląda mi się z fascynacją, a mnie dopada ciepło, którego nie potrafię w żaden sposób powstrzy mać.
– Zrób wyliczenia, o które proszę w mailu, i przynieś mi zestawienie do piętnastej – kończę rozmowę.
Marta wychodzi, a ja odwracam się na fotelu w kierunku okna. Ciepło nie mija, wręcz przeciwnie: roznieca się we mnie jeszcze intensywniej.
Jest w moim wieku. Ewentualnie niewiele młodszy lub starszy. Wysoki, szczupły i bardzo… elegancki. Biją od niego urok i klasa. Odkąd jego spojrzenie mnie odnalazło, nie potrafię wymazać spod powiek obrazu czarnych, gęstych włosów. I tego momentu, w którym szedł w moją stronę, a wokół jego ust mogłam dostrzec ciemny zarost, przepleciony srebrzącymi się niteczkami.
Na samą myśl o jego oczach, obłędnie pociągających, chwytam kartkę z biurka i zaczynam się wachlować.
– A może już jesteś w ciąży? – słyszę za sobą nieprzyjemny syk i otwieram szeroko oczy.
Momentalnie zostaję sprowadzona do parteru. Choć nie mam ochoty na konfrontację, odwracam się do kierownika. Zaczesane na bok blond włosy są zlepione nadmiarem wosku, intensywny zapach męskich, ciężkich perfum sprawia, że zaczynam czuć drapanie w gardle.
– A może już przekwitasz. No cóż, bywa. Chyba do czterdziestki ci całkiem blisko. – Wlepia we mnie pełen pogardy wzrok.
– Wynoś się – cedzę przez zęby.
– Jak będę chciał – mówi cicho.
Tuż za jego plecami widzę korytarz, w oddali open space, drzwi gabinetu są otwarte na oścież, w każdej chwili ktoś może tu wejść, a on czuje się bezkarny. Robi to, na co ma ochotę, mówi tak, jakby był tu sam. Nie boi się nikogo.
– Masz mi coś jeszcze do powiedzenia? – Patrzę na niego z pogardą, a moje dłonie stają się wilgotne.
– Tylko tak mówisz, a i tak wiem, że telepiesz się na myśl o awansie. Ale jesteś za słaba. Nie wiem, z kim spałaś, żeby w ogóle siedzieć tu, gdzie teraz.
Pod biurkiem zaciskam dłoń w pięść, a całe moje ciało szykuje się do tego, by mu odwinąć.
Stopuję się, choć wcale tego nie chcę. Pod wpływem głębokiego oddechu unosi mi się klatka piersiowa, zaciskam zęby. Nie możesz, Alicja, nie, on zrobi obdukcję, będziesz miała problemy. Ale te słowa, jego paskudna twarz… Szybkim ruchem wyciągam zaciśniętą dłoń i z całej siły walę nią w biurko. W gabinecie rozlega się huk, ból rozchodzi się silnym promieniem przez całą rękę, aż do ramienia.
– Jesteś nienormalna, zawsze o tym wiedziałem. – Niewzruszony odwraca się i idzie w kierunku drzwi. – Aha! – dodaje głośno i w typowym dla siebie, teatralnym stylu. – Jak już nic nie robisz, to chociaż drzwi zamykaj, po co wszyscy mają widzieć, jak się obijasz. Ludzie tu się uwijają i robią na ciebie. – Wysuwa w moim kierunku palec wskazujący i wychodzi.
Dotykam policzków chłodnymi dłońmi. Wygram ten konkurs, a tym samym zmiotę tego dupka z powierzchni ziemi.
Kładę na blacie torbę z jedzeniem i stwierdzam, że zwariowałam. Można lubić azjatyckie, ale jeść je kilka dni z rzędu? Zamawiając, byłam tak oszołomiona, że znów wybrałam to samo. Rozglądałam się i poszukiwałam, jestem sobą zawiedziona i zażenowana. Tak nie można! I te myśli, kiedy ruszałam z pracy: wybrać restaurację, a może kawiarnię? Gdzie pojawi się tym razem? Odbiło mi, a najgorsze, że nijak nie potrafię opanować drżenia na samo wspomnienie hipnotyzującego spojrzenia brązowych oczu. Całe ciało mi się napina, jestem przepełniona czymś zupełnie mi obcym. Nosi mnie, nie mogę usiedzieć w miejscu, zastanawiam się, co on robi, gdzie pracuje, jak ma na imię! Rozpiera mnie siła tak potężna, że gdybym tylko miała skrzydła, mogłabym stąd odfrunąć.
Co za żenada. Jestem dorosłą, poważną kobietą. Mam za sobą kilka młodzieńczych związków i jeden dorosły, burzliwy. Wiem, jak wyglądają relacje, przynajmniej moje – to droga pełna zakrętów, raczej prowadzących w dół. Żadnej głębszej filozofii, zero euforii, choć początki bywają miłe. Jednak ze względu na obolałe, wyniszczające środki i druzgocące końce, o początkach właściwie już nie pamiętam.
Chodzę po salonie i próbuję wyrzucić z siebie niespotykane uczucie wirowania w klatce piersiowej. Wymachuję ramionami, kręcę głową, staram się rozciągnąć mięśnie, które być może po prostu potrzebują ruchu. Tak! Na pewno o to chodzi. Ostatnio dużo pracuję, siedzę całymi dniami, powinnam zapisać się na siłownię.
Może zadzwonię do Gabi? Posłucham jej opowieści, porozmawiamy trochę i pewnie mi przejdzie. Na wspomnienie ciemnych oczu oraz obłędnie pociągającego spojrzenia przez chwilę mam wrażenie, że się rozpływam, roztapiam niczym sopel lodu, na który padają ciepłe promienie słońca, ale nie… To tak nie działa. Macham kilka razy ręką przed oczami, jakbym chciała odgonić prześladujący mnie obraz, i wybieram numer.
Gabi nie odbiera. Może ma próbę? Koncert? Szperam w pamięci, przywołuję jej ostatnie słowa. Szykowała się do jakiegoś dużego wydarzenia, może ze względu na to musi więcej ćwiczyć. Naciskam zieloną słuchawkę jeszcze raz, dla pewności. Liczę każdy sygnał. Tak bardzo cię teraz potrzebuję, Gabi. Kiedy mam zamiar zrezygnować, na wyświetlaczu telefonu pojawia się znajoma twarz obsypana piegami.
– Ala, co się stało?
– Nic – odpowiadam od razu, jakbym chciała zaprzeczyć, że cokolwiek w moim życiu mogłoby się wyda rzyć.
– Dwa telefony w ciągu kilku sekund? Tobie się to jeszcze nie zdarzyło. – Przyjaciółka przypatruje mi się wnikliwie, a ja od razu odsuwam się od wyświetlacza.
– Za drugim razem chyba przypadkiem wcisnęłam słuchawkę.
– Mów. – Wlepia we mnie zielone, pytające spojrzenie.
Przysuwam do siebie torbę z łososiem w nadziei, że zaraz zapcham sobie usta i nie będzie po mnie widać konster nacji.
– Miałam dziwne przeczucia, musiałam cię zobaczyć.
– Ty i przeczucia? – Gabi uśmiecha się niepewnie.
– Opowiedz, jak na próbie, co nowego grasz i jak ci idzie. Po prostu opowiadaj.
– Ala, polecam audiobooki, jeśli szukasz kogoś, kto cię zagada i nie będzie oczekiwał odpowiedzi. Mów, co się dzieje. Już wcale nie gotujesz? Żywisz się jedynie na mieście? – Smutnieje.
– Dobra, powiem to. Tylko proszę, zachowaj spokój. To dziwne drżenie, o którym myślałam, że się przeziębiłam, powraca.
Gabi słucha skupiona. Przytakuje i w milczeniu czeka na dalszy ciąg.
– To się dzieje w konkretnych sytuacjach i aż dziwnie mi to mówić, ale…
– Ktoś się pojawił. – Jej szeroki uśmiech niemal rozsadza monitor.
– Tak, znaczy… nie. – Szybko zmieniam zdanie, bo przecież wcale się nie pojawił. – Nie, nie, ja go tylko widziałam, dwa razy, ale… – Nie wiem, jak ubrać w słowa te emocje, bo wszystkie, które przychodzą mi do głowy, wydają się zbyt banalne albo nieodpowiednie do sytuacji. W uszach wybrzmiewają mi własne myśli. Dwa razy. Widziałam go dwa razy, przelotnie, to jakiś absurd, abym w ten sposób reagowała. – Coś się ze mną dzieje. To chyba niebez pieczne.
– Jeśli nagle zaczynasz mieć problem z zaczerpnięciem powietrza, a serce wyrywa ci się na jego widok, to mogę postawić diagnozę od ręki.
Karcę ją spojrzeniem.
– Przykro mi, wiem, że jesteś zawiedziona. Natomiast ja mogę sobie pogratulować, całe życie wiedziałam, że w końcu cię to spotka.
– Przecież to jakaś głupota, nie wiem, kim ten człowiek jest, mogę o nim powiedzieć jedynie kilka słów, i to dotyczących wyglądu. – Znów we mnie uderza gorąca fala. Ciemny zarost, srebrne niteczki, wyraźnie zarysowane usta. Oczy. Spojrzenie tak głębokie, jakby miało moc uchwycenia mnie z daleka.
– Nawet nie wiem, czy ten wygląd ma tak duże znaczenie, to jakby cała otoczka wokół, aura, tajemnica, jakiś głos, którego nie słyszę, ale czuję w sobie.
– O mój Boże! – Gabi chwyta się za głowę i cieszy całą sobą. – W życiu nie słyszałam od ciebie takich słów.
– Masz rację, powinnam się opanować. Może jak zamilknę, to wszystko zniknie i opuści moje ciało.
– Trafiło cię, i to na wskroś. Opowiadaj. – Rozsiada się wygodnie na kanapie, chwyta kubek i upija łyk napoju.
– Szykujesz się jak do seansu, a ja mogę opowiedzieć jedynie dwie krótkie sceny.
– Czekam – popędza mnie i stuka paznokciami o brzeg czerwonego, ceramicznego kubka.
Wcale nie jestem chętna to rozgrzebywać, ale może jeśli o tym opowiem, zejdzie ze mnie napięcie. Mówię więc, co zapamiętałam i że wróciłam wczoraj do restauracji, a jego nie było. No i ta kawa! Ten widok, kiedy znad filiżanki wyłaniają się oczy, które zatrzymują i pochłaniają mnie w całości.
– Skoro zapamiętałaś nawet kolory koszul, to już jest bardzo wysoki level. No i patrząc na ciebie, nie mam żadnych wątpliwości. Ale byście mieli seks! – Macha dłonią i zaczyna chichotać.
– O czym ty mówisz?!
– Nie zachowuj się jak nastolatka.
– Właśnie próbuję, jakbyś nie widziała.
– Nie o to chodzi, Ala, po prostu pozwól sobie na to. Możesz coś poczuć, możesz się zakochać, może ci się spodobać facet i możesz z nim przeżyć coś niezwykłego.
– Dziękuję ci za pozwolenie – mówię krótko, bo wolałabym wymazać wszytko, co przed chwilą usłyszałam.
– Nie potrzebujesz mojego błogosławieństwa, nikt ci w tym nie pomoże. Tylko ty możesz pokierować swoim ży ciem.
– Wciąż to robię. – Zakładam ręce na piersiach, jakbym chciała dobitnie podkreślić, że przecież znikąd nie wzięło się wszystko, co dziś mam. – Poza tym jaki ja mam wpływ na to, czy go spotkam? To przypadek.
– Nie – protestuje od razu Gabi. – Nie ma takich przypadków, nie wierzę w nie. Myślałaś o nim, poszłaś do restauracji tylko po to, żeby go spotkać. W drodze do pracy nagle zmieniłaś kierunek i trafiłaś wprost na niego. Nie… – Patrzy gdzieś w dal zamyślona. – Przypadki nie istnieją. Być może i on o tobie myślał, a wtedy…
– Przestań mówić jak jakaś wróżka albo czarownica.
– Miłość to magia.
– Nie wierzę ani w jedną, ani w drugą.
– Jak widać, nie musisz. – Ledwo powstrzymuje uśmiech.
– Co? Gabi! Jesteś najgorszą przyjaciółką, powinnaś mnie trzepnąć łopatą w głowę i ustawić do pionu.
– To twoja wizja. – Wzrusza ramionami. – Muszę już kończyć, ale czekam na dalszy ciąg wydarzeń. Wypiję dziś napar w twojej intencji.
– Ani mi się waż! To minie.
– Yhm – potakuje ironicznie.
Musi minąć, bo jest niezdrowe!
Po kąpieli zajmuję się włosami, wygładzam szczotką każdy włosek, który choć odrobinę sterczy. Zaczesuję wszystkie na jedną stronę i obserwuję, jak połyskują w blasku świateł nad lustrem. Otwieram szufladę, wyjmuję z niej tubkę, wyciskam krem o kwiatowym zapachu i smaruję dłonie. Odkąd znalazłam pozytywkę, mam wrażenie, że na mnie czeka. Że tancerka nawołuje, prosi, bym ją uwolniła, bo nigdy nie chciała zostać zapomniana, odtrącona. Nie znalazłam dla niej lepszego miejsca, a powinnam. Może wtedy głos baletnicy zostałby stłumiony.
Wyrzucić? W piersi pojawia się ucisk. A może powinnam ją oddać? Na samą myśl czuję w sobie opór, ale przecież nie będę już nigdy jej otwierać, patrzeć na nią ani słuchać tej fałszującej, przeklętej melodii. Oddać… tylko komu? Julicie? Nastolatce, której wciąż daję ubrania, przekonując jednocześnie Stefanię, że kupiłam dla siebie, ale okazały się nieodpowiednie? Dziewczyna cieszy się z dżinsów, spódnic i koszulek, ale na co jej pozytywka?
W środku nocy Stella tańczy tuż obok mnie, a ja nie mogę oderwać do niej wzroku. Choć próbuję się odwrócić, uciec, zamknąć oczy, nie potrafię. Jest idealna! Jasny koczek na czubku głowy, uładzone włosy, twarz z zaróżowionymi policzkami i oczy z czarnymi, długimi rzęsami. I ta sukienka – sztywna, tiulowa, pastelowa, wymarzona. „Dziękuję, że mnie uwolniłaś” – szepcze mi do ucha i płynie po parkiecie na wyprostowanych nogach. Wykonuje piruety, skłony, wyskoki, a suita z Jeziora łabędziego zdaje się otulać jej ramiona, spływać dźwiękami po ciele, które wygląda, jakby wręcz zatapiało się w muzycznym uniesieniu. Po delikatnym, spokojnym wstępie ruchy tancerki wpasowują się w dynamiczne, orkiestrowe brzmienia, stają się pełne siły, emocji, napięcia.
Powietrze wokół gęstnieje, coraz trudniej mi się oddycha. Muszę opuścić salę, rozglądam się, ale nie widzę drzwi. Wokół mnie lustra, dramatyczny taniec Stelli, moja twarz – napięta, moje oczy – szklane, całe ciało – sztywne. W płucach brakuje miejsca na zaczerpnięcie powietrza, jakaś siła napiera na klatkę piersiową i zdaje się, że zaraz mi ją rozsadzi.
Sala zaczyna wirować, szamoczę się, z trudem odnajduję włącznik i zapalam światło. Jestem w swojej sypialni, o czym się upewniam, analizując każdy szczegół: żarówki wiszące nade mną, połyskujące elementy na ścianie, lustro, jasny fotel i ogarniająca go czerń.
To pierwszy taki sen od dawna. Od lat nie widziałam sali lustrzanej, a teraz mam wrażenie, że byłam na niej kilka sekund temu. Ocieram mokre, lodowate czoło, wypijam kilka łyków wody. Jej chłód dociera do wciąż płonących we mnie zakamarków. Mam wrażenie, że pokój staje się o wiele większy, niż jest w rzeczywistości… A może to ja się kurczę?
Zamknięta w ciemnym pomieszczeniu, obserwując własny cień w blasku małej lampki, czuję, jakbym znów stała się dziewczynką. Nie mogę do tego dopuścić. Nie chcę! Jej już nie ma, nie ma! – wykrzykuję w myślach i próbuję samą siebie przekonać. Nie ma Ali, Aluni, Alusi! Jest Alicja! Jestem silną kobietą, mam świetną pracę, zarządzam ludźmi, mam wymarzone mieszkanie, niebawem czeka mnie awans. Pożegnałam salę lustrzaną i pointy wiele lat temu. Jestem dorosła, do cholery!
Drżącą dłonią pociągam za połyskujący, czarny uchwyt i odszukuję w ciemnej głębi znajomy przedmiot. Przez całe ciało przechodzą prądy. Dlaczego wciąż jesteś tak blisko mnie? Dlaczego mi to robisz?! Szybko rozluźniam uścisk i domykam dokładnie szufladę. Nie chcę więcej na ciebie patrzeć. Czas cię pożegnać, inaczej nigdy się nie uwolnię.
Owijam się ciasno szalem i robię krok do przodu. Czując silny powiew, wycofuję się i sprawdzam w odbiciu szyby, czy dobrze wyglądam. Poprawiam kołnierz płaszcza, zaczesuję włosy za ucho i patrzę sobie w oczy. Tak, muszę to zrobić. Wyjęłam ją rano z szuflady i szybko owinęłam folią bąbelkową, choć miałam wrażenie, że szkatułka parzyła mnie w dłonie, jakby stawiała opór. Zapakowałam ją do plastikowej, czarnej torby w małe, białe groszki.
Idę nieznaną mi dotąd ulicą, odliczam kolejne numery, jakbym wyznaczała sobie czas. Maleją, a ja wraz z nimi, walcząc z narastającym wiatrem, który sprawia, że mrużę oczy i coraz słabiej widzę. Torba trzepocze na wietrze i gdyby nie jej zawartość, z pewnością dołączyłaby do wirujących w powietrzu liści.
Z ulgą staję przy ogromnej bramie kamienicy i obserwuję drewniane, pomalowane niebieską farbą drzwi. Naciskam zdecydowanie sporą, mosiężną klamkę i z uczuciem ulgi wchodzę do wnętrza. Potrzebuję chwili, aby uspokoić oddech, kładę dłoń na sercu i czuję jego szybkie uderzenia. Zapach stęchlizny sprawia, że przemykam szybko przez szeroki korytarz i idę w kierunku patio, zgodnie z opisem, który znalazłam na stronie. Unoszę głowę i przez chwilę czuję, że świat wokół mnie zaczyna wirować. Otaczają mnie ściany pełne okien, pną się wysoko aż do szarego nieba. Z chwilowego letargu wyrywa mnie dzwonek. Wysuwam telefon z kieszeni i zauważam, że to Gabi, więc szybko wyciszam urządzenie. Wiedziała, jaki moment wybrać… Przymykam oczy, biorę głęboki wdech i ruszam w kierunku szyldu z napisem „Galeria”.
Przeszklone drzwi i ogromne okna sprawiają, iż mam wrażenie, że dotarłam do pomieszczenia, które jest niczym perła wśród otaczających ją budynków. Wszystko wokół zdaje się niszczeć i niemal rozpadać, a tu czyste, lśniące szyby, złote obramowania i światła rozjaśniające białe ściany wnętrza. Bez wahania wchodzę do środka. Od razu otula mnie ciepło. Robię kilka obrotów głową, by rozluźnić napięte mięśnie. W głębi zauważam mężczyznę. Powoli wstaje zza komputera, zdejmuje okulary. Jest szczupły, wysoki, z pewnością po czterdziestce, z rozwichrzonymi włosami, w długim swetrze sięgającym mu niemal kolan. Uśmiecha się do mnie z błyskiem w spojrzeniu i mam nagłe skojarzenie, jakby to Alan Rickman rozkładał ręce w powitalnym geście.
– Trafiła pani idealnie, na czas.
„Dlaczego miałabym nie trafić?” – ciśnie mi się na usta, ale z sympatii do aktora, którego mi przypomina, postanawiam przemilczeć tę kwestię.
– Śpieszę się do pracy. Chcę tylko… – Sięgam do torby i chwytam pamiątkę. Już ją trzymam, ale po chwili wyślizguje mi się z rąk i trafia z powrotem na dno. – Przepraszam, dłonie mi zmarzły, to pewnie dlatego.
– Spokojnie. – Mężczyzna wskazuje mi biurko. – Przejdźmy dalej.
Rozkłada na blacie granatowy, połyskujący kawałek materiału, przywodzący na myśl nocne, pozbawione gwiazd niebo, po czym spogląda na mnie oczekująco. Pewnym ruchem wyciągam owinięty folią przedmiot i szybko stawiam na przygotowanym miejscu. Mężczyzna nakłada czarne rękawiczki, wykonuje dłońmi ruchy, jakby się specjalnie przygotowywał do swojego zadania. Swoim zachowaniem jedynie pogłębia we mnie napięcie i drżenie. Chowam ręce w kieszenie i dyskretnie sprawdzam godzinę. Nie mogę tu spędzić połowy dnia.
Znawca dzieł sztuki – mam nadzieję, że rzeczywiście nim jest – powoli odwija folię.
– W osobliwy sposób zapakowana. – Lodowate spojrzenie stalowych oczu kieruje wprost na mnie. Jego głośne westchnienie sugeruje, że zrobiłam coś nie tak. Przecież o nią zadbałam. Owinęłam, żeby się nie zniszczyła.
– Wspominała pani, że to szkatułka. Dość ciężka. Ma coś w środku?
Nie mam pojęcia, czy to ja nałożyłam tyle warstw, czy to on jest tak powolny.
– Jest z pozytywką – rzucam szybko.
– Ach tak, mechanizm. Działa?
Gdyby się tak nie gramolił, sam mógłby sprawdzić.
– Witam cię, piękna – słyszę.
Rozglądam się niecierpliwie. Zdegustowana zauważam, że mówi to do przedmiotu, z którego właśnie opadły ostatnie warstwy ochronne. Ponownie odwracam wzrok, skupiam się na obrazie przedstawiającym pole bitwy. Chciałabym mieć to już za sobą, wyjść stąd, a czuję, że mężczyzna, zamiast zająć się swoją pracą, znów wbija we mnie chłodne spojrzenie. Ale nie sprowokuje mnie tym. Jestem nieugięta, nie poddam się, przyszłam tu w wiadomym celu. Nie wzbudzi też we mnie poczucia wstydu, jeśli o to mu chodzi.
– No już, moja maleńka. Jesteś cudna. – Z każdym jego kolejnym słowem wzbiera we mnie ciepło, więc rozluźniam pasek płaszcza i zdejmuję szal. Bitwa toczy się w najlepsze. Srebrzące się miecze, konie wysoko unoszące kopyta, krew rozlewająca się szkarłatem. Czuję, że schnie mi w gardle, ale nie mam niczego do picia. Zamierzałam być tu jakieś pięć minut.
– Taki jest interesujący? Bardziej niż pani własność?
Tego już za wiele.
– Jest moja, znam ją. Nie muszę się jej przyglądać – wypalam i niechcący zerkam w jej kierunku.
Dostrzegam ją w dłoniach. W czułym uścisku kogoś, kto ma dobre intencje.
– Już ją pan wycenił? – pytam chłodno, a mężczyzna unosi się i prostuje.
– Można ją tu zostawić i wrócić, jeśli szkoda pani czasu. Ja potrzebuję go więcej niż chwilę. – Traktuje mnie wymownym spojrzeniem i znów nachyla się do pozytywki.
– Świetnie, w takim razie wrócę po południu. A raczej wieczorem – poprawiam się i ruszam w kierunku drzwi.
Za sobą słyszę znajomy pisk otwieranego wieczka, więc przyśpieszam kroku. Przed oczami i tak już widzę jej obraz. Tancerka. Najpiękniejsza, tańcząca do… Znajoma melodia dogania mnie i łapie za nadgarstek, ale nie chcę jej na to pozwolić. Chwytam za klamkę, a tuż nad drzwiami zauważam napis: „Sztuka zmywa z duszy kurz codzienności”.Słowaprzypisywane Pablowi Picassowi. Czytam je kilkakrotnie i czuję, że zaczynają do mnie przylegać. Choć cała dygoczę, a w głowie pulsują tysiące myśli, odwracam się do niej.