Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zaraza, która zbiera krwawe źniwo nawet po latach, i uczucie, które pragnie się jej przeciwstawić...
W życiu Magdy, dwudziestolatki, która wkrótce ma rozpocząć studia medyczne na prestiżowej uczelni, nie ma miejsca na spontaniczność i porywy uczuć. Matka dziewczyny jedną decyzją burzy cały jej poukładany świat – wyjazd do małej miejscowości na drugim końcu Polski i zajęcie się rękodziełem zakrawa na szaleństwo nie tylko w oczach córki, ale i męża. Choć nie padają słowa o rozwodzie, Magda obawia się, że rozłąka prędzej czy później doszczętnie zniszczy jej rodzinę. Wbrew rozsądkowi postanawia dołączyć do matki, a następnie sprowadzić w nowe miejsce również ojca. Nie ma pojęcia, że ta decyzja całkowicie przewartościuje jej priorytety. Kiedy dziewczyna poznaje Daniela, nastolatka mieszkającego z paczką znajomych w domu pośrodku lasu, doświadcza całej palety intensywnych uczuć, które do tej pory były jej obce. Niestety przeszłość chłopaka, owiana tajemnicą, może przekreślić szczęście zakochanych.
Kim są młodzi ludzie zamieszkujący leśne osiedle? Czy epidemia ospy sprzed wielu lat ponownie zbierze krwawe żniwo?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 335
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Agnieszka Kaźmierczyk, 2020Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Aneta Grabowska
Korekta I: Magdalena Dębicka
Korekta II:Aneta Krajewska
Zdjęcia na okładce: unsplash
Projekt okładki: Justyna Sieprawska
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com
Wydanie I - elektroniczne
ISBN 978-83-67024-70-9
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Od autorki
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
Najdroższej babci Wandzie
Od autorki
Książka nie stanowi wiernego odzwierciedlenia wydarzeń z 1963 roku, kiedy we Wrocławiu wybuchła epidemia ospy prawdziwej – jedna z ostatnich w Europie. Opisana historia jest wytworem mojej wyobraźni. To, co wydarzyło się przed laty, było dla niej luźną inspiracją. Zmieniony został także czas akcji. Jednocześnie pragnęłam, by Epidemia uczuć posiadała charakterystyczny dla mojej twórczości pierwiastek czegoś niewytłumaczalnego, trudnego do objęcia rozumem. Mam nadzieję, że to połączenie przypadnie Wam do gustu. Książka powstała i została przesłana wydawcy przed wybuchem pandemii COVID-19. Nie jest wyrazem moich poglądów na temat tej choroby.
1
Kiedy z torebki Magdaleny kieszonkowe lusterko wypadło wprost na ulicę i rozbiło się na małe kawałki, dziewczyna nie przypuszczała, że już niebawem to samo stanie się z jej uporządkowanym życiem. Największe części postanowiła wyrzucić do kosza na śmieci, mniejsze pozostawiła na bruku. Gdy schyliła się i spojrzała w dół, zobaczyła kilkanaście małych odbić szarej dziewczyny – tak właśnie o sobie myślała. Mysi blond jej długich, sięgających pośladków włosów, twarz bez wyrazu, gdzieniegdzie poprzecinana młodzieńczym trądzikiem. Jedna z wielu. Ginąca w tłumie. Niezwracająca na siebie uwagi. A już z pewnością nie urodą, którą często – za jej plecami – nazywano pospolitą. Za to intelekt był jej mocną stroną, temu nikt nie miał nic do zarzucenia. Nie była jednak pewna, czy to rzeczywiście intelekt. Może tylko wytężona praca, którą wielu określało jednym słowem: zakuwanie. Przesunęła po raz ostatni stopą po kruchych drobinkach i pobiegła na przystanek autobusowy. Nie była przesądna, nie odziedziczyła tej cechy po mamie. Jednak przez moment pomyślała, że na szczęście pozostał jej amulet: łapacz snów zrobiony przez rodzicielkę kilka lat temu, gdy miała problemy z samotnym spaniem we własnym pokoju. Towarzyszył jej zawsze i wszędzie. Nawet kiedy wyjeżdżała z domu, zabierała go ze sobą. Jej talizman. Mało kto wiedział, że nie jest to tylko zwyczajna ozdoba pokoju. Pewnie dla niektórych był jedynie kółkiem z koralikami i piórkami. I – co oczywiste – u takich osób przedmiot ten nigdy nie pełniłby funkcji, do której został stworzony. Magda wierzyła, że wyłapywał jej złe sny i myśli, które dzięki niemu ginęły, nim obudziła się następnego ranka. To on sprawiał – w przekonaniu dziewczyny – że zapamiętywała tak wiele dobrych i pięknych sennych wizji. Niektóre zapisywała w specjalnym notesie, który także dostała od mamy. Kobieta przekonywała, że ich analiza pomoże podjąć właściwe decyzje i znaleźć wskazówki dotyczące dalszego postępowania. Matka wiele razy powtarzała, że zrobiony przez nią łapacz snów jest tarczą w walce ze złem, rodzącym się w ludzkich umysłach. Magda postanowiła przyjąć otwartą postawę wobec tych wyjaśnień. Wierzyła, że dzięki temu amulet spełnia swoje zadania nad wyraz dobrze. Żadne rozbite lusterko nie miało prawa tego zmienić.
Magda wracała z uczelni. Do rozpoczęcia pierwszego roku studiów na prestiżowym Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego pozostało jeszcze kilkanaście dni. Jednak wzorowa uczennica, stypendystka prezydenta, laureatka kilku konkursów przedmiotowych pragnęła należycie się przygotować – spisać wszelkie informacje, dopełnić ostatnich formalności. Rozpierała ją duma. Wszak nie każdy może pochwalić się takim świadectwem ukończenia liceum i świetnymi wynikami z matury. Co prawda była starsza o rok od swoich kolegów i koleżanek z klasy: matce zamarzyła się podróż po Polsce, kiedy Magda miała siedem lat. Udało się wtedy uzyskać odroczenie obowiązku szkolnego. Nie uważali z ojcem, by mała cokolwiek traciła. Wręcz przeciwnie – doświadczenia, które wówczas zdobyła, bardzo pomogły jej także w edukacji.
Dziewczyna do tej pory nie wiedziała, czy jej wybór kierunku studiów był słuszny. Może trochę chciała zaimponować ojcu, to on skierował jej kroki ku medycynie. Matka – w duszy artystka, zawodowo nauczycielka – dawała jej wolną rękę. Magdalena była dobra ze wszystkich przedmiotów. Żadnego z nich „nie czuła” bardziej od pozostałych. Mama zapewniała: nic złego się nie stanie, jeśli po roku Magda dojdzie do wniosku, że medycyna to nie jej bajka i zdecyduje się na zmianę. Miała więc komfort psychiczny, nie odczuwała presji.
Siedząc w autobusie, przypatrywała się z zaciekawieniem parze zakochanych, tak innej od niej i Filipa… Całowali się namiętnie, nie zważając na nienawistne spojrzenia pasażerów. Obrzydzało ją publiczne okazywanie sobie uczuć. Uważała je za brak klasy i dobrego wychowania. Mimo wszystko zazdrościła tym dwojgu pasji i pożądania, których ona nigdy nie zaznała. Z Filipem znali się od dziecka. Parą zaczęli być na początku podstawówki. Oboje najlepsi w klasie, ich matki znały się z pracy. Potem razem przez całe liceum… Ile to już lat? Był bez wątpienia jej najlepszym przyjacielem. Mogła chłopakowi o wszystkim powiedzieć i wypłakać mu się w rękaw. Razem uczyli się do matury i razem jeździli na rowerach, gdy tylko mieli chwilę wolną od zakuwania. Tylko że wkroczyli już w dorosłość – a nadal w „tych sprawach” do niczego między nimi nie doszło. Tak, całowali się. Czasami. Ot, cała ich namiętność. Mało tego: nigdy nie rozmawiali o tej sferze swojego życia i związku. Magda bała się go urazić. On nigdy nie przejawiał zainteresowania tematem. Upomniała samą siebie w myślach, że znów zabrnęła w te rejony… Dobrze jest, jak jest – zawsze to sobie powtarzała.
Wysiadła na osiedlu, gdzie mieszkali z rodzicami we trójkę. Mrozowscy wprowadzili się do tego niewielkiego mieszkania – z przechodnim salonem, sypialnią, małą kuchnią i maciupeńkim drugim pokojem – jeszcze przed jej urodzeniem. Lubili podróżować, więc nigdy nie zainwestowali w większą nieruchomość. Tutaj było im bardzo dobrze. Sylwia, mama dziewczyny, miała blisko do pracy. Biuro Jacka, ojca Magdy, znajdowało się kilka przystanków dalej.
Kraków był dobrym miejscem do życia, choć rzeczywiście zimą zanieczyszczenie powietrza stawało się z każdym rokiem coraz bardziej uciążliwe.
Przed jej blokiem czekał Filip. Nie umawiali się, więc była zaskoczona. Chłopak był typem, który wszystko ma zaplanowane z najdrobniejszymi szczegółami i nie znosi zmiany planów. Czasem podejrzewała go nawet o jakieś zaburzenie ze spektrum autyzmu – tak bardzo uwielbiał planować. A jednocześnie irytował go każdy przejaw spontaniczności.
– Cześć, Magda – zaczął, cmokając ją delikatnie w policzek.
– Cześć. Coś się stało? – nie kryła zdziwienia.
– Myślałem, że ty mi powiesz. Dzwoniła twoja mama i prosiła, żebym przyszedł dzisiaj do was, bo będę potrzebny… Dziwne to. Trochę się wkurzyłem. Musiałem odwołać angielski, ale jej głos był jakiś taki… Inny niż zwykle.
– Co ty mówisz? Może coś się stało? Ale dlaczego nie zadzwoniła do mnie? – Magda przyspieszyła kroku. Szybkim ruchem otworzyła drzwi wejściowe i pobiegła na drugie piętro.
Chłopak w okularach podążał za nią, chociaż zdecydowanie bardziej opieszale. Był niższy od Magdy, a jego włosy miały rdzawy odcień. Wyglądał na miłego kumpla z sąsiedztwa. I rzeczywiście takim był, przynajmniej z pozoru. Sympatyczny okularnik.
– Mamo! Co się dzieje? – Dziewczyna wparowała do kuchni, gdzie często zastawała mamę pichcącą specjały kuchni śląskiej. Wychodziło to z różnym skutkiem, bo Sylwia nie była mistrzynią w gotowaniu. Tym razem jednak jej tu nie było. Siedziała w pokoju nazywanym szumnie „salonem”. Tuż obok nerwowo wiercił się ojciec.
– Dlaczego macie takie miny? Ktoś umarł? Coś z babcią Krysią? – zasypała ich gradem pytań.
– Dziecko, spokojnie. Nikt nie umarł. Usiądź, proszę… – Kobieta wskazała jej miejsce na fotelu.
Filip usadowił się tuż przy Magdzie, gotowy nieść pomoc. Chwycił jej dłoń. Z ciekawością, równą jego partnerce, oczekiwał tego, co nastąpi.
– W takim razie o co chodzi? – zapytała Magdalena, nic z tej sytuacji nie rozumiejąc.
– Tata i ja rozstajemy się. – Sylwia jak zwykle była zwięzła w słowach.
Na ogół córka ceniła jej szczerość. Teraz jednak wolałaby, żeby jej rodzicielka użyła nieco delikatniejszych słów. Wypowiedziane zdanie wymierzyło jej bolesny policzek. Całkowicie odpłynęła. Zatopiła się we wspomnieniach.
Sielankowe widoczki z ich wspólnego życia przemykały przez jej głowę. Najpierw były to obrazki znane wyłącznie ze zdjęć, potem całkiem wyraźne wspomnienia z czasów podróżowania, zabaw w domu, wczesnej młodości pełnej miłości i troski ze strony rodziców.
– Jakim cudem? – zdołała z siebie wyrzucić jedynie te dwa słowa. Po chwili ciszy, stającej się dla wszystkich niemal nie do zniesienia, dopytała: – Tato? To jest twoja decyzja?
Nie wierzyła, że ten zakochany do szaleństwa w swojej artystce mężczyzna nagle się odkochał. A może to matka? – przeszło jej przez myśl, że Sylwia, miłośniczka szeroko rozumianej wolności, mogła ojca najzwyczajniej i w sposób typowy dla ludzi pospolitych zdradzić.
– Kochanie… Decyzję podjęliśmy wspólnie. Ale nie ukrywam, że to ja jestem inicjatorką tego rozwiązania. Jestem przekonana, że to wszystkim nam wyjdzie na dobre… – Kobieta nie dopuściła do głosu swojego – jeszcze – męża.
– Zwariowałaś kompletnie! Masz kogoś? Jakiś typek zawrócił ci w głowie? – Magda wstała z miejsca i zaczęła strzelać palcami. Robiła tak czasem, kiedy się denerwowała.
Ojciec od razu to zauważył i próbował załagodzić sytuację. Martwił się o swoją jedynaczkę, ukochaną córeczkę.
– Maleńka, jesteśmy ze sobą ponad dwadzieścia lat. Przyjaźnimy się, ale chyba rzeczywiście zmierzamy w innym kierunku… Mamy odmienną wizję przyszłości… – wyjaśnił dość lakonicznie.
– Tato! Czy ty siebie słyszysz? Jak to w ogóle brzmi? Mama kazała ci się wyuczyć tej kwestii na pamięć? Ty będziesz szukał czegoś albo kogoś innego? Przecież ja cię znam! Nie znosisz zmian! Jesteś introwertyczny, zupełnie jak ja! Albo raczej ja jestem taka jak ty. Nie znajdziesz nikogo! Dobrze ci było w tym układzie, nawet bez porywów namiętności! Bo pewnie o to chodzi? To matka zdecydowała, że zasługuje na jakieś romantyczne bzdety, tak? Czyż nie, mamusiu? – Pierwszy raz spojrzała rodzicielce prosto w oczy.
– Nigdy nie słyszałam, żebyś odzywała się do mnie w taki sposób. Nie mówi się takim tonem do ludzi, których się kocha – odparła spokojnie kobieta.
Magda przez moment czuła wstyd. Rzeczywiście, w tym domu wszyscy byli wobec siebie kulturalni, nikt nie podnosił głosu. Konflikty rozwiązywało się podczas spokojnych rozmów. Wkrótce jednak przypłynęła druga fala gniewu, bezsilności i rozczarowania.
– A ty? Jak śmiesz rozwalać moją rodzinę?! Moją stabilizację! Moje wszystko! – rozpłakała się. Ale szybko otarła łzy i czekała na rozwój wypadków. Liczyła, że ta sprawa jest jeszcze – jak każda dotąd – do obgadania, do przemyślenia.
– Madziulek… nic dla ciebie się nie zmieni. Będziesz miała nas oboje. Tylko że mama przeprowadza się do podwrocławskiej wsi. – Ojciec nie mógł patrzeć na cierpiące dziecko.
– Co? Jaki Wrocław? Jaka wieś? A twoja praca? Przecież nie możesz jeszcze przejść na emeryturę! – Magda liczyła, że ten argument przywoła matkę do rozsądku.
– Daj mi dojść do głosu. Wszystko po kolei. Usiądź – zakomenderowała Sylwia.
– Dobrze. – Dziewczyna spełniła polecenie. Patrzyła w podłogę.
Filip gładził dłoń Magdaleny. Próbował tym gestem uspokoić swoją przyjaciółkę. Sam jednak był mocno oszołomiony. Znał tę rodzinę tyle lat. Małżeństwo Mrozowskich uważał za jedno z nielicznych udanych i bardzo zgodnych. Ich dom był miejscem, do którego uciekało się od krzyku i zgiełku własnej rodziny. Wydawało się, że tworzyli naprawdę zgrany duet. Po raz kolejny przekonał się, że pozory mylą.
– Postanowiłam zmienić swoje życie. Dobiegam pięćdziesiątki. I z tej okazji postanowiłam zrobić sobie prezent. Dać sobie to, o czym marzę od dłuższego czasu. Przez wzgląd na innych wciąż odkładałam to do szuflady. Daję sobie prawo do wolności…
– Wolności? Od czego? Od odpowiedzialności? – wtrąciła Magda. Mimo że obiecywała sobie milczenie do końca wypowiedzi matki.
– Wolności od wszystkiego, co mnie zniewala. Kochanie, osiągnęłaś już taki wiek, że nie muszę ci wyjaśniać wszystkiego i tłumaczyć się. Jednak zrobię to. Po raz ostatni. Moja praca, która niegdyś sprawiała mi przyjemność, stała się teraz moim przekleństwem. Udręką, która spędza sen z powiek. Bólem brzucha, który odczuwam tuż po przebudzeniu. Mam dość wychowywania cudzych dzieci za marne pieniądze. I ciągłej papierkowej roboty. Jestem artystką, a nie biurwą. Postanowiłam otworzyć się na nowe. Będę rękodzielnikiem. To jeszcze w naszym kraju dość mało znane zajęcie. Ale wierzę, że znajdę ludzi, którym bliskie są piękne, niepowtarzalne przedmioty. Uszczęśliwię innych, wykonując z należytym szacunkiem łapacze snów – podobne do twojego. A może i inne talizmany… Mamy z tatą oszczędności. A babcia Krysia ukrywała przed nami mały domek na wsi, w Miłoszynie. To jakiś spadek po jej siostrze. Tak czy owak: tam zamierzam zacząć wszystko od nowa. A z tatą nadal pozostaniemy w poprawnych relacjach. Kocham go. Jest moim najlepszym przyjacielem. Ale ja potrzebuję wreszcie pomyśleć tylko o sobie. Nie o tym, co zrobić wam na obiad, kiedy masz wywiadówkę, czy tata ma wyprasowaną koszulę. Jesteś już dorosła. Zaczynasz własną drogę. Tata też sobie poradzi. Musicie mi na to pozwolić… – zakończyła wywód.
– Postaraj się zrozumieć mamę, kochanie – wtrącił ojciec, lecz z jego twarzy dało się wyczytać, że i dla niego nie jest to sytuacja prosta.
Magda miała w oczach łzy. Nie była już tak bardzo rozgniewana. Wiedziała, że mama męczy się w roli kury domowej. Że nie to było jej marzeniem, kiedy studiowała na Akademii Sztuk Pięknych. Uczucia do taty, a potem do powitanego na świecie życia były silniejsze od aspiracji.
– Milczysz… – Sylwia spoglądała na córkę. Próbowała znaleźć u niej zrozumienie. Starała się wychować kobietę mądrą, poszukującą, niedającą się wrzucić w sieć konwenansów. Zdecydowaną i idącą po swoje. Miała jednak świadomość, że Magda wdała się w swojego tatę: nieśmiałego, acz bardzo mądrego człowieka, który nie przepychał się łokciami, a wszystko, co zdobył, zawdzięczał swojej ciężkiej pracy.
– Jedź tam. Spełniaj się. Bądź szczęśliwa… – rzuciła dziewczyna. Szarpnęła Filipa za rękę i po chwili trzasnęła drzwiami.
Gdy tylko oddalili się na tyle, by nie mieć okien mieszkania Mrozowskich w zasięgu wzroku, wyciągnęła telefon. Napisała wiadomość do ojca: Zostanę na noc u Filipa. Daj znać, kiedy matki już w domu nie będzie. Nie chciała jej widzieć. Przynajmniej w najbliższym czasie. Całym sercem była teraz przy tacie. Zastanawiała się, czy i on czuł się tak, jakby każdy punkt planu Sylwii rozszarpywał wnętrzności na strzępy. Zawsze, kiedy się budzili – bo spali we trójkę jeszcze, gdy miała jakieś dziesięć czy jedenaście lat – matka powiadała: „Obudź się! Pocałuj osobę, która leży tuż obok ciebie. Poczuj szczęście, że żyjesz”. Każde z nich dostawało wtedy po dwa buziaki. Dziewczyna czuła się kochana, rozumiana. Nie wiedziała, co to znaczy niebezpieczeństwo i zło. Tak było przez dwadzieścia wspólnie spędzonych lat. Aż do dnia, w którym matka postanowiła nie budzić się już obok nich…
2
– Zamieszkajmy razem. Wynajmijmy coś małego… Pójdę do pracy w jakiejś knajpie. Przecież jesteśmy już za starzy na mieszkanie z rodzicami – zaproponowała Magda.
Leżała obok swojego chłopaka, który wciąż mieszkał z matką. Ojciec wyjechał, kiedy Filip był małym chłopcem. Ledwo go pamiętał. Teraz mężczyzna miał nową rodzinę. Nie telefonował nawet w dniu urodzin pierworodnego syna.
– Megi, nie żartuj sobie. Musimy skupić się na nauce. Medycyna to nie przelewki. – Usiadł, ale Magdalena przyciągnęła go do siebie i zaczęła całować. Szybko wyswobodził się z jej uścisku. – Ej, co ci się dzieje? Rozmawiamy…
– Nic – odparła obrażona. Zawstydził ją tymi słowami. Sama siebie zawstydziła. Czuła, że musi natychmiast podjąć jakieś decyzje. Do domu nie chciała już wracać. Wszystko kojarzyłoby się jej z matką. Znów zaczęła płakać.
– Nie płacz. Coś wymyślimy. – Filip próbował ją uspokoić, ale jego beznamiętny ton wywołał u dziewczyny jeszcze większą wściekłość.
– Co wymyślimy? Nie chcesz ze mną zamieszkać! Nie chcesz mnie zrozumieć! Nie chcesz mnie dotknąć! Czy ty w ogóle chcesz ze mną być? Mam wątpliwości! Nauka? Tylko to jest ważne? Serio, Filip? – Wstała i zaczęła w pośpiechu wkładać sweter oraz buty, które leżały obok biurka. – Może dajmy sobie czas. Tak się chyba mówi, jeśli nie ma się ochoty na dalsze spotkania z jakąś osobą – wyrzuciła z siebie.
– Jak sobie chcesz… – odparł bez większych emocji.
– Jak chcesz? – powtórzyła. – Nawet nie zamierzasz mnie zatrzymywać? A może cię wyręczyłam? – Spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
– Nie dramatyzuj, Magda. Wiem tylko, że będzie teraz naprawdę dużo nauki. I nie zamierzam ulegać twoim fanaberiom. Rozumiem doskonale, że coś się dla ciebie skończyło. Że musisz poukładać sobie wszystko na nowo. Jestem dla ciebie. Jednak nie licz na to, że z powodu ekscentrycznego zachowania twojej matki będę teraz na siłę przeorganizowywał swoje priorytety. Przepraszam: ale tak to nie działa. Na to, co zdobyłem, musiałem długo pracować…
– Jak zawsze pragmatyczny. Jak zawsze bez krzty elastyczności. Jasne. Zawsze wiedziałam, że nie należę do twoich priorytetów. I nie nazywaj mojej matki ekscentryczką, bo brzmi to tak samo jak dziwaczka. Między nami wszystko skończone, Filip. Nie tego chcę. Może dobrze się stało z moimi rodzicami. Dzięki temu my nie popełnimy ich błędu…
– Madziu, mówią za ciebie emocje. Zobaczymy się na uczelni. Pogadamy wtedy na spokojnie. Dzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebowała. – Chłopak nie wziął jej słów na serio.
Wyszła z bloku oddalonego od mieszkania jej rodziców o jakieś kilkaset metrów. Poczuła, że nie ma ani jednej życzliwej osoby, która mogłaby ją podnieść na duchu. Nie miała też żadnego znajomego, który mógłby ją do siebie przygarnąć. Szła przed siebie w stronę placu Inwalidów i myślała o tych wszystkich ludziach z klasy, którzy tak bardzo zazdrościli jej ocen. Zawsze wydawało się jej, że dobre życie to takie, w którym przewodnikiem jest właśnie wiedza. Ale kiedy nie ma miłości… Wtedy ta wiedza na nic się nie przydaje. Miała ochotę stanąć na środku ulicy i przywiesić na klatce piersiowej karteczkę z napisem: Miłość potrzebna od zaraz. I nagle, jakby opatrzność usłyszała jej myśli, zadzwonił telefon. A jednak miała swoją bliską osobę – to dzwoniła babcia Krysia. Nadal nie miała telefonu komórkowego i słychać było charakterystyczne trzaski.
Babcia Krystyna. Mama Sylwii. Jedyna osoba z rodziny, z którą utrzymywali kontakt. Ojciec, skłócony ze swoimi rodzicami, opuścił dom jako nastolatek.
I chociaż kilka lat temu pogodzili się – ze względu na chorobę, a potem śmierć dziadka Magdy – to ich wzajemne relacje ograniczały się do rozmów telefonicznych. Mąż babci Krysi także nie żył. Ani matka, ani ojciec nie mieli rodzeństwa. Jedyną osobą, która troszczyła się o Magdę od dnia narodzin – poza jej rodzicami – była właśnie Krystyna. Siwiuteńka, drobna, ale jakże żywotna kobieta. Miała niemal siedemdziesiąt lat, ale sił i energii mogły jej pozazdrościć dużo młodsze osoby. Najwidoczniej już dowiedziała się o pomyśle swojej córki.
– Cześć, babciu. Może przekonasz się wreszcie do nowoczesnych technologii? Albo przynajmniej wymienisz ten stary aparat na nowy? Tak… Już wiem… A jak mogę się czuć? Żyć mi się nie chce… Z nieba mi spadłaś. Oczywiście, wsiadam zaraz w pekaes. Będę u ciebie niebawem.
Dla Krystyny zaproponowanie gościny wnuczce było czymś absolutnie naturalnym. Uznała, że dzięki temu wszyscy będą spokojniejsi, a pierwsze echa decyzji Sylwii za kilka dni nieco przycichną. Starsza kobieta postanowiła, że przeleje całą miłość na swoją najukochańszą dziewczynkę.
Magda wsiadła do autokaru jadącego przez kilka podkrakowskich miasteczek i wsi. W jednej z nich mieszkała jej babcia. Patrzyła przez okno. Po policzku ciekły jej łzy, choć starała się płakać bezgłośnie. Nagle życie straciło dla niej sens. Nie chciała mieszkać z ojcem – bo wiedziała, że po kilku dniach zamieni się w jego niańkę. Bardzo go kochała, ale nie widziała przez ostatnie kilkanaście lat, by choć raz posprzątał dom czy zrobił pranie. Czasem gotował. To wszystko. Przemknęło jej przez myśl, że matka miała chyba trochę racji. Z wolnej, mądrej kobiety stała się uwięzioną kurą domową… Ale dziewczyna ostatecznie i tak stwierdziła, że to Sylwii nie usprawiedliwia. Nie można zrzucić z siebie odpowiedzialności za dom, za rodzinę i postąpić egoistycznie – do granic możliwości. W każdym razie ona nie zamierzała przejmować obowiązków rodzicielki. Zawyrokowała też, że może lepiej, iż tak zakończyła się sprawa z Filipem. A on sądzi, że powiedziała mu wszystko w nerwach. To nieprawda. Od dawna wiedziała, że musi skończyć tę pseudorelację. Czuła się przy nim jak w towarzystwie brata, którego nigdy nie miała. Ile już lat oboje stracili? Teraz zaczynali prawdziwe, dorosłe życie – czas wreszcie ułożyć je z osobą, która będzie kimś więcej niż tylko kumplem z dzieciństwa. Jednak było jej żal – i Filipa, który być może miał wobec nich jakieś plany, i czasu, który zainwestowała w tę znajomość. Ostatnią zaś rzeczą, o której myślała w tej chwili, były studia. Zastanawiała się, co zrobi, jeśli nie zamieszka z ojcem. Mogłaby dojeżdżać codziennie od babci. Ale to idiotyczne, skoro mają mieszkanie w pobliżu uczelni. Postanowiła, że do matki się nie odezwie. Na pewno nie w najbliższym czasie. Miała nadzieję, że babcia Krysia znajdzie jakieś rozwiązanie.
Nagle przypomniała sobie, że nie zabrała z domu swojego talizmanu. Wrzasnęła do kierowcy, by natychmiast zatrzymał pojazd. Wysiadała na najbliższym przystanku, bo mężczyzna nie okazał tyle empatii, na ile liczyła. Czekała na powrotny transport do Krakowa. Zadzwoniła do ojca, by upewnić się, czy matki nie ma w mieszkaniu. Nie było ani jej, ani jego. Najzwyczajniej w świecie poszedł do pracy. Jak mógł? A ona? Zabrała swoje rzeczy i wyjechała do tego „Miło-czegoś” – dziewczyna zadręczała się myślami. Zamierzała spakować wszystkie ważne dla siebie przedmioty. Czuła, że musi zniknąć. Przynajmniej na jakiś czas. Nie chciała widzieć żadnej z bliskich jej do tej pory osób. Nie chciała z nimi rozmawiać, bo w ciągu ostatnich godzin stali się dla niej obcy. Tylko łapacz, jej ostatnia tarcza…
3
Weszła do domu. To nic, że było to tylko maleńkie mieszkanie o metrażu mniejszym niż czterdzieści pięć metrów kwadratowych. To nic, że meble pamiętały jeszcze nie tak bardzo odległe czasy komuny. To nic, że jej pokój był wielkości hotelowej toalety: z trudem mieścił szafę, jednoosobowe łóżko i biurko. Usiadła na kanapie w salonie. Znów zaszlochała nad swoim losem. Miała niewielu znajomych, jeszcze mniej przyjaciół. Poza Filipem tylko jedną przyjaciółkę – Karolinę, która tolerowała ją jako klasowego kujona: niepijącego, niefarbującego włosów, niechodzącego na imprezy. Chociaż dla wielu była dziwolągiem, wszyscy zazdrościli jej życia. Normalnego domu, w którym starzy nie byli po rozwodzie. Realizowania swojego planu punkt po punkcie. Zdobywania nagród, wyróżnień, wyników z matury. I dostania się na wymarzone studia. I nawet tego rudego frajera – jak o nim mówili – też jej zazdrościli. Wszystkie elementy układanki pasowały do siebie, żaden nie został zgubiony ani włożony w nieodpowiednie miejsce. A sama Magda uważała, że jeśli jest się dobrym człowiekiem, nie krzywdzi się nikogo, nie knuje, nie podjudza – to zło szerokim łukiem omijać będzie tak nudne obszary. Nie zdawała sobie sprawy, że bańka mydlana, w której znajdowała się od wielu lat, musi kiedyś pęknąć. Na razie widziała same negatywne konsekwencje decyzji matki. Wkrótce miała przekonać się, że istnieją także te pozytywne…
Wzięła największą walizkę, która nosiła już ślady po wielu podróżach odbytych wraz z rodzicami. Włożyła do niej książki i ubrania. Nie zabrała żadnej ramki ze zdjęciami. Zrobiła miejsce na łapacz snów. Rozejrzała się po pokoju. Jednak w miejscu, w którym wisiał od wielu lat, widniał jedynie ciemniejszy ślad… Łapacza snów nie było! Magda wpadła w panikę. Zaczęła nerwowo przerzucać wszystkie ciuchy, poduszki, pościel, kartki znajdujące się na jej biurku, dokumenty. Nie było tego zbyt wiele, nigdzie jednak nie znalazła swego talizmanu. Usiadła na moment. Zaczęła zastanawiać się, czy aby matka nie zabrała go ze sobą, chcąc ją w ten sposób zmusić do wizyty u siebie. Byłby to okrutny cios poniżej pasa. Jednak – jak się poprzedniego dnia dowiedziała – swojej matki nie znała na tyle, na ile jej się do tej pory wydawało. Napisała SMS-a: Czy zabrałaś mój łapacz snów? Odpowiedź przyszła po dłuższej chwili. Matka dopiero uczyła się obsługi telefonu komórkowego: Nigdy bym tego nie zrobiła. Nie ma go nad łóżkiem? Sylwia wiedziała, że nie ma sensu dzwonić teraz do rozgoryczonej córki. Chciała dać jej czas, by mogła ochłonąć. Gdyby był, raczej bym do ciebie nie pisała – odpowiedziała matce zgodnie z prawdą.
Magda była kompletnie załamana. Najpierw to lusterko, teraz łapacz… Zakładała, że jeśli go nie znajdzie, to może być tylko gorzej. Nie wyobrażała sobie swojego nowego pokoju bez niego. Bała się, że zło zaatakuje ze zdwojoną siłą. A może już zaatakowało? Może nie było go już poprzedniego dnia? Albo jeszcze wcześniej?
– Może po prostu tak przyzwyczaiłam się do jego obecności, że nie zauważyłam wcześniej jego zniknięcia? Ale kto mógł go zabrać? Przecież nie Filip ani ojciec – zastanawiała się na głos. Nie miała pomysłu. Opuściły ją też resztki sił. Nawet do babci Krysi nie chciała już jechać. Wolała zostać tutaj z nadzieją, że jednak talizman się odnajdzie.
Przyjedź, zrobię ci nowy. Przecież tym się teraz zajmuję… – przeczytała jeszcze jedną wiadomość od matki. Postanowiła to zignorować. Położyła się na łóżku i zasnęła. Spała jednak niespokojnie. Śniła o matce, która z walizką wchodzi do ciemnego lasu, a potem słychać już tylko jej jęk – przyprawiający o ciarki na plecach. Zobaczyła zarys ludzkich sylwetek w czerni. Nie widziała ich twarzy, ale bała się tych postaci. Zaczęła biec. Kiedy dotarła na szczyt wzgórza, z którego nie było drogi ucieczki, postanowiła skoczyć… Spadając, krzyczała wniebogłosy. To własny krzyk wybudził ją z koszmaru. Stopniowo zaczęła miarowo oddychać. Pierwszy raz zdarzyło się jej coś takiego.
Kolejne dni nie przynosiły niczego nowego. Ojciec był bezradny wobec widoku zatroskanej i przygnębionej córki. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczył. Ta rezolutna i zawsze zorganizowana dziewczyna spędzała ostatnie dni przed rozpoczęciem studiów na siedzeniu w swoim pokoju w szlafroku – od rana do wieczora. Nie wychodziła z domu. Mało spała. Światło zapalone było przez całą noc. Jedyne, czym była zainteresowana, to pochłanianie książek. Poprosiła, by przyniósł jej nowości z biblioteki. Martwił się. Proponował spacer, kino, kawę – ciągle odmawiała. Telefonował do Sylwii. Jednak kiedy Magda usłyszała rozmowę, wpadła we wściekłość. Zagroziła, że jeśli matka przyjedzie, to ona zniknie. Zmartwiło to Mrozowskich jeszcze bardziej. Zrezygnowali z tej wizyty. Wreszcie – po tygodniu snucia się córki po domu bez sensu i celu – Jacek zaprosił do nich Krysię. Uwielbiał swoją teściową, więc jej obecność nie wydawała się kłopotliwa. Zresztą, musiał pojechać na kilka dni na targi, w których co roku jego firma brała udział. Wiedział, że zostawia dziecko pod doskonałą opieką. Miał wielką nadzieję na to, że babcia postawi Magdę na nogi – dziewczyna wkrótce musiała być gotowa do rozpoczęcia studiów.
***
Krystyna zadzwoniła do drzwi. Bała się tego, co zastanie. Jak się okazało – całkiem słusznie. Otworzyła jej zjawa, która przypominała odrobinę jej wnuczkę. Blada, z podkrążonymi oczami, których białe dotąd gałki teraz były poprzecinane czerwonymi nitkami. Włosy do pasa zwisały smętnie niczym strąki, a do świeżości było im bardzo daleko. Sylwetka, choć w obszernym szlafroku, wydawała się jeszcze bardziej wychudzona. Kobiecie pękało serce, jednak wiedziała doskonale, z jakim zadaniem tutaj przyjechała. Nie było więc czasu na sentymenty.
– Czy ty widziałaś się w lustrze, kochanie? – rozpoczęła. – Chciałabyś, żeby Filip zobaczył cię w takim stanie? I dlaczego nie ma go przy tobie? – torpedowała ją pytaniami.
– Cześć. Filipa nie ma, bo skończyłam z nim, więc odpowiadając na drugie pytanie: jest mi obojętne, czy zobaczyłby mnie w takim stanie. Zresztą, gdybym z nim nie zerwała, też byłoby mi to obojętne. Filip nie zwracał nigdy uwagi na mój wygląd. Między innymi dlatego nie widziałam naszej wspólnej przyszłości. A jeśli chodzi o pierwsze pytanie: nie, nie widziałam się w lustrze, bo mam gdzieś to, jak wyglądam. Tak samo jak zawsze miałam to w głębokim poważaniu. Babciu, jeśli tata cię sprowadził, żebyś zmusiła mnie do powrotu do rzeczywistości, to od razu przejdźmy do rzeczy. Nie przepracowałam w głowie jeszcze wydarzeń ostatnich dni. Nie jestem gotowa na to, by wrócić do zwyczajnego życia. Bo nie znam innej normalności niż ta, która otaczała mnie od dwudziestu lat. Chcę, żeby było jak zawsze. Innego życia nie zaakceptuję.
Krystyna dobrze wiedziała, że ma do czynienia z błyskotliwą, pewną siebie młodą kobietą, a nie z dzieckiem, które można zmanipulować lub do czegokolwiek zmusić.
– Posłuchaj. Nie jesteś już małą dziewczynką. Wiesz, że wszystko, czego pragniemy, jest po drugiej stronie naszego strachu. Twoja matka, a moja córka pragnęła zawsze żyć według własnych zasad. Nigdy się nie bała iść pod prąd, ale pojawiłaś się ty. I wtedy strach stał się jej nieodłącznym towarzyszem. Teraz, kiedy ty jesteś dorosłą kobietą i sama za chwilę wykreujesz swoją dojrzałą rzeczywistość, twoja matka może sięgnąć po to, co jest po drugiej stronie. Po marzenia o wolności. Ja wiem: matka pozostaje matką na zawsze, ale ty za moment opuścisz rodzinne gniazdo, a ona zostanie w tym kagańcu zupełnie sama. Czy możesz spróbować się z tym pogodzić? – zapytała staruszka.
Magda wpatrywała się intensywnie w babcię. Słyszała wszystko, co kobieta do niej powiedziała, a jednak nie czuła się ani odrobinę lepiej. Złość na Sylwię była tak samo wielka jak przed wizytą Krystyny.
Uznała zatem, że nie potrafi jej zrozumieć.
– Na pewno jeszcze nie teraz – szepnęła dziewczyna.
– Madziu, dlaczego prawie nie śpisz od kilku dni? Zdajesz sobie sprawę, jakie to wyniszczające dla twojego organizmu? – Babcia wyglądała na szczerze przejętą.
– Nie mogę zasnąć, bo mam koszmary. Ktoś zabrał mój łapacz snów… – zdołała z siebie wydusić.
– Pojedź do matki. Odpocznij trochę. Za moment zaczynasz wytężony wysiłek umysłowy. Na wsi się zregenerujesz. Ona zrobi dla ciebie nowy łapacz, wkładając w niego całą swoją miłość. Co ty na to?
– Nie zostawię taty. Nie jestem taka jak ona. Ciekawe, czy któraś z was w ogóle pomyślała o tym, jak on się teraz czuje. To nie była ich wspólna decyzja, to była decyzja niedojrzałej kobiety, która nie zdołała wyszaleć się za młodu. W moich oczach jej zachowanie jest żenujące i zwyczajnie śmieszne. Nie zamierzam z nią rozmawiać ani do niej jechać. Jeśli masz mi coś do powiedzenia, to proszę, ale już nie na ten temat. Zdania nie zmienię. – Magdalena, mimo zmęczenia i osłabienia, mówiła jasno i klarownie.
– Jak sobie życzysz. Pamiętaj tylko, że jesteś twórcą swojej rzeczywistości, swojego świata. Jeśli się postarasz, to będziesz w stanie stworzyć niemal wszystko. Popatrz dzisiaj na siebie. Popatrz, jak wygląda twoje tu i teraz. Marnujesz godziny i dni zupełnie bez sensu. Pomyśl o tym. Widzę, że nic tu po mnie, Magda – powiedziała starsza kobieta i zaczęła zakładać płaszcz.
– Odpuszczam sobie ten rok. – Dziewczyna wpatrywała się w babcię, oczekując jej reakcji. Jednocześnie próbowała ukryć, jak wiele kosztowało ją wypowiedzenie tych słów na głos.
– Nie rozumiem… – Krystyna wolała się upewnić, czy Magda ma na myśli to, o czym pomyślała.
– Nie zacznę studiów w tym roku. Nie mam na to ani siły, ani ochoty. Mówisz o tworzeniu swojego świata. Stworzyłam wspaniały świat, gdzie ludzie się kochają, wspierają, mówią sobie o wszystkim, gdzie czujesz się bezpiecznie. Świat, w którym realizujesz plany, bo cieszysz się, że masz z kim świętować sukcesy. Świat, który w otaczającym cię bagnie jest jedyną stałą wartością. Matka wzięła ten mój świat do ręki i rzuciła nim z całej siły o ziemię. A on roztrzaskał się tak, że już nigdy nic nie będzie w stanie go skleić. Podziękuj jej, gdy będziecie rozmawiały.
– W porządku. Jeśli nie zaczniesz studiów w tym roku, to nic się nie stanie. Pomyśl tylko, ile pracy włożyłaś w zdobycie tego indeksu. Masz jeszcze czas. Do widzenia, kochanie. – Kobieta opuściła mieszkanie, chociaż czuła, że powinna zostać. Uznała jednak, że jeszcze nie teraz. Zbyt mało czasu upłynęło.
4
– Cześć, Magda! – zawołał Filip. Chłopak właśnie zmierzał w kierunku uczelni.
Dzień był całkiem ciepły jak na końcówkę września, jednak brakowało słońca, które zawsze dodawało optymizmu. Ludzie stojący na przystanku autobusowym patrzyli tępo przed siebie. Ich jesienne stylizacje wyglądały w ten ciemny dzień przygnębiająco.
– Cześć – odpowiedziała oschle.
– Lepiej się czujesz? Bo wyglądasz… fatalnie. – Jak zwykle był szczery aż do bólu.
– Dzięki – odparła.
– Idziesz po plan zajęć? – zapytał. Bardziej z grzeczności niż ciekawości.
– Nie, muszę załatwić coś innego.
– Kiedy gdzieś wyjdziemy albo po prostu pogadamy? Stęskniłem się, ale nie chcę cię do niczego zmuszać. Wiem, że jest ci teraz trudno. – Starał się podejść bliżej i ją przytulić, ale dziewczyna odsunęła się niczym poparzona.
– Nic nie wiesz. I chyba nie dotarło do ciebie, że prawo do przytulania mnie utraciłeś już bezpowrotnie. Pamiętasz? – powiedziała Magda stanowczo.
– Ty, wtedy tak na poważnie? Sądziłem, że tylko w złości powiedziałaś coś głupiego. W zasadzie czekałem, kiedy mnie przeprosisz i wyjaśnisz to wszystko – zaczął niepewnie, bo sam już nie wiedział, co wydarzyło się tego felernego dnia.
Magdalena dostrzegła jego niepokój. Przez moment zrobiło jej się żal tego dobrego w gruncie rzeczy faceta. Tyle lat razem przekreślonych jednym zdaniem… Rzeczywiście, mógł nie dać wiary – oceniła w myślach.
– Chodź, usiądziemy tutaj. – Chwyciła go za rękę, choć wiedziała, że robi to ostatni raz. – Posłuchaj. To, co wtedy powiedziałam… Mówiłam zupełnie serio. To nie przez matkę ani przez to, co się stało. Chyba ty też wiesz, że to nie jest tak… – nie potrafiła ubrać w słowa tego, co przeżywała. Miała nadzieję, że Filip wiedział, o co jej chodzi, bo miał podobne odczucia.
– Wiem. Może masz rację. Ale trudno mi uwierzyć, że my to już nie będziemy „my”. Myślałem, że weźmiemy po studiach ślub, kupimy jakieś mieszkanie…
– Filip, tak będzie lepiej. Zresztą, nie chcę, żebyśmy zerwali kontakt. Niech życie samo napisze dla nas scenariusz. Dajmy sobie jednak szansę skosztować tego, jak to jest bez siebie. Nie jesteś na mnie zły? – upewniała się.
Chłopak spoważniał, a w jego oczach szkliły się łzy.
– Nie. Jest mi tylko przykro. Magda, dlaczego nie idziesz po plan? – przypomniał sobie.
– Nie zacznę tych studiów. Nie dam rady. Nie mogę przetrawić tego, co się stało. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby myśleć o tym, o czym nie powinnam. Muszę to jakoś poukładać. Nie martw się o mnie. Dam sobie radę… – Pogładziła go po policzku.
– Co do tego nie mam wątpliwości. A ze studiami… Jesteś pewna? Może właśnie nauka pozwoliłaby ci jakoś oderwać się od tego wszystkiego… – próbował jeszcze zmienić tok jej myślenia. Ale znał ją już tyle lat, że nie spodziewał się cudów.
– Pójdę do pracy, a potem może gdzieś wyjadę. Muszę oczyścić głowę – wyjaśniła.
– Starzy już wiedzą?
– Nie wiem. Napomknęłam tylko babci. Pewnie im powiedziała lub powie. Ojciec wraca jutro z delegacji. Będę musiała z nim porozmawiać – powiedziała obojętnym tonem.
– Dlaczego masz takie przekrwione oczy? Od płaczu? – Chłopak zaniepokoił się, bo Magda naprawdę wyglądała na chorą.
– Nie mogę spać. Zgubiłam mój talizman. To bardzo dziwne. Nikt go nie widział. Nie wiem, jak to w ogóle możliwe… – Westchnęła smutno.
Kiedy zaczęła mówić o łapaczu, stała się bardzo nerwowa, więc Filip próbował ją uspokoić.
– Znam jedną panią, która ma mnóstwo takich dziwacznych pamiątek. Chciałabyś do niej pójść?
– Nie, nie… To nie może być przypadkowa rzecz. Jakoś sobie poradzę. Nie przejmuj się. Muszę iść, Filip. Będziemy w kontakcie. Masz pisać, dzwonić i opowiadać, co się tutaj dzieje. Możemy czasem wyskoczyć na kawę. Jeśli chcesz… – nie wiedziała, co wypada, a co nie w nowej, zupełnie innej sytuacji.
– Jasne, że chcę. Jeśli tylko zostaniesz w Krakowie… – rzucił.
– Myślisz, że zatęsknię za matką? – zdziwiła się.
– Jesteście sobie bardzo bliskie. I może teraz tego nie zauważasz, ale bardzo do siebie podobne.
Magdalena pozostawiła ostatnią uwagę bez komentarza. Pomachała ręką na pożegnanie i oddaliła się w kierunku wejścia do uczelni. Ostatnie zdanie wypowiedziane przez Filipa mocno ją poruszyło. Znów po jej policzkach popłynęły łzy, zupełnie niekontrolowanie. Zaczęła się zastanawiać, za co kochała matkę najbardziej. Odpowiedź bolała: za jej umiłowanie wolności. Za to, że pozwalała jej walczyć o marzenia i dokonywać własnych wyborów. Że nie narzucała poglądów… Magda uprzytomniła sobie, że swoją reakcją odebrała rodzicielce podobne przywileje. Pierwszy raz pomyślała, że to właśnie ona – dwudziestoletnia kobieta – jest egocentryczna i niesprawiedliwa.
Na uczelni udała się do gabinetu rektora. Rozmowa była bardzo krótka. Zależało mu na tak dobrej studentce. Jednak przyjął do wiadomości, że ze względów osobistych musi ona odroczyć podjęcie studiów. Zapewnił, że miejsce czeka na nią i że wierzy, iż niebawem znów się spotkają.
Te słowa uspokoiły Magdę. Na swojej liście zadań do załatwienia odhaczyła dwie pozycje. Filip i rektor. Został ojciec. I decyzja: co dalej…
Powtórzyła w myślach słowa babci Krysi – sama jestem twórcą swojego świata. Jeśli tylko bardzo się postaram, to mogę stworzyć wszystko, co tylko zechcę…
***
Jacek nie znosił wyjazdów służbowych. Unikał ich jak ognia. Był domatorem, czuł opór przed nawiązywaniem nowych relacji. Na szczęście w swoim biurze zatrudniał znajomego ze studiów, który spełniał funkcję towarzyskiego, wesołego, ekstrawertycznego pozyskiwacza nowych klientów. Jednak tym razem Mrozowski pakował swoją walizkę z uczuciem ulgi. Zaplanowane targi uratowały go od przejęcia na siebie wszystkich emocji córki. Emocji, które tak naprawdę powinna zabrać ze sobą do Miłoszyna Sylwia. Czy miał jej za złe? Trochę tak. Wiedział doskonale, że po Jacku – chłopaku pełnym aspiracji, energii do działania, czułym kochanku i spontanicznym od czasu do czasu kompanie – nie pozostał nawet ślad. Zmienił się nie tylko wewnętrznie. Nie chciało mu się trenować, więc w konsekwencji pojawił mu się brzuszek. Niegdyś bujna czupryna mocno się przerzedziła. Na nosie zagościły okulary. Ale zdawał sobie sprawę z tego, że Sylwia nie rezygnowała ze związku z powodu jego fizyczności. Ona nie zmieniła się prawie wcale. Jej dusza i serce nadal miały dwadzieścia lat. I choć stała się dojrzała, a dzięki roli matki także odpowiedzialna, to wciąż miała ten zawadiacki uśmiech i głowę pełną pomysłów. A wewnątrz młodzieńczego ducha. Dlatego tak lgnęła do niej młodzież: uczniowie, absolwenci. Jednak biurokracja, papiery, ciągła nagonka na nauczycieli sprawiły, że postanowiła skończyć ze swoją pracą, póki jeszcze kochała uczniów. Póki nie było widać, że w murach szkolnych giną jej pasja i entuzjazm. Jacek rozumiał to aż za dobrze. Dlatego nie sprzeciwił się, gdy oznajmiła, że złożyła wypowiedzenie i rozpoczyna przygodę z rękodziełem. Pomyślał, że to dobry pomysł na biznes, bo obecnie sporo ludzi szukało oryginalnych bibelotów, a cepelie należały już do rzadkości. Nie sądził jednak, że za tą decyzją pójdzie kolejna: o przeprowadzce na wieś zabitą dechami, by odpocząć od zgiełku miasta, zanieczyszczonego powietrza, nic nieznaczących relacji z sąsiadami. Nie wierzył, że z dnia na dzień jego żona zapragnie żyć wolniej, chociaż i jemu wydawało się to w głębi duszy atrakcyjne. Nie potrafiłby – jak ona – tak po prostu przenieść swojego życia w zupełnie inny region kraju. Nie mógłby też pozostawić córki. Nie wiedział jednak, że propozycja Sylwii wygaśnie po kilku dniach. A postanowienie – jechać czy nie – w jej głowie jest decyzją dotyczącą wyłącznie tego, czy jechać z nim, czy bez niego. Magda nie wiedziała o tym, że Jacek miał szansę wybrać żonę, czyli zrezygnować z w miarę wygodnego życia w małym mieszkanku i postawić wszystko na jedną kartę. Sylwia uznała, że weźmie winę za jego tchórzostwo na swoje barki. Znów miał do siebie żal, że nie zachował się jak mężczyzna podczas ich rozmowy. Że nie przyznał się, iż to on nie chciał jechać – bo nie chciało mu się niczego zmieniać… Teraz, po powrocie z delegacji, odważył się na wyznanie prawdy córce.
– Cześć, Madziulek? Jesteś? – Postawił walizkę w korytarzu i zatrzasnął drzwi. Spojrzał w lustro. Wyglądał na zmęczonego, a przecież ostatnie dni nie były dla niego nazbyt wyczerpujące. Starzał się. To fakt. Rozejrzał się po maleńkiej kuchni. Jednak nie zastał w niej śladu życia: żadnego kubka z herbatą ani okruszka na blacie. Żadnych brudnych naczyń w zlewie.
– Madziu! Czy ty coś w ogóle jadłaś, kiedy mnie nie było?! – krzyknął z kuchni, sądząc, że jego dziecko zamknęło się w swoim pokoju. Znalazł ją dopiero na balkonie. Wyglądała jak cień człowieka. Wychudzona, zmarnowana, z sińcami pod oczami. – Madziul… – Przytulił ją mocno do siebie.
– Tatuś… Jak ona mogła nam to zrobić? – zapytała. Pomimo swoich stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu córeczka, skulona na maleńkim taborecie, wydała mu się na powrót kilkuletnim brzdącem.
– Jestem ci winien kilka wyjaśnień. Pozwól, że najpierw wezmę szybki prysznic. Zamówimy też jedzenie. Dobrze? – Wiedział, że musi ją przekonywać do wykonywania podstawowych czynności, z których – w jego przekonaniu – pozostawiła jedynie oddychanie.
– To był okropny tydzień… – Spojrzała mu w oczy. – Opowiedz mi coś pięknego.
– Magdalena Mrozowska – odparł od razu. Pocałował ją w czoło i skierował kroki do łazienki.
Dziewczyna, po raz pierwszy od kilku dni, uśmiechnęła się. Pomyślała o tym, jak bardzo ich kocha. Ich. Nie tylko jego.
Kiedy usiedli wspólnie przy stole, na którym pojawiło się pyszne, pachnące jedzenie z ich ulubionej knajpy przy Floriańskiej – gdzie hamburger oznaczał prawdziwą bułkę ze świeżym i dobrze wypieczonym mięsem, a jego rozmiar zadowalał prawdziwego łasucha – klimat do rozmowy zrodził się sam. Magda, która rzeczywiście ostatnimi czasy niewiele jadła, postanowiła się przełamać.
– Najpierw cię dożywię. Dopiero później rozplączemy wszystkie supełki ściskające twój żołądek, serce i głowę. Pokaż mi, gdzie boli najbardziej, żebym wiedział, gdzie kochać cię najmocniej. – Jacek mówił jej tak, odkąd była małą dziewczynką. Wtedy wskazywała mu skaleczony palec, otarty łokieć, zakrwawiony nos, a on podchodził, by całusem, dmuchnięciem czy delikatnym rozmasowaniem zranionego miejsca odebrać cały ból. Gdy była starsza, formuła nie zmieniła się. Zamiast całusa były natomiast długie rozmowy, wskazywanie dróg, przekuwanie porażek w sukcesy.
– Zacznijmy od banałów. Boli, że zniknął łapacz i nie mogę spać – wyjaśniła przyczynę swego wyglądu.
– Niemożliwe. Nikt nigdy nie dotknął twojego łapacza. Jak to mogło się stać? – Ojciec był równie zdziwiony co ona. – Rozwiążemy tę zagadkę. Albo znajdziemy nowy, równie wytrzymały na przyjmowanie zła, co poprzedni. Dalej…? – zachęcał ją do wyrzucenia wszystkich skumulowanych czarnych chmur w przestrzeń, w której staną się tylko niegroźnymi obłoczkami.
– Boli, że ciebie też porzuciła – Magdzie z trudem przeszły te słowa przez gardło.
– Do tego punktu wrócimy za moment. Dalej.
– Boli, że zaraz cię zawiodę… – zaczęła ostrożnie.
– Bo…? Miejmy to już za sobą. – Jacek bał się tego, co córka może powiedzieć.
– Bo nie dam rady iść na aulę i uśmiechać się do tych wszystkich ludzi. Spotykać codziennie Filipa, którego nie widzę już w roli mojego chłopaka. A przede wszystkim nie dam rady należycie się uczyć, by nie stać się konowałem, tylko prawdziwym lekarzem z powołania – wyrzuciła z siebie. Z zaskoczeniem zauważyła, że jej ulżyło. Na opinii ojca zależało jej najbardziej. Matka przyjęłaby to ze spokojem, jednak jej nie uważała za rozważną. To tato był głosem rozsądku w tym domu. To jego zdanie uchroniło ją przed wieloma błędami wieku nastoletniego. – Powiedz coś, proszę…
– Jeśli tak czujesz, to sądzę, że nic złego przez ten rok się nie wydarzy. Będziesz mogła rozpocząć te same studia, z nieco inną grupą, za dwanaście miesięcy. Znam cię nie od dziś. Pewnie nawet rozmawiałaś już z rektorem? – zapytał, chociaż znał odpowiedź.
– Tak.
– Co chcesz teraz zrobić? Jaki masz plan?
– To zależy, jaki drogowskaz mi wskażesz, wracając do bólu numer dwa – przypomniała.
– Usiądź wygodnie – zaczął Jacek. A następnie opowiedział całą historię o tym, jak bardzo Sylwia była szczęśliwa, kiedy dowiedziała się o domku w Miłoszynie. Jak zapragnęła wreszcie zmienić ich życie. Zaproponowała, by Magdzie zostawić mieszkanie w Krakowie, a oszczędności przeznaczyć na remont domku na wsi. Wspólne weekendy we troje, ale baza i spokojne życie właśnie w dolnośląskim. Przecież Jacek mógł przenieść biuro. Jego pracownik dopilnowywałby interesów w Krakowie.
– Tato! Dlaczego się nie zgodziłeś? – Punkt widzenia Magdy zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni.
– Chyba ze strachu. Wiesz, że nie znoszę zmian. A tutaj trzeba, jak wy, młodzi, mówicie, rzucić wszystko i wyjechać. Tyle że nie w Bieszczady, ale do podwrocławskiej wsi. Ja nie potrafię tak z dnia na dzień wszystkiego przeorganizować. Nie umiem tak, jak mama… – tłumaczył się.
– Wiem, bo ja jestem podobna do ciebie. Dlatego decyzja mamy sparaliżowała mnie. Jestem przerażona. Czuję się, jakby odebrano mi wszystko, co dawało poczucie sensu. Choć teraz widzę to jednak odrobinę inaczej. Tato… Czy ty rozważasz dołączenie do niej? Kiedyś… – próbowała wyciągnąć coś z tego na ogół milczącego i trudnego w rozmowach mężczyzny.
– Nie wiem… Może… Teraz na pewno nie. A za jakiś czas… Nie mam pewności, czy… – nie potrafił skleić kilku słów w jedno, sensowne zdanie.
– Czy ona cię będzie jeszcze chciała – dokończyła córka. Odpowiedział skinieniem głowy.
– Na stole masz paczkę. Odebrałem na poczcie, po drodze z dworca. Pan Tadek, listonosz, po znajomości zadzwonił do mnie i powiedział, że w domu nikt nie otwiera. – Wskazał pakunek rozmiaru pudełka na buty.
Magdalena zdziwiła się. Nie oczekiwała żadnej przesyłki. Zostawiła ojca na moment samego. Spostrzegła, że jej ostatnie słowa niemal doprowadziły go do płaczu.
Zabrała nożyczki i szybko rozprawiła się z opakowaniem. To, co zobaczyła, wprawiło ją w zachwyt. W ręku trzymała łapacz snów! Identyczny jak ten, który zaginął – a jednak jakiś inny. Jakby ładniejszy. Nie był zakurzony ani pozaciągany. O niczym innym nie marzyła bardziej. W pudełku znalazła jeszcze karteczkę z napisem: Kocham. Będę czekać, ile trzeba. Ale w Magdzie nadal tkwiła złość i rozpacz, w końcu małżeństwo rodziców wisiało na włosku. Sylwia – piękna, wysoka, zgrabna i zadbana kobieta z temperamentem, wulkan energii i do tego najbardziej empatyczny człowiek, jakiego znała – stanie się łakomym kąskiem dla wszystkich samotnych mężczyzn w Miłoszynie. Dziewczyna nie mogła dopuścić do tego, że matkę ktoś w sobie rozkocha, a ojciec wtedy umrze z żalu.
– Córeczko, nie powiedziałaś mi, jaką podjęłaś decyzję na temat swojej przyszłości … – Jacek dostrzegł zmianę, która zaszła nagle w jego dziecku.
– Tak, jadę do Miłoszyna! Pomogę mamie się urządzić, rozkręcić biznes. Wiesz, to rękodzieło… Przecież musi urządzić sklep czy miejsce, w którym będzie chciała te przedmioty pokazywać światu. I tam poczekamy na ciebie, ile trzeba… – powtórzyła słowa z karteczki. Przytuliła go mocno.
Mężczyzna nie skomentował wyboru jedynaczki. Po chwili zapytał jednak:
– Czy jesteś stuprocentowo pewna, że nie możesz spiąć się i rozpocząć tych studiów w terminie? Albo może postaramy się, aby rozpoczęły się z małym poślizgiem? – Jako ojciec zdolnej i ambitnej dziewczyny wolałby, aby wszystko szło zgodnie z planem.
– Nie! Ten jeden raz czuję, że powinnam zrobić coś wbrew ustalonemu porządkowi. Mam głowę na karku. Ludzkość może poczekać o jeden rok dłużej na najdoskonalszego lekarza pod słońcem – próbowała go rozbawić. Lecz jej także daleko było do śmiechu.
Wiedziała, że tata zrozumie ją jak nikt inny. Dlatego nie zdziwił jej fakt, że zamiast prawić kolejne kazania, przytaszczył z szafy ich największą walizkę. Domyślał się, że pobyt u matki będzie dłuższy, niż Magda zakładała. Sylwia była osobą, od której nie chciało się odchodzić…
5
Magdalena starannie spakowała wszystkie rzeczy. Zamyśliła się: to dziwne, ale całe swoje dwudziestoletnie życie zmieściła w jednej – co prawda sporych rozmiarów, ale wciąż jednej – walizce. Nigdy nie miała smykałki do mody. Zawartość jej szafy to zaledwie kilka sweterków w nierzucających się w oczy kolorach, dwie spódnice do kolan, kilka par dżinsów, długich sukienek oraz bluzek, które niektórzy rówieśnicy nazywali babcinymi. Magda nie potrafiła robić ciuchowych sprawunków. Czasami wchodziła do pierwszego lepszego krakowskiego lumpeksu i wrzucała do koszyka parę rzeczy, które potem służyły jej przez lata. Matka zmuszała ją jedynie do zakupu porządnych butów i płaszczy na zimę. O Sylwii mówiono, że jest kolorowa, ma swój własny, oryginalny styl. O Magdzie – wręcz odwrotnie: bezbarwna, pozbawiona gustu. Pogodziła się z tym, że nie zawojuje salonów swoimi stylizacjami. Jej kosmetyczka także świeciła pustkami. Żel do mycia cery trądzikowej, grzebień, korektor. Tyle. Nie cieszyło jej buszowanie w drogeriach. Na szczęście – jak mawiała matka – od siły wyższej otrzymała niebanalną urodę, której niepotrzebna była dodatkowa oprawa. Reszta społeczeństwa jednak chyba nie podzielała subiektywnej oceny Sylwii, bo Magda nie narzekała na nadmiar adoratorów.
Dziewczyna postanowiła ostatni raz spojrzeć na Kraków. Ostatni raz przed wyjazdem. Kochała to miasto, ale nie była sentymentalna. Matka dostrzegała w nim obrazy, których Magda prawdopodobnie nigdy nie zobaczy. Zdecydowała, że pójdzie na jesienny spacer. Spróbuje chłonąć atmosferę miasta tak, jakby Sylwia szła obok i nakazywała obserwować miejski pejzaż jej własnymi oczyma.
Włożyła cienki płaszcz. Wokół szyi zawiązała niedbale szalik. Długa plisowana spódnica miała kolor pożółkłych liści. Podążała znajomymi ulicami, wystukując rytm obcasami zamszowych butów. Chociaż krakowskie uliczki – jak zawsze – roiły się od przechodniów, przypominała sobie słowa matki: „Tylko w ciemności możesz zobaczyć gwiazdy”. Starała się więc nie widzieć spieszących się gdzieś mężczyzn, znudzonych kobiet i turystów – a dostrzegać jedynie to, co tutaj uwielbiała. I choć nie dotarła do Rynku, bo swoje kroki skierowała z Królewskiej ku miasteczku studenckiemu, to chłonęła całą sobą szczęśliwych ludzi śpiewających jakieś nieznane jej przeboje przy akompaniamencie gitary. Śledziła wzrokiem otuloną pledem parę korzystającą z ostatnich promieni słońca przed akademikiem.
Nie znała kierunku ani celu swojej przyszłej podróży. Wiedziała, że Miłoszyn to tylko krótki przystanek. Czas na sklejenie rozerwanego rysunku rodziny. Długo zastanawiała się, czy skręcić w znajomą ulicę. Tę, przy której znajdowała się uczelnia matki. Ta, która pozbawiła ją czasu na oddawanie się pasji. Ta, która ostatecznie odebrała jej córce stabilizację. Magda miała świadomość, że jej mama skończyła drugi kierunek studiów nie z zamiłowania do niego, raczej powodowana troską o córkę. Sylwia, będąc matką, nie mogła żyć mrzonkami o byciu artystką. Potrzebowała stabilnego zatrudnienia, aby zaspokoić potrzeby swojego dziecka. Ambicje musiała zepchnąć gdzieś w głąb podświadomości. A one, niezaspokojone, przypomniały o sobie po latach, ze zdwojoną siłą. Przy okazji wywracając życie całej rodziny Mrozowskich do góry nogami.
Dziewczyna zawróciła, postanawiając, że wróci jednak do domu. A potem uda się na dworzec. Przypomniała sobie o Filipie. Tyle lat razem, a jakoś nie było jej chłopaka za bardzo żal. Ich ostatnia rozmowa utwierdziła ją w przekonaniu, że i jego trzymało przy niej tylko głupie, szczenięce przyzwyczajenie. Skoro jednak jej myśli powędrowały w jego stronę, postanowiła pożegnać się ostatecznie i nieodwołalnie – chociaż przez SMS-a. Napisała jedynie: Nie warto szukać szczęścia w tym samym miejscu, w którym się je zgubiło. Już mnie tu nie ma. Życz mi dobrze.
Pomimo że jej stopy nadal dotykały krakowskiego bruku, to serce i myśli znów znalazły się przy matce. Rozmowa z ojcem była jak szarpnięcie plastra z woskiem przy depilacji. Bolało przez moment. Ale przyniosło ulgę i spokój na dłużej. Nie znosiła stanu, w którym nie mogła kochać matki tak, jak dawniej. Sylwia zawsze była jej idolką i powiernicą. Ładowała baterie, kiedy wydawały się kompletnie wyczerpane. Myśl o tym, że powinna kochać ją mniej, była nie do zniesienia. I nawet Miłoszyn – który wcześniej brzmiał zaściankowo, małomiasteczkowo i odlegle – teraz wydawał się miejscem wprost stworzonym dla niej na ten jeden rok. Na ważny rok, w którym postawiła wszystko na jedną kartę – na rodzinę. Chociaż nie wiedziała kompletnie nic o tej miejscowości, podejrzewała, że to nie przypadek: ta nazwa MIŁO-szyn… Takie miało być – według jej ułożonego w głowie planu – zakończenie ich jesiennego melodramatu.
Magda była kiepska w organizowaniu podróży. Z trudem przyszło jej zdobycie biletu na autobus. Jeszcze raz – przed wejściem po schodach dworca – upewniła się, czy zabrała swój magiczny łapacz. Spojrzała w kierunku tych wszystkich miejsc, które dla turystów będą tylko kolejną zaliczoną atrakcją, a dla niej na zawsze pozostaną kadrami z beztroskiego dzieciństwa. Choć niewidoczne z punktu, w którym się znajdowała, to jednak były tak blisko. Jak na zawołanie stanęły jej przed oczami piękne obrazy – wyjścia do teatru, msze w Mariackim, choinkowe bombki z bożonarodzeniowego jarmarku i pierogi z Małego Rynku. Przeczytała odpowiedź od Filipa: Żeby coś znaleźć, trzeba wiedzieć, czego się szuka. Życzę ci dobrze. Poczuła delikatne ukłucie w sercu. Uświadomiła sobie, że często, gdy rozmawiała z Filipem, w taki sposób zamykał jej usta. Szkoda, że nie pocałunkiem…
6
Zajęła miejsce w autobusie. Nie miała jeszcze pojęcia, co powie mamie. Jednak była pewna, że Sylwia nie będzie oczekiwała żadnych słów wyjaśnienia. To właśnie cudowne jest w matkach. Bez względu na to, co powiesz, co zrobisz, jak bardzo zawinisz albo jak wyjątkowo zranisz – nie oczekują wytłumaczenia. Biorą w ramiona. I wszystko, co złe puszczają w niepamięć. Magdalena sądziła, że na obecnym etapie swojego życia jest niezdolna do bycia przede wszystkim dla kogoś innego. Dlatego – pytana od czasu do czasu przy okazji świąt lub lekcji wychowawczych o swoje plany – konsekwentnie odpowiadała, że nie widzi w nich siebie w roli matki. Sylwia przyznała się córce podczas jednej z ich długich codziennych rozmów, że i ona nie bardzo chciała mieć dziecko. Ale pojawienia się na świecie Magdy nie zamieniłaby na nic innego.
Wyrwana z rozmyślań o dorosłości dziewczyna uświadomiła sobie nagle, że zmierza ku przysiółkowi. A nie wiedziała nawet, co oznacza to słowo.
Miała przed sobą kilka godzin jazdy, więc zadzwoniła do babci Krystyny, by doedukować się. I, przede wszystkim, dowiedzieć, co – oprócz sklejania ich rodziny – mogłaby robić w Miłoszynie przez najbliższy rok. Babcia z przyjemnością opowiedziała wnuczce, że czeka ją spędzenie pierwszej w życiu zimy w skupisku wiejskich gospodarstw, sporo oddalonych od wsi właściwej. W osadzie pełnej magicznych miejsc i ciszy.
Madzia nie miała pojęcia, czy w takim Miłoszynie mieszkają jacyś ludzie w jej wieku. Zakładała, że nawet jeśli tak, to chyba zupełnie pozbawieni ambicji. No, chyba że dojeżdżają na studia do Wrocławia. W sumie to było niedaleko. Postanowiła też, po przybyciu na miejsce, znaleźć kafejkę z internetem i sprawdzić, czy we Wrocławiu jest Wydział Lekarski. Zakładała, że tak. W swoich planach nigdy nie brała tego miasta pod uwagę. Sprawdziła na mapie odległość Wrocławia od Miłoszyna. Łudziła się, że to nieco dalej. Na oko: tylko trzydzieści minut dzieliło miejsce zamieszkania jej matki od miasta, w którym mogłaby realizować swoje marzenia. Zganiła się w duchu, że niepotrzebnie sprawdzała. Myśl o tym, by połączyć studiowanie z „planem naprawczym”, już zakiełkowała w jej głowie. Chciała się jednak najpierw dowiedzieć, co innego można by robić w tym przysiółku. Pięćset hektarów lasu, rzeka i strumyk w najbliższej okolicy, przystanek autobusowy, knajpka z dostępem do internetu – to wszystko wymieniła babcia. Nic więcej. Cały entuzjazm gdzieś wyparował. Spróbowała, mimo wszystko, skierować rozmyślania na właściwe tory. Spojrzała na karteczkę z aktualnym adresem mamy, który – w jej przekonaniu – stać się miał niebawem nowym domem ich wszystkich. Magda wyobrażała go sobie podobnym do tych w skansenach zwiedzanych niejednokrotnie z rodzicami. Z drewna i z tym dziwnym zapachem, który mama uwielbiała, a dla niej nie różnił się niczym od stęchlizny. Wiedziała jednak, że artystka weźmie dom pod swoje skrzydła. Zrobi z niego coś wyjątkowego.
Dziewczyna mocno zdziwiła się, kiedy po dotarciu na miejsce spostrzegła zabudowania nieróżniące się niczym od nowoczesnych podkrakowskich osiedli domów jednorodzinnych. Gdzieniegdzie ślady przeszłości, jednak z wyraźną dominacją „świeżynek”. Na przystanku wysiadła i rozejrzała się wokół. Na lewo domy i pola. Na prawo domy i pola. W oddali potężny, zapierający dech w piersi las ze sporym wzgórzem. Ciemny, skąpany już prawie w mroku jesiennego wieczoru. Przyspieszyła kroku, by nie szukać siedliska mamy w całkowitych ciemnościach. Bała się ich od zawsze. Łapacz odrobinę ten lęk łagodził, jednak dziewczyna była przekonana, że cierpi na nyktofobię. Wcale nie chodziło o ciarki na plecach, gdy zbliżała się noc. Nie był to też dziecięcy lęk przed zgaszoną lampką. Myśl o tym, że mogłaby zostać sama w domu na noc nie wywoływała u niej euforii – podobnej do tej spotykanej u rówieśników, kiedy to umawiali się na maraton horrorów. Wizja pozostania w mroku na zewnątrz, poza murami bezpiecznego domu, powodowała u niej panikę i drżenie rąk. Na szczęście, przez dwie dekady, udawało jej się takich sytuacji skutecznie unikać. Żadnych biwaków, żadnych pidżama party u koleżanek. Nic z tych rzeczy. Rodzice najpierw podchodzili do tematu z dystansem. Później, gdy objawy nasilały się z wiekiem, starali się unikać niekomfortowych sytuacji. O terapii Magda nie chciała do tej pory słyszeć.
Niemal biegiem przemierzała kolejne metry. Gospodarstw – czy też może po prostu domów – było coraz mniej. Wreszcie odległości między nimi zwiększyły się do kilkudziesięciu metrów. Ostatni dom. Ostatni dom pod samym lasem. Czy może być gorzej? – pomyślała. Dziewczyna nie starała się nawet przyjrzeć mu dokładnie. Całą swą energię skupiła na tym, by jak najprędzej wejść do środka i zamknąć za sobą drzwi.
– Cześć, maluchu! – Sylwia, nie zważając na to, że jest cała umorusana od farby, chwyciła w ramiona swoją ukochaną córeczkę.
– Nie dość, że mam tylko trzy sukienki, to jeszcze jedna za chwilę będzie się nadawała tylko do śmietnika – skwitowała Magdalena. – Mamo… – chciała zacząć swoje przygotowane przeprosiny. Ale nie było jej to dane.
– Wiem. Najważniejsze, że jesteś tutaj! I pomożesz mi z tym domem. I z ojcem. Bo, jak mniemam, wymyśliłaś sobie, że go tutaj ściągniemy? Mam rację? – Matka znała ją lepiej niż ona samą siebie.
Dziewczyna uśmiechnęła się i skinęła głową.
– Właśnie tak to sobie zaplanowałam – przyznała. Rzuciła w kąt bagaż i umyła ręce po podróży. Usiadły i zaczęły spokojną rozmowę przy gorącej herbacie.
– Wiesz, nie chcę nic robić na siłę. To było moje marzenie: uciec z wielkiego miasta. Na starość zaszyć się w dziczy pod lasem. Jeśli to nie jego bajka, to nie możemy go uszczęśliwiać wbrew temu, czego sam pragnie… – Starsza Mrozowska westchnęła.
– Ale nadal go kochasz? – zapytała Magda. Miała nadzieję, że choć w tej kwestii nic się nie zmieniło. Inaczej jej plan byłby bez sensu.
Tym razem to Sylwia głową dała znak, który wywołał uśmiech na twarzy jej dorosłego dziecka.
– Dobrze. To jaki masz plan? Tym razem pytam o ciebie. Twój plan. Ojciec mówił, że medycyna musi na ciebie poczekać.
– Tak. Choć dzisiaj coś nowego wpadło mi do głowy… – przyznała dziewczyna enigmatycznie. Nie chciała mówić zbyt wiele. Ale Sylwia znów intuicyjnie trafiła w samo sedno.
– Wrocław?
– Tak. Na pewno nie od razu. Może od drugiego semestru. Jeśli się zgodzą, to jakoś bym zaocznie zaliczyła pierwszy. Sama nie wiem. Może to wszystko bez sensu. Może lepiej zacząć w Krakowie, za rok… – zastanawiała się na głos Magda. Jeszcze nie wiedziała do końca, jak ma postąpić. Kiedy poszukiwała domu matki i boleśnie czuła wszystkimi zmysłami mrok Miłoszyna, to nie uśmiechały się jej powroty tutaj w jesienne i zimowe wieczory, po zajęciach.
– Chciałabyś porozmawiać z rektorem? Możemy tam pojechać. Choćby jutro.
– Nie. Nie jestem na to gotowa. Daję sobie czas. Niech to będzie czas dla nas. Dobrze? – upewniała się. Chociaż wiedziała, że mama zaakceptuje każdą jej decyzję.
– Mamy sporo pracy, żeby to coś można było w końcu nazywać „domem”. Ale niezmiennie jestem zdania, że dom to nie tylko miejsce, to suma uśmiechów, życzliwości i drobnych aktów miłości. Jeśli zapełnimy nimi te ściany… Może uda się nam go zbudować od nowa. Chodź tu do mnie. – Sylwia przytuliła mocno córkę. W duchu podziękowała Istocie Wyższej, której nigdy nie nazywała w jeden określony sposób, za to, że może ponownie tulić swoje dziecko w ramionach.
7
Nowy dzień zaprezentował Magdzie Miłoszyn z zupełnie innej strony. Inaczej wyglądał też las, który radośnie błyszczał w porannym, jesiennym słońcu. Dziewczyna włożyła szlafrok i – mimo zaledwie kilkunastu stopni na zewnątrz – zapragnęła chłonąć aromat iglastych drzew. Wcisnęła mokasyny na bose stopy. Zaparzyła pospiesznie herbatę, by nie zbudzić śpiącej jeszcze mamy. Wyszła na taras. Uśmiechnęła się na widok mebli. Mimo że nie była przekonana, czy rzeczywiście można je tak nazwać. Zrobione ze starych palet krzesła i stolik wyglądały dość oryginalnie. Usiadła na prowizorycznym siedzisku. Okazało się, że gdy spoczywa na nim miękka poduszka, a stopy można otulić puszystym pledem – jest całkiem wygodnie. Podziwiała słońce próbujące przedostać się między szereg wysokich drzew, jakby chciało wbić swój promienisty miecz w sam środek celu. Drzewa jednak broniły zażarcie swojego terytorium. Niebo było bezchmurne. I choć Magda żałowała, że to nie lato – zachwycił ją ten majestatyczny widok, zapierający dech w piersiach.
Z tego porannego lenistwa wyrwały ją dochodzące z lasu głosy. Śmiech pomieszany z rozmową. Spojrzała na zegarek. Dopiero dochodziła szósta. Dźwięki stawały się coraz wyraźniejsze. Wreszcie jej oczom ukazało się kilka osób, może nieco starszych od niej – a może nawet w jej wieku. Grupa chłopaków i dwie dziewczyny. Wszyscy ubrani na czarno. Głośni, z aroganckimi uśmiechami. Nie jej klimat. Chciała wejść do środka i schować się przed nimi. Jednak mogło to narazić ją na śmieszność. Zostałaby prawdopodobnie nazwana dzikuską. Nie zamierzała zaczynać swojej obecności w Miłoszewie w taki sposób. Wzrok powoli przenosiła z jednej postaci na następną. Oni jeszcze jej nie zauważyli. Najchętniej schowałaby głowę pod pledem.