Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Na włoski camping, gdzie odbywają się warsztaty muzyczne, zaproszeni zostają młodzi i zdolni muzycy z całej Polski. Czy może być piękniej? Woda, słońce, plaża, las. Okoliczności są idealne, ale prowadzący projekt dyrygent – surowy i wymagający. Jasiek, milczący i tajemniczy licealista z Wrocławia, uwielbia zatracać się w ciszy i muzyce. Od samego początku jest zachwycony warsztatami i... pewną dziewczyną, która czasem pojawia się w jego otoczeniu. Maja czuje się samotna i nierozumiana. Za kilka tygodni ma rozpocząć naukę w Londynie, a nie jest w stanie znieść nawet myśli o wyjeździe. Ojciec ma wobec niej ogromne wymagania i nie chce, by spełniała marzenia o byciu wokalistką. Kiedy na obozie aura z gorącej i słonecznej zmienia się w deszczową i wietrzną, spotyka się dwoje ludzi, których w niezwykły sposób łączy miłość do muzyki, a rozdzielić mogą, już niedługo, tysiące kilometrów…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 338
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Z dedykacją
– Mamo, pani w muzeum powiedziała, że kiedyś nie było sklepów i trzeba było polować.
– Tak, to prawda.
– A ty polowałaś?
Dla mojego synka Bartusia,
z którym śmieję się do łez.
All I want is to fly with you
All I want is to fall with you
Benj Pasek, Justin Paul; Rewrite the Stars
PROLOG
Julio,
nigdy nie przypuszczałam, że spotka mnie taki zaszczyt. Kiedy tylko dowiedziałam się, że mogę napisać do Ciebie list i dostarczyć go osobiście pod Twój balkon, nie wahałam się ani chwili. Jestem gotowa do konfrontacji.
Zniszczyłaś mi życie, zabrałaś wszystko, co najcenniejsze, i nawet nie masz pojęcia, jakie szkody w mojej rodzinie wywołała Twoja rzewna historyjka.
Cały świat może Cię wielbić, wysławiać i traktować jako strażniczkę miłości. Dla mnie jesteś i zawsze będziesz tą, która miłość odbiera, niszczy, rwie na kawałki. Weszłaś w życie mojej rodziny i staranowałaś nasz spokój, odebrałaś nam najbliższą osobę. Doprawdy nie wiem, czy starczy mi słów, by opisać, jak się czułam, kiedy zostałam sama, i jedynym uczuciem, jakie mi towarzyszyło, była tęsknota. Nie znam innego życia. Tylko to, w którym się za kimś płacze, na kogoś czeka, w którym się marzy, śni o osobie, a jej obraz jedynie się rozmywa i coraz bardziej zanika.
Jeszcze tylko kilka dni, Julio, a dostarczę Ci mój list, a wraz z nim wykrzyczę, co o Tobie myślę.
Nie pozdrawiam, dobrze wiesz dlaczego!
Maja
ROZDZIAŁ 1
JASIEK
– Czy mogłoby być piękniej? – Dawid rzuca torbę na trawę i opiera ręce na biodrach. – Adriatyk kilkaset metrów od nas, plaża, dwa baseny, włoskie przysmaki trzy razy dziennie. Otwierajcie naszą letnią rezydencję, czekam na moment, aż wskoczę w kąpielówki.
– Rozumiem, że wybierasz się w nich na spotkanie z dyrygentem. – Maks wkłada klucz do zamka.
Wpatruję się w wysokie iglaste drzewa odcinające się na tle błękitnego nieba i wdycham rześki zapach nadmorskiego powietrza. Wchodzę za chłopakami do drewnianego domku. Maks rzuca się na fotel stojący w salonie połączonym z małym aneksem kuchennym. Dawid od razu kombinuje przy telewizorze, a Eryk zagląda do dwóch mniejszych pokoi. Zauważa, że jako jedyny zwracam na niego uwagę, i woła mnie dyskretnie.
– Są dwa pokoje z piętrowymi łóżkami – mówi niemal szeptem.
Zaglądam do środka i mierzę wzrokiem pomieszczenie, w którym oprócz wspomnianych łóżek mieści się jedynie szafa.
– Bierzemy ten? – mówię i obserwuję konsternację malującą się na twarzy kumpla.
– Z jednej strony chciałbym, a z drugiej... – Eryk zerka do salonu.
– Idioto! Daj tego pilota, ja nie wiem, jak ty zdasz maturę. – Dobiega mnie poirytowany głos Maksa i od razu chwytam, o co martwi się nasz lider.
– Nie ma sprawy, Eryk, biorę ten drugi, może być z Maksem w pakiecie. – Przybijam mu piątkę, a na jego twarzy pojawia się rozbawienie.
– Nie możemy doprowadzić do rozlewu krwi. Tych dwóch jeszcze nie było razem dłużej niż kilka godzin w jednym pomieszczeniu. Zbyt dobrze ich znamy, żeby ryzykować.
– Co? Co tam kombinujecie? – Dawid zjawia się tuż za moimi plecami.
– Możesz się rozpakować. – Rzucam przez ramię i wychodzę.
– No wiecie! – Słyszę za sobą zdegustowany głos Dawida. – W salonie można urządzać imprezy, ale w tych niby-pokojach to ja obiema rękami ścian dotykam!
Podchodzę do stolika, chwytam leżący tam pilot i wyłączam telewizor, w którym nadawane są wiadomości, rzecz jasna – po włosku. Zauważam też kartkę z napisem: „Warsztaty muzyczne, Rosapineta”. Wygląda na to, że mamy dokładny plan na dwa tygodnie pobytu.
– Ej! Pamiętacie tego gościa z autobusu?! – Maks wpada do salonu z telefonem niemal przyklejonym do twarzy.
– Tak, pamiętamy wszystkich, około pięćdziesięciu, którzy tu z nami przyjechali – odkrzykuje mu Dawid, niby zajęty rozpakowywaniem.
– Mówię o nim! Musicie to zobaczyć! – Z oczami pełnymi zaskoczenia wysuwa telefon w moim kierunku. Zaraz obok zjawiają się pozostali zainteresowani.
– Kojarzę, siedział przede mną. – Dawid wzrusza ramionami i odwraca się bez emocji.
– On wygrał w zeszłym roku ten program... no! Nie pamiętam nazwy!
– Oskar Masny? – Nagle mam wrażenie, jakby w mojej głowie coś zaskoczyło. Kojarzę twarz z filmików wyświetlających się na Instagramie. – To był on?!
– Jedna z jego piosenek śmigała w radiu, teraz kojarzę. Co on tu będzie robił? – Dawid krzywi się zaskoczony.
– Myślę, że będzie nam przyrządzał makaron z owocami morza, a w wolnych chwilach sprzątał domki. – Maks rzuca telefon na fotel. – Na twoim miejscu zapytałbym, co my tu robimy?!
– Nie załamuj mnie – parska Eryk.
– Z kim my się mamy mierzyć? Z gościem, który już ma takie sukcesy na koncie? – Patrzy na nas z wyrzutem.
– Nie przyjechaliśmy tu, żeby się z kimkolwiek mierzyć. To nagroda. – Eryk pozostaje opanowany, nie poddaje się ponuremu nastrojowi Maksa. – Wygraliśmy ogólnopolski przegląd, przypominam ci, żebyś nas nie ściągał na dno.
– A poza tym – wtrąca Dawid – nasze dwie piosenki były grane w Radiu Wrocław. Nie mam zamiaru czuć się gorszy od jakiegoś typa tylko dlatego, że kilka razy widziano go w telewizji. Jeden to wygrał ten program? O ilu cokolwiek słyszeliście później? – Patrzy na nas, przewracając oczami. – No właśnie. Przyjechaliśmy tu przede wszystkim w nagrodę, a poza tym dla relaksu.
– Jeśli na ten relaks znajdziesz czas. – Podaję mu kartkę z programem.
Dawid czyta tekst, a na jego twarzy pojawia się coraz większe zaskoczenie.
– Yhm, bardziej bym się przejął tym niż Oskarem Macnym, Masnym czy jak mu tam. – Pociera czoło skonsternowany. – To pewnie jakaś pomyłka. Próba po śniadaniu, próba po lunchu, próba po kolacji. – Dawid unosi zdezorientowany wzrok znad kartki.
– Masz swoją nagrodę. – Maks wymierza pełne niedowierzania spojrzenie w Eryka, po czym wyrywa kartkę Dawidowi. – Ja pierdzielę! Byłem pewien, że to ściema. Myślisz, że to możliwe?
– Nigdy nie byłem na muzycznym campingu. – Eryk rozkłada ręce.
– Co my niby mamy ćwiczyć? Gamy i pasaże? – Maks zaczyna się coraz bardziej burzyć.
– Ogarnijmy kąpiel po całonocnej podróży. – Eryk zerka na zegarek. – Na razie pod prysznicem. – Rozbawiony wymierza palec w Dawida. – Możliwe, że kąpielówki nie będą nam potrzebne. Za pół godziny mamy spotkanie z dyrygentem, pewnie wszystkiego się dowiemy.
– Ja już chyba wszystko wiem. – Maks rzuca się na fotel. – Mam nadzieję, że chociaż sklep jest niedaleko. Bo zimnego piwa to mi tu nikt wieczorem nie zabroni wypić. O!
– Wśród moich podopiecznych obowiązuje całkowity zakaz spożywania alkoholu. – Mężczyzna około czterdziestki, z ciemnymi włosami postawionymi do góry, w okularach ze złotymi, stylowymi oprawkami piorunuje nas spojrzeniem, jakby to właśnie po nas spodziewał się łamania zasad ustalonych przez niego. Jest młody i od razu widać, że mocno wymagający. Nie chciałbym się mu sprzeciwiać.
– Chyba mu odwaliło – szepcze do mnie Maks. – Mam od pół roku skończone osiemnaście lat, co on mi tam będzie...
– Zapraszam na forum. – Dyrygent wymierza batutę prosto w Maksa. – Nikt tu nie jest z przypadku. – Poważnieje jeszcze bardziej, choć wcześniej wydawało się to niemożliwe. – Wiem, kogo wybrałem do tego projektu. Wiem, z kim chcę pracować.
Obserwuję, jak mój kumpel zapada się na krześle, a jego twarz, choć przed chwilą była blada, teraz mieni się kolorami.
– Zaprosiłem was tu, ale nie będę trzymał na siłę – dodaje i przechodzi do opowieści związanych z campingiem i próbami.
Rzeczywiście czekają nas trzy próby dziennie. Poranna i popołudniowa, na której spotkają się wszyscy uczestnicy obozu w ramach stworzenia jednej wielkiej orkiestry, oraz wieczorna, dla poszczególnych sekcji lub osób, które będą potrzebowały więcej czasu na przećwiczenie trudniejszych fragmentów. Na szczęście będzie nas pilnował nie tylko dyrygent – do pomocy ma jeszcze dwójkę młodych opiekunów, Maria i Agatę, którzy wydają się całkiem mili. Muszą być od nas tylko niewiele starsi, bo od razu zaproponowali nam, żebyśmy z nimi przeszli na „ty”. Po całym tym wstępie w mojej głowie kotłuje się milion myśli. Nigdy dotąd tyle nie ćwiczyłem. Może Maks miał rację i rzeczywiście znaleźliśmy się tu tylko przez przypadek. Nie jesteśmy przecież zawodowymi muzykami. Wśród Wingsów to Eryk ma wykształcenie muzyczne, prawie skończył dwa stopnie szkoły muzycznej, choć rzucił naukę po dziesięciu latach. Dawid, Maks i ja graliśmy zawsze sami, tak jak lubimy, jak słyszymy... No dobra, miałem przygodę w dwuletniej prywatnej szkole gry na keyboardzie, po której dostałem dyplom, ale to prawie żadne przygotowanie. Nawet ten skrawek papieru został wydrukowany na zwyczajnej drukarce przez dyrektorkę szkoły i wypisany niebieskim długopisem. W dodatku z błędem. Jan Jędrzejczak zamiast Andrzejczak. Nie napawał dumą, dlatego niezbyt długo wisiał nad moim biurkiem.
Samej nauki w tej popołudniowej szkółce też nie wspominam zbyt dobrze. Zawsze miałem wrażenie, że sam jestem w stanie nauczyć się więcej, i rzeczywiście to robiłem. Ćwiczyłem wieczorami, ze słuchawkami na uszach, wyszukiwałem sobie coraz ciekawsze, a jednocześnie trudniejsze utwory, najczęściej z gatunku muzyki rozrywkowej. Chyba nie będziemy się tu zajmowali klasyką? Orkiestra, to brzmi poważnie. Teraz i ja zaczynam podejrzewać, że mogę nie dać rady. Zerkam na Eryka, a on posyła mi krzepiące spojrzenie. Chodzimy razem do klasy, znam go zbyt dobrze. Jego obecna mina znaczy: „okej, przyznaję, nie będzie łatwo”.
MAJA
Po zagraniu kilku gam czuję, że gorąca struga potu spływa mi po plecach. Jak niby mam ćwiczyć w takim upale? Odkładam skrzypce, ocieram czoło i dopijam ostatnie łyki wody z butelki. Koniecznie muszę znaleźć sklep, nie dam rady grać w takich warunkach, a o skupieniu w ogóle nie ma mowy. Chwytam workoplecak i wychodzę. Na dworze jest zupełnie inaczej: ciepło, ale przyjemne. Lekkie powiewy wiatru muskają mi twarz i ramiona. Rozglądam się i zastanawiam, w którą stronę ruszyć. Podobno ten camping ma ponad czterdzieści hektarów. Bez nawigacji lepiej nie ryzykować. Wybieram drogę do najbliższego sklepu i podążam za wskazówkami.
Z oddali słyszę szum morza, nade mną poruszają się korony wysokich iglastych drzew, a pomiędzy nimi przebłyskują błękit nieba i promienie słońca. Przechodzę obok basenu, w którym szaleją dzieci. Mijam boisko do gry w koszykówkę, zupełnie puste, pewnie z powodu upału. Nakładam na uszy słuchawki i już mam włączyć aplikację z muzyką, kiedy słyszę pełen rezygnacji okrzyk.
– Mamma mia! – Kobieta w kwiecistym fartuszku stawia na ławce dwie skrzynki pełne pomidorów, podpiera się pod boki i bierze głęboki wdech.
– Przepraszam, wszystko w porządku? To znaczy... – Podchodzę bliżej i zastanawiam się, jak to powiedzieć po włosku. Uczyłam się trochę przed wylotem, ale jak widać, poszło mi dość marnie.
– O proszę, camping w Rosapinecie wita turystów z Polski. – Nieznajoma prostuje się i uśmiecha przyjaźnie.
– Dziękuję, to moje pierwsze godziny tutaj, szukam sklepu.
– Jest całkiem niedaleko.
– Całe szczęście, koniecznie muszę się czegoś napić, ale wcześniej pomogę pani.
– Nie trzeba. – Ociera pot z czoła. – Niosę to do kuchni, zostało mi kilka kroków.
– Dla mnie to żaden problem. – Chwytam jedną skrzynkę i czuję ciężar w ramionach. – Zawsze robi to pani sama?
– Sytuacja jest wyjątkowa, bo nasz pomocnik akurat ma wolne. Szczęście, że na ciebie trafiłam, dziecko. – Chwyta drugą skrzynkę i oddycha z ulgą. – Tak to można pracować, od razu mi lżej. Silna z ciebie dziewczyna.
– Mieszka tu pani?
– Tak, odkąd poznałam mojego męża Włocha, czyli od trzydziestu lat.
– Piękna historia – wyrywa mi się i słyszę w swoim głosie sarkazm, nad którym nie potrafię zapanować, więc szukam jak najszybciej tematu zastępczego, ale kobieta mnie ubiega.
– Co tu robisz? Przyjechałaś z rodzicami? Może ze znajomymi?
– Biorę udział w muzycznym projekcie.
Wchodzimy do chłodnego korytarza, w którym daje się wyczuć zapach smażonego mięsa i ziół.
– Postaw to tutaj. – Wskazuje mi blat.
– Aurora, amore mio! – Wychodzi do nas tęgi, wąsaty mężczyzna ubrany na biało, który trzyma w ręku drewnianą łyżkę i chwyta się za głowę.
– Nie musi się o mnie martwić, ale zawsze to robi. Nie uprzedziłam go, że wychodzę. – Kobieta puszcza do mnie oko, a później całuje mężczyznę w policzek i mówi coś, czego nie rozumiem. Jej słowa brzmią jak najpiękniejsza muzyka. Są melodyjne, płynne, śpiewne. Mam wrażenie, że unoszą się i opadają niczym nuty na pięciolinii.
– Francesco twierdzi, że należą ci się lemoniada i dobry deser. – Wyrywa mnie z zachwytu. – Jak masz na imię? – Otwiera lodówkę, wyciąga z niej dzbanek pełen złocistego płynu i nalewa go do dwóch szklanek.
– Maja.
– Dziękuję ci, Maju. – Podaje mi lemoniadę. – Przekaż rodzicom, że pięknie cię wychowali.
Spuszczam głowę, biorę głęboki wdech i staram się pozbyć szarych myśli, które nieuchronnie nadciągają.
– Na czym grasz? – Pani Aurora zaczyna być mistrzynią wyciągania mnie z niezręcznych sytuacji.
– Na skrzypcach.
– Mater Dei! Francesco! – Zwraca się do męża, a później znów czaruje językiem włoskim w tak bajeczny sposób, że wpatruję się w nią zauroczona. – Wiesz, że tata mojego męża też był skrzypkiem? Grał na naszym weselu. Może będę miała możliwość posłuchać twojej gry? – Składa ręce zauroczona. – Na tym campingu jest kilka stołówek, ale to właśnie nasza będzie gościła muzyków z Polski. Cieszę się, że do nas trafiłaś.
Mąż pani Aurory dodaje coś po włosku, mieszając w ogromnym garnku.
– Francesco mówi, że mieć chody na kuchni to podstawa. – Zatyka usta i zaczyna chichotać. – Usiądź, napij się spokojnie, to twój pierwszy dzień tutaj i pewnie musisz się zaaklimatyzować. Byłaś już kiedyś we Włoszech?
W odpowiedzi kręcę przecząco głową.
– A więc gwarantuję ci, że nie będziesz chciała opuszczać naszego kraju. Włochy to magia na każdym kroku. Otacza cię las piniowy, kilka metrów stąd faluje Adriatyk. Tuż obok nas Chioggia, Wenecja, Werona. Na kolację zjesz spaghetti carbonara z przepisu najlepszego kucharza, jakiego znam, a teraz spróbujesz naszej panna cotty, została nam porcja z wczoraj. – Podaje mi mały pucharek z biało-czerwoną zawartością.
Biorę odrobinę do ust i czuję przyjemny, słodko-truskawkowy chłód, a lemoniada, lekko kwaśna, jest najpyszniejsza, jaką kiedykolwiek piłam. Uśmiecham się, choć na temat pobytu w tym miejscu mam zupełnie inne zdanie niż pani Aurora.
JASIEK
– Mogliście wziąć też swoje. – Maks ledwo unosi plecak i krzywi się, kiedy go nakłada.
– Może od razu torby podróżne i walizki. – Dawid poprawia zamek, który odpina się przy plecaku Maksa.
– Nie miałem pojęcia, że sklep jest tak daleko. Nie ma mowy, żebyśmy jutro znów do niego szli. Trzeba mieć zapasy, i tyle.
– Trochę ruchu nam nie zaszkodzi – stwierdzam głośno, a Maks od razu piorunuje mnie spojrzeniem.
– Dobra, chłopaki, odpalam nawigację i wracamy. – Eryk wyciąga z kieszeni telefon.
– Racja, nawet nie wiem, w którą stronę ruszyć, a wszystkie domki wyglądają podobnie. – Maks upija kilka łyków wody. – Po co oni zrobili taki moloch, przecież tu się można zgubić! I dlaczego nikt nie dołączył mapy do planu obozu? – Poirytowany poprawia osuwające się z ramion szelki.
– Wracając do planu... – zaczyna cicho Eryk – jutro nawet nie będzie czasu na zakupy.
Zaczyna się śmiać.
– Serio? Ciebie to bawi?!
– Zobaczymy, jak będzie, jeszcze nic nie jest przesądzone. Sami słyszeliście, wieczorne próby będą dodatkowe, dla tych, którzy będą ich potrzebowali.
– Ty Eryk jesteś w innej sytuacji – parska Maks. – Nas to pewnie mister dyrygent wyśle na wszelkie możliwe. Słyszeliście go? Panie Matwiejczuk, basisto zespołu Wings. – Chłopak z niezadowoleniem wydycha powietrze.
– O tak, piękne to było! – Dawid robi rozmarzoną minę.
– Co?! Co niby było w tym pięknego?!
– To, że o nas słyszał! – Dawid robi wielkie oczy. – Nie jesteśmy tacy no name, jak by nam się zdawało.
– Ciesz się, że nie ciebie tak wywołał po nazwisku.
Eryk zerka na mnie i kręci głową w geście porozumienia.
Docieramy do domku, rozstawiamy krzesła na małym tarasie, i chociaż lubię chłopaków, mam poczucie zmęczenia po kilkunastu godzinach spędzonych razem. Nie jestem przyzwyczajony do takiego zamieszania wokół, czuję, że muszę choć trochę pobyć sam. Spacer do sklepu wcale nie był dla mnie zbyt długi, mógłbym iść jeszcze dalej, byle w ciszy albo z ulubioną muzyką. Biorę słuchawki i mówię wszystkim, że znikam na trochę.
– Ej, ale na plażę nie możemy sami, słyszałeś. – Maks znów się gorączkuje. – Tylko z opiekunami, całą grupą, jak na jakiejś kolonii dla podstawówki.
Potakuję i ruszam przed siebie, delektując się wiatrem, słońcem i – już po chwili – spokojem. Czy ze mną jest coś nie tak? Dawid i Maks, choć wciąż się spinają, spędzają mnóstwo czasu razem. Nie wyglądają na zmęczonych swoim towarzystwem, dogadują sobie i żyją obok bez większych problemów. Eryk zawsze przyznaje, że nie lubi ciszy, że woli, kiedy coś się dzieje, kiedy wokół są ludzie; twierdzi, że cisza wręcz go stresuje i tylko z Kają może ją znosić. A ja – po nieprzespanej nocy w autobusie pełnym opowieści, ekscytacji, po niemal całym dniu w nowym miejscu – czuję, że moje baterie proszą o naładowanie. I co od niedawna dziwi mnie najbardziej? Moja energia bierze się z ciszy i samotności. Właśnie sobie uświadomiłem, że te warsztaty mogą mnie poskładać. Być może nie będę miał czasu na to, by pobyć ze sobą, ze swoimi myślami, by odciąć się od rozmów i śmiechu.
Najchętniej usiadłbym teraz nad morzem, którego szum cały czas słyszę w oddali, ale dyrygent tak wyraźnie zaznaczył zasady pobytu na warsztatach, że chyba nikt mu się nie będzie chciał narażać. Włączam muzykę i obserwuję, jak na boisko do koszykówki wchodzi dziewczyna, zrzuca z ramion plecak i chwyta piłkę. Przez chwilę kołysze się na ugiętych kolanach, po czym wykonuje czysty rzut za trzy punkty. Szybko zbiera piłkę spod kosza i balansuje nią pomiędzy nogami. Wszystkie ruchy wykonuje sprawnie i płynnie, a każdy rzut jest trafiony. Zaczynam jej po cichu kibicować, choć ona sama nie wygląda na ani trochę zadowoloną z tego, jak dobrze jej idzie. Wydaje się smutna i nieobecna, jakby wszystkie gesty wykonywała mechanicznie. Podobają mi się kok upięty na czubku głowy i falujące wokół niego ciemne sprężynki włosów. Sportsmenka w szerokich spodenkach do kolan i adidasach, totalnie nie mój typ, a nie mogę oderwać od niej wzroku. Jej zawziętość jest wręcz hipnotyzująca. Nawet nie miałbym odwagi do niej dołączyć, skosiłaby mnie jednym rzutem.
Ostatecznie dziewczyna mocno odrzuca piłkę, chwyta plecak i wychodzi przez furtkę w ogrodzeniu z determinacją wypisaną na twarzy. Czuję, jak drgają mi kąciki ust, i choć bardzo chciałbym to powstrzymać, uśmiecham się, a ona na chwilę przystaje. Chyba właśnie uświadomiła sobie, że podczas rozgrywek nie była zupełnie sama. W uszach rozbrzmiewa mi piosenka, a dziewczyna spuszcza głowę i odchodzi.
Uśmiecham się do ciebie
Choć często o tym nie wiesz...
MAJA
Otwieram futerał, chwytam instrument i słyszę swoje własne westchnienie. Ignoruję je, dokładnie tak jak niechęć, która wierci mi dziurę w głowie. Mogłabym pójść na plażę, na lody, na spacer, ale póki nie poświęcę kilku godzin na granie, mój dzień nie będzie spełniony.
Wodzę smyczkiem po strunach, a myśli zamiast za melodią podążają krótką drogą, którą dziś przebyłam. Błękit nieba, wysokie drzewa, szyszki pod nogami, zapach lasu i morza, szum fal w oddali. Pani Aurora i pan Francesco, orzeźwiająca lemoniada, truskawkowy deser. Boisko... – jak dobrze, że tu jest! Odbijanie piłki to jedna z niewielu form relaksu, jakie znam. Przechodziłam obok i musiałam rzucić kilka razy.
I jeszcze ten chłopak! Patrzył na mnie tak intensywnie, że miałam ochotę od razu dowiedzieć się, co jest ze mną nie tak. Przybiegłam do domku jak najszybciej, przyjrzałam się dokładnie swojemu odbiciu, ale niczego dziwnego nie zauważyłam. Może mnie z kimś pomylił.
JASIEK
Kiedy tylko wychodzimy z chłopakami z domku, łapię się na tym, że od razu wypatruję nieznajomej ciemnowłosej koszykarki.
– Musimy ustalić, kto odpowiada za klucz. – Dawid zamyka drzwi i patrzy na nas zagadkowo. – Co się tak dziwicie? Na obozach zawsze tak jest.
– No proszę. – Jak zwykle szybko odpowiada mu Maks. – Nie chwaliłeś się, że już masz w tej dziedzinie doktorat i habilitację!
– Dawid ma rację. – Eryk poprawia rozwichrzoną ciemną grzywę. – Ja bym dał klucze Jaśkowi, jemu z naszej ekipy ufam najbardziej.
Dawid rzuca mi klucze, a z jego miny wnioskuję niezadowolenie.
– Nie róbcie takich min, wiecie przecież, o czym mówię. Jasiek jest najbardziej rozgarnięty i spokojny, nie ma durnych pomysłów. I na pewno ma lepszą pamięć niż my wszyscy razem wzięci.
Moja pamięć w tym momencie została zaprogramowana jednokierunkowo. Choć przyjmuję zaszczytną rolę w naszym zespole, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że moja szyja obraca się zdecydowanie częściej niż zwykle, a oczy wypatrują dziewczyny w sportowym stroju. Zauważam kilka osób, które mignęły mi już podczas spotkania albo w autobusie, ale jej nie ma. I właściwie trudno się dziwić, przecież to ogromny camping.
Wchodząc na stołówkę, uświadamiam sobie, jak bardzo zgłodniałem. Na stołach czekają już parujące porcje makaronu. Pachnie obłędnie! Po spróbowaniu stwierdzam, że to najlepsza carbonara, jaką kiedykolwiek jadłem. Kiedy kończę, unoszę wzrok, by powiedzieć chłopakom, że dla takich dań mogę znosić próby choćby cztery razy w ciągu dnia, ale tuż za Erykiem zauważam... ją! Dopiero zaczyna jeść, robi to powoli, delektuje się smakiem. Nie unosi wzroku znad talerza, wszyscy wokół niej rozmawiają, dziewczyny chichoczą, a ona jest jakby odcięta od otoczenia. Usiadła obok najbardziej trajkoczących dziewczyn, które kojarzę z autobusu. Może jest Włoszką i nawet nie rozumie, o czym mówią. Chociaż jeśli wziąć pod uwagę to, co od nich słyszałem, może i lepiej, żeby nie rozumiała.
Jaka szkoda, że już skończyłem, chłopaki też, a ona nawija po jednej nitce makaronu, jakby jej nie smakowało.
– Jasiek, halo. – Maks macha mi nad głową. – Miski puste, a w lodówce wiesz, co na nas czeka.
Niechętnie wstaję, próbuję jakoś przyciągnąć do siebie jej spojrzenie, ale siłą myśli i wyobrażeń jest to niemożliwe. Odchodzę z nadzieją, że jeszcze ją spotkam. Muszę ją poznać!