Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
26 osób interesuje się tą książką
Nina, maturzystka na progu dorosłości, od dziesięciu lat żyje w cieniu bolesnej tajemnicy – zaginięcia brata, Nikodema. Każdy dzień spędzony w rodzinnym domu przypomina jej o tej stracie, a rodzinne życie pogrąża się w marazmie. Pragnąc uciec od tego duszącego ciężaru, dziewczyna wyjeżdża na studia do Krakowa, gdzie zamieszkuje u ekscentrycznej ciotki Róży. W obcym mieście, pełnym nowych perspektyw, poznaje Jakuba Brauna – tajemniczego kolegę ze studiów religioznawczych, który wydaje się skrywać więcej, niż na pierwszy rzut oka widać.
Nina podejmuje śledztwo, by dowiedzieć się, co naprawdę stało się z bratem i odkrywa bolesną prawdę, która na zawsze odmieni życie jej i jej rodziny.
„Puste wnętrze” to powieść o zagubieniu, poszukiwaniu i ostatecznym zrozumieniu, które ma swoją cenę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 288
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
CYKLKLĄTWA SIÓSTR
Klątwa sióstr #1
Klątwa sióstr. Czas odpowiedzi #2
POZOSTAŁE POZYCJE
Topielica ze Świtezi
Epidemia uczuć
Coś patrzy
Miasto samobójców
Sekret belfra
Głosy z lasu
Krzyk rzeki
Puste wnętrze
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by Agnieszka Kaźmierczyk, 2023Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Barbara Wiśniewska
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Magdalena Czmochowska
Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly
Ilustracje przy nagłówkach: Obraz Sanny Artem z Pixabay
Ilustracja na szóstej stronie: Obraz mcmurryjulie z Pixabay
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-710-0
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
EPILOG
Alu, wkrocz w dorosłość pewnym krokiem, nie czekaj na później ze spełnianiem marzeń…
***
Biegła najszybciej jak to możliwe, gdy ma się dziewięć lat. Nie wiadomo dokąd, byle dalej, byle nikt jej nie znalazł, nikt nie widział. Okolicę znała jak własną kieszeń, ale przecież słońce zakończyło swoją zmianę i miało wkrótce zniknąć. Ona także tylko o tym marzyła. Dlaczego? Nie wiedziała. Biegła więc. A jej małe i wątłe ciało, smagane chłodnym styczniowym wiatrem, i bose nogi poranione od kamieni, od których aż roiło się na polnej drodze znajdującej się niedaleko domu, powoli zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Przystanęła. Poza odgłosami zbliżającej się nocy, nic się nie działo. Żadnych nawoływań, żadnego szmeru. Nikt jej nie gonił. Rozejrzała się dokoła. Nie bała się, czym zaskoczyła samą siebie. Serce wciąż jeszcze uderzało zbyt mocno i zbyt szybko, a gardło paliło od spazmatycznego wciągania powietrza. Usiadła na pniu ściętego drzewa i postanowiła przeczekać. Jej stopy były czerwone. Wtedy pierwszy raz poczuła w środku to dziwne uczucie, które później, jako nastolatka zaczęła nazywać pustką.
1
Dom. Wydawało się jej, że większości ludzi kojarzy się z ciepłem, bezpieczeństwem, ostoją. Ba, była przekonana, że jej rówieśnicy, znajomi ze szkoły i osiedla, właśnie w takich miejscach dorastali. I choćby w gruncie rzeczy działo się zupełnie inaczej, odkąd pamięta, a najwcześniejsze wspomnienia pochodziły z początków podstawówki – towarzyszyło jej poczucie niesprawiedliwości. Wszak dla niej dom był głównie budynkiem z cegły, choć nieraz zdarzało się jej nazywać go sanktuarium.
Normalność zniknęła mniej więcej tuż po jej pierwszej komunii świętej. Zniknęła albo odeszła razem z nim. Niewiele szczegółów z tego okresu życia utkwiło jej w pamięci, ale detale tego jednego dnia – odtwarzane tak wiele razy przez członków rodziny, sąsiadów, a wreszcie przypadkowych ludzi z mediów czy organów ścigania – zostały wyryte w jej głowie niczym dekalog na kamiennych tablicach. Ona sama nie była sobie w stanie niczego przypomnieć. Miewała jednak sen, który wracał często, ale którego nie rozumiała. W nim jedynie widziała brata.
Kiedy mówiła dom, myślała o miejscu, w którym rok nie był kalendarzowym, ale liturgicznym. Rozpoczynał się pierwszą niedzielą Adwentu z codziennymi roratami, potem następował okres Narodzenia Pańskiego, wielkiego postu z drogą krzyżową i gorzkimi żalami, okres triduum paschalnego i wreszcie najważniejszy – wielkanocny. Każdy miesiąc miał, według jej rodziców, inny aspekt wiary do kontemplacji. Choć jej mama i tato być może nie potrafili nawet dokładnie zdefiniować tego słowa, to doskonale wiedzieli, jak okazać wdzięczność za dzieło stworzenia we wrześniu, gorliwie modlili się przy przydrożnej kapliczce w każdy dzień maja, a w październikowe wieczory można było zastać i jedno, i drugie przekładających w spracowanych dłoniach paciorki różańca.
Taki to był dom. A w nim poza rodzicami troje dzieci: dwaj chłopcy i ona – najmłodsza. Funkcjonowanie w wielodzietnej rodzinie miało, rzecz jasna, swoje minusy, jednak wszechobecny gwar, śmiech i pomocna dłoń w kryzysach mniejszych i większych były tym, co sprawiało, że wracała do niego ze spokojem.
Do czasu.
Trudno jest dorastać w sanktuarium z jednym pustym wnętrzem. W miejscu, w którym każdy element Jego garderoby, każdy mebel w Jego pokoju traktuje się niczym relikwie. W miejscu, w którym są tematy codzienne i tematy zakazane, a imię Nikodem wymawia się przeżegnawszy uprzednio, zaznaczając świętość, od której tak daleko był i on sam, i jego ostatni wybór. Choć tego oczywiście nikt nie mógł być pewnym.
Trudno jest wreszcie dorastać w cieniu, gorzej jeszcze: stając się cieniem dla domowników, którzy mimo iż nie odśpiewali anielskiego orszaku ani nie sypnęli garści ziemi na drewnianą skrzynkę, pogrążyli się w żałobie.
Nina, do której tylko rodzice zwracali się, używając jej pełnego imienia, Janina, dawno temu postanowiła myśleć o sobie jak o bohaterce „Śpiącej królewny”. Mieszkała bowiem w królestwie uśpionym, w którym wszyscy dworzanie zastygli w pozach, jakie przyjęli tego feralnego dnia. Utknęli, chcąc czy nie chcąc, w somnambulicznej rzeczywistości z nadzieją, że bliżej nieokreślony ktoś, a może zwyczajnie dobry los, pewnego dnia ich odczaruje.
Tylko ona nie spała. Było to tym bardziej bolesne i rozczarowujące. Miała ochotę wezwać trzy dobre wróżki i poprosić o naprawienie błędu. Zamiast tego oglądała z bliska ten martwy świat i próbowała doczekać chwili, w której będzie mogła go opuścić.
Upragniony dzień był coraz bliżej. Miała do pokonania jeszcze drogę przez ciernie, ale nie była to nazbyt wysoka cena za wolność i pierwszy od lat głęboki oddech. O tym, że się tutaj dusi, wiedzieli wszyscy: nauczycielki, sąsiadki, znajomi, których mogła wyliczyć na palcach jednej ręki i wreszcie – jak sądziła – także rodzice.
– W lipcu złożyłam papiery – zaczęła nieśmiało, a serce kołatało kilka razy szybciej niż zwykle.
Kiedy ostatni raz rozmawiali? Nie o tym, czy zabrała śniadanie do szkoły, czy na temat konieczności zakupu nowych butów. Te i podobne tematy traktowała raczej jak załatwianie urzędowych spraw. Do nich jednak ograniczała się w tym domu wymiana zdań z rodzicami.
– Ale o czym ty mówisz? – Ojciec oderwał nos od telewizora. Matka nie dosłyszała wypowiedzianego z trudem zdania.
– Chodzi o to, że z początkiem wakacji dowiedziałam się, że zostałam przyjęta na wyższą uczelnię. – Wzięła głębszy oddech, by nie wycofać się w pół słowa, choć zdawała sobie sprawę, że właśnie dobrowolnie i niczym nieprzymuszona opuszcza własną strefę komfortu.
– Słucham? Przecież ty nawet nie pokazałaś nam wyników matur! Dlaczego nie powiedziałaś, że zamierzasz pójść na studia? Co to w ogóle za tajemnice? – Mężczyzna po pięćdziesiątce odchrząknął i poprawił się w fotelu. W pomieszczeniu byli co prawda sami, jednak salon przylegał do kuchni, co spowodowało, że szybko dołączyła do nich kobieta o gołębich włosach.
– Nie chciałabym zaczynać od tego, że po powrocie z egzaminów nie spytaliście nawet, jak mi poszło… Nie obejrzeliście też mojego świadectwa maturalnego. Nigdy nie spytaliście o moje plany – wymieniała w szybkim tempie, nie kryjąc rozczarowania. Starała się jednak mówić spokojnie, by nie opuścili pomieszczenia, jak to zwykle robili, gdy próbowała zmienić tor rozmowy na poważniejsze tematy.
– Ale dlaczego zaczynasz od atakowania nas? Dlaczego w ogóle tak do nas mówisz? – Matka wycierała ręce w fartuch uwieszony na szyi i związany dodatkowo w pasie. Choć przecież kończyło się lato, barwa jej twarzy była ziemista, a bruzdy między orlim nosem a wąskimi ustami mocno zarysowane.
– Jak? Mamo, mówię, jak jest. Jeśli mój ton się nie spodobał, wybaczcie. Zapytaliście, jak mi poszło? Po historii pisemnej czy ustnej? Po angielskim? Nie mówiąc o mojej pięcie achillesowej – matematyce? – Spojrzała na skonsternowanych rodziców. Żadne z nich nie odpowiedziało. – Nie daliście mi kopniaka w tyłek na szczęście ani nie przeglądaliście ze mną jak inni rodzice folderów wyższych uczelni. Ten ostatni, jakże ważny dla mnie rok, upłynął jak każdy poprzedni w tym domu – chciała powiedzieć coś jeszcze, ale nigdy nie miała w sobie odpowiednio dużo odwagi.
– Robimy, co możemy. I dobrze wiesz, że to, co nas spotkało… – Matka pociągnęła nosem, co wydało się Ninie zupełnie nie na miejscu. Dziewczyna zapragnęła jak najszybciej przerwać tę scenę.
– Zdaję sobie sprawę, że nasza sytuacja finansowa nie jest najciekawsza. Jak mniemam nie życzyliście sobie, bym wybrała się na studia, ale wolelibyście, bym pomogła tutaj przy domu i w sklepie.
– Wspólnie zdecydowaliśmy – postanowił wtrącić ojciec.
– Nie, wy wspólnie zdecydowaliście, kiedyś, gdy miałam trzynaście czy czternaście lat, że tak właśnie będzie, pomijając moją opinię – odważyła się wypowiedzieć własne zdanie.
– Powiedziałaś: złożyłam papiery… – wtrąciła się znów matka.
– A jednak czasem coś udaje się usłyszeć – burknęła pod nosem. – Tak. Wybrałam kierunek, który wam się podoba. – Uśmiechnęła się, choć był to uśmiech wyraźnie cierpki. Uśmiech, pod którym tak często ukrywała zranioną duszę, by tylko otoczenie nie zauważyło, jak bardzo jej źle. Miała zamiar zyskać ich przychylność, a po roku czy dwóch przenieść się lub wybrać coś zgoła innego.
– Nie sądzę, ale zaskocz nas. – Ojciec nie zmieniał wyrazu twarzy od początku konwersacji. Jego ton wydawał się jednak nieco łagodniejszy.
– Religioznawstwo. W Krakowie – wycedziła przez zęby.
Przez moment nikt nie zabierał głosu. Wszyscy starali się oswoić z nową myślą, myślą o potencjalnym wyjeździe Janki.
– Kiedy ciotka Felicja mówiła ci, że katechetka to dobry zawód, nie chciałaś o tym słyszeć. – Matka spojrzała na dziewczynę nieufnie.
– To nie jest do końca to… – początkowo miała zamiar wyjaśniać, jednak kiedy dostrzegła cień nadziei w uniesionych lekko brwiach ojca zdającego się delikatnie kiwać głową na znak aprobaty, gdy tylko usłyszał: „religioznawstwo” – zrezygnowała. Czekała na dalszy rozwój wypadków.
– Tereniu, niech jedzie. Niech powierzy się Bogu. Niech zgłębia tajniki wiary. Niech pomaga innym poznać jego miłosierdzie. Może to jej misja. Może w ten sposób odkupimy nasze u niego winy… Tego przecież chciałby i on… Może to…. – nie dokończył. Przysłonił dłonią drgające ze wzruszenia usta.
Nina otworzyła oczy ze zdumienia. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Zdała sobie sprawę, że ojciec nie ma pojęcia, na czym polega studiowanie na wybranym przez nią kierunku, ale nie zamierzała wyprowadzać go z błędu. Katechetka? To po zakonnicy ostatni zawód, jaki by wybrała.
Jej rodzice wychowani zostali według prostych zasad, Bóg w domach jednych i drugich dziadków od zawsze był drogowskazem, wartością nadrzędną, kimś, od kogo zaczynało się dzień i z kim dzień się kończyło. Rodzice przenieśli tradycje i wartości do ich domu.
Matka usiadła na oparciu fotela i czule pogłaskała męża po włosach. Ile to już lat razem? W tym roku mieli obchodzić trzydziestą rocznicę ślubu. Z jednej strony Nina patrzyła na ich związek z podziwem, z drugiej nie rozumiała, jak dwoje ludzi z własnej nieprzymuszonej woli może podjąć decyzję o funkcjonowaniu do śmierci w relacji, w której oboje muszą co najmniej tolerować siebie na tak wielu płaszczyznach. Nie potrafiła też powiedzieć, czy jej staruszkowie tworzyli zgrany duet, bo odkąd pamięta, byli parą milczącą. Jedynie w wybiórczych wspomnieniach z wczesnego dzieciństwa jawili się jej jako radośni i pełni energii ludzie chcący czegoś od życia. Dzisiaj tych ludzi już nie było.
– Czemu, córuś tak daleko? A nie tu, na Podkarpaciu, u nas. Wikt i opierunek byś miała. – Matka nie miała pojęcia, że wybór padłby na najodleglejszy zakątek Polski albo nawet i zagranicę, jednak Janina dokonywała go z rozwagą i niezwykłą ostrożnością, by mieć choć cień szansy na przychylność rodziców.
– Kraków ma dobre opinie. Wszak to Uniwersytet Jagielloński. Renoma sama w sobie. – Uniosła lekko kąciki ust, nie wiedząc, jaką taktykę powinna przyjąć w tej akurat chwili.
Mama i tata spoglądali to na swoją dziewiętnastoletnią pociechę, to znów na siebie. Gdyby ich najmłodsza zdecydowała się wyjechać, w domu zostaliby sami.
– Ale jak już skończysz, to pracę znajdziesz tutaj? W przedszkolu albo i szkole. Prawda, córuś? – Matka po raz pierwszy od dawna spoglądała na nią z troską i względnym zainteresowaniem.
Kłamstwo jest cienkie, jeśli dobrze popatrzysz – prześwituje na wylot1, przypomniała sobie przeczytane gdzieś słowa. Mimo to zaryzykowała:
– Przyjadę. Po studiach. Teraz właśnie one są mi potrzebne. Być bliżej niego… – dała się ponieść i mówiła już tylko dokładnie to, co chcieli usłyszeć.
– Kiedy wyjedziesz? I gdzie w ogóle zamieszkasz? Masz jakiś plan? – spytał tato.
– Boguś, przecież to nie tak od razu – zganiła go małżonka, której zaskoczenie zdawało być stopniowo zastępowane przez podekscytowanie.
– Dwa tygodnie. Za dwa tygodnie – skwitowała, oddychając z ulgą. Chciała mieć tę rozmowę jak najszybciej za sobą. Odejść stąd, zanim zauważą uginające się z obawy kolana. Zanim zarejestrują drobne drgania rąk zdradzające, że pomysł ze studiami nie ma nic wspólnego z rozwojem duchowym ani tym bardziej chęcią poszerzania wiedzy. Zanim zdradzi ją jakiś drobny szczegół i na jaw wyjdzie bolesna prawda. Nie chciała ślepo naśladować tego, co robią wszyscy. Próbowała tylko ocalić siebie. Jakkolwiek górnolotnie to brzmiało, wielokrotnie czuła, że jeśli się stąd nie wyrwie, to przepadnie.
– No i jak z tymi opłatami… – Bogusław nie zamierzał jeszcze kończyć rozmowy. Wspólnie z żoną prowadzili sklep spożywczy. Niewielki. Osiedlowy, w małej miejscowości: U Burych. On zajmował się głównie zamówieniami, papierami, ona stała za ladą. Do pomocy mieli jedną pracownicę, panią Wiesię. Wydawać mogło się, że jedynie konieczność utrzymania własnej działalności trzyma ich przy życiu od przeszło dekady. Od tamtego dnia. Przez pewien czas lokal pozostawał zamknięty, ale środki finansowe szybko się rozeszły, więc żeby żyć, trzeba było wrócić do pracy.
– Złożyłam podanie o przydzielenie miejsca w akademiku i stypendium socjalne. Wszystko rozpatrzono pozytywnie. Muszę dowieźć jeszcze kopie niektórych dokumentów. Będę was o nie prosiła. No i zamierzam pracować. Przeglądałam plan zajęć pierwszego roku. Poradzę sobie. Ale też mam trochę odłożone z tego, co zarobiłam. – Zarumieniła się. Nigdy nie prosiła rodziców o pieniądze. Była zaradna. Od pierwszej klasy liceum udzielała korepetycji dzieciom sąsiadów. Dobrze radziła sobie zarówno z przedmiotami humanistycznymi, jak i językami. Szybko zyskała stałe grono zadowolonych uczniów, a każdy grosz odkładała, by móc kiedyś się stąd wyrwać.
– No tak. Przecież. – Mężczyzna znowu się zadumał, choć córka nigdy nie żaliła się na swój los ani nie miała im za złe, że nie znała słowa kieszonkowe.
Miała nadzieję, że wszystko, co istotne, zostało już powiedziane i otrzyma pozwolenie, by udać się do swojego pokoju znajdującego się na górze bliźniaczego domu niewielkich rozmiarów dzielonego z emerytowaną nauczycielką, dziwaczką, panią Rozalią. Kiedy jednak zaczęła powoli odwracać się, ojciec wymownie odchrząknął.
– Ty chcesz tam jechać… przez ten trop… ten dotyczący Krakowa… – mówił powoli, jakby wypowiadanie każdego słowa sprawiało mu ból. Nina przytaknęła lekkim skinieniem głowy – znów, tak jak tego od niej oczekiwano.
– Tak, ten zakonnik. Mogę popytać. Jeśli tylko… – nie miała odwagi dokończyć.
– Zostaw to. Nie rób niczego głupiego – próbował odwieść ją od zamierzenia.
Zerknęła na matkę. Bez makijażu, w wyciągniętej sukience i z włosami, które straciły w pamiętny dzień swój miodowy kolor, wyglądała na znacznie więcej niż pięćdziesiąt lat. Wstała z fotela i wyszła bez słowa. Ojciec uderzył dłońmi o kolana, jakby zbliżał się finał.
– No, nie mówmy już tyle. Dwa tygodnie. To niewiele czasu. Trzeba ci naszykować wałówkę. Pójdę do piwnicy. Przygotuję miody, soki, sałatki i dżemy. No i mamy trochę dziczyzny. Z ostatniego polowania. – Bogusław wstał z fotela, wziął do ręki pełną fusów filiżankę i wyszedł frontowymi drzwiami do niewielkiej ziemianki znajdującej się nieopodal wejścia do domu. Matka popatrzyła na Jankę jakby coś analizowała, przez moment stała w bezruchu, wreszcie machnęła ręką, ruszyła za nim, nie oglądając się na córkę.
– Myślałam, że już nie polujesz… od dawna. – Nina pamiętała dokładnie dzień, w którym matka zdjęła wszystkie trofea myśliwskie ojca, wyciągnęła z szafy jego strój i akcesoria wykorzystywane podczas polowań i powiedziała, że koniec z tym raz na zawsze.
– Nie poluję. Nigdy już nie będę – powiedział dobitnie. – Koledzy przynieśli. Szkoda, by się zmarnowało. – Odwrócił się i wyszedł.
Kiedy dziewczyna wpatrywała się w lekko zgarbioną sylwetkę ojca, przed oczyma stanął jej – nie wiadomo czemu – Nikodem. Byli podobni. W jakiś niezrozumiały bliżej sposób. Oczy, brwi, usta… niemal takie same.
Mimo iż dopiero kończył się wrzesień, poczuła nagły chłód. Chłód tamtego zimowego poranka. Kiedy to drzwi pozostawały otwarte przez bardzo długo… Wydawało się jej, że Józef już dawno zamknął je w swojej głowie, u niej wciąż pozostawały lekko niedomknięte. Tymczasem u rodziców zostały otwarte na oścież i dałaby sobie uciąć głowę, że ten etap nigdy się nie skończy.
1Seneka.
2
Kiedy znalazła się wreszcie w swoim pokoju, opadła na duże drewniane łóżko. Przesunęła wzrokiem po ścianach obwieszonych plakatami z jej ulubionych filmów, omiotła spojrzeniem komodę zajętą przez zdjęcia z ważnych momentów jej życia. Wreszcie usiadła i opierając się plecami o poduszkę, zerknęła na znajdujące się naprzeciwko lustro. Zastanawiała się, kogo widzi w nim dzisiaj. Wciąż była długowłosą drobniutką brunetką. Nie wyglądała na swoje dziewiętnaście lat, raczej na uczennicę podstawówki. Duże ciemne oczy osłonięte przez gęste rzęsy zdradzały melancholijne usposobienie. I choć przed momentem odniosła spektakularny, w jej odczuciu, sukces, to kąciki ust unosiły się tylko odrobinę, nie ukazując dołeczków w policzkach tak charakterystycznych dla niej i jej rodzeństwa. Ciszę i rozmyślania o tym, co przyniosą kolejne dni, przerwał jej odgłos wibrującego gdzieś w pobliżu telefonu. Gdy namierzyła urządzenie, ożywiła się. Dzwonił jej starszy brat – Józef. Powiernik i przyjaciel. Ten, któremu nie bała się przyznać do słabości, który nigdy nie osądzał, lecz zawsze wysłuchał. Wreszcie ten, który dostrzegał ją w przeciwieństwie do rodziców, którzy zaniechali tego, gdy zabrakło ich ukochanego syna. Włączyła tryb głośnomówiący i zaczęła przeglądać książki, segregując je na te, które koniecznie chciałaby zabrać z sobą oraz te, z którymi mogłaby się rozstać.
– Jak poszło? – Chłopak od razu przeszedł do rzeczy, był wtajemniczony od dawna w jej plany.
– Udało się. Tak po prostu. I bez większego wysiłku. – W jej głosie nie dało się wyczuć triumfu.
– Naprawdę? I mówisz to tak… bez emocji? I co? Opowiadaj! Nawet nie próbowali cię zatrzymać? Sądziłem, że skoro już tylko ty tam zostałaś, będziesz musiała się mocno nagimnastykować. – Podekscytowany głos wreszcie ucichł.
– Wiem, co myślisz. Ja czuję to samo. Mam wrażenie, że żadna wiadomość przekazana przeze mnie czy ciebie, która nie dotyczy Nikodema, nie spotka się z zainteresowaniem. Chyba nawet, gdybym wpadła z pierwszym lepszym… – zaczęła.
– Nie żartuj. Mam nadzieję, że nie zamierzasz robić żadnych głupot, żeby ich obudzić? – zaniepokoił się.
– Znasz mnie. Nie jestem tą, która robi głupoty albo łamie zakazy. Nie potrafiłabym. Wciąż próbuję ich zrozumieć, wytłumaczyć… – Usiadła na łóżku z tomikiem poezji Różewicza w dłoni.
– Ja już nie – odezwał się zdecydowanym tonem. – Oni mają troje dzieci. Zapomnieli o tym jakiś czas temu… To moi rodzice, ale… – Głos dorosłego od tak dawna mężczyzny łamał się.
– Wiem. Jak w pracy? – próbowała skierować rozmowę na nieco weselsze tory.
– W porządku. Wiesz, to dopiero drugi rok w nowej robocie. Wciąż jestem świeżakiem, ale naprawdę dobrze mnie traktują. – Ożywił się odrobinę.
– No, a jakieś życie towarzyskie? Zapomniałeś już o niej? – starała się brzmieć subtelnie.
– To skomplikowane, siostra. – Próbował się wymigać od jednoznacznej odpowiedzi. – Jestem w innym miejscu niż kilka lat temu i nie chodzi mi tylko o to, że żyję w Gdańsku. Jestem naprawdę w zupełnie innym miejscu… – podsumował, pozostając enigmatycznym.
– Wszystko się ułoży. A może już ułożyło… – starała się pocieszyć brata. – Marzy mi się wypad do ciebie. Może, kiedy już będę daleko od domu. W pierwszej możliwej przerwie – snuła plany.
– Pewnie. Kiedyś. Nina, wybrałaś Kraków – zmienił temat. – Wciąż nie możesz zapomnieć o jego słowach? Znaczy o tym, co wszyscy mówili… – Ściszył głos.
– To nie tak… zresztą sama nie wiem – przyznała zgodnie z prawdą.
– Nina, ty chyba nie zamierzasz go szukać? – mówił nieco bardziej stanowczym tonem, tonem starszego brata.
– Nigdy o mnie nie zapomnij… – powtórzyła cicho, nie wiadomo czy do samej siebie, czy do brata to, co usłyszała od Nikodema dziesięć lat temu. To jedno zdanie utkwiło w jej głowie niczym drzazga, której nie da się wyjąć. I mimo iż nie czyni większego spustoszenia, to jednak uwiera i przypomina o sobie od czasu do czasu. Czasem jednak zastanawiała się, czy to prawdziwe wspomnienie, czy może fragment snu z udziałem brata, który śniła tak wiele razy, że zaczynał w jej głowie stawać się rzeczywistością.
– Przecież skoro już tam będę… – próbowała znaleźć coś na swoje usprawiedliwienie.
– Mam wrażenie, że właśnie dlatego tam będziesz. Czy aby na pewno się nie mylę? – domagał się jednoznacznej odpowiedzi.
– Lista powodów jest bardzo długa, braciszku – próbowała żartować. – Muszę zrobić przegląd szafy. Bądź dobrej myśli – kończyła.
– Na pewno nie chcesz, żebym przyjechał pomóc ci przewieźć rzeczy? – dopytywał.
– Myślę, że będą chcieli się wykazać, by móc przez kolejnych pięć lat wmawiać sobie, że wystarczająco się starali i byli przy mnie w ważnych momentach – spuentowała z typowym dla siebie sarkazmem.
– Dzwoń. O każdej porze. Wiesz. – Józef okazywał jej troskę za każdym razem, gdy rozmawiali.
– Trzymaj się Joseph. – Odłożyła słuchawkę, widząc ojca i matkę targających z piwniczki w drewnianych skrzynkach zapasy na co najmniej kilka dobrych miesięcy. Zerkała na nich przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, jakie uczucia tak naprawdę do nich żywi. Miała pustkę w głowie. Nie pierwszy zresztą raz.
3
Babie lato. Ostatnie dni pięknej pogody i rozliczne srebrne nici rozsnuwane przez pająki na drodze przez jej ukochane polne ścieżki.
Kiedy Nina wszystko poukładała już w głowie i zamierzała za kilka dni opuścić rodzinny dom, zrzucić z siebie bagaż wspomnień i rozterek, który przez lata urósł do rozmiarów większych niż plecak ze stelażem zakupiony na górskie wędrówki, rodzice zdecydowali jeszcze raz pokrzyżować jej plany. Co gorsza, zrobili to niemal w ostatniej chwili, na kilka dni przed inauguracją roku akademickiego.
O poranku witały ją zazwyczaj promienie słoneczne. W oknach nie było rolet. Ich dom znajdował się na małym osiedlu, prostopadle do drogi, którą szumnie nazywano główną, biegły cztery kolejne. Rodzice mieszkali najwyżej, tuż pod lasem. Dom miał dwa wejścia: jedno od strony ulicy, drugie od ogrodu. Furtka zamykana w lecie wyłącznie na noc prowadziła dziewczynę na znane jej trasy, które przemierzała, gdy potrzebowała oczyścić głowę z nadmiaru emocji czy wrażeń. Mimo iż nadchodził październik, temperatury wciąż były więcej niż zadowalające nawet dla niej – wiecznego zmarzlucha.
Przez otwarte okno wpadały rozmaite dźwięki. Nieżyjący już dziadek uwielbiał rozprawiać o tym, kogo i kiedy można usłyszeć pod „ich” lasem. To on pomagał budować rodzicom ten dom. I to od niego wiedziała, że to, co właśnie dociera do jej uszu, to prawdopodobnie czubatka, która co prawda nie ma nazbyt donośnego głosu, ale jednak słychać ją wyraźnie, nawet gdy wieje wiatr. Innym znajomym ptakiem był kowalik nawołujący z oddali. Dziewczyna przekręcała się z boku na bok, by ostatecznie zostać przebudzoną zupełnie niespodziewanie – przez własnych staruszków, którzy wtargnęli do jej pokoju.
– Janina, mamy dla ciebie wiadomość – zaczęła matka. Nie dało się wyczuć z jej gestów, spojrzenia czy mimiki jakiego rodzaju rewelacje przynosili. Dziewczyna nazywała swoich rodziców żywymi trupami. Oczywiście od czasu, gdy jej szkolni koledzy wyjaśnili, czym są zombie.
– Rozmawialiśmy z ciotką Różą. Kojarzysz to imię? Nie znasz jej, możesz nie pamiętać. To moja starsza siostra – tłumaczył pospiesznie ojciec. Przypominał naukowca, który nagle wpadł na genialny pomysł i musi natychmiast podzielić się nim ze światem. Dawno nie widziała, by był równie co teraz podekscytowany.
– Siostra? Serio? Jak możecie być aż tak sobie obcy? Przez osiemnaście lat nie słyszałam nigdy takiego imienia. Wiedziałam tylko, że masz jakąś siostrę. – Nina podniosła się i założyła zmierzwione włosy za uszy.
– Nieszczególnie się dogadujemy. Mimo to Róża wiele lat temu obiecała, że gdybyśmy czegoś potrzebowali, mamy się do niej zwrócić – dodał.
– I teraz czegoś potrzebujemy? Ile ta kobieta ma już lat? To może ona raczej będzie nas potrzebowała? – Nina zdawała się być już całkiem obudzoną.
– Ciotka ma sześćdziesiąt siedem lat. Jest w świetnej formie. Zupełnie inna niż nasza najbliższa rodzina – matka mówiła powoli, jakby nie chcąc wdawać się w szczegóły.
– A jest ktoś bliższy niż siostra? – ironizowała nastolatka. – I co to dokładnie znaczy? Jaka jest nasza rodzina, jeśli wolno spytać? – Nina nie rozumiała za grosz.
– Matce chodzi o to, że ciotka Róża jest na bakier z Bogiem i kościołem, zresztą dużo by opowiadać. Nie tylko o to chodzi. Pochowała dwóch mężów. Ostatni był cenionym w środowisku krakowskim mecenasem. Dorobił się majątku. Ona nawet nie wygląda na swój wiek, jest nieco ekscentryczna, mieszka w ogromnej willi i ma do dyspozycji pełnoetatową gosposię – przejął inicjatywę Bogusław.
– Nadal nie nadążam. Skoro ma pieniądze, służbę i nie chce utrzymywać kontaktów, bo jak zrozumiałam, lata temu stała się czarną owcą, to po co teraz o niej rozmawiamy? – Dziewczyna nadal nie złożyła wszystkich faktów w jedną całość.
– Tata próbuje ci powiedzieć, że ciotka zaprosiła cię do siebie – przerwała Teresa.
– Aaaa. To trzeba tak było od razu. Chętnie. Odwiedzę ją, jak już się urządzę. I o to tyle krzyku z samego rana? Wybaczcie, mogłabym się ubrać? – Przeciągnęła się leniwie.
– Nie zamieszkasz w akademiku. To generuje niewielkie, ale zbędne wydatki. Zresztą to, co mówią o takich miejscach… – ojciec próbował wyjaśnić nieco dokładniej, o co mu chodzi. – Siostra zaoferowała pokój i wyżywienie… – urwał na moment, by córka wreszcie zrozumiała. – Naprawdę sporo zaoszczędzisz. Nie będziesz musiała pracować, skupisz się na nauce – referował podekscytowany tata. Wypowiedziane słowa nie od razu trafiły w odpowiednie miejsce. Nina wstała, pokręciła głową, jakby nie dowierzając temu, co przed momentem usłyszała. Rozgoryczenie i złość przyszły nagle.
– Rozumiem, że to jakiś ponury żart? Że chcecie mnie nastraszyć zanim zabiorę ten plecak – wskazała – i sobie pójdę.
Rodzice milczeli i nie zabierali głosu.
– Serio? A więc nie. A więc jednak chcecie, by moje życie towarzyskie wyglądało jak dotychczas – szeptała pod nosem, chodząc nerwowo po pokoju.
– Będzie cię miała na oku. Obiecała, że przypilnuje… Kraków jest pełen zasadzek, dla tak młodej osoby może się okazać zgubny… – Matka siliła się na wyjaśnienia. – Nie jesteśmy zachwyceni, że to akurat ona. To ekscentryczka… Ale przecież będziesz się w tym domu jedynie uczyła. Nie musisz spędzać z nią czasu. – Teresa próbowała ostudzić negatywne emocje, choć robiła to po raz pierwszy od dawien dawna i nie wiedziała, jak się do tej prozaicznej dla każdej matki kwestii zabrać. Była nieporadna niczym dziecko we mgle.
– Zapytam jeszcze, choć to pewnie pytanie retoryczne: czy ja mam coś w tej sprawie do powiedzenia? – Spojrzała na ojca, a potem na bliżej stojącą matkę. Spuścili jednak wzrok, unikając odpowiedzi.
– To warunek, tak? – wypowiedziała ostatkiem sił, tłumiąc łzy. Opadła na łóżko i przykryła głowę poduszką, nie chcąc widzieć ani słyszeć żadnego z nich.
– Tak będzie najlepiej. Dla wszystkich. – Bogusław wyszedł, nie czekając na to, co być może jego córka miała mu jeszcze do zakomunikowania.
– Może nawet ci się u niej spodoba… – Teresa wyciągnęła dłoń w stronę córki, jakby chciała położyć ją na niewidocznej w tym momencie głowie, od razu jednak cofnęła ją, marszcząc przy tym brwi. Jej usta wykrzywiły się w dziwnym grymasie. Podążyła za mężem, pozostawiając Ninę.
Wiedziała, że nie będzie już żadnej dyskusji. Że jeśli zechciałaby zrobić inaczej, dołączyłaby do ciotki Róży na liście osób wyklętych przez rodzinę.
Przez moment myślała nawet, by zrobić po swojemu. Zabrać plecak, dokumenty i po prostu wyjechać do przyznanego jej przecież pokoju w akademiku. W razie porażki nie miałaby tutaj jednak powrotu.
Przez głowę przetoczyły się nagle obrazy samotnie spędzanych świąt, dni matki i ojca, odwiedzanie grobów najbliższych pod osłoną nocy i wreszcie ślub bez ojca prowadzącego ją do ołtarza.
Nigdy nie była buntowniczką. Wychowano ją na posłuszną, mało asertywną młodą kobietę, co uważała za swoje przekleństwo, w tej chwili dość szczególnie. Pluła sobie w brodę, bo jej wizja studiowania i dorastania poza rodzinnym domem została właśnie zastąpiona przez ich wizję. A wszystko, co miało stać się wielką przygodą, zamknięto teraz w murach innego, większego co prawda, ale równie pustego wnętrza.
Zeszła na dół w piżamie i ogólnym nieładzie, wliczając w to ten w głowie.
– Na kiedy mnie zapowiedzieliście? – rzuciła w kierunku rodziców przygotowujących hurtowe ilości gołąbków.
– Na jutro – odpowiedziała matka. – Damy ci kosz ze swojskim jedzeniem, tak na wkupne – dodała, owijając kapustą kolejną partię mięsno-ryżowej masy.
– Świetnie. – Prychnęła.
– Przecież i tak nie masz z kim się tutaj żegnać. – Ojcu ta uwaga nie wydała się ani trochę bolesna.
Dziewczyna została sama. Ze swoimi myślami, z echem wypowiedzianych słów i przekonaniem, że nigdy nie była dla rodziców ważna.
– No tak, przecież. – Nie mogła uwierzyć, że powiedział to jej własny ojciec.
– Miejmy to już za sobą – wycedziła pod nosem. – Czas zamknąć raz na zawsze drzwi do tego skansenu. Ból jest nieunikniony. Ale to on buduje moją siłę – mówiła już sama do siebie, idąc po schodach. – Nie tak to było, braciszku? – Spojrzała w stronę pokoju, do którego drzwi przez lata pozostawały zamknięte.
Zdecydowała, że jeszcze tam zajrzy, choć na moment, by pożegnać jego, Nikodema. Pokój chłopaka nie zmienił się od dekady. Pełno zakurzonych książek i płyt. Stare meble ze sklejki. I to, co najważniejsze. Jego prace. Teczki z malunkami, kilka portretów domowników oprawionych przez ojca w ramy. Chłopak miał ogromny talent, szybko dostrzeżony na szkolnych zajęciach. Dzięki staraniom nauczycielki Nikodem otrzymał stypendium artystyczne Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Malował wszystko, jednak z łatwością można było dostrzec, że najwięcej prac poświęconych jest miejscom kultu religijnego i świętym. Kilka z nich zdobiło nawet ściany parafialnego kościoła, do którego co niedziela udawali się całą rodziną.
Nina zdała sobie sprawę, że nigdy nie rozmawiała z bratem tak na serio, dzieliła ich zbyt duża różnica wieku. Pamiętała jednak, że mimo iż niewiele mówił, lubił spędzać z nią czas na świeżym powietrzu, sporo też jej czytał. Pojedyncze obrazy, kadry pojawiały się w głowie i natychmiast znikały. Był. To pewne. Choć nie mogła przypomnieć sobie jego uśmiechu czy koloru oczu…
Dopiero jako nastolatka spostrzegła, że pod jego łóżkiem znajdowały się opasłe tomy dotyczące okultyzmu, filozofii, podróży astralnych. W ich katolickim do szpiku kości domu były to pozycje nadające się na listę ksiąg zakazanych. Matka musiała je widzieć, znaleźć podczas sprzątania pokoju, jednak jej syn był dla niej nieskazitelny i nie pozwoliła zburzyć tego obrazu nawet wiele lat po jego zniknięciu.
Dopiero całkiem niedawno spostrzegła, że na dwóch autoportretach ten utalentowany młody człowiek patrzy na nią ze smutkiem i niepokojem w oczach. Jutro miała opuścić dom na długo. Zdecydowała, że jeszcze raz bardzo szybko przejrzy szuflady, komody, szafę i inne zakamarki pokoju brata, by być może zabrać ze sobą wszystko, co przyczynić by się mogło do jego odszukania. Rodzice już dawno zaprzestali wszelkich działań. Policja była bezradna. Żadnych tropów, śladów… ani chłopaka, ani ciała… A w tym wszystkim matka i ojciec zawieszeni gdzieś pomiędzy światem żywych i umarłych, jakby licząc, że właśnie tu, na pograniczu, odnajdą syna…
Kiedy usłyszała kroki ojca zmierzającego na piętro, chciała szybko ewakuować się do swojego pokoju, wtedy spostrzegła, że jeden z plakatów ma lekko odklejony róg. Zerwała go, odkrywając skrytkę w ścianie, o której nie miała pojęcia. Jakby ktoś wyjął jeden z pustaków. Wewnątrz znajdowały się zwinięte w rulon teczki. Chwyciła je i w trymiga znalazła się u siebie.
– Zejdź na obiad. Ostatni raz dzisiaj zjadamy go wspólnie – rzekł ojciec, nie siląc się jednak na uśmiech. Nie pojawił się także żaden czuły gest.
– Wspólnie… jakbyśmy cokolwiek robili tu wspólnie – szepnęła, gdy nie mógł już słyszeć. Wsunęła zdobycz sprzed chwili do podręcznej walizki na kółkach, która stanowiła jej drugi i ostatni bagaż. Zanim zeszła na dół, zerknęła jeszcze raz do pokoju Nikodema i rzuciła:
– Do zobaczenia braciszku!
Obiadu nie można było nazwać radosnym świergotaniem bliskich sobie ludzi, żegnających ukochaną i jedyną córeczkę, która zbyt szybko dorosła i opuszcza gniazdo. Nie było żadnych krępujących historyjek z dzieciństwa, nie było sentymentalnych opowieści o cnotach dziewczyny, a już tym bardziej nie mogła liczyć na pełne rozrzewnienia gesty.
Matka starała się nawiązywać kontakt wzrokowy i od czasu do czasu posłać Ninie uśmiech. Ojciec od niechcenia rzucił jakąś uwagę na temat nietypowej o tej porze roku pogody czy doskwierającej rolnikom od dłuższego czasu suszy. Nic osobistego, żadnych rad, żadnych życiowych wskazówek. Nic. Nina przez moment zapragnęła wykrzyczeć im tu i teraz, jak paskudnie jest dorastać w takiej właśnie atmosferze. Jak trudno jest być niewidzialną dla ludzi, dla których winna być całym światem. Nawet, jeśli ich świat się kiedyś zawalił. Miała ochotę uderzyć pięściami w stół i wrzasnąć, że chce być wreszcie słyszaną. Była jednak zbyt mało pewna siebie, zbyt dobrze wychowana: grzeczna dziewczynka z prowincjonalnej katolickiej rodziny. Gdzieś wewnątrz czuła się odmieńcem. Jednak nikt nigdy nie pozwoliłby na to, by pokazała inne niż dotychczas oblicze. A poczucie winy, jakie ciążyło na wszystkich w tym domu, było zbyt silne, by dokładać zmartwień, by potęgować ból, by przynosić jeszcze większą i kolejną rozpacz. Jako mała dziewczynka wykonywała wszystkie polecone jej zadania, uczyła się świetnie, a jej sprawowanie było wzorowe, bo obawiała się, że serduszko mamy pęknie, jeśli będzie inaczej. W późniejszym okresie nie zmieniała taktyki, licząc, że sumiennością i pracowitością zasłuży na ich uznanie, na ich miłość. Dzisiaj wiedziała już, że to mrzonki. Mimo to do końca grała swoją rolę. Córki, dla obcych idealnej, która i tak nigdy nie była i nie będzie dość dobra dla nich.
– Dziękuję. Obiad był pyszny. Jeśli pozwolicie przejdę się jeszcze przed snem po okolicy. Z samego rana wyruszamy, prawda? – spytała cicho i grzecznie.
– Tak. Ciotka mieszka na uboczu. Jednak przystanek tramwajowy jest stosunkowo blisko, a stamtąd już dojedziesz do uczelni. – Ojciec wstał i zabrał puste naczynia.
– Jeśli będziesz w potrzebie, dzwoń. I przyjeżdżaj – twój pokój, jak każdego z was, będzie czekał – dodała matka i położyła dłoń na jej dłoni, co zupełnie nieoczekiwanie niemal całkowicie rozczuliło Ninę. Starała się jednak nie dać tego po sobie poznać. Matka zauważyła wzruszenie córki.
– Być może… być może ja przez ten czas… – szepnęła w jej kierunku, gdy Bogusław zajął się zmywaniem. Nie potrafiła jednak dokończyć. Jej głos nie zmienił barwy. Jej spojrzenie wyglądało na tak samo jak zazwyczaj puste.
– Nie martw się. – Janina wstała i zdecydowała, że nie ma ochoty na pocieszanie matki. To nie jej rola. – Wrócę przed zmrokiem – dodała.
4
Okolica była urokliwa. Szczególnie o tej porze roku, kiedy na górce zwanej przez lokalnych Górką Barnasia od nazwiska nieżyjącego już sąsiada, którego niegdyś każdego dnia można było spotkać właśnie w tym miejscu, pojawiały się już prawdziwki. Nina przemierzała dobrze znaną sobie trasę, zastanawiając się, czy ojciec miał rację: osiemnaście ostatnich lat nie zaowocowało u niej żadną głębszą relacją.