Music Camp - Anna Purowska - ebook + audiobook + książka

Music Camp ebook i audiobook

Purowska Anna

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Na włoski camping, gdzie odbywają się warsztaty muzyczne, zaproszeni zostają młodzi i zdolni muzycy z całej Polski. Czy może być piękniej? Woda, słońce, plaża, las. Okoliczności są idealne, ale prowadzący projekt dyrygent – surowy i wymagający. Jasiek, milczący i tajemniczy licealista z Wrocławia, uwielbia zatracać się w ciszy i muzyce. Od samego początku jest zachwycony warsztatami i... pewną dziewczyną, która czasem pojawia się w jego otoczeniu. Maja czuje się samotna i nierozumiana. Za kilka tygodni ma rozpocząć naukę w Londynie, a nie jest w stanie znieść nawet myśli o wyjeździe. Ojciec ma wobec niej ogromne wymagania i nie chce, by spełniała marzenia o byciu wokalistką. Kiedy na obozie aura z gorącej i słonecznej zmienia się w deszczową i wietrzną, spotyka się dwoje ludzi, których w niezwykły sposób łączy miłość do muzyki, a rozdzielić mogą, już niedługo, tysiące kilometrów…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 338

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 14 min

Lektor: Katarzyna GałązkaWiktor Piechowski
Oceny
4,2 (44 oceny)
22
12
8
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KatarzynaEwaStanna

Nie oderwiesz się od lektury

nigdy nie zamieniłabym książki na film, ale ten chciałabym usłyszeć
00
Halona24

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała jak wszystkie inne pozycje tej autorki. Idealnea dla młodzieży.
00
glut_ksiazkowy

Nie oderwiesz się od lektury

Nawet nie wiem, od czego mam zacząć. 😩 Magia, która towarzyszyła mi podczas czytania tej książki, jest wręcz nie do opisania. Tak niesamowita była to dla mnie przygoda, że zwyczajnie brakuje mi słów. 🥺 Włoski klimat razem z całą muzyczną otoczką stworzył idealne zestawienie. ❤️ Podział na perspektywy został napisany perfekcyjnie. W każdej istotnej sytuacji mieliśmy możliwość poznać odczucia obu stron. Wszystkie opisy również nie pozostawiały po sobie nic do zarzucenia. 😊 Mogę śmiało przyznać, że pokochałem historię Mai i Jaśka. Od pierwszych stron chłonąłem wszystkie informacje, głodny rozwoju każdego najmniejszego wątku. 🤩 Czytanie szło mi przyjemnie do tego stopnia, że z trudem odkładałem książkę przed końcem. Cała akcja uważam, że została przedstawiona dość dynamicznie, ale na tyle szczegółowo, że bez problemu mieliśmy możliwość przywiązać się do bohaterów. 🥰 Mogę wam wszystkim śmiało polecić to cudo i gwarantuję, że czytając, poczujecie się częścią tej niesamowitej historii. ...
00
WojtusMali

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo przyjemna i poruszająca lektura.
00
koktajlhere

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna historia!
00

Popularność




Re­dak­tor pro­wa­dząca: Agata Ton­dera
Ko­rekta: Ewa Ku­ja­szew­ska, Kinga Ko­siba, ko­rekta w pro­gra­mie firmy Lin­gventa
Pro­jekt okładki i skład: Mo­nika No­wicka
Ilu­stra­cja wy­ko­rzy­stana na okładce: Vec­to­r_Up/Shut­ter­stock.com
© Co­py­ri­ght for text by Anna Pu­row­ska, 2024 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2024 All ri­ghts re­se­rved Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub frag­men­tów książki moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-82998-87-0
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@bo­ok­s4ya.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Z de­dy­ka­cją

– Mamo, pani w mu­zeum po­wie­działa, że kie­dyś nie było skle­pów i trzeba było po­lo­wać.

– Tak, to prawda.

– A ty po­lo­wa­łaś?

Dla mo­jego synka Bar­tu­sia,

z któ­rym śmieję się do łez.

All I want is to fly with you

All I want is to fall with you

Benj Pa­sek, Ju­stin Paul; Rew­rite the Stars

PRO­LOG

Ju­lio,

ni­gdy nie przy­pusz­cza­łam, że spo­tka mnie taki za­szczyt. Kiedy tylko do­wie­dzia­łam się, że mogę na­pi­sać do Cie­bie list i do­star­czyć go oso­bi­ście pod Twój bal­kon, nie wa­ha­łam się ani chwili. Je­stem go­towa do kon­fron­ta­cji.

Znisz­czy­łaś mi ży­cie, za­bra­łaś wszystko, co naj­cen­niej­sze, i na­wet nie masz po­ję­cia, ja­kie szkody w mo­jej ro­dzi­nie wy­wo­łała Twoja rzewna hi­sto­ryjka.

Cały świat może Cię wiel­bić, wy­sła­wiać i trak­to­wać jako straż­niczkę mi­ło­ści. Dla mnie je­steś i za­wsze bę­dziesz tą, która mi­łość od­biera, nisz­czy, rwie na ka­wałki. We­szłaś w ży­cie mo­jej ro­dziny i sta­ra­no­wa­łaś nasz spo­kój, ode­bra­łaś nam naj­bliż­szą osobę. Do­prawdy nie wiem, czy star­czy mi słów, by opi­sać, jak się czu­łam, kiedy zo­sta­łam sama, i je­dy­nym uczu­ciem, ja­kie mi to­wa­rzy­szyło, była tę­sk­nota. Nie znam in­nego ży­cia. Tylko to, w któ­rym się za kimś pła­cze, na ko­goś czeka, w któ­rym się ma­rzy, śni o oso­bie, a jej ob­raz je­dy­nie się roz­mywa i co­raz bar­dziej za­nika.

Jesz­cze tylko kilka dni, Ju­lio, a do­star­czę Ci mój list, a wraz z nim wy­krzy­czę, co o To­bie my­ślę.

Nie po­zdra­wiam, do­brze wiesz dla­czego!

Maja

ROZ­DZIAŁ 1

JASIEK

– Czy mo­głoby być pięk­niej? – Da­wid rzuca torbę na trawę i opiera ręce na bio­drach. – Ad­ria­tyk kil­ka­set me­trów od nas, plaża, dwa ba­seny, wło­skie przy­smaki trzy razy dzien­nie. Otwie­raj­cie na­szą let­nią re­zy­den­cję, cze­kam na mo­ment, aż wsko­czę w ką­pie­lówki.

– Ro­zu­miem, że wy­bie­rasz się w nich na spo­tka­nie z dy­ry­gen­tem. – Maks wkłada klucz do zamka.

Wpa­truję się w wy­so­kie igla­ste drzewa od­ci­na­jące się na tle błę­kit­nego nieba i wdy­cham rześki za­pach nad­mor­skiego po­wie­trza. Wcho­dzę za chło­pa­kami do drew­nia­nego domku. Maks rzuca się na fo­tel sto­jący w sa­lo­nie po­łą­czo­nym z ma­łym anek­sem ku­chen­nym. Da­wid od razu kom­bi­nuje przy te­le­wi­zo­rze, a Eryk za­gląda do dwóch mniej­szych po­koi. Za­uważa, że jako je­dyny zwra­cam na niego uwagę, i woła mnie dys­kret­nie.

– Są dwa po­koje z pię­tro­wymi łóż­kami – mówi nie­mal szep­tem.

Za­glą­dam do środka i mie­rzę wzro­kiem po­miesz­cze­nie, w któ­rym oprócz wspo­mnia­nych łó­żek mie­ści się je­dy­nie szafa.

– Bie­rzemy ten? – mó­wię i ob­ser­wuję kon­ster­na­cję ma­lu­jącą się na twa­rzy kum­pla.

– Z jed­nej strony chciał­bym, a z dru­giej... – Eryk zerka do sa­lonu.

– Idioto! Daj tego pi­lota, ja nie wiem, jak ty zdasz ma­turę. – Do­biega mnie po­iry­to­wany głos Maksa i od razu chwy­tam, o co mar­twi się nasz li­der.

– Nie ma sprawy, Eryk, biorę ten drugi, może być z Mak­sem w pa­kie­cie. – Przy­bi­jam mu piątkę, a na jego twa­rzy po­ja­wia się roz­ba­wie­nie.

– Nie mo­żemy do­pro­wa­dzić do roz­lewu krwi. Tych dwóch jesz­cze nie było ra­zem dłu­żej niż kilka go­dzin w jed­nym po­miesz­cze­niu. Zbyt do­brze ich znamy, żeby ry­zy­ko­wać.

– Co? Co tam kom­bi­nu­je­cie? – Da­wid zja­wia się tuż za mo­imi ple­cami.

– Mo­żesz się roz­pa­ko­wać. – Rzu­cam przez ra­mię i wy­cho­dzę.

– No wie­cie! – Sły­szę za sobą zde­gu­sto­wany głos Da­wida. – W sa­lo­nie można urzą­dzać im­prezy, ale w tych niby-po­ko­jach to ja obiema rę­kami ścian do­ty­kam!

Pod­cho­dzę do sto­lika, chwy­tam le­żący tam pi­lot i wy­łą­czam te­le­wi­zor, w któ­rym nada­wane są wia­do­mo­ści, rzecz ja­sna – po wło­sku. Za­uwa­żam też kartkę z na­pi­sem: „Warsz­taty mu­zyczne, Ro­sa­pi­neta”. Wy­gląda na to, że mamy do­kładny plan na dwa ty­go­dnie po­bytu.

– Ej! Pa­mię­ta­cie tego go­ścia z au­to­busu?! – Maks wpada do sa­lonu z te­le­fo­nem nie­mal przy­kle­jo­nym do twa­rzy.

– Tak, pa­mię­tamy wszyst­kich, około pięć­dzie­się­ciu, któ­rzy tu z nami przy­je­chali – od­krzy­kuje mu Da­wid, niby za­jęty roz­pa­ko­wy­wa­niem.

– Mó­wię o nim! Mu­si­cie to zo­ba­czyć! – Z oczami peł­nymi za­sko­cze­nia wy­suwa te­le­fon w moim kie­runku. Za­raz obok zja­wiają się po­zo­stali za­in­te­re­so­wani.

– Ko­ja­rzę, sie­dział przede mną. – Da­wid wzru­sza ra­mio­nami i od­wraca się bez emo­cji.

– On wy­grał w ze­szłym roku ten pro­gram... no! Nie pa­mię­tam na­zwy!

– Oskar Ma­sny? – Na­gle mam wra­że­nie, jakby w mo­jej gło­wie coś za­sko­czyło. Ko­ja­rzę twarz z fil­mi­ków wy­świe­tla­ją­cych się na In­sta­gra­mie. – To był on?!

– Jedna z jego pio­se­nek śmi­gała w ra­diu, te­raz ko­ja­rzę. Co on tu bę­dzie ro­bił? – Da­wid krzywi się za­sko­czony.

– My­ślę, że bę­dzie nam przy­rzą­dzał ma­ka­ron z owo­cami mo­rza, a w wol­nych chwi­lach sprzą­tał domki. – Maks rzuca te­le­fon na fo­tel. – Na twoim miej­scu za­py­tał­bym, co my tu ro­bimy?!

– Nie za­ła­muj mnie – par­ska Eryk.

– Z kim my się mamy mie­rzyć? Z go­ściem, który już ma ta­kie suk­cesy na kon­cie? – Pa­trzy na nas z wy­rzu­tem.

– Nie przy­je­cha­li­śmy tu, żeby się z kim­kol­wiek mie­rzyć. To na­groda. – Eryk po­zo­staje opa­no­wany, nie pod­daje się po­nu­remu na­stro­jowi Maksa. – Wy­gra­li­śmy ogól­no­pol­ski prze­gląd, przy­po­mi­nam ci, że­byś nas nie ścią­gał na dno.

– A poza tym – wtrąca Da­wid – na­sze dwie pio­senki były grane w Ra­diu Wro­cław. Nie mam za­miaru czuć się gor­szy od ja­kie­goś typa tylko dla­tego, że kilka razy wi­dziano go w te­le­wi­zji. Je­den to wy­grał ten pro­gram? O ilu co­kol­wiek sły­sze­li­ście póź­niej? – Pa­trzy na nas, prze­wra­ca­jąc oczami. – No wła­śnie. Przy­je­cha­li­śmy tu przede wszyst­kim w na­grodę, a poza tym dla re­laksu.

– Je­śli na ten re­laks znaj­dziesz czas. – Po­daję mu kartkę z pro­gra­mem.

Da­wid czyta tekst, a na jego twa­rzy po­ja­wia się co­raz więk­sze za­sko­cze­nie.

– Yhm, bar­dziej bym się prze­jął tym niż Oska­rem Mac­nym, Ma­snym czy jak mu tam. – Po­ciera czoło skon­ster­no­wany. – To pew­nie ja­kaś po­myłka. Próba po śnia­da­niu, próba po lun­chu, próba po ko­la­cji. – Da­wid unosi zdez­o­rien­to­wany wzrok znad kartki.

– Masz swoją na­grodę. – Maks wy­mie­rza pełne nie­do­wie­rza­nia spoj­rze­nie w Eryka, po czym wy­rywa kartkę Da­wi­dowi. – Ja pier­dzielę! By­łem pe­wien, że to ściema. My­ślisz, że to moż­liwe?

– Ni­gdy nie by­łem na mu­zycz­nym cam­pingu. – Eryk roz­kłada ręce.

– Co my niby mamy ćwi­czyć? Gamy i pa­saże? – Maks za­czyna się co­raz bar­dziej bu­rzyć.

– Ogar­nijmy ką­piel po ca­ło­noc­nej po­dróży. – Eryk zerka na ze­ga­rek. – Na ra­zie pod prysz­ni­cem. – Roz­ba­wiony wy­mie­rza pa­lec w Da­wida. – Moż­liwe, że ką­pie­lówki nie będą nam po­trzebne. Za pół go­dziny mamy spo­tka­nie z dy­ry­gen­tem, pew­nie wszyst­kiego się do­wiemy.

– Ja już chyba wszystko wiem. – Maks rzuca się na fo­tel. – Mam na­dzieję, że cho­ciaż sklep jest nie­da­leko. Bo zim­nego piwa to mi tu nikt wie­czo­rem nie za­broni wy­pić. O!

– Wśród mo­ich pod­opiecz­nych obo­wią­zuje cał­ko­wity za­kaz spo­ży­wa­nia al­ko­holu. – Męż­czy­zna około czter­dziestki, z ciem­nymi wło­sami po­sta­wio­nymi do góry, w oku­la­rach ze zło­tymi, sty­lo­wymi opraw­kami pio­ru­nuje nas spoj­rze­niem, jakby to wła­śnie po nas spo­dzie­wał się ła­ma­nia za­sad usta­lo­nych przez niego. Jest młody i od razu wi­dać, że mocno wy­ma­ga­jący. Nie chciał­bym się mu sprze­ci­wiać.

– Chyba mu od­wa­liło – szep­cze do mnie Maks. – Mam od pół roku skoń­czone osiem­na­ście lat, co on mi tam bę­dzie...

– Za­pra­szam na fo­rum. – Dy­ry­gent wy­mie­rza ba­tutę pro­sto w Maksa. – Nikt tu nie jest z przy­padku. – Po­waż­nieje jesz­cze bar­dziej, choć wcze­śniej wy­da­wało się to nie­moż­liwe. – Wiem, kogo wy­bra­łem do tego pro­jektu. Wiem, z kim chcę pra­co­wać.

Ob­ser­wuję, jak mój kum­pel za­pada się na krze­śle, a jego twarz, choć przed chwilą była blada, te­raz mieni się ko­lo­rami.

– Za­pro­si­łem was tu, ale nie będę trzy­mał na siłę – do­daje i prze­cho­dzi do opo­wie­ści zwią­za­nych z cam­pin­giem i pró­bami.

Rze­czy­wi­ście cze­kają nas trzy próby dzien­nie. Po­ranna i po­po­łu­dniowa, na któ­rej spo­tkają się wszy­scy uczest­nicy obozu w ra­mach stwo­rze­nia jed­nej wiel­kiej or­kie­stry, oraz wie­czorna, dla po­szcze­gól­nych sek­cji lub osób, które będą po­trze­bo­wały wię­cej czasu na prze­ćwi­cze­nie trud­niej­szych frag­men­tów. Na szczę­ście bę­dzie nas pil­no­wał nie tylko dy­ry­gent – do po­mocy ma jesz­cze dwójkę mło­dych opie­ku­nów, Ma­ria i Agatę, któ­rzy wy­dają się cał­kiem mili. Mu­szą być od nas tylko nie­wiele starsi, bo od razu za­pro­po­no­wali nam, że­by­śmy z nimi prze­szli na „ty”. Po ca­łym tym wstę­pie w mo­jej gło­wie ko­tłuje się mi­lion my­śli. Ni­gdy do­tąd tyle nie ćwi­czy­łem. Może Maks miał ra­cję i rze­czy­wi­ście zna­leź­li­śmy się tu tylko przez przy­pa­dek. Nie je­ste­śmy prze­cież za­wo­do­wymi mu­zy­kami. Wśród Wing­sów to Eryk ma wy­kształ­ce­nie mu­zyczne, pra­wie skoń­czył dwa stop­nie szkoły mu­zycz­nej, choć rzu­cił na­ukę po dzie­się­ciu la­tach. Da­wid, Maks i ja gra­li­śmy za­wsze sami, tak jak lu­bimy, jak sły­szymy... No do­bra, mia­łem przy­godę w dwu­let­niej pry­wat­nej szkole gry na key­bo­ar­dzie, po któ­rej do­sta­łem dy­plom, ale to pra­wie żadne przy­go­to­wa­nie. Na­wet ten skra­wek pa­pieru zo­stał wy­dru­ko­wany na zwy­czaj­nej dru­karce przez dy­rek­torkę szkoły i wy­pi­sany nie­bie­skim dłu­go­pi­sem. W do­datku z błę­dem. Jan Ję­drzej­czak za­miast An­drzej­czak. Nie na­pa­wał dumą, dla­tego nie­zbyt długo wi­siał nad moim biur­kiem.

Sa­mej na­uki w tej po­po­łu­dnio­wej szkółce też nie wspo­mi­nam zbyt do­brze. Za­wsze mia­łem wra­że­nie, że sam je­stem w sta­nie na­uczyć się wię­cej, i rze­czy­wi­ście to ro­bi­łem. Ćwi­czy­łem wie­czo­rami, ze słu­chaw­kami na uszach, wy­szu­ki­wa­łem so­bie co­raz cie­kaw­sze, a jed­no­cze­śnie trud­niej­sze utwory, naj­czę­ściej z ga­tunku mu­zyki roz­ryw­ko­wej. Chyba nie bę­dziemy się tu zaj­mo­wali kla­syką? Or­kie­stra, to brzmi po­waż­nie. Te­raz i ja za­czy­nam po­dej­rze­wać, że mogę nie dać rady. Zer­kam na Eryka, a on po­syła mi krze­piące spoj­rze­nie. Cho­dzimy ra­zem do klasy, znam go zbyt do­brze. Jego obecna mina zna­czy: „okej, przy­znaję, nie bę­dzie ła­two”.

MAJA

Po za­gra­niu kilku gam czuję, że go­rąca struga potu spływa mi po ple­cach. Jak niby mam ćwi­czyć w ta­kim upale? Od­kła­dam skrzypce, ocie­ram czoło i do­pi­jam ostat­nie łyki wody z bu­telki. Ko­niecz­nie mu­szę zna­leźć sklep, nie dam rady grać w ta­kich wa­run­kach, a o sku­pie­niu w ogóle nie ma mowy. Chwy­tam wor­ko­ple­cak i wy­cho­dzę. Na dwo­rze jest zu­peł­nie ina­czej: cie­pło, ale przy­jemne. Lek­kie po­wiewy wia­tru mu­skają mi twarz i ra­miona. Roz­glą­dam się i za­sta­na­wiam, w którą stronę ru­szyć. Po­dobno ten cam­ping ma po­nad czter­dzie­ści hek­ta­rów. Bez na­wi­ga­cji le­piej nie ry­zy­ko­wać. Wy­bie­ram drogę do naj­bliż­szego sklepu i po­dą­żam za wska­zów­kami.

Z od­dali sły­szę szum mo­rza, nade mną po­ru­szają się ko­rony wy­so­kich igla­stych drzew, a po­mię­dzy nimi prze­bły­skują błę­kit nieba i pro­mie­nie słońca. Prze­cho­dzę obok ba­senu, w któ­rym sza­leją dzieci. Mi­jam bo­isko do gry w ko­szy­kówkę, zu­peł­nie pu­ste, pew­nie z po­wodu upału. Na­kła­dam na uszy słu­chawki i już mam włą­czyć apli­ka­cję z mu­zyką, kiedy sły­szę pe­łen re­zy­gna­cji okrzyk.

– Mamma mia! – Ko­bieta w kwie­ci­stym far­tuszku sta­wia na ławce dwie skrzynki pełne po­mi­do­rów, pod­piera się pod boki i bie­rze głę­boki wdech.

– Prze­pra­szam, wszystko w po­rządku? To zna­czy... – Pod­cho­dzę bli­żej i za­sta­na­wiam się, jak to po­wie­dzieć po wło­sku. Uczy­łam się tro­chę przed wy­lo­tem, ale jak wi­dać, po­szło mi dość mar­nie.

– O pro­szę, cam­ping w Ro­sa­pi­ne­cie wita tu­ry­stów z Pol­ski. – Nie­zna­joma pro­stuje się i uśmie­cha przy­jaź­nie.

– Dzię­kuję, to moje pierw­sze go­dziny tu­taj, szu­kam sklepu.

– Jest cał­kiem nie­da­leko.

– Całe szczę­ście, ko­niecz­nie mu­szę się cze­goś na­pić, ale wcze­śniej po­mogę pani.

– Nie trzeba. – Ociera pot z czoła. – Niosę to do kuchni, zo­stało mi kilka kro­ków.

– Dla mnie to ża­den pro­blem. – Chwy­tam jedną skrzynkę i czuję cię­żar w ra­mio­nach. – Za­wsze robi to pani sama?

– Sy­tu­acja jest wy­jąt­kowa, bo nasz po­moc­nik aku­rat ma wolne. Szczę­ście, że na cie­bie tra­fi­łam, dziecko. – Chwyta drugą skrzynkę i od­dy­cha z ulgą. – Tak to można pra­co­wać, od razu mi lżej. Silna z cie­bie dziew­czyna.

– Mieszka tu pani?

– Tak, od­kąd po­zna­łam mo­jego męża Wło­cha, czyli od trzy­dzie­stu lat.

– Piękna hi­sto­ria – wy­rywa mi się i sły­szę w swoim gło­sie sar­kazm, nad któ­rym nie po­tra­fię za­pa­no­wać, więc szu­kam jak naj­szyb­ciej te­matu za­stęp­czego, ale ko­bieta mnie ubiega.

– Co tu ro­bisz? Przy­je­cha­łaś z ro­dzi­cami? Może ze zna­jo­mymi?

– Biorę udział w mu­zycz­nym pro­jek­cie.

Wcho­dzimy do chłod­nego ko­ry­ta­rza, w któ­rym daje się wy­czuć za­pach sma­żo­nego mięsa i ziół.

– Po­staw to tu­taj. – Wska­zuje mi blat.

– Au­rora, amore mio! – Wy­cho­dzi do nas tęgi, wą­saty męż­czy­zna ubrany na biało, który trzyma w ręku drew­nianą łyżkę i chwyta się za głowę.

– Nie musi się o mnie mar­twić, ale za­wsze to robi. Nie uprze­dzi­łam go, że wy­cho­dzę. – Ko­bieta pusz­cza do mnie oko, a póź­niej ca­łuje męż­czy­znę w po­li­czek i mówi coś, czego nie ro­zu­miem. Jej słowa brzmią jak naj­pięk­niej­sza mu­zyka. Są me­lo­dyjne, płynne, śpiewne. Mam wra­że­nie, że uno­szą się i opa­dają ni­czym nuty na pię­cio­li­nii.

– Fran­ce­sco twier­dzi, że na­leżą ci się le­mo­niada i do­bry de­ser. – Wy­rywa mnie z za­chwytu. – Jak masz na imię? – Otwiera lo­dówkę, wy­ciąga z niej dzba­nek pe­łen zło­ci­stego płynu i na­lewa go do dwóch szkla­nek.

– Maja.

– Dzię­kuję ci, Maju. – Po­daje mi le­mo­niadę. – Prze­każ ro­dzi­com, że pięk­nie cię wy­cho­wali.

Spusz­czam głowę, biorę głę­boki wdech i sta­ram się po­zbyć sza­rych my­śli, które nie­uchron­nie nad­cią­gają.

– Na czym grasz? – Pani Au­rora za­czyna być mi­strzy­nią wy­cią­ga­nia mnie z nie­zręcz­nych sy­tu­acji.

– Na skrzyp­cach.

– Ma­ter Dei! Fran­ce­sco! – Zwraca się do męża, a póź­niej znów cza­ruje ję­zy­kiem wło­skim w tak ba­jeczny spo­sób, że wpa­truję się w nią za­uro­czona. – Wiesz, że tata mo­jego męża też był skrzyp­kiem? Grał na na­szym we­selu. Może będę miała moż­li­wość po­słu­chać two­jej gry? – Składa ręce za­uro­czona. – Na tym cam­pingu jest kilka sto­łó­wek, ale to wła­śnie na­sza bę­dzie go­ściła mu­zy­ków z Pol­ski. Cie­szę się, że do nas tra­fi­łaś.

Mąż pani Au­rory do­daje coś po wło­sku, mie­sza­jąc w ogrom­nym garnku.

– Fran­ce­sco mówi, że mieć chody na kuchni to pod­stawa. – Za­tyka usta i za­czyna chi­cho­tać. – Usiądź, na­pij się spo­koj­nie, to twój pierw­szy dzień tu­taj i pew­nie mu­sisz się za­akli­ma­ty­zo­wać. By­łaś już kie­dyś we Wło­szech?

W od­po­wie­dzi kręcę prze­cząco głową.

– A więc gwa­ran­tuję ci, że nie bę­dziesz chciała opusz­czać na­szego kraju. Wło­chy to ma­gia na każ­dym kroku. Ota­cza cię las pi­niowy, kilka me­trów stąd fa­luje Ad­ria­tyk. Tuż obok nas Chiog­gia, We­ne­cja, We­rona. Na ko­la­cję zjesz spa­ghetti car­bo­nara z prze­pisu naj­lep­szego ku­cha­rza, ja­kiego znam, a te­raz spró­bu­jesz na­szej panna cotty, zo­stała nam por­cja z wczo­raj. – Po­daje mi mały pu­cha­rek z biało-czer­woną za­war­to­ścią.

Biorę odro­binę do ust i czuję przy­jemny, słodko-tru­skaw­kowy chłód, a le­mo­niada, lekko kwa­śna, jest naj­pysz­niej­sza, jaką kie­dy­kol­wiek pi­łam. Uśmie­cham się, choć na te­mat po­bytu w tym miej­scu mam zu­peł­nie inne zda­nie niż pani Au­rora.

JASIEK

– Mo­gli­ście wziąć też swoje. – Maks le­dwo unosi ple­cak i krzywi się, kiedy go na­kłada.

– Może od razu torby po­dróżne i wa­lizki. – Da­wid po­pra­wia za­mek, który od­pina się przy ple­caku Maksa.

– Nie mia­łem po­ję­cia, że sklep jest tak da­leko. Nie ma mowy, że­by­śmy ju­tro znów do niego szli. Trzeba mieć za­pasy, i tyle.

– Tro­chę ru­chu nam nie za­szko­dzi – stwier­dzam gło­śno, a Maks od razu pio­ru­nuje mnie spoj­rze­niem.

– Do­bra, chło­paki, od­pa­lam na­wi­ga­cję i wra­camy. – Eryk wy­ciąga z kie­szeni te­le­fon.

– Ra­cja, na­wet nie wiem, w którą stronę ru­szyć, a wszyst­kie domki wy­glą­dają po­dob­nie. – Maks upija kilka ły­ków wody. – Po co oni zro­bili taki mo­loch, prze­cież tu się można zgu­bić! I dla­czego nikt nie do­łą­czył mapy do planu obozu? – Po­iry­to­wany po­pra­wia osu­wa­jące się z ra­mion szelki.

– Wra­ca­jąc do planu... – za­czyna ci­cho Eryk – ju­tro na­wet nie bę­dzie czasu na za­kupy.

Za­czyna się śmiać.

– Se­rio? Cie­bie to bawi?!

– Zo­ba­czymy, jak bę­dzie, jesz­cze nic nie jest prze­są­dzone. Sami sły­sze­li­ście, wie­czorne próby będą do­dat­kowe, dla tych, któ­rzy będą ich po­trze­bo­wali.

– Ty Eryk je­steś w in­nej sy­tu­acji – par­ska Maks. – Nas to pew­nie mi­ster dy­ry­gent wy­śle na wszel­kie moż­liwe. Sły­sze­li­ście go? Pa­nie Ma­twiej­czuk, ba­si­sto ze­społu Wings. – Chło­pak z nie­za­do­wo­le­niem wy­dy­cha po­wie­trze.

– O tak, piękne to było! – Da­wid robi roz­ma­rzoną minę.

– Co?! Co niby było w tym pięk­nego?!

– To, że o nas sły­szał! – Da­wid robi wiel­kie oczy. – Nie je­ste­śmy tacy no name, jak by nam się zda­wało.

– Ciesz się, że nie cie­bie tak wy­wo­łał po na­zwi­sku.

Eryk zerka na mnie i kręci głową w ge­ście po­ro­zu­mie­nia.

Do­cie­ramy do domku, roz­sta­wiamy krze­sła na ma­łym ta­ra­sie, i cho­ciaż lu­bię chło­pa­ków, mam po­czu­cie zmę­cze­nia po kil­ku­na­stu go­dzi­nach spę­dzo­nych ra­zem. Nie je­stem przy­zwy­cza­jony do ta­kiego za­mie­sza­nia wo­kół, czuję, że mu­szę choć tro­chę po­być sam. Spa­cer do sklepu wcale nie był dla mnie zbyt długi, mógł­bym iść jesz­cze da­lej, byle w ci­szy albo z ulu­bioną mu­zyką. Biorę słu­chawki i mó­wię wszyst­kim, że zni­kam na tro­chę.

– Ej, ale na plażę nie mo­żemy sami, sły­sza­łeś. – Maks znów się go­rącz­kuje. – Tylko z opie­ku­nami, całą grupą, jak na ja­kiejś ko­lo­nii dla pod­sta­wówki.

Po­ta­kuję i ru­szam przed sie­bie, de­lek­tu­jąc się wia­trem, słoń­cem i – już po chwili – spo­ko­jem. Czy ze mną jest coś nie tak? Da­wid i Maks, choć wciąż się spi­nają, spę­dzają mnó­stwo czasu ra­zem. Nie wy­glą­dają na zmę­czo­nych swoim to­wa­rzy­stwem, do­ga­dują so­bie i żyją obok bez więk­szych pro­ble­mów. Eryk za­wsze przy­znaje, że nie lubi ci­szy, że woli, kiedy coś się dzieje, kiedy wo­kół są lu­dzie; twier­dzi, że ci­sza wręcz go stre­suje i tylko z Kają może ją zno­sić. A ja – po nie­prze­spa­nej nocy w au­to­bu­sie peł­nym opo­wie­ści, eks­cy­ta­cji, po nie­mal ca­łym dniu w no­wym miej­scu – czuję, że moje ba­te­rie pro­szą o na­ła­do­wa­nie. I co od nie­dawna dziwi mnie naj­bar­dziej? Moja ener­gia bie­rze się z ci­szy i sa­mot­no­ści. Wła­śnie so­bie uświa­do­mi­łem, że te warsz­taty mogą mnie po­skła­dać. Być może nie będę miał czasu na to, by po­być ze sobą, ze swo­imi my­ślami, by od­ciąć się od roz­mów i śmie­chu.

Naj­chęt­niej usiadł­bym te­raz nad mo­rzem, któ­rego szum cały czas sły­szę w od­dali, ale dy­ry­gent tak wy­raź­nie za­zna­czył za­sady po­bytu na warsz­ta­tach, że chyba nikt mu się nie bę­dzie chciał na­ra­żać. Włą­czam mu­zykę i ob­ser­wuję, jak na bo­isko do ko­szy­kówki wcho­dzi dziew­czyna, zrzuca z ra­mion ple­cak i chwyta piłkę. Przez chwilę ko­ły­sze się na ugię­tych ko­la­nach, po czym wy­ko­nuje czy­sty rzut za trzy punkty. Szybko zbiera piłkę spod ko­sza i ba­lan­suje nią po­mię­dzy no­gami. Wszyst­kie ru­chy wy­ko­nuje spraw­nie i płyn­nie, a każdy rzut jest tra­fiony. Za­czy­nam jej po ci­chu ki­bi­co­wać, choć ona sama nie wy­gląda na ani tro­chę za­do­wo­loną z tego, jak do­brze jej idzie. Wy­daje się smutna i nie­obecna, jakby wszyst­kie ge­sty wy­ko­ny­wała me­cha­nicz­nie. Po­do­bają mi się kok upięty na czubku głowy i fa­lu­jące wo­kół niego ciemne sprę­żynki wło­sów. Spor­t­smenka w sze­ro­kich spoden­kach do ko­lan i adi­da­sach, to­tal­nie nie mój typ, a nie mogę ode­rwać od niej wzroku. Jej za­wzię­tość jest wręcz hip­no­ty­zu­jąca. Na­wet nie miał­bym od­wagi do niej do­łą­czyć, sko­si­łaby mnie jed­nym rzu­tem.

Osta­tecz­nie dziew­czyna mocno od­rzuca piłkę, chwyta ple­cak i wy­cho­dzi przez furtkę w ogro­dze­niu z de­ter­mi­na­cją wy­pi­saną na twa­rzy. Czuję, jak drgają mi ką­ciki ust, i choć bar­dzo chciał­bym to po­wstrzy­mać, uśmie­cham się, a ona na chwilę przy­staje. Chyba wła­śnie uświa­do­miła so­bie, że pod­czas roz­gry­wek nie była zu­peł­nie sama. W uszach roz­brzmiewa mi pio­senka, a dziew­czyna spusz­cza głowę i od­cho­dzi.

Uśmie­cham się do cie­bie

Choć czę­sto o tym nie wiesz...

MAJA

Otwie­ram fu­te­rał, chwy­tam in­stru­ment i sły­szę swoje wła­sne wes­tchnie­nie. Igno­ruję je, do­kład­nie tak jak nie­chęć, która wierci mi dziurę w gło­wie. Mo­gła­bym pójść na plażę, na lody, na spa­cer, ale póki nie po­święcę kilku go­dzin na gra­nie, mój dzień nie bę­dzie speł­niony.

Wo­dzę smycz­kiem po stru­nach, a my­śli za­miast za me­lo­dią po­dą­żają krótką drogą, którą dziś prze­by­łam. Błę­kit nieba, wy­so­kie drzewa, szyszki pod no­gami, za­pach lasu i mo­rza, szum fal w od­dali. Pani Au­rora i pan Fran­ce­sco, orzeź­wia­jąca le­mo­niada, tru­skaw­kowy de­ser. Bo­isko... – jak do­brze, że tu jest! Od­bi­ja­nie piłki to jedna z nie­wielu form re­laksu, ja­kie znam. Prze­cho­dzi­łam obok i mu­sia­łam rzu­cić kilka razy.

I jesz­cze ten chło­pak! Pa­trzył na mnie tak in­ten­syw­nie, że mia­łam ochotę od razu do­wie­dzieć się, co jest ze mną nie tak. Przy­bie­głam do domku jak naj­szyb­ciej, przyj­rza­łam się do­kład­nie swo­jemu od­bi­ciu, ale ni­czego dziw­nego nie za­uwa­ży­łam. Może mnie z kimś po­my­lił.

JASIEK

Kiedy tylko wy­cho­dzimy z chło­pa­kami z domku, ła­pię się na tym, że od razu wy­pa­truję nie­zna­jo­mej ciem­no­wło­sej ko­szy­karki.

– Mu­simy usta­lić, kto od­po­wiada za klucz. – Da­wid za­myka drzwi i pa­trzy na nas za­gad­kowo. – Co się tak dzi­wi­cie? Na obo­zach za­wsze tak jest.

– No pro­szę. – Jak zwy­kle szybko od­po­wiada mu Maks. – Nie chwa­li­łeś się, że już masz w tej dzie­dzi­nie dok­to­rat i ha­bi­li­ta­cję!

– Da­wid ma ra­cję. – Eryk po­pra­wia roz­wi­chrzoną ciemną grzywę. – Ja bym dał klu­cze Jaś­kowi, jemu z na­szej ekipy ufam naj­bar­dziej.

Da­wid rzuca mi klu­cze, a z jego miny wnio­skuję nie­za­do­wo­le­nie.

– Nie rób­cie ta­kich min, wie­cie prze­cież, o czym mó­wię. Ja­siek jest naj­bar­dziej roz­gar­nięty i spo­kojny, nie ma dur­nych po­my­słów. I na pewno ma lep­szą pa­mięć niż my wszy­scy ra­zem wzięci.

Moja pa­mięć w tym mo­men­cie zo­stała za­pro­gra­mo­wana jed­no­kie­run­kowo. Choć przyj­muję za­szczytną rolę w na­szym ze­spole, nie mogę oprzeć się wra­że­niu, że moja szyja ob­raca się zde­cy­do­wa­nie czę­ściej niż zwy­kle, a oczy wy­pa­trują dziew­czyny w spor­to­wym stroju. Za­uwa­żam kilka osób, które mi­gnęły mi już pod­czas spo­tka­nia albo w au­to­bu­sie, ale jej nie ma. I wła­ści­wie trudno się dzi­wić, prze­cież to ogromny cam­ping.

Wcho­dząc na sto­łówkę, uświa­da­miam so­bie, jak bar­dzo zgłod­nia­łem. Na sto­łach cze­kają już pa­ru­jące por­cje ma­ka­ronu. Pach­nie obłęd­nie! Po spró­bo­wa­niu stwier­dzam, że to naj­lep­sza car­bo­nara, jaką kie­dy­kol­wiek ja­dłem. Kiedy koń­czę, uno­szę wzrok, by po­wie­dzieć chło­pa­kom, że dla ta­kich dań mogę zno­sić próby choćby cztery razy w ciągu dnia, ale tuż za Ery­kiem za­uwa­żam... ją! Do­piero za­czyna jeść, robi to po­woli, de­lek­tuje się sma­kiem. Nie unosi wzroku znad ta­le­rza, wszy­scy wo­kół niej roz­ma­wiają, dziew­czyny chi­cho­czą, a ona jest jakby od­cięta od oto­cze­nia. Usia­dła obok naj­bar­dziej traj­ko­czą­cych dziew­czyn, które ko­ja­rzę z au­to­busu. Może jest Włoszką i na­wet nie ro­zu­mie, o czym mó­wią. Cho­ciaż je­śli wziąć pod uwagę to, co od nich sły­sza­łem, może i le­piej, żeby nie ro­zu­miała.

Jaka szkoda, że już skoń­czy­łem, chło­paki też, a ona na­wija po jed­nej nitce ma­ka­ronu, jakby jej nie sma­ko­wało.

– Ja­siek, halo. – Maks ma­cha mi nad głową. – Mi­ski pu­ste, a w lo­dówce wiesz, co na nas czeka.

Nie­chęt­nie wstaję, pró­buję ja­koś przy­cią­gnąć do sie­bie jej spoj­rze­nie, ale siłą my­śli i wy­obra­żeń jest to nie­moż­liwe. Od­cho­dzę z na­dzieją, że jesz­cze ją spo­tkam. Mu­szę ją po­znać!

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki