Milioner w podwójnej roli (Światowe Życie Ekstra) - Cathy Williams - ebook

Milioner w podwójnej roli (Światowe Życie Ekstra) ebook

Cathy Williams

3,7
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Deweloper Arturo da Costa nie może rozpocząć budowy apartamentowców na ziemi, którą kupił, z powodu protestu lokalnej społeczności. Ucieka się do podstępu – pod przybranym nazwiskiem przyłącza się do protestujących, by zdobyć ich zaufanie. Nawiązuje bliską relację z szefową protestu, prawniczką Rose Tremain. W końcu będzie musiał jej wyznać prawdę, kim jest i dlaczego się tu znalazł…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 156

Oceny
3,7 (43 oceny)
16
6
13
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Cathy Williams

Milioner w podwójnej roli

Tłumaczenie:Joanna Żywina

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Mamy problem. – Siedzący naprzeciwko Artura da Costy mężczyzna w średnim wieku nie owijał w bawełnę.

Art wyprostował się, splótł dłonie na brzuchu i spojrzał na Harolda Simpsona, zazwyczaj opanowanego i wyważonego. Doskonale znał się na swojej pracy i Arturo nie potrafił sobie wyobrazić, co mogłoby stanowić dla niego problem. Był dyrektorem działu prawnego we wciąż rozwijającym się imperium Arta i spisywał się znakomicie.

Na dźwięk słowa „problem” Art zmarszczył brwi; będzie musiał przełożyć spotkanie, które miał za pół godziny. Nie spodziewał się tej rozmowy i z pewnością nie będzie ona przyjemna.

– Mów – powiedział ostro. Wiedział, że Harold był jednym z nielicznych, którzy nie drżeli na samą myśl o aroganckim i nieprzewidywalnym szefie.

– Chodzi o sprawę w Gloucester.

– Co jest nie tak? Załatwiłem wszystkie wymagane zezwolenia. Pieniądze zapłacone, wszystkie podpisy zdobyte.

– Gdyby to było takie proste…

– Nie wiem, co mogłoby być w tym skomplikowanego, Haroldzie.

– Chyba „skomplikowane” to nie jest dobre słowo, Art. „Irytujące” będzie tu bardziej odpowiednie.

– Nadal nie rozumiem. – Art pochylił się i zmarszczył czoło. – Czy nie płacę ci za to, żebyś załatwiał właśnie takie problemy?

Harold spojrzał na niego z naganą w oczach i Arturo się uśmiechnął.

– Nigdy wcześniej nie zjawiałeś się u mnie z żadnym irytującym problem – ciągnął. – Przyzwyczaiłem się, że załatwiałeś wszystko, zanim zdążyło do mnie trafić.

– Chodzi o strajk.

– Słucham?

Harold otworzył laptop, obrócił ekran w stronę szefa i odsunął się, czekając na reakcję. Spodziewał się jednego.

Wściekłości.

Arturo spojrzał na artykuł z lokalnej gazety, zapewne o śmiesznie niskim nakładzie, której prawie nikt nie czyta. Od razu się jednak zorientował, że konsekwencje tego artykuliku mogą być poważne.

Zacisnął usta i spojrzał na czarno-białe zdjęcie. Strajk okupacyjny. Protestacyjny. Plakaty, hasła sprzeciwu wobec bezwzględnych deweloperów, którzy chcą zniszczyć piękny i naturalny krajobraz. Jednym słowem, strajk wymierzony był przeciwko niemu.

– Dopiero teraz się o tym dowiedziałeś? – Wyprostował się i spojrzał w przestrzeń, starając się odsunąć od siebie zbliżający się nieuchronnie ból głowy.

– Od jakiegoś czasu było gorąco – powiedział Harold, zamykając laptop – ale myślałem, że uda mi się zapanować nad sytuacją. Niestety, reprezentująca protestujących prawniczka uparła się, żeby rzucać nam jak najwięcej kłód pod nogi. Problem w tym, że to malutka społeczność i nawet jak przegrają, to i tak może mieć to dla nas… przykre konsekwencje.

– Podoba mi się twój dyplomatyczny język, Haroldzie.

– Jeśli odpowiednio podburzy społeczność, to luksusowa inwestycja, która w normalnych okolicznościach sprzedałaby się na pniu, może przez takie akcje zalegać na rynku. Ta kobieta znana jest z udziału w tego typu sprawach i z pewnością nam nie odpuści. Bogaci klienci przenoszący się do drogich domów na prowincji lubią się bratać z mieszkańcami i w końcu zyskują tam spore wpływy. Nie chcieliby być wykluczeni z życia lokalnego ani zastanawiać się, czy ktoś przypadkiem nie obrzuci w nocy ich domu jajkami.

– Nie miałem pojęcia, że tak dobrze znasz się na zwyczajach małych miejscowości. – Art był wyraźnie rozbawiony, choć w słowach prawnika było wiele prawdy. – Kiedy mówisz „ona”, to masz na myśli…?

– Rose Tremain.

– Pani czy panna?

– Zdecydowanie panna.

– Mam coraz pełniejszy obraz sytuacji. A mówiąc o obrazach, masz może jej zdjęcie?

– Nie jest zwolenniczką mediów społecznościowych – powiedział Harold, jakby z podziwem w głosie. – Żadnych profili w social mediach… Nic z tych rzeczy. Prosiłem jednego z moich pracowników, żeby ją wyśledził, ale bez powodzenia. Są informacje na temat ścieżki zawodowej, ale nic o życiu prywatnym. Wygląda na to, że jest dość staroświecka.

– Jest na to jeszcze inne słowo – mruknął Art.

– Rozmawiałem z nią przez telefon i wymieniłem kilka mejli. Mógłbym się podzielić własnymi spostrzeżeniami…

– Zamieniam się w słuch.

– Nie da się jej przekupić – powiedział Harold.

– Każdy ma swoją cenę – mruknął Art. – Masz choć jedno jej zdjęcie?

– Tylko jakiś wycinek z prasy z zeszłego tygodnia, w związku z naszą inwestycją.

– Spójrzmy na to. – Art czekał, pogrążony w myślach, podczas gdy Harold przeglądał dokumenty, aż w końcu wręczył mu niezbyt wyraźne zdjęcie kobiety, która miała przysporzyć im tylu problemów.

Art przyjrzał się zdjęciu. Zdecydowanie panna. Wyglądała jak jedna z tych wojujących feministek-hipisek, które zamierzają zbawić świat. Zdjęcie przedstawiało protestujących wraz z transparentami. Wyglądali na zdeterminowanych i widać było, że nie zamierzają zrezygnować. Zresztą lato było idealną porą roku na podobne kempingi. Arturo wątpił, czy byliby równie oddani sprawie, gdyby musieli stać po kolana w śniegu, uginając się pod naporem wiatru.

Kobiecie najwyraźniej udało się przekonać zgromadzonych i wzbudzić ogólne poruszenie, ponieważ tłum wydawał się tak samo zdeterminowany, jak ona.

Na zdjęciu panna Rose Tremain wskazywała palcem na kogoś poza kadrem, jakiegoś biedaka, który miał to nieszczęście zadać je pytanie, na które nie miała ochoty odpowiadać. Potargane włosy spięła niedbale, pojedyncze kosmyki fruwały wokół twarzy, a ubranie wołało o pomstę do nieba. Art był przyzwyczajony do zupełnie innego typu kobiet. Umawiał się z modelkami i dziewczynami, które przyjaźniły się z najlepszymi projektantami, a wolny czas spędzały w salonach piękności.

Skrzywił się i próbował wyobrazić sobie kobietę, która kupuje stroje w sklepie z używaną odzieżą i od dekady nie odwiedziła fryzjera.

Nie. Pieniądze nie załatwią sprawy. Jedno spojrzenie na zacięty wyraz twarzy i wycelowany oskarżycielsko palec przekonał go, że nie tędy droga.

Istniało jednak wiele sposobów na poskromienie złośnicy…

– A więc nie można jej przekupić – mruknął Art pod nosem. – Cóż, w takim razie musimy znaleźć inny sposób, żeby przekonać ją do odstąpienia od protestu i wycofania się z mojej ziemi. Każdy dzień zwłoki kosztuje mnie masę pieniędzy. – Wciąż przyglądając się zdjęciu, Art połączył się z asystentką i kazał jej przełożyć wszystkie spotkania na późniejszy termin.

– Co zamierzasz zrobić? – spytał Harold. Wyglądał na poruszonego, ponieważ nie mógł uwierzyć, że jego szef-pracoholik mógłby zrobić sobie wolne.

– Zamierzam wybrać się na krótkie wakacje – powiedział Arturo, uśmiechając się pod nosem. – To będzie zdecydowanie pracowity urlop, ale informuję o tym tylko ciebie, więc proszę, żebyś zachował to dla siebie, Haroldzie. Jeśli panna Tremain nie da się przekonać żadnym szczodrym datkiem na akcję ratowania wielorybów czy innymi bzdurami, to znajdę inny sposób perswazji.

– Jaki? Jeśli mówimy o czymś nielegalnym, Art, to…

– Och, daj spokój! – Roześmiał się. – Nielegalnym?

– Może nie nielegalnym, ale… nieetycznym.

– Cóż, przyjacielu. To już zależy wyłącznie od tego, jakim kodeksem się kierujesz.

– Ktoś do ciebie, Rose.

Rose spojrzała na rudowłosą dziewczynę stojącą w drzwiach gabinetu, który dzieliła ze swoim współpracownikiem, Philem. Biuro znajdowało się na parterze wiktoriańskiego domu, w którym również mieszkała, ale taki układ odpowiadał jej najbardziej. Czynsz od Phila i najemców dwóch innych pokoi zamienionych na biuro – dwa razy w tygodniu był to lokalny klub botaniczny, raz w tygodniu klub brydżowy i dwa razy w tygodniu klub dziecięcy – pomagał jej pokryć koszty związane z utrzymaniem domu, który odziedziczyła po zmarłej przed pięcioma laty matce. Spłacała również pożyczkę, którą musiała wziąć na najpotrzebniejsze i najbardziej pilne naprawy.

Czasem myślała, że fajnie byłoby oddzielić trochę życie prywatne od pracy, ale z drugiej strony nie musiała dojeżdżać i biuro miała tuż obok, więc czy można było narzekać?

– Kto taki, Angie? – Wizyta zdecydowanie nie w porę. Było wczesne popołudnie, a ona miała jeszcze masę rzeczy do zrobienia. Trzy sprawy dokładnie w tym samym czasie, do tego każda dość skomplikowana i związana z prawem pracy, w którym się specjalizowała. Każdej z nich musiała poświęcić sporo uwagi.

– Ktoś w sprawie ziemi.

– Ach, to. – Rose wyprostowała się i przeciągnęła. Kiedy wstała, poczuła, jak bardzo ścierpła, siedząc pół dnia przy biurku.

Ziemia.

Każdy tak nazywał tę sprawę.

Phil zajmował się prawem własności, ona specjalizowała się w prawie pracy, a przy tej sprawie połączyli siły i zaangażowali się bardziej, niż z początku planowali. Nie mieli innego wyjścia – jakaś korporacja zaczęła wykupywać ich tereny pod kolejną inwestycję.

Phil mieszkał tu od niedawna, ale Rose spędziła w miasteczku całe życie i postanowiła stanąć na czele protestujących. Pozwoliła im nawet wykorzystać własną kuchnię jako bazę. Miała duszę wojownika i była z tego dumna. Nic nie działało jej na nerwy tak, jak wielkie koncerny, którym się wydawało, że mogą robić to, co im się podoba, nie zważając na interesy zwykłego człowieka.

– Chcesz, żebym się tym zajął? – spytał Phil, zerkając znad biurka, które było tak samo założone papierami, jak jej.

– Nie trzeba. – Rose uśmiechnęła się do niego. Nie mogłaby sobie wymarzyć lepszego i bardziej godnego zaufania współpracownika. Miał trzydzieści trzy lata, nosił okrągłe okulary, który nadawały jego twarzy wygląd lekko oszołomionej sowy, ale był doskonałym fachowcem i wygrał dla nich mnóstwo spraw. – Jeśli rzeczywiście postanowili wysłać tu swojego prawnika, to jestem gotowa stawić mu czoło. Wcześniej nikt się tu nie pofatygował, co świadczy o ich bezczelności i pewności siebie.

– Podoba mi się twoja wiara w nasze siły. Naprawdę uważasz, że uda nam się pokonać wielką korporację? – uśmiechnął się kwaśno Phil. – DC Logistics to potentat.

– Co nie oznacza, że dostaną tę ziemię bez walki – odparła Rose.

Związała niesforne włosy w luźny kok, w którym i tak nie utrzymają się zbyt długo. Czasem miała wrażenie, że jej włosy żyją własnym życiem.

Przejrzała się szybko w stojącym na półce z książkami lusterku. Nigdy nie uchodziła za piękność i zdążyła się już z tym pogodzić. Miała inteligentną twarz o mocno zarysowanej szczęce i ostrym nosie. Jej duże brązowe oczy były jasne i bystre.

A cała reszta… no cóż. Cała reszta była do zaakceptowania. Była trochę za wysoka, tykowata i praktycznie pozbawiona biustu, ale Rose nie przejmowała się takimi rzeczami. Zazwyczaj.

– W porządku! Zobaczmy, kogo przysłali nam tym razem. – Mrugnęła do Phila i chrząknęła z aprobatą, gdy Angie poinformowała ją, że kazała zaczekać gościowi w kuchni. Niech zobaczy, jak bardzo są zaangażowani w tę sprawę. Wstała i wyszła z gabinetu.

Nie miała pojęcia, czego się spodziewać. Pewnie kogoś z nadwagą, za wysoką pensją oraz przerostem ambicji i ego. U szczytu kariery, ze wszystkimi benefitami związanymi z pracą w dużej korporacji. Angie niczego nie dała po sobie poznać. Była lesbijką i w ogóle nie zwracała uwagi na przedstawicieli płci przeciwnej.

Rose miała zaledwie dwadzieścia osiem lat, ale prawnicy DC Logistics, których do tej pory do nich przysyłano, wydawali się dużo młodsi od niej.

Pchnęła drzwi od kuchni i zatrzymała się w progu.

Mężczyzna stał zwrócony do niej plecami i patrzył przez okno na ogród, który płynnie przechodził w otwarte pole, oddzielony jedynie kilkoma drzewami i dziko rosnącym krzewem.

Był wysoki. Bardzo wysoki. Sama miała metr osiemdziesiąt i zgadywała, że mężczyzna był dobre dziesięć centymetrów wyższy.

Poza tym wyglądał na dobrze zbudowanego. Był muskularny, miał szerokie ramiona, wąską talię i doskonale zbudowane nogi, których muskulaturę podkreślały jasne, wytarte dżinsy.

I to był prawnik?

Lekko zbita z tropu Rose odchrząknęła i mężczyzna odwrócił się powoli.

– Sekretarka nie mówiła, jak się pan nazywa, panie…

– Frank – odparł mężczyzna po chwili i ruszył w jej stronę. Wyraźnie mu się nie spieszyło i Rose poczuła lekką irytację. To był jej dom, jej kuchnia, a jednak nieznajomy zdawał się dominować nad przestrzenią.

– No cóż, panie Frank. Rozumiem, że zjawił się pan, żeby porozmawiać o ziemi. Jeśli pańska firma myśli, że takie zagrywki się udadzą, to muszę pana rozczarować.

Mężczyzna znalazł się niebezpiecznie blisko, Rose odsunęła się w stronę czajnika i po chwili zaoferowała mu coś do picia, żeby nie dać po sobie poznać, jak bardzo wytrąciło ją to z równowagi.

– Może pan usiąść – dodała. – Proszę tylko zrzucić trochę papierów.

– O jakich zagrywkach pani mówi?

Rose zauważyła, że przyglądał się plakatom, które leżały na kuchennym stole, uprzejmie kiwając głową. Po chwili sięgnął po jeden z nich i patrzył na niego w milczeniu, po czym odłożył dokładnie w to samo miejsce.

– Jakie zagrywki? – powtórzył.

– Mówię o prawnikach w dżinsach – odparła Rose.

Spojrzała na niego niechętnie, co przyszło jej z pewnym trudem, bo mężczyzna był oszałamiająco przystojny. Miała wrażenie, że jej układ nerwowy za chwilę zwariuje.

Usiadł i nadal nie wyglądał jak prawnik, co jeszcze bardziej ją zdenerwowało. Sięgnął po jedno z krzeseł, ustawił je pod kątem i wyciągnął przed siebie długie nogi, krzyżując kostki. Wyglądał elegancko w bardzo nonszalancki sposób. Sprana koszulka i wytarte dżinsy leżały na nim idealnie, jakby uszyte specjalnie na miarę.

Postawiła przed nim filiżankę z kawą; wyglądał na kogoś, kto pije czarną i bez cukru.

– Czy pańska firma myśli, że mogą przysłać tu kogoś w niechlujnym stroju, mając nadzieję, że dzięki temu zmiękniemy? – Zmrużyła oczy, próbując wyobrazić go sobie w prawniczym garniturze, jednak bez skutku.

– Ach… – mruknął pan Frank. – Takie zagrywki.

– Tak, właśnie takie. No więc, nie działają. Mój zespół jest bardzo oddany tej sprawie i może pan przekazać pracodawcom, że zamierzamy walczyć do końca.

– Chyba pani przecenia moje kwalifikacje – odparł lekko pan Frank, popijając kawę. – Tak na marginesie, świetna kawa. Nie jestem prawnikiem, choć gdybym był, to rzeczywiście starałbym się ubierać bardziej na luzie.

– Nie jest pan prawnikiem? W takim razie kim, do diabła? Angie powiedziała, że przyjechał pan porozmawiać o ziemi.

– Angie to ta dziewczyna ze sterczącymi włosami i kolczykiem w nosie?

– Zgadza się. Poza tym jest bardzo kompetentną sekretarką i ma dużą wiedzę w zakresie IT.

– Cóż, w jednym miała rację. Przyjechałem, żeby porozmawiać o ziemi, ponieważ zamierzam się przyłączyć do waszej szczytnej sprawy.

Plan Arta był prosty. Zaświtał mu w głowie tuż po tym, jak Harold poinformował go, że pieniędzmi nie załatwią tej sprawy.

Jeśli nie możesz ich pokonać, przyłącz się do nich.

Oczywiście wiedział, czego się spodziewać, choć stojąca przed nim kobieta wyglądała trochę inaczej, niż ją sobie wyobrażał na podstawie tamtego zdjęcia. Nie był w stanie określić, na czym polegała różnica. Doszedł do wniosku, że to wina wyobraźni, która płatała mu figle, ponieważ kobieta była ubrana dokładnie tak, jak się spodziewał. Luźne kolorowe spodnie – idealne na dzisiejszy upał, i szczerze mówiąc, całkiem korzystnie podkreślające sylwetkę. Bezkształtny zielony top i sandały również były praktyczne, ale nic poza tym nie mógł o nich powiedzieć. Włosy zdawały się toczyć samodzielną walkę z biedną gumką, która bez powodzenia próbowała je ujarzmić. Pasma niesfornych loków tańczyły wokół jej twarzy. W kobiecie była jednak specyficzna i bardzo wyraźna siła, której nie mógł zaprzeczyć.

Nie była piękna, przynajmniej nie w konwencjonalny sposób, ale miała niezwykłą charyzmę i przez chwilę Art prawie zapomniał, dlaczego znalazł się w kuchni, w której chyba przed chwilą eksplodowała bomba.

Potem wszystko sobie przypomniał. Dołączy do grupy radosnych protestujących i spróbuje lepiej poznać tę kobietę, a potem, jako jeden z nich, przekona ją, że ta walka nie ma sensu. Innymi słowy, przemówi jej do rozsądku, ponieważ protestującym nigdy nie uda się wygrać tej wojny. Nie powinni działać siłowo i zignorować protestu, bo, jak zauważył Harold, może mieć to katastrofalne skutki dla inwestycji. Nie można bagatelizować siły lokalnej społeczności. Art postanowił więc, że przekona ją do własnego punktu widzenia, najlepiej z pozycji przyjaciela i jednego z nich. Najpierw musi zdobyć ich zaufanie.

Art nie potrzebował buntowników. Musiał jakoś urobić niesforny tłum, ponieważ miał dalekosiężne plany związane z tymi terenami – między innymi stworzenie odpowiedniego miejsca do życia dla przyrodniego brata, który cierpiał na autyzm i z którym był mocno związany.

Nie zamierzał od razu przechodzić do rzeczy. Najpierw pozna lepiej kobietę, która stanęła mu na drodze do realizacji planów. Z kobietami radził sobie doskonale. Lubiły go, często nawet aż za bardzo, i zdecydowana większość ulegała jego urokowi. Art nie był próżny, po prostu był realistą, więc dlaczego miałby nie wykorzystać uroku, który naprawdę działał i być może podziała również na upartą prawniczkę?

Jeśli to nie poskutkuje, to zastanowi się, co dalej, ale warto było spróbować. Wziął więc urlop, który zdziwił chyba wszystkich w firmie. Najpierw uporządkował najpilniejsze sprawy, które nie mogły czekać, potem zjawił się tutaj. Przestał się golić, więc na szczęce pojawił się już cień zarostu, zapuścił lekko włosy i porzucił elegancki garnitur na rzecz spranych dżinsów i czarnej koszulki polo.

– Czyżby? – spytała Rose cynicznie, patrząc na niego z powątpiewaniem.

– Zgadza się. Skąd te wątpliwości?

– Ponieważ nie pasuje pan za bardzo do protestujących tu osób.

– Naprawdę? W jakim sensie?

– Po pierwsze, nie mam pojęcia, kim pan jest. Nie znam pana.

– A pani zna wszystkich protestujących?

– Zgadza się, a w wielu przypadkach również ich rodziny. Nie jest pan stąd, prawda?

– Niezupełnie – mruknął Art, nie spodziewając się takiego obrotu sprawy.

– A więc skąd?

Art wzruszył ramionami i poprawił się na krześle. Zaczynał rozumieć, dlaczego nie udało im się załatwić tej sprawy wcześniej. Rose patrzyła na niego jak na podejrzanego, który w jakiś sposób próbował wniknąć w jej plany.

– Czy każdy jest w stanie powiedzieć dokładnie, skąd pochodzi? – odpowiedział jej pytaniem i kobieta popatrzyła na niego jeszcze bardziej podejrzliwie.

– Tak. Na przykład ja pochodzę stąd i mieszkam tu od urodzenia, z przerwą na okres studiów.

– Ja mieszkam głównie w Londynie. – To akurat była prawda.

Mieszkał głównie w Londynie, w apartamencie w ekskluzywnej dzielnicy Belgravia. Poza tym w przeróżnych hotelach pięciogwiazdkowych na całym świecie, z czego niektóre należały do niego. O dziwo, ta odpowiedź najwyraźniej ją usatysfakcjonowała, ponieważ przestała przyglądać mu się z wrogością.

– Więc co pana tu sprowadza? – zapytała z ciekawością. – Dlaczego akurat ta sprawa? Nie jest pan stąd, więc co pana obchodzi, czy ta ziemia zostanie zniszczona?

– Zniszczona to mocne słowo. – Art był oburzony, ale trzymał nerwy na wodzy i patrzył na nią niewinnie.

Zdecydowanie miała coś w sobie. Egzotyczne kocie oczy, zmysłowe usta. Oraz niezaprzeczalna inteligencja, która z niej emanowała – raczej nie była to jedna z głównych cech, jakich poszukiwał w kobiecie, ale w tym przypadku zdecydowanie działała na korzyść.

Rose przestąpiła z nogi na nogę. Ku jej rozpaczy poczuła, że na policzki wypływa jej gorący rumieniec. Mężczyzna przyglądał jej się spod zmrużonych powiek i ten wzrok sprawiał, że jej ciało reagowało w nieoczekiwany sposób.

– To jest idealne słowo w tej sytuacji – warknęła ostrzej, niż zamierzała. Czuła się coraz bardziej nieswojo pod bacznym spojrzeniem ciemnych, seksownych oczu.

Nigdy wcześniej nie poczuła się tak przeraźliwie świadoma własnego ciała i wszystkich jego niedoskonałości. Wygodne i praktyczne spodnie, stanowiące podstawę jej letniej garderoby, nagle wydały jej się bardzo niekorzystne, a koszulka wisiała na niej jak szmata na strachu na wróble. Upomniała sama siebie, że nie jest modelką na wybiegu. Ubrania nie świadczą ani o mężczyźnie, ani o kobiecie! Jednak po raz pierwszy poczuła palącą potrzebę, żeby być kimś innym, a nie skupioną na karierze prawniczką. Nagle chciała być seksowna i atrakcyjna.

– Zbyt wielu deweloperów w ostatnich latach zamieniło pola i łąki w paskudne centra handlowe i biurowce. Ze szkodą dla ludzi, którzy korzystali z tych terenów.

Rose miała wrażenie, że ją poprze, on jednak milczał. Zastanawiała się, o czym teraz myślał.

– A ci obecni?

– DC Logistics? – parsknęła. – Chyba najgorsi. Zdecydowanie najwięksi! Chcą tu postawić osiedle, ale pewnie już o tym wiesz. Co znów sprowadza mnie do pytania: dlaczego chcesz się przyłączyć do naszego protestu?

– Czasami – Art starał się mówić jak najbardziej szczerze – wielkie przedsiębiorstwa powinny zrozumieć, jak ważna jest współpraca i dbanie o naturę. DC Logistics jest największą firmą na rynku, jak wspomniałaś. – Udało mu się wypowiedzieć te słowa bez dumy w głowie. Gdy pomyślał, ile wysiłku kosztowało go doprowadzenie tonących w długach firm ojca do obecnego stanu, czuł się bardzo dumny z własnych osiągnięć.

Żył w ciągłym strachu, że powtórzy błędy ojca, te wszystkie nieudane małżeństwa, które kończyły się, zanim atrament złożonych na papierze podpisów zdążył wyschnąć. Zacisnął zęby, czując bezradność na myśl o wszystkich byłych żonach, które próbowały dobrać się do majątku ojca – niestety, z powodzeniem. Po jego śmierci Art próbował uratować to, co zostało z niegdyś potężnego imperium Emilia da Costy.

Arturo był wtedy bardzo młody, ledwie po studiach, ale zdeterminowany, żeby przywrócić imperium ojca dawną świetność, jeszcze z czasów, gdy żyła matka – pierwsza żona Emilia i jego jedyna prawdziwa miłość.

Ucząc się na błędach ojca, Art zdobył pewność, że miłość ma swoją cenę – często bardzo wysoką. Poznał również wartość przywiązania, którym nieoczekiwanie obdarzył przyrodniego brata, Jose, porzuconego przez matkę. Miał zamiar wybudować tutaj dla niego dom – dlatego tak mu zależało na zakończeniu protestów.

– To prawda – odparła Rose. – A więc widzę, że jest pan idealistą – dodała tonem pełnym aprobaty.

Idealistą był ostatni raz chyba wtedy, gdy wierzył w Świętego Mikołaja. Niestety, dzieciństwo i wczesna młodość pozbawiły go resztek złudzeń.

– Cóż, jest pan w dobrym miejscu. – Rose wskazała na walające się po kuchni transparenty. – Sama nie mogę poświęcić tej sprawie całej uwagi, ale staram się być na bieżąco.

– Czym się zajmuje pani na co dzień?

– Prawem pracy. – Rose uśmiechnęła się i Art poczuł, jak robi mu się gorąco.

Ta kobieta była nie tylko charyzmatyczna… Jej uśmiech zapierał dech w piersi. Poczuł znajomy puls libido, tym razem jednak gwałtowniejszy i silniejszy. Dwa miesiące w abstynencji to dla zdrowego, temperamentnego mężczyzny zdecydowanie za długo. Stojąca przed nim wyszczekana feministka z pewnością nie była ideałem kobiety, której poszukiwał. Nie przepadał za kobietami pyskatymi, a już z pewnością nie był miłośnikiem tych zbawiających cały świat. Wolał blondynki; burza jasnych włosów, wielkie błękitne oczy i łagodna osobowość.

Rose Tremain była łagodna niczym pit bull.

A jednak… nie mógł oderwać od niej wzroku, czując, jak ogarnia go podniecenie – chyba pierwszy raz aż tak silne i gwałtowne.

– Słucham? – zorientował się po chwili, że coś mówiła.

– Pańska praca? Czym się pan zajmuje?

– Różnymi rzeczami.

– A konkretniej?

– Ile mamy czasu? To może trochę zająć.

– Wymienienie wszystkich twoich talentów? No cóż, raczej nie jest pan skromny. – Uniosła brwi z rozbawieniem i niedowierzaniem, a Art odwzajemnił jej uśmiech.

– Nie jestem zwolennikiem fałszywej skromności, to oznaka hipokryzji. Wolę mieć świadomość własnych zalet… i wad.

– Cóż, to pańska sprawa – wzruszyła ramionami i wstała – ale jeśli rzeczywiście jest pan tak wszechstronny, jak sugeruje, to bardzo się nam pan przyda.

– Naprawdę? – Również wstał, górując nad Rose, która przecież była wysoka. – W jakim sensie?

– Mamy wiele różnych spraw do załatwienia. Nic poważnego, więc proszę się nie martwić. – Rozejrzała się po kuchni. – Każdy robi, co może. Zajmujemy się nie tylko malowaniem sloganów. Mamy wspólny cel; to mała społeczność, ale bardzo ze sobą zżyta. Ludzie przychodzą tutaj i robią różne rzeczy w domu. Wiedzą, że reprezentuję ich za darmo, więc starają się wynagrodzić mi to różnego rodzaju naprawami. Mamy kilku hydraulików i elektryka. Gdyby nie oni, nie mam pojęcia, ile pieniędzy musiałabym wyłożyć na remont.

– A więc ten dom należy do pani? – Art pomyślał, że w takiej sytuacji atakowanie bogatych biznesmenów, którzy chcą się tu budować, jest lekką hipokryzją.

Arturo zwykł gromadzić informacje, które mogą się okazać w przyszłości przydatne, i to była jedna z nich.

– Tak, choć nie ma to żadnego znaczenia – odparła chłodno Rose. – Liczy się to, że popiera nas całe miasteczko, oprócz lokalnej władzy, która podpisała zgodę na budowę. Udało mi się zebrać sporo ludzi, którzy popierają naszą sprawę, i wszyscy doskonale się spisują. Skoro więc jesteś złotą rączką, z pewnością znajdzie się tu dla ciebie sporo pracy oprócz brania udziału w proteście. A teraz chcesz może obejrzeć miejsce zbrodni?

Tytuł oryginału: The Tycoon’s Ultimate Conquest

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2018

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2018 by Cathy Williams

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe. Harlequin i Harlequin Światowe Życie Ekstra są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji. HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela. Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN 9788327647696