Jesteś moją iskrą - Anna Purowska - ebook + audiobook + książka

Jesteś moją iskrą ebook i audiobook

Purowska Anna

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Spójrz mi w oczy, usłysz mnie, bądź ze mną w mojej historii…

W życiu Laury i Marcina pojawia się ktoś niespodziewany. Mała dziewczynka, a jej sytuacja zawładnie ich sercami, przyniesie rozterki i nakłoni do podejmowania niełatwych wyborów.

Magda, topowa wokalistka, przyjeżdża do Śnieżyska, by wypocząć i stworzyć materiał na nową płytę. Kim tak naprawdę jest podziwiana i ceniona gwiazda? Jakie sekrety skrywa? Czy będzie potrafiła się odnaleźć z dala od tłumu i wielkich scen w małej górskiej miejscowości?

Julianna pod osłoną długich nocy próbuje budować w sercu nadzieję. Zgodnie z prośbą ukochanego pisze listy i przechowuje je, wierząc, że kiedyś wszystkie zostaną przez niego przeczytane.

To magiczna opowieść o powrotach do źródła, o iskrach pobłyskujących tam, gdzie zdaje się ciemno, i o tym, że droga do spełnienia nie zawsze jest taka, jak się spodziewamy.

Anna Purowska

Magister muzykologii, redaktor współtworząca telewizyjny teleturniej wiedzowy.  Zadebiutowała w 2015 r. powieścią Moje pierwsze imago. Autorka książek Kiedy spada gwiazda (2021), Szepty ze snów (2022) i Lustrzane serce (2022). Ta ostatnia książka ogłoszona najlepszą książką na zimę serwisu Granice.pl.  Zakochana w podróżach i odkrywaniu nowych miejsc. Pisze, aby ukazywać czytelnikom piękno zamknięte w drobiazgach i chwilach.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 379

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 26 min

Lektor: Marta Markowicz
Oceny
4,5 (126 ocen)
86
26
11
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Basia-69

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna♥️
00
renata120773

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna historia z wieloma zawirowaniami.
00
AgaWyrwa

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna powieść, narratorka głosem budzi spokój duszy 🙂
00
Halona24

Nie oderwiesz się od lektury

Przepiękna💞
00
IzaGorecka

Całkiem niezła

Wątek Julianny i Brunona pozostał dla mnie niejasny. Być może dlatego, że nie przeczytałam wcześniejszych książek z tej serii. Autorka zapewnia jednak, że stanowią one odrębne historie stąd moje zdziwienie tym faktem.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Je­steś moją iskrą
© Anna Pu­row­ska, 2023 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło sp. z o.o., War­szawa 2023
Re­dak­cja i ko­rekta: Jo­anna Wy­słow­ska
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Kusz, Ma­graf s.c., Byd­goszcz
Zdję­cia okład­kowe: www.stocksy.com/ Urs Sie­den­top & Co; iStock.com/de­ma­er­rek
Pro­jekt okładki: Eliza Luty
W po­wie­ści wy­ko­rzy­stano frag­menty książki Mały Książę. Złote my­śli An­to­ine de Sa­int-Exu­péry w tłu­ma­cze­niu Hen­ryka Woź­nia­kow­skiego, wyd. Spo­łeczny In­sty­tut Wy­daw­ni­czy Znak, 2016
Re­dak­tor ini­cju­jąca: Blanka Woś­ko­wiak
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wy­daw­nic­two nie po­nosi żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wy­da­nie I, 2023
ISBN: 978-83-8132-526-4
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 22 312 37 12
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

I wy­bra­łem Cie­bie.

W stu róż­nych ży­ciach, w stu świa­tach, w do­wol­nej wer­sji rze­czy­wi­sto­ści zna­la­zł­bym i wy­brał­bym Cie­bie.

Kier­sten White

Mamo, po­wiedz mi: dla­czego lu­dzie na plaży nie uwa­żają i „dep­tają” muszle?

Dla Bar­tu­nia, mo­jego pię­cio­let­niego cudu

ROZ­DZIAŁ 1

Magda

Cza­sem jest śmiech, cza­sem są łzy

Ale raz do roku za­wsze jest tych kilka dni...

Głosy Kasi Stan­kie­wicz, Mietka Szcze­śniaka i Kuby Ba­da­cha brzmią czule, do­ty­kają mnie tak ła­god­nie, jakby mo­tyle mu­skały skórę.

Za ta­kim do­ty­kiem... za taką de­li­kat­no­ścią...

Znów się roz­pra­szam. Mu­szę wy­ci­szyć mu­zykę i sku­pić się na dro­dze. Z War­szawy do Kra­kowa szło gładko, ale im bli­żej celu, tym wa­runki stają się trud­niej­sze. Co­raz bar­dziej biało, na szybę spa­dają co­raz więk­sze płatki śniegu. Góry stają się co­raz bar­dziej ma­je­sta­tyczne, jakby mnie chciały oto­czyć. Za kilka ki­lo­me­trów po­win­nam do­strzec pierw­sze domy.

Pod­ry­wam się na dźwięk te­le­fonu i od­ru­chowo włą­czam przy­cisk na kie­row­nicy.

– Ma­dlenne! – W sa­mo­cho­dzie roz­lega się świer­go­czący głos. – Wszystko w po­rządku?

– Tak, Iza, dzię­kuję. Nie mu­sisz mnie niań­czyć. Obie­ca­łam, że dam znać, jak tylko do­jadę.

– Je­steś moim naj­więk­szym skar­bem, sie­dzę jak na szpil­kach. Tylu lu­dzi mo­głoby cię za­wieźć do tego Śniego... Śnie­go­wi­ska.

– Śnie­ży­ska.

– Mniej­sza o to. Jest tam cho­ciaż śnieg?

– O, tak... – Roz­glą­dam się i uśmie­cham do sie­bie. – Przy dro­dze wy­so­kie świerki, całe otu­lone pu­chem. Jest biało, ci­chutko... jakby ten śnieg po­krył nie­po­trzebny, roz­pra­sza­jący chaos...

W sa­mo­cho­dzie za­pada ci­sza, którą prze­rywa wy­buch śmie­chu Izy.

– Oj, moja ar­tystko! Tylko ty po­tra­fisz w ten spo­sób opi­sać drogę. Zwy­czajną drogę! – Wzdy­cha. – Je­śli rze­czy­wi­ście to miej­sce ma za­dzia­łać na cie­bie in­spi­ru­jąco, en­joy! I pa­mię­taj, to od­po­wiedni mo­ment, by szy­ko­wać ma­te­riał na nową płytę. Mu­simy coś mieć.

– Iza... nie mogę być pod pre­sją, to się nie uda na za­wo­ła­nie.

– Wiem, oczy­wi­ście, że wiem, ale jako twoja me­ne­dżerka czuję się w obo­wiązku ci o tym przy­po­mnieć. Trzeba kon­ty­nu­ować twoją do­brą passę. I...

– I? Jesz­cze ja­kieś „i”?!

– Nie je­steś zwy­czajną dziew­czyną. – Za­ostrza ton.

– Co masz na my­śli?

– Nie uda­waj. Nie daj się zła­pać. Tak, jak się umó­wi­ły­śmy, je­dziesz tam sama, ale za­szy­wasz się w pen­sjo­na­cie i nie szar­żu­jesz po uli­cach.

– Nie będę sie­działa dwa ty­go­dnie za­mknięta w po­koju.

– Wiem, nie o to mi cho­dziło. Ale bła­gam... sza­lik, czapka, kap­tur, cho­waj twarz, po pro­stu wtop się w tłum. Je­śli zo­sta­niesz roz­po­znana, to nie mój urlop sta­nie się prze­kleń­stwem, ro­zu­miesz?

– Pew­nie, że tak. Nie martw się, Iza. Już sły­szę, jak drep­cze do mnie po­mysł na coś zu­peł­nie no­wego, coś, co...

– Za­tem nie prze­szka­dzam! Od­po­czy­waj po ostat­niej tra­sie, re­ge­ne­ruj siły.

Roz­łą­czam się, roz­luź­niam mię­śnie, wy­ko­nuję kilka ru­chów głową i sły­szę gło­śne chrup­nię­cia. Dla­czego je­stem tak na­pięta? Może dla­tego, że od dawna nie jeż­dżę sama au­tem? Na pewno nie przez tyle go­dzin.

Wą­skie uliczki, drew­niane domy ze spa­dzi­stymi da­chami i zdo­bio­nymi okien­ni­cami. Pro­myki słońca prze­dzie­ra­jące się przez białe ob­łoki. Śnieg... ra­żąca w oczy biel. Wkła­dam oku­lary prze­ciw­sło­neczne, uchy­lam szybę i po­zwa­lam, by do­tarło do mnie świeże, chłodne po­wie­trze. Biorę głę­boki wdech i de­lek­tuję się ci­szą... do czasu, aż do­biega mnie prze­raź­liwe trą­bie­nie. Czuję go­rąco roz­le­wa­jące się po twa­rzy, roz­glą­dam się oszo­ło­miona. Wy­prze­dza mnie czarny mer­ce­des. Kie­rowca, choć niby było mu bar­dzo śpieszno, gwał­tow­nie zwal­nia i opusz­cza szybę. To młody męż­czy­zna, może być przed czter­dziestką. Od razu szy­kuję się na po­tok prze­kleństw z jego strony, na wy­po­minki o ko­bie­tach za kie­row­nicą, na... O dziwo, jego mina ze wzbu­rzo­nej dość szybko ła­god­nieje.

– Sorry, girl! Tak mi się ten klak­son... przy­pad­kiem na­ci­snął. – Roz­ciąga usta w sym­pa­tycz­nym uśmie­chu.

Ki­wam do niego na znak, że zro­zu­mia­łam, i cze­kam, aż przy­śpie­szy. Fa­cet szcze­rzy się do mnie, ale wciąż je­dzie tym sa­mym tem­pem.

– Wy­prze­dza pan? – py­tam co­raz bar­dziej po­iry­to­wana. Prze­cież z na­prze­ciwka w każ­dej chwili może ktoś nad­je­chać, a on nic so­bie z tego nie robi.

– Nie, nie, ko­biety przo­dem. – Pusz­cza do mnie oczko.

Do­ci­skam pe­dał gazu i od razu czuję, że prze­sa­dzi­łam. W lu­sterku wi­dzę wy­raź­nie, jak grudy śniegu zmie­sza­nego z bło­tem spod mo­ich opon ata­kują czarne, po­zo­sta­jące w tyle auto. Ups. – Sorry, boy – mó­wię do sie­bie.

To był zde­cy­do­wa­nie bad boy. Bo­ha­ter z fil­mów o na­sto­lat­kach. Przy­stojny, nie­grzeczny, nie­przy­stępny, a na ko­niec wy­cią­ga­jący z opre­sji szarą myszkę, naj­spo­koj­niej­szą dziew­czynę w ca­łej szkole. I oczy­wi­ście za­ko­chu­jący się w niej! Śmieję się sama do sie­bie. – Wszystko pa­suje, tylko wie­kowo się troszkę po­su­ną­łeś, pa­nie bad – za­uwa­żam, zer­ka­jąc w tylne lu­sterko.

Wy­bra­łam tę miej­sco­wość. To nie był przy­pa­dek. Rok temu zo­ba­czy­łam zdję­cia jar­marku, ma­łych, ko­lo­ro­wych ka­mie­ni­czek, śniegu na da­chach i zbo­czach gór. Za­uro­czy­łam się świa­tłami do­mów roz­ja­śnia­ją­cymi ko­tlinę. Przez kilka mie­sięcy ten ob­raz wciąż do mnie wra­cał. Nie­ważne, czy by­łam aku­rat na za­cho­dzie czy na wscho­dzie kraju. Szy­ko­wa­łam się w gar­de­ro­bie do kon­certu czy za­sy­pia­łam w chłod­nym, ho­te­lo­wym po­koju. Myśl o Śnie­ży­sku stała się moim głów­nym ce­lem, mi­sją, prze­wod­nią gwiazdą. Ta­kie prze­bły­ski nie zda­rzają się czę­sto, trzeba je chwy­tać.

Dla­tego mu­sia­łam tu przy­je­chać.

Mu­sia­łam tu przy­je­chać... sama.

Laura

– Bru­nonku! Będę umie­rać... – Głos Wik­to­rii spra­wia, że biorę głę­boki od­dech i za­glą­dam do sa­lonu.

Moja przy­ja­ciółka opiera się o pa­ra­pet i wpa­truje w wi­dok za oknem. Jej ja­sne, błysz­czące włosy opa­dają na ra­miona. Nie wie, że je­stem co­raz bli­żej. Nie chcę jej prze­stra­szyć, ale też nie lu­bię prze­ry­wać jej za­pa­trze­nia... spo­tkań z ro­dziną, które od­by­wają się za­wsze, ile­kroć spada pierw­szy śnieg, i trwają aż do jego cał­ko­wi­tego stop­nie­nia. Wi­duje się z sy­nem, sy­nową i wnu­kiem wła­śnie w ten spo­sób. Cza­sem z nimi roz­ma­wia.

– Bru­nonku, już od dawna nie jeż­dżą tędy bul­do­żery, już nie bu­dzą o szó­stej rano, nie za­kłó­cają spo­koju, sarny i ptaki wró­ciły. I ty mógł­byś...

Z tru­dem po­wstrzy­muję łzy. Zer­kam na zdję­cie sto­jące na ko­minku. Młody chło­pak o ja­snej ce­rze, zmierz­wio­nych wło­sach, za­ci­śnię­tych, wą­skich ustach i oczach... tak smut­nych, że pa­trząc w nie, za­wsze mam ochotę za­py­tać... dla­czego? Co się stało? Co tak mocno cię bo­lało?

– Dla­czego to zro­bi­łeś? – pyta Wik­to­ria.

Gło­śno wzdy­cham, by za­zna­czyć swoją obec­ność.

– Jak się czu­jesz? – Staję tuż obok niej.

Wik­to­ria zerka na mnie i spusz­cza wzrok.

– Wiesz, za­wsze, gdy spada śnieg... – Wy­ciąga do mnie dłoń.

– Wiem. – Obej­muję ją. – Może przy­sunę ci fo­tel do okna?

– Nie, usiądźmy. – Wska­zuje mi ka­napę i uśmie­cha się ła­god­nie. – Naj­waż­niej­sze, że je­stem w swoim domu... że mam tu cie­bie i Mar­cina. Że za­ję­li­ście się starą bab­cią.

– Le­nar­tówka to rów­nież mój dom, tak to czuję. To ty nas do sie­bie przy­ję­łaś. Ni­gdy nie my­śla­łam o tym, że się tobą zaj­muję. Tobą nie trzeba się zaj­mo­wać.

– Ale gdy miesz­ka­łam sama, to był naj­gor­szy czas w moim ży­ciu.

– Wiem, nie martw się. Masz nas.

– Laura... – Zerka na mnie, jakby coś knuła. Do­sko­nale znam to spoj­rze­nie. – Ale ty i Mar­cin... nie kłó­ci­cie się z mo­jego po­wodu?

Pa­trzę na nią za­gad­kowo.

– My? My się nie kłó­cimy prze­cież... Mie­wamy cza­sem drobne nie­po­ro­zu­mie­nia, ale...

– Laura! – karci mnie. – Wiesz, że przede mną ni­czego nie ukry­jesz.

Oho, wraca do­brze mi znana Wik­to­ria.

– A co z tym... umie­ra­niem?

– Od­kła­dam na inny ter­min. Jesz­cze zdążę to zro­bić, ale wcze­śniej chcia­ła­bym wie­dzieć.

– Nic się nie dzieje. Na­prawdę.

Uśmie­cham się do niej, a póź­nej wy­co­fuję do kuchni. Kiedy już wiem, że mnie nie wi­dzi, biorę głę­boki od­dech i roz­luź­niam mię­śnie twa­rzy.

Magda

Po­nad mia­stecz­kiem, na wzgó­rzu wznosi się ho­tel Dia­ment Śnie­ży­ska. Iza na­ma­wiała mnie, bym to wła­śnie w nim się za­trzy­mała. Tylko me­ne­dżerka zaj­mu­jąca się pro­mo­cją, or­ga­ni­za­cją i wszyst­kim, co wo­kół mu­zyki, ale mu­zyką nie jest... tylko ona mo­gła wy­my­ślić coś ta­kiego.

Za­trzy­muję się przy pen­sjo­na­cie, który dla sie­bie wy­bra­łam. Już sama na­zwa Wśród Świer­ków brzmi o wiele przy­jaź­niej. Willa jest spora, ale wy­gląda kli­ma­tycz­nie. Zie­lone okien­nice z wy­cię­tym wzo­rem serc, małe okienka, bal­kony, wszystko drew­niane. Otwie­ram drzwi auta i do­pada mnie chłód. Sta­wiam nogi na bia­łym, do­tąd nie­tknię­tym, śnież­nym dy­wa­niku. Śnie­gowce w ko­lo­rze fuk­sji pre­zen­tują się obłęd­nie. Na­rzu­cam na sie­bie czarną, spor­tową kurtkę. Przy­go­to­wa­łam się na ten urlop po­rząd­nie. Prze­glą­dam się w szy­bie. W ciem­nych oku­la­rach przy­sła­nia­ją­cych pół twa­rzy wy­glą­dam bar­dziej gwiaz­dor­sko niż bez nich. Rzu­cam je więc na sie­dze­nie i idę w kie­runku wej­ścia.

Prze­kra­czam próg. Od razu ota­cza mnie przy­jemne cie­pło. Ciemny ko­ry­tarz roz­ja­śnia kilka lam­pio­nów roz­sta­wio­nych na pod­ło­dze i za­pa­lone w nich świece. Do góry pro­wa­dzą schody, po ba­lu­stra­dzie pnie się ozdobny, świer­kowy łań­cuch, z czer­wo­nymi ko­kar­dami. Uno­szę głowę. Nade mną wi­rują zwi­sa­jące z su­fitu złote gwiazdy i mie­nią się w bla­sku świec.

Ci­sza i za­pach cy­na­monu. Może w kuchni pie­cze się wła­śnie szar­lotka?

– Słu­cham? – Do­biega mnie ko­biecy głos.

Od­wra­cam się za­sko­czona. Za­uwa­żam blon­dynkę w zwią­za­nych na czubku wło­sach, ubraną w błę­kitny dres.

– Dzień do­bry, na­zy­wam się Mag­da­lena Ant­ko­wiak. Mam u pań­stwa re­zer­wa­cję.

– Za­pra­szam. – Młoda ko­bieta wska­zuje mi re­cep­cję. – Zwy­kle się tym nie zaj­muję, ale... – Spraw­dza w kom­pu­te­rze. – Złoty Apar­ta­ment, na­zwi­sko się zga­dza.

– Cu­dow­nie. Nie mo­głam się już do­cze­kać. – Po­daję jej do­wód, a ona zerka na mnie i po­ta­kuje, ale nie po­dziela mo­jego en­tu­zja­zmu.

Nie po­win­nam się dzi­wić. Ona jest tu na co dzień, a ja... ja żyję w zu­peł­nie in­nym świe­cie. Roz­glą­dam się i cze­kam.

– Prze­pra­szam... – Sły­szę nie­pewny, drżący ton głosu i od razu do­my­ślam się, co ozna­cza. – To pani? Zna­czy... mu­szę o to za­py­tać... Ma­dlenne?

Jedno spoj­rze­nie w jej kie­runku i wiem, że wła­śnie zo­sta­łam roz­po­znana.

– Tak, to ja. Ale bar­dzo pro­szę o dys­kre­cję. Dłu­gość mo­jego po­bytu za­leży w du­żej mie­rze od tego, na ile swo­bod­nie będę mo­gła się tu czuć.

Do­strze­gam błysk w jej oczach. Twarz, do­tąd znu­dzona, na­gle się roz­pro­mie­nia.

– Mam na imię Ju­styna. – Wy­ciąga do mnie dłoń. – Je­stem wła­ści­cielką pen­sjo­natu. Co za szczę­ście, że aku­rat dziś za­stę­puję na­szą re­cep­cjo­nistkę.

– Magda, bar­dzo mi miło.

– Mo­żemy mó­wić so­bie po imie­niu? – Wi­dzę ro­snącą w niej eks­cy­ta­cję.

– Tak, oczy­wi­ście.

– O rany! – Chwyta się za po­czer­wie­niałe po­liczki. – Uwiel­biam twoje pio­senki. Na­wet moja córka... ona zna wszyst­kie tek­sty na pa­mięć! Ma­dlenne! – Pisz­czy, ale stara się sto­po­wać i przy­sła­nia so­bie usta. – Ko­chana, mów, czego ci tylko po­trzeba. Po­dam ci swój pry­watny nu­mer. Dzwoń do mnie o każ­dej po­rze, w ogóle się nie krę­puj. Stwo­rzę ci ide­alne wa­runki. Z tego, co wi­dzę, masz re­zer­wa­cję na dwa ty­go­dnie. Wow! I wy­bacz moją re­ak­cję, to jest nie­pro­fe­sjo­nalne, ale szczere, po pro­stu... uwiel­biam cię! Do­bra! Nic wię­cej nie mó­wię.

Blon­dynka po­daje mi klu­cze i in­for­muje o po­rach po­sił­ków. En­tu­zjazm w niej nie ga­śnie. Oby tą ra­do­ścią nie dzie­liła się zbyt szczo­drze.

Dawno nie mu­sia­łam no­sić swo­ich rze­czy. Pa­skud­nie to brzmi! Tasz­czę na pię­tro wa­lizkę, naj­więk­szą, jaką mia­łam w domu. Moja kon­dy­cja jest co­raz słab­sza, po­win­nam tu­taj o sie­bie za­dbać. Re­gu­larne pory po­sił­ków, spa­cery, ci­sza, od­po­czy­nek. Żad­nego stresu, żad­nych ter­mi­nów, po pro­stu ja. Ja i moje my­śli.

Staję przy od­po­wied­nich drzwiach i le­dwo ła­pię od­dech, czuję ból w no­gach i ra­mio­nach. Reszta rze­czy po­czeka na ra­zie w au­cie, bo oto przede mną naj­więk­sza nie­spo­dzianka.

Szybko wkła­dam klucz do zamka, prze­krę­cam, na­ci­skam klamkę i... o, tak, tak! O tym ma­rzy­łam. Sa­lon, a w nim żywa cho­inka przy­stro­jona w ko­lo­rach złota i czer­wieni. Sofa ude­ko­ro­wana rzę­dem biało-zło­tych po­du­szek. Na ła­wie roz­ciąga się bor­dowy bież­nik, na nim przy­go­to­wane świeczki i sre­brząca się fi­gurka re­ni­fera. Sia­dam w fo­telu i przy­tu­lam się do za­wie­szo­nego na pod­ło­kiet­niku koca. Jest świeżo wy­prany, pach­nący, miękki, a stopy otula mi pu­chaty dy­wan.

Czy ja­ki­kol­wiek ho­tel, na­wet naj­bar­dziej eks­klu­zywny, byłby w sta­nie za­pew­nić mi taki kli­mat? A to jesz­cze nie ko­niec. Ru­szam w kie­runku sy­pialni, a tam... ogromne łóżko okryte grubą, czer­woną na­rzutą, na nim po­du­chy w biało-zie­loną kratę. Tuż obok mała, sztuczna cho­inka ozdo­biona lamp­kami, nad wez­gło­wiem spory wia­nek z su­szo­nymi cy­tru­sami i la­skami cy­na­monu.

Mam ochotę zbiec na dół po gi­tarę, za­mó­wić pyszne je­dze­nie i spę­dzić resztę dnia, de­lek­tu­jąc się tym miej­scem. Cie­płem. Otu­lić się ko­cem, za­to­pić w mięk­kich po­dusz­kach, za­paść w pach­nącą po­ściel... znik­nąć.

Za ta­kim do­ty­kiem... za taką de­li­kat­no­ścią... za ob­ję­ciami...

Cho­dzi za mną ten tekst. Mu­szę go w końcu za­pi­sać. Czuję, że w tym miej­scu po­wsta­nie coś wy­jąt­ko­wego.

Za oknami dzień ustę­puje miej­sca nocy. Płatki śniegu wi­rują w po­wie­trzu, uno­szą się i opa­dają. Robi się co­raz bar­dziej szaro, na ulicy roz­świe­tlają się la­tar­nie, gór­ski kra­jo­braz okala oko­licę.

Za ta­kim do­ty­kiem...

Otrzą­sam się i bie­gnę na dół po resztę rze­czy.

Laura

– Dziadku, tro­chę wy­żej... – Pa­trzę, jak na ścia­nie pre­zen­tuje się ta­bliczka upa­mięt­nia­jąca Da­nu­się i Waldka, za­ło­ży­cieli księ­garni, którą od­wa­ży­łam się wziąć pod moje skrzy­dła.

– Pod Skrzy­dłem Anioła, piękna na­zwa, ko­chana – chwali dzia­dek Ro­man i przy­twier­dza do ściany wła­sno­ręcz­nie ob­ro­biony ka­wa­łek drewna.

– Bez was taka chwila ni­gdy by nie na­stą­piła. – Wik­to­ria przy­tula mnie mocno.

Za­bro­niła do­pi­sać imię wnuka. Zdo­łała po­go­dzić się z za­gi­nię­ciem w gó­rach syna i sy­no­wej, je­de­na­ście lat temu. Bruno, który wy­ru­szył na wy­prawę dwa lata temu, rze­komo ich śla­dem, w jej od­czu­ciu wciąż tu jest...

– To na­sza ro­dzinna księ­gar­nia – Wik­to­ria oświad­cza dum­nie i unosi kie­li­szek z szam­pa­nem. – Za­ło­żona przez mo­jego syna i jego żonę, a póź­niej przez lata z za­an­ga­żo­wa­niem pro­wa­dzona przez... – mówi co­raz ci­szej. – Przez Bru­nona. – Głos jej drży. Le­dwo wstrzy­muje łzy.

– Wik­to­rio, nie mu­sisz nic wię­cej do­da­wać. – Chwy­tam ją za rękę.

– Ale chcę. – Pro­stuje się i mruga, by po­wstrzy­mać na­pły­wa­jące do oczu kro­ple. – Nie wiem, co by ze mną było, gdy­bym nie miała was... Gdyby Laura rok temu nie przy­je­chała tu i nie po­ka­zała mi, jak wiele tracę każ­dego dnia. Cie­szę się... choć może tego nie wi­dać, ale to szczę­ście w nie­szczę­ściu, to jak po­ja­wie­nie się anioła na mo­jej dro­dze, że ta księ­gar­nia od­żyła. – Gło­śno wy­dy­cha po­wie­trze, jakby wy­po­wie­dze­nie tych kilku zdań przy­nio­sło jej ulgę. – I cie­szę się, że księ­gar­nię otwie­ramy w na­szym, ro­dzin­nym gro­nie.

Kroję mały tor­cik, który ku­pi­łam z tej oka­zji, i wi­dzę, jak drży mi ręka.

– Po­mogę ci. – Mar­cin bie­rze ode mnie nóż i przez dłuż­szą chwilę przy­trzy­muje mi dłoń. Gła­dzi ją i pa­trzy mi w oczy. – Wiesz, jak bar­dzo je­stem z cie­bie dumny? – szep­cze mi do ucha, a ja czuję na szyi przy­jemne mro­wie­nie.

Dziad­ko­wie po­dzi­wiają od­no­wione re­gały i stoły z książ­kami, oglą­dają pa­miątki, zdają się nas nie za­uwa­żać. Cały świat jakby się na chwilę za­trzy­mał. Przy­tu­lam się mocno do Mar­cina, a on mnie obej­muje.

– Ni­czym się martw. Po­ra­dzimy so­bie ze wszyst­kim – mówi z prze­ko­na­niem.

– A je­śli...

– Bądź spo­kojna, wciąż cze­kamy na wy­niki, jesz­cze nic nie jest prze­są­dzone. Masz te­raz księ­gar­nię. Cie­szę się, że to wła­śnie ty się nią za­opie­ku­jesz, i z pew­no­ścią Bruno też byłby za­do­wo­lony. – Mar­cin gło­śno prze­łyka ślinę. Wiem, że on rów­nież nie po­go­dził się z za­gi­nię­ciem przy­ja­ciela.

Jego słowa za­pi­suję głę­boko w so­bie. Chcę w nie wie­rzyć.

– Może An­gel po­winna tu wró­cić? – pyta dzia­dek. – Kotka lu­biła tu przy­cho­dzić z Bru­no­nem.

– Daj spo­kój, Ro­man – stro­fuje go żona. – Żyje w na­szym wiel­kim domu i wo­kół niego od dwóch lat i na­gle mia­łaby wró­cić tu? Nie są­dzę, by się od­na­la­zła, my­ślę, że to dla niej za późno.

– Pa­mię­tam, jak ją zna­lazł... – Wik­to­ria się za­my­śla.

– Ja też – wtrąca Mar­cin. – Przy­szedł z nią do mnie. Strasz­nie miau­czała i się bała... ale uwiel­biała tę dziew­czynę... tę... – Za­wie­sza się jakby ock­nięty ze snu.

– My­ślę, że na nas czas. – Wik­to­ria chwyta to­rebkę z fo­tela.

– Wik­to­rio, od­wie­ziemy cię – pro­po­nuje dzia­dek.

– Nie je­stem stara, po­ra­dzę so­bie!

– Nie je­steś, ani tro­chę, ale po dro­dze so­bie po­plot­ku­jemy, o! – Bab­cia Mał­go­sia chwyta ją pod ra­mię.

– Jaka dziew­czyna? Mar­cin? – py­tam po wyj­ściu go­ści i przy­glą­dam się mę­żowi.

– Ko­le­żanka... Bru­nona, nie znam jej. Patrz, nikt nie tknął tortu i wy­szli. – Kręci głową z nie­za­do­wo­le­niem.

Na­kła­dam po ka­wałku na ta­le­rzyki. Jemy w ci­szy, choć w gło­wie wy­brzmiewa mi cały chór gło­sów. Czy so­bie po­ra­dzę? Czy nie ze­psuję wszyst­kiego, co przez lata zo­stało tu stwo­rzone? Ja­kie będą wy­niki ba­dań? Co da­lej? I kim była ta dziew­czyna, o któ­rej nie chciała mó­wić Wik­to­ria? Cza­sem od­no­szę wra­że­nie, że to, iż w Śnie­ży­sku wszy­scy się znają, wcale nie jest taką wielką za­letą. Łą­czy ich wspólna prze­szłość, w któ­rej ja nie uczest­ni­czy­łam. Przy­jaź­ni­łam się z Mar­ci­nem na stu­diach i już wtedy go po­ko­cha­łam. Już wtedy stał mi się bli­ski, ale po­trze­bo­wa­łam dzie­się­ciu lat in­ten­syw­nego po­dró­żo­wa­nia po świe­cie, by zro­zu­mieć, że tylko jego chcę mieć bli­sko sie­bie. Że to on jest naj­waż­niej­szą pla­netą w mo­jej ga­lak­tyce, a każda ko­lejna wy­prawa tylko wzmaga tę­sk­notę za nim. Mu­sia­łam tu przy­je­chać rok temu, od­na­leźć go w ma­łej mie­ścince za­sy­pa­nej śnie­giem... i zo­stać. Zo­stać i każ­dego dnia utwier­dzać się w prze­ko­na­niu, że ży­cie tu­taj to naj­pięk­niej­sze, co mo­gło mi się przy­tra­fić. A on, choć za­wsze był i jest moim naj­lep­szym przy­ja­cie­lem, wszyst­kich tu obec­nych zna dłu­żej. Mają wspólne hi­sto­rie. Na­wet ta­kie, do któ­rych, jak się oka­zuje, z ja­kichś po­wo­dów nie chcą wra­cać.

– Po­wiem to po raz ostatni. – Otula mi po­liczki swo­imi cie­płymi dłońmi. – Ta księ­gar­nia na cie­bie cze­kała. To dla mnie ważny i piękny dzień, Laura. – Ca­łuje mnie w usta. – A resztą tortu po­dziel się z pierw­szymi klien­tami.

Wy­cią­gam dłoń w jego kie­runku i kciu­kiem gła­dzę bli­znę na twa­rzy, a póź­niej przy­kła­dam usta do­kład­nie w to miej­sce. Jak­bym w ten spo­sób chciała ode­brać ból, który spo­tkał kil­ku­let­niego chłopca pod­czas po­waż­nego wy­padku w warsz­ta­cie dziadka. Każdy ból, który nas spo­tyka. Rów­nież ten, który wciąż może nas spo­tkać.

– Idą święta. Wy­peł­nijmy ten czas na­dzieją i spo­ko­jem. – Mar­cin pa­trzy mi głę­boko w oczy.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki