Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Klara i Basia, bliźniaczki, które dały się poznać jako posiadaczki tajemniczych darów, właśnie rozpoczynają naukę w klasie maturalnej. Agata, ich matka, wydaje się być wreszcie szczęśliwą i spełnioną w związku z policjantem - Mateuszem.
Czy kolejny koszmar senny Klary okaże się prawdą? Czy moralny nakaz niesienia pomocy powinien przyczynić się do zweryfikowania własnych priorytetów, marzeń i pragnień?
Druga część „Klątwy sióstr” Agnieszki Kaźmierczyk.
Tym razem Soboczyńskie staną przed nie lada wyzwaniem: będą zmuszone odszukać zaginione dziewczęta, ale…
Czy one zniknęły naprawdę, czy to tylko wyobraźnia Klary? Co łączy wszystkie sprawy? Czy uda się zapobiec śmierci porwanych? Ile z siebie można poświęcić dla ratowania innych?
Mistyka, wiara, słowiańskie wierzenia, błędy przeszłości, wina, która nie pozwala zaznać spokoju wiecznego, realność i duchowość. W tej powieści nie ma czasu na nudę. Pytania się mnożą, a na odpowiedzi trzeba trochę poczekać, bo duchy bywają kapryśne…
Zwykła codzienność, magia i intryga kryminalna - Agnieszka Kaźmierczak wie, jak usidlić czytelnika. Ostrzegam! Otwierasz tę książkę na własną odpowiedzialność! Bo kiedy już zaczniesz czytać, to nie oderwiesz się do ostatniej strony.
Polecam
Barbara Mikulska
autorka książek fantasy, obyczajowych i dla dzieci.
Agnieszka Kaźmierczyk (ur. 1984r. w Chrzanowie)
Z wykształcenia polonistka i dziennikarka. Absolwentka Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.
Autorka powieści obyczajowych i young adult.
Topielica ze Świtezi
Klątwa Sióstr
Epidemia uczuć
Wielbicielka mitologii i demonologii słowiańskiej.
Współtwórca portalu dla rodziców multirodzice.pl
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 308
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Agnieszka Kaźmierczyk, 2021Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Barbara Mikulska
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Patrycja Kiewlak
Ilustracje wewnątrz książki: © by pixabay
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I - elektroniczne
ISBN 978-83-8290-138-2
Wydawnictwo WasPosWarszawawydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
Ta książka jest fikcją literacką i wytworem wyobraźni autora, choć jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Wszelkie podobieństwo bohaterów do realnych osób jest niezamierzone i całkowicieprzypadkowe.
Wszystkim bliźniętom świata
1
Bliźniaczki. Siostry. Porozumienie dusz. Współodczuwanie. Lata spędzone we własnym towarzystwie niemal bez przerwy. Przesiąkanie drugą osobą. Zatracanie siebie. Kłótnie, awantury. Ucieczki od siebie i do siebie. Dozgonna miłość. I wreszcie czas rozstania. Kiedy młodsza o dwie minuty Soboczyńska oświadczyła, że jedzie dzisiaj sama do Krakowa, by rozeznać się w sytuacji. Barbara rzuciła jedynie, że trzeba dać komuś zatęsknić, by docenił to, co zostawia za sobą. Z całą pewnością miała rację, lecz nie musiała wypowiadać tej wyświechtanej sentencji na głos. Klara czuła tęsknotę za domem, rodziną i dotychczasowym wygodnym życiem już w momencie zamykania drzwi busa. Wysiadła na przystanku, który wskazała jej matka. Za każdym razem, gdy miała wyruszyć gdzieś sama, odczuwała ogromny stres. Nie radziła sobie w terenie. Bez nawigacji wbudowanej w telefon, mogła zapomnieć o dotarciu gdziekolwiek o właściwej porze, a i z pomocą tejże miewała trudności. Wreszcie jednak była na miejscu. Co prawda przed wszystkimi. Jakoś tak może za wcześnie? Potrzebowała czasu. Na oswojenie się z nowym i nieznanym, na próbę odcięcia się odstarego.
Jej oczom ukazał się pięciopiętrowy niezbyt atrakcyjny budynek.
Znajdował się niedaleko przystanku autobusowego, dzięki temu oraz wskazówkom matki Klara nie miała wątpliwości, czy dobrze trafiła. Musiał być dość stary. Szara elewacja, nic nieznaczące na pierwszy rzut oka płaskorzeźby nie zrobiły na niej wrażenia.
Klara zamknęła oczy i przez krótki moment chłonęła ciszę. Przekroczyła próg. Miejsce zdawało się niezamieszkałe, by nie użyć słowaopustoszałe.
Do tej pory żyła w przekonaniu, że słowo akademik nierozerwalnie związane jest z gwarem, pośpiechem i życiem. Był jednak dopiero początek sierpnia, a przyszli lokatorzy z całą pewnością oddawali się wakacyjnym uciechom. Dziewczyna zamknęła oczy i – choć chciała się uwolnić od wspomnień minionego lata, znów przypominała sobie rozmowę, przez którą do tej pory nie zaznała spokoju. Rozmowy, która zmieniła wszystko. Teraz, odświeżała w pamięci słowo posłowie…
***
– Trzymacie nas na tym zadupiu przez całe lato bez słowa wyjaśnienia. Odcięte od świata, od netu, od znajomych, od wszystkiego! Tłumaczenie, że to dla naszego bezpieczeństwa, to jednak odrobinę za mało! – Klara nie czekała aż matka i Mateusz wejdą do środka drewnianego domku wynajętego przez nich już jakiś czas temu. Nikogo nie było ani w środku, ani na zewnątrz, ani nawet w promieniu kilkuset metrów.
– Nie na ganku. Nie rozmawia się na podobne tematy na ganku. – Mateusz miał nadzieję, że za moment dziewczyna zrozumie motywację Agaty.
– Jakby ktokolwiek miał mnie tutaj usłyszeć! Chyba tylko kozice! – wrzeszczała dość mocno sfrustrowana spędzaniem czasu w ten właśnie sposób.
W domku panował nieład. Porozrzucane ubrania, brudne naczynia, puste opakowania po jogurtach zdziwiły nieco matkę, wszak dotychczas jej córki zawsze dbały o porządek, a Baśka wręcz nie znosiła bałaganu. Była pedantyczna do bólu, co zawsze wprawiało Agatę w kompleksy i dawało znać o genach kogoś innego, nieco mniej chaotycznego niż ona sama. Tym bardziej czuła się zmartwiona i mocno zaniepokojona.
– Nie patrz tak, mamo. – Barbara czuła się w obowiązku wyjaśnić te zaniedbania, jednak uważała, że to rodzicielka ma więcej na sumieniu. Jej także kilka tygodni spędzonych z Klarą dało się we znaki. Kochała bliźniaczą siostrę, ale równocześnie działała jej mocno na nerwy. Szczególnie, gdy były zdane wyłącznie na własne towarzystwo. Matka kategorycznie zabroniła im nawiązywania relacji z kimkolwiek. Brzmiała na tyle poważnie, że nie zdecydowały się na polemikę i posłusznie wypełniły polecenie.
– Gdzie w ogóle ci chłopcy? Mieli przecież was pilnować, do jasnej cholery! – Agata także dała się ponieść emocjom, choć obiecywała sobie, że ze spokojem i względną rozwagą przedstawi dziewczynom aktualną sytuację.
– Chłopcy to już melodia przeszłości. Zresztą, chyba nie o tym powinniśmy teraz mówić, nieprawdaż? – Klara domagała się wyjaśnień. Natychmiast. – Mamo, każdy ma własne zobowiązania, a urlop nie dla wszystkich może trwać dni i tygodnie.
– Usiądźcie. – Mateusz zebrał ubrania nastolatek w jeden kąt, zrobił miejsce na kanapie i dość stanowczym gestem wskazał je obu dziewczynom. Przysunął Agacie drewniany taboret, a sam stanął za nią, by wspierać, kiedy będzie tego potrzebowała. Nie czuł się częścią tej rodziny, jeszcze nie. Z całą pewnością nie miał także prawa pouczać, dyscyplinować, czy oczekiwać czegokolwiek od tych dwóch młodych kobiet.
– Musiałyście tutaj zostać, ponieważ tuż po tym, jak otworzyłyśmy we trzy tę puszkę Pandory, do kliniki włamał się ktoś, kto wykradł teczkę… przy okazji, ponoć broczył krwią, dziwnie wyglądał i nie na żarty wystraszył ochroniarzy – zaczęła spokojnie, lecz źrenice córek bezwiednie się rozszerzyły.
– Co ty mówisz! To był… To był nasz ojciec? Dlaczego broczył krwią… on nie jest… to znaczy, kim on jest? Czyli jednak żyje? – Przerażenie Baśki mieszało się z zaciekawieniem.
– Basiu, proszę, pozwól mamie skończyć – delikatnie upominał ją Mateusz. Dziewczyna przytaknęła, na jej twarz wypłynął rumieniec, przygryzała wargi w oczekiwaniu na kolejne nowości.
– Policja przystąpiła do działania. Oczywiście mieliśmy swojego człowieka, więc o wszystkim dowiadywałam się niemal natychmiast. – Wymownie chwyciła Mateusza za kolano. – Jednak musicie zdawać sobie sprawę, że pierwszy telefon od Matiego wywołał u mnie palpitacje serca i musiałam was chronić, zatrzymać jak najdalej od Śląska, od kliniki – tłumaczyła się.
– Teraz to przynajmniej zyskuje jakiś sens. – Klara przyznała niechętnie. – No, ale co było dalej? Macie go? Złapaliście naszego ojca kimkolwiek albo czymkolwiek on jest? – niecierpliwiła się jak zwykle.
– Nie wiemy nadal, kim jest i czy w ogóle to jest wasz ojciec. To znaczy wiemy tyle, co dotychczas. Wciąż uznajemy go za zmarłego. Obserwujemy od jakiegoś czasu dom jego rodziców. Jeśli jednak żyje, a tylko upozorował śmierć, to nie pojawi się tam przez jakiś czas, nie jest głupi. – Mateusz próbował pomóc, wesprzeć Agatę potrzebną wiedzą.
– Czyli nie schwytano tego złodzieja z kliniki? – Basia poczuła ukłucie, a może jednak ulgę, nie wiedziała sama.
– Tego kogoś z kliniki mamy, ale to nie jest wasz ojciec – wyjaśnił, lecz zasiał kolejne wątpliwości.
– Jeszcze raz, bo nie bardzo rozumiem. A w zasadzie w ogóle nie nadążam! – Klara wstała z miejsca i zaczęła nerwowo chodzić po pomieszczeniu, które pełniło funkcję salonu, kuchni i jadalni jednocześnie.
– Mateusz, możesz… – Agata chwyciła ukochanego za rękę. – Dla mnie też było to kompletnie niejasne. Zwłaszcza za pierwszym razem, gdy emocje buzowały – uspokajała wszystkich zebranych.
– Sprawca, zatrzymany dzięki szybkiej reakcji policyjnych jednostek, okazał się nastolatkiem, niekaranym, choć odwiedzanym przez dzielnicowego ze względu na sytuację domową. Ktoś bardzo dobrze zapłacił mu za to, by odegrał całą tę szopkę i na poważnie wystraszył was i waszą mamę. Tak przynajmniej zeznał. Nie mamy powodów mu nie wierzyć.
– Ktoś kazał mu założyć przebranie, zrobić charakteryzację, ukraść teczkę. To wszystko – dodała Agata, upraszczając do granic.
– No, ale przecież musiał się jakoś kontaktować ze swoim zleceniodawcą, musiał mieć jakiś numer telefonu, jakiś adres mailowy… – głośno analizowała Barbara.
– Zatrzymany zeznał, że kontaktowali się, lecz tylko do momentu wykonania zadania. Koperta z pieniędzmi czekała w umówionym miejscu. Numer telefonu okazał się nieaktywny, nie muszę dodawać chyba, że był to numer na kartę, nienamierzalny. – Mateusz odwrócił się na moment, by zlokalizować wodę.
– Przepraszam, nawet nie spytałam, czy czegoś potrzebujecie, prosto z trasy… – Basia wstała i nalała całej czwórce wody do czystych naczyń, z których każde należało do innego kompletuporcelany.
Koniec sierpnia był wówczas ciepły, w górach nie odczuwało się upału tak mocno jak w mieście. Mimo to wszystkim zebranym robiło się gorąco od namiaru nowych wiadomości i związanych z nimi wrażeń.
– Możemy kontynuować? Czy jeszcze upieczemy ciasto? Żeby było bardziej rodzinnie… – Klara nie mogła się powstrzymać od kąśliwych uwag, jednak Agata rozumiała powagę sytuacji, jej zdenerwowanie i zdecydowała, że karcenie dorosłej córki przyniesie odwrotny do zamierzonego efekt.
– Znam ten charakterek… – Mateusz wycedził przez zęby, jednak obie: Klara i Agata zgromiły go wzrokiem. Wycofał się więc z dalszego komentowania.
– Wypuściliśmy go, choć oczywiście nie uniknie odpowiedzialności. My nadal jednak tkwimy w martwym punkcie. – Zrobił gest rękoma, dając do zrozumienia, że się poddał… Sprawa zamknięta. Teczka włożona z powrotem na miejsce.
– Tyle? To wszystko? I już? Możemy wracać do domu? Żyć sobie jakby nigdy nic? – Klara była zniesmaczona.
– Sądzimy z Mateuszem, że wasz ojciec nie żyje. Jednak ktoś z jego otoczenia poczuł się zagrożony. Że cała ta drama została przygotowana wyłącznie po to, by nas zwyczajnie przestraszyć i dać do zrozumienia, byśmy przestały szukać, grzebać, kopać… bo ktoś sobie tego nie życzy – wyjaśniała Agata, choć córki nie wyglądały nausatysfakcjonowane.
– I dodajmy, że ma do tego prawo. Teczka wróciła do archiwum, które, rzecz jasna, zyskało teraz nowe, porządne zabezpieczenia i nikt poza dwoma osobami z zarządu nie ma do nich wglądu. Wydaje mi się, że wszystkie trzy jesteście bezpieczne. W aktach nie było żadnego kontaktu poza dawnym telefonem dziadków, zabezpieczyliśmy jednak ten trop na tyle skutecznie, żeby nikt nie trafił po nitce do kłębka, a tym samym do was. Chyba że ma jakieś inne źródła informacji. Temat zamknięty. – Mateusz powtarzał się. Znów napił się wody i zajął się myciem brudnych naczyń, czym wprawił dziewczyny w osłupienie. Agata tylko pokiwała głową, dając do zrozumienia córkom, że się wstydzi. I że nie warto dodawać niczego więcej. Podeszła bliżej. Mówiłaciszej.
– Wygląda na to, że miał wypadek. Że rzeczywiście zginął. Dajmy już spokój. Proszę. – Patrzyła na swoje latorośle błagalnym wzrokiem.
– A jego starzy rodzice, bez urazy, ale są chyba trochę starsi od was, wynajęli opryszka, kupili telefon na kartę i kazali mu zrobić całą akcję z krwią i flakami w tle! Brawo, mamo. Na pewno tak właśnie było. – Klara uważała wszystko, co przed momentem usłyszała, za kompletną bzdurę. Nie wierzyła też, że inteligentna i wyjątkowo bystra dziennikarka nie zareagowała tak samo. Zaczęła wnikliwie się jej przyglądać, próbując wybadać, czy jest coś jeszcze, czy jakiś szczegół został zatajony… Milczenie trwało dobrych parę minut.
– No już przestań! Albo żyje – powiedziała wreszcie na głos to, na co czekała Klara. – Tyle że powinien być przecież martwy, więc zdecydował się na ten groteskowy spektakl, byście dały mu spokój. Motywów nie znamy i raczej nie poznamy – mówiła głośniej, szybciej i sporo gestykulowała.
– Nie mamy prawa nękać jego rodziców. Obserwację ich domu będzie trzeba ostatecznie zakończyć – zdecydował się wyjaśnić Mateusz.
***
Klara powróciła do rzeczywistości. Wciąż słyszała każde słowo, choć minęło tyle miesięcy, wydarzyło się tak wiele. Po tamtej rozmowie w tamtym domku nie wracali już z matką, Baśką i Mateuszem do kwestii ojca. Wszyscy czworo uznali go za martwego, choć przecież mnóstwo było niedomówień, zbyt wiele pytań pozostało bez odpowiedzi, by przyjąć to za pewnik i zwyczajnie ruszyć dalej. Z Baśką poszło im podejrzanie łatwo, choć nie obyło się bez łez i rozczarowania. Nie tak siostra wyobrażała sobie bowiem finał poszukiwań zaginionego ojczulka. Klarę do wersji Mateusza przekonywał jeden fakt: od czasu włamania do kliniki nie śniła już o mężczyźnie z baru. W ogóle świetnie spała, a w senniku prowadzonym od tamtego czasu mogła zapisywać jedynie: spotkania z przyjaciółmi, wakacje w nadmorskich kurortach, a z tych bardziej nieprzyjemnych: spadanie czy ciemny pusty pokój.
2
Agata żałowała, że Klara nie zgodziła się, aby do akademika pojechały razem. Z jednej strony cieszyła się, że córka z taką łatwością przecinała pępowinę, z drugiej poczuła lekkie ukłucie w sercu. Na razie miała się rozejrzeć i wrócić. Jednak dzień ostatecznego rozstania i przewiezienia rzeczy córki, zbliżał się nieuchronnie. Przyglądała się Basi, która od momentu, kiedy jej siostra bliźniaczka zatrzasnęła drzwi, chodziła z kąta w kąt, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Odkąd dziewczynki się urodziły, każdą chwilę spędzały razem. Psycholog doradzała, by próbować wygospodarować czas na indywidualne rozmowy i zajęcia z każdą z nich osobno, jednak samotna matka miała z tym kłopot. Razem w domu i przedszkolu, a potem szkole. Razem u lekarza, u rehabilitantów, na lekcjach pływania, na tańcach. Razem na wakacjach, na urodzinach przyjaciół, w czasie noclegów u dziadków. Rozdzielenie, o którym marzyły w każdej kłótni, po każdej awanturze, przy każdej bitwie jako małe i nieco większe dziewczynki, zbliżało się wielkimi krokami, a entuzjazm jakby malał.
– Jeszcze możesz zmienić zdanie… – zagaiła rozmowę matka, wiedząc, że Basia nigdy sama z siebie nie zechce zrzucić ciężaru.
– To znaczy? – Basia, mocno zamyślona, nie od razu zrozumiała intencje Agaty.
– Klara namawiała cię na krakowską uczelnię… Czy jesteś przekonana, że nie zostajesz tutaj ze względu na mnie? A może z innych nikomu nieznanych powodów… Bo jeśli tak… – nie zdążyła dokończyć.
– Nie, mamo. Nigdy nie chciałam stąd wyjeżdżać. Pamiętasz, jak opowiadałaś mi, że już jako kilkuletnie dziecko zapowiadałam, że nie zamierzam cię opuszczać i zmieniać miejsca zamieszkania aż do śmierci? Może tak źle nie będzie, ale nie jestem jeszcze na to gotowa. A co do ciebie, odkąd mieszkacie razem, odkąd widzę cię tak bardzo szczęśliwą przy Matim, wyzbyłam się tego poczucia, że któraś z nas powinna być blisko, na wyciągnięcie ręki. – Uśmiechnęła się serdecznie.
– A jednak coś cię trapi. Widzę, że chodzisz jak struta. Nie mogę na to patrzeć. Młoda, piękna, mądra i przed najwspanialszym etapem w życiu. Coś jednak powoduje, że to gładkie czoło się marszczy. Chyba że to nadal… – tym razem nie śmiała dokończyć.
– Nie, nie chodzi o Sławka. To zupełnie odrębna historia. Tylko towarzyszy mi takie dziwne napięcie. Nie znałam go wcześniej. I chyba, tak przynajmniej mi się wydaje, ma związek z moją siostrą, od której tak bardzo chciałam odpocząć – wyjawiła. – Pewnie Klara nawet o mnie nie myśli i już zawiera nowe znajomości. A widzisz, ja czuję się… nawet nie wiem, jak to nazwać – miotała się dziewczyna.
– Niepewna? – Matka pospieszyła z pomocą, choć nie do końca rozumiała, co córka dokładnie ma na myśli.
– Raczej niepełna. Czuję pustkę. Jakkolwiek to zabrzmi – dokończyła wreszcie.
– Brzmi całkiem logicznie, kochanie. Tyle lat spędziłyście razem, tyle dni. Właściwie non stop obok siebie. Zawsze zastanawiałam się, czy nie powinnam was rozdzielić do innych grup w przedszkolu czy klas w podstawówce, ale – przepraszam za szczerość – wygodniej i prościej było mi organizować nasze życie we trójkę, gdy byłyście razem. Przy każdej waszej kłótni obiecywałam sobie, że jeszcze raz to rozważę, miałam wyrzuty sumienia, że popełniam błąd wychowawczy. Ale nadal nic z tym nie robiłam. I widzisz, mimo rozmaitych różnic, jednak wytworzyłyście tę więź, którą nazywają wyjątkową i zarezerwowaną wyłącznie dla bliźniąt. Dziś jesteście już całkiem dorosłe i rozstanie to naturalna kolej rzeczy. A może wyjdzie wam to na zdrowie? Może każda z was rozwinie skrzydła jeszcze mocniej? Kiedy ktoś stale stoi obok i uzupełnia cię, chcąc nie chcąc, pewnych rzeczy po prostu nie musisz robić, stajesz się wygodna, bierna… Jeśli wiesz, co mam na myśli – próbowała odnaleźć pozytywy sytuacji i pocieszyć nieco Basię.
– Właśnie. Zawsze potrafisz ująć w słowa moje uczucia lepiej niż ja sama. Klara też to potrafiła. Z nią było prościej. – Zamyśliłasię.
– Potrafi. Nie mów o niej w czasie przeszłym. Będzie niecałą godzinę drogi stąd. Wsiądziesz w auto i pojedziesz do niej, kiedy tylko przyjdzie ci na to ochota. Pamiętaj: prościej nie znaczy lepiej. Baśka, wreszcie będziesz musiała robić to, co za ciebie do tej pory wykonywała siostra. I z nią będzie tak samo. Dowiecie się same o sobie wiele nowego, jestem tego pewna.
– Pewnie tak. Jest też druga wersja. Zapadnę się pod ziemię ze wstydu, nie wydukam ani jednego słowa przy nowopoznanych ludziach, zostanę nazwana mrukiem, odizolowana od grupy i popadnę w depresję – wyrzucała z siebie czarne wizje przyszłości. Agata podeszła do stojącej przy drzwiach balkonowych córki i przytuliła ją, odgarniając jej włosy z twarzy.
– Chyba sama w to nie wierzysz. – Pocałowała ją w czoło. – Jestem pewna, że dasz sobie świetnie radę. Możesz zdobyć świat, Basia, ale uwierz w siebie, proszę, bo inaczej nikt inny tego nie zrobi. – Dała córce buziaka w policzek.
– Dziękuję. To jest mi potrzebne. Ta twoja wiara. Dziękuję za nią. – Położyła głowę na ramieniu Agaty. – Mamo, tak z innej beczki, słyszałam waszą rozmowę z Mateuszem. Właściwie to miałam wrażenie, że to kłótnia. No i trochę się zmartwiłam, a na pewno zaniepokoiłam – zmieniła temat.
– Chodzi ci o dom? No bo o co innego. Kłóciliśmy się do tej pory chyba tylko ten jeden jedyny raz. Nie masz się absolutnie czego obawiać. Nie zgodzę się na sprzedaż. Z całą pewnością też nie zamierzam wyprowadzać się na wieś, póki nie przejdę na emeryturę. A do tego jeszcze trochę mi zostało – uspokajała.
– Nie zrozumiałaś mnie, mamo. Tym razem trzymam stronę Mateusza. To jest facet. Romantyk, bo romantyk, ale jednak facet. To nie jest jego dom, nie przyłożył ręki do jego budowy. Wszystko tutaj jest odrobinę… babskie. Przyniósł szczoteczkę i parę ubrań, ale nigdy nie będzie tutaj u siebie. I to poczucie, że to twoja krwawica, a on przyszedł na gotowe. Będzie się zawsze czuł jak gość, którego możesz wykopać, gdy coś pójdzie nie po twojej myśli – odważyła się wypowiedzieć wreszcie przygotowywaną od jakiegoś czasu kwestię.
– Serio tak uważasz? Jakoś nie przyszło mi to do głowy. Albo może w nieco okrojonej wersji. Sądziłam, że domek z ogródkiem to fajna sprawa, po tylu latach w blokowisku. I że to takie naturalne, skoro ja mam większe lokum, to on przeprowadza się tutaj, nie odwrotnie. – Agata rozejrzała się po salonie. Zdjęcia z córkami, ich pamiątki z podróży, pachnące świece… Zrobiła dziwną minę, jakby dotarło do niej to, o czym przed momentem wspomniała córka.
– Myślę, że powinno przyjść ci to do głowy już na samym początku. Spytałaś go w ogóle, czy dobrze się tutaj czuje? Zwłaszcza, że już od jakiegoś czasu przegląda oferty, podrzuca ci ukradkiem pod nos, ale ty zdajesz się tego nie zauważać – kontynuowała bystra nastolatka.
– Pytałam, chyba… Ale tak naprawdę, Baśka, to boję się jakiejkolwiek zmiany. A może raczej żadnej nie chcę. Nie wiem, czy byłabym gotowa porzucić wszystko, co tak mozolnie budowałam. Dziadkowi chyba pękłoby serce, przecież tyle pracy włożył w budowę domu. – Usiadła na kanapie, a jej twarz przybrała dziwny grymas.
– Nie chciałam cię zasmucić i wiem, że to wszystko skomplikowane. Tylko że przez całe swoje życie myślisz o dziadkach, o nas, a – moim zdaniem – teraz jest czas, by pomyśleć o sobie i o was. O twoim szczęściu, na które naprawdę długo czekałaś. No i to szczęście ma na imię Mateusz. Przechodzi na emeryturę za pół roku. Masz jeszcze trochę czasu na przemyślenia. – Tym razem to córka poklepała matkę po ramieniu i zniknęła w kuchni.
Agata usiadła na kanapie i przyciągnęła kolana do klatki piersiowej, jakby w tej pozycji łatwiej było znaleźć rozwiązanie. Jej córka miała sporo racji, jednak i ona miała własne. Nie zamierzała odwracać swojego świata do góry nogami, była na to zbyt racjonalna i chyba odrobinę za stara, a Mateusz doskonale o tym wiedział. Nie mogła jednak zaryzykować utraty osoby, na którą tak długo czekała, a którą z każdym dniem kochała mocniej i mocniej. Ostatni rok, pomijając traumatyczną historię w klinice, był czasem, w którym po raz pierwszy czuła się spełniona. Tak do końca, po ludzku, po kobiecemu. Był to rok, który pokazał jej, że szczęście można odnaleźć w każdym wieku i przekonał ją, że rola matki, o której zawsze myślała, że w zupełności jej wystarcza, przynosi pełną satysfakcję, gdy jest dzielona z kimś bliskim sercu.
Wyszła na taras. Zerknęła na kałużę utworzoną z brudnych kropli spływających z balkonu. Kostka, niegdyś kremowa, teraz była zniszczona i szara. Altana, w której pijali poranną kawę, wymagała odświeżenia. Rzuciła okiem na rynny, których kolor wyblakł na słońcu. W jej głowie rodził się pewien pomysł, dzięki któremu zamierzała wcielić w życie przysłowie: i wilk syty, i owca cała.
3
– Płatności za sierpień należy uregulować z góry. Ma pani szczęście, nie wszystkie pokoje są już gotowe, ale ten należący do pani już tak. – Recepcjonistka wyglądająca zza wysokiej lady próbowała być miła, ale chyba nie do końca jej się to udawało.
– Tak, oczywiście. Proszę, tutaj są potrzebne dokumenty. Mama dokonała przelewu. Mam ze sobą gdzieś potwierdzenie. Chwileczkę… Wciąż nie mogę uwierzyć, że się udało. – Dziewczyna była podekscytowana i nie zamierzała tego kryć. Pracownica nie podzielała jednak jej entuzjazmu, była skupiona na segregowaniu dokumentów.
– W łączniku znajduje się łazienka. Będzie ją pani dzielić z dwoma studentami drugiego roku. Kuchnia znajduje się pośrodku korytarza – przekazywała wyuczone kwestie jak automat, jednocześnie wklepując do komputera dane Klary.
– Jakaś sala, gdzie można się pouczyć na wypadek, gdyby było zbyt głośno? – Młoda Soboczyńska wolała być przygotowana na każdą okoliczność. Matka opowiadała wiele śmiesznych anegdot z czasów studenckich. Większość z nich miała miejsce właśnie w akademiku. Klara bała się, że nie sprosta wymaganiom, że odpadnie po pierwszej sesji, że zabraknie jej samodyscypliny i popłynie z nurtem nowych znajomości.
– Młoda damo, ten dom studencki cechuje niebywały spokój. Dostała pani miejsce w bardzo prestiżowej uczelni, tak jak pozostali mieszkańcy. Bardzo dużą wagę przykładamy do stworzenia odpowiednich warunków do nauki. Każdy przejaw niesubordynacji i łamania regulaminu, który znajdzie pani przy wejściu do windy na każdym z pięter, jest karany: także wydaleniem z domu studenckiego. Czy to jasne? – Klara miała wrażenie, że kobieta już dokonała wstępnej oceny i zakwalifikowała ją do określonej grupy studentów.
– Nie sprawiam kłopotów. Przynajmniej nie zdarzało mi się do tej pory. – Uśmiechnęła się łagodnie i wypatrywała z nadzieją reakcji recepcjonistki. Ta wreszcie odwzajemniła uśmiech i ukazała ludzkie oblicze.
– Klucz do pokoju działa na tej samej zasadzie, co klucze hotelowe. Jest już aktywny. Cóż, zostaje mi życzyć powodzenia na nowym etapie życia. A tak z ciekawości, gdzie pani bagaż? – spytała, bo nie dostrzegła żadnych walizek.
– Tylko plecak. Przyjechałam się rozejrzeć. Za kilka dni będzie tego więcej. – Pomachała kobiecie, choć potem pomyślała, że to chyba nie na miejscu i skierowała kroki ku drzwiom wyjściowym.
– Proszę sprawdzić, czy klucz działa – zawołała za nią recepcjonistka. – W ogóle nie chce pani zobaczyć pokoju? – zdziwiła się.
– Ale że teraz? To tak od razu? Że mogę? Myślałam, że obejrzę miasto…
– Wybór należy do pani – odparła zapięta pod samą szyję pracownica uczelni, którą nieokrzesanie Klary zaczęło nawet odrobinę bawić.
– Dobrze. Właściwie to chętnie. – Klara zawróciła i przywołała windę, choć nadal czuła się przytłoczona nadmiarem nowych wrażeń i w zasadzie zamierzała przyjechać tu jeszcze raz w towarzystwie siostry i mamy, by poczuć się odrobinę pewniej. Początkowo chciała jeszcze wstąpić na uczelnię, zorientować się, gdzie znajduje się jej wydział, sale wykładowe, i do ćwiczeń. Miała słabą orientację w terenie. Baśka zawsze potrafiła dotrzeć do celu, ona nie. Nieraz zdarzyło się, że siostry umówiły się w jakimś miejscu, ale tylko jedna dotarła na spotkanie bez większego trudu. Pospiesznie ruszyła w stronę własnego pokoju, skupiając się na tym, by nie zgubić się przy kolejnym zakręcie. Udało się. Klucz zadziałał. Gdy odwracała się na pięcie, z toalety w korytarzu wyszedł chłopak, który wydawał się mocno zmieszany. Był jakiś dziwny, a nawet podejrzany. Nie było już możliwości ucieczki ani schowania się, zatem stała i czekała na rozwój wydarzeń.
– Nie wiedziałem, że ktoś już się wprowadził – szepnął i zaczął myć ręce w umywalce znajdującej się w łączniku. Klara dopiero teraz uznała, że prysznic nie daje zbyt wielkiego poczucia intymności. Żałowała, że nie połączono jej z innymi dziewczynami. Chłopak wyglądał dość poważnie. Nie potrafiłaby ocenić, na którym mógł być aktualnie roku, ale przypomniała sobie słowa recepcjonistki. A więc starszy tylko odrobinę. Miał długie włosy związane w kucyk, czarną koszulkę i dżinsy tego samego koloru. Z pewnością nie był w jej typie.
– Jeszcze nie. Na razie dopełniam formalności, ale chciałam też trochę poznać miasto. Sprawdzę tylko rozkład pokoju i znikam – odparła. – Tak w ogóle to jestem Klara. – Wyciągnęła rękę napowitanie.
– Adrian.
– Chwycił jej dłoń, lecz szybko się wycofał, co trochę zniesmaczyło dziewczynę. – Znasz swoją współlokatorkę? – zapytał, stojąc już w drzwiach do własnego pokoju.
– Nie. Nie mam pojęcia, kto to – odpowiedziała zgodnie zprawdą.
– Tu ze mną mieszka Patryk. Obaj studiujemy prawo. Przede mną poprawka.
– A jak zdasz… na którym będziesz roku? – udawała, że nie zna odpowiedzi.
– Na trzecim. Jeśli się uda. Nie jest to wcale takie oczywiste. Zwłaszcza, że mam spore problemy z koncentracją – skwitował, ale widać było, że temat jest drażliwy i nie zamierza wdawać się w szczegóły.
– W takim razie nie przeszkadzam. I życzę powodzenia. Do zobaczenia. – Machnęła ręką, a chłopak szybko zamknął za sobą drzwi, jakby nie chciał kontynuować rozmowy, a oddać się nauce.
Pokój nie był zbyt duży, ale miał wszystko, czego potrzeba: lodówkę, biurka, szafę oraz dwa łóżka. Oceniła, że mogło być znacznie gorzej.
Przyszła studentka opuszczała akademik z mieszanymi uczuciami. Przyzwyczajona do spokoju, decydowania o tym, kogo trzymać na dystans, a kogo dopuścić nieco bliżej, wreszcie do posiadania własnej nienaruszalnej strefy komfortu – teraz musiała przygotować się na zmiany. Spore zmiany.
Stanęła przed wejściem do budynku, który nazywać miała za kilka tygodni tymczasowym domem i zapragnęła wyżalić się siostrze i mamie, najlepiej popijając kawę. Nie znosiła jednak przyznawać się do słabości, a tym bardziej niepokoić matki błahostkami. Poznawanie miasta w pojedynkę, które wydawało się jej jeszcze kilka tygodni temu tak cudowną wizją, teraz nie wzbudzało już zachwytu. Nie bardzo wiedziała, w jaki tramwaj powinna wsiąść, by dostać się do centrum, nie dostrzegła też przystanku autobusowego, oprócz tego, na którym wysiadła. Zagubiona, samotna i odrobinę zła szła przez moment przed siebie wraz z innymi przechodniami, przeklinając dorosłość, która jak w wierszu czytanym kiedyś w podstawówce: wydawała się mniej doskonała niż wtedy, gdy widziana była tylko przez szparę.
4
Barbara przygotowywała się na spotkanie. To Agata wiedziała na pewno. Zresztą zauważyła, że od jakiegoś czasu córka wyraźnie bardziej dba o swój wygląd, a w weekendy w domu jest tylko gościem. Próbowała podpytać Klarę, czy wie, kto za tym stoi, jednak córka zarzekała się, że Baśka postanowiła nie zapeszać i nawet jej nie zdradziła tożsamości chłopaka. Bo Klara obstawiała, że o chłopaka tutaj chodzi. Matkę odrobinę to niepokoiło, jednak nie zamierzała się wtrącać, skoro dziecko wyglądało na szczęśliwe. Po cichu liczyła, że córka – choć skryta – zdecyduje się wreszcie wtajemniczyć ją w swoją nową znajomość. Przyglądała się, jak Basia czesze długie blond włosy, pieczołowicie upina kok tuż przy karku, jak tuszuje rzęsy. Na myśl przyszedł jej dawno temu czytany wiersz Baczyńskiego, pisany – nota bene – dla żony, Barbary właśnie. Biała magia.
– Czemu tak mi się przyglądasz, mamo? Niby czytasz, a jednak pewnie nie masz pojęcia, o czym była ostatnia kartka. – Uśmiechnęła się z troską.
– No nie wiem. Przyznaję. Pięknie wyglądasz… Jak kobieta zakochana. – Agata zaryzykowała.
– Mamo… – Usiadła na brzegu łóżka i chwyciła dłonie rodzicielki. – Co to za plan, który ma sprawić, że Mateusz przestanie szukać domu na peryferiach? Ten, o którym wspomniałaś między jednym kęsem obiadu a drugim? – Baśka zmieniła temat po raz drugi tego popołudnia.
– Nasz dom wymaga remontu. I nie mówię tutaj o odmalowaniu ścian. Rynny, podbitka, ocieplenie, pewnie za moment wymiana pieca, ogrodzenie, które się sypie… – Agata wyliczała, trzymając się za głowę.
– Chcesz go w to ubrać? Myślisz, że to wystarczy? I jesteś pewna, że nie poczuje się głupio? No wiesz, wprowadza się facet do trzech kobiet i od razu robisz z niego robotnika. Ja się nie znam… ale… – niedokończyła.
– Nie wiem. Basia, co mam ci powiedzieć? Nie wiem. Pogadam z nim szczerze. Nie lubię owijać w bawełnę, znasz mnie. Może akurat to będzie dla niego ok. Takie spotkanie w połowie drogi. Wiesz… – Wzruszyła ramionami.
– Porozmawiaj z nim i to szybko, zanim znajdzie takie miejsce, w którym człowiek zakochuje się od pierwszego wejrzenia i już nie chce niczego innego. Bo on naprawdę szuka. Czasem wystarczy zdjęcie w folderze, a ty nie masz pewności, czy on nie umawia już przypadkiem jakichś oględzin z przedstawicielem biura nieruchomości – ostrzegała.
– Taki jest plan. Dzisiaj przygotuję kolację albo porwę go gdzieś na dobre jedzenie i podejmę temat. Chcę, żebyśmy od początku do końca szanowali swoje potrzeby i jasno mówili o pragnieniach. Nie jesteśmy parą nastolatków. – Poprawiła okulary. – Basiu, o której wrócisz? Ja wiem, że może nie powinnam pytać, ale… – nie zdołała dokończyćmyśli.
– Będę nie później niż o jedenastej. I pamiętaj, że nikt tak dobrze jak ja nie wie, od kogo trzymać się z daleka. – Próbowała żartować ze swojego daru, którego nie wykorzystywała od bardzo bardzo dawna.
– Tylko że czasem zjesz z kimś beczkę soli, a nagle coś gwałtownie się zmienia… czego ci, córeczko, nie życzę. Uważaj na siebie. Gdzie idziecie z tym twoim tajemniczym kimś? Jeśli można w ogóle spytać, bo mam wrażenie, że unikasz tematu jak ognia – żaliła się.
– Mamy do pogadania. Pewnie wybierzemy się na spacer. Pojadę wcześniej, chciałam zajrzeć do mieszkania Marcysi. Powoli przygotowuje się do przeprowadzki. Już kilka kartonów stoi podobno w przedpokoju. Pomogę jej. Zalepię odrobinę tę dziurę po siostrzyczce. – Basia uśmiechała się lekko.
– Pan doktor stanął na wysokości zadania. Kawalerka w tej lokalizacji to niecałe czterysta tysięcy. No, nie patrz tak na mnie. Sprawdzałam. – Agata zastanawiała się, czy nie zainwestować oszczędności w mieszkanie dla Baśki. Córka jednak odmawiała. – Ale on niczego nie odmawia córeczce, oprócz spokoju i wolności od przemocy. – Uniosła się gniewem. – Dupek jeden – wymamrotała pod nosem.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wreszcie wyrwie się z tego domu. Współczuję jej bardzo, ale ona nie da sobie pomóc ani złego słowa na ojca powiedzieć. Ostatni rok był dla nas przełomowy. Zbliżyłyśmy się i ona otworzyła się trochę przede mną, choć wydawało mi się, że nasza przyjaźń wisi na włosku. Mam wrażenie, że Klara stała się nawet o nią zazdrosna. A teraz jeszcze studia w tym samym mieście. To mnie uspokaja. Znasz mnie, wiesz, że nie idzie mi zbyt łatwo z ludźmi. Potrzebuję punktu zaczepienia, kogoś, kto mnie popchnie. Dobrze, że ona jest blisko – zwierzała się mamie.
– Dasz sobie radę, ale mimo wszystko obecność kogoś znajomego zawsze pomaga – potwierdziła matka. – Nieważne, ile ma się lat, jakie ma się cechy i predyspozycje. Samotnie trudniej iść przez świat.
– No i będzie można zanocować, jeśli zajęcia będą trwały do późna… – W ciągu ostatniego roku Baśka nie straciła nic ze swojego zdroworozsądkowego postrzegania świata. – A nie trzeba wynajmować ani niczego kupować. To jeszcze dla mnie za wcześnie.
– Albo zdarzy się świetna impreza – droczyła się mama. – Basieńka, to mogą być najpiękniejsze lata. Tylko nie pozwalaj wszystkim okazjom przejść obok twojego nosa. Choć absolutnie nie namawiam cię do łapania każdej, nawet tej byle jakiej – miotała się między matczyną nadopiekuńczością i próbą wyluzowania.
– Jadę mamo. Mogę zabrać samochód? – spytała nieoczekiwanie córka.
– Pewnie, dzieciaku. Mati powinien być lada moment, może i ja wykorzystam toaletkę, choć z moją twarzą nawet najdroższe kosmetyki nie zrobią tego, co z twoją sam błyszczyk do ust. – Puściła oko do Baśki i za moment słychać było tupanie po schodach i odpalanie silnika.
Agata czuła się zmęczona, choć na ogół to dopiero przesilenie jesienne witało ją sennością, katarem i ogólnym osłabieniem. Stres związany z egzaminem dojrzałości córek, ze śledztwem prowadzonym przez Mateusza w kierunku odnalezienia ojca dziewczynek – w całkowitej konspiracji, a także ostatnie rozmowy o zmianie miejsca zamieszkania sprawiły, że organizm pozbawiony na moment stałego dopływu adrenaliny po intensywnych jej zastrzykach, postanowił najwyraźniej odreagować i dać sobie czas naregenerację.
Barbara dotarła na miejsce w mniej niż czterdzieści minut. Nigdy nie lubiła blokowisk i cieszyła się, że w swoim dziewiętnastoletnim życiu nie musiały gnieździć się z Klarą w jednym pokoju i słuchać muzyki, jaką uwielbia sąsiad. Przygnębiały ją duże skupiska ludzi, ocieranie się o siebie w windzie i konieczność nawiązywania krótkich rozmów każdego ranka w drodze po bułki. Dla osoby o nieco ograniczonych możliwościach nawiązywania relacji społecznych, jak o sobie myślała Barbara, było to uciążliwe do bólu. Dom prywatny, odwożenie i przywożenie do i ze szkoły przez matkę albo dziadków, najbliższe sąsiedztwo kilkanaście metrów dalej – tak, to brzmiało dla niej znacznie lepiej. To głównie dlatego nie zdecydowała się na akademik, jeśli już wybrałaby stancję, najlepiej u jakiejś starszej pani. Marcysia miała mieszkać sama. Matka nalegała, by Baśka spytała o możliwość dołączenia i współdzielenia kosztów, ale dziewczynie nawet towarzystwo przyjaciółki na dłuższą metę wydawało się męczące. Zdecydowanie wolała od czasu do czasu zanocować niż być skazaną i skazywać na siebie drugą osobę.
– Cześć! Nareszcie! – Marcelina otworzyła drzwi i otarła pot z czoła. Baśka weszła do małego mieszkanka i już od progu mogła zauważyć efekt prac przyjaciółki. Lokum, choć wyjątkowo nowoczesne, nie było urządzone w modnej teraz bieli i połysku, ale w zupełnie niepowtarzalnym stylu, który dodał temu miejscu nieco egzotycznego klimatu.
– Ale się napracowałaś… Albo projektantka wnętrz… – Spojrzała na koleżankę w długiej sukience w orientalne wzory.
– No wiesz! Wszystko wybierałam sama. Znasz mnie, to właśnie cała ja. – Rozpostarła ramiona, jakby chciała objąć nimi całe wnętrze. – Nie spodoba się wszystkim, ale ja czuję się tutaj świetnie, choć oczywiście to jeszcze nie jest efekt finalny – tłumaczyła przyjaciółce.
– Tak, widać to w każdym detalu. Drewniane figurki, ciemne drewno, te wielkie palmy… Nie boicie się, że nikt tego nie wynajmie, kiedy skończysz studia? – Baśka zawsze była pragmatyczką.
– Styl rustykalny znów jest modny. Myślę, że któryś z korposzczurów się na niego skusi. – Trąciła ją łokciem i zaprosiła gestem do kuchni.
– Styl rustykalny? Nie jestem dobra w te klocki, ale zgaduję, że to jakiś taki orient… – wysilała intelekt, jednakbezskutecznie.
– Baśka, a gdzie ty tu masz orient? To raczej taka zgoda z naturą. Patrz, jakie sobie zażyczyłam palmy. W tym mieście stężenie niebezpiecznych substancji w powietrzu jest zatrważające. A te akurat pochłaniają, co się da. – Wskazała palcem trzy sporych rozmiarówrośliny.
– No, nie da się ich nie zauważyć, zajmują połowę jedynego pokoju – przyznała Baśka z uśmiechem, nalewając do szklanki zimną wodę z cytryną.
– Nie marudź. Mnie się podoba. No i wszystko naturalnego pochodzenia. Trzeba być eko, Basia, planeta krzyczy do nas, a my ją ignorujemy – dodała.
– Tak, już mi to mówiłaś milion razy. Przecież wiesz, że stosuję te twoje małe kroczki. Wracając do wnętrza: ja się nie znam, ale przyznaję jedno: jest ciepło i przytulnie, naprawdę fajnie – podsumowała.
– No i dziękuję. Tyle mi wystarczy. Skoro tutaj jesteś, to pewnie znowu się z nim spotykasz. Mam rację? Ciekawe, kiedy mi wreszcie pomożesz powykładać pozostałe rzeczy z pudeł, co tak szumnie deklarowałaś. – Marcelina spojrzała na Baśkę z powagą.
– Wkrótce. Obiecuję. I tak, spotykam się z nim. Proszę cię, daruj mi kazania. – Spojrzała na niąbłagalnie.
– Basia, ja nie będę cię ani odwodzić od twoich pomysłów, ani karcić. Nie jestem Klarą. Tylko bardzo się martwię i boję. Dlatego cały czas namawiam cię, abyś… – zaczęła, ale Baśka wiedziała doskonale dokąd zmierza ich rozmowa.
– Nie powiem ani Klarze, ani tym bardziej matce. Nie mogę. Nie zrozumieją. Marcyś, wiesz, że tak właśnie będzie. Skarcą mnie, uznają za głupią i… nawet nie chce mi się myśleć, co jeszcze. – Westchnęła.
– To zrezygnuj ze swojego postanowienia z początku klasy maturalnej i chociaż wtedy będę trochę spokojniejsza. – Wciąż patrzyła na rozmówczynię z troską, ale i pełną powagą.
– Nie. Każda z nas wybrała jakąś ścieżkę, podjęła jakieś decyzje. Matka ułożyła sobie życie z Matim i chyba zaakceptowała to, że ma tę swoją nową naturę, którą Krzysztof nazwał medium, a Michał wieszczym. Może będzie bardziej uważna w relacjach z ludźmi. Klara, to Klara – ta z kolei czeka już na kolejną wizję i zamierza niczym superbohaterka z komiksu pomagać ludzkości. A ja żyję normalnie. Nie używam rąk do niczego poza jedzeniem, trzymaniem długopisu i ubieraniem się. No, może jeszcze kilka prozaicznych czynności by się znalazło. Marcyś, daruj. – Zmarszczyła brwi.
– Trochę to chyba trywializujesz… – wtrąciła Marcelina.
– Bo jestem na to zła. Tylko w sumie nie wiem dlaczego. A może jestem zła na cały świat za naszą inność. Nie wiem, nie umiem znaleźć odpowiedzi na wiele pytań. W każdym razie ja też podjęłam decyzję i uważam, że wszyscy wtajemniczeni powinni ją uszanować. – Skinęła głową, co miało podkreślić jej stanowczość.
– I uważasz, że jak będziesz całe życie nosiła te swoje niewidzialne rękawiczki, unikając kontaktu z każdą napotkaną osobą, zwalając to na to … jak to było…
– Kontaktowe zapalenie skóry. Zawsze działa. Od roku nikt nie chciał mnie dotykać, bojąc się, że jakiś parch wyskoczy mu na dłoni. I o ile jestem szczęśliwsza, o tyle spokojniejsza. Już prawie o tym zapomniałam, Marcyś.
– Kończąc myśl, uważasz, że tym sposobem problemy same znikną? Nie odpowiadaj! – Wstrzymała ją uniesionym palcem. – Baśka, ja się interesuję parapsychologią, ale to już wiesz, i sporo czytałam od czasu, gdy powiedziałyście mi o tych waszych zdolnościach. – Nieoczekiwanie wyjęła jakąś książkę z pudełka stojącego obok fotela.
– To niczego nie zmienia. – Baśka znudzona zaczęła sączyć wodę, spuszczając wzrok.
– Nie wiem, czy zmienia, czy nie, ale mogłabyś też trochę zgłębić wiedzę na ten temat. To, co ty masz, to retrokognicja, czyli zdolność poznawania przeszłości danej osoby. Nie wiem, czemu widzisz tylko tę czarną stronę, ale na pewno są jakieś grupy w necie, mogłabyś dołączyć, popytać, może tam znalazłabyś jakieś odpowiedzi… – tłumaczyła przyjaciółka i wskazywała odpowiednie miejsce w książce zaznaczone jesienną zakładką z kolorowymi liśćmi.
– Jakie odpowiedzi? Czy ja ich w ogóle szukam? Marcyś, możesz sobie podać rękę z Klarą. Jedyne, czego pragnę, to normalne życie. Nic więcej. I jeśli mogę to osiągnąć, a jak pokazał ostatni rok – bez podawania ręki ludziom da się żyć – to nie zamierzam zmieniać metody postępowania. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, jak to przyjemnie poznać kogoś i zdobywać o nim wiedzę jak normalni ludzie? Krok po kroku, trochę zalet, trochę wad, a nie za każdym razem dostawać obuchem w łeb i nabierać przeświadczenia, że cały świat jest popaprany? – Uniosła się, jednak – jak na Baśkę przystało, tylko odrobinę.
– Przepraszam. Ja cię, Basia, bardzo przepraszam. Zawsze powtarzam innym, żeby się nie wymądrzali, jeśli nie znają sytuacji drugiej osoby, żeby nie oceniali… a sama próbuję wejść w twoje buty. Tylko to wszystko z troski, z miłości… – Odruchowo położyła dłoń na ręce przyjaciółki, lecz natychmiast ją cofnęła. – Idiotka ze mnie. – Przygryzła wargę.
– Odruch. Z tym także muszę się liczyć. Na szczęście ludzie coraz rzadziej odruchowo kogoś przytulają czy dotykają w ogóle. Taka znieczulica powszechna. Marcyś, dobrze mi tak, jak jest. A widzę, że u ciebie też ostatnimi czasy całkiem spoko.
– Bo siedzę tutaj. Nie powiem, odpoczywam psychicznie. Choć wydawało mi się, że nie jest przecież tak źle, teraz dopiero doceniam spokojne noce i ciszę, która nie zwiastuje niczego złego. Tyle że cały czas mam wyrzuty sumienia wobec mamy. – Zasmuciła się. – Mam wrażenie, jakbym uciekła z tonącego okrętu i zabrała ostatnią łódź. To jest wszystko takiepogmatwane.
– Wierzę, ale przecież nieraz z nią gadałaś i zawsze odpowiedź była ta sama. To nie jest tak, że nie próbowałaś, że postąpiłaś egoistycznie. Wałkowałaś to z nią dziesiątki razy. Dziwię się jej, ale cóż, nie możesz jej zmusić.
– A ja się jej nie dziwię, ja też go kocham, mimo wszystko. – Odwróciła twarz. – Ale kochanie go z miejsca oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów jest łatwiejsze. I zdrowsze. Przyznaję.
– To będzie dobry rok, Marcyś. Zobaczysz. A teraz wybacz, ale nie chciałabym się spóźnić. – Podniosła się z krzesła i posłała przyjaciółce buziaka.
– Skoro tak mówisz… – Marcelina poddała sięmelancholii.
– A Klara? Jak nazywa się to, co ma Klara. Może jednak… kiedyś… coś poczytam… – mówiła Baśka jakby od niechcenia.
– Myślę, że to jakiś rodzaj jasnowidztwa. To chyba oczywiste – odpowiedziała, odprowadzając przyjaciółkę do drzwi. – Kiedyprzyjedziesz?
– Nie wiem. Jeszcze trochę czasu nam zostało, mnie i jemu, potem zaczną się studia i zobaczymy, czy znajdziemy jeszcze chęci, w jakim kierunku to wszystko pójdzie, ta dziwna relacja… Marcyś, ani słowa Klarze. Pamiętaj. – Spojrzała jej prosto woczy.
– Jasna sprawa. – Marcelina pokiwała głową z politowaniem, ale decyzję przyjaciółki szanowała od samego początku.
Baśka wyszła przedbudynek.
Nie spieszyła się, miała jeszcze spory zapas czasu, ale wolała przejść się wolno, delektując się latem.
Gdyby nie on, nie wiedziałaby nawet, że w tym mieście może znajdować się aż tak dużypark.
Dzisiaj spotykali się tutaj już po raz czwarty. Aleje róż, kolorowe o tej porze roku pergole, brzozy… Można było na moment zapomnieć, że znajduje się w samym centrum Śląska. Czekała na ławce, którą można już było nazwać „ich miejscem”. Rozmowy przeciągały się na tyle, że od tygodni, mimo zapewnień, że tym razem gdzieś wreszcie dotrą, zostawali tutaj, w otoczeniu zieleni, poznając się bardziej i bardziej.
Zobaczyła, że zmierza w jejkierunku.
Trochę niepewnie, wolno, z niewielkim rumieńcem natwarzy.
W dłoni trzymał dwa kubki kawy, w drugiej z kolei papierową torbę, najpewniej z jakieś cukierni.
– Dzień dobry – przywitał się.
– Będzie piknik? – Uśmiechnęła się.
– Nie zabrałem koca, zawsze o czymś zapominam, gdy przygotowuję się do naszego spotkania, pewnie paradoksalnie dlatego, że chciałbym, aby było ono idealne – tłumaczył się.
– Nie szkodzi. Wspaniale, że będziemy mogli rozmawiać, popijając kawęi…
– Jedząc twoje ulubione babeczki z owocami. Bez truskawek, dobrze zapamiętałem? – mówił powoli, ostrożnie.
– Właśnie tak. Wszystko oprócz nich. Mam po nich wysypkę – przyznała.
– Nie zrozum mnie źle, absolutnie nie mam nic przeciwko temu, że spotykamy się tutaj. Ja wiem, że nie od razu Kraków zbudowano… ale… nadal im nie powiedziałaś? – Mimo iż bał się, że przyjemna atmosfera właśnie została pogrzebana, musiał zadać nurtujące gopytanie.
– Nie. I nie wiem, kiedy to zrobię. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek mi się to uda. I teraz ty nie zrozum mnie źle: nie wiem, co z tego poznawania się wyniknie. Mimo chęci z obu stron, to jednak wciąż dla mnie niezręczne. Więc po prostu nie wybiegajmy do przodu. W porządku? – Oblała się rumieńcem, którego nie ukryłaby nawet warstwa podkładu matki.
– Wiesz, że zgodzę się na wszystkie twoje warunki. Pragnę nadrobić stracony czas i najzwyczajniej stać się częścią twojego życia. Ale powoli, bez ciśnienia – dodał.
– Nie wiedziałam, że jest tutaj galeria plenerowa. Nie znam się na sztuce, mama i Klara byłyby zachwycone… – zmieniła temat i wskazała palcem wielkie plakaty.
– Wolałbym wiedzieć, co zachwyca ciebie, choć oczywiście one są także ważne. Od ciebie, Barbaro, powinniśmy jednak zacząć. – Wpatrywał się w dziewczynę z troską, chłonąc każdy jej gest, każde wypowiadane słowo. Dwa znikające cienie powoli oddalały się od parkowej ławeczki. Dwoje ludzi nie zważało na zachodzące słońce, na pustoszejące alejki. Słychać było spokojne rozmowy, śmiech i powolne umieranie wstydu i skrępowania.
5
Agata przez ostatni rok próbowała przygotować się na moment, kiedy jej córki opuszczą rodzinne gniazdo. Co prawda Barbara deklarowała, że będzie niemal codziennie wracała do domu, jednak matka obserwowała, że jej córka zmieniła się w ciągu ostatnich miesięcy. Nie miała pewności, czy za moment nie oznajmi jej, że jednak ktoś lub coś pokrzyżowało pierwotne plany, miała do tego święte prawo. Na szczęście był Mateusz, który skutecznie wypełniał wszystkie luki powstałe na przestrzeni lat. Choć wydawało się jej do tej pory, że zna go doskonale, wciąż zaskakiwał, dawał się poznawać od zupełnie innej strony, a odkrywanie go sprawiało jej niewyobrażalną przyjemność. Z drugiej strony często bała się wyjść z propozycją, inicjatywą, pomysłem, nie wiedząc zupełnie, jak zostaną przez niego przyjęte. Lęk przed zepsuciem tego, co wreszcie udało się stworzyć, a co przecież wciąż było niewymownie kruche, często paraliżował tę pewną siebie i wygadaną kobietę. Nie inaczej było i tym razem. Wydawało się jej, że pomysł remontu generalnego i nadanie innego charakteru domowi zgodnie z nowymi potrzebami – jest całkiem dobry. Bała się jednak, że Mateusz może źle odczytać jej intencje i zwyczajnie w świecie się obrazić. Nie należała do osób, które umieją ważyć słowa. Była spontaniczna, szczera do bólu, co przysparzało jej wielu kłopotów i całą rzeszę wrogów. Po wyjściu Baśki kolejne godziny spędziła więc, chodząc z kąta w kąt, ćwicząc w głowie przemowę, którą mogłaby wygłosić przed swoim partnerem. Nieoczekiwanie zadzwonił telefon, jakby Mateusz wyczuł, że gości w jej myślach od dłuższej chwili.
– Czekam na ciebie, kochany – wypowiedziała zamiast tradycyjnego dzień dobry i włączyła głośnik, by jednocześnie dokończyć malowanie paznokci.
– Agatko, jadę do ciebie. Musimy porozmawiać. – Jego głos brzmiał inaczej. Nie było w nim ani krzty zwykłej beztroski. Wyczuła coś w rodzaju: przepraszam za to, co za chwilę ci powiem.
– Coś się stało… Cholera, słyszę, że coś jest nie tak. – Zaczęła ciężko oddychać. – Jesteś cały i zdrowy? No, nie ukrywaj niczego przede mną, proszę.
– Zdrów jak ryba. Będę za kwadrans. – Nie poczekał na kolejną serię pytań i prędko się rozłączył.
Serce Agaty biło jakoszalałe.
Znów chodziła po pokoju, teraz jednak znacznie szybciej niż jeszcze kilkanaście minut wcześniej, próbując odgadnąć, w jaki sposób tym razem los postanowił zagrać jej nanosie.
Po chwili usiadła rozgoryczona na łóżku i nagle złość przerodziła się wsmutek.
Zerknęła na otaczające ją ściany, myślą zanurkowała w sypialniach, które pozbawione ciepła domowników stały się nagle obce. Nie chciała już spędzać ani dnia bez Mateusza. W tym wielkim domu, który za moment stanie się całkiem pusty. Wzięła głęboki wdech i jakby wbrew wszelkim przesłankom szybko otrząsnęła się z chwilowego załamania. Nie zamierzała pozwolić, by jej świat znów wywrócił się do góry nogami. Tylko czy rzeczywiście mogła mieć na to wpływ? Zerknęła na służbową skrzynkę mailową. Czekała ją jutro rozmowa z kierownikiem Domu Opieki Społecznej. Pomyślała, że Klara mogłaby jej potowarzyszyć. Zadzwoniła do córki i zaproponowała jej wycieczkę po Krakowie z przewodnikiem. Dziewczyna przytłoczona przez wielkie miasto, z chęcią przystała na propozycję. Soboczyńska zajęła się korektą napisanego wczoraj tekstu dotyczącego nowego odbiorcy odpadów biodegradowalnych, obnażając wszystkie jego niedoskonałości. Okna balkonowe były otwarte, do domu wpadał przyjemny wieczorny chłód. Siedząc w gabinecie, usłyszała nagle dobrze znany jej dźwięk samochodowego silnika, diesela. Wybiegła przed dom, by czym prędzej dowiedzieć się, z czym wracał Mateusz.
– Aga, chodźmy do środka. Usiądźmy spokojnie. – Przywitał ją zmartwionym spojrzeniem, szedł powoli, odrobinę zgarbiony, jakby przytłoczony życiem.
–. Zanim znów połamiesz mi serce na kawałki, zastanów się, czy aby na pewno nie można niczego zmienić, niczego zdziałać. – Patrzyła na niego błagalnie, wręcz desperacko.
– Nie bój się. Z mojej strony nic się nie zmieniło. Tylko życie jest popieprzone. Nic na to nie poradzę. I na ten moment, nie ma czasu na rozważania. Krótka piłka. Moja była żona, Paulina, miała poważny wypadek – rzucił.
Oczy Agaty otworzyły się szeroko ze zdumienia.
– Jakkolwiek zakończyła się nasza relacja, spędziłem z nią dobrych parę lat. Wiesz o tym, że nie mamy dzieci. Jej rodzice nie żyją, siostra mieszka w Szwecji i jest starszą samotną panią. Jednym słowem… póki nie stanie na nogi, póki nie załatwię kogoś do opieki nad nią, muszę być przy niej. Ktoś musi o nią zadbać – skończył i odetchnął z ulgą, bo udało mu się mimo wszystko powiedzieć całą przykrą dla Agaty prawdę.
Jego rozmówczyni omiotła go wzrokiem. Następnie podeszła do siedzącego na kanapie mężczyzny i objęła jego głowę, która znalazła się na wysokości jej piersi.
– To zrozumiałe, Mati. – Jej głos był ledwie słyszalny. Wpatrywała się w jeden punkt, czego nie mógł zobaczyć. Mateusz wyzwolił się z uścisku, wstał i chwycił jej podbródek w dwa palce.
– Sytuacja jest tymczasowa. Wybudziła się po operacji. Ma przejść jeszcze jedną. Potem będzie wymagała rehabilitacji i z pewnością stałej opieki przez jakiś czas. Zamierzam znaleźć pielęgniarkę, najlepiej emerytowaną, która przejęłaby wszelkie obowiązki, bym mógł ją jedynie odwiedzać – przedstawił swój plan. – Jednak podkreślam, chcę zapewnić jej opiekę i pomoc do momentu aż stanie na nogi – powtórzył.
– Czy ty zamierzasz się do niej… to znaczy do waszego poprzedniego mieszkania wyprowadzić? – Agata nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy, bojąc się odpowiedzi.
– Póki to będzie konieczne. Leży w Zabrzu. Będę musiał zadbać o nią, kiedy już dojdzie do siebie, pewnie trzeba będzie załatwić jakieś formalności, kontaktować się z lekarzami. Ale obiecuję, że jak tylko uda mi się znaleźć kilka godzin w ciągu dnia… – Nie pozwoliła mudokończyć.
– Zamierzasz tutaj jedynie nocować. Jak w hotelu – wycedziła przez zęby, choć przecież jeszcze przed momentem deklarowała zrozumienie.
– Agata, nie wierzę, że będziesz mi robiła wymówki. Uważasz, że co powinienem zrobić? – uniósł się, dając upust nagromadzonym emocjom.
– Przepraszam, przepraszam… – Nie chciała pogarszać sytuacji. – Rób, co konieczne. Zaczekam, ile będzie trzeba. Chyba że… – Ugryzła się wjęzyk.
– Chyba że co? Nie, nie będzie żadnego powrotu, jeśli to masz na myśli. To po prostu przyjacielska przysługa. Jestem jej to winien – skwitował. Wszedł do łazienki, zabrał kosmetyczkę, ręcznik, a następnie zwinął z sypialni do torby kilka ubrań i dwie zmiany bielizny. Potem skierował kroki w stronę drzwi.
– Już? Tylko tyle? – Wstała, a jej brwi niepokojąco zbiegły się w jednym punkcie. Czuła zbierające się w kącikach oczu łzy.
– Muszę iść, lekarz prosił, bym przyjechał jak najszybciej, trzeba podpisać jakieś zgody, coś wyjaśnić… Chciałem, żebyś dowiedziała się od razu, ode mnie… – Pogładził ją po włosach, gdy tylko zbliżyła się do niego.
– Nie daj na siebie czekać zbyt długo, proszę… – mówiła, łkając. Wyglądała jak bezbronna dziewczynka.
– To tylko chwila, a mamy przecież całą wieczność. – Pocałował ją i odjechał, pozostawiając serce kobiety pełne niepokoju, głowę zaś pogrążoną w generowaniu czarnych scenariuszów.
Agata zadzwoniła do Basi, jednak dziewczyna nie odbierała telefonu. Zapragnęła mieć choćby jedną ze swoich córek blisko. Zaczął się wieczór, jeden z tych pięknych ciepłych letnich wieczorów, które uwielbiała. Dzisiaj jednak nie cieszyły jej ani ostatnie promienie słoneczne wpadające do altany, ani książka czekająca w towarzystwie pledu na bujanym fotelu. Wszystko nagle stało się zbędne, niepotrzebne, bez znaczenia.
6
Klara nie zaszła daleko. Kiedy zdała sobie sprawę, że znajduje się najwyraźniej w jakimś centrum przesiadkowym, z którego każda grupa ludzi zmierza w zupełnie inną stronę miasta, postanowiła wracać w znane sobie rejony. Telefon od matki uznała za dar niebios. Nie miała najmniejszej ochoty wracać do domu na tarczy, przyznając się do kompletnej dezorientacji. I choć Kraków matki pewnie nie miał wiele wspólnego z Krakowem współczesnych studentów, to i tak cieszyła ją myśl, że przynajmniej najbliższą okolicę będzie poznawała w czyimś towarzystwie.
Kiedy ponownie pojawiła się w akademiku, nie zastała tam znajomej recepcjonistki. Na jej miejscu siedział mężczyzna, na oko około pięćdziesięcioletni, z sumiastym wąsem. Pomyślała, że na wieczornej zmianie władze uczelni preferują osobę, której aparycja zniechęcać ma do wszczynania jakichkolwiek kłótni, bójek albo spontanicznych zgromadzeń. Portier spoglądał groźnie na nieznaną mu dziewczynę. Nie zamierzała jednak zbyt wiele tłumaczyć.
– Dzień dobry – przywitałasię.
– To, że na zewnątrz jeszcze jasno, nie znaczy, że nie rozpoczął się wieczór – odparł.
– Dobry wieczór – poprawiła się. – Od dzisiaj zajmuję miejsce w 304 – tłumaczyła swoją obecność.
– Zapamiętam. – Mężczyzna wpatrywał się w ekran monitora, więc Klara nie zamierzała ciągnąć tej niezbyt przyjemnej rozmowy.
Odszukała pokój. Weszła do środka, licząc, że tym razem nie spotka Adriana. Nie chciała pierwszego dnia wyjść na idiotkę ani kłamać. Nie miała ochoty na jego towarzystwo. Zamknęła drzwi i oparła się o nie, omiatając ponownie spojrzeniem pomieszczenie. Prostokątne, niezbyt duże, choć wystarczających rozmiarów – tak określiłaby go, gdyby ktoś zapytał o lokum. Widać było, że budynek jest nowy, a jego wnętrza nie zostały jeszcze nadgryzione zębem czasu. Dwa łóżka znajdowały się po prawej stronie, przylegały do ściany. Przy każdym z nich umieszczono małą szafkę nocną. Po przeciwległej stronie ustawiono długie i wąskie biurka w kolorze dębu. Półki nad głową pasowały do reszty mebli. Okno było wyjątkowo duże. Pozbawione firanek i zasłon, wyposażone jedynie w jasną roletę. Znalazło się też miejsce dla sporej szafy z lustrem, która bez trudu pomieścić mogła ubrania nie dwóch, ale pewnie i trzech lokatorek. Klara zastanawiała się, kim będzie dziewczyna, z którą przyjdzie jej dzielić tę przestrzeń. Do łazienki nie zamierzała się udawać aż do momentu, kiedy stanie się to absolutną koniecznością. O ile pęcherz była w stanie utrzymać na wodzy, o tyle głód szybko okazał się nie do zniesienia. Wyszukała w Internecie numer pizzerii zlokalizowanej na mapie w dość bliskim sąsiedztwie i złożyła zamówienie. Następnie gapiła się przez okno, zastanawiając się, dlaczego Baśka tak długo nie dzwoni. Wtedy też usłyszała nieznany dźwięk. Rozejrzała się. W kącie przy drzwiach wisiała biała słuchawka. Klara uśmiechnęła się, bo sądziła, że nikt poza urzędnikami nie korzysta z podobnych sprzętów. Powaga wróciła, gdy usłyszała głos recepcjonisty z dołu, który nakazywał jej natychmiast zejść. Głos nieznoszący sprzeciwu. Donośny i kategoryczny.
– Pizza dla pani? – Młody chłopak ubrany w czerwony kombinezon podał Klarze karton. Zapłaciła kartą i podziękowała, życząc mu udanego wieczoru. Zerknęła jeszcze w stronę portiera, zastanawiając się, czy aby nie złamała któregoś z punktów regulaminu, jednak facet nie obdarzył jej nawet spojrzeniem, najwyraźniej należało sobie na to zasłużyć. Złapała windę i po raz czwarty tego samego dnia przemierzała korytarze. Gdy po cichu chciała zniknąć za drzwiami, zwabiony zapachem, a może zaniepokojony ruchem, którego nie było na tym piętrze od jakiegoś czasu, Adrian wysunął nos ze swojego pokoju.
– Zostałaś – stwierdził sucho.
– Nieoczekiwana zmiana planów. – Wzruszyła ramionami.
– Mogłaś zastukać. To nie jest najlepsza pizza w mieście. – Spojrzał na etykietę.
– Nie jestem wybredna. Czyli nie zamierzasz się przyłączyć – stwierdziła niezbyt uprzejmie, nie potrzebowała obok siebie ponuraka.
– Jak uczysz się do egzaminu, to każda wymówka jest dobra, żeby zrobić sobie przerwę… – zakomunikował.
– Czy w ten dziwaczny sposób dajesz mi do zrozumienia, że powinnam cię zaprosić i podzielić się żarciem? – spytała, nie kryjąc dłużej swojego ciętego języka. – Czym chata bogata! – Wskazała ręką drzwi.
– Nie masz talerza, kubka ani piwa. Nieprawdaż? – Zabrał karton, otworzył drzwi pokoju 305 i zaprosił ją do środka. Klara zapragnęła, by była z nią w tej chwili Basia albo ktokolwiek miły i ciepły. Wtedy nie musiałaby zdawać się na własną intuicję, która przecież bywała zawodna. Bo choć chłopakowi nie patrzyło źle z oczu, wydawał się jej co najmniejekscentryczny.
Pokój nieco jązaskoczył.
Wszystko tutaj zdawało się mieć swoje miejsce. Nie zauważyła ani jednej brudnej szklanki czy rzuconego na podłogę podkoszulka. Łóżko było starannie posłane, a na klawiaturze komputera nie dostrzegła ani grama kurzu.
– Co tak patrzysz? – zwrócił jej uwagę. – Niezbyt to grzeczne.
– Jak na faceta… w zasadzie dwóch facetów, to macie tutaj dość czysto… – powiedziała dokładnie to, co pomyślała, co tyle razy przysporzyło jej kłopotów.
– Co do picia? – zdawał się jej aż nazbyt konkretny. To trochę ich łączyło.
– Woda, sok. Cokolwiek. Kto to? – Spojrzała na zdjęcie umieszczone na półce.
– Mój ojciec – odparł krótko, ale Klara dostrzegła, że jego oddech przyspieszył. – Jesteście blisko? – chciała drążyć temat, choć widziała, że poruszyła jakąś czułą strunę.
– Nie będę o tym mówił – uciął.
– W porządku. Nie złość się. Daj ten nóż, przekroję. – Poczuła się nieswojo, atmosfera zmieniła się, a dziewczyna, czując się niezręcznie, chciała jak najszybciej wrócić do swojego pokoju. Musiał to wyczuć.
– Słuchaj, nie bierz tego do siebie. Mam dość popaprane życie. I niechętnie wpuszczam do niego obcych. Co studiujesz? – Zmienił temat, próbując odrobinę rozładować napięcie.
– Dziennikarstwo i komunikację – uznała, że będzie lakoniczna jak jej interlokutor.
– Nie wyglądasz jak dziewczyny z tamtego wydziału – przyznał, wgryzając się w pierwszy kawałek quattro formaggi.
– Co masz na myśli? – Klarze nie spodobało się ostatnie stwierdzenie.
– Miałem okazję kiedyś je poobserwować. Dramat. Nic tam nie było naturalnego. Każda chce wyglądać jak celebrytka, licząc, że zrobi karierę w telewizji. Czemu wybrałaś taki kierunek? – Nie zdołał zauważyć, jak bardzo zirytowało Klarę jego ostatnie pytanie.
– Bo lubię pisać, rozmawiać z ludźmi, nawiązywać kontakty. Bo jestem w tym dobra. I nie marzę o karierze w telewizji, raczej widzę siebie jako dziennikarza śledczego, bo – jak zapewne wiesz – dziennikarstwo daje wiele możliwości – odpowiedziała na jednym wydechu.