Jezioro tajemnic - Denise Hunter - ebook + audiobook + książka

Jezioro tajemnic ebook i audiobook

Denise Hunter

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Po tragicznej śmierci rodziców Molly Bennett wraz z rodzeństwem łączą siły, by spełnić ich marzenie, i postanawiają otworzyć pensjonat w zabytkowej rodzinnej posiadłości.

Adam Bradford jest stroniącym od ludzi pisarzem, który ukrywa się pod pseudonimem Nathaniel Quinn i cierpi na zanik weny twórczej. Zdesperowany i ścigany przez terminy wydawnicze, wyjeżdża w poszukiwaniu inspiracji do miasteczka nad jeziorem w Karolinie Północnej, które wybrał na akcję najnowszej powieści. Tam poznaje swoją muzę – młodą właścicielkę pensjonatu, zakochaną w jego alter ego.

Gdy Molly podczas remontu znajduje w ścianie budynku tajemniczy stary list, razem z Adamem postanawiają odnaleźć nieszczęśliwych kochanków sprzed wielu lat, by pomóc im rozliczyć się z przeszłością. Jednak Bradford ma własne sekrety. Kiedy przeszłość zderzy się z teraźniejszością, a prawda wyjdzie na jaw, Molly i Adam będą musieli zdecydować, czy dla miłości warto zaufać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 404

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 23 min

Lektor: Lena Schimscheiner
Oceny
4,2 (149 ocen)
71
42
29
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
sophie123

Nie oderwiesz się od lektury

Fajne przyjemne choć nie nowatorskie.
00
beatadym

Nie oderwiesz się od lektury

Przyjemna lekka, na jesienne wieczory!
00
alabomba

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Eliszewa

Dobrze spędzony czas

Polecam
00
Marcela1000

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała książka!!!
00

Popularność




Tytuł oryginału:
Lake Season (Bluebell Inn Romance #1)
Autor:
Denise Hunter
Tłumaczenie z języka angielskiego:
Joanna Olejarczyk
Redakcja:
Brygida Nowak
Korekta:
Dominika Wilk
Skład:
Studio Grafpa, www.grafpa.pl
Projekt okładki:
Klaudyna Szewczyk, Martyna Pokrzywa
ISBN 978-83-66297-43-2
© 2019 by Denise Hunter by Thomas Nelson, HarperCollins Christian Publishing Inc.
© 2020 for the Polish edition by Dreams Wydawnictwo
Dreams Wydawnictwo Lidia Miś-Nowak
ul. Unii Lubelskiej 6A, 35-310 Rzeszów
www.dreamswydawnictwo.pl
Rzeszów 2020, wydanie I
Zdjęcie na okładce: Ildiko Neer/Trevillion Images
Photo by Osman Rana on Unsplash
Vector design by Freepik
Druk: drukarnia Read Me
Książkę wydrukowano na papierze Ecco book cream 2.0 70g
dostarczonym przez Antalis Poland Sp. z o. o.
Wszystkie cytaty pochodzą z Biblii Tysiąclecia.

OD AUTORKI

Drogi Przyjacielu,

tak się cieszę, że zaczynamy wspólnie nową serię! Tym razem akcja toczy się wokół zabytkowego pensjonatu oraz trójki dorosłych – brata i dwóch sióstr – którzy już skradli moje serce.

Pomysł na tę historię pojawił się, gdy remontowaliśmy z mężem stuletni domek nad jeziorem. Kiedy zerwano tynk, na drewnianych ścianach odkryliśmy wyryte podpisy – deski służyły jako swego rodzaju księga gości. Napisy pochodziły z lat 20. i 30. dwudziestego wieku. Ku naszemu zdumieniu, zauważyliśmy wśród nich podpisy Johna Dillingera i Baby Face Nelsona – znanych przestępców z tamtych czasów. Ich gang grasował w okolicy i podobno ukrywał się nad jeziorami, w pobliżu których zbudowano nasz domek.

Niestety po konsultacji z ekspertami dowiedzieliśmy się, że podpisy nie były autentyczne. Jednak to potencjalne odkrycie było tak ekscytujące, że pobudziło moją kreatywność. Co moja bohaterka mogłaby odkryć w ścianie swojego historycznego pensjonatu? Jezioro tajemnic to efekt tamtej inspiracji. Wspaniale się bawiłam, wymyślając i spisując tę historię, i nie mogłam się doczekać, aż się nią z Tobą podzielę. Mam nadzieję, że ta podróż sprawi Ci taką samą radość jak mnie.

Błogosławionego czasu!

Denise

PROLOG

W domu panowała upiorna cisza. Molly Bennett oparła się o zamknięte drzwi, zbyt zmęczona, by zrobić kolejny krok. Gardło bolało ją od połykania łez, a skronie pulsowały bólem. Jej starszy brat Levi wciąż stał na chodniku, żegnając się z ostatnimi przyjaciółmi i sąsiadami, którzy przyszli złożyć kondolencje. Żadne życiowe doświadczenie nie wyczerpało Molly tak bardzo, jak minione kilka dni, ale Levi był twardy jak skała.

Uwagę dziewczyny przyciągnął odgłos kroków. Uniosła wzrok na podest na półpiętrze, za którym klatka schodowa skręcała na piętro.

Zza balustrady wychyliła się jej osiemnastoletnia siostra Grace.

– Poszli już?

– Wszyscy, co do jednego. – Molly wyprostowała się energicznie, choć wcale się tak nie czuła. Grace opuściła towarzystwo mniej więcej po godzinie. Kto mógł ją winić? – Zejdź – powiedziała. – Zrobię ci herbatę.

Grace weszła do salonu, a Molly poszła do kuchni; stara porysowana podłoga skrzypiała pod jej stopami. Panna Della wcześniej tu posprzątała, po czym uściskała ich na pożegnanie. Molly nie wiedziała, jak ona i jej rodzeństwo poradziliby sobie w minionych dniach bez najlepszej przyjaciółki mamy. Pomogła im przebrnąć przez przygotowania do pogrzebu, zorganizowała dzisiejszy poczęstunek, a kiedy czuli, że wszystko ich przerasta, mocno ich przytulała.

Przez ostatnie kilka dni całe miasto pomagało Bennettomprzetrwać trudne chwile. Kosmetyczka, do której przez wiele lat chodziła mama, zrobiła jej fryzurę i makijaż. Nonnie Hartwell zaśpiewała ulubioną pieśń taty. Kobiety z Kościoła przynosiły jedzenie i proponowały pomoc.

Molly wyszła z kuchni i zastała brata w salonie z Grace. Ciemne włosy sterczały mu na głowie, jakby zmierzwił je palcami. Był ciepły czerwcowy dzień, więc nie włożył marynarki, a teraz poluzował krawat i rozpiął górny guzik koszuli. Miał dwadzieścia sześć lat, ale dziś wyglądał na więcej.

Z Grace nie było lepiej. Jej niebieskie oczy były przekrwione, cera straciła kolor i choć minęło zaledwie kilka dni od tamtego okropnego telefonu, wyraźnie schudła. Miała zapadnięte policzki, a granatowa sukienka, którą dostała od mamy zeszłej jesieni na szkolny bal, wisiała luźno na jej sylwetce.

Molly podała Grace herbatę, a następnie zwróciła się do Leviego:

– Chcesz coś? Kawę? Mrożoną herbatę? Valium?

– Nie, dzięki. – Nawet się nie uśmiechnął.

Molly usiadła na sofie obok siostry i zrzuciła szpilki. Ażdo teraz nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo bolały ją palce u stóp, ściśnięte w butach przez pięć długich godzin. Zastanawiała się – nie pierwszy raz zresztą – dlaczego społeczeństwo wciąż kultywuje rytuały, które jeszcze bardziej wyczerpują żałobników. Nawet jej, choć była towarzyska i rozmowna, zabrakło dziś zarówno słów, jak i energii.

Levi rozluźnił się pierwszy raz od czasu wypadku i rozsiadł się w fotelu naprzeciwko nich. Jego ramiona poddały się grawitacji i zamknął oczy, wzdychając głęboko.

Molly zauważyła, że żadne z nich nie usiadło na miejscach, które zawsze zajmowali ich rodzice. Brązowy fotel taty i róg sofy, w którym zwykle siadała mama, pozostały puste. Gdyby teraz zamknęła oczy, mogłaby wręcz poczuć słodkie perfumy mamy i zapach, który niczym cień ciągnął się za tatą.

– I co dalej? – spytała Grace drżącym głosem. – Co teraz zrobimy?

To pytanie chodziło Molly po głowie prawie cały czas, jeśli akurat nie wybierała ubrań do pochówku rodziców albo nie przeglądała albumów ze zdjęciami razem ze swoją przyjaciółką Skye.

– Przez kilka tygodni nie musimy robić nic – odrzekł Levi. – Szef dał mi trochę wolnego.

– A ja mogę ukończyć letnie kursy przez Internet – dodała Molly. – Mój promotor już się zgodził.

Dwudziestotrzyletniej Molly został tylko jeden semestr do ukończenia studiów hotelarskich. Jesienią miała wyjechać na staż – udało jej się znaleźć posadę w luksusowym hotelu we Włoszech.

– A potem? – spytała Grace.

Levi z wahaniem wodził wzrokiem po siostrach, aż wreszcie zawiesił spojrzenie na młodszej.

– Pomyślałem, że mogłabyś pojechać do Los Angeles i zatrzymać się u mnie na jakiś czas.

– Na jakiś czas? Co masz na myśli? – spytała Grace. – Do końca lata?

Levi ociągał się z odpowiedzią.

– Do ukończenia szkoły średniej. Będziemy musieli sprzedać dom i…

– Nie! – Grace zerwała się na równe nogi. Oddychała szybko i nerwowo, a jej twarz poczerwieniała od emocji. – Tu są wszyscy moi przyjaciele! Nie mogę opuścić drużyny siatkarskiej! Nie odbieraj mi tego.

Grace powtarzała jedną klasę w szkole podstawowej, więc dopiero zaczynała trzeci rok nauki w liceum, choć niedawno skończyła osiemnaście lat.

– Wiem, że to nie jest idealne rozwiązanie – powiedział Levi. – Ale musimy być rozsądni, Grace.

Molly złapała siostrę za rękę, ale Grace się wyrwała.

– Zostaję w Bluebell. Nie obchodzi mnie, co powiesz. Zostaję i już. Nie możemy po prostu sprzedać domu. Jak możesz w ogóle tak mówić?

– Kochana, nie stać nas na jego utrzymanie – odezwała się Molly. – Trzeba spłacić hipotekę. Mama i tata zaciągnęli dodatkową pożyczkę hipoteczną na remont. Duża część tego długu wciąż nie została spłacona.

Oczy Grace zaszły łzami.

– To mój dom. Dom mamy i taty. Oni na pewno by nie chcieli, żebyśmy go sprzedawali, przecież wiecie.

Molly nie mogła zaprzeczyć.

Ich rodzice powoli odnawiali ten zabytkowy budynek, żeby przywrócić mu jego pierwotny cel i otworzyć w nim pensjonat. Planowali prowadzić go razem, gdy tata przejdzie na emeryturę i zakończy praktykę lekarską. Dom zbudowano w 1905 roku, miał dziesięć pokoi i był pierwszym pensjonatem w miasteczku. Z początku był tu postój dyliżansów, a potem w budynku mieścił się urząd pocztowy, aż wreszcie sprzedano go gubernatorowi, który urządził sobie w nim letnią rezydencję. Państwo Bennettowie kupili go, gdy ich dzieci były małe, i cała trójka tu dorastała.

Ale cztery dni temu wszystko się zmieniło.

– Nie chcemy sprzedawać domu – powiedział Levi. – Ale nie mamy wyboru.

– Kto go kupi w takim stanie? – spytała Grace, nerwowo gestykulując. – Piętro jest w rozsypce.

To nie było przesadne stwierdzenie. Rodzice właśnie wyburzali ściany, by dobudować łazienki do pokoi.

– Nie jest idealnie, ale nic na to nie poradzimy – odparł Levi.

– Przestań to powtarzać. Mógłbyś rzucić pracę i wrócić tutaj. Przynajmniej do czasu, aż skończę szkołę.

– A gdzie niby miałbym zarobić dość pieniędzy, by utrzymać taki wielki dom? Bluebell to małe miasto i dobrze wiesz, że prosperuje tylko w sezonie.

– Mógłbyś pracować w Asheville – odparła. – Tam jest mnóstwo miejsc pracy.

– To za daleko, Grace.

– Nie zostawię przyjaciół! – Dziewczyna zalała się łzami. – Nie możemy sprzedać domu. Tu są wszystkie nasze wspomnienia. To tak, jakbyśmy drugi raz stracili mamę i tatę!

– Wspomnienia są w naszych sercach – rzekła Molly. – Nigdy ich nie stracimy.

– Bzdura! Ludzie mówią tak tylko po to, żeby się pocieszyć! Zawsze, gdy siadam na huśtawce na werandzie, czuję, że tata jest przy mnie. Zawsze, gdy wchodzę do kuchni, przypominam sobie mamę stojącą nad zlewem. Nie chcę ich zapomnieć. – Łamał jej się głos.

Molly poczuła ukłucie w sercu.

– Nie zapomnisz ich. Żadne z nas ich nie zapomni.

Grace skrzyżowała ramiona.

– Nie ruszę się stąd. Mam osiemnaście lat, więc jestem dorosła. Jeśli trzeba, zostanę z rodziną Sarah.

Bensonowie uwielbiali Grace, ale mama Sarah walczyła z rakiem piersi i Molly wątpiła, by byli gotowi przygarnąć jej siostrę na całe dwa lata. Poza tym dziewczyna potrzebowała teraz rodziny. Wszyscy troje potrzebowali siebie nawzajem. Co prawda mieli jeszcze jedną babcię, ale mieszkała w domu spokojnej starości w Georgii.

Molly spojrzała na upartą twarz siostry – na jej zadarty podbródek i iskry w oczach. Potem napotkała spojrzenie Leviego i patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę. Ponownie zaświtał jej w głowie pomysł, na który wpadła już kilka dni temu. Szaleństwo. Istne wariactwo.

A może jednak nie? Czy sprzedaż domu i zmuszanie siostry do przeprowadzki do obcego miasta to lepsze rozwiązanie?

– A może… – podjęła Molly. – …otworzylibyśmy tu pensjonat, tak jak planowali mama i tata? – Ubranie tej myśli w słowa wcale nie sprawiło, że wydała jej się mniej szalona.

Levi zamarł.

– Tak! Zróbmy to – powiedziała Grace.

Molly wpatrywała się w brata.

– Mógłbyś przeprowadzić się z powrotem tutaj i znaleźć pracę. W banku jest reszta pieniędzy z kredytu. Może wystarczą na remont i wykończenie. Moglibyśmy prowadzić prace jesienią i zimą i otworzyć pensjonat na wiosnę, z początkiem sezonu turystycznego.

– Nie masz pojęcia, co proponujesz – odparł Levi. – Remont tego domu to praca na pełny etat, Molly. Poza tym jak mielibyśmy prowadzić tak wielki pensjonat tylko we dwoje?

– We troje. – Grace usiadła na skraju sofy. – Mogę pracować wieczorami w tygodniu i przez całe lato, a po ukończeniu szkoły na pełny etat.

– Idziesz na studia – rzekł stanowczo Levi.

Nawet Molly się wzdrygnęła, słysząc jego władczy ton.

– Masz wykształcenie biznesowe, Levi, a ja prawie skończyłam studia hotelarskie – powiedziała. – Idealnie nadajemy się do tej roboty.

– Mogę stworzyć stronę internetową. I zajmę się wszystkimi artystycznymi sprawami – zaproponowała Grace. – Damy radę. Zrobię wszystko, co każecie, i nie będę narzekać.

– Nie chcę przez resztę życia prowadzić pensjonatu – powiedział Levi. – A ty miałaś ambitniejsze plany niż hotelik nad brzegiem jeziora Bluebell.

– Nie musimy tego robić wiecznie. – Rzeczywiście, Mollypragnęła czegoś więcej. Ale marzenia mogły zaczekać, prawda? Teraz trzeba było zrobić to, co najlepsze dla Grace. Mollyprzybrała rzeczowy ton i przeszła w tryb biznesowy, ulubiony sposób komunikacji Leviego. – Słuchaj. Jeśli teraz sprzedamy tę nieruchomość, wyjdziemy na zero. Kto chciałby kupić budynek, który w połowie jest domem, a w połowie pensjonatem? Jeżeli skończymy remont i uruchomimy interes, choćby na dwa lub trzy lata, to miejsce będzie o wiele bardziej atrakcyjne dla potencjalnych kupców. Wiesz, że mam rację.

Levi pochylił się na fotelu i oparł łokcie na kolanach. Przygwoździł Molly spojrzeniem.

– A co z twoim stażem? Od miesięcy nie mówisz o niczym innym. Włochy, Molly. Twoje marzenie. Nie możesz po prostu z tego zrezygnować.

Jej serce skurczyło się o połowę na myśl o zmarnowaniu okazji. Tak ciężko pracowała, by zdobyć ten staż; wybrano ją spośród kilkudziesięciu chętnych. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na Grace i jej błagalną minę, by Molly przypieczętowała swoją decyzję. Od razu poczuła ulgę. Grace potrzebowała zarówno jej, jak i brata. Rodzice na pewno chcieli, by ich dzieci dbały o siebie nawzajem, a nie o własne interesy.

– Nie zamierzam kłamać… – rzekła Molly. – Niełatwo będzie mi z tego zrezygnować. Ale wiele się zmieniło, Levi. Trzeba wszystko przemyśleć od nowa. Nie możemy po prostu wrócić do dawnego życia. Teraz mamy tylko siebie.

Jej słowa zawisły w powietrzu niczym wiosenna mgła nad doliną. Swoją postawą rodzice nauczyli ich, że rodzina jest najważniejsza. Molly nie zawsze postępowała według tej zasady.

Właśnie to powinni teraz zrobić. Nie tylko ze względu na Grace, ale również dlatego, że ten pensjonat tak wiele znaczył dla ich rodziców. To było ich marzenie. Jak dzieci mogłyby je zniweczyć?

– Proszę, Levi – powiedziała cicho Grace. – Wiesz, że to się uda.

– Wiem tylko, że połowa firm upada w ciągu pierwszych pięciu lat działalności – odparł, choć jego ton złagodniał.

– Mama i tata wszystko dokładnie policzyli – przypomniała Molly. Levi nawet im w tym pomagał. – Mamy porządny biznesplan i potrzebne umiejętności, żeby go wykonać. To nie jest całkiem szalony pomysł. Myślę, że nam się uda.

Patrzyła bratu w oczy przez dłuższy moment. Prosiła go o wielkie poświęcenie. Levi niedawno awansował na menedżera projektów w firmie budowlanej. Musiałby porzucić tę pracę i cały wysiłek, który w nią włożył.

Ale przecież każde z nich musiałoby z czegoś zrezygnować. Nawet Grace zainwestowałaby swój czas i talent w to przedsięwzięcie. Czy wiedziała, w co się pakuje? Molly musiała się upewnić. Spojrzała poważnie na siostrę.

– Nie będziesz miała czasu na zajęcia pozalekcyjne. Będziesz musiała rzucić wszystko prócz siatkówki, jeśli chcesz nam pomagać.

– Dobrze. Zrobię to. Obiecuję. – Nawet nie mrugnęła. – Zrobię wszystko, tylko nie sprzedawajmy domu.

– W końcu i tak go sprzedamy – powiedziała Molly. – Kiedy już rozkręcimy interes.

Molly marzyła o prowadzeniu hotelu w Toskanii, odkąd w liceum obejrzała program podróżniczy o tym regionie. By się do tego przygotować, przez trzy lata uczyła się języka włoskiego i dużo czytała o kraju i jego kulturze.

– Wiem. Rozumiem. I zdaję sobie sprawę, że proszę was o wiele. Naprawdę doceniam to, że jesteście gotowi tak się dla mnie poświęcić. – Grace patrzyła na nich błagalnie swoimi dużymi, niebieskimi oczami.

– Myślę, że damy radę – powtórzyła Molly. Zignorowała ukłucie żalu i wyciągnęła przed siebie dłoń, tak jak w dzieciństwie. – Wchodzę w to.

Grace od razu położyła swoją dłoń na ręce Molly.

– Ja też.

Spojrzały na brata.

– Levi…? – ponagliła Molly.

Ściągnął usta i popatrzył po siostrach.

Napięcie rosło, a powietrze wydawało się ciężkie. Wreszcie Levi westchnął głęboko i wyciągnął rękę.

– Chyba zwariowałem… Ale niech będzie. Wchodzę w to.

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dziesięć miesięcy później

Adam Bradford nie był materiałem na bohatera powieści. Zerknął na swoje odbicie w lusterku wstecznym wynajętego samochodu, parkując przy krawężniku w centrum Bluebell. Co prawda miał zakrzywiony nos, co było dość popularną cechą bohaterów romansów, ale owo skrzywienie nie było pamiątką po bójce. Nabawił się go w bibliotece, gdy usiłował zdjąć z wysokiej półki egzemplarz Moby Dickaw twardej oprawie. Choć był szczupły i wysportowany, nie miał umięśnionego brzucha, ostrych rysów ani obowiązkowego dołeczka w podbródku. Zresztą nie chodziło tylko o przeciętny wygląd. Nie najlepiej radził sobie w kontaktach z ludźmi, zwłaszcza z płcią piękną. Dostrzegał w tym pewną ironię.

Był jednak naprawdę dobry w innych rzeczach. Bez dwóch zdań najlepiej szło mu pisanie, ale też praca naukowa, badania i planowanie. Adam obmyślał świetne fabuły, jednak tym razem jego przygotowania wzięły w łeb.

Uniósł wzrok na majestatyczny biały dom z przełomu wieków, stojący na zacienionym trawniku jakieś siedem metrów od ruchliwego chodnika. Nie było żadnego szyldu wskazującego, że to pensjonat, ale aplikacja w telefonie tak właśnie go oznaczyła, a Adam był zdesperowany.

Wysiadł z auta, po czym obszedł niewielki kontener na odpady i przeszedł chodnikiem do ogromnej werandy, mijając po drodze brudną minikoparkę. Wielkie, stare, drewniane frontowe drzwi były otwarte, co uznał za dobry znak. Przekroczył próg i zaskoczył go nagły ryk piły tarczowej.

Na wprost niego znajdowały się imponujące schody, a po ich lewej stronie wysoka mahoniowa lada – najprawdopodobniej recepcja. Nikt jednak za nią nie stał i nigdzie nie było dzwonka. Mężczyzna otworzył usta, by zawołać, ale zanim zdążył to zrobić, zza rogu po prawej stronie schodów wyjrzała czyjaś głowa.

– Och, jak dobrze, że jesteś! Pomóż mi!

Ciemne włosy opadały na szczupłe ramię kobiety, której wiek Adam ocenił na dwadzieścia parę lat. Miała naturalną urodę, która kojarzyła mu się z reklamami mydła. Wyobraził ją sobie maszerującą kilka lat temu przez szkolne boisko do futbolu pod ramię z rozgrywającym.

– Słucham? – Poprawił okulary.

– Możesz tu podejść i to przytrzymać? To głupie, beznadziejne… – Reszty nie usłyszał, bo wymamrotała ją pod nosem.

Drewniany parkiet zaskrzypiał pod jego brązowymi skórzanymi mokasynami clarks. Kobieta siedziała na podłodze ogromnego salonu, pośród desek różnych kształtów i rozmiarów. Obok leżał też stosik gwoździ, kołków i śrubek oraz ogromna biała instrukcja montażu. W pobliżu zauważył wielkie pudło ze zdjęciem błyszczącego drewnianego stojaka.

– Mógłbyś przytrzymać ten koniec? Skończę tutaj… Wydaje mi się, że nareszcie załapałam, jak to ma być.

Przykucnął i zrobił to, o co poprosiła.

– Jak dobrze, że jesteś. Dzięki Bogu. Grace założyła się ze mną, że nie dam rady sama tego poskładać, a za godzinę wraca ze szkoły. Skąd miałam wiedzieć, że instrukcja nie będzie po angielsku? A te rysunki?! Widzisz je? – Wskazała ruchem głowy biały arkusz. – To jak bazgroły przedszkolaka. Na dodatek nieudane.

Przerzuciła włosy przez ramię i Adam poczuł świeży jabłkowy zapach. Spojrzał na zdjęcie na pudle i starał się porównać je do konstrukcji, którą do tej pory udało jej się skręcić.

– A, właśnie. Jestem Molly, siostra Leviego. Ale pewnie już to wiesz.

Usiłował pojąć znaczenie tego prostego zdania, jednak rozpraszał go ten zapach… i biała smuga na jej nosie. Czy to kreda?

Zamrugała, najwyraźniej czekając na odpowiedź. Po szyi Adama wspinał się rumieniec.

– Adam Bradford. Ekhm… Po jakiemu?

– Co? – Zerknęła na niego, po czym wróciła spojrzeniem na śrubę, którą usiłowała wkręcić w małą dziurkę.

– Instrukcja. W jakim jest języku?

– Aha! Po francusku. Jesteśmy w Karolinie Północnej, ludzie! Zrozumiałabym, gdyby była po hiszpańsku. Ale po francusku? Nie znam nikogo, kto mówi w tym języku.

Adam sięgnął wolną ręką po instrukcję. Gdy tylko zaczął po cichu ją czytać, od razu stało się dla niego jasne, że będą musieli zacząć od początku.

– Widzisz? – powiedziała. – To niemożliwe.

Kiedy skończyła przykręcać śrubę, Adam puścił deskę i podrapał się po podbródku.

– Ekhm… Słuchaj… Mam dobrą i złą wiadomość.

Uniosła na niego szeroko otwarte bursztynowe oczy i nie mógł się od nich oderwać.

– Najpierw dobra wiadomość. Jestem optymistką, jeśli tylko nie czuję presji i nie muszę się wykazać. No dobrze, stawką jest wygrany zakład. Ale tylko o lody. I o moją godność. Głównie o moją godność.

W jej tęczówkach dostrzegł różnobarwne plamki – od czekoladowobrązowych po złote. Tę intrygującą całość okalały bujne ciemne rzęsy. Absolutnie zniewalające.

– Hm? Jaka jest ta dobra wiadomość?

Odchrząknął, czując, że twarz zalewa mu fala gorącego wstydu.

– Ja… go znam. To znaczy jestem biegły. We francuskim, znaczy się. – We francuskim może i tak, ale w języku ojczys­tym najwyraźniej nie.

– Serio? To świetnie! Co tu jest napisane?

Posłał jej ostrzegawcze spojrzenie.

– To właśnie jest ta zła wiadomość. Obawiam się, że musimy zacząć od początku.

Entuzjazm wyparował z jej twarzy, a usta opadły i ułożyły się w uroczy grymas.

– O kurczę blade. Skręcałam to czterdzieści pięć minut!

Wydała mu się taka słodka. Nie umiał oderwać wzroku od jej warg.

– Teraz pójdzie szybko, przecież rozumiemy instrukcję.

– Słuszna uwaga.

Adam szybko rozkręcił elementy, które wcześniej złożyła Molly, starając się nie poszerzyć dziurek na wkręty. Zaraz potem zabrał się za instrukcję.

– Przeczytaj na głos po francusku – poprosiła wesoło.

No dobra… Najwyraźniej była ciekawska i chętna do nauki. Szanował to.

Spełnił jej prośbę, tłumacząc w myślach czytany tekst, i poprowadził ją przez pierwsze kroki montażu. Choć szkice rzeczywiście były zwykłą gmatwaniną niewyraźnych kresek, opisy w instrukcji okazały się jasne i zwięzłe.

Praca szła im szybko i Adam prawie nie zwracał uwagi na dobiegające zewsząd głosy, dźwięki młotka i piły, którą słyszał już wcześniej, choć czasami musiał ją przekrzykiwać.

Molly przytrzymywała części na miejscu, a Adam przykręcał śruby i przymocowywał bolce. Dziewczyna miała drobne dłonie i długie palce zakończone schludnymi, niepomalowanymi paznokciami. Nie nosiła biżuterii, jedynie srebrny zegarek, który pasował do jej kremowej skóry.

Pomyślał sobie, że nadawałaby się na główną bohaterkę powieści. Choć miała delikatną posturę, wyczuwał w niej wewnętrzną siłę, niezbędną głównej kobiecej postaci. Rozbudziła w nim kreatywność. Pierwszy raz, odkąd ukończył Pod rozgwieżdżonym niebem, poczuł przypływ inspiracji. Adam Bradford miał ochotę natychmiast sięgnąć po kartkę, bo właśnie znalazł swoją muzę.

Molly patrzyła, jak Adam sprawnie przymocowuje ostatni element. Stojak zrobił się ciężki i nieporęczny, ale już widziała, że spełni swój cel. Mebel był jej potrzebny przy wejściu i musiał być dość duży, by pomieścić bukiet świeżych kwiatów i księgę gości. Styl królowej Anny pasował do wystroju wnętrza, a zakup nie nadszarpnął budżetu.

Adam postawił stojak pionowo i dostrzegła, jak jego mięśnie napinają się pod materiałem koszuli. Powiedział coś po francusku.

Spojrzała na mebel. Wyglądało na to, że był gotowy. Nie zostały żadne niewykorzystane części.

– Coś jeszcze? Nie mamy już więcej elementów.

Pochylił głowę.

– Nie. Powiedziałem: „Gotowe”.

– Ach tak. To dobrze.

Jej spontaniczna prośba, żeby czytał instrukcję na głos, wzięła się z pragnienia, by usłyszeć mężczyznę mówiącego po francusku – zawsze jej się wydawało, że to język miłości. Przyjrzała się uważniej Adamowi. Miał brązowe włosy, nie całkiem krótkie, ale też niezbyt długie i trochę rozczochrane, jakby po drodze zmierzwił je wiatr.

Najbardziej męską cechą jego świeżo ogolonej twarzy był mocny zarys szczęki. Za parą eleganckich okularów kryły się niesamowite niebieskie oczy. Ich błękit był jednak mniej intensywny niż oczy jej rodzeństwa – przypominał odcień lekko spłowiałego dżinsu.

– Wygląda na to, że twoja godność została ocalona – powiedział, wstając z podłogi. Pomógł jej się podnieść, chwytając jej dłoń w ciepły uścisk. Puścił ją, kiedy tylko złapała równowagę. Nie był specjalnie wysoki, jednak mierząca metr pięćdziesiąt osiem Molly ledwie sięgała mu do podbródka.

– Na dodatek w samą porę – odparła, zerkając na zegarek.

Uniósł stojak bez większego wysiłku.

– Gdzie go postawić?

Wskazała mu miejsce przy drzwiach, a on ustawił mebel kilka centymetrów od świeżo malowanej ściany.

Wyglądał dokładnie tak, jak sobie wyobrażała.

– Idealnie. Levi mówił, że spadłeś nam z nieba, i tym razem nie przesadzał.

– Ach tak? Spadłem? A kim jest Levi? – Poprawił okulary na nosie. Zaczynała się przyzwyczajać do tego gestu. Nie zauważyła, by okulary mu spadały, ale najwyraźniej miał taki odruch. Wydawał się nieco zagubiony.

Zaraz, zaraz. Molly zamrugała.

– Mój brat. Levi. To on poprosił cię, żebyś mi pomógł… Niespecjalnie przejmuje się moją godnością, ale był mi winien przysługę.

Adam pokręcił głową.

– Nie wiem, o czym mówisz. Nie znam twojego brata. Przyjechałem tu, bo potrzebuję noclegu.

Molly zamarła i rozdziawiła usta.

– O nie. Bardzo przepraszam! Zajęłam ci pół popołudnia.

– Żaden problem.

– I nawet nie mogę zaproponować ci pokoju. Pensjonat jest jeszcze nieczynny.

– Zauważyłem remont. To budynek z przełomu wieków?

– Z tysiąc dziewięćset piątego roku.

– To by się zgadzało. W architekturze można zauważyć trend z tamtego okresu: powrót do dziewiętnastowiecznych stylów – mówił. – Zauważyłem też pewne regionalne cechy, na przykład połać dachową, ale też zagraniczny eklektyzm. Turystyka w tamtym okresie znacznie wzbogacała amerykańską architekturę.

Molly uśmiechnęła się rozbawiona.

– Na pewno jesteś architektem.

Adam lekko się zarumienił.

– Nie, właściwie to nie. Nie przejmuj się mną. Mam w głowie mnóstwo bezużytecznych informacji.

– Pewnie jesteś mistrzem w Trivial Pursuit1. A wracając do naszego pensjonatu… Mieliśmy go otworzyć w ten weekend, ale… Cóż, życie.

– Właśnie tego się obawiałem. Sprawdziłem już wszystkie inne miejsca, które przyszły mi do głowy. Wszędzie jest komplet gości.

– Początek długiego weekendu z okazji Memorial Day2 to najgorętszy okres w roku. Ludzie rezerwują noclegi z kilkumiesięcznym, a nawet rocznym wyprzedzeniem.

– To wiele wyjaśnia. Właściwie to zarezerwowałem sobie domek nad jeziorem, ale nastąpiła pomyłka w rezerwacji – powiedział.

– Tak bardzo żałuję, że nie możemy cię tu zameldować, zwłaszcza po tym, jak zadałeś sobie tyle trudu, by mi pomóc.

Pomyślała o dwóch ukończonych pokojach na piętrze – czystych i przyszykowanych na przyjęcie gości. Co prawda kuchnia nie była jeszcze otwarta, ale do końca remontu zostało tylko kilka dni. Co jej szkodziło?

– Cóż, mimo wszystko dziękuję. Miło było cię poznać, Molly. – Skierował się w stronę drzwi. Ktoś je zamknął, kiedy skręcali stojak, i zrobiło się duszno.

– Zaczekaj – powiedziała. – Może moglibyśmy zaproponować ci pokój na dzień lub dwa.

– Właściwie to planuję zostać na dłużej, prawdopodobnie do końca lipca.

– Rozumiem. Cóż, po weekendzie mógłbyś przenieść się gdzie indziej. Od poniedziałku w okolicy będzie dużo wolnych miejsc.

Przestąpił z nogi na nogę, wciąż stojąc przy drzwiach.

– Jesteś pewna? Nie chciałbym wam przeszkadzać – powiedział.

Spojrzała na niego lekko drwiącym wzrokiem.

– Widziałeś, jak tu wygląda? To my będziemy przeszkadzać tobie.

Jego śmiech był ciepły i łagodny. Przyjemny.

– Jestem w takim położeniu, że ucieszę się z dachu nad głową.

– Mamy dach, ale nie mogę zagwarantować, że nikt nie będzie po nim chodził. Albo że nikt nie będzie piłował, walił młotkiem i tym podobne. Ale do kolacji wszystkie prace się skończą, a rano zaczynamy dopiero o ósmej lub dziewiątej. Przeżyjesz to jakoś?

Kiwnął głową.

– Jestem ci bardzo wdzięczny. Dziękuję.

– Przynajmniej tyle mogę zrobić, żeby odwdzięczyć ci się za pomoc.

Właśnie w tym momencie przez frontowe drzwi wparowała Grace z plecakiem na chudych ramionach, ubrana w siatkarski strój. Molly zupełnie nie słyszała głośnego silnika jej samochodu przed domem.

– Cześć – przywitała się Grace. Jej długi blond kucyk zakołysał się, gdy spojrzała na miejsce, w którym stał nowy mebel. Zrobiła kwaśną minę.

– Wisisz mi lody – powiedziała zadowolona z siebie Molly. – Dwie gałki z posypką.

– Dobra. Ale dostałam szóstkę z testu z matmy, więc ty dzisiaj stawiasz pizzę.

– Gra warta świeczki. Dobra robota, mała! – Molly przybiła siostrze piątkę, po czym wskazała na Adama. – Grace, oto nasz pierwszy gość, pan Bradford. To moja siostra Grace tuż po treningu siatkówki.

Wyciągnął dłoń.

– Miło mi. Mów mi Adam.

Jego nieśmiałe usposobienie wydało się Molly niezwykle pociągające. Może dlatego, że tak różniło się od arogancji Dominica.

– Mnie również – odparła Grace, po czym zwróciła się do Molly: – Myślałam, że jeszcze nie przyjmujemy gości.

– Właściwie nie przyjmujemy.

– Zlitowała się nade mną – wyjaśnił Adam. – Nie ma innych wolnych miejsc.

Siostry wymieniły spojrzenia. Ich brat z pewnością się wścieknie, ale Molly była gotowa zaryzykować – w końcu ten mężczyzna poświęcił jej tak wiele czasu.

– Jesteś pewna, że mogę zostać? – Adam najwyraźniej odczytał myśli kobiet.

– Oczywiście. Zamelduję cię. – Molly stanęła za ladą, po czym otworzyła stronę rejestracji.

– Pomóc ci z systemem? – Grace stanęła obok niej i rzuciła torbę na ziemię.

– Chyba pamiętam, co i jak. – Molly po kolei wykonała wszystkie kroki rejestracji, przyjęła kartę kredytową Adama i poprosiła go o podpis. Podała regularną cenę i zaproponowała pięćdziesiąt procent zniżki za niedogodności. Następnie otworzyła gablotkę i wyjęła klucz do pokoju numer 7. – Proszę bardzo. Pozwól, że cię oprowadzę i pokażę ci pokój.

– Pójdę po bagaż. Zaraz wracam.

Molly patrzyła przez okno widokowe, jak Adam schodzi po schodkach z werandy. Miał na sobie spodnie w kolorze khaki i niebieską koszulę. Zastanawiała się, dlaczego przyjechał nad jezioro Bluebell całkiem sam i na tak długo. Okolica przyciągała raczej pary i rodziny z dziećmi, które lubiły zabawę na plaży i pływanie skuterami wodnymi po jeziorze o powierzchni prawie pięciuset hektarów.

– O co w tym wszystkim chodzi? – Grace ją szturchnęła.

– Co masz na myśli?

– Levi wpadnie w furię, gdy się dowie, że mamy gościa.

Molly wytarła kurz z lady.

– No cóż. Pensjonat należy do nas wszystkich, a nie tylko do niego. – Przyglądała się, jak Adam wyciąga walizkę z niewielkiego niebieskiego sedana. – Wygląda trochę jak aktor z Pamiętnika, nie sądzisz?

– Ryan Gosling? Żartujesz sobie?

– No… Pod koniec filmu, gdy usychał z miłości i trochę się zapuścił.

Grace prychnęła.

– Wygląda raczej jak typowy kujon niż jak Ryan Gosling.

– Nie wygląda jak kujon. Raczej jak uczony. – Molly nie wiedziała, dlaczego odczuwała potrzebę, by go bronić. Nie odrywała od niego wzroku, gdy zatrzasnął drzwi auta i skierował się z powrotem do pensjonatu.

– Chyba ktoś się zabujał w naszym nowym gościu.

Starsza siostra wywróciła oczami.

– Przecież dobrze wiesz, że moje serce na zawsze należy do Nathaniela Quinna.

– Większość kobiet zakochuje się w bohaterach romansideł, a nie w ich autorach.

– Faceci z książek nie są prawdziwi, a autorzy tak. – Molly kiwnęła głową i odeszła.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Ta część budynku nie jest w remoncie, więc zacznijmy od niej. – Gdy Adam wszedł do foyer, Molly obdarzyła go szerokim, ciepłym uśmiechem, który mógłby rozproszyć poranną mgłę. Mężczyzna zauważył niewielki dołeczek w jej lewym policzku. – Pierwszy raz robię za przewodnika, więc proszę o cierpliwość. Ostrzegam, że czasem za dużo gadam.

Bradford poprawił torbę z laptopem na ramieniu.

– Na pewno świetnie ci pójdzie.

– Zacznijmy od biblioteki. Z jadalni i tak raczej nie będziesz korzystał. Skąd jesteś, Adamie?

– Z Nowego Jorku. Przyleciałem dziś rano i od tego czasu staram się znaleźć nocleg.

– W takim razie koniec poszukiwań. Nie jesteś daleko od domu.

– To prawda. – Zastanawiał się, co jeszcze mógłby powiedzieć, ale miał pustkę w głowie.

Molly wydawała mu się bardzo młoda jak na kogoś, kto prowadził pensjonat.

Poszedł za nią na lewo od recepcji i przeszli przez krótki hol. W tej części domu nie było śladów remontu. Powiódł wzrokiem po wysokich sufitach sprzed epoki, oryginalnej mahoniowej stolarce i skrzypiących podłogach.

– Jaką historię ma ten dom? – spytał.

– Jak już mówiłam, zbudowano go w tysiąc dziewięćset piątym roku – powiedziała, odwracając się przez ramię. – Był to pierwszy pensjonat w Bluebell. Z początku znajdował się tu postój dyliżansów, a z biegiem lat budynek służył przeróżnym celom. Nie uwierzysz, ale kiedyś był tu nawet saloon, a przez pewien czas również poczta. W latach sześćdziesiątych, gdy okolica przeżywała prawdziwy boom turystyczny, otwarto inne hotele, jednak Pensjonat Bluebell pozostawał najchętniej odwiedzanym miejscem. Niestety w latach siedemdziesiątych okolica straciła na atrakcyjności. Posiadłość została sprzedana rodzinie gubernatora, która urządziła tu sobie letnią rezydencję. Mieszkała tutaj, aż budynek kupili moi rodzice. Ja i moje rodzeństwo w nim dorastaliśmy.

– Gdyby te ściany umiały mówić… – rzekł Adam. – Na pewno miałyby do opowiedzenia niejedną historię.

– Prawda? – Uśmiechnęła się szerzej. – Żona ostatniego właściciela pensjonatu pisała pamiętnik. Mamy go w bibliotece. Są w nim fascynujące opowieści. To prawie tak, jakby ściany umiały mówić.

Może tam Adam znajdzie inspirację. Chociaż nie przepadał za latami sześćdziesiątymi.

Molly oprowadzała go dalej.

– Pensjonat Bluebell… Postanowiliśmy zostać przy tej nazwie… to jedyny dom wypoczynkowy usytuowany zarówno w centrum miasta, jak i bezpośrednio nad jeziorem. Łączy w sobie to, co najlepsze.

– Bardzo mi to odpowiada. A więc to twoi rodzice są właścicielami, tak?

Uśmiech zniknął z jej twarzy, ale natychmiast wymusiła go z powrotem.

– Mieli taki plan na emeryturę… ale zginęli latem zeszłego roku. Postanowiliśmy z bratem i siostrą, że sami otworzymy pensjonat.

Adam stanął jak wryty przed drzwiami pokoju, do którego weszła, żałując, że nie może cofnąć pytania.

– Wyrazy współczucia. – Chciał powiedzieć więcej: że był pod wrażeniem jej determinacji, oddania i siły, ale słowa uwięzły mu w gardle.

– Dziękuję. – Zaprosiła go gestem do pokoju.

Pomieszczenie miało wymiary około trzy i pół na cztery i pół metra. Na całej długości ściany wisiały półki, pod dużym widokowym oknem stało stare biurko, a pozostałe umeblowanie stanowiły ciemna skórzana sofa i stolik kawowy.

– Nie zapytałam jeszcze, co cię sprowadza do Bluebell – powiedziała. – Interesy czy wypoczynek?

– Interesy. – Uśmiechnął się grzecznie i rozejrzał wokoło, nie chcąc wdawać się w szczegóły. Dbanie o anonimowość bywało trudne.

– Ach tak. Cóż, daj mi znać, gdybym mogła ci w czymś pomóc. Znam chyba wszystkich ludzi z sąsiedztwa, a czasami znajomości to podstawa.

– Właściwie to ja nie… To znaczy pracuję raczej w samotności. Będę często chodzić do biblioteki.

– O! – Uniosła brwi, a jej śliczne oczy rozbłysły. – Prowadzisz badania? Chcesz dowiedzieć się czegoś o naszym regionie? Mam fascynujące wydanie historii Bluebell i chętnie przedstawię cię kilku osobom.

– Tak, właśnie. Prowadzę badania. – Nie skłamał. Musiał gdzieś szybko znaleźć zalążek fabuły, ponieważ od tego zawsze zaczynał.

– Czytałam wszystkie książki na ten temat. Jeśli mogę ci jakoś pomóc, daj znać. A skoro już o tym mowa… – Gestem ręki wskazała pokój, w którym się znaleźli. – Oto biblioteczka. Mamy kilka dobrych książek o naszym regionie.

Podszedł za nią do półki na końcu pomieszczenia, wdychając zapach starych książek. W bibliotece było za gorąco. A może to on był zdenerwowany. Rączka walizki wyślizgiwała mu się ze spoconych dłoni.

Molly położyła rękę na twardych grzbietach kilku starych tomów.

– W bibliotece w centrum nie ma wszystkich tych książek. Możesz śmiało z nich korzystać. Mamy pozycje o historii Bluebell i kilka o historii regionalnej. Nie wiem, co cię bardziej interesuje.

– Właściwie to wszystko. Dziękuję. Na pewno będą pomocne – powiedział. Przyjrzał się sąsiedniej sekcji. Zauważył w niej między innymi Pragnienie Boga, O wierze i moralności chrześcijańskiej, Miłość działa. – Dobre książki.

– Czytałeś je?

– Wszystkie oprócz Niepotrzebnych trosk3.

Włożyła ręce do kieszeni szortów.

– Te oczywiście też możesz czytać. A jeśli potrzebujesz ciszy i spokoju do pracy, to chyba będzie najlepsze miejsce. Remontujemy teraz drugą część budynku. Tutaj prawdopodobnie będzie ciszej niż w twoim pokoju. Mamy też zacienione patio, ale może się tam zrobić za gorąco, nawet pod koniec maja.

Spojrzał przez okno z widokiem na jezioro. Okryty cieniem trawnik rozciągał się aż do mocniej zarośniętego brzegu, z którego do wody schodziło drewniane molo. Przycumowana do niego niewielka metalowa łódź kołysała się na falach wywołanych przez przepływający ponton.

– Nie wyobrażam sobie lepszego miejsca do pracy i czytania.

– Wiem. Mój brat chciał tu urządzić pokój gościnny. Dasz wiarę? Tylko pieniądze mu w głowie.

– Dobrze, że zostawiliście tak, jak jest. Może jutro spędzę tu trochę czasu, oczywiście jeśli nie będę wam przeszkadzał.

– Jasne, że nie. Właśnie po to jest ta biblioteczka.

– Mieszkasz tutaj? – spytał. Może i była jego muzą, ale jej obecność mogła go rozpraszać.

– Tak, wszyscy troje tu mieszkamy. Ja dzielę pokój z siostrą, a brat zajął pokoik obok kuchni, w którym dawniej mieszkała służąca.

Adam podszedł do ściany z półkami mieszczącymi pokaźną kolekcję powieści.

– Jak widzisz, nasza biblioteka ma też wielkie zbiory beletrystyki, jeśli lubisz taką literaturę.

– Lubię.

Przebiegł wzrokiem po półkach, znajdując na nich wszystko od klasyki – Austen, Dickensa, Twaina, Brontë – aż po współczesne powieści detektywistyczne, thrillery, science fiction i romanse.

– Mój tata lubił czytać po trochu z każdego gatunku, ale ja najchętniej sięgam po literaturę kobiecą i romanse. Pewnie nie czytasz tego typu książek.

– Czasem tak. Właściwie to dziewiętnaście procent czytelników romansów stanowią mężczyźni.

– No co ty!

– Oczywiście najpopularniejszym gatunkiem wśród mężczyzn jest science fiction z wynikiem sześćdziesięciu dziewięciu procent, a tuż za nim plasują się thrillery i kryminały: sześćdziesiąt dwa procent.

Molly zamrugała powiekami, ale on nawijał dalej:

– Ogółem czterdzieści siedem procent Amerykanów czyta beletrystykę. Wzrost czytelnictwa nastąpił między dwa tysiące drugim a dwa tysiące ósmym rokiem, ale od tego czasu powoli spada. Mężczyźni częściej niż kobiety sięgają po literaturę faktu. – Zamknij się, Adam. Zacisnął usta.

Przechyliła głowę i patrzyła na niego, jakby był kosmitą rodem z powieści science fiction.

– Interesujące.

Nie dla normalnych ludzi.

Nagle jego wzrok spoczął na serii znajomych grzbietów książek, na których wielkimi literami było wypisane nazwisko autora. Poczuł ucisk w gardle utrudniający oddychanie.

Założył torbę na ramię i odsunął się od półek, byleby znaleźć się jak najdalej od tych książek. Rzucił się do drzwi z nadzieją, że jeszcze nie zalał się szkarłatnym rumieńcem.

Molly nagle zamilkła. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że coś do niego mówiła. A on tak niegrzecznie od niej odszedł. No nieźle, Bradford.

– Przepraszam – wypaliła, zanim zdążył pomyśleć, co powiedzieć. – Ty tu taszczysz ciężką torbę, a ja ględzę o książkach. Chodź, pokażę ci twój pokój.

Paskudnie się czuł z tym, że wprawił ją w zakłopotanie, ale oprócz danych statystycznych i nieistotnych szczegółów nie przychodziło mu do głowy nic do powiedzenia. Poszedł więc za nią. Przeszli korytarzem, minęli recepcję i weszli po schodach. Molly wypełniała ciszę swoją uroczą paplaniną.

Jej gadatliwość była ujmująca i aż zazdrościł jej tej łatwości w nawiązywaniu kontaktów. Pomimo młodego wieku świetnie nadawała się na właścicielkę pensjonatu. W sumie nie była na to za młoda, ale choć on sam dopiero niedawno skończył trzydzieści lat, zawsze czuł się starszy, niż był w rzeczywistości.

U szczytu schodów skręcili w lewo i Adam przeszedł za Molly przez korytarz, w którym czuć było zapach nowej wykładziny. Wiszące na ścianach kinkiety rzucały złote światło wydobywające miedziany blask z pasemek ciemnych włosów Molly. Materiał białej bluzki opadał jej luźno na plecy, kończąc się tuż przy talii szortów.

Nagle naszła go myśl, że kimkolwiek byli jej rodzice, na pewno byliby z niej dumni. Sam dobrze wiedział, jakie to ważne. Miał nadzieję, że znajdzie kiedyś okazję – i odpowiednie słowa – by jej o tym powiedzieć, zanim ich drogi się rozejdą.

– Jesteśmy na miejscu – rzekła, gdy skręcili za róg.

Białe drzwi panelowe, noszące ślady wielokrotnego malowania, były wyposażone w szklaną gałkę w dawnym stylu. Wciąż miały dziurkę na klucz, ale zamontowano nad nią nowy zamek patentowy. Molly odsunęła się, by Adam mógł otworzyć drzwi.

– Pokój jest gotowy – powiedziała. – Musisz tylko wyregulować klimatyzację. Codziennie będę sprzątać pod twoją nieobecność.

Zamrugał szybko. Myśl o tym, że w jego przestrzeń osobistą wkroczy dziewczyna, wydała mu się zarówno niepokojąca, jak i przyjemna.

Gdy wnosił walizkę przez próg, z końca korytarza dobiegł męski głos:

– Molly! Gdzie jesteś?

– Zaraz przyjdę! – odparła pospiesznie, wycofując się. – Proszę, daj mi znać, jeśli będziesz czegoś potrzebował.

Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zza rogu wyszedł jakiś mężczyzna. Był trochę wyższy od Adama, miał posturę zawodnika futbolu, poplamione farbą dżinsy i podkoszulek. Ze swoim wzrostem, karnacją i typem urody nadawałby się na bohatera któregoś z romansów napisanych przez Adama. W jego oczach dostrzegł błysk inteligencji… i dezaprobaty.

– Cześć, Levi – przywitała się Molly. Wyraźnie nie wiedziała, co zrobić z rękami. – Potrzebujesz czegoś?

Levi spoglądał to na Adama, to na siostrę, aż jego wzrok wylądował na walizce. Ściągnął brwi.

– Dzień dobry.

– Dzień dobry.

– Ekhm… Adam, to jest mój brat Levi – przedstawiła go Molly. – Levi… to jest nasz pierwszy gość, Adam Bradford. – Nikt nie dałby się nabrać na jej wymuszony entuzjazm.

Mężczyzna ponownie spojrzał na siostrę. Bez trudu dało się wyczuć narastające między nimi napięcie.

– Adam prowadzi badania i zbiera informacje o naszym regionie – powiedziała Molly, starając się wypełnić niezręczną ciszę. – Zatrzyma się u nas do poniedziałku.

Levi posłał Adamowi uprzejmy uśmiech.

– Miło mi pana poznać.

– Mnie również. Czy wszystko w porządku?

– Ależ oczywiście! – odparła z zapałem Molly. – W najlepszym porządku.

Levi wbił spojrzenie w siostrę.

– Molly… Możemy zamienić dwa słowa na dole?

ROZDZIAŁ TRZECI

Molly zeszła za Levim ze schodów, a potem przeszli przez foyer na werandę. Mężczyzna zamknął za nimi drzwi i odwrócił się do siostry, krzyżując ramiona na piersi.

Starała się skupić na słodkim zapachu bzów mamy, unoszącym się z krzewów rosnących wzdłuż werandy. Nie było to jednak proste, gdy brat patrzył na nią z taką miną. Był ucieleśnieniem dezaprobaty. Miał zaciśnięte zęby, jego wargi ułożyły się w prostą linię, a nawet globalne ocieplenie nie stopiłoby jego lodowatego spojrzenia.

Molly uniosła dłoń.

– Wiem, że pensjonat jeszcze nie jest otwarty. Wiem, że wciąż trwa remont. Ale ten człowiek nie ma gdzie się zatrzymać, bo doszło do pomyłki w rezerwacji domku, a wszystkie inne miejsca w mieście są zajęte – powiedziała. – Przyjechał tu służbowo. Nawet nie zauważysz jego obecności – dodała.

Levi położył dłoń na karku, wciąż mierząc ją wzrokiem. Molly przyłożyła palce do skroni.

– Wiem, wiem. Odmówiłam dziś rano innym ludziom, ale Adam był taki miły, pomógł mi skręcić stojak, zajęło mu to całą godzinę, a wcale nie narzekał. Przeczytał mi instrukcję – po francusku! I pomyślałam sobie, że mogę przynajmniej zaoferować mu dach nad głową.

Levi rozluźnił zaciśniętą szczękę.

– Przysłałem ci kogoś do pomocy.

– Wiem. Pomyślałam, że tym kimś jest właśnie Adam. Twój kumpel wcale nie przyszedł!

Tak więc właściwie to była jego wina, ale Molly uznała, że lepiej nie mówić tego na głos.

Levi pokręcił głową.

– Nie o to chodzi, Molly. Jeszcze nie było ostatecznej inspekcji. Nie mamy pozwolenia na świadczenie usług hotelarskich. Wiesz, co będzie, jeśli inspektor sanitarny dowie się, że już przyjmujemy gości?

– Gościa. W liczbie pojedynczej. – Jakby to miało jakieś znaczenie.

Posłał jej krytyczne spojrzenie.

– Cała nasza praca może pójść na marne przez tę jedną nieprzemyślaną decyzję. Rozumiesz to?

– Oczywiście, że rozumiem. Nie jestem tępa. Ale to tylko trzy noce.

– O trzy za dużo.

– Jest długi weekend. Nikt się nawet nie dowie.

– Nikt? A ci wszyscy ludzie, którzy się tu zaharowują, żeby pomóc nam zdążyć z otwarciem na przyszły weekend? – spytał.

– To przyjaciele i sąsiedzi. Nie pisną słówka. Dobrze o tym wiesz.

– Nie możemy ryzykować. Musimy go wyprosić.

Molly zesztywniała.

– Nie wyrzucę go stąd, już mu powiedziałam, że może zostać. – Zaskoczyła ją jej własna zaciekłość.

Wyobraziła sobie Adama pochylającego nieśmiało głowę, poprawiającego okulary na nosie… i te jego ciepłe niebieskie oczy. Nie. Nie zamierzała ustąpić. Zadarła podbródek i odpowiedziała upartym spojrzeniem na równie nieustępliwy wzrok brata.

– Wiesz, jaka jest stawka – powiedział.

– Moje słowo! Dałam mu słowo, Levi. To dużo dla mnie znaczy.

– Postąpiłaś głupio, dając mu ten pokój.

– Zgadzam się, że to było pochopne działanie. Ale teraz już tego nie cofnę.

Zamilkli na dłuższą chwilę. Ulicą przejechało dudniące od basów auto. Na gałęzi nieopodal zaćwierkał rudzik, a pędzone wiatrem zielone listki przemknęły przez drogę.

Levi wciąż wbijał w nią spojrzenie.

Uniosła brwi, nie otwierając ust, chociaż gryzło ją sumienie. Nie chciała wchodzić w konflikt z bratem. Sprawiało jej to ból – tak silny, że bez względu na swój upór zaraz by mu ustąpiła, o ile sam by tego nie zrobił.

– Niech będzie – powiedział wreszcie. – Ale nie możemy wziąć od niego pieniędzy, Molly. Formalnie rzecz biorąc, nie jest gościem. Jest po prostu przyjacielem, który spędza z nami długi weekend. Tylko w ten sposób możemy to rozegrać. I proszę, żeby to się więcej nie powtórzyło.

– Już go zameldowałam i wzięłam jego kartę kredytową. Nie wiem, jak to odkręcić.

– Grace na pewno sobie z tym poradzi.

Zastanawiała się, czy Adam zgodzi się na takie warunki. Nie wyglądał jej na faceta, który lubił żyć na cudzy koszt. Ale skoro wszystkie domki nad jeziorem Bluebell były zarezerwowane, a hotele pełne, czy miał w tej sytuacji inny wybór?

– To moja ostateczna propozycja. – Levi przeszywał ją wzrokiem.

– Przestań się tak szarogęsić. Ten pensjonat należy do nas wszystkich.

– Ktoś musi dbać o dobro firmy. Sama przyznałaś, że popełniłaś błąd. Teraz idź to naprawić.

Molly nieco zmiękła. Może Levi miał rację. Jej spontaniczna decyzja mogła zaprzepaścić to wszystko, na co pracowali od jesieni. Przekreślić marzenie rodziców. Jego kompromis był rozsądny, a na dodatek pozwoliłby im się pogodzić, a to od czasu śmierci rodziców było dla niej ważniejsze niż cokolwiek innego.

– Obiecałam mu już śniadanie i powiedziałam, że pokój będzie sprzątany.

– Nie mamy czasu na takie rzeczy, jeśli chcemy otworzyć pensjonat w przyszły weekend. Już teraz prawie nie sypiamy, a przecież jeszcze obiecałaś Grace, że pomożesz jej się przygotować do egzaminów.

– I pomogę. Zajmę się też pokojem Adama i wszystkim, czego będzie potrzebował.

– Kiedy niby znajdziesz na to czas?

– Coś wymyślę. Umowa stoi?

Levi wpatrywał się w twarz siostry i powoli zmiękł, zauważywszy zmęczenie malujące się wokół jej oczu.

– Niech będzie – rzekł po chwili. Odwrócił się, by odejść, ale zatrzymał się w progu. – A tak przy okazji: masz tynk na nosie.

Molly otarła nos. Jej palec był pokryty grubą warstwą białego pyłu. Od kiedy tak wyglądała?

Świetnie. Wprost fantastycznie.

 

 

ROZDZIAŁ CZWARTY

Oczy Molly same się zamykały, jednak po długim dniu potrzebowała choć na kilka minut pogrążyć się w lekturze powieści. Poprawiła poduszkę pod głową. Musiała dziś pojechać na zakupy, żeby nakarmić gościa – ona i jej rodzeństwo w ostatnim czasie zadowalali się płatkami śniadaniowymi Frosted Flakes i Cheerios. Po powrocie do domu posiekała świeże owoce i upiekła jagodowe muffinki. Nie były tak dobre jak te przyrządzane przez pannę Dellę, ale musiały wystarczyć.

Przez resztę dnia nie widziała Adama, więc nie powiedziała mu jeszcze, że nie wezmą od niego pieniędzy. Będzie musiała znaleźć go jutro rano.

Do pokoju weszła Grace, wyglądała na równie wyczerpaną co Molly. Pomagała dziś Leviemu malować listwy podłogowe w jadalni i miała na dłoniach plamki farby.

– Skończyliście? – spytała Molly.

– Tak. Wyglądają dobrze. Jutro fachowcy kładą podłogę. Zaczyna do mnie docierać, że to się może udać.

– Już prawie skończyliśmy.

Grace wyjęła piżamę z szuflady sekretarzyka.

– Idę pod prysznic.

– Dobra – odparła Molly, nie unosząc oczu znad książki.

– Ile razy już to czytałaś?

– Cztery. – Dziewczyna uśmiechnęła się drwiąco. – Ale kto by to liczył?

– A ja już nie mogę się doczekać, aż skończę szkołę i nie będę musiała czytać.

– Czy my naprawdę jesteśmy siostrami?

– Też się nad tym zastanawiam.

– Po prostu uwielbiam sposób, w jaki Quinn dobiera słowa. Posłuchaj tego.

Grace jęknęła, ale to nie powstrzymało jej siostry. Przewróciła na poprzednią stronę i znalazła jeden z zakreślonych akapitów. Większość stron w książce była bardziej żółta niż biała.

– „Nocne niebo było tak ciemne i pogrążone w smutku jak jej dusza. Chłodna bryza muskająca jej skórę nie przynosiła dziś ukojenia. Jej serce było niczym krucha, pęknięta muszla, która w każdej chwili mogła rozpaść się na milion kawałków; co gorsza, tym razem on nie mógłby już poskładać go z powrotem”. – Molly westchnęła. – Czyż to nie wspaniałe? A w tej książce jest jeszcze dużo więcej podobnych cytatów.

– Całkiem spoko. Ale możesz już skończyć.

– Nathaniel Quinn ubiera moje myśli w słowa. To tak, jakby siedział w mojej głowie, myślał i czuł to, co ja.

Grace wywróciła oczami.

– Jak sobie chcesz, siostrzyczko.

– Kiedyś to zrozumiesz, gdy sama się zakochasz.

– Przecież wiesz… – Grace stanęła w progu drzwi do łazienki. – Nathaniel Quinn to pseudonim. On się tak nie nazywa.

– Pewnie, że wiem. Sama ci o tym powiedziałam.

– No… Może to wcale nie on, tylko ona.

Molly prychnęła.

– Bez przesady. Po co kobieta miałaby używać męskiego pseudonimu? – spytała. – A poza tym on równie dobrze opisuje punkt widzenia mężczyzn. Jego bohaterowie potrafią zawrócić w głowie.

– A jednak to nie w nich się podkochujesz – stwierdziła. – Jak możesz wciąż być taką romantyczką, po tym, co stało się z… – Grace ugryzła się w język. – Przepraszam. Nie powinnam do tego wracać.

– W porządku. – Molly zbyła jej troski machnięciem ręki. – Już mi przeszło.

To była prawda. W końcu to wszystko wydarzyło się dwa lata temu. Dominic nie był wart jej miłości. Zakochała się w jego kłamstwach – połknęła przynętę razem z żyłką i haczykiem – a on zrobił z niej idiotkę. Już od dawna nic do niego nie czuła, ale uleczenie złamanego serca okazało się o wiele trudniejszym zadaniem.

Śniadanie kontynentalne stało na stoliku przed drzwiami pokoju punktualnie o ósmej rano, tak jak obiecała Molly. Sok z pomarańczy był schłodzony i świeży, owoce miały bardzo wyrazisty smak, a muffinki wprost rozpływały się w ustach. W domu Adam często rezygnował ze śniadania na rzecz americano w ulubionej kawiarni.

Na miękkim materacu spał jak dziecko, po przebudzeniu wziął prysznic, zjadł śniadanie i wypił dwie kawy z ekspresu. Nie miał powodu, by dłużej odwlekać pracę.

Spakował laptopa, schował telefon do kieszeni i wyszedł. Postanowił dzisiaj zrobić sobie luźny dzień, rozejrzeć się po okolicy, pozwiedzać i zrobić zdjęcia. Bez presji…

Nie licząc natrętnych maili od jego redaktorki Elaine i od agenta Jordana. Nowa książka miała się ukazać pierwszegopaździernika, czyli za cztery miesiące. Nie czułby się aż tak przytłoczony, gdyby nie to, że całkiem opuściło go natchnienie. Pierwsze osiem książek napisał niemalże bez wysiłku, ale ta sprawiała mu ogromne trudności, a jeszcze właściwie jej nie zaczął.

Nigdy nie wierzył w coś takiego jak zanik inwencji twórczej. Uważał, że to wymówka dla leniwych pisarzy, którym brakowało samodyscypliny, by usiąść i pisać.

Próbował więc wziąć się do roboty. Przez dwa miesiące starał się opracować konspekt fabuły. Zanim w ogóle zaczynał pisać, zazwyczaj przygotowywał dokładną charakterystykę postaci i przedstawiał w punktach każdy rozdział. Z gotowym konspektem pisanie zwykle szło mu bardzo szybko.

Co prawda zrobił już mnóstwo notatek – ale były to same bzdury. Jako perfekcjonista zawsze dużo od siebie wymagał, lecz tym razem jego zapiski naprawdę były beznadziejne. Kwaśna mina Jordana, któremu dał je do przejrzenia, tylko potwierdziła te podejrzenia. Postanowił więc udać się do miasteczka, które wybrał na miejsce akcji powstającej historii. Podróż miała rozbudzić w nim inspirację i emocje – w efekcie powieść miała spodobać się Jordanowi i Elaine, a następnie również czytelnikom.

A tych miał naprawdę sporo. Na jego kolejną książkę czekały setki tysięcy ludzi, przez co znajdował się pod jeszcze silniejszą presją.

Większości autorów jego kariera mogła wydawać się spełnieniem marzeń. Jordan, który był zarazem najlepszym przyjacielem Adama ze studiów, przesłał jego pierwszy maszynopis pięciu największym wydawnictwom. Powieść wzbudziła zainteresowanie i wynegocjował za nią stawkę, o której większość pisarzy – zwłaszcza początkujących – mogła jedynie śnić.

Gdzieś pomiędzy kolejnymi ofertami a podpisaniem umowy wydawniczej Adam poczuł narastające zdenerwowanie. Dotarło do niego, że ludzie będą czytać jego osobiste przemyślenia. Będą tworzyć w swoich głowach wyobrażenia autora. Wyobrażenia, którym – miał co do tego pewność – nie zdoła sprostać.

Rozczarował już swojego ojca – człowieka, którego najmocniej pragnął zadowolić. Nie potrafił znieść myśli o rozczarowaniu tysięcy nieznajomych osób.

Kiedy powiedział Jordanowi, że chce się wycofać, agent zwrócił się do wydawnictwa i wynegocjował umowę, która odpowiadała każdej ze stron. Adam miał pisać pod pseudonimem, a jego prawdziwa tożsamość miała zostać utrzymana w tajemnicy.

Jego książka – debiutancka powieść – trafiła na listy bestsellerów New York Timesa i USA Today. Od tamtej pory wydawca usiłował przekonać Adama, by ujawnił światu swoje prawdziwe nazwisko.

Teraz znowu Rosewood Press wywierało na niego presję. Wydawnictwo chciało, by ujawnił się podczas wywiadu na żywo w Newsline Tonight jedenastego sierpnia, w dniu premiery najnowszej książki.

Adam odmówił, ale oficyna nie zamierzała tak łatwo się poddać. Cóż, on też nie. Lepiej było pozostać w ukryciu niż ryzykować rozczarowaniem teraz już milionów czytelników, którzy oczekiwali, że autor będzie wyglądał i zachowywał się tak, jak jego supermęscy bohaterowie. Poza tym jego książki i tak sprzedawały się jak świeże bułeczki, a na podstawie jednej z nich miał nawet ukazać się film. Czego więcej mógł chcieć wydawca?

Czy brak natchnienia był spowodowany tą nasiloną presją? Czy może Adam doszedł do ściany? Wcześniej udawało mu się przeć naprzód i osiągnął wielki sukces, ale z jakiegoś powodu tym razem nie potrafił przebić się przez mur. Zaczynał się czuć jak marny pisarzyna i wcale mu to nie pomagało.

Zszedł ze schodów i rozejrzał się na boki z nikłą nadzieją, że zobaczy Molly. W oczekiwaniu przyspieszyło mu serce, jednak nigdzie jej nie dostrzegł.

Usłyszał dobiegające z kuchni męskie głosy i uderzenia młotka. Krokiem ociężałym z rozczarowania wyszedł przez frontowe drzwi. Chciał ją zobaczyć tylko dlatego, że mogłaby być świeżą dawką inspiracji, której tak bardzo potrzebował.

Na zewnątrz owionęło go rześkie poranne powietrze wypełnione zapachem bzów. Na pobliskich gałęziach ćwierkały ptaki. Adamowi przyszło do głowy, by wpaść do informacji turystycznej i poprosić o listę zwierząt i roślin występujących w okolicy.

Kiedy otwierał drzwi wynajętego samochodu, ktoś zawołał go po imieniu. Odwrócił się i zobaczył Molly schodzącą powoli po schodkach werandy. Miała na sobie szorty odsłaniające opalone nogi i luźny T-shirt.

– Zaczekaj! – krzyknęła.

Jego pamięć wcale nie wyolbrzymiła jej naturalnego piękna i zniewalającego uśmiechu. Na dodatek znowu pojawił się ten dołeczek. Oddech Adama przyspieszył, a serce wskoczyłona wyższy bieg.

Wyluzuj, stary. I na litość boską, daj sobie spokój ze statystykami.

– Cześć, Molly – powiedział, po czym odchrząknął, by wygonić żabę, która najwyraźniej siedziała mu w gardle. – Dzień dobry.

– Dobrze, że cię złapałam, zanim pojechałeś – odparła, podchodząc bliżej. Jej włosy upięte w bezładny kok odbijały blask słońca. – Dobrze spałeś? Znalazłeś śniadanie?

– Spałem wyśmienicie. A jedzenie też było dobre, najlepsze śniadanie, jakie jadłem od wielu tygodni. – Jedyne, które jadł od tygodni.

Jej oczy rozbłysły z zadowolenia.

– Dziękuję. To niewiele, ale po oficjalnym otwarciu będziemy mieli w ofercie kilka opcji do wyboru. Panna Della jest o wiele lepszą kucharką niż ja.

Poczuł, jak rozkwita w nim radość, bo doskonale wiedział, co powiedzieć.

– Na pewno nie. To znaczy twoje muffinki były bardzo dobre. – Skrzywił się. Trzy razy w ciągu trzydziestu sekund powtórzył słowo „dobre”. Dlaczego nigdy nie miał pod ręką słownika synonimów, gdy akurat go potrzebował?

Jej śmiech był melodią, której mógłby słuchać bez końca.

– Cieszę się, że ci smakowały. – Chwyciła postrzępiony brzeg koszulki i zaczęła się nim bawić. – Słuchaj… rozmawiałam wczoraj wieczorem z bratem i zdecydowaliśmy, że zaproponujemy ci darmowy pobyt. To dlatego, że formalnie nasz pensjonat jeszcze nie jest otwarty.

Pod radosnym tonem i przesadnym uśmiechem wyczuł kłopoty.

– Darmowy?

– Bezpłatny. Gratis. Na nasz koszt.

– Wiem, co znaczy darmowy – odparł. Jego usta drgnęły w uśmiechu.

– No pewnie, że wiesz. Przepraszam. – Zarumieniła się.

Jej potulne spojrzenie go urzekło, choć poczuł się dość paskudnie, bo przecież sam je wywołał.

– Chodzi o to, że z powodu remontu jest teraz mnóstwo niedogodności i straszny bałagan.

– Wszystko w porządku, Molly?

– Tak, w porządku. Naprawdę. Chcemy to dla ciebie zrobić. Proszę.

– To naprawdę miłe, ale… wolałbym wam zapłacić. I chętnie wesprę wasze wysiłki. Robicie coś bardzo szlachetnego, otwieracie pensjonat, by spełnić marzenie rodziców.

Podrapała się w szyję i spojrzała ponad jego ramieniem na sklepy po drugiej stronie ulicy.

– Posłuchaj, Adam… Będę z tobą całkowicie szczera. Postąpiłam zbyt pochopnie, meldując cię jako gościa. Jeszcze nie dostaliśmy pozwolenia na świadczenie usług hotelarskich i obawiam się, że inspektoratowi sanitarnemu mogłoby się to nie spodobać.

Czemu sam na to nie wpadł? Mogli przez to w ogóle nie otrzymać pozwolenia.

– Postawiłem cię w trudnej sytuacji.

– To nie twoja wina, tylko moja. W stu procentach. Ale okazuje się, że meldując gościa przed ostateczną inspekcją, mogłam narobić nam strasznych kłopotów.

Uniósł dłoń, choć czuł nieprzyjemne rozczarowanie.

– Nic więcej nie musisz mówić. Zaraz zabiorę swoje rzeczy.

– Nie, nie! – Molly zastąpiła mu drogę. – Nie chcę, żebyś wyjeżdżał. Poza tym dokąd miałbyś pójść? Jeśli po prostu zostaniesz tu jako nasz znajomy, od którego nie pobierzemy opłaty, wszystko będzie dobrze. W końcu to tylko kilka dni.

– To z mojej strony nie w porządku, Molly. Poświęcasz mi czas i energię, zajmuję wam miejsce, a na dodatek ryzykujesz przeze mnie dobro rodzinnego interesu.

– Pokój i tak stał pusty. To żaden kłopot.

– Mógłbym zapłacić ci pod stołem gotówką.

Jeszcze nie skończył, a już kręciła głową.

– Nie chcemy tak ryzykować.

Było jasne, że chciała, by został, pomimo ryzyka. Miała to wypisane na twarzy i w spojrzeniu, a jej pełen nadziei ton głosu jeszcze to potwierdzał.

Tylko że Adam naprawdę nie zamierzał zaciągać u nikogo długu wdzięczności.

– Wiem, że dopiero co się poznaliśmy. – Jej duże oczy, błyszczące różnobarwnymi plamkami, były absolutnie czarujące. – Ale mam wrażenie, że już zdążyliśmy się zaprzyjaźnić.

Serce podskoczyło mu w piersi od jej słodkiej szczerości.Pierwsze wrażenie go nie myliło – Molly naprawdę była wyjątkowa. Jak mógłby jej teraz odmówić?

Poza tym miała rację. Dokąd miałby pójść? Pojechać do Asheville, znajdującego się wiele mil dalej, i każdego dnia pokonywać niebezpieczne górskie drogi? Westchnął głęboko, wypuszczając powietrze długim, jednostajnym strumieniem, jak z przebitej opony rowerowej.

– Dobrze. To bardzo hojna propozycja. Jeśli rzeczywiście nie masz nic przeciwko, to zostanę.

Jej uśmiech wystarczył mu za nagrodę.

– Oczywiście, że nie mam. To wspaniale, Adamie…

– Ale tylko pod warunkiem, że sam będę sprzątał swój pokój. I koniec ze śniadaniami. Choć dzisiejsze było przepyszne. Poradzę sobie.

Molly nieco zmarkotniała, słysząc propozycję kompromisu.

– To moje ostatnie słowo. – Popatrzył na nią zdecydowanie. Mimo że bardzo chciał być jak najbliżej swojej nowej muzy, musiał też zadbać o uczciwe warunki.

Ściągnęła usta, przyciągając tym jego uwagę. Górna warga Molly miała piękne wcięcie, a dolna była kusząco pełna i pomarszczona. Jej usta miały różową barwę, choć nie dostrzegł na nich ani śladu szminki.

– No dobra – powiedziała wreszcie. – Umowa stoi.

Oderwał spojrzenie od jej warg, a jego twarz zalał rumieniec, gdy zdał sobie sprawę, jak długo się na nie gapił.

– Super. – Kiwnął głową.

– Dzięki, Adam. Miłego dnia. Daj mi znać, gdybym mog­ła ci w czymś pomóc.

– Jasne – odparł. Już pomagała mu bardziej, niż podejrzewała.

[1] Gra planszowa, w której gracze odpowiadają na pytania z wiedzy ogólnej (o ile nie zaznaczono inaczej, wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

[2] Amerykańskie święto państwowe obchodzone w ostatni poniedziałek maja, upamiętniające obywateli Stanów Zjednoczonych, którzy zginęli w trakcie odbywania służby wojskowej.

[3] Wymienione tytuły to książki o tematyce religijnej. Ich autorami są kolejno: John Piper (Desiring God, własne tłumaczenie tytułu), C.S. Lewis (tłum. Maria Ponińska), Bob Goff (tłum. Agnieszka Dominowska) i Max Lucado (Anxious for Nothing, własne tłumaczenie tytułu).