9,99 zł
Milioner, właściciel korporacji Gabriel Diaz może mieć każdą kobietę, lecz jemu w oko wpada młoda i skromna Lucy Robins, córka jednego z jego pracowników. Lucy odrzuca zaloty Gabriela. Wkrótce jednak jest zmuszona się z nim spotkać, bo tylko on może pomóc jej ojcu, który znalazł się w trudnym położeniu. Gabriel wykorzystuje sytuację, żeby się odegrać…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 146
Tłumaczenie
– Nie rozumiem, o czym mówicie. Czy możecie wyjaśnić dokładniej, co się stało? – Lucy Robins spoglądała raz na matkę, raz na ojca i próbowała ochłonąć z szoku. Freddy, zaadoptowany przez nią trzy lata temu mops, nie ułatwiał jej zadania, domagając się uwagi i skacząc szaleńczo wokół nóg swej pani.
Wiedziała, że coś jest nie tak, gdy tylko odebrała telefon od matki. Celia Robins nigdy nie dzwoniła do córki w godzinach pracy, mimo że ta wielokrotnie ją uspokajała: w centrum ogrodniczym nie karano pracowników za odbywanie prywatnych rozmów. Otaczające centrum ogrody botaniczne przyciągały codziennie gości z całego kraju i stanowiły wytchnienie dla zmęczonych tłokiem i betonem mieszkańców okolicznych miast. Lucy, należąca do zespołu architektów zieleni, odpowiadała za opiekę nad roślinami i rozliczano ją z efektów pracy, nie z liczby godzin spędzonych za biurkiem. Dowodem na to, że jej wysiłki były doceniane, okazało się zlecenie na sporządzenie dwóch tomów ilustracji przedstawiających wszystkie gatunki roślin występujących w ogrodzie botanicznym. Ku uciesze Lucy, kierownictwo centrum ogrodniczego, w którym zarabiała na studia, postanowiło wykorzystać jej świeżo zdobyte kwalifikacje dyplomowanego grafika.
– Słoneczko, mogłabyś do nas przyjechać? Nastąpiły pewne komplikacje.
Zanim matka dokończyła zdanie, Lucy już porzuciła szkicownik obok rzędu rzadkiej urody orchidei, które właśnie miała zacząć uwieczniać, i pognała do samochodu. Po drodze zgarnęła Freddy’ego biegającego beztrosko wśród zieleni i poinformowała koleżankę z zespołu, że musi na chwilę wyjść.
Teraz siedziała w salonie domu rodzinnego i wpatrywała się z niedowierzaniem w przygarbioną sylwetkę ojca, który od początku rozmowy unikał jej wzroku.
– Firma ma problemy finansowe?
Niewysoki, korpulentny starszy pan pogłaskał po dłoni swą wysoką, smukłą żonę i z ciężkim westchnieniem spojrzał córce w oczy.
– Kilka lat temu pożyczyłem z konta firmy trochę pieniędzy, niedużo. Widzisz, po tym, jak twoja mam miała udar… Chciałem, żeby wiedziała jak bardzo ją kocham. Zawsze marzyła o rejsie statkiem, więc stwierdziłem, że nie ma co odkładać marzeń na później, bo nikt nie wie, co nas czeka. Wiesz, nie myślałem racjonalnie…
Lucy przypomniała sobie, jak promienieli, oznajmiając jej, że wybierają się na wycieczkę statkiem po Morzu Śródziemnym. Ojciec usprawiedliwiał wtedy swą nagłą rozrzutność bonusem, który rzekomo otrzymał w pracy. Firmę, w której ojciec pracował jako dyrektor finansowy, przejęła właśnie wielka korporacja i Lucy nie kwestionowała hojnego gestu nowego właściciela. Cieszyła się razem z rodzicami tym nagłym zrządzeniem losu, które w ciężkich miesiącach rekonwalescencji matki uznała za dar niebios.
– Sądziłem, że spłacę pożyczkę w kilku ratach, ale kiedy okazało się, że dzięki kosztownej rehabilitacji mama może odzyskać całkowitą sprawność, nawet się nie zawahałem i pożyczyłem więcej. Wtedy, niespodziewanie, GGD przejęło firmę i sprawy się skomplikowały.
Lucy zerknęła niespokojnie na mamę. Delikatna, wrażliwa kobieta wydawała się zbyt krucha, by poradzić sobie z kolejnym dramatem. Udar pozbawił ją dawnego optymizmu i energii, a każdy kolejny dzień oznaczał walkę o wytrwanie w woli życia w coraz bardziej wrogim i niezrozumiałym świecie.
– Byłem głupcem, myślałem, że nic się nie wyda, że zdążę zwrócić pieniądze. – Ojciec wyglądał na zdruzgotanego i Lucy zaczęła poważnie obawiać się o jego zdrowie. Poszarzała twarz i drżące dłonie ojca nie wróżyły niczego dobrego.
– Zacząłem już spłacać dług i byłem pewien, że niedługo wyjdę na prostą, ale dziś rano zadzwonili do mnie z działu kontrolingu finansowego utworzonego przez nowego prezesa. Zasugerowali, że do czasu wyjaśnienia pewnych rozbieżności w kalkulacjach powinienem udać się na zwolnienie…
Lucy poczuła, jak jej serce ściska żal. Żaden, nawet najlepszy prawnik nie wybroni ojca z zarzutu defraudacji firmowych funduszy, mimo że dotąd cieszył się on nieposzlakowaną opinią. W biznesie, niestety, nie było miejsca na tłumaczenia. Nikogo nie obchodziły okoliczności, uczucia, osobiste dramaty. Liczyły się pieniądze, a te jej ojciec sobie przywłaszczył. Tak zapewne widzi to GGD, a właściwie Gabriel Garcia Diaz, założyciel potężnej korporacji, która zdominowała krajowy sektor elektroniczny w zaledwie osiem lat. Bezlitosny, genialny rekin biznesu powiększał swą firmę, połykając pomniejsze przedsiębiorstwa, takie jak firma, w której pracował Nicolas Robins, niczym płotki. Lucy zadrżała na wspomnienie Gabriela Diaza, które od kilku miesięcy starała się bezskutecznie wymazać z pamięci. Zobaczyła go przez przypadek. Mieszkańcy miasteczka od tygodni ekscytowali się przejęciem podupadającego lokalnego zakładu przez giganta rynku i spekulowali na temat czekającej miasteczko świetlanej przyszłości – setki nowych miejsc pracy i podatki wpływające na konto hrabstwa mamiły obietnicą dobrobytu. Lucy słuchała tych rewelacji jednym uchem, choć cieszyła się, że wielu mieszkańców Sommerset znajdzie nareszcie stałe zatrudnienie i wyrwie się ze szpon nękającego region bezrobocia. Sama także dostała swój pierwszy angaż w centrum ogrodniczym i cała jej uwaga skupiała się na wymarzonej pracy wśród roślin, na świeżym powietrzu wśród podobnych jej ludzi, dla których wielki biznes mógłby nie istnieć. Kiedy powierzono jej zadanie zilustrowania przewodnika po ogrodzie botanicznym, myślała, że złapała Pana Boga za nogi, i bez namysłu wskoczyła na rower i pognała do pracy ojca, by podzielić się z nim swym niespodziewanym szczęściem. Dopiero gdy dojechała do parkingu, na widok sznura czarnych limuzyn przypomniała sobie o oczekiwanej przez wszystkich wizycie nowego właściciela GGD. W palącym, letnim słońcu wszyscy pracownicy zgromadzili się na placu przed siedzibą zakładu. Pośrodku, otoczony ubranymi w czarne garnitury poważnymi mężczyznami, dosłownie górując nad otoczeniem, stał wysoki, barczysty brunet. Nawet z bezpiecznej odległości odczuła magnetyczną siłę jego obecności. Oczy wszystkich wpatrywały się w niego jak w transie i spijały słowa z jego ust. Zauważyła, że spowijająca go aura promieniuje na tłum naturalnym autorytetem, niezależnym od stanowiska i władzy. Wyglądał niczym grecki bóg, z kruczoczarnymi włosami, śniadą cerą i sylwetką atlety. Lucy wpatrywała się w niego z otwartymi ustami, niezdolna oderwać wzroku od najbardziej niesamowitego przedstawiciela gatunku ludzkiego, jakiego kiedykolwiek w życiu spotkała. Dopiero gdy po krótkiej przemowie nowy gospodarz i jego świta ruszyli w kierunku biura, Lucy odważyła się podjechać do odświętnie ubranego ojca podążającego pospiesznie w kolumnie pracowników za nowym właścicielem.
Później często się zastanawiała, kiedy dokładnie Gabriel zdołał ją zauważyć. Zbierała się do powrotu, kiedy jak spod ziemi wyrósł obok niej jeden z jego ponurych przybocznych i zaczął zadawać pytania. Nie chcąc przysporzyć ojcu kłopotów, wymigała się, twierdząc, że wysłano ją z lokalnego centrum ogrodniczego, by sprawdziła, czy rośliny zasadzone ostatnio wokół zakładu dobrze się przyjęły. Odjechała pospiesznie, nie oglądając się za siebie. Tego samego dnia, wychodząc z pracy, poznała Gabriela Garcię Diaza osobiście. Stał naprzeciw wyjścia z ogrodu, oparty o limuzynę, w towarzystwie dwóch potężnie zbudowanych ochroniarzy. Z bliska wyglądał jeszcze bardziej imponująco. Egzotyczne, mroczne piękno uśmiechającego się do niej mężczyzny zaparło jej dech w piersi. Dźwięk jego niskiego, głębokiego głosu przyprawił ją o gęsią skórkę. Chciał poznać jej imię, pytał, czy miała wolny wieczór, oznajmił, że chce zabrać ją na kolację do restauracji…
Lucy nie wiedziała co odpowiedzieć. Stała oniemiała z zachwytu i przerażenia. Jaki mężczyzna zaczepiał obcą kobietę i oznajmiał jej tonem nieznoszącym sprzeciwu, że zabierze ją na kolację? Ze zmysłowym, sugestywnym uśmiechem na pięknie wykrojonych ustach. Lucy kręciło się w głowie – nigdy wcześniej nie spotkała tak wyrafinowanego światowca o czarnych, namiętnych oczach, w których widać było nieskrywane pożądanie. Kiedy dotarło do niej, że właśnie zaproponował jej wspólną noc, wystraszyła się i odmówiła. Wsiadła szybko na rower i co sił w nogach popędziła do domu. Nie rozumiała, dlaczego wybrał właśnie ją, ale przez następne kilka dni wysyłał jej wielkie, kosztowne bukiety kwiatów i biżuterię, którą uparcie odsyłała z powrotem. W końcu postanowiła uciec się do niewinnego kłamstwa. Pod numer widniejący na załączonej do bukietów wizytówce wysłała krótką wiadomość, w której poprosiła swego adoratora o zaprzestanie przysyłania prezentów, gdyż stawiają one w niezręcznej sytuacji jej chłopaka. Najwyraźniej uwierzył w istnienie wymyślonego narzeczonego, bo następnego dnia w recepcji centrum nie czekał na nią żaden bukiet ani prezent. Gabriel Garcia Diaz zniknął z jej życia tak nagle, jak się w nim pojawił. Ku jej zaskoczeniu, przez następne kilka tygodni czuła dziwną pustkę, która jednak z upływem czasu zelżała, by w końcu zniknąć całkowicie w natłoku bieżących spraw.
Patrząc teraz na zmartwione, przestraszone twarze rodziców, przypomniała sobie władczego, przerażającego mężczyznę o hipnotyzujących, czarnych oczach.
– Przecież mogę wam pomóc. Poproszę o zaliczkę na poczet drugiego tomu ilustracji, mam też trochę oszczędności… Na pewno razem zdołamy zebrać brakującą kwotę. – Gorączkowo przeliczała w myślach swoje skromne środki.
– To na nic, słoneczko. – Nicolas Robins potrząsnął smutno głową. – Zaproponowałem im, żeby pobierali pieniądze z moich zarobków, próbowałem wyjaśnić okoliczności, ale nie byli zainteresowani. Twierdzą, że w ich organizacji takie błędy uznawane są za niewybaczalne. – Głos mu się załamał.
– A rozmawiałeś z… Gabrielem Diazem? – Nawet wypowiadając jego imię, czuła dziwny niepokój, podobny do tego, jaki wzbudzało w niej spojrzenie jego przepastnych, czarnych oczu.
– Skądże – westchnął ojciec. – Poinformowano mnie, że szef nie ma czasu zajmować się takimi sprawami. Zresztą, podobno prawie cały czas spędza w rozjazdach, więc…
– To co teraz? – Lucy zmusiła się do zadania pytania, na które wcale nie chciała poznać odpowiedzi. Chowanie głowy w piasek nie było w jej stylu, mimo to głos jej drżał od ledwie powstrzymywanego płaczu. Rodzice i tak wyglądali na zmartwionych, nie zamierzała narażać ich na stres, histeryzując. Widok łez w oczach ich ukochanej, wypieszczonej jedynaczki, której doczekali się stosunkowo późno, sprawiłby im jeszcze większy ból.
– W najlepszym wypadku stracimy tylko dom – przyznał ojciec. spuszczając głowę. – W najgorszym…
Przerażająca groźba więzienia, mimo że niewypowiedziana, zawisła nad nimi niczym wielka, ciemna chmura. Defraudacja środków firmy zazwyczaj nie spotykała się ze zrozumieniem sądu. Lucy otworzyła usta, by zaproponować rodzicom wspólne zamieszkanie w jej malutkim domku, ale zdała sobie sprawę, że jej gest w niczym by nie pomógł. Gdyby tylko pozwolono im spłacić dług bez wnoszenia sprawy do sądu!
Matka powoli, ostrożnie wstała z fotela i poszła do kuchni zrobić świeżą herbatę. Lucy skorzystała z jej chwilowej nieobecności. Usiadła bliżej ojca i zapytała konspiracyjnym szeptem:
– Jak ona się czuje?
– Robi dobrą minę do złej gry, ale podejrzewam, że jest przerażona, a obydwoje wiemy, że powinna unikać stresu. – Ojciec zamyślił się na chwilę, po czym nagle się ożywił i zaczął gorączkowo szeptać:
– Obiecaj, że zajmiesz się mamą, jeśli wsadzą mnie do więzienia. Ona sobie sama nie poradzi, trzeba się nią opiekować.
– Do więzienia?! O czym ty mówisz, na pewno do tego nie dojdzie! – zaprotestowała gorąco, choć w głębi duszy obawiała się najgorszego. – Muszę porozmawiać z tym Diazem! – oznajmiła i zamilkła zdziwiona swoją reakcją.
Ojciec uśmiechnął się smutno i czule pogładził córkę po policzku.
– Słoneczko, to nic nie da, założę się, że dla niego liczą się wyłącznie pieniądze, a nie ludzie. Wystarczy spojrzeć na zmiany w firmie: żadnego urlopu na żądanie, zakaz używania telefonów służbowych do celów prywatnych, przerwa na lunch rozliczana co do minuty. Szkoda gadać. – Machnął bezsilnie ręką.
Lucy przypomniała sobie aroganckie spojrzenie wysokiego bruneta. Nie miała wątpliwości, że swoje firmy prowadził żelazną ręką, a wśród pracowników wzbudzał strach. Sama się go przeraziła, kiedy zaczął bezpardonowo zabiegać o jej względy. Nie do końca rozumiała, dlaczego wybrał właśnie ją jako obiekt swego zainteresowania, ale może mogła wykorzystać to teraz na swoją korzyść? Zerkając w lustro kątem oka, dostrzegła swoje odbicie: szczupła blondynka średniego wzrostu o długich prostych włosach i dużych zielonych oczach. Żadnego makijażu, biżuterii, seksowych krągłości i zmysłowych ubrań. Nie ma się czym ekscytować, stwierdziła ponuro. Wprawdzie minęły już dwa lata i mógł jej nie pamiętać, ale musiała spróbować. Jej rodzice nie zasługiwali na los, jaki chciał im zgotować.
– Warto zaryzykować, tato. – Poklepała ojca po dłoni. Jakże cieszyła się teraz, że nie wtajemniczyła rodziców w dziwny epizod z nowym szefem ojca. Gdyby wiedzieli, że próbował ją poderwać, za nic w świecie nie zgodziliby się na jej pomoc. Jako konserwatywni starsi ludzie z zasadami uznaliby za wysoce niestosowne korzystanie z czyjegoś niedwuznacznego zainteresowania ich córką do rozwiązania swoich problemów.
Tego dnia Lucy nie wróciła już do pracy. Spotkanie z rodzicami wyczerpało ją emocjonalnie. Bała się o nich tak bardzo, że miała problem z zebraniem myśli. Resztę wieczoru przesiedziała na kanapie wtulona w ciepłą sierść Freddy’ego.
Następnego ranka, zanim zdążyła zwątpić w sens swojego planu, zadzwoniła do centrum i wzięła dzień wolny. Nie sądziła, żeby wizyta w Londynie zajęła jej więcej niż parę godzin, ale na wszelki wypadek zostawiła niepocieszonemu mopsowi dodatkową porcję przysmaków. Pogoda dopisywała, lato przybyło wcześnie, zalewając wszystko promieniami słońca. Od trzech tygodni na błękitnym niebie nie pojawiła się najmniejsza nawet chmurka. W drodze na dworzec przemknęło jej przez myśl, że w tak piękny letni dzień z okazji wizyty w Londynie powinna założyć jakąś zwiewną, kolorową sukienkę. Niestety, w jej niewielkiej szafie znajdowały się jedynie mniej lub bardziej sprane dżinsy oraz wypłowiałe koszulki – najwygodniejsze w pracy. Najbardziej elegancką część jej garderoby stanowiły czarne czółenka z zamszu, którymi z okazji ważnego spotkania zastąpiła swoje ulubione tenisówki. Błyszczyk, którym musnęła przed wyjściem usta, znikł po kilkunastu minutach nerwowego obgryzania warg. Lucy nie próbowała nawet udawać, że nie boi się spotkania z Gabrielem Diazem. Przez całą drogę układała w myślach płomienne przemówienie w obronie ojca i modliła się, by jej rozmówca znajdował się gdzieś na drugim krańcu świata. Po kilku minutach deprymującej wymiany zdań z olśniewającą młodą kobietą rezydującą w recepcji wielkiego szklanego biurowca w samym centrum londyńskiego city, Lucy zorientowała się, że jej modlitwy nie zostały wysłuchane.
Zniesmaczony Gabriel Diaz zakończył właśnie zasadniczą rozmowę z pewną irytującą, seksowną brunetką, z którą spotykał się przez ostatnich kilka tygodni, dopóki nie zaczęła domagać się od niego zbyt wiele uwagi.
– Ma pan gościa. – Asystentka wetknęła głowę w uchylone drzwi i czekała na dalsze instrukcje.
– Nazwisko? – zażądał szorstko.
– Nie podała, twierdzi, że to sprawa osobista.
Diaz skrzywił się z niechęcią. Gdyby nie to, że właśnie zerwał ze swoją obecną kochanką przez telefon, uznałby, że Ines znów próbuje nachodzić go w biurze, by zawracać mu głowę głupotami i odciągać od pracy. Kobiety, a przynajmniej większość z nich, uważały, nie wiedzieć czemu, że sypianie z mężczyzną daje im prawo ingerowania we wszystkie sfery jego życia, pomyślał ze złością. Z drugiej strony i tak był już zbyt poirytowany, by zająć się niedokończonym raportem wyświetlonym na ekranie komputera. Zamknął z trzaskiem laptop i rozkazał:
– Wprowadź ją, ale uprzedź, że na spotkanie mogę poświęcić nie więcej niż dziesięć minut.
Gabriel rozsiadł się wygodnie w fotelu i przygotował na spotkanie z kolejną bezbarwną kobietą w nieokreślonym wieku, która łzawymi historiami swych nieszczęsnych podopiecznych miała nadzieję wycisnąć z majętnego biznesmena darowiznę na rzecz jeszcze jednej organizacji charytatywnej.
Siedząc skulona na wielkiej skórzanej kanapie w recepcji ogromnego biurowca korporacji GGD Lucy z trudem opanowywała narastającą panikę. Nagle pomysł odwiedzenia Gabriela Diaza, który niedawno jawił jej się jako jedyne rozwiązanie problemów ojca, wydał jej się absurdalny. Onieśmielający rozmiar budynku i widoczne na każdym kroku bogactwo zapierały dech w piersi i sprawiały, że Lucy czuła się jak mały robaczek uwięziony przypadkiem w sieci potężnego, groźnego pająka. Powodowana impulsem wstała, by uciec jak najszybciej z marmurowo-szklanej pułapki.
– Pan Diaz zgodził się z panią spotkać. – Imponująca brunetka sama wyglądała na zaskoczoną decyzją swojego szefa i nie czekając na odpowiedź Lucy, ruszyła w stronę wind. Lucy powlokła się za nią niechętnie. Na najwyższym piętrze biurowca przy wyjściu z windy czekała na nią kolejna kobieta – o wiele mniej wyniosła i dużo starsza. Uśmiechnęła się przyjemnie i przedstawiła:
– Nicolette, jestem asystentką prezesa.
– Lucy. Chciałam zrobić panu Diazowi niespodziankę, dlatego pojawiłam się bez zapowiedzi i nie podałam w recepcji swojego nazwiska… – Lucy plątała się w tłumaczeniach, onieśmielona badawczym spojrzeniem asystentki.
– Nie szkodzi. Niestety pan Diaz może poświęcić pani nie więcej niż dziesięć minut.
Nicolette znała doskonale upodobania swojego szefa i młodziutka, wystraszona blondynka nie pasowała do profilu kobiet, z którymi się spotykał. Bez makijażu, w starych dżinsach wyglądała o niebo lepiej i bardziej promiennie niż którakolwiek ze znanych Nicolette seksownych, wystrojonych i wymalowanych modelek i aktorek umilających życie Gabrielowi Diazowi. I w przeciwieństwie do nich, najwyraźniej kompletnie nie zdawała sobie sprawy ze swej wyjątkowej urody.
Lucy dreptała za miłą kobietą, wdzięczna za okazaną jej życzliwość. Pozostali mijani pracownicy, ubrani w garnitury i garsonki za grube tysiące funtów, przyglądali jej się z dezaprobatą i zdziwieniem. Przynajmniej takie odnosiła wrażenie. Czuła się jak słoń w składzie porcelany. Nogi jej się trzęsły z nerwów, a ściśnięte mocno dłonie zawilgotniały. Mimo że w klimatyzowanym pomieszczeniu panował przyjemny chłód, Lucy czuła, że policzki jej płoną.
– Proszę chwilkę zaczekać. – Nicolette przystanęła na końcu szerokiego korytarza przed wielkimi dębowymi drzwiami. Wszystkie inne biura były całkowicie przeszklone, więc Lucy wywnioskowała, że właśnie znalazła się przed wejściem do jaskini lwa. Na ścianach obok drzwi wisiały abstrakcyjne, zapewne cenne, obrazy, ostentacyjnie dające do zrozumienia, że człowiek rezydujący za ścianą mógł pokryć dług jej ojca i nawet nie zauważyć wydatku. Gorączkowo zastanawiała się, co ją czeka za potężnymi drzwiami: cudowne uwolnienie od dręczącego jej rodziców problemu czy trudna lekcja życia w bezlitosnym świecie rządzonym przez pieniądz?
Nicolette wychyliła się zza drzwi i otworzyła je szerzej.
– Proszę wejść.
Lucy zebrała się w sobie i weszła do, jak jej się wydawało, całkowicie innej rzeczywistości. Sekundę potem oniemiała. Nie sądziła, że zachowany w jej pamięci obraz Gabriela zblakł aż tak bardzo i miał się nijak do oryginału. Wysoki, barczysty mężczyzna stojący przy oknie odwrócił się powoli w jej stronę. Jego ciemne oczy przeszyły ją na wylot. Nawet w pustym biurze, bez świty poddanych, emanował siłą i potężną charyzmą. Resztki odwagi i nadziei opuściły Lucy. Skuliła się, jakby się chciała zapaść pod ziemię.
Nie tego się spodziewał! Zamiast podstarzałej harpii ze zdjęciami chorych dzieci i ręką wyciągniętą po pieniądze, ujrzał młodą kobietę, której nigdy nie zapomniał, mimo że bardzo się starał. Wyglądała jeszcze bardziej zachwycająco niż dwa lata temu, choć ani wtedy, ani teraz nie potrafił wytłumaczyć tej nagłej i wszechogarniającej fascynacji szczuplutką blondynką. Jedwabiste, długie proste włosy związała w niedbały kucyk, odsłaniając delikatną twarz w kształcie serca z wielkimi szmaragdowymi oczyma, które teraz wpatrywały się w niego intensywnie. Na widok jednej jedynej kobiety, która ośmieliła się odrzucić jego awanse, Gabriel zachował opanowanie. Przybrał chłodny wyraz twarzy wyrażający umiarkowane zaciekawienie, mimo że frustracja i złość spychane w głębiny podświadomości wypłynęły nagle na powierzchnię.
– Dziękuję, że zgodziłeś się mnie przyjąć – bąknęła. Nadal stała tuż przy drzwiach niepewna, czy milczenie gospodarza odczytać jako zaproszenie. Nie wiedząc, co zrobić, mówiła dalej pospiesznie:
– Pewnie mnie nie pamiętasz? Spotkaliśmy się dwa lata temu w Sommerset, gdzie przejąłeś zakład Sims Electronics… Przepraszam nawet się nie przedstawiłam, jestem Lucy Robins. Boże, przepraszam, tobie i tak to nic nie mówi…
Pożałowała, że nie umówiła się wcześniej na spotkanie i nie przedstawiła swojej prośby za pośrednictwem sekretarki. Mężczyzna nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia, i patrzył na nią tak, że miała ochotę odwrócić się na pięcie i zmykać gdzie pieprz rośnie.
Gabriel prawie roześmiał się w głos. Wystarczyło jedno spojrzenie w jej przepastne oczy i wszystkie uczucia ożyły: zachwyt, pożądanie, niedowierzanie, gniew… Pierwszy raz w życiu dostał kosza i fakt ten nadal go bolał, bardziej, niż chciałby przyznać. Tylko dlaczego po dwóch latach zdecydowała się pojawić w jego biurze? Z własnej woli? Przecież nie dlatego, że zmieniła zdanie co do jego osoby! Musiała mieć w tym jakiś interes, pomyślał podejrzliwie i ożywił się. Spojrzał na Lucy z ciekawością, nareszcie coś ekscytującego! Kobieta zagadka, a nie irytująca, namolna modelka z pretensjami. Gabriel wskazał swemu gościowi jeden z foteli ustawionych przy biurku.
– Pamiętam cię – oznajmił, przeciągając leniwie sylaby. Usiadł naprzeciw niej i posłał jej gorące spojrzenie. – Ogrodniczka, która nie lubi ciętych kwiatów i biżuterii – uśmiechnął się zmysłowo.
Lucy spuściła wzrok i skuliła się w przepastnym fotelu. Jej policzki spłonęły rumieńcem. Zmysłowe męskie usta wykrzywił ironiczny uśmieszek. Mimo że wpatrywała się uparcie w swe splecione mocno dłonie, przed oczami miała pięknie rzeźbioną męską twarz i gorejące czarne oczy spoglądające na nią z rozbawieniem i arogancką pewnością siebie. Przynajmniej siedzę, pomyślała ponuro, inaczej pewnie padłabym mu do stóp, tak mi kolana zmiękły na jego widok.
– Czemu zawdzięczam tę niespodziewaną wizytę? – zapytał z wystudiowaną obojętnością Gabriel i dodał: – Masz dziesięć minut.
Lucy zacisnęła dłonie w pięści. Rozumiała, że przemawiała przez niego urażona męska duma, ale nie musiał jej utrudniać i tak niełatwego zadania. Dwa lata temu wydawał jej się arogancki; teraz przekonała się, jak trafnie go oceniła.
– Chodzi o mojego ojca. – Zaczerpnęła powietrza i zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy. – Nie wiem, czy słyszałeś o… pewnych problemach w dawnym Sims?
Gabriel zmarszczył brwi i otworzył komputer. Przy tak rozległym obszarze działań biznesowych nie był osobiście zaangażowany we wszystko, co działo się w korporacji, ale jeśli gdzieś pojawił się problem, na pewno wysłano do niego stosowny raport. W końcu znalazł odpowiedni dokument i wszystko było jasne. Spojrzał zimno na blondynkę skuloną w fotelu naprzeciwko.
– Rozumiem, że chodzi ci o defraudację środków, jakiej dopuścił się twój ojciec?
– To nie tak…
Przerwał jej władczym ruchem ręki.
– Przyszłaś, bo przyłapano twojego ojca na kradzieży. Mam nadzieję, że nie zamierzasz prosić mnie o przymknięcie oka na ten fakt, tylko dlatego, że dwa lata temu przysłałem ci kilka bukietów?
Lucy nigdy w życiu nie czuła się tak upokorzona.
– Nic nie rozumiesz. Mój ojciec nie jest złodziejem! – zaprotestowała gorąco.
– Cóż, w takim razie nasze definicje kradzieży różnią się znacznie. Dla mnie sięganie po fundusze firmy to kradzież. – Gabriel wzruszył ramionami. – Ciekawe na co wydał pieniądze? Pewnie na przyjemności?
Lucy nerwowo kręciła głową.
– Nie, nie, nie… Wiem, że kiepsko to wygląda, ale mój tata nie chciał zrobić nic złego!
– W takim razie – Gabriel rozłożył szeroko ręce i uśmiechnął się ze złośliwą satysfakcją – sąd na pewno będzie wyrozumiały i wymierzy mu lżejszą karę. – Spoważniał nagle i wstał. – Jeśli to wszystko, Nicolette odprowadzi cię do wyjścia.
Jego głos brzmiał zdecydowanie, nawet groźnie, tak jak zamierzał. Tylko on wiedział, jak bardzo poruszył go widok blondynki, która mimo swego opłakanego stanu i absurdalnej prośby, nadal oddziaływała na niego silniej niż jakakolwiek inna kobieta. Nawet mocniej niż dwa lata temu.
Tytuł oryginału: The Notorious Gabriel Diaz
Pierwsze wydanie: Mills & Boon Limited, 2013
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Hanna Lachowska
© 2013 by Cathy Williams
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2015, 2016
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN: 978-83-276-2259-4
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.