Nieprzypadkowy gość - Cathy Williams - ebook

Nieprzypadkowy gość ebook

Cathy Williams

3,5
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Becky Shaw mieszka samotnie na angielskiej prowincji. Leczy zwierzęta, a także – z dala od miasta i ludzi – swoje złamane serce. Pewnego wieczoru w progu jej domu zjawia się niezwykle przystojny Theo Rushing. Zabłądził, pada śnieg, a jego ferrari nie nadaje się na tutejsze drogi. Becky udziela mu schronienia. Romantyczny wieczór przeradza się we wspólną noc. Becky nie wie, że Theo ma pewną misję i wcale nie znalazł się u niej przypadkiem…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 145

Oceny
3,5 (47 ocen)
14
9
12
12
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Cathy Williams

Nieprzypadkowy gość

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Powtarzam ci, że u mnie wszystko dobrze!

Było to wierutne kłamstwo. U Becky Shaw dawno nie było gorzej.

Właśnie sprzedawano gabinet weterynaryjny, w którym pracowała od trzech lat; miano go przekształcić w jedną z tych dziwacznych kawiarni dla turystów zadeptujących Cotswolds wiosną i latem każdego roku.

W dodatku dach jej domu zdecydował się zbuntować i gdyby teraz nadstawiła uszu, doszedłby ją niepokojący dźwięk wody kapiącej do wiadra, które ustawiła w strategicznym miejscu, w korytarzu na górze.

– Zrozum, jesteś za młoda, żeby zakopać się na tym pustkowiu! Dlaczego nie przyjedziesz do Francji, nie odwiedzisz nas? Z pewnością w pracy mogliby się przez chwilę bez ciebie obyć…

Becky pomyślała ponuro, że już za trzy miesiące zupełnie będą mogli się bez niej obyć.

Ale nie zamierzała o tym mówić siostrze. Nie planowała też wyjeżdżać do Francji, by spotkać się z Alice i jej mężem, Freddym. Serce ścisnęło jej się mocno, jak zawsze, gdy o nim myślała. Zmusiła się, by odpowiedzieć siostrze lekko, tak by jej głos niczego nie zdradzał.

– Trudno byłoby mi się tu „zakopać”, Alice.

– Widziałam prognozę pogody, Becky. W Cotswolds w weekend będą śnieżyce. Zasypie cię tam w połowie marca, podczas gdy u nas już czuć wiosnę. Martwię się o ciebie!

– Nie ma potrzeby.

Wyjrzała przez okno i zastanowiła się, jak to się stało, że wciąż jest tutaj, w swoim domu rodzinnym, choć miała się tu wycofać tylko na chwilę, by trochę się pozbierać przed powrotem do życia. To było trzy lata temu. W tym czasie zdążyła zaakceptować propozycję pracy u lokalnego weterynarza i przekonała rodziców, by odłożyli plany sprzedaży domu. Tylko na chwilę…

Dotąd nie wspomniała rodzicom, którzy wyjechali do Francji pięć lat temu i do których wkrótce dołączyła Alice z mężem, o tym, że dom wymaga naprawy. Wiedziała, że gdyby to zrobiła, cała rodzina poderwałaby się i zjawiła przed jej drzwiami z herbatą, wsparciem i planem na ratunek.

Nie potrzebowała ratunku.

Była świetnym weterynarzem. Dostanie znakomitą rekomendację od Normana, starszego mężczyzny, który jest właścicielem sprzedawanego gabinetu. Bez najmniejszego problemu znajdzie pracę gdzie indziej.

Dwudziestosiedmioletnia kobieta nie potrzebuje ratunku, zwłaszcza gdyby miała go otrzymać od młodszego rodzeństwa i dwojga przesadnie troskliwych rodziców.

– Naprawdę nic mi nie będzie. – Becky zdecydowała się przełożyć niezręczne rozmowy na inny moment. – Nie będę paradować w pidżamie pośrodku zamieci, a jeśli ktokolwiek jest tak głupi, by w taką pogodę bawić się we włamania, na pewno nie zajrzy do Lavender Cottage. – Rzuciła okiem na zniszczony wystrój kuchni i nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Cała wioska wie, że wszystkie kosztowności trzymam w banku.

Trochę starych ubrań, ubłocone kalosze, zestaw narzędzi do naprawy setek rzeczy, które wciąż psuły się w domu, godna pozazdroszczenia kolekcja wełnianych zimowych czapek… rzeczywiście, warto byłoby to ukraść.

– Po prostu myślałam, Becks, że mogłabyś się wyrwać na chwilę i wpaść się trochę zabawić. Mam wrażenie, że nie widziałam cię od wieków! W dodatku Freddy i ja…

– Jestem teraz strasznie zajęta, Ali. Wiesz, jak to jest o tej porze roku, kiedy owce już prawie zaczynają się kocić… Ale przyjadę, gdy tylko będę mogła. Obiecuję.

Nie chciała rozmawiać o Freddym, chłopaku, którego poznała na uczelni, w którym zakochała się po uszy i który widział w niej jedynie dobrego przyjaciela, a gdy poznał Alice, od razu stracił dla niej głowę i oświadczył się w rekordowym czasie.

A jej samej złamał serce.

– Kochanie, Freddy i ja chcemy ci coś powiedzieć i wolelibyśmy to zrobić osobiście…

– Co? Co takiego? – Becky usiadła, a jej myśli wypełniły się najgorszymi scenariuszami.

– Będziemy mieć dziecko! Czy to nie cudowne?

Tak, to było cudowne i emocjonujące. To było spełnienie marzeń jej siostry, snutych, odkąd tylko powiedziała „tak” przed ołtarzem.

Becky cieszyła się szczęściem siostry. Naprawdę. Ale gdy w jedną z tych rzadkich sobotnich nocy, kiedy nie musiała być na wezwanie, rozsiadła się w fotelu, nagle poczuła, jak przytłacza ją ciężar wyborów, których dokonała przez ostatnie lata.

Kiedy ostatnio bawiła się w klubie? Gdzie są zapierające dech miłosne przygody? Szalejący za nią mężczyźni? Gdy Freddy zaczął się zalecać do jej siostry, Becky pożegnała się z miłością. W przeciwieństwie do Alice spędziła swoje młodzieńcze lata z głową w książkach. Zawsze była dobrą dziewczyną, która ciężko pracowała. Rozpoczynając uniwersyteckie życie, uświadomiła sobie, że jej dotychczasowe pracowite zajęcia nie przygotowały jej do picia do późnej nocy, opuszczania wykładów i nocowania gdzie popadnie.

Nie była przystosowana do cieszenia się ze studenckiej wolności i niemal od razu zadurzyła się we Freddym, który studiował weterynarię na tym samym roku co ona.

On też spędził swoje lata dojrzewania na ciężkiej pracy. I był molem książkowym. Był jej bratnią duszą i uwielbiała jego towarzystwo, ale nieśmiałość powstrzymywała ją przed próbą zmiany charakteru ich relacji. Becky wciąż czekała cierpliwie na sposobny moment.

Uważała, że jest dla niej stworzony. Zrównoważony, pracowity, rozważny, twardo stojący na ziemi…

On za to nie szukał w kobietach tych samych zalet. Pragnął kogoś lekkiego i żywego. Kogoś, kto odłoży na bok jego książki i usiądzie mu na kolanach. Pragnął wysokiej, pięknej blondynki, nie niskiej, krągłej brunetki.

Gdy w ciemnościach wieczoru zaczęły opadać pierwsze płatki śniegu, Becky zastanawiała się, czy ucieczka do Cotswolds była dobrym pomysłem. Jej młodsza siostra jej żałowała. Niepostrzeżenie stała się typem osoby, nad którą ludzie się litują.

Dom się rozpadał.

Za parę miesięcy zostanie bez pracy.

Będzie zmuszona zrobić coś ze swoim życiem, porzucić schronienie na wsi i dołączyć do zdolnych młodych ludzi w jakimś mieście.

Musi podjąć wysiłek i znów zacząć chadzać na randki.

Dziwnie się czuła na myśl o tym. Z tych rozważań wyrwało ją ostre brzęczenie dzwonka i niemal się ucieszyła, że osoba szukająca pomocy dla chorego zwierzęcia zakłóca jej cenny odpoczynek.

Ruszyła do drzwi, chwytając po drodze torbę weterynaryjną, a także gruby, ciepły, wodoodporny płaszcz, który był niezbędny w tej części świata.

Popchnęła drzwi jedną nogą odzianą w kalosz, jednocześnie wsuwając głęboko na uszy ciepłą wełnianą czapkę.

Spoglądała w dół, dlatego najpierw zauważyła buty. Nie należały do farmera. Były zrobione z miękkiej skóry, która już zaczynała się odbarwiać od zbierającego się na zewnątrz śniegu.

Potem zauważyła spodnie. Drogie. Jasnoszare, zaprasowane w kant. Totalnie niepraktyczne. Ledwo zdawała sobie sprawę z tego, że jej oczy przesuwają się stopniowo w górę, nieświadomie taksując nieoczekiwanego przybysza. Jego kosztowny kaszmirowy czarny płaszcz był rozpięty i odsłaniał wełniany sweter, który otulał ciało… tak bezwstydnie męskie, że na kilka sekund odebrało jej dech.

– Czy długo jeszcze zamierza mi się pani przyglądać? Buty zaczynają mi przemakać.

Becky szybko podniosła wzrok i od razu ogarnęło ją niezwykłe wrażenie – połączenie olśnienia i zakłopotania. Miała przed sobą najbardziej oszałamiająco przystojnego mężczyznę, jakiego w życiu widziała.

Czarne, nieco dłuższe włosy otaczały twarz, która była czystą doskonałością. Srebrnoszare oczy, obramowane teatralnie długimi, grubymi czarnymi rzęsami, spoglądały wprost na nią.

Płonąc ze wstydu, Becky rzuciła się do działania.

– Sekunda – powiedziała. Wcisnęła drugą nogę w kalosz i zastanowiła się, czy będzie potrzebować torby. Pewnie nie. Nie poznawała tego mężczyzny, a sądząc ze sposobu, w jaki był ubrany, mogła podejrzewać, że nie przyszedł w sprawie owcy, której poród się komplikował.

A to prawdopodobnie znaczyło, że był jednym z tych bogatych mieszczuchów, którzy mieli domki letniskowe w którejś z tutejszych malowniczych wiosek. Pewnie przyjechał na weekend z paczką podobnie kiepsko zaopatrzonych przyjaciół i z domowymi zwierzętami. Któreś z nich zrobiło sobie krzywdę.

To się już nieraz zdarzało. Trudno byłoby zliczyć, jak często miała do czynienia ze szlochającymi właścicielami jakiegoś biednego psa lub kota, któremu właściwie nie dolegało nic poważniejszego niż rozcięta łapa.

Ale, prawdę mówiąc, ten mężczyzna nie wydawał się Becky skłonny do dramatyzowania, przynajmniej sądząc po jego chłodnym, niecierpliwym spojrzeniu.

– Dobra! – Cofnęła się o jeden krok, by ustanowić odrobinę dystansu między sobą i niepokojącą postacią na progu. Płatki śniegu zmieniały się w zamieć. – Jeśli nie wyjedziemy w ciągu pięciu sekund, trudno będzie tu wrócić. Gdzie ma pan samochód? Będę za panem jechać…

– Jechać za mną? Dlaczego miałaby pani za mną jechać?

Jego głos, jak z roztargnieniem pomyślała Becky, pasował do jego twarzy. Głęboki, uwodzicielski, niepokojący i z łatwością burzący spokój ducha.

– Kim pan jest?

– Ach, prezentacje… Wreszcie do czegoś zmierzamy. Wystarczy, że zaprosi mnie pani do środka i będzie można normalnie to załatwić.

Ponieważ to nie było normalne.

Theo Rushing spędził ostatnie cztery i pół godziny, manewrując – nieustannie na drugim biegu – po śmiesznie wąskich dróżkach w coraz to gorszych warunkach pogodowych, przeklinając samego siebie za to, że wsiadł za kółko, zamiast wyręczyć się jednym ze współpracowników.

Ale ta podróż dotyczyła spraw osobistych i nie chciał ich na nikogo zwalać.

Załatwienie tego interesu nie powinno być trudne. Chciał kupić domek, do którego drzwi właśnie zadzwonił.

Nie sądził, by wymagało to wielkiego wysiłku. W końcu miał pieniądze, a według posiadanych przez niego wiadomości dom ten – położony w samym sercu Cotswolds, daleko od czegokolwiek, co można by określić mianem cywilizacji – wciąż stanowił własność pary, która pierwotnie go kupiła. Na pewno ci ludzie chętnie rozważą przeniesienie się w jakieś mniej odległe miejsce…

Była to jedynie kwestia ceny.

Theo zamierzał kupić ten dom, bo jest to jedyna rzecz, która może choć trochę ożywić jego matkę.

Oczywiście najwyżej na jej liście priorytetów znajduje się pragnienie, by jej jedyny syn wreszcie się ożenił. Pragnienie to nieustannie się potęguje, odkąd kilka miesięcy temu matka przebyła udar.

Ale ono nigdy się nie spełni. Theo naocznie się przekonał, do jakich spustoszeń może doprowadzić miłość. Jego matka wycofała się z życia, gdy jej mąż, a jego ojciec, zginął nagle w młodym wieku – w takim momencie życia, w którym powinni radośnie patrzeć w przyszłość. Theo miał wtedy dopiero siedem lat, ale był dość bystry, by zrozumieć, że gdyby matka nie uzależniła całego życia, całej jego esencji od tej kruchej rzeczy zwanej miłością, to nie spędziłaby kolejnych dziesięcioleci, żyjąc połową życia.

Dlatego on sam może doskonale obyć się bez magii i siły miłości. To było realistyczne podejście, którego matka nie pojmowała, a Theo zrezygnował z prób przekonywania jej do swojego punktu widzenia. Zdecydował też, że nigdy już nie przedstawi jej żadnej ze swoich niedoskonałych kobiet; z doświadczenia wiedział, że w jej oczach wszystkie były skreślone już na starcie.

A zatem pozostawał mu tylko ten domek, by jakoś ją ożywić.

Lavender Cottage… Pierwszy dom jego rodziców, miejsce, w którym go poczęli oraz dom, z którego matka uciekła, gdy jego ojciec zginął w wypadku. Mgła… Ciężarówka łamiąca ograniczenie prędkości… Ojciec jadący na rowerze nie miał żadnych szans…

Marita Rushing została młodą wdową i nigdy się z tego nie podniosła. Nikt nie mógł się równać ze zmarłym mężem, którego wyidealizowała w swojej pamięci. Matka Thea wciąż była piękną kobietą, ale gdy się na nią patrzyło, widziało się tylko smutek życia zagrzebanego we wspomnieniach.

Jednak niedawno zapragnęła wrócić do miejsca, które te wspomnienia zamieszkiwały. Ten powrót stanowił istotną część jej terapii – dzięki niemu chciała wreszcie pogodzić się z przeszłością i ją zaakceptować.

Obecnie od sześciu tygodni bawiła we Włoszech z wizytą u siostry. Marzenia o domku i pragnienie, by spędzić w nim resztę życia, zostały zastąpione przez niepokojące sugestie, że być może zdecyduje się powrócić do Włoch i pożegnać się z Anglią.

Gdyby Theo naprawdę wierzył, że matka będzie szczęśliwa w Italii, zachęcałby ją do zamieszkania na stałe w willi, którą kupił jej sześć lat temu, ale wiedział, że Marita spędziła zbyt dużo czasu z dala od małej wioski, w której dorastała i w której teraz żyła jej siostra. Po dwóch tygodniach pobytu we Włoszech zawsze z ulgą wracała do Londynu, zasypując syna opowieściami na temat irytująco apodyktycznej siostry.

Tymczasem Marita dochodziła do siebie po udarze, więc Flora krzątała się wokół niej z ogromną troskliwością. Jednakże gdyby jego matka zdecydowała się na stałe pozostać w kraju lat dziecinnych, Flora szybko na powrót stałaby się dominującą starszą siostrą, która doprowadzała ją do szaleństwa.

– Dlaczego się pani ubiera? – zapytał Theo z rozbawieniem, widząc, że Becky wcale nie kwapi się, by zaprosić go do środka. Była mała i krągła, ale i tak jej przejrzyste niebieskie oczy i cera bez skazy sprawiały, że trudno mu było się skupić. – I pani też jeszcze mi się nie przedstawiła.

– Nie ma czasu na pogawędki. – Robiło się coraz zimniej, a śnieg padał i padał coraz mocniej. – Pojadę z panem, ale musi mnie pan odwieźć z powrotem. – Minęła go i wyszła na mały placyk, na którym zaparkował swoje czerwone wyścigowe ferrari. – To jest pana samochód?

Theo obrócił się. Przemknęła koło niego jak petarda, aż kipiąc ze złości. A on nie miał pojęcia, o co jej, do licha, chodzi.

– Co takiego?

– Czy pan zupełnie oszalał? – Becky poczuła lekką ulgę, mogąc wejść wobec nieznajomego w rolę poirytowanej, krytycznej weterynarz zatroskanej o własne bezpieczeństwo. – Nie ma mowy, żebym do tego wsiadła. Nie trzeba być geniuszem, żeby się zorientować, że nikt tutaj nie odśnieża dróg, a kiedy jest ślisko, można się zabić, jeżdżąc takim idiotycznym autkiem!

– Idiotycznym autkiem?

– Tutaj drogi są niebezpieczne, mój samochód jest do nich dostosowany.

– To idiotyczne autko to najwyższej klasy ferrari, które kosztuje zapewne więcej, niż zarobiła pani w ciągu ostatnich pięciu lat! – Theo z frustracją przeczesał włosy palcami. – I nie mam zielonego pojęcia, dlaczego stoimy tu w środku zamieci, rozmawiając o samochodach.

– A jak, do diaska, mamy się dostać do pańskiego zwierzęcia, jeśli nie samochodem? Chyba że ma pan gdzieś helikopter?

– Zwierzęcia? Jakiego zwierzęcia?!

– Pańskiego kota!

‒ Nie mam kota. Dlaczego miałbym mieć kota? Dlaczego miałbym mieć jakiekolwiek zwierzę?

– Chce pan powiedzieć, że nie przyjechał pan tu w sprawie chorego zwierzęcia?

– A, pani jest weterynarzem…

Wyblakła torba, warstwy ciepłych, outdoorowych ubrań, kalosze do przedzierania się przez błoto. Teraz to wszystko miało sens.

Theo przyjechał tu, żeby spojrzeć na dom i ustalić, ile jest gotów za niego zapłacić. Jak najmniej się da – tak to sobie zaplanował. Dom kupiono od jego matki za grosze, bo była tak zdesperowana, by szybko się stąd wynieść, że przyjęła pierwszą propozycję, jaką jej złożono. On miał zamiar zrobić teraz to samo – ocenić stan zniszczeń i zaoferować najniższą możliwą cenę, przynajmniej na początek.

– No właśnie. A skoro pan nie ma zwierzęcia i nie potrzebuje moich usług, to co pan tu robi?

– Bez żartów. Zaraz tu zamarznę. Nie będę rozmawiał w takich syberyjskich warunkach.

– Obawiam się, że nie mogę pana wpuścić do swojego domu. – Becky zmrużyła oczy. Był wysokim, mocno zbudowanym obcym, a ona była tutaj sama. Nikt nie usłyszałby jej wołania o pomoc.

– Co pani właściwie insynuuje? – zapytał zimno, a Becky zaczerwieniła się, ale nie dała się zbić z pantałyku.

– Nie znam pana. – Uniosła podbródek, jakby wyzywając go, by jej zaprzeczył. Tymczasem każdy nerw jej ciała był przez niego postawiony w stan gotowości. To było tak, jakby po raz pierwszy w życiu miała świadomość swojego ciała, swojej kobiecości, nagości skrytej pod grubą warstwą ubrań. Ten dyskomfort oszałamiał ją i przerażał. – Może pan być kimkolwiek. Dlaczego miałabym pana wpuścić do swojego domu?

– Swojego domu? – Chłodne szare oczy spoczęły na zrujnowanym budynku i otaczających go terenach. – Nie jest pani trochę za młoda, by być dumną właścicielką tak dużego domu?

– Jestem starsza, niż pan myśli. – Becky przeszła do defensywy. – I chociaż to nie jest pańska sprawa, to tak, ten dom jest mój. A przynajmniej odpowiadam za niego, gdy moi rodzice są za granicą, a w związku z tym nie mogę pana wpuścić. Nawet nie wiem, jak się pan nazywa.

– Theo Rushing. – Niektóre elementy układanki natychmiast wskoczyły na swoje miejsce. Spodziewał się, że zastanie tu właścicieli nieruchomości. Zabrał nawet ze sobą książeczką czekową, ale pod ich nieobecność była ona bezużyteczna: ta bojowa mała kuleczka stojąca przed nim nie może o niczym decydować.

Co więcej, wygląda, jakby była w stanie ugryźć rękę oferującą jej pieniądze, a przynajmniej mogłaby spróbować przekonać rodziców, by…

Był przyzwyczajony do kobiet starających mu się podobać. Wobec zwężonych, podejrzliwych oczu i postawy przywodzącej na myśl stróżującego psa gotowego do ataku zmuszony był uznać, że ogłoszenie celu jego wizyty może nie być najlepszym pomysłem. Będzie musiał być bardziej kreatywny, by jakoś opanować sytuację.

Poczuł niezwykły przypływ adrenaliny. Zdobycie tego domu okazywało się wyzwaniem.

– Przyjechałem tu… – Rozejrzał się i jego wzrok padł na ciemne niebo. Planował przybyć tu wczesnym popołudniem, ale przez potężne opóźnienia dotarł dopiero, gdy zaczął zapadać zmrok. Teraz było już kompletnie ciemno, w dodatku droga nie była oświetlona.

Jego oczy znów spoczęły na stojącej przed nim kobiecie. Była tak mocno opatulona, że choćby przyszło im tu spędzić pięć najbliższych godzin, mróz by jej nie przeszkadzał. Za to on, nie spodziewając się, że po wyjeździe z Londynu skończy w tundrze, nie mógł być gorzej przygotowany na cichą, ale śmiercionośną pogodę. Kaszmirowe płaszcze dobrze się sprawdzały w stolicy, ale nie tutaj…

Czekając na jego odpowiedź, gotowa odesłać go bez zwłoki, Becky nie mogła odwrócić od niego wzroku. Musiałaby zadać sobie niemal fizyczny ból – tak był piękny. W ciągu tych szalonych, odległych dni, gdy jej myśli zaprzątał Freddy, lubiła na niego patrzeć – lubiła jego regularne miłe rysy, łagodność jego twarzy i ciepło jego brązowych dużych oczu.

Ale nigdy nie czuła się tak jak teraz. Było coś fascynującego, wręcz hipnotyzującego w grze cieni na wyraziście zarysowanej, władczej twarzy nieznajomego. Wiele można było o nim powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest łagodny.

– Tak? – Zacisnęła dłonie w rękawiczkach w pięści w przepastnych kieszeniach swojego wodoodpornego, sięgającego za kolana i podbitego polarową podszewką anoraka. – Przyjechał pan tu, bo…?

– Zabłądziłem. – Theo uniósł ramię i zatoczył nim krąg, wskazując otaczającą ich pustkę. – Zabłądziłem i, ma pani rację, ten samochód niezbyt nadaje się na lód i śnieg. Nie jestem… przyzwyczajony do wiejskich dróg, w dodatku mój GPS nie zdał egzaminu i wyprowadził mnie w pole.

To miało sens. Gdy tylko zjedzie się z głównej drogi – a łatwo mogło się to zdarzyć – nietrudno zaginąć w plątaninie krętych i nieoświetlonych dróg, które zmyliłyby nawet najlepszego kartografa.

Ale to nie zmieniało faktu, że była w domu całkiem sama, a on wciąż był nieznajomym.

– Rozumiem, że może się pani obawiać… – Zdawało się, że czyta jej w myślach. – Ale jeśli mnie pani wpuści, zachowam się najzupełniej przyzwoicie. Proszę o to tylko dlatego, że pogoda robi się coraz gorsza, a jeśli wrócę do samochodu i spróbuję jechać dalej, to nie mam pojęcia, gdzie skończę.

W rowie – pomyślała Becky, spoglądając na niepraktyczny, sportowy samochód, na którym zbierał się śnieg.

Czy może odprawić go w nocy ze świadomością, że najprawdopodobniej zdarzy mu się wypadek? A co, jeśli jego samochód wypadnie z drogi i zatrzyma się na jakimś drzewie? Co, jeśli skończy we wraku-pułapce na zupełnym odludziu? Nawet jeśli nie będzie ranny, umrze z wychłodzenia, bo jego ubrania są zupełnie do niczego przy tej pogodzie.

– Jedna noc – powiedziała. – A potem wezwę kogoś, by po pana przyjechał i stąd zabrał. Nie obchodzi mnie, czy będzie tu trzeba zostawić ten samochód, czy nie.

– Jedna noc – zgodził się Theo.

Poczucie zagrożenia ogarnęło Becky.

Ale przecież udzieli mu schronienia na jedną noc, tylko na jedną noc…

Co złego może się wydarzyć?

Tytuł oryginału: Snowbound with His Innocent Temptation

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2016

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

Korekta: Hanna Lachowska

© 2016 by Cathy Williams

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-3704-8

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.