9,99 zł
Właściciel sieci hoteli i restauracji Daniel De Angelis wyrusza w rejs na wyspy greckie statkiem, który zamierza kupić. Nie ujawnia, kim jest, chce się bowiem przyjrzeć personelowi i zrozumieć, dlaczego rejsy przynoszą straty. Jednak zamiast słabości konkurencji odkrywa własną – jest nią Delilah Scott, nauczycielka malarstwa…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 150
Tłumaczenie: Krystyna Mamińska
Czy ten dzień mógł być lepszy?
Daniel De Angelis wysiadł z klimatyzowanego mercedesa i zdjął okulary przeciwsłoneczne, żeby rozejrzeć się po okolicy.
Sceneria była naprawdę wspaniała, promienie słońca połyskiwały na spokojnych, turkusowych wodach Morza Egejskiego. Daniel nigdy wcześniej nie był na Santorini, więc przez kilka chwil chłonął malowniczy widok zatoki w oddali. Z miejsca, gdzie stał, mógł nawet dostrzec statek, który zamierzał kupić po okazyjnej cenie.
Średniej wielkości prom wycieczkowy wyglądał równie wspaniale jak wszystko wokół, ale było to tylko złudzenie. W rzeczywistości właściciele statku, który Daniel niebawem dopisze do już i tak bogatej listy zdobyczy, byli praktycznie bankrutami.
De Angelis wiedział dokładnie, ile pieniędzy utopili w tym biznesie, ile byli winni bankowi, ile zarabiał personel, jak bardzo obniżono ceny, żeby zachęcić podróżnych… Wiedział niemal, co jedli na śniadanie i gdzie robili zakupy.
W interesach – dużych czy małych – zawsze opłacało się odrobić pracę domową. Theo, jego brat, mógł się śmiać, że statek to tylko ekstrawagancka zabawka, która zajmie Daniela przez kilka miesięcy. Rzecz w tym, że była to raczej droga zabawka i De Angelis zamierzał zrobić wszystko, żeby wyjść na swoje.
Uśmiechnął się na myśl o bracie. Kto by przypuszczał? Kto by pomyślał, że Theo De Angelis pewnego dnia zacznie piać peany na cześć małżeństwa i wychwalać uroki miłości? Gdyby Daniel nie słyszał tego na własne uszy, nigdy by nie uwierzył.
Powiódł po okolicy wzrokiem człowieka, który dobrze wie, jak wycisnąć pieniądze choćby ze skały. Wspaniały krajobraz. Cudowna wyspa – gdyby tylko pozbyć się turystów. Niewykluczone, że w przyszłości jakoś wykorzysta ten kawałek raju, teraz jednak interesowało go wyłącznie upatrzone trofeum i osobisty wkład w jego zdobycie – rzadkość w wypadku Daniela. Cieszyło go to odstępstwo od normy.
Kolejnym powodem do radości było udane rozstanie z kobietą, z którą ostatnio się spotykał. Za bardzo się przywiązała i zaczęło mu to przeszkadzać.
Na szczęście, gdy już zejdzie na ląd, daleko od tej rajskiej wyspy, będzie na niego czekała pewna seksowna blondyneczka…
Właściwie ten rejs miał być czymś w rodzaju wakacji, na których od dawna nie był. Czuł się znakomicie.
– Chyba powinniśmy już jechać, jeśli ma pan zdążyć – powiedział szofer.
– Szkoda, że mieliśmy raptem kilka godzin. – Daniel odwrócił się do kierowcy, którego zabrał ze sobą na drugi koniec świata tylko po to, żeby ten od czasu do czasu gdzieś go zawiózł. Poza tym Antonio miał wolne. Prawdziwe wakacje. – Czuję, że Santorini to miejsce dla mnie. Przydałby się tylko jakiś luksusowy hotel, gdzie można by leżeć i nic nie robić.
– Nie sądzę, żeby potrafił pan leżeć i nic nie robić.
Daniel się roześmiał. Antonio Delgado był jedną z niewielu osób, którym ufał bez reszty. A zważywszy na fakt, że przez ostatnich dziesięć lat woził swojego pracodawcę na spotkania z niezliczonymi kobietami, o życiu prywatnym Daniela wiedział pewnie więcej niż jego brat i ojciec razem wzięci.
– Masz rację. – Energicznym ruchem otworzył drzwiczki i wślizgnął się do samochodu, z wdzięcznością witając gwałtowny spadek temperatury. – Choć to kusząca myśl.
Prawdę mówiąc, wylegiwanie się na brzegu basenu z margaritą w jednej i książką w drugiej ręce nie należało do ulubionych zajęć Daniela. Wolał raczej od czasu do czasu zajrzeć na siłownię lub wybrać się na narty, a częściej wskoczyć do łóżka z kobietą, zawsze w jednym typie: drobną, ponętną i bardzo uległą blondynką. Oczywiście z żadną nie wiązał się na dłużej – uważał, że w przypadku mężczyzny, który koncentruje się przede wszystkim na pracy, to po prostu ryzyko zawodowe. Skądinąd ryzyko i presja były tym, co napędzało go i w pracy, i w życiu prywatnym.
W dzieciństwie korzystał z przywilejów związanych z pochodzeniem, ale gdy skończył osiemnaście lat, ojciec powiedział mu – tak jak swego czasu jego bratu – że o własną fortunę musi zadbać sam. Może skorzystać z rodzinnych pieniędzy, żeby rozkręcić biznes, ale to wszystko. Wzlot lub upadek zależy od niego.
I Daniel, tak samo jak Theo, poszybował na sam szczyt. A przy tym na drugi koniec świata, gdzie szturmem zdobył branżę wypoczynkową. Zaczął od małego hoteliku, szybko jednak wzrósł w siłę i teraz, choć nie miał jeszcze trzydziestki, był właścicielem hoteli, kasyn i restauracji w całej Australii i na Dalekim Wschodzie.
Zarobił tyle, że do końca swych dni mógł leżeć na brzegu basenu z książką w jednej i margaritą w drugiej ręce, a mimo to wciąż żyć na stopie, o jakiej większość ludzi mogła tylko pomarzyć. Ale praca była jego pasją i nie zamierzał tego zmieniać. Zdobycz zaś, którą miał na oku, zapowiadała się wielce interesująco.
– Pamiętaj, żeby mnie wysadzić przed portem – przypomniał szoferowi.
– Na zewnątrz jest strasznie gorąco.
– Upał mnie nie zabije, ale jestem wzruszony, że się tak o mnie troszczysz, Antonio. – Dostrzegł wzrok kierowcy we wstecznym lusterku i uśmiechnął się promiennie. – Akurat w tym przypadku to ważne, żebym zjawił się na statku tak jak inni pasażerowie. Mercedes z szoferem mi w tym nie pomoże.
Daniel planował, że przybędzie na pokład incognito. Statek nie zarabiał na siebie od lat, chciał się więc na własne oczy przekonać, w czym tkwi problem. Podejrzewał, że chodzi o złe zarządzanie. Leniwy personel, niekompetencja na każdym kroku… Zamierzał porozglądać się przez kilka dni i sprawdzić, kogo zwolnić, a kogo włączyć do nowej załogi. Sądząc po niedorzecznościach na liście atrakcji, prawdopodobnie cały personel będzie musiał poszukać sobie nowego zajęcia.
Pięć dni. Tyle wystarczy, żeby się rozejrzeć, zanim przejmie interes. Nie przewidywał żadnych kłopotów. Miał za to wielkie plany. Czas skończyć z idiotycznymi wykładami, kulturalnym bełkotem i kiepskim jedzeniem serwowanym pasażerom, którzy pewnie nie oczekiwali wiele, zważywszy na grosze, jakie płacili za rejs.
Daniel zamierzał zamienić statek w luksusowy prom dla elit, miejsce, gdzie bogacze będą mogli zaspokoić wszystkie swoje zachcianki, podróżując między polami golfowymi w najpiękniejszych zakątkach świata. Gdzie dokładnie – o tym zdecyduje, gdy umowa kupna zostanie podpisana.
Tak jak w przypadku wszystkich innych transakcji Daniel był przekonany, że odniesie sukces, a prom okaże się prawdziwą kopalnią złota. Nigdy dotąd nie zaznał porażki i nie miał powodów przypuszczać, że tym razem będzie inaczej.
Zostawił lśniącego czarnego mercedesa z dala od portu i z podniszczonym, kupionym specjalnie na tę okazję plecakiem dotarł na przystań. Niechętnym okiem obrzucił zbieraninę gości gromadzących się na pokładzie.
Już na pierwszy rzut oka było widać, że statek jest w opłakanym stanie. W jaki sposób Gerry’emu Ockleyowi, który odziedziczył go po niezwykle bogatym ojcu, udało się zamienić tę żyłę złota w złom, na który nawet nie spojrzałby żaden szanujący się pirat? Jak, u diabła, Gerry mógł sądzić, że jakieś idiotyczne rejsy kulturalne kiedykolwiek przyniosą prawdziwy zysk?
To prawda, że zajęło mu to ponad osiem lat, ale przecież ktoś – bank, przyjaciel, znajomi, żona – powinien był w którymś momencie wskazać mu właściwy kierunek.
Statek mógł wygodnie pomieścić dwieście pięćdziesiąt osób oprócz załogi, tymczasem według Daniela na pokładzie była co najwyżej połowa. On sam dosiadał się w trakcie rejsu. Z biletem w pogotowiu dołączył do pasażerów, w większości koło sześćdziesiątki, którzy gawędząc w grupkach, szykowali się do wejścia na pokład.
Czy udało mu się wtopić w tłum? Bynajmniej. Podróżni poniżej trzydziestego piątego roku życia stanowili wyjątek, a on w dodatku, przy swoich stu osiemdziesięciu ośmiu centymetrach wzrostu należał do najwyższych.
Mimo to nie wątpił, że da sobie radę ze wścibskimi pytaniami, i cieszył się na myśl o podróży incognito. Czy była konieczna? Pewnie nie. Równie dobrze mógł zostać w luksusowym biurze w Australii i stamtąd przeprowadzić całą operację. Ale dzięki pobytowi na statku miał szansę choć odrobinę złagodzić wrogie przejęcie. Będzie mógł dokładnie wyjaśnić Ockleyowi i jego żonie, dlaczego w ogóle do niego doszło i dlaczego Gerry nie może odmówić.
Gdy tłumek zaczął formować coś na kształt kolejki, poczuł na sobie ciekawskie spojrzenia. Zdążył do tego przywyknąć, bez trudu więc zignorował wścibstwo współpasażerów.
Podniszczony plecak pasował do Daniela. Ot, jeszcze jeden niezbyt zasobny turysta, który skusił się na tani rejs po greckich wyspach, a może nawet po słonecznej Italii. Włosy, o kilka tonów jaśniejsze od włosów brata i odrobinę dłuższe, niż nosił zazwyczaj, wiły mu się na karku, a twarz, której nie ogolił rano, pokrywał cień zarostu. Oczy jednak, w niespotykanym odcieniu zieleni, bystro spoglądały na tłum.
Panował straszliwy upał. Daniel czuł, że pod spłowiałą koszulką polo cały się poci. Nie powinien był zakładać dżinsów. Na szczęście miał w plecaku kilka par szortów w kolorze khaki, a do tego cały zestaw tiszertów, więc na pokładzie da sobie radę.
Wyłączył myślenie, bo jego mózg zaczął wędrować w stronę pracy i planować, jak zorganizuje wszystko po przejęciu. Szczęściarzom, którym uda się zarezerwować miejsce, Daniel zamierzał sprzedawać bilety po niebotycznych cenach, a i tak nie wątpił, że ludzie będą się ustawiać w kolejce, żeby je dostać.
Od lat nie czuł się równie odprężony.
Delilah Scott patrzyła na telefon, który wibrował jak oszalały, i zastanawiała się, co zrobić. Na wyświetlaczu widniało imię jej siostry.
Zrezygnowana westchnęła i odebrała. Powitał ją zaniepokojony głos i grad pytań.
– Gdzieś ty była, Delly? Od dwóch dni próbuję się z tobą skontaktować! Przecież wiesz, jak się martwię! W sklepie panuje istne szaleństwo. Nie do wiary, że tak po prostu postanowiłaś sobie przedłużyć wakacje. Wiesz, jak jesteś tu potrzebna. Sama nie dam sobie rady.
Delilah czuła, że ściska jej się żołądek.
– Wie-em, Sarah – wyjąkała, wyglądając przez bulaj w swojej maleńkiej kabinie. Miejsca było tu tylko tyle, żeby zmieścić wąskie łóżko, absolutne minimum mebli i mikroskopijną łazienkę z prysznicem. – Ale pomyślałam, że takie doświadczenie przyda mi się w domu. Przecież to wcale nie są wakacje – dodała, czując wyrzuty sumienia.
– Oczywiście, że są! – odparła oskarżycielskim tonem Sarah. – Kiedy powiedziałaś, że przez dwa tygodnie będziesz uczyła malarstwa na statku, w najśmielszych snach nie podejrzewałam, że przeciągnie się to do sześciu! Delly, dobrze wiem, że musiałaś się wyrwać po tej całej sprawie z Michaelem, ale mimo wszystko… Tutaj naprawdę mam Sajgon.
Delilah poczuła kolejny przypływ wyrzutów sumienia. Prace budowlane, które będą kosztowały majątek, miały się zacząć za dwa tygodnie. Wiedziała, że siostra na nią czeka – miały przejść przez to razem.
Ale czy Delilah faktycznie żądała tak wiele, próbując uszczknąć dla siebie trochę czasu, zanim wróci do kieratu? Skończyła właśnie studia plastyczne, podczas których każdą wolną chwilę spędzała razem z siostrą. Przez trzy lata wciąż zamartwiała się, czy uda im się przetrwać – liczyła przychody z galerii mieszczącej się na parterze ich domu, wiedząc, że prędzej czy później Dave Evans z banku straci cierpliwość i przejmie nieruchomość.
No i był jeszcze Michael…
Nie lubiła o nim myśleć, wolała nie pamiętać, jak się zakochała, a on ją zawiódł. Wspomnienia sprawiały, że robiło jej się niedobrze i jednocześnie czuła się głupio. Z pewnością nie chciała rozmawiać na ten temat z Sarah. Kochała siostrę, ale odkąd sięgała pamięcią, Sarah jej matkowała, podejmowała za nią decyzje i stale się o nią martwiła. Historia z Michaelem tylko podsyciła jej lęki. Owszem, kiedy ma się złamane serce, dobrze, jeśli obok jest ktoś, kto się człowiekiem zaopiekuje. Tylko że czasami taka opieka może być przytłaczająca.
Sarah zawsze była bardzo troskliwa.
Ich rodzice, Neptun i Księżyc, para cudownie nieodpowiedzialnych hipisów, którzy nie widzieli poza sobą świata, nie poświęcali zbyt wiele uwagi potomstwu. Oboje artyści z trudem wiązali koniec z końcem, sprzedając swoje dzieła, a potem także – kiedy matka zainteresowała się medycyną niekonwencjonalną – dość przypadkową zbieraninę kryształów i kamieni szlachetnych.
Zamienili swój domek w galerię, która pozwalała im się utrzymać tylko dzięki temu, że znajdowała się w rejonie tłumnie odwiedzanym przez turystów. Gdy jednak zmarli – pięć lat temu, jedno miesiąc po drugim – sprzedaż zaczęła spadać i do dziś sytuacja się nie poprawiła.
Sarah, kilka lat starsza od Delilah, robiła, co mogła, żeby związać koniec z końcem. Zawsze jednak było wiadomo, że kiedy Delilah skończy studia, wróci, żeby jej pomóc.
W tej sytuacji siostry wzięły w banku sporą pożyczkę. Chciały wyremontować galerię i stworzyć na tyłach domu miejsce, gdzie Delilah mogłaby prowadzić warsztaty plastyczne dla mieszkańców i turystów, którzy przyjeżdżając na weekend w malownicze góry Cotswolds, chcieliby połączyć zwiedzanie z kursem malarstwa lub rysunku.
Pomysł był znakomity, nawet jeśli stanowił w istocie ostatnią deskę ratunku. Ale choć Delilah wspierała go z całego serca, gdy tylko nadarzyła się okazja, żeby przedłużyć pobyt na Rambling Rose, skwapliwie z niej skorzystała. Jeszcze chwila oddechu po rozstaniu z Michaelem. Jeszcze chwila normalności, zanim na dobre wróci do domu.
– To doświadczenie bardzo mi się przyda – powiedziała słabym głosem. – Poza tym większość pieniędzy, które zarobiłam, przelałam na konto. Nie jest to jakaś oszałamiająca suma, ale nawiązuję tutaj mnóstwo kontaktów. Ludzie są zainteresowani naszymi warsztatami.
– Serio?
– Serio. Prawdę mówiąc, kilka osób obiecało, że w przyszłym tygodniu do ciebie napisze.
– Adrian właśnie kończy robić naszą stronę. Co oznacza, że czekają nas nowe wydatki.
Delilah słuchała i zastanawiała się, czy tych kilka tygodni na statku będzie jej jedynym wytchnieniem. Sarah nie zgodziłaby się na sprzedaż domu, zresztą Delilah też nie chciała go opuszczać. Ale pozostanie w nim wymagało tylu poświęceń, że pewnie pochłonie całą jej młodość. Skończyła dopiero dwadzieścia jeden lat, a mimo to podejrzewała, że co najmniej do trzydziestki przyjdzie jej walczyć o to, żeby jakoś związać koniec z końcem.
Przy Michaelu czuła się młoda, wyobrażała sobie, że czeka ją cudowne życie. Ale ten krótki okres minął i wszystko okazało się złudzeniem. Nie pozostały jej żadne miłe wspomnienia, tylko poczucie, że była głupia i naiwna.
Wiedziała, że dłuższy pobyt na statku to w istocie wagary, ale obowiązki, które czekały ją w domu, nigdzie przecież nie uciekną. Poza tym miło było choć raz nie mieć obok siostry, która każdy krok Delilah analizowała ze ściągniętymi brwiami i zawsze wiedziała lepiej.
Z ulgą się rozłączyła i postanowiła spędzić resztę wieczoru w kabinie. Może zaprosi do siebie kilka koleżanek prowadzących warsztaty, młodych dziewczyn tak jak ona, może razem coś zjedzą, pograją w karty i pożartują z pasażerów, którzy w większości przypominali jej rodziców.
Jutro znów czeka ją nawał pracy.
Daniel przeciągnął się i wyjrzał przez bulaj, za którym rozciągał się wspaniały widok na morze. Poprzedniego wieczoru z rozkoszą zjadł kolację, która była tak niedobra, jak się spodziewał. Nie posadzono go jednak przy kapitańskim stole – na pokładzie tego statku próżno się było spodziewać tego rodzaju formalności. Wydawało się raczej, że wszyscy – około stu gości w najrozmaitszym wieku i jakichś pięćdziesięciu członków załogi – tworzą jedną, wielką, szczęśliwą i mocno rozgadaną rodzinę. Daniel próbował wtopić się w tłum, ale wiedział, że odstaje.
Teraz czas na śniadanie. A później przyjdzie pora, żeby przyjrzeć się warsztatom, które oferowano na statku i które sprawiały wrażenie, jakby ich przeznaczeniem było nie zarabiać ani grosza. Kurs ceramiki, pisania wierszy, plastyki, gotowania i mnóstwo innych, jeszcze bardziej cudacznych, takich jak astrologia czy wróżenie z ręki.
Dziś Daniel zrezygnował z dżinsów na rzecz szortów, spłowiałej szarej koszulki polo i butów żeglarskich, które nosił zwykle na swoim jachcie, gdy zdarzało mu się wypłynąć w morze.
Wychodząc, zatrzymał się i rzucił okiem na swoje odbicie w lustrze. Zobaczył to, co zwykle: szczupła opalona twarz, zielone oczy, gęste ciemne rzęsy, włosy w odcieniu ciemnego blondu poprzetykane jaśniejszymi pasemkami, wypalonymi przez australijskie słońce. Kiedy miał czas, żeby uprawiać sport, wybierał dyscypliny ekstremalne, i to było widać po jego ciele. Boks, żeglarstwo dla odprężenia, narty.
Było już po dziewiątej i pod wpływem nagłego impulsu Daniel postanowił darować sobie śniadanie. Wyciągnął z kieszeni plan statku i odrzuciwszy kilka najbardziej żałosnych propozycji, ruszył w kierunku tej części, gdzie odbywały się nieco mniej żenujące zajęcia.
Nie miał pojęcia, czego się spodziewać, ale gdy tak szedł, szukając oznak upadku, i widział pełne sale warsztatowe, miał wrażenie, że niemal wszyscy pasażerowie biorą udział w jakimś kursie. Owszem, część osób wybrała się w rejs, żeby cieszyć się słońcem, ale dla znakomitej większości najważniejszy był jego edukacyjny aspekt. No cóż, gusta są różne, pomyślał Daniel.
Zarówno w środku, jak i na zewnątrz było tak samo gorąco. A ponieważ wszystkie sale, w których odbywały się zajęcia, miały klimatyzację, jemu zaś ubranie zaczęło lepić się do ciała, pchnął pierwsze lepsze drzwi i wszedł.
Delilah tłumaczyła właśnie technikę rysowania w perspektywie, kiedy podniosła wzrok i… Głos uwiązł jej w gardle. O drzwi opierał się nonszalancko najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziała. Na pewno nie było go na pokładzie na początku rejsu. Pewnie jakiś spóźniony podróżny. Musiał się dosiąść na Santorini.
Nieznajomy był wysoki. Bardzo wysoki. Zbudowany jak sportowiec. A choć miał na sobie taki sam strój, jak niemal wszyscy na statku – krótkie spodenki i tiszert – nie był w stanie ukryć idealnej muskulatury.
– Mogę w czymś pomóc?
Wszyscy na sali jak jeden mąż odwrócili się, żeby spojrzeć na nowego przybysza, Delilah jednak szybko udało się skierować z powrotem ich uwagę na zestaw glinianych naczyń, który próbowali naszkicować.
Daniel spodziewał się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego. Dziewczyna, która patrzyła na niego pytającym wzrokiem, była wysoka i smukła jak trzcina. Włosy we wszystkich odcieniach miedzi miała zebrane w luźny kucyk i przerzucone przez ramię.
Ruszył w jej stronę, rozglądając się dookoła. W sali było około dwudziestu osób i wszystkie siedziały przy sztalugach. Na długiej półce z tyłu leżały rozmaite materiały plastyczne, na ścianach zaś wisiało kilka obrazów – prawdopodobnie dzieł uczestników kursu.
– Jeżeli przeszkadzam, mogę wrócić później.
– Ależ skąd, wcale pan nie przeszkadza, panie…
– Mam na imię Daniel. – Wyciągnął rękę i dziewczyna szybko ją uścisnęła. – Jestem na pokładzie od wczoraj i jeszcze nie zdążyłem się zapisać na żaden kurs.
– Ale rozumiem, że interesuje cię malarstwo? – Krótki uścisk dłoni przyprawił ją o dreszcz i teraz z całych sił starała się nie uciec wzrokiem. – Jestem Delilah Scott i prowadzę zajęcia plastyczne.
Z bliska wyglądał naprawdę zjawiskowo. Oko artystki od razu spostrzegło idealną symetrię szczupłej twarzy. Zdumiewająco przenikliwe oczy, prosty nos, wydatne, zmysłowe usta, rozświetlone słońcem włosy. Miał w sobie coś… jakąś osobliwą charyzmę, dzięki której nie wyglądał na zwykłego przystojniaka.
Delilah chętnie by go namalowała. Ale teraz…
– Może wyjaśnię, co to za zajęcia.
Wygłaszając swoje zwyczajowe przemówienie, odsunęła się nieco, bo czuła się stremowana. Miała dość mężczyzn i ostatnia rzecz, jakiej potrzebowała, to jeszcze jeden, którego towarzystwo by ją onieśmielało.
– Wprawdzie nie wiem, na jakim jesteś poziomie, ale tutaj każdy znajdzie coś dla siebie, i początkujący, i zaawansowany. Jeśli chcesz, mogę ci przedstawić papiery potwierdzające moje kwalifikacje. A jeżeli miałbyś ochotę dowiedzieć się czegoś więcej, będziesz musiał zgłosić się później, bo teraz jesteśmy w trakcie zajęć. Będą trwały aż do obiadu. Ale może chciałbyś się zapoznać z pracami moich uczniów?
Niekoniecznie, ale przechylił głowę w bok i pokiwał nią na znak zainteresowania.
Dziewczyna poruszała się z gracją baletnicy. Danielowi podobały się kobiety krągłe, o ponętnych kształtach, a jej tego brakowało. Była smukła, figurę zaś ukrywała pod strojem, którego Daniel u kobiet nie lubił – obszerna, sięgająca do kostek spódnica w krzykliwych barwach i luźna koszulka, która aż za wiele pozostawiała wyobraźni.
On wolał od razu widzieć, co dostaje, i nigdy nie miał kłopotów ze znalezieniem pięknych kobiet, które były gotowe dostosować się do jego wymagań. Dziewczyn, które chciały się zabawić, a nie wiązać na dłużej. To prawda, zdarzało się, że od czasu do czasu któraś zaczynała planować wspólną przyszłość. Wtedy z nią zrywał. I nigdy nie miał z tego powodu najmniejszych wyrzutów sumienia, bo od samego początku był z kobietami szczery.
Nie był gotów na małżeństwo. Nie był gotów na nic, co przypominałoby długotrwały związek. Nie chciał, żeby któraś z jego kobiet poznała jego rodzinę i przyjaciół i zaczęła sobie coś wyobrażać. Nie należał do osób, które lubią gotować czy oglądać telewizję, po prostu nie był domatorem.
Pomyślał o Kelly Close i zacisnął wargi.
Zresztą w tej chwili praca była dla niego najważniejsza. Gdy uzna, że czas się związać – choć nie przewidywał, by nastąpiło to w najbliższej przyszłości, zważywszy, że Theo właśnie szykował wielkie wesele – zamierzał poślubić kobietę, która będzie w nim widziała coś więcej niż tylko wypchany portfel.
Jedna pazerna panienka wystarczy. Kelly Close, urodzona oportunistka. Anielski wygląd i zepsute serce. Dawno zresztą skończył z bezcelowym roztrząsaniem tej sprawy. Dała mu cenną nauczkę. Teraz Daniel po prostu korzystał z życia i spędzał miło czas w towarzystwie seksownych ślicznotek. Takich jak ta blondyneczka, która na niego czekała.
Delilah Scott oprowadziła go po sali, zachęcając do podziwiania osiągnięć swoich uczniów.
– Fascynujące – mruknął Daniel i odwrócił się do niej, zanim zdążyła podsumować wycieczkę. – A więc obiad. Gdzie i o której?
– Słucham? – spytała zdezorientowana Delilah.
– Mówiłaś, że chętnie powiesz mi coś więcej na temat warsztatów. Myślę, że najwygodniej będzie przy obiedzie. O której i gdzie? Choć pewnie jest tu tylko jedna restauracja.
Delilah poczuła, że zalewa ją fala gorąca.
– Naprawdę coś takiego powiedziałam? Nie sądzę. Możesz przyjść jutro rano albo zostać nawet teraz. Jest dość papieru… i ołówków…
Te niezwykłe zielone oczy, matowe niczym przydymione szkło, sprawiały, że miała ochotę wciąż się w nie wpatrywać.
– Dziś chciałbym się rozejrzeć i sprawdzić różne możliwości – przerwał jej gładko. – Znaleźć coś, co by mi najbardziej odpowiadało. Spotkajmy się o wpół do pierwszej w restauracji. Będziesz mi mogła opowiedzieć o swoich zajęciach, a ja się przekonam, czy to coś dla mnie…
Wprawdzie nie była w jego typie, ale mimo to przyciągała wzrok. Gładka jak jedwab skóra, oczy w kolorze piwnym i jasnozłota opalenizna. A usta… Pełne wargi rozchyliły się, gdy na niego spoglądała.
– Nie sądzę, żebyśmy musieli omawiać moje zajęcia przy obiedzie.
– Zdaje się, że prowadzenie warsztatów to działalność usługowa. A w usługach obowiązuje zasada nasz klient nasz pan. Chciałbym się tylko dowiedzieć czegoś więcej o kursie.
– Wiem, ale…
Ale Michael sprawił, że z nieufnością traktowała mężczyzn takich jak ten – przystojniaków o niebanalnej urodzie, niedostosowanych outsiderów.
Michael Connor wkroczył w jej życie osiem miesięcy temu. Miał dwadzieścia siedem lat, właśnie zaczął robić karierę jako fotograf i oczarował ją zarówno swoimi zachwycającymi zdjęciami, jak i pociągającą urodą. Zapraszał ją na kolacje, poił winem i mówił, że zabierze do Amazonii, gdzie ona będzie malowała, a on robił zdjęcia.
Michael sprawił, że wszystkie jej smutki prysły, a ich miejsce zajęła perspektywa podniecających przygód. Dwa wolne duchy podróżujące po świecie. Delilah zakochała się nie tylko w nim, ale i w porywającej wizji, którą przed nią roztaczał. Ośmieliła się pomyśleć, że znalazła pokrewną duszę, kogoś, z kim mogłaby spędzić resztę życia. Całowali się, ale Michael nie próbował zaciągnąć jej do łóżka. Teraz zastanawiała się, ile czasu jeszcze trwałby taki stan rzeczy, zanim uznałby, że pocałunki i pieszczoty to za mało.
Pewnie niezbyt długo. Bo okazało się, że w jednym z krajów, które odwiedzał miał już dziewczynę. Delilah odkryła to przez przypadek, gdy któregoś razu zauważyła esemesa wyświetlającego się na ekranie jego telefonu. Gdy mu o tym powiedziała, roześmiał się i wzruszył ramionami. Cóż, może po prostu nie był typem monogamicznym. Żył w otwartym związku, więc o co chodzi? Miał mnóstwo kobiet, przecież nie był zakonnikiem. W końcu kręcił się przy niej, prawda? A ona chyba nie wyobrażała sobie, że wezmą ślub, kupią domek, będą mieć dwoje dzieci i psa?
Straszliwie się co do niego pomyliła. Dała się zwieść czarującym pozorom, uległa własnej tęsknocie za przygodami.
Była głupia.
Jej siostra zawsze podkreślała, jak ważna jest stabilność, i wychwalała mężczyzn twardo stąpających po ziemi, mężczyzn, którzy – w przeciwieństwie do ich rodziców – potrafiliby zapewnić bezpieczeństwo materialne. Delilah powinna była uważniej słuchać jej kazań.
– Nie zajmę ci dużo czasu – szepnął zaintrygowany Daniel. Kobiety rzadko mu odmawiały.
Delilah zamrugała, gotowa pokręcić przecząco głową.
– Chodźmy więc do baru. Zjemy coś lekkiego, a ty opowiesz mi o swoich warsztatach. Będziesz mnie mogła zachęcić. – Rozłożył szeroko ręce. – Na razie jestem w rozterce. – Fakt, że musiał się starać, nakłaniając ją, żeby się z nim spotkała, wydał mu się przedziwnie podniecający. – Chyba nie chcesz, żebym skończył na kursie chiromancji?
Delilah stłumiła uśmiech.
– Skoro to dla ciebie takie ważne.
– Świetnie. Widzimy się o wpół do pierwszej. Masz dość czasu, żeby przygotować przekonujące argumenty.
Patrzyła, jak Daniel wychodzi z sali. Czuła się, jakby ktoś wrzucił ją w sam środek wiru, i wcale jej się to nie podobało. A choć zgodziła się na spotkanie, postara się, żeby trwało krótko i miało czysto zawodowy charakter.
Przez następne trzy godziny trudno się jej było skupić. Wciąż wybiegała myślami w przyszłość. I oczywiście, gdy odrobinę spóźniona weszła z wahaniem do niedużego baru pełnego pasażerów, którzy właśnie skończyli poranne zajęcia, Daniel już tam był. Siedział przy stoliku, sącząc drinka.
Przyciągał wzrok – i to nie tylko dlatego, że był wyraźnie młodszy od reszty. Zwracałby uwagę w każdym tłumie. Zaczęła przeciskać się w jego stronę, zatrzymując się co chwila, żeby zamienić kilka słów z pasażerami.
Daniel przyglądał jej się zwodniczo leniwym wzrokiem. Nie po to zaokrętował się na tym trzeciorzędnym statku, żeby szukać przygód. Zbierał informacje. I gdy spod przymrużonych powiek obserwował idącą ku niemu dziewczynę, myśli krążyły mu po głowie. Wydawało się, że Delilah zna tu każdego i jest powszechnie lubiana. To było widać po tym, jak starsi pasażerowie śmiali się w jej towarzystwie. Czuli się z nią swobodnie. Daniel był pewien, że jest równie popularna wśród personelu.
Kogo zatrzymać? Kogo zwolnić? Nie będzie potrzebował nikogo do prowadzenia warsztatów, ale doświadczeni członkowie załogi, ludzie, którzy dobrze znali statek, byliby cennym nabytkiem. Zaoszczędziliby mu konieczności szukania nowych pracowników, którzy mogli się okazać niekompetentni. A w przypadku bogatych klientów na niekompetencję nie było miejsca.
Czy ta dziewczyna mogłaby mu pomóc zdobyć informacje, których potrzebował? Oczywiście nie zamierzał jej wtajemniczać w swoje plany…
Nawet przez myśl mu nie przeszło, że to nie fair. Po prostu zamierzał wykorzystać okazję.
Wstał, kiedy w końcu do niego podeszła.
– Jesteś. – Uśmiechnął się szeroko, wskazując krzesło obok. – Nie byłem pewien, czy przyjdziesz. Sprawiałaś wrażenie, jakbyś nie miała ochoty.
– Zwykle nie spoufalam się z pasażerami – odparła sztywno, siadając.
– Wydawało mi się, że z wieloma jesteś w zażyłych stosunkach.
– Tak, ale…
– Czego się napijesz?
Powiódł wzrokiem po jej smukłej postaci. Zauważył, że nerwowo bawi się koniuszkiem kucyka. Opuściła wzrok, żeby nie patrzeć mu w oczy. Gdyby istniał choć cień podejrzenia, że Delilah wie, kim on jest, mógłby sądzić, że ta nieśmiałość jest obliczona na to, żeby wzbudzić jego zainteresowanie, bo kobiety w towarzystwie Daniela naprawdę rzadko bywały nieśmiałe.
– Może być jakiś sok. – Peszył ją sposób, w jaki na nią patrzył. Jakby potrafił przejrzeć ją na wylot.
Zjawił się po chwili z sokiem w jednej i kolejną szklaneczką whisky w drugiej dłoni. Usiadł i spojrzał na Delilah.
– Chciałeś się czegoś dowiedzieć o warsztatach.
Zaczęła mówić jak nakręcona. Zorientowała się, że wciąż na niego spogląda, choć wcale tego nie chciała. Nie był taki jak inni pasażerowie – coś w nim sprawiało, że przechodziły ją dreszcze, a w głowie rozlegał się ostrzegawczy dzwonek.
– Przyniosłam kilka broszur, gdybyś chciał.
Zaczęła grzebać w przepastnej torbie, wyciągnęła kilka odbitych na ksero ulotek i nieśmiało pchnęła w jego stronę. W broszurce znajdowały się próbki jej dzieł i Daniel przyjrzał im się uważnie, przenosząc wzrok na jej twarz.
– Jestem pod wrażeniem – mruknął.
– Znalazłeś coś, co by cię zainteresowało? Oczywiście poza – pozwoliła sobie na grzeczny uśmiech – chiromancją.
– Kusząca wydała mi się astrologia. Mam wrażenie, że jeśli chodzi o gwiazdy, mógłbym zostać ekspertem. – Jego ostatnia dziewczyna była aktorką. To się chyba liczyło, prawda? – Ale nie. – Gwałtownie oparł się i odchylił krzesło, żeby wyprostować nogi. – Będę na pokładzie tylko przez tydzień, pewnie uda mi się zaliczyć kilka godzin warsztatów. Myślę, że się zdecyduję na twoje.
Tydzień? Delilah poczuła coś na kształt zawodu. Szybko jednak przywołała na twarz uśmiech i upiła łyk soku.
– Cóż, nie mogę obiecać, że w ciągu tygodnia zrobię z ciebie Picassa. Większość pasażerów spędza na statku cały miesiąc, a w Neapolu dosiadają się kolejni.
– Wygląda na to, że macie tu niezły bałagan – powiedział Daniel. – Mnie udało się kupić bilet last minute, i to w dodatku na czas nieokreślony.
– Podejrzewam, że panuje tu większa swoboda niż gdzie indziej – przyznała Delilah. – Ale to rodzinny interes. Gerry i Christine chcą, żeby ludzie mogli się dosiadać, kiedy mają ochotę.
– Gerry i Christine?
Ockleyowie. Znał ich sytuację finansową. Wcale go nie dziwiło, że pasażerowie mogą się dosiadać, kiedy chcą. Właściciele statku chwytali się każdego pomysłu, żeby załatać dziurę w budżecie.
– To oni tu rządzą. Prawdę mówiąc, są właścicielami. Cudowni ludzie.
Delilah rozluźniła się, bo Daniela wyraźnie interesowało to, co miała do powiedzenia. Jeszcze jeden amator rejsów zorientowanych na kulturę. A jeśli jego uroda ją peszyła, to już jej problem.
– Cudowni? Co przez to rozumiesz?
– Że bardzo się troszczą o pasażerów. No i załoga jest z nimi od lat.
– Naprawdę? Znasz tu wszystkich?
– Jasne. Personel jest świetny, bardzo oddany pracy. Ludzie lubią, kiedy im się zostawia wolną rękę. Oczywiście w pewnych granicach. Ale na przykład szef kuchni może robić, co chce. Tak samo jak szef animacji. Miałam szczęście, że tu trafiłam.
Znów poczuła wyrzuty sumienia na myśl o siostrze. Ale przecież niedługo wróci do domu i wszystko będzie dobrze.
Daniel zauważył cień, który przemknął po jej twarzy, i zaintrygowany pomyślał, że chętnie dowiedziałby się czegoś więcej o tej kobiecie. Tylko że w jego napiętym grafiku nie było miejsca na przypadkowe znajomości. Nawet jeśli wydawały mu się nieoczekiwanie atrakcyjne. Musiał się skupić na swoim śledztwie.
– A więc – gładko zmienił temat – o której jutro zaczynamy?
Tytuł oryginału: The Surprise De Angelis Baby
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2016
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Anna Jabłońska
© 2016 by Cathy Williams
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2017
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-3169-5
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.