9,99 zł
Leo Conti za wszelką cenę chce kupić dom handlowy w Dublinie. Robi to dla dziadka, który kiedyś miał zostać właścicielem tego budynku i rozwinąć tu swój biznes, ale został oszukany przez przyjaciela. Podczas oględzin sklepów Leo poznaje piękną sprzedawczynię – Maddie. Zaprasza ją na kolację, która kończy się wspólną nocą. Rano Maddie wyjawia, że nie jest sprzedawczynią, ale obecną właścicielką domu handlowego, i nie zamierza go sprzedawać. To zmienia całkowicie ich relacje – z kochanków na rywali…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 144
TłumaczyłaZbigniew Mach
Z tylnego siedzenia zaparkowanej w dyskretnej odległości limuzyny Leo Conti przez kilka minut rozkoszował się widokiem niewielkiego budynku królującego nad szeroką dublińską aleją. Lepszej lokalizacji nie mógłby sobie wymarzyć. Idealna bryła i rozmiary. Widoczne gołym okiem ślady zużycia materiału wskazywały, że ten stary dom handlowy tylko jakimś cudem jeszcze prosperuje.
Pójdzie jak po maśle, pomyślał.
Jego dziadek przez całe życie starał się kupić ten budynek, jednak przez pół wieku ciągle wymykał mu się z rąk. W ciągu dekad Benito Conti zgromadził imponujące portfolio nieruchomości. Otwierał luksusowe galerie handlowe na całym świecie. Ale ten jeden nieduży obiekt spędzał mu sen z powiek.
Od czasu, gdy Leo skończył osiem lat, wychowywali go dziadkowie. Nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego Benito nie pozbył się tej obsesji. Gdy jednak oszuka cię twój najbliższy przyjaciel, gorzki smak goryczy czujesz do końca życia.
Taka jest gorzka prawda o naturze ludzkiego zaufania, a Benito doświadczył jej na własnej skórze. Boleśnie.
Przez lata wnuk patrzył, jak pogłębia się frustracja dziadka – mimo wielu prób nie udawało mu się odkupić budynku od Tommasa Galla.
– Prędzej pozwoli, by zmienił się w kupę gruzu, niż mi go sprzeda. Jego cholerna duma! Gdy dom się zawali – a musi, bo Tommaso w ciągu lat przepił i przegrał swój majątek w jaskiniach hazardu – będę śmiał się najgłośniej. Ten człowiek nie ma krzty honoru – narzekał Benito.
Leo oglądał widoczne gołym okiem oznaki rozpadu budynku. Traktował honor jak zupełnie irracjonalną emocję prowadzącą do niepotrzebnych komplikacji.
– Znajdź sobie coś do roboty, James – powiedział do swojego kierowcy. – Kup przyzwoity lunch i odpocznij od śmieciowego jedzenia, które wrzucasz w siebie tonami. Zadzwonię, skąd masz mnie zgarnąć.
– Chce pan kupić tę ruinę, szefie?
Przez twarz Lea przebiegł cień uśmiechu. Zobaczył oczy pytającego w tylnym lusterku. James Cure – kierowca, człowiek od wszystkiego i zresocjalizowany drobny złodziejaszek – był jednym z niewielu ludzi, którym mógł ufać całkowicie.
– Na razie zamierzam obejrzeć ją incognito, by wiedzieć, ile mogę zaproponować. Stary Tommaso zostawił po sobie tonę długów i nowy właściciel będzie się chciał pozbyć domu, gdy tylko w okolicy rozjedzie się straszliwa wieść: totalna przecena towaru. – Zaśmiał się i otworzył drzwiczki limuzyny. Natychmiast uderzyło go upalne letnie powietrze.
Nie miał pojęcia, kim jest obecny właściciel. Gdyby Benito nie wezwał go nagle z Hongkongu i nie zlecił zakupu domu, zanim nabędzie go ktoś inny, nie wiedziałby nawet, że stary Gallo zmarł miesiąc temu.
– Znikam. A ty, szukając miejsca na lunch, zajdź też do jakiegoś jubilera i sprzedaj całą biżuterię, jaką od lat dźwigasz na sobie. Nikt ci nie powiedział, że medaliony, sygnety i ciężkie złote łańcuchy to teraz obciach? – zażartował.
James uśmiechnął się, wzniósł oczy do góry i odjechał.
Leo ruszył w kierunku szklanych drzwi obrotowych. W środku kręciło się kilkunastu kupujących. Sobotni późny poranek. Pełnia lata. Tak mizerna liczba klientów mówiła sama za siebie – ten dom był bliski bankructwa.
Chylące się ku upadkowi cztery piętra z betonu i stali. W duchu już obniżył o dwieście tysięcy euro cenę, jaką sam uprzednio uznał za rozsądną.
Dziadek będzie rozanielony, pomyślał. Zapewne czułby irytację, przepłacając za coś, co – gdyby Tommaso Gallo dotrzymał słowa – powinno należeć do niego już pół wieku temu.
Idąc w kierunku wywieszonego przy windzie planu stoisk, myślał o historii legendarnego sporu, która od dzieciństwa stanowiła nieodłączną część jego życia.
Dwaj przyjaciele. Włosi. Obaj zdolni i z żyłką do interesów emigrują do Irlandii, by zdobyć majątek. Jeden niewielki, podupadający dom handlowy wystawiony na sprzedaż za grosze, ale położony w niezwykle atrakcyjnym miejscu. Tommaso i Benito szybko dochodzą do wniosku, że w przyszłości będzie wart fortunę. Wielki biznes jeszcze tu nie dotarł, ale to tylko kwestia czasu.
Zdrowy rozum nakazywał wspólny zakup. Jednak pewnego dnia, po zbyt wielu wypitych kolejkach, postanowili rzucić monetą – wygrany bierze wszystko. Męski uścisk dłoni przypieczętował dobicie targu, który okazał się fatalny dla ich przyjaźni. Wygrał Benito. Szybko jednak przekonał się, że pieniądz nie wie, co to przyjaźń. Dobrze wie natomiast, jak ją zrujnować. Słusznie mówią, że pieniądze niszczą wszystko – przyjaciół, rodziny i kochanków. Tommaso sprzątnął mu dom sprzed nosa, zanim Benito zdążył zgromadzić środki na zakup.
Rozgoryczony zaszył się w Londynie, gdzie z czasem doszedł do ogromnego majątku. Nigdy jednak nie wybaczył Tommasowi zdrady. Nie przestał planować, jak odebrać mu stracony dom handlowy, choć w ogóle go nie potrzebował, bo miał wystarczająco dużo własnych rozrzuconych po stolicach świata.
Leo robił może zbyt mało, by odwieść dziadka od zakupu czegoś, co nie miało znaczenia, ale kochał staruszka. Chciał, by dopiął swego. Zadra musiała głęboko tkwić w jego sercu. I mimo że w działaniach biznesowych nigdy nie dopuszczał, by emocje brały górę nad zdrowym rozsądkiem, tym razem musiał przyznać, że coś w nim każe mu rozumieć jego głęboką potrzebę odpłaty za zdradę.
Z praktycznego punktu widzenia posiadanie takiej nieruchomości w Dublinie służyło też jego interesom. Chętnie widział ją w swoim i tak już potężnym portfolio. Tym bardziej że uzgodnił z dziadkiem, że po zakupie może zrobić z domem, co chce. Pod jednym warunkiem – na miejscu wiszącego nad wejściem nazwiska Gallo ma pojawić się nazwisko Conti.
Posprzeczał się z Benitem, który sam chciał pokryć koszty zakupu, bo Leo w ogóle nie dopuszczał, że tylko odbuduje i zostawi budynek w takim stanie jak obecnie. Bez względu na to, jaką ikonę handlu stanowił w przeszłości.
Tego typu sentymenty były mu zupełnie obce. Chciał przeprowadzić transakcję, by znaleźć punkt zaczepienia w Dublinie i zapuścić w mieście korzenie, a dotąd nie znalazł odpowiedniej nieruchomości.
Poza spółkami typu startup, w które zainwestował duże pieniądze, nabył też szereg spółek technologicznych i komputerowych, które włączył do jednego holdingu. Jednocześnie poprzez pełnomocnictwa nadzorował biznesowe imperium dziadka. Kilka jego spółek zajmowało się wysoce wyspecjalizowanym handlem. Zatrudniały one ekspertów opracowujących i sprzedających programy komputerowe oraz inne usługi gigantom medycznym, inżynieryjnym i architektonicznym.
Dublin będzie znakomitym miejscem dla ekspansji biznesu na nowe rynki.
Z zadowoleniem już planował, jak najlepiej wykorzysta nowy zakup do realizacji własnych pomysłów.
Oczywiście musi zrobić kapitalny remont. Drewno i wykładziny czy tandetne umeblowanie mogło imponować klientom w przeszłości, ale nie dziś. Z pewnością w niektórych miejscach pojawił się grzyb. Gdy skończy prace, dom będzie nie do poznania, a umieszczony nad wejściem ogromny neon „Gallo” wyląduje na śmietniku.
Spacerował i rozglądał się dokoła, planując, od czego zacząć, gdy nagle stanął jak wryty.
Stała za jedną ze szklanych lad z kosmetykami. Zupełnie nie pasowała do tego miejsca. Wszędzie wokół niej stały drogie słoiczki i błyszczące małe pojemniczki z farbami do makijażu, ale ona w ogóle nie była umalowana. Jej twarz emanowała naturalnym pięknem. Przesuwając pojemniczki w kolorze ciemnego burgunda z jednego miejsca na drugie, wydawała się uosobieniem całkowicie naturalnej i oszałamiającej świeżości.
Patrzył na nią przez kilka sekund i mimowolnie wstrzymywał oddech.
Budziło się w nim libido. Trzy tygodnie temu zakończył swój ostatni romans, bo wybranka zaczęła wspominać o ślubnym kobiercu, a o tym nie chciał słyszeć. Miał zresztą ku temu powody.
Teraz był tak zaskoczony własną reakcję, że nie zdawał sobie sprawy, że wpatruje się w nią jak nastolatek w szkolną miłość. To nie w jego stylu. Tym bardziej że długonoga młoda kobieta nie była typem rozebranej do pasa dziewczyny z rozkładówki. Więcej – nie była nawet w jego typie. Jej uroda wykraczała poza takie rozróżnienia.
Wysoka i smukła miała w sobie coś z naiwnej niewinności, która zawsze powodowała, że w jego głowie zapalało się czerwone światełko. Jedwabista skóra koloru jasnego karmelu wyglądała tak, jakby właśnie wykąpała się w promieniach słońca. Włosy koloru toffi przeplatanego z jasnorudym związała na tyle głowy, ale kilka opadających na skronie niesfornych loczków miało odcień ciemniejszy niż skóra, co dodawało jej dziewiczego wdzięku.
I oczy…
Nagle przerwała pracę i spojrzała wprost na niego.
Zieleń jej oczu przypominała kolor kryształu opłukanego przez morskie fale.
Poczuł w sobie tak silny przypływ adrenaliny – nagiego i gwałtownego seksualnego pożądania, jakiego nie doznał nigdy przedtem – że zapomniał o wszystkim, o czym myślał. Patrzyli na siebie. Obawiał się, że jeśli nie przestanie tak patrzeć, uruchamiając jego wyobraźnię na wszelkie możliwe sposoby, będzie musiał coś z tą nagą żądzą zrobić…
Zaczął się do niej zbliżać jak drapieżnik całkowicie skupiony na ofierze. Nigdy przedtem nie pragnął tak żadnej kobiety. Gdy chodzi o seks, zawsze dostawał to, co chciał. A tej kobiety zapragnął teraz każdą najmniejszą cząsteczką swojego ciała.
Im bliżej podchodził, tym bardziej uderzało go jej niespotykane piękno. Wielkie migdałowe oczy. Ich ciemne obwódki kontrastowały z kolorem włosów. Pełne i zmysłowe – lekko rozwarte – usta nadawały twarzy zaskoczony wyraz schwytanego przez światła samochodu zwierzątka.
I jej ciało…
Banalna, niemal szpitalnie biała sukienka ekspedientki spięta paskiem na biodrach, powinna z góry osłabiać ewentualne zainteresowanie każdego mężczyzny. Ale w jej przypadku łamała schematy i dodatkowo sprawiła, że wyobraźnia Lea poszybowała w kosmos.
Jak wyglądają jej piersi… Jak delikatne muszą być w dotyku…
– W czym mogę pomóc? – Spojrzała na niego zaskoczonym wzrokiem, ale pytanie zabrzmiało naturalnie i uprzejmie. Bez emocji. Stojący naprzeciw mężczyzna uważnie się jej przyglądał. Znała takie oceniające spojrzenia i szczerze ich nie znosiła.
Mężczyzna widzi dziewczynę. Pociąga go i od razu myśli tylko o tym, jak zaciągnąć ją do łóżka.
Teraz dodatkowo irytowało ją, że ten mężczyzna był kimś naprawdę wyjątkowym. Jego widok dosłownie na jedną chwilę poruszył w niej coś innego niż zwyczajową chęć jak najszybszego zakończenia rozmowy, która pojawiała się zawsze, gdy czuła, że rozmówcy chodzi tylko o przygodny seks. Randkę i pożegnanie się bez żadnych zobowiązań.
W tym jednym momencie – choć za nic nie chciała tego przyznać – czuła podniecenie.
– Ciekawe pytanie – wycedził przybysz, stając wprost naprzeciw niej.
Jej spojrzenie nieco go rozbawiło.
– Szuka pan kosmetyków upiększających? – zapytała śmiało. – Bo jeśli tak, są na innym stanowisku.
W odpowiedzi wziął do ręki jeden ze słoiczków, które przedtem układała.
– A to nie taki kosmetyk?
– To regenerujący krem na noc dla pań po sześćdziesiątce – odparła, wyjmując słoiczek z jego ręki. – Chce go pan kupić? Bo jeśli nie, to naprawdę polecam inne stoiska.
Skromnie złożyła ręce na piersiach. Wiedziała, że się czerwieni. Ciało nigdy nie kłamie. Kiedyś już ją zdradziło i do dzisiaj boleśnie odczuwała pamięć tamtego zdarzenia. Nie powtórzy tego zachowania. Zwłaszcza wobec tego aż nazbyt przystojnego aroganta.
– Przechodzimy do rzeczy? Może chcę kupić ten bardzo drogi krem dla matki? – powiedział mocniejszym głosem.
– Och… przepraszam…! – Jej policzki znowu pokrył rumieniec. Źle oceniła sytuację.
W istocie nie miała pojęcia o strategii skutecznej sprzedaży. To znaczy – wciskania klientowi tego, czego akurat w ogóle nie potrzebuje. Ale też nigdy w życiu nie stała za ladą.
Niemal miesiąc temu dostała szokującą wiadomość, że jest jedyną spadkobierczynią majątku obejmującego dom handlowy oraz niewielką willę i część okalających obie nieruchomości terenów. Pod testamentem widniał podpis jej dziadka, którego… nigdy nie widziała. Ba – nie wiedziała nawet, że w ogóle coś o niej słyszał.
Z trudnością wiązała koniec z końcem. Żyła życiem, jakim żyć chciałoby pewnie niewielu. Wiadomość o spadku przyszła w chwili, gdy zastanawiała się, co robić, by raz na zawsze zostawić za sobą pamięć ostatnich fatalnych lat lub przynajmniej spojrzeć na wszystko z nowej perspektywy.
Przyleciała do Irlandii, wciąż nie wierząc w swoje szczęście. Snuła wielkie plany sprzedaży obu nieruchomości. Nareszcie będzie mogła zrealizować swoje marzenia.
Najpierw – edukacja.
Podejmie studia uniwersyteckie, które musiała rzucić cztery lata temu, gdy matka poważnie zachorowała. Ponadto bez obawy, że będzie musiała żebrać na czesne, zapisze się na kurs historii sztuki.
Nareszcie będzie kimś. A to znaczyło dla niej najwięcej, bo przez całe życie nie mogła znaleźć celu i miała poczucie, że wiatry losu bez jej woli rzucają ją to tu, to tam.
Gdy jednak obejrzała obie nieruchomości, mimo że były w opłakanym stanie, zachwyciła się nimi i natychmiast porzuciła plany sprzedaży.
Historia sztuki może poczekać. Dom handlowy potrzebował jej serca i pomocy. Natychmiast!
Prawnik, Anthony Grey, przez trzy godziny próbował nakłonić ją do zmiany zdania, wskazując, że obie nieruchomości znajdują się w ruinie. Nic z tego. Grzecznie, ale stanowczo poinformowała go, że zamierza wszystko wyprowadzić na prostą i osiągnąć sukces w biznesie. Przede wszystkim jednak musiała dokładnie określić, co właściwie chce zrobić. W tym celu anonimowo podjęła pracę we… własnym domu handlowym. Chciała ponadto usłyszeć, co na ten temat mówi personel, który świetnie rozumiał, że ich posady wiszą na włosku.
Po kilku tygodniach zyskała pewność, że da radę i chce podjąć wyzwanie.
Od bardzo długiego czasu nie zabierała się do niczego z takim zapałem, optymizmem i radością.
Do teraz.
Na jej twarzy pojawił się wymuszony uśmiech, bo nie mogła znieść spojrzenia tego przystojniaka obdarzonego najbardziej niesamowitymi ciemnobłękitnymi oczyma, jakie kiedykolwiek widziała. Mimo że miał na sobie zwykłe wytarte dżinsy i koszulkę polo, wyglądał na człowieka zamożnego i wpływowego.
Było coś w jego nieco niedbałej i wyluzowanej postawie, ukrytej sile ciała czy sposobie, w jaki emanowała z niego pewność siebie…
Znowu poczuła dziwny dreszczyk podniecenia.
– Pana matce z pewnością spodoba się ten specyfik. Jest gęsty, ma kremową konsystencję i idealnie wygładza zmarszczki. – Wyciągnęła jeden ze słoiczków.
– Czyta pani, co napisali na etykiecie?
– Przepraszam, ale jestem tu od niedawna, jeszcze wszystkiego nie poznałam…
– Może potrzebny jest ktoś, kto panią przyuczy? – zażartował nieznajomy.
Rozejrzał się wokół, jakby szukając wzrokiem odpowiedniej osoby. Najwyraźniej świetnie się bawił. Leo był przyzwyczajony, że kobiety same garnęły się do niego. Po raz pierwszy flirtował z kimś, kto nie wiedział, kim on jest. Sprawiało mu to wielką frajdę.
– Zaniedbanie obowiązków… – ciągnął dalej.
– Wszyscy pracują tu od długiego czasu. Jeśli pan sobie życzy, poproszę kogoś innego, kto pomoże wybrać idealny krem dla pańskiej matki.
– Coś pani zdradzę – uśmiechnął się. – Kłamałem. Moja matka zmarła, gdy byłem chłopcem. W istocie, oboje rodzice nie żyją – dodał nieco szorstkim tonem.
– Bardzo mi przykro.
Wciąż boleśnie odczuwała śmierć własnej matki. Ojca prawie nie znała. Zostawił ich, zanim jeszcze nauczyła się chodzić.
Znała tylko strzępy rodzinnej historii, która doprowadziła do tego, że matka opuściła Włochy i wylądowała na drugim końcu świata. Pokłóciła się z dziadkiem, którego jej córka nigdy nawet nie wiedziała. Padły mocne i złe słowa. Duma nie pozwalała obojgu się pogodzić.
Matka była silną kobietą, mocno stojącą na ziemi. Upartą. Mając na głowie maleńkie dziecko, musiała znaleźć swoje miejsce w Australii. Córka podejrzewała, że dziadek miał podobne cechy charakteru. Być może szukał zgody. Rodzice zawsze więcej wybaczają dzieciom niż na odwrót.
Zupełnie mimowolnie ścisnęła palcami nadgarstek mężczyzny… i oderwała rękę, bo poczuła jej nagłe drżenie.
Podniósł brwi. Jego wzrok przeszywał ją na wylot.
– Zjedzmy razem kolację – zaproponował półgłosem.
– Nie przyszedł pan, by zrobić u nas zakupy, tak? – odparła chłodniejszym i o kilka tonów niższym głosem. Kolejny pewny siebie chojrak, który chce zaciągnąć ją do łóżka. Poznawała ich od razu. – A kolacja… moja odpowiedź brzmi: nie.
Z tym arogantem!
Spojrzała na niego ponownie i zrozumiała, skąd się brała jego arogancja. Smukły i wysoki. Idealnie wyrzeźbione rysy twarzy i przydługie ciemne włosy paradoksalnie podkreślały jego męskość. Wysportowana sylwetka mówiła, że jej właściciel uprawia ćwiczenia fizyczne, ale nie jest prymitywnym facetem nieustannie prężącym mięśnie przed lustrem. Zmysłowe spojrzenie i namiętne oczy uwodziciela sprawiły, że przez chwilę pomyślała, czy mimo wszystko nie warto przyjąć zaproszenia… Może to dobry pomysł…
Świadomie przywołała jednak w pamięci obraz swojego byłego partnera, Adama White’a. Też był przystojniakiem. Czarującym, charyzmatycznym i pochodzącym z tych osiadłych od pokoleń w Australii rodzin, które z wyższością patrzyły na takich jak ona. Ciężko odchorowała ten związek i nie po to wyciągnęła z niego wnioski, by teraz ulegać fałszywemu urokowi mężczyzny stojącemu po drugiej stronie lady.
– Sądzi pani, że powinno mnie interesować kupienie czegokolwiek? Proszę się rozejrzeć. Budynek popada w ruinę. Nie mogę uwierzyć, że chce tu pani pracować. Chyba że w Dublinie trudno znaleźć jakąkolwiek pracę. Nie przeszła też pani żadnego szkolenia zawodowego, bo nie macie na nie pieniędzy. Na zapleczu zalegają pewnie tony niemodnego towaru, którego nikt nie chce – zaśmiał się Leo.
– Kim pan jest? – Przyglądała mu się badawczo.
Coś przeoczyła?
Wytrzymał jej spojrzenie. Zaplanował sobie krótki wypad incognito, by poznać rzeczywisty stan nieruchomości, którą miał kupić. Odrzuciła propozycję kolacji, ale się tym nie speszył. Zazwyczaj kobiety nie opierały mu się zbyt długo.
Chociaż…
Zmarszczył brwi, bo ta wyjątkowa ekspedientka o niespotykanej urodzie nie pasowała do wzorca.
– Nie bywam w tych stronach zbyt często, a chciałem zobaczyć dom, który wszyscy w Dublinie znają. Nie robi jednak na mnie wrażenia.
Nie odpowiedziała. Chcąc nie chcąc, po części musiała się zgodzić ze zdaniem bacznie się jej przypatrującego mężczyzny.
– Jeśli chce pan kupić jakąś pamiątkę, to w stoisku na drugim piętrze mamy znakomity wybór ceramiki, toreb i innych wyrobów rzemiosła artystycznego…
Powstrzymał się przed lekceważącym wzruszeniem ramion. Coś się tu w ogóle zmieniło w ciągu ostatnich dekad czy też wszelkie prace rozwojowe wstrzymano, gdy tylko skończyły się pieniądze starego Galla?
Oczyma wyobraźni już widział, jak zmieni to miejsce. Najnowsza technologia, białe błyszczące lady, otwarta przestrzeń, szkło i lustra, komputery i wszystko, co się z nimi wiąże. Żadnej irytującej muzyczki w windzie oraz znakomicie przeszkolony personel.
– Jeśli ma pan dużo do wydania, polecam skórzane, ręcznie robione włoskie torby i torebki.
– Niestety, nie stać mnie na nie.
Kiwnęła głową ze zrozumieniem, choć nie bez wątpliwości. Nie wyglądał na bankruta czy kogoś, komu się nie udało. Widziała ich w życiu wielu. Przeciwnie. Ten przystojny mężczyzna nawet w byle czym sprawiałby wrażenie kogoś majętnego.
Leo zastanawiał się, czy zgodziłaby się na kolację, gdyby naprawdę wiedziała, ile jest wart jego majątek. Z pewnością, pomyślał z właściwą ludziom bogatym dozą cynizmu. Nawykł do tego, że zawsze dostaje, co chce. Im dłużej patrzył na nią i rozmawiał, tym bardziej pragnął skruszyć mury, jakie wzniosła. Tym silniejsze odczuwał pobudzenie. Zawsze ufał swojemu libido.
Prawdziwe powody przyjścia musiał teraz odłożyć na półkę.
– Jest pani bardzo arogancka, prawda? – wycedził, patrząc jednocześnie, jak jej twarz zalewa gniewny rumieniec.
– Jak pan śmie?
– Zapomniała pani, że jestem klientem, a klient zawsze ma rację – wyraźnie się z nią droczył. – Dlaczego nie pokaże mi pani drugiego piętra? – Podniósł ręce w udanym geście kapitulacji. – Proszę też odetchnąć z ulgą. Nie ponowię zaproszenia na kolację. Powiedziała pani, że jest tu nową sprzedawczynią… Może więc pani potrenować na mnie wasze handlowe teksty… Jestem tylko przejazdem, więc nikt nie będzie plotkował, że nie ma pani pojęcia o tym fachu.
Popatrzyła na niego złośliwym wzrokiem, ale w głębi duszy miała ochotę się uśmiechnąć. Nieznajomy trafnie opisał jej sytuację.
Nie miała tu żadnych przyjaciół. Rozmowa z nim wnosiła powiew świeżego powietrza. Oczywiście nie miała zamiaru randkować z każdym nieznajomym. Zwłaszcza tak piekielnie przystojnym. Ale ten wygłaszał wartościowe uwagi i opinie na temat stanu domu oraz handlu. Mogła się od niego czegoś nauczyć. Klient patrzy na sklep inaczej niż właściciel.
Nie lubiła przesiadywać godzinami przed lustrem, ale wiedziała, że jest atrakcyjną kobietą. Czasem – jak w przypadku Adama – nie wynikało z tego nic dobrego. Nie mogła jednak pozwolić, by pamięć o byłym partnerze określała wszystkie jej zachowania w stosunku do każdego, kto na nią spojrzał.
Ponadto wciąż przypatrujący jej się przybysz nie był typem bajecznie bogatej kreatury, jak Adam. Westchnęła głęboko, czując miłe drżenie w całym ciele.
– Musi mnie ktoś zastąpić.
Tymczasowym szefem sprzedaży był Brian Walsh – jedyny człowiek, który wiedział, kim naprawdę jest rozmówczyni Lea. Pracował w tym domu od ponad dwudziestu lat i marzył, by zobaczyć, jak ktoś przywraca mu dawną świetność.
– Mój… hm… hm… szef… Zapytam go o pozwolenie…
– Pani szef? – spytał z wyraźnie rozbudzonym zainteresowaniem.
– Tak, Brian… Jeśli nie ma pan nic przeciwko…
– Będę tu stał i czekał na panią do końca świata.
Tytuł oryginału: The Italian’s One-Night Consequence
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2018
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2018 by Cathy Williams
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela. Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
www.harpercollins.pl
ISBN 9788327647191