Głosy z lasu - Agnieszka Kaźmierczyk - ebook + książka

Głosy z lasu ebook

Agnieszka Kaźmierczyk

3,9

Opis

Anka za sprawą męża wiedzie spokojne, uporządkowane życie i cieszy się poczuciem bezpieczeństwa, którego brakowało jej w dzieciństwie i wczesnej młodości. Wszystko się zmienia, kiedy  Nikodem oznajmia, że pragnie powiększenia rodziny. Kobieta nie jest gotowa, ale nie chce się otwarcie sprzeciwić. Cała sytuacja prowadzi jednak do napięć i nieoczekiwanych sytuacji. Po latach stagnacji i przewidywalności okazuje, że dla małżonków szykują się ogromne zmiany. 

 

Anna uznaje, że musi wiele rzeczy przemyśleć i wyjeżdża do samotnej chaty w lesie, gdzie spotyka  Wandzię. Dziwna dziewczynka, szpital psychiatryczny i bolesne sekrety przeszłości sprawią,  że kobieta będzie musiała przewartościować swoje życie.

 

Jak zwykle Agnieszka Kaźmierczyk buduje opowieść, bazując na psychologicznym suspensie. Nie wiemy, co dzieje się naprawdę, a co tylko rozgrywa się w wyobraźni bohaterów, ale rozszyfrowanie tajemnic na pewno położy się cieniem na rzeczywistości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 304

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (31 ocen)
13
9
2
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Laluna1997

Dobrze spędzony czas

dobrze spędzony czas
21
Malwi68

Dobrze spędzony czas

"Głosy z lasu" Agnieszki Kaźmierczyk to poruszająca opowieść o Ance, która staje w obliczu nagłych zmian w swoim życiu, kiedy mąż wyraża pragnienie powiększenia rodziny. Pomimo braku gotowości z jej strony, decyduje się na to, co prowadzi do napięć i nieoczekiwanych wydarzeń. Autorka w mistrzowski sposób buduje napięcie i suspens, pozostawiając nas w niepewności co do tego, co jest rzeczywistością, a co jedynie wytworem wyobraźni bohaterów. Spotkanie z tajemniczą Wandzią w samotnej chatce w lesie stawia Annę w obliczu bolesnych sekretów przeszłości, zmuszając ją do przewartościowania swojego życia. "Głosy z lasu" to historia, która wciąga od pierwszych stron i zostawia nas z głębokim wrażeniem i refleksją nad naturą ludzkich decyzji i tajemnicą przeszłości. Agnieszka Kaźmierczyk w "Głosach z lasu" przedstawia nie tylko historię Anny, ale również subtelnie eksploruje tematykę traumy, tajemnic i zmiany. Jej narracja prowadzi przez labirynt emocji i niepewności, eksponując skomplikowane ...
10
Paraplan

Dobrze spędzony czas

Da się czytać chociaż trochę to infantylne z domieszką horroru i fantasy. Idealna opowiastka dla pensjonarek.
00
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna i nieodkładalna historia, która wciąga od pierwszej do ostatniej strony. To książka dla której “zarwiesz” noc. Polecam!!!
00
jo_nowara

Nie oderwiesz się od lektury

Po raz kolejny przeczytałam do końca jedynym tchem!!!😊
00

Popularność




Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

CYKL KLĄTWA SIÓSTR

Klątwa sióstr #1

Klątwa sióstr. Czas odpowiedzi #2

POZOSTAŁE POZYCJE

Topielica ze Świtezi

Epidemia uczuć

Coś patrzy

Miasto samobójców

Sekret belfra

Głosy z lasu

Krzyk rzeki (premiera – jesień 2024 r.)

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Agnieszka Kaźmierczyk, 2022Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Barbara Mikulska

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Magdalena Czmochowska

Zdjęcie na okładce: © AI

Ilustracje wewnątrz książki: pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-516-8

Imprint Mroczne HistorieWydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

32

33

34

Ta książka jest fikcją literacką i wytworem wyobraźni autora, choć jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.

1

Los bywa przewrotny. Wypowiadane wielokrotnie zdanie nabrało teraz zupełnie innego znaczenia. Zresztą wszystkie wypowiadane machinalnie truizmy nabierają innego znaczenia, jeśli nagle zaczynają odnosić się do nas samych. Anka dopiero zaczynała odkrywać tę brutalną prawdę. Gapiła się w chmury. Jej łóżko znajdowało się tuż przy dużym oknie. Nie miała siły ruszyć się z miejsca. Wiedziała, że za moment zjawi się z lekka już poirytowany Nikodem, który odsłonił rolety dobre kilkanaście minut temu. Spojrzała na zegarek. Dochodziła siódma. Nie do uwierzenia. Sobota. Dzień wolny od pracy. Mimo to zerwał się skoro świt i oczekiwał od niej podobnej samodyscypliny. Wizytę umówili już jakiś czas temu. Wróć. To jej mąż umówił spotkanie z wybitnym diagnostą od spraw płodności i niepłodności. Sądziła nawet, że ma jej za złe brak zaangażowania. Z czego tak naprawdę to wynikało? Anka nie czuła, że dziecko muszą mieć już teraz. Nie do końca zgadzała się też z jego teorią, że coś jest z nimi nie tak, skoro uprawiają seks bez zabezpieczenia, a jednak nigdy nie przytrafiła się im ciąża. Była raczej skłonna sądzić, iż najwyraźniej szczęście im sprzyja. Tyle że brak wpadki w czasach studenckich poczytywać można było za sukces, a brak dwóch kresek na teście po siedmiu latach małżeństwa – już niekoniecznie. Gdy patrzyła na przesuwające się po niebie baranki, zastanawiała się, czy jest gotowa na ograniczenie wolności, które od jakiegoś czasu coraz bardziej uporczywie pragnął jej zafundować małżonek. Nie, z całą pewnością nie czuła instynktu macierzyńskiego, choć coś zaczynało się z nią dziać. Nie umiała tego do końca nazwać. Coś, co sprawiało, że z uśmiechem, nie pobłażaniem, spoglądała na kobiety pchające wózek, że głośna radość dziecka przestała już być tak mocno irytująca, a stawała się zaraźliwa. Była jednak zdania, że mogliby odrobinę poczekać, nie od razu udawać się do specjalisty. Byli równolatkami. Skończyli trzydzieści lat. Nikodem chciał, by ściany domu, który dla nich zbudował, wypełniły się gwarem.

– Gotowa? – Wszedł do ich dużego salonu, który w nocy pełnił funkcję sypialni i od razu spostrzegła, że jest zdenerwowany.

– Chłopaku, co jest? – Podniosła się natychmiast, gotowa służyć wsparciem.

– Nie traktujesz tego serio – powiedział po dłuższej chwili, jakby zbierał się na odwagę.

– Nieprawda. Po prostu myślę, że udałoby się nam za jakiś czas… – powtarzała zdanie, które słyszał już dziesiątki razy.

– Przestań! – Ten zwykle spokojny człowiek, nieskory do podnoszenia głosu, wydawał się pobudzony i zestresowany. Oddychał pospiesznie, chodził z kąta w kąt i przygryzał wargę. Anka znała go tak dobrze, jak mogła znać go tylko jego matka w czasach, gdy mieszkali razem w domu rodzinnym. Ich związek trwał już dziesięć lat.

– Przepraszam. Daj mi dziesięć minut. Wezmę szybki prysznic, na wypadek, gdyby miało odbyć się jakieś badanie… – zaczęła i zrzuciła przy nim piżamę, a następnie szybko zniknęła za drzwiami łazienki.

Nikodem patrzył za odchodzącą miłością swojego życia. Była nadal tak samo zgrabna jak wtedy, kiedy poznał ją na spotkaniu samorządu studenckiego. Dziewiętnastoletni. Młodzi i zupełnie niedoświadczeni w relacjach damsko-męskich. Byli co prawda na dwóch różnych kierunkach, jednak oboje chcieli działać. Tyle że szybko okazało się, iż on – introwertyk z małą siłą przebicia – nie znajduje uznania w oczach kolegów ani przełożonych. Zrezygnował więc z pracy na rzecz samorządu. Z niej jednak nie potrafił. Anka. Charyzma i siła zamknięte w malutkim ciele. Filigranowa, z pięknymi jasnymi włosami, których nie musiała farbować, by mieniły się wszystkimi odcieniami słońca. To ona nadawała ich związkowi ton, to ona walczyła dla nich, za niego. Teraz jednak rozgrzewał się przed swoją walką. I zamierzał ją wygrać, nawet jeśli żona nie była przekonana o jej zasadności.

Anka włączyła lodowatą wodę, jakby ta mogła wyrwać ją z marazmu, w którym tkwiła. Nie była na niego zła. Wszystko dotąd przebiegało zgodnie z planem. Z jej planem. Wstydziła się tego, że w dniu ich poznania, gdy tylko spostrzegła jego maślane oczy, wiedziała, że da mu szansę tylko na jej warunkach. Daleko było jej do ideału. Uważała, że ma płaską głowę, zbyt spiczasty nos. Największy kompleks stanowił jej wzrost. Niecałe sto sześćdziesiąt centymetrów. Jednak zdawała sobie sprawę, że przykuwa uwagę, przyciąga spojrzenia, bo nie brakowało jej nigdy pewności siebie, elokwencji i tego, co zwą siłą charakteru. Wiedział o tym. Przyjął więc, niewypowiedziane nigdy na głos warunki kontraktu, z pokorą. I trwał w nim od wielu lat. Tym razem miało być inaczej. Nie awanturował się co prawda, nadal nie krzyczał, nie unosił się zanadto, jednak czuła, że nie odpuści. Anka wybrała go spośród wielu adoratorów. Dlaczego? Tego też nie mogła mu powiedzieć, choć przecież był piekielnie inteligentny. Musiał wiedzieć. Stanowił bezpieczną opcję. Ich pierwsze randki nie przypominały wzajemnego poznawania się, lecz raczej rozmowę kwalifikacyjną na stanowisko męża i ojca. Zrozumiał wówczas, że w domu tej dziewczyny coś musiało odbiegać od normy. Nie interesowały go jednak przyczyny, dla których wybrała właśnie jego. W momencie, w którym zaczęli się spotkać, uznawał ją za spełnienie marzeń. Życie pokazało, że Anka ze swą dominacją, uporem, nadpobudliwością jest wymagającym i trudnym partnerem. Z drugiej zaś strony, nikt jak ona nie potrafił podnieść go na duchu, zmotywować, inspirować i rozśmieszyć. Stanowiła mieszankę wybuchową, która niezmiennie od lat fascynowała go każdego dnia.

– Będziesz milczał całą drogę, czy może zdradzisz mi, co wyczytałeś w necie i jakie masz podejrzenia? Bo przecież wiem, że masz swoją własną teorię, którą chcesz jedynie potwierdzić… – zaczęła rozmowę, widząc wypieki na policzkach męża, o którym zawsze mówiła chłopak, czując, że nadal są tak samo młodzi, jak wtedy, gdy go poznała.

– Nie. Nic nie wiem. Z całą pewnością nie ma jednak na co czekać. Skoro od tylu miesięcy nie udaje się nam… to znaczy, że coś jest nie tak. Albo ze mną, albo z tobą. – Ostatnie słowa przyszły z trudem.

– Nie chcę się kłócić. Niech wypowie się już lepiej ten lekarz, skoro aż tak ci na tym zależy… – Przyciągnęła kolana pod brodę. Ubrana w sportowe buty, T-shirt i krótkie poszarpane spodnie wyglądała jak nastolatka.

– Nie możesz nawet wypowiedzieć tego słowa? Na tym? Na dziecku, Anka, na dziecku mi zależy. I tak, aż tak bardzo. A tobie w ogóle? Naprawdę zgodziłaś się na powiększenie rodziny tylko ze względu na mnie? A może nawet na rękę ci to, że nic się w tej sprawie nie dzieje? – Był zdruzgotany i zrozpaczony, jednak, jak zawsze, nie dawał tego po sobie do końca poznać. Starał się zachować kamienną twarz, jednak mimika i koloryt cery zdradzały prawdziwe emocje.

– Nie bądź bezczelny. Dobrze wiesz, że świadomie i dobrowolnie zrezygnowałam z wkładki domacicznej. To był rodzaj deklaracji. Nie wiem, czy jestem gotowa, ale tak – zależy mi, żebyśmy stworzyli pełną rodzinę. Zawsze widziałam ciebie w roli fantastycznego ojca. – Spojrzała na niego z miłością. Uspokoił się. Za każdym razem wiedziała, co powiedzieć, aby go udobruchać, przywrócić równowagę.

Dalszą część drogi pokonali w milczeniu. Jednak nie tym złowrogim, a jedynie pozwalającym na zebranie myśli. Kiedy stanęli przed nowoczesną zabudową wielorodzinną, zastanawiali się, czy aby nie pomylili adresu. Przynajmniej Anka zaczęła się mocno głowić. Jednak bystre oko Nikodema spostrzegło wreszcie szyld z nazwiskiem profesora.

– Myślałam, że jedziemy do jakiejś kliniki, a to po prostu gabinet ginekologa, tak? – sądziła, że mąż zna więcej szczegółów.

– Tak. Nie chciałem ciągnąć cię od razu do kliniki leczenia niepłodności. Może po prostu zacznijmy od dobrego ginekologa. Ten ma rewelacyjne opinie. Zresztą poleciły mi go dziewczyny z pracy. Kilka z nich miało podobne problemy… – rzucił.

– Podobne problemy? Gadasz o naszych intymnych sprawach z jakimiś panienkami z firmy? Tego się po tobie nie spodziewałam! Ty? Milczący nieraz przez całe popołudnia? Pozostawię to bez komentarza, inaczej nie stawimy się punktualnie. – Wyszła z samochodu i trzasnęła ostentacyjnie drzwiami.

Weszli do środka.

Sympatyczna rejestratorka spytała o nazwisko.

Usiedli na krzesłach i zostali poproszeni o cierpliwość.

Wszystko tu było zimne: począwszy od kolorów, przez materiały, z jakich wykonano wnętrza. Dominowała stal i szkło. Mimo iż pomieszczenie wydawało się stosunkowo małe, znalazły się tu aż cztery gabinety lekarskie. Dwa ginekologiczne, stomatologiczny i psychologa.

– Niezły wachlarz usług… W zasadzie jak zaczniesz medytować nad swoim życiem z rozdziawioną paszczą w gabinecie numer jeden, to dojdziesz do wniosku, że może warto się przebadać w dwójce, a jak usłyszysz kiepskie newsy, to już tylko trójka na podniesienie… Myślałam, że będzie tu bardziej… zachęcająco… – szeptała, intensywnie gestykulując.

– Mam nadzieję, że rejestratorka cię nie słyszy. To profesjonalista. Nie musi tutaj nikogo do niczego zachęcać. Wszyscy ci ludzie – wskazał ruchem głowy pary czekające na kolejnych krzesłach ze smutnymi twarzami i jeszcze smutniejszymi spojrzeniami – są tutaj z własnej, nieprzymuszonej woli. Przyciągnęło ich to samo pragnienie, które doprowadziło tutaj mnie, nas… – odpowiedział bardzo cicho, Anka nie słyszała całego monologu.

– Mogliby chociaż pokazać jakieś zdjęcia maluchów, żeby przełamać tę grobową atmosferę – kontynuowała wywód w tym samym tonie.

– Też na zachętę? – Jej uwagi zdawały się go irytować. – Macierzyństwo to nie tylko piękne obrazki z reklamy pieluszek. Dorośnij. – Odwrócił głowę.

– Może poczekajmy w milczeniu. – Uznała, że jest zdenerwowany i dalsza wymiana zdań doprowadzi do kłótni, kolejnej w ostatnim czasie, ona także niemal kipiała już ze złości.

Byli parą niemal idealną. Tak postrzegali ich znajomi, sąsiedzi, współpracownicy. Ona dusza towarzystwa, spontaniczna, wygadana, zaradna, rezolutna. On milczący, rozważny, raczej pesymista. Ona biegle mówiąca w kilku językach, kolorowy ptak, w rubryce zawód wpisywała zawsze freelancer, choć tak naprawdę od jakiegoś czasu jej głównym źródłem dochodu była praca tłumacza w fundacji zajmującej się dożywianiem dzieci, alfabetyzacją i budowaniem studni w Afryce. Poza tym imała się rozmaitych prac: była więc przewodnikiem wycieczek zagranicznych, dawała lekcje w szkole językowej, czasem dorabiała także, ucząc dzieci znajomych i samych znajomych. Nie mogła narzekać na brak gotówki, choć przyznawała zawsze uczciwie, że to jej mąż jest głównym żywicielem rodziny. Nikodem sprzedawał klimatyzatory. Tak przynajmniej odpowiadała ludziom, gdy pytali, czym zajmuje się jej partner. On dodawał zawsze: to nieco bardziej skomplikowane. Uważała jego pracę za najnudniejszą na świecie i nigdy nie wdawała się w szczegóły. Spółka należała do Niemców, dobrze płacili – niezmiennie od dekady – i zapewniali wiele bonusów, jak choćby dobra opieka lekarska. Dzisiejsza wizyta nie należała do pakietowych. Anka zastanawiała się, czy to dlatego, że Nikodem nie chciał napatoczyć się na kogoś z pracy, czy też może dlatego, że chciał trafić właśnie do tego konkretnego świetnego znawcy tematu. Po tym, co usłyszała przed wejściem, wiedziała już, że chodziło o tego właśnie lekarza.

– Gdzie uciekłaś? Wchodzimy. – Lekko ją stuknął, gdy myśli błądziły zbyt długo.

Lekarz mógł mieć nie więcej niż pięćdziesiątkę. Sprawiał wrażenie aż zanadto sympatycznego, co nie uszło uwadze Anki, która uznawała, że nazbyt mili ludzie są podejrzani. Słyszała, że mężczyźni rozpoczęli już dialog, jednak nie uczestniczyła w nim, zajęta wciąż myślami i lustrowaniem doktorka.

– To jak? Zgadza się pani? – zwrócił się bezpośrednio do Anny i dopiero teraz dotarło do niej, że pojawiły się już pierwsze ustalenia.

– Przepraszam. Może pan powtórzyć? Jestem lekko skołowana. – Starała się ukryć ironię, na którą miała ochotę.

– Pan profesor polecił zrobić mi szereg badań, ale i ciebie chciałby zbadać. Dzisiaj tylko ogólnie, ale zalecana byłaby laparoskopia zwiadowcza w celu wykluczenia ewentualnych problemów, może też histeroskopia… – powtórzył dokładnie za specjalistą.

– Czy wyście powariowali? Panowie! – wypaliła nagle, co zawstydziło Nikodema. – Nie, nie uspokajaj mnie. Proponujecie mi dwa inwazyjne zabiegi odbywające się w szpitalu, bo nam od jakiegoś czasu nie wychodzi? A może by tak zacząć od suplementacji czy coś? – Spojrzała doktorowi w oczy.

– Pani… – chciał odeprzeć atak.

– Anno – pozwoliła.

– Pani Anno. W państwa wieku… – rozpoczął, ale znów nie dane mu było skończyć.

– Serio? Trzydziestka to już: „w państwa wieku”? – Znów wybuchowy charakter wziął górę.

– Wyjdź, proszę, ochłoń i wróć. – Nikodem wstał z miejsca. – Przepraszam za żonę – dodał, nachylając się nad profesorem.

Anka spostrzegła, że jej mąż ma „ten” wyraz twarzy. To nie zdenerwowanie ani nawet zażenowanie. To rozczarowanie.

Znała to aż za dobrze.

– Przepraszam. Sama za siebie. Proszę powiedzieć jeszcze raz, jaki jest plan… – Usiedli oboje.

– Muszę wiedzieć, po której ze stron leży problem. Proszę mi darować, ale sądzę, że suplementacja niczego nie zmieni, jeśli nie znamy dokładnej przyczyny problemu. Zgadzam się, że badanie nasienia jest mniej inwazyjne i mniej wymagające, stąd moja propozycja, aby najpierw przyjrzeć się wynikom pana Lisika. Jeśli tam nie znajdziemy odpowiedzi, wówczas polecę jednak wykonanie wymienionych badań. Zgodzi się pani? – mówił spokojnym tonem, choć uśmiech zniknął z jego twarzy.

– Tak. Brzmi rozsądnie. Czy to wszystko na dziś? – Chciała jak najszybciej opuścić to miejsce.

– Jeśli pani pozwoli, chciałbym wykonać USG i badanie ginekologiczne – wyjaśniał.

Anka przystała na propozycję, jednak specjalista nie zauważył niczego niepokojącego.

– Tutaj ma pan adres kliniki zajmującej się badaniami. Zleciłem diagnostykę podstawową, która określa parametry fizyko – chemiczne nasienia, ocenia koncentrację, ruchliwość, morfologię oraz żywotność plemników. Zrobimy też od razu test MAR i SCD na obecność przeciwciał przeciw plemnikowych, a także ocenę stopnia uszkodzenia DNA plemników i jeszcze posiew, który wykluczy lub potwierdzi obecność bakterii i grzybów w spermie – wyliczał.

Anka spojrzała na lekarza z odrazą pomieszaną z politowaniem.

– Jeszcze tylko jedna mała sugestia. Proszę, by państwo zadali sobie pytanie, czy aby na pewno jedno i drugie pragnie zostać rodzicem. To nie może być decyzja podjęta pod wpływem emocji, nacisków, presji społecznej. Macierzyństwo jest przereklamowane – tak mówią nawet najbardziej wytrwali i kochający rodzice, którzy niejednokrotnie walczyli o dzieci latami. To ciężki kawałek chleba. Zastanówcie się na spokojnie. – Skierował swe spojrzenie na Ankę, która już miała na końcu języka ripostę, jednak zdała sobie sprawę, że doktor nie chce zrobić jej na złość, ale raczej wyświadcza jej przysługę.

– Dziękujemy panie profesorze. – Nikodem wstał i wskazał Ance drzwi.

Gdy wyszli, nie podjął rozmowy. Jego żona nawet nie próbowała zaczynać. Wrócili do domu tuż przed zmrokiem. Każde z nich zasiadło przed ekranem swojego laptopa i zatopiło się we własnych myślach. Wreszcie Anka wzięła prysznic, położyła się przytłoczona ciężarem dzisiejszego wieczoru i próbowała zasnąć. Bezskutecznie. Przewracając się z boku na bok, wciąż zastanawiała się nad tym, co powiedział doktorek. Czy aby na pewno jest gotowa na tę rewolucję? To, że coś tam ściska się w brzuchu na widok małych stóp, to jeszcze chyba nie powód, by pchać się w te wszystkie zabiegi, leki, kliniki i ostatecznie … w pieluchy! Bała się, że w nowej roli się nie sprawdzi i to odbierze jej Nikodema. Z drugiej zaś strony, jeśli nie spróbuje, wizja życia bez niego może stać się realną jeszcze szybciej. Wsłuchiwała się w ciszę. Znała odgłosy ich małego, ale przestronnego mieszkania aż za dobrze. Kończył pracę. Jeszcze raz sprawdził, czy drzwi są zamknięte, zgasił światło w pokoju, który był ich gabinetem i pokojem gościnnym, choć liczył kilka metrów kwadratowych. Za chwilę zjawi się tutaj. Serce przyspieszyło. Nie wiedziała, czy lepiej poczekać do jutra, aż pierwsze emocje opadną, czy może jednak spróbować wyjaśnić niedopowiedzenia. Uznała, że jej mąż zdecyduje za nią, wszak to on podejmował kluczowe decyzje w ich związku od zawsze, choć przecież ona zdawała się być dominującą w tej relacji i w codziennych kwestiach spornych dotyczących drobiazgów zawsze stawiała na swoim. W sprawach ważnych zasięgała jego opinii i udawała, że jest jej własną. Można mu było w pełni ufać.

– Chcesz tego dziecka? – Położył się obok niej, jednak zachował odpowiedni dystans. Jego głos brzmiał chłodno, nie patrzył na nią, lecz w sufit.

– Tak, myślę, że tak, ale też nie powiem ci, że będę dążyła do celu po trupach. Nic z tych rzeczy. – Starała się zachować spokój. Mówiła oględnie.

– Czyli jednak wcale go nie chcesz. Robisz to dla mnie, dla nas, ale bez przekonania – mówił jakby sam do siebie.

– Po co mnie pytasz, skoro sam sobie odpowiadasz? Sam temat dziecka powoduje u mnie mdłości! Żyliśmy zgodnie, tworzyliśmy fajną parę, a teraz nie mówimy o niczym innym, seks przestał już być przyjemnością, a stał się aktem prokreacyjnym. Te twoje wyliczenia, kalendarzyki, testy, do których mnie zmuszasz! To jest życie? – Wstała gwałtownie z łóżka i zabrała kołdrę, by przenieść się do drugiego pokoju. Wróciła jednak i dorzuciła:

– Jutro w pracy mamy bankiet z okazji sukcesu kolejnego projektu. Wszyscy przyjdą z osobami towarzyszącymi. Nie wiem, czy twój grafik ci pozwoli… – zaczęła.

– No, niestety. Jutro mam badania. Po trupach do celu. Baw się dobrze. – Nikodem odwrócił się do niej tyłem i ostentacyjnie zaczął udawać chrapanie.

Anka była wściekła. Wiedziała, że nie może mieć badań już jutro. Dopiero wyszli z kliniki. Była to z jego strony zwykła wymówka, czysta złośliwość. Postanowiła zagrać mu na nosie. Odkąd pracowała w organizacji, był zazdrosny o jej współpracownika – Szymona. Zawsze, gdy nadarzała się okazja, towarzyszył jej podczas uroczystych kolacji, spotkań, wieczorków. Jakby w obawie, że ktoś może sprzątnąć mu ją sprzed nosa. Szymon na co dzień pracował w Afryce z ramienia fundacji. Gdy jednak przyjeżdżał, od czasu do czasu, Anka wracała z pracy podekscytowana i relacjonowała jego przygody. Nie dlatego, że fascynował ją sam kolega, a raczej to, czego doświadczał, a co dla niej stawało się coraz bardziej czymś „poza zasięgiem”. Nikodem czuł wówczas, jak grunt osuwa się spod jego stóp. Musiał pilnować jej jak oka w głowie. Anka zamierzała wykorzystać tę sytuację: zrobić się na bóstwo i dodać, że Szymon nalegał, by przyszła wcześniej, bo ma jej tyle do opowiedzenia. Z tą myślą zasnęła, ale nie od razu, najpierw płakała przez chwilę w poduszkę. Nie znosiła, gdy zasypiali skłóceni. Olka, jej najlepsza przyjaciółka powtarzała, że nie wolno nigdy kończyć dnia bez powiedzenia partnerowi dobranoc, bo to pierwszy gwóźdź do małżeńskiej trumny.

2

Poranek nie przyniósł przełomu. Szybkie śniadanie, krótka wymiana zdań na temat podziału zadań. Bez zbędnych czułości, bez wyjaśniania czegokolwiek. Jak zwykła mawiać Anka: służbowe rozmowy. Wszystko zostało powiedziane. Anka zerknęła do kalendarza, widniała tam godzina i narysowany mały uśmiechnięty plemnik. A więc Nikodem nie kłamał. Chyba. Tyle że badania miały zostać wykonane o godzinie siedemnastej, zaś na imprezę firmową zaproszeni zostali dopiero na dziewiętnastą. Gdyby tylko chciał… Przecież u facetów to trwało chwilkę. Miły pokoik, gazety z nagimi biustami i odrobina skupienia załatwiały sprawę. Nie to co przepychanie jajowodów czy wpychanie kamerki do macicy. A więc zdecydował się zrobić jej na złość.

– Jeszcze zobaczymy… – burknęła pod nosem. Spojrzał na nią, lecz nie dopytywał, czy mówiła do siebie, czy też może do niego. Swoją drogą rysunek wydał się jej zabawny i gdyby nie okoliczności, pewnie teraz oboje głośno śmialiby się z niego.

Wyszła pierwsza.

Miasto, którego nie znosiła, teraz stało się miejscem jej zamieszkania. Z przyczyn od nich niezależnych wybrali je jako tymczasowe, przechodnie. Tutaj dostali pracę. Tutaj znajdowało się mieszkanie należące do ciotki Nikodema, a starsza pani postanowiła podarować im je jako prezent ślubny, sama jesień życia spędzała w kamienicy należącej niegdyś do jej ojca. A że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, toteż nie wybrzydzali, lecz uznali to za zbieg pomyślnych okoliczności. Anka marzyła jednak o domu, kawałku przestrzeni, gdzie mogłaby oddychać wolnością.

– Ania! – powitał ją od progu niewielkiego biura znajdującego się na obrzeżach miasta znajomy głos. Mężczyzna był wysoki, rudawy, z lekką nadwagą, którą rekompensowało fantastyczne poczucie humoru i niebywały brak dystansu, otwartość w relacjach.

– Cześć – powiedziała bez entuzjazmu, więc wszyscy współpracownicy, których można było zliczyć na palcach jednej ręki i których śmiało mogła nazywać swoimi przyjaciółmi, a nie tylko znajomymi z pracy, bez trudu spostrzegli, że coś ją gryzie.

– No, co jest? – Pierwszy dopadł ją Szymon. – Nadal „te” sprawy? – Wszyscy tutaj byli wtajemniczeni we wzajemne problemy. Anka przez chwilę myślała o sobie jak o hipokrytce, w końcu wczoraj zrobiła mężowi scenę za dzielenie się ich życiem z innymi.

– Poniekąd. Pokłóciliśmy się, ale tak konkretnie. Nie wiem, czy i kiedy się do mnie odezwie. Zresztą, może odrobina milczenia dobrze nam zrobi. Kiedy tylko otwiera usta, zaraz pojawia się „ten” temat – wyjaśniła.

– Czyli dzisiaj tańczysz ze mną! – Szymon próbował rozładować napięcie, czyniąc kilka wygibasów. Anka uśmiechnęła się, gdyż wyglądał komicznie. Zawsze potrafił ją rozbawić.

– Na to wygląda. Chociaż zamiast tańczyć, mam ochotę się napić! Porządnie. Tego też Niko mi zabrania od prawie roku, bo może źle wpływać na jakość komórek jajowych! Czujecie klimat? – żaliła się.

– A ja biorę go w obronę. Na ogół facet nie dojrzewa do roli ojca, a jeśli ma jakieś problemy, to końmi nie zaciągniesz go do kliniki. Jak mógłby przyznać przed całym światem, że jego pływacy nie dają rady? A tutaj proszę: nie dość że to on prosi cię o przemyślenie tematu, to on prowadzi kalendarzyk, to wreszcie on idzie pokornie się przebadać i umawia wam wizyty u specjalistów. Anka – to dobry facet. Wiesz to. – Małgosia miała pięćdziesiątkę i zawsze nienachalnie służyła swoim doświadczeniem życiowym. Anka ceniła jej rady.

– Dobra, dość o mnie. Szymon, opowiadaj, a ja zrobię kawę. – Anka uśmiechnęła się prawie niewymuszenie i starała, choć na moment, oderwać od trosk dnia codziennego.

– No więc znalazłem wreszcie to miejsce, bo wiecie, jakie miałem z tym kłopoty. I dokonałem wstępnej analizy. Wygląda na to, że damy radę zrobić tam odwiert, zakładam, że na około stu metrach… – kontynuował opowieść, którą rozpoczął przed pojawieniem się koleżanki.

Anka, mimo najszczerszych chęci zgłębienia tematu nowej studni, jednak odpłynęła w świat swoich myśli. Znowu. W głowie słyszała wciąż głos profesora: Czy na pewno jedno i drugie chce zostać rodzicem? Czy ona, trzydziestoletnia pani własnego czasu, pragnie zmienić swoje życie i podporządkować je komuś, czego nigdy dotąd nie zrobiła?

Nawet w małżeństwie. Nikodem zdawał sobie sprawę, że jeden fałszywy ruch, jeden krok nie w tę stronę, jeden zawód, a żona spakuje walizki i po prostu zmieni lokum i lokatora. Mimo miłości, mimo ich wieloletniej przyjaźni. Mimo wszystko.

Taka już była.

Niezależna.

– Wpuściłeś tłok w tej kolejnej o dwadzieścia metrów niżej, tak? – dopytywał trzeci z ekipy, Andrzej.

– Przepraszam was, czy mogę dzisiaj popracować z domu? – Anka przerwała im rozmowę, choć wiedziała, że to niegrzeczne. Szymona nie widziała przecież od miesięcy.

– Nie widzę problemu. – Małgośka uznawana była za prawą rękę szefa. Jeśli nie było go w pobliżu, ona stawała się osobą decyzyjną. Ta niepisana umowa funkcjonowała od kilku dobrych lat, z czego zadowoleni byli wszyscy pracownicy.

– Nie czuję się najlepiej. Spotkamy się wieczorem. Dobrze? – Kiwnęli głowami i nie zadawali zbędnych pytań. Doskonale wiedzieli, że dziewczyna jest przemęczona.

Anka wsiadła do swojego jedenastoletniego wozu, który nazywała, gdy nikt nie słyszał, białą torpedą. Wpisała w telefonie adres i upewniła się, że miejsce docelowe jest już otwarte. Kiedy zaparkowała pod wysokim gmachem, jeszcze przez chwilę starała się uspokoić oddech i zebrać myśli. Ostatecznie jednak zdecydowała się wejść.

– Dzień dobry. Nie byłam umówiona, ale desperacko potrzebuję spotkać się ze specjalistą. Może byłaby mi pani w stanie pomóc? – zwróciła się do recepcjonistki, która obsługiwała akurat inną parę.

– Przykro mi, ale najwcześniejszy termin mamy za kilka dni – odparła młodziutka szatynka.

– Czy dosłyszała pani słowo desperacko? I czy zauważyła, że przychodzi do pani udręczony człowiek? – Podniosła głos. Ance nigdy nie zależało na opinii innych. Szczera do bólu zyskiwała szacunek rozmówcy albo odwracał się on na pięcie.

– Może będę mógł pomóc. – Mężczyzna w średnim wieku pokazał gestem rejestratorce, że sytuacja jest pod kontrolą. – Zapraszam do gabinetu.

Krótka wymiana zdań upewniła mężczyznę, że dokonał słusznego wyboru. Anka zrelacjonowała mu w zawrotnym tempie ostatnich kilkanaście miesięcy swojego życia z typową dla niej ironią i humorem, czym zyskała sobie przychylność szefa kliniki, który przyjmował tylko niewielką część pacjentów, najczęściej z polecenia. Pozostałych powierzał swoim wykwalifikowanym i godnym zaufania współpracownikom.

– Nie widzę żadnych wad anatomicznych ani w obrębie jajników, ani macicy czy też jajowodów. Zlecę wykonanie kolejnych badań, na razie tych mniej inwazyjnych: rezerwa jajnikowa, TSH, prolaktyna, FSH, LH, estradiol i podstawowe mocz, morfologia – wymieniał i zapisywał na kartce. – Jeśli nie zyskam pełnego obrazu, pójdziemy o krok dalej, a w międzyczasie partner będzie już miał zapewne swoje wyniki.

– Dziękuję. Za ludzkie podejście. – Opuściła gabinet i umówiła badania u brunetki, która obdarzyła ją złowrogim spojrzeniem. Humor znacznie się jej poprawił. Po drodze do domu kupiła piękny bukiet frezji. Zrobiła też szybkie zakupy, by przygotować ich ulubioną kaczkę. Miała nadzieję, że po dobrej kolacji namówi męża na wspólne wyjście. Że wszystko między nimi znów, jak zawsze, zostanie wyjaśnione. Myliła się.

Minęła szesnasta. Postanowiła jeszcze zaczekać, bo przecież czasem Nikodem wracał później. Dopiero po chwili dotarło do niej, że może zechciał podjechać do kliniki od razu po pracy. Wszak badania zlecono na siedemnastą. A więc to nie było kłamstwo. Zdecydowała więc, że najpierw przygotuje się do wyjścia, a potem zjedzą kolację. Włożyła czarną obcisłą sukienkę z odkrytymi plecami i cekinami przytwierdzonymi na wysokości ramion. Podkreśliła oczy, rezygnując z mocnego makijażu i malowania ust. Gdy zegar wskazywał osiemnastą, otworzyła wino i nalała, na razie, do jednego kieliszka. Kaczka była już mocno wysuszona, a Anka – uwielbiająca jeść – naprawdę głodna i zirytowana. Wychyliła pierwszy kieliszek i szybko uzupełniła go bordowym napojem. Kaczkę także już pokroiła.

Kwadrans przed dziewiętnastą, gdy wszystko było już zimne, a butelka pełna tylko do połowy, usłyszała chrzęst kluczy w zamku.

– Naprawdę miło, że się wreszcie zjawił książę na białym koniu! – powitała go w sobie tylko właściwym stylu.

– Miało cię już nie być… – skwitował, widząc, że żona jest już lekko wstawiona.

– Ach tak! Czyli się unikamy? Mamusia i tatuś się unikają. No pięknie! – prowokowała go.

– Jesteś pijana. I wyglądasz jak kobieta lekkich obyczajów – dogryzł jej, choć uważał, że wygląda zjawiskowo.

– Słucham? Jesteś bezczelnym dupkiem! – Weszła do kuchni i wrzuciła resztę kaczki do śmietnika, chwyciła butelkę i kopertówkę, po czym opuściła mieszkanie.

Nikodema przez moment gryzło sumienie. Bał się też najzwyczajniej w świecie o swoją ukochaną. Jednak tym razem nie zamierzał jej niańczyć, choć przychodziło mu to z wielkim trudem.

Anka w butach na wysokim obcasie wybiegła z bloku, który zamieszkiwali od siedmiu lat. Przez moment biegła jeszcze jak w amoku. Czuła się odurzona, nie tylko poprzez wypite wino. Czuła, że zbierająca się w niej złość musi znaleźć ujście. Firmowa impreza wydała się jej nie odpowiednim miejscem. Stanęła na środku chodnika. W mieście, pełnym fabryk i wieżowców. Mieście, gdzie szum samochodów zagłusza kłótnie kochanków i śmiechy dzieci. Dzisiaj spoglądała na nie z jeszcze jednej perspektywy. Ich gniazdko. Samo centrum. Prestiżowa lokalizacja. Stolica województwa śląskiego. Kiedy patrzyła na betonowe osiedla pozbawione zieleni, na ruchliwą ulicę i spieszących się ludzi pomyślała, że nie w takim miejscu chciałaby wychowywać swoje potomstwo. Wiedziała jednak, że wystarczy słowo, by Nikodem poszukał dla nich wymarzonego domu z ogródkiem i białym płotem. Tylko czy to w ogóle jeszcze możliwe?

Wzięła głębszy wdech. Jedyne miejsce, które tutaj znała jeszcze z czasów akademickich, choć na studia dojeżdżała, a raczej nie oddawała się studenckiemu życiu, to knajpa. Tu spotykali się, by pogadać, by uczcić zdany egzamin czy po prostu potańczyć. W jej głowie zapaliła się czerwona lampka. W knajpie pracował Łukasz. Ten sam. Niezmiennie. Spotkała go kiedyś w drodze do pracy i serce przez moment zabiło szybciej. Zły chłopiec, zły wybór na życie. Tak zawsze o nim myślała, choć pociągał ją zarówno intelektualnie, jak i fizycznie. Spoglądała raz w lewo, w kierunku eleganckiej restauracji, gdzie zapewne zaczęli się już gromadzić pierwsi goście, raz w prawo – gdzie impreza nie mogła się jeszcze rozkręcić, ale nie stanowiłoby to przeszkody dla wypicia kilku głębszych, a przecież na to właśnie miała ochotę. Wyciągnęła telefon z kieszeni.

– Małgosiu, nie będzie mnie na bankiecie, jednak to poranne samopoczucie nie wynikało z moich zmartwień. Czymś się strułam i cały dzień spędziłam, trzymając w objęciach klozet. Wytłumaczysz mnie jakoś? Dziękuję. Jesteś wielka. – Podjęła decyzję i niemal od razu jej pożałowała. Tyle że żal był zbyt mały, by zmienić plan. A pokusa zbyt silna, by ją zignorować. Oblizała usta. Myślała jednak na tyle trzeźwo, by zapewnić sobie alibi.

– Olka, jeśli zadzwoni do ciebie Nikodem, powiesz, że jestem u ciebie i raczej nie zamierzam wrócić do domu na noc. Nic się nie stało. Potrzebuję zaczerpnąć powietrza. Duszę się. Nie, nie chcę uciekać. Chcę tylko przerwy. Na jeden wieczór. Od niego, od wyrzutów sumienia, tak, od tego też. Dobrze, mamo, będę. Niewykluczone, że dotrę do ciebie w środku nocy. Jeśli nogi odmówią mi posłuszeństwa. O głowę się nie martw. Wiesz, że jest mocna. Kocham cię. Pa.

Schowała telefon do małej torebeczki i krokiem pewnym na tyle, na ile jest to możliwe po opróżnieniu połowy litrowej butelki, podążyła w kierunku najbardziej imprezowej ulicy w mieście. Popatrzyła na siebie i przypomniała sobie, co czytała o Mariackiej. W dwudziestoleciu międzywojennym było to miejsce pracy prostytutek. W ogóle nie cieszyła się zbyt dobrą sławą. Dzisiaj zresztą też dawała się we znaki co bardziej spokojnym mieszkańcom miasta. Teraz, w lecie, roiło się tutaj od młodych i nieco starszych bywalców imprez plenerowych czy koncertów ulicznych. Słychać było zewsząd artystów, fanów muzyki. Na moment przystanęła nawet, by rozkoszować się chwilą i podrygiwała w rytm miksowanej przez DJ-a piosenki. Wieczór był ciepły, a wraz z odchodzącymi za horyzont promieniami słońca, umykały wszystkie smutki dzisiejszego dnia, cała ta chandra ostatnich tygodni. Anka czuła się sobą pierwszy raz od niepamiętnych czasów. I było jej dobrze. Przepełniał ją spokój.

Przed modnym klubem zobaczyła selekcjonera.

Uśmiechnęła się sama do siebie, bo pomyślała o sobie w kategoriach staruszki. Za jej czasów nie było nikogo, kto decydowałby o dalszym ciągu wieczoru. Przez moment nawet obawiała się, czy aby nie zostanie wykluczona ze względu na wiek. Przychylne oko modnisia w rurkach i fioletowej koszuli wyłowiło ją z tłumu i ruchem ręki utorowało drogę do drzwi. Wewnątrz przytłoczyła ją ciemność tak bardzo kontrastująca z najjaśniejszymi wieczorami w roku. Czerń ścian przełamana neonami świateł. Muzyka, na razie, stosunkowo cicha, loże powoli zapełniające się grupami młodych ludzi, młodszych od niej. Nie przeszkadzało jej to, że przyszła tu sama, nie należała do osób, które czują się nieswojo we własnym towarzystwie. Zerknęła w kierunku baru. Na krześle siedział mężczyzna. Obsługiwała go dziewczyna o niezbyt sympatycznym spojrzeniu i zamaszystych ruchach. A więc go nie było. Może jeszcze. A może miał dzisiaj wolne. Ile minęło od ich ostatniego spotkania? Pewnie jakieś trzy, a może już nawet cztery lata. Wszystkie wieczory panieńskie jej przyjaciółek odbywały się właśnie tutaj. To, co się wydarzyło w tym klubie, zostawało w nim. Przynajmniej taką niepisaną umowę miały wszystkie. Usiadła z daleka od faceta pijącego piwo. Nie spieszyło się jej dzisiaj. Barmanka podeszła wreszcie do niej i chłodno spytała, co podać.

– Łukasz. Pracuje dzisiaj? – spytała bez ogródek. Barmanka uśmiechnęła się z ironią i pokręciła głową, dając jej do zrozumienia, że pytania tego typu słyszy kilka, a może kilkanaście razy dziennie. Nic nie odpowiedziała. Odeszła i zaczęła rozmawiać z grupą nowoprzybyłych klientów.

– Bezczelne babsko – powiedziała pod nosem i zerknęła na parkiet, wciąż świecący pustkami. – Przepraszam! Nie przyjęła pani mojego zamówienia. Osiem shotów kamikaze. Byle szybko! Czekam! – powiedziała stanowczo. Jej mina musiała wywrzeć odpowiednie wrażenie, bo barmanka przygotowała zamówienie i podała jej drewnianą deseczkę z niebieskim płynem.

Anka wypiła jeden kieliszek za drugim. Następnie weszła na parkiet i zamknęła oczy. Najpierw bardzo wolno kołysała się raz w jedną, raz w drugą stronę, by poczuć rytm, a już za moment stać się muzyką. Jej głowa, szyja, ręce i dłonie stawały się wiotkie jakby płynęły z falą. Nie myślała o utkwionych w nią oczach gapiów, o komentarzach, o upływającym czasie. Dopiero, kiedy DJ przerwał i postanowił przywitać się z zebranymi, została wyrwana ze swojego słodkiego transu. Wtedy też poczuła pragnienie. Nie zamierzała go jednak ugasić wodą. Zmierzając w kierunku baru okupowanego przez klientów, spotkała jego spojrzenie. A więc był. A więc patrzył na nią. Pamiętał. Poczuła motyle w brzuchu, choć wiedziała, że już dawno powinny się stamtąd ulotnić.

Spokojnie poczekała na swoją kolej. On także się nie spieszył, choć posyłał jej spojrzenie i uśmiech podczas przygotowywania kolejnych drinków. Wreszcie znalazł chwilę, by podejść.

– Kopę lat – zaczął zwyczajnie.

– Prawda. Próbowałam zliczyć ile. Bez znaczenia. Czuję się, jakbyśmy widzieli się wczoraj, choć pewnie wiele się zmieniło: i u mnie, i u ciebie. Nie wnikajmy w szczegóły. To tylko popsuje ten, jakże dobrze rozpoczęty, wieczór – ośmielała się z każdym słowem, jednocześnie karcąc samą siebie w myślach.

– Jeszcze deseczkę? – zaproponował. – Na koszt firmy.

– Tak. Ale zrób od razu dwunastkę. I firma nie musi stawiać. Pani jest niezależną kobietą i feministką. Trudno się do ciebie przedrzeć. – Nie miała na myśli tylko i wyłącznie tłumów klientów.

– Dlaczego tutaj jesteś? Anka… Tylko bez ściemy. – Nie tracił czasu, gdyż zbliżali się do baru kolejni imprezowicze.

– Najkrócej ujmując: żeby poczuć, że jeszcze żyję. Że jeszcze gdzieś tam w środku jestem ja. – Miała nadzieję, że ją zrozumie. – Muszę wytańczyć emocje – wyjaśniła najlepiej, jak potrafiła.

– Tak bez towarzystwa? – Łukasz doskonale wiedział, że Anka była mężatką. Deklarowała za każdym razem, że szczęśliwą.

– Zdecydowanie bez towarzystwa – odparła, a on podał jej kolejne kieliszki, choć tabliczka nad barem głosiła, że osobom nietrzeźwym alkoholu się nie sprzedaje. – Chociaż akurat picie w pojedynkę mi się nie bardzo podoba. Wygląda dość przytłaczająco. – Wskazała ręką stojącą przed nią baterię i uśmiechnęła się filuternie. Wyglądała jak nastolatka. Łukasz popatrzył na koleżankę, która rozmawiała z klientem, rozejrzał się dokoła i chwycił kieliszek. Muzyka zagłuszyła szkło dotykające szkła.

– Wracaj do pracy. Zaczynam muzykoterapię. – Zeskoczyła ze stołka i ruszyła przed siebie.

Anka tańczyła tak, że nawet najwytrawniejsi bywalcy musieli przyznać jej tytuł królowej parkietu. Jej ruch oddawał wszystko to, co tkwiło i w głowie, i w sercu. Biła od niej wolność, niezależność i siła, która stawała się pociągająca dla obserwujących. Przerwy robiła tylko na uzupełnienie płynów, musiała jednak także ucinać kilka rozpoczętych nieudolnie pogawędek.

– Jesteś rozchwytywana, co zresztą nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem. – Łukasz przez cały czas starał się mieć ją na oku. Nigdy nie myślał o niej jak o łatwej zdobyczy. Przez wzgląd na ich nieco enigmatyczną, ale jednak istniejącą od lat relację, nie pozwoliłby także, by ktoś zrobił jej krzywdę. Zawsze oczekiwał na więcej, lecz więcej nie nadchodziło.

Reszta nocy minęła Ance na piciu, odpędzaniu kolejnych natarczywych adoratorów i znów piciu przeplatanym tańcem. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że świat zawirował, a ona najzwyczajniej w świecie jest już mocno wstawiona. Łukasz także to zauważył. Spojrzał na zegarek. Dochodziła czwarta nad ranem. Posadził Ankę na krześle i zamienił kilka słów z koleżanką. Tłum tańczących zamienił się wąskie grono, wszak mieli środek tygodnia.

– Chodź, zabieram cię stąd. – Anka nie była w stanie ustać o własnych siłach, więc zarzucił jej ramię na swoje. Gdy i to nie przyniosło spodziewanego rezultatu, zdjął jej buty, wsadził do swojego plecaka, a dziewczynę podniósł bez trudu i na rękach zaniósł najpierw do taksówki, a następnie do swojego mieszkania. Filigranowa, lekka, z delikatnymi rysami twarzy i teraz półprzytomna – wyglądała jak słodkie dziecko pogrążone we śnie.

Łukasz zrzucił wszystkie ubrania zalegające na łóżku, umościł posłanie i położył ją delikatnie na brzegu. W jego kawalerce było tylko jedno miejsce do spania, a za nim pracowita noc. Nie zamierzał leżeć na zimnej, wyłożonej płytkami podłodze. Wówczas stało się coś nieoczekiwanego. Anka otworzyła oczy. Rozejrzała się i nagle dostrzegła twarz chłopaka.

– Dziękuję, Łukasz. Potrzebowałam tego. Tego wieczoru i…

– Wiem doskonale, czego potrzebujesz… – Chwycił jej kark i przyciągnął mocno do siebie.

3

– Cześć, Ola. Czy ona poszła do pracy? Zadbałaś o to? Dobrze. Nie, nie jestem nadopiekuńczy. Ale rzadko zdarza się, żeby zrezygnowała ze służbowej imprezy. Musiała mieć parszywy nastrój. Powiedz jej, że czekam na nią. Jeśli możesz oczywiście. Dziękuję.

Nikodem, wczorajszej nocy, mimo wcześniejszych postanowień, zdecydował jednak włożyć garnitur, kupić bukiet kwiatów i pojechać za Anią do restauracji, w której miał odbyć się bankiet. Chciał ją przeprosić, a w domu szczerze porozmawiać o ich wzajemnych oczekiwaniach, o tym, czy i ile mogą jeszcze poświęcić, by zrealizować cel. Chciał jej wreszcie raz do końca wysłuchać. Wiedział, że powinien był zrobić to już bardzo dawno temu. Pragnął zapewnić tę pozornie tylko silną, lecz wyjątkowo kruchą w środku istotę o tym, że we dwoje mogą być także, choć nie tak samo, szczęśliwi. Kiedy jednak wszedł do środka, Małgorzata od razu zrozumiała, że jej koleżanka kłamała i poprosiła go o wyjście, zanim szef zorientuje się, że coś jest nie tak. Był to moment, w którym ogarnął go niepokój, a potem panika. Na szczęście miał w telefonie numery wszystkich jej bliskich i przyjaciół. Olka była ich wspólną i pierwszą, o której pomyślał, bo to do niej zwykle zwracała się z każdym problemem jego żona. Z trudem wybrał trzęsącą się dłonią numer, by jednak już wkrótce odetchnąć z ulgą. A więc poszła właśnie tam. Była bezpieczna. Ktoś się nią zaopiekuje. Spał spokojnie, choć nie uwolnił się od wyrzutów sumienia.

Zdecydował, że dzisiejszego dnia to on będzie tym, który ją zaskoczy. Wziął wolne w pracy. Na targu znajdującym się w drugiej części miasta zakupił potrzebne produkty, kwiaty wyglądały równie zachwycająco co wczoraj. Miał zamiar zabiegać o jej względy, jak robił to, gdy jeszcze nie byli małżeństwem. To dlatego przecież wybrała właśnie jego. Bo traktował ją jak kogoś wyjątkowego, zasługiwała i wciąż zasługuje na wszystko, co najlepsze. Przygotował dwudaniową kolację i jej ulubiony deser: tiramisu. Wierzył, że dzisiaj znów będzie jak kiedyś, że znów zobaczy w nim chłopaka, w którym się zakochała. Że spojrzy na niego jak wtedy… pierwszy raz od dawna.

Kiedy Anka zerknęła na zegarek, wskazywał dziewiątą trzydzieści. Obok niej leżał Łukasz. W samych bokserkach. Odruchowo dotknęła piersi, były nagie. Miała na sobie tylko skąpe figi. Wewnątrz czaszki poczuła ból, który dobrze znała z czasów studenckich. Nie pamiętała, kiedy towarzyszył jej po raz ostatni, ale musiało to być bardzo dawno temu, gdyż w przeciwnym razie nie zdecydowałaby się na powtórkę. Wsunęła na siebie sukienkę, w ręku trzymała buty i torebkę. Po cichu wyszła z mieszkania i w niecały kwadrans dojechała do pracy. Nikt nigdy nie powiedział jej, że musi przesiedzieć w biurze pełne osiem godzin. Za to między innymi uwielbiała to miejsce. Bez większego zażenowania wpadła więc do pokoju, w którym znajdowało się jej biurko i zamierzała niezauważona dokończyć rozpoczęte, na dobrą sprawę, przedwczoraj tłumaczenia dla Szymona. Nie było jej to dane. Przynajmniej nie od razu. Trzy pary oczu wlepione w nią niczym w obraz oczekiwały wyjaśnień. Z jej nienagannej fryzury i wieczorowego makijażu zostały już tylko oczy pandy i afro na Trojanowską.

– Nie. Sza. Nic a nic. Bardzo boli. Głowa. I serce. Sio. Proszę – zdołała wycedzić. Nie sądziła, że efekt będzie natychmiastowy. Nikt nie zadawał zbędnych pytań, nikt nie wyrzucił z siebie zgryźliwego komentarza. Małgosia pokazała tylko gestem jej głowę i oczy. Anka w lot wychwyciła tę niewypowiedzianą myśl i udała się do łazienki. Tutaj dopiero spojrzała sobie w oczy po raz pierwszy od wczoraj. Widziała w lustrze obcą osobę – wyzywającą pannę bez stanika z rozmazanym makijażem i ogromnym kacem moralnym. Nie pamiętała, co wydarzyło się ubiegłej nocy. Urwał się jej film. Poranny obrazek wystarczył jednak, by poczuć się jak zwykła łajza. Zmyła resztki wczorajszych uniesień z twarzy, żałując, że nie ma magicznego płynu, który mógłby zmyć je też z jej wnętrza, które wydało się jej w tym momencie obrzydliwie brudne. Pozostałą część dnia spędzili w milczeniu. Szymon, Małgosia i Andrzej wymieniali między sobą uwagi dotyczące budowy kolejnej studni, jednak robili to cicho, jakby nie chcieli jej dodatkowo męczyć. Czuła do nich ogromną wdzięczność, a nagromadzone od wczoraj uczucia znalazły upust w postaci łez spływających bezszelestnie i niezauważenie po jej policzku. Przez moment zastanawiała się, czy powinna zadzwonić do Łukasza. Zapytać, podziękować, wyjaśnić. Zdecydowała, że napisze tylko krótkiego SMS-a.

Dziękuję.

Miała nadzieję, że chłopak sam rozwinie temat, z drugiej zaś strony znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że jest wystarczająco inteligentny i taktowny, by nie wypisywać peanów na cześć „szczęśliwej mężatki”, o byciu którą zapewniała go wielokrotnie. Nie otrzymała odpowiedzi. Wprawiło ją to w jeszcze gorszy nastrój. Odniosła wrażenie, że i jego rozczarowała. Że spodziewał się po niej więcej. Że jego wyobrażenie o niej właśnie legło w gruzach i rozbiło się w zetknięciu z brukiem. Jedna noc. Kilka błędnych decyzji. Zachowała się niczym naiwna nastolatka. I to jej przeszło przez myśl, by stać się za kogoś odpowiedzialną? By stanowić dla kogoś wzór i przykład? W tym momencie, w tej jednej chwili, w której świat na moment się zatrzymał, wiedziała, że żadna z niej matka. Im dłużej jednak analizowała sytuację, w detalach przypominając sobie minione godziny, tym bardziej pragnęła na przekór losowi udowodnić sobie i światu, że zmiana jest możliwa zawsze. I u każdego. Niewiele dzisiaj przetłumaczyła. Jednak dokonała czegoś o wiele bardziej istotnego. Wyjaśniła samej sobie, że nie jest już tą dziewczyną sprzed lat, której błędy uchodzić będą na sucho. Ta brutalna prawda powinna być dla niej oczywistą od dawna, a jednak musiała popełnić całą serię pomyłek, by dotarła do niej, a nie tylko obiła się o uszy.

Wracała do domu w podłym nastroju. Nie zamierzała wdawać się w szczegóły, bo przecież wcale ich nie znała. Niejasna relacja z wczorajszego wieczoru zadałaby cios jedynie Nikodemowi, a przecież tego nie chciała. Wolała infantylnie przekonywać samą siebie, że być może do niczego nie doszło. Zastanawiała się, jak uciec od rozmowy. Czy wymówić się bólem głowy, kacem, masą pracy… Nieoczekiwanie znalazł się nieco inny sposób.

– Cześć, Ania. – Otworzył jej drzwi, zanim zdołała włożyć klucz do zamka, czym kompletnie ją zaskoczył. Od godziny przesiadywał w oknie, wypatrując żony.

– Cześć Niko – odpowiedziała i rzuciła mu spojrzenie pełne bólu.

– Zapraszam do Niko Ristorante. Będzie pani zadowolona. – Zaprowadził ją do ich kuchni, bo przecież w dużym pokoju nie mieli nawet stołu, jedynie niską ławę. Z dumą zaprezentował swoje kulinarne dokonania.

– Mężu… – zaczęła, bo zrodziła się w niej nagła chęć zadośćuczynienia temu dobremu chłopakowi, choćby w postaci zwykłego słowa przepraszam.

– Nie musisz nic mówić, Anka. Naprawdę. To nie jest tak, że wina leży po czyjejś stronie. Każde z nas ma swoje za uszami. Może tylko ja trochę więcej niż ty… – Przytulił ją mocno i pocałował.

Nieoczekiwanie zwykły całus na zgodę zmienił się w pocałunek, który nie towarzyszył ich codzienności już od bardzo dawna. Kolejne zaprowadziły ich do łóżka, a właściwie do pokoju dziennego z narożnikiem pełniącym tę funkcję. Anka i Nikodem oddali się namiętności, która pierwszy raz od dawna nie była tylko misją z konkretnym celem, lecz aktem miłości i pożądania dwojga kochających się osób.

– Tego mi brakowało. Żebyś patrzył na mnie znów jak na kobietę, a nie inkubator czy krowę gotową do rozrodu. Przepraszam za porównanie – musiała spuentować, gdy zakładała na powrót bieliznę.

– Wiem. Już wiem. – Chwycił jej dłoń i pomógł wstać. – A teraz pani pozwoli do kuchni, bo jednak trochę się małżonek napracował.

– I bardzo dobrze, bo małżonka jest bardzo głodna. I choć kac jest wciąż niemiłosierny, to wydaje się, że wchodzę w fazę głodomora.

Do późnych godzin nocnych małżonkowie śmiali się z drobiazgów i wygłupiali, jakby świat ostatnich dni nagle po prostu przestał istnieć albo jakby jakimś cudem udało im się cofnąć zegar do czasów, kiedy byli w rozmowach tylko oni, we dwoje. Anka wiedziała, że zupełnie bezcelowe jest wracanie do poprzedniej nocy, Nikodem zresztą nie zadawał żadnych pytań. Pominęła też milczeniem jego wczorajsze badania. O wynikach pewnie i tak zechce ją poinformować od razu po ich otrzymaniu, a wtedy lawina z napisem „Dziecko” znów spadnie na ich dom, poprzewraca kilka mebli i albo doszczętnie zdewastuje to, co pozostało z nich samych, albo zlepi ich w jedną wielką bryłę nie do zatrzymania przez nic i nikogo.

4

– No dobra. Mów. Brzydzę się kłamstwem. I w ogóle to, że mnie wrabiasz w takie rzeczy… Ile my mamy lat? Może to było zabawne w ogólniaku, jak mnie wysyłałaś, żebym dowiedziała się, czy ten… jak on miał na imię…

– Kuba – wtrąciła Anka.

– Kuba daje korepetycje z fizyki! Ale to było żenujące… Anka, nie możesz w nieskończoność uciekać. Jeśli nie chcesz tego dziecka – ściszyła głos, bo przecież znajdowały się w kawiarni na rynku – to musisz mu to powiedzieć wprost, a nie szukać pocieszenia w ramionach Łukasza! – oburzyła się, ale za moment rozejrzała dookoła i znów wróciła do szeptu. – Ja wiem, że was z tym barmanem łączy jakieś dziwne porozumienie. Nigdy tego nie rozumiałam. Ale sądziłam, że wasza relacja pozostanie jednak platoniczna. Flirty, spojrzenia i tyle. – Popatrzyła na przyjaciółkę badawczo.

– Być może została. Kto wie. – Anka wzięła duży łyk lemoniady z imbirem i zamknęła oczy, wyciągając szyję ku słońcu.

– Ania, nie chcę być nieuprzejma, ale naprawdę nie zamierzasz zapytać go, co się stało tej nocy? Masz męża! Być może zdradziłaś swojego męża. Nie uważasz, że powinnaś wiedzieć i powiedzieć o tym Nikodemowi? – Mimo iż przyjaźniły się tyle lat, miały zupełnie inne poglądy na świat i ludzi.

– Po pierwsze nie mów tak głośno. Po drugie, jeśli znów zamierzasz mnie pouczać i prawić morały, to wypiję tę lemoniadę i sobie pójdę. Może jestem infantylna, a może po prostu głupia. Ale robię zawsze to, co w danym momencie podpowiada mi serce. I często są to, niestety, decyzje nieprzemyślane, ale wiele z nich doprowadziło do czegoś dobrego – tłumaczyła Oli.

– W momencie, o którym mówimy też? Serce cię doprowadziło do łóżka przystojniaka z baru, a nie przypadkiem wlany w siebie niebieski alkohol? – kontrowała.

– Przestań się czepiać. Miałam nadzieję, że spróbujesz mnie zrozumieć, jak kobieta kobietę. Nie wiem… – Anka założyła okulary przeciwsłoneczne i odwróciła głowę od koleżanki, która nie pierwszy raz potępiała jej zachowanie.

– Ależ ja ciebie rozumiem. Nie każda z nas musi zostać matką. I jeśli bajka, w której teraz nagle się znalazłaś, miała inny początek i przestała ci się podobać, to znajdź drzwi do innej. Ale to wciąż bajka, więc nie zostawiaj za sobą trupów. Rozumiesz? – Próbowała zobrazować Ance własne poglądy.

– Pewnie masz rację. Jak zawsze. Nie, nie zamierzam wyjść z tej bajki, myślałam, że chcę zmienić jej zakończenie. Ale wczoraj, gdy zobaczyłam, że wrócił do mnie mój chłopak, zdecydowałam, że będziemy świetną drużyną, my i ten bobas. Zresztą, nie mówiłam ci, ale umówiłam się na wizytę do innego lekarza, zlecił mi wykonanie mnóstwa badań. I ja to wszystko zrobię i przejdę całą drogę, obojętnie, jak kosztowna dla mojej głowy by ona była, bo chcę założyć rodzinę z Nikodemem. I może myślisz sobie teraz, że nie podołam, że nie powinnam, że zupełnie się nie nadaję. Ale przecież tak samo myślałyśmy o ślubie. Miałyśmy nawet samochód z tyłu kościoła na okoliczność ewentualnej ucieczki. Pamiętasz? – Przyjaciółka kiwnęła głową i uśmiechnęła się życzliwie. – Ale widzisz. On mnie zmienia. Zaraża swoim spokojem, wlewa we mnie tyle ciepła i wiary, że przy nim staję się lepszym partnerem, lepszym człowiekiem. Może tym razem też mu się uda. Przeprowadzić mnie przez ten cały proces i być ze mną, uczyć mnie, pokazywać, jak kochać to małe nowe życie. – Żywo gestykulowała, jak zawsze, gdy była podekscytowana czy wzruszona.

– Masz absolutną rację. Przepraszam, to ja powinnam to powiedzieć. – Przytuliła mocno swą bratnią duszę.

– Nie. Już i tak od wielu lat znosisz moje… nazwijmy to… ekstrawagancje. Jesteś dobrą przyjaciółką, Ola, i masz rację, czas trochę dorosnąć. Chciałabym być choć odrobinę tak uporządkowana i tak racjonalna jak ty, jednak co tu dużo gadać, jesteśmy różne, ja czuję się częścią natury, ty dzieckiem Boga. Ja nie znoszę kajdanów, ty sama ciągnęłaś Pawła do ołtarza… – wyliczała.

– Ty robisz wszystko, żeby nie mieć dziecka, a ja… złożyłam wniosek o adopcję. – Przyjaciółka wyznała ni stąd, ni zowąd.

– Naprawdę? Nic nie mówiłaś? Ja bombarduję cię newsami z linii frontu, a ty taisz takie rzeczy? – nie kryła zdziwienia i lekkiego rozczarowania. Sądziła, że mówią sobie dosłownie wszystko. Szybko jednak zdała sobie sprawę, że tak naprawdę ich ostatnie spotkania polegały na jej uzewnętrznianiu się przed przyjaciółką, Olka musiała niejeden raz nazywać ją w duchu egotystką.

– Ania, jesteśmy po ślubie od dziewięciu lat. Rok po zapragnęliśmy być rodzicami. Ale to już wiesz. Dodać trzeba by jedynie, że próbowaliśmy wszystkiego, na co pozwala nam nasza wiara… – ucięła nagle, bo znała poglądy przyjaciółki zupełnie odmienne od jej własnych.

– Naprawdę nie chcesz powalczyć drogą in vitro? Albo są jeszcze jakieś inne procedury. Mówił o tym, ten profesorek, ostatnim razem… Przecież nawet wspominałam… – Usiłowała sobie przypomnieć medyczny termin, jednak bezskutecznie. I tym razem na ratunek pospieszyła Aleksandra.

– Inseminacja. Nie, Aniu, może ja jeszcze bym o tym pomyślała, ale znasz Pawła. Jest mocno związany z kościołem, a już jego rodzice… W przyszłym tygodniu spotykamy się na pierwszą rozmowę. Mam nadzieję, że sobie poradzę. Nie jestem tak twarda jak ty. Łatwo mnie zmiękczyć, zmanipulować, a ponoć te rozmowy z psychologiem to istne pranie mózgu. – Zasmuciła się i widać było, że jest zmęczona. Anka wyrzucała sobie, że nie wyszła poza własne ego i nie zauważyła zmian zachodzących w bliskiej jej osobie. Dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, w jak wielką egoistkę się nagle zmieniła.

– Wybacz mi, ale też obiecaj, że będziemy w tym razem. Ja wiem, że to sprawa głównie twoja i Pawła, ale na pewno będziesz potrzebowała się wygadać, a jemu… może nie będziesz mogła albo chciała mówić o wszystkim. W każdym razie, jestem gotowa, by trzymać cię za rękę. No i nie mów nigdy takich rzeczy, że jesteś miękka. Jesteś mądrą i pewną siebie kobietą, która niejednemu problemowi stawiła czoła. Naprawdę muszę ci to przypominać? Aleksandra! – Poklepała ją po ramieniu, jak miała to w zwyczaju czynić ich wychowawczyni z ogólniaka.

– Masz rację. Damy radę. I twoje wsparcie bardzo się przyda. Nikt jak ty nie potrafi mnie opieprzyć ani też postawić do pionu, choć ciągnięcie za warkoczyk w twoim wykonaniu bywa bardzo bolesne. – Uśmiechnęła się serdecznie. – I co? Naprawdę nie odezwiesz się do Łukasza? Zostawisz to tak? – spytała.

– Tak sądzę. Ale znasz mnie, moja droga, wkrótce może okazać się, że zdanie zmieniłam. Spontaniczna – trochę zaleta, ale jednak głównie wada. Zapłacę za nas. Myśl pozytywnie. Lecę. – Ucałowała Olkę w policzek i podbiegła do kasjerki.

Sobotnie przedpołudnia Nikodem spędzał głównie na dbaniu o formę. Był szczupły i wysoki, nie miał nigdy zamiaru stać się mięśniakiem, ale po którychś z kolei studiach podyplomowych obwieścił, że piętnaście minut uprawiania sportu dziennie pozwala skutecznie rozładować stres i zapobiec późniejszym chorobom. Od tej chwili każdego dnia starał się przeznaczyć nie kwadrans, ale godzinę, a czasem i więcej na bieganie i ćwiczenia. Anka zastanawiała się, jak będzie to wyglądało, gdy urodzi się dziecko. Jeśli się urodzi. Wyobrażenie Nikodema z brzuszkiem piwnym wywołało uśmiech na jej twarzy. Ance nie przeszkadzało jego nagłe zamiłowanie do biegów, miała czas, by nadrabiać zaległości towarzyskie. A że czerwiec był tego roku wyjątkowo pogodny, z przyjemnością spacerowała po tej części miasta, którą uznawała za znośną. Ta wybudowana dla ciężko pracujących górników dzielnica z cegły, z jednym dość sporym placem i wąskimi ulicami niezmiennie od lat urzekała ją nie tylko charakterystycznym malowaniem okien, ale też klimatem. Robotnicza część miasta, której jeszcze parę lat temu nie odwiedziłaby w samotności po zmroku, dzisiaj odzyskała swoją sławę, a co za tym idzie względne bezpieczeństwo. Chcieli tutaj mieszkać artyści, ludzie twórczy, co podniosło jej prestiż. Piękna, niska zabudowa sprawiała wrażenie, jakby wyjęta została ze starych pocztówek czy fotografii. Teraz, w pełni lata, wydawała się jeszcze bardziej magiczna.

Gdy wpatrywała się w barokowy kościół, usłyszała nagle lekko zachrypnięty głos.

– Chodź, kochanieńka, daj rączkę, zobaczmy, co cię czeka… – Starsza kobieta wyglądała na utrudzoną życiem. W podartej sukience, z niezbyt czystymi włosami i paznokciami, raczej odrażająca.

– Dziękuję. Wolę nie – próbowała się pozbyć rozmówczyni, jednak ta okazała się wyjątkowo natrętna. Anka wierzyła w magię, przepowiednie, zjawiska nadprzyrodzone, co zawsze powodowało napięcia między nią a racjonalną do bólu i wierzącą Olką.

– Coś masz na sumieniu. Pokaż… – Chwyciła mocno rękę Anki, więc dziewczyna nie zmierzała się szarpać. Podeszła bliżej. Nigdy nie powiedziała wprost Nikodemowi, że uważa się za prawdziwą współczesną Słowiankę, dla której ważna jest nie tylko samoświadomość, tradycja, więź z naturą, ale też słuchanie innych, którzy czują przodków, bo on, analityczny umysł, raczej by tego nie zaaprobował. Wzięła przecież na jego wyraźną prośbę ślub kościelny, złożyła przysięgę przed jego Bogiem.

– Widzę nieszczęście. Ból i nieszczęście… Idź, dziecko. – Stara się wzdrygnęła.

– Mów dalej. Zapłacę – zainteresowała się nagle Anka. A może nawet odrobinę przeraziła, choć brakowało wiarygodności, tej – najprawdopodobniej żonie emerytowanego albo po prostu byłego górnika. Kobieta jednak zaprzeczyła ruchem głowy.

– Ty źle zrobiłaś. I teraz za to zapłacisz. Coś ty narobiła? – Szybkim krokiem udała się do bramy znajdującej się tuż za plecami kobiet i nim wyrwana z zamyślenia Anka postanowiła ją doścignąć, ślad po staruszce zaginął.

Wzięła głębszy oddech.

Ręce jej się trzęsły, a serce kołatało niczym oszalałe. Tak lubiana przez nią dzielnica w tym momencie zmieniła się wraz z nastawieniem dziewczyny. Przyspieszyła kroku. O incydencie nie mogła zapomnieć. Głos kobiety i każde jej słowo wybrzmiewało w jej głowie przez kolejne dni. Czy mogła wiedzieć? I czy ewentualna zdrada aż tak bardzo zaskoczyła i zbulwersowała kobietę?

5

– Moim zdaniem to przemęczenie. – Nikodem chodził nerwowo po ich mieszkaniu. Przyglądał się zakurzonym meblom, okruszkom chleba widocznym na podłodze i blatowi, który wołał o pomstę do nieba. – Albo chandra. Po prostu masz chandrę. Tak w ogóle to musimy posprzątać. Kiedy my ostatnio sprzątaliśmy? Anka, ty zawsze jakoś tak z grubsza ogarniałaś ten nasz mały chlewik. – Nie usłyszał odpowiedzi ani tym bardziej zapewnienia, że żona zamierza pozbyć się niepożądanego bałaganu. – Wiesz co, ja się tym zajmę. A ty może się połóż.

– Mówiłam ci, nic mi nie jest. Jestem tylko bardzo śpiąca. Źle sypiam. Miewam jakieś koszmary. Może była pełnia ostatnio? Muszę sprawdzić w moim zapiśniku. – Zwlekła się leniwie z fotela i pospieszyła do ich maleńkiego pokoju. Przez wielką szafę z trudem mieściło się jeszcze biurko zapełnione książkami i notatnikami.

– Zapiśnik. Nie wypowiadam się. Bądźmy rozsądni. Kończyłaś w pracy ten projekt Szymona, bardzo dużo nad tym siedziałaś. Pewnie przesadziłaś. A jak ja nie zadbam o twoje odżywianie, to ty w ogóle o tym nie pomyślisz. Endokrynolog mówił ci tysiące razy, żebyś piła duże ilości wody, a ty stale go ignorujesz, może tarczyca daje o sobie znać! – snuł nadał swoje rozważania, machając szmatka z mikrofibry.